Perspektywę Echo ciężko było osiągnąć. Nic więc dziwnego, że tak mało ludzi umiało go zrozumieć.
W obecnym położeniu błękitnego chłopaka ludzie byli punktami na ścianie naprzeciwko, a szklany budynek pod nim zbiegał się jak wspomniany wcześniej chodnik. Dla niego było to całkiem normalne, że grawitacja ciągnęła jego w jednym kierunku, a wszystko pozostałe w drugim. Za to z perspektywy kogokolwiek na tyle znudzonego, by patrzeć w górę, Hermes siedział na ścianie i to dziesięć metrów nad ziemią. Mogłoby to wywołać niezłe zamieszanie. W sumie mogłoby być nawet śmiesznie. Całe szczęście na eleganckim, dobrze oświetlonym placyku poniżej trwała wystawa zdjęć. Na białych parkanach wisiały prace uczestników jakiegoś konkursu, a oglądający spacerowali między nimi ciesząc się przyjemnym, nocnym chłodem. Ludzie mieli na co patrzeć, Echo nie groziło więc wykrycie. Tym bardziej, że budynek na którym siedział przedzielony był co piętro pasem neonowego, błękitnego światła. Kreator czuł się na jednym z nich niemal jak kameleon.
Podwinął pod siebie nogi, siadając po turecku. Z nudów kołysał się lekko na boki niczym rozmarzone dziecko. Widząc go w takiej pozycji ciężko było pogodzić się z faktem, że oto masz przed sobą istotę w ludzkim pojęciu boską. A przynajmniej kiedyś mógłby być ludzkim bogiem. On i jego rodzeństwo. Teraz był tylko on.
Znowu uderzyła go świadomość samotności. Każdy człowiek uznałby, że kilka tysięcy lat to wystarczająco długo, by zapomnieć o stracie. Ale czym były tysiące lat dla kogoś żyjącego dłużej niż sam ziemski czas? Chłopak nie przeżył odpowiedniej żałoby zaraz po fakcie, dlatego teraz jego sumie dręczyło go nią co jakiś czas. Jakby to powiedział człowiek, Merkury nie zapłacił należnej kwoty i teraz musiał borykać się ze spłacaniem tego w ratach. Razem z odsetkami.
Nie wątpił, że każdy inny Kreator na jego miejscu czułby się szczęśliwy. W końcu nie ma żadnej konkurencji. Jego moc nie może być słabsza od niczyjej innej, bo nikogo innego mogącego się z nim równać już nie ma. Nareszcie jest tylko on sam...no właśnie. Sam. Nawet mając liczne starsze rodzeństwo, Echo nigdy nie czuł się tak mały i nieistotny. Ironicznie, dopiero teraz naprawdę zdał sobie sprawę, że jest tym najmłodszym, bezradnym i niedoświadczonym z całej rodzinki. Nie miał absolutnie nikogo mogącego go w jakikolwiek sposób zrozumieć. Wątpił, by istniał jakikolwiek ludzki psycholog umiejący postawić się na jego miejscu.
Ciężko zrozumieć nieśmiertelnego. Ciężko spojrzeć na świat z jego perspektywy.
Ludzie na dole nagle się ożywili. Zbiegli się na środku placu, oblegając jakiegoś człowieka z garniturze. Echo zmrużył oczy, ale szybko stracił zainteresowanie. Mało obchodziło go kulturalne życie miasta, a przynajmniej zbyt mało by rozpoznawać co ważniejsze persony. Wystawa opustoszała - jak widać wszyscy chcieli się znaleźć jak najbliżej celebryty, ratowanego stratowaniem przez dwójkę ochroniarzy. Hermes zachichotał pod nosem. Podobny widok zawsze przywodził mu na myśl starożytność oraz czasy wiary w proroków i posłańców bożych. Tamci czynili uzdrawiali nieuleczalnie chorych, ci dzisiejsi z pomocą portfela czynili jeszcze większe cuda. Ludzka hipokryzja: nie mamy czasu na wiarę, religia to tylko kłótnie i konflikty, Bóg jest martwy. A potem płaszczą się przed człowiekiem z krwi i kości, takim samym jak oni, tylko po prostu mającym nieco więcej szczęścia w życiu. Dzisiaj prorokiem i mesjaszem mógł być każdy, jeśli tylko miał nieco kasy i niezachwianą reputację.
Może to właśnie przez ten sceptycyzm nie oślepł na widok kolejnego celebryty. Zgromadzenie nie zrobiło na nim większej uwagi, był więc jedynym, który dostrzegł kątem oka szkarłatną plamę. Obejrzał się gwałtownie w bok. Coś mu nie pasowało. Nie była to gama kolorów, chociaż niewątpliwie czerwień w błękitach, granatach i szarości na pewno ściągała szczególniejszą uwagę. Ale tak działał ludzki umysł. Umysł Echo zwrócił uwagę na coś innego: ktokolwiek nosił odbijający się na tle innych kolorów płaszcz nie zniknął nagle za rogiem. Merkury stracił go z oczu ot tak, jakby zniknął. Błysnął i zniknął, mimo iż na pewno siedział tu przez dłuższy czas. Dopóki stał w tłumie, wzrok znudzonego Kreatora mijał go nie poświęcając mu większej uwagi. Gdy zniknął, zdał sobie sprawę, że w ogóle istniał. Teleportacja, czy poważniejsze naginanie czasu i przestrzeni?
Zaintrygowany wstał i dobiegł do krawędzi budynku, wyglądając na spadającą w dół uliczkę spacerową. Znowu dostrzegł szkarłat, tym razem wyraźniej. Zinterpretował zarys wysokiej sylwetki. Chociaż widok takiego stroju był raczej niecodzienny, to ku jego wielkiemu rozczarowaniu dziwny człowiek szedł normalnym krokiem. Jednak jako iż znamy Echo trochę lepiej niż reszta świata, doskonale wiemy, że tak łatwo by nie odpuścił. Przerzucił swój kierunek działania grawitacji na niższy budynek po drugiej stronie uliczki. Podłoga stała się dla niego na moment ścianą i poleciał głową w dół, ciągnąc za sobą szybko blaknącą błękitną smugę. Na chwilę obrócił siłę ciężkości o 180 stopni, by móc się obrócić i wylądować niemal bezgłośnie na ścianie. Ruszył ostrożnie za szkarłatną peleryną. W pewnym momencie postać obróciła głowę w jego stronę. Chłopak dostrzegł tylko dwa pomarańczowe punkty. Doskonale wiedział, że to nie był przypadek. Nieznajomy spojrzał na niego. Spodziewał się go tu zobaczyć. Potwierdzał to fakt, że zaraz po tym ruszył przed siebie biegiem.
A więc ścigamy się, pomyślał Merkury również zrywając się do biegu, nie bez satysfakcji. Wzrosła ona tym bardziej, gdy po kilku szybkich krokach czerwona plama ponownie znikła, pojawiając się w tej samej chwili kilka metrów dalej. Dwa plusy: jego teoria o czymś na wzór teleportacji nie okazała się złudzeniem, a co za tym idzie miał godnego przeciwnika do wyścigu. Jeden minus: miał godnego przeciwnika do wyścigu. Koleś mógł mu po prostu zwiać, niszcząc kryształowy tytuł niedoścignionego gońca. Niedoczekanie.
W biegu zmienił kierunek grawitacji przeskakując gładko na budynek po przeciwnej stronie szerokiego spacerniaka. Równocześnie przekrzywił go nieco tak, by biegł jakby ,,z górki". Teraz jego największym wrogiem mogło okazać się najzwyklejsze potknięcie, ale tysiącletnia wprawa nie szła na marne. Przeskakiwał tak z budynku na budynek, nadrabiając sporo odległości. Jego przeciwnik musiał to zauważyć, bo w pewnym momencie, gdy Echo znajdował się idealnie w połowie lotu, skręcił gwałtownie zeskakując z pomostu w boczną uliczkę. Hermes nie chcąc go zgubić zmienił w locie kierunek, przez co niemal wyrżnął w krawędź ściany na której jeszcze sekundę wcześniej próbował wylądować.
- Lubimy grać nieczysto, co? - mruknął do siebie. - A więc niech tak będzie...
Obrócił sobie świat by zanurkować na główkę przed siebie. Przeciął powietrze nad czerwonym płaszczem i stopniowo przywrócił sobie ciężkość na ścianie. Gdy wylądował znajdował się kilkanaście metrów przed swoim przeciwnikiem. Ten dostrzegł Merkurego o sekundę za późno. Kreator pomachał do niego wesoło i gwałtownym szarpnięciem usunął mu ziemię spod nóg. Nieznajomego grawitacja najpierw pociągnęła do góry, a potem ściągnęła do ściany. Mimo szoku wywołanego widokiem ludzi spacerujących po ścianie daleko przed nim, zdołał wstać szybko na nogi i spojrzeć z niemal z pretensją na błękitnego chłopaka kilka metrów obok.
- Ej, nie patrz tak na mnie! Należało ci się - zaczął Hermes, zupełnie jakby rozmawiał ze starym znajomym. - Przez ciebie prawie rozbiłem się na ścianie. Myślałem, że umawialiśmy się na wyścig w linii prostej.
O ile gwałtowna zmiana kierunku ciążenia nie zdezorientowała nieznajomego na dłuższą metę, o tyle mógł tego dokonać sam Echo, nawet się nie starając. On po prostu taki był, wydawał się właśnie po to istnieć. I faktycznie, przyjazny ton chyba nieco pozbawionego ust anorektycznego mężczyznę skonfundował. Szybko się jednak zrewanżował i to również czymś dla siebie codziennym i niezmiennym. Mianowicie głosem, który rozbrzmiał równocześnie w przestrzeni, jak i głowie Kreatora:
~ To my się na coś umawialiśmy?
W pomarańczowych oczach błysnęła satysfakcja widząc zdumienie Echo. Co to było za stworzenie? Mimo masy podobieństw nie mógł być człowiekiem, nie wydawał się też mutantem...
- Czym ty jesteś...? - pomyślał na głos Merkury.
~ Vice versa - odpowiedział nieznajomy.
Jedno było pewne: oboje po raz pierwszy w swoim Ziemskim życiu trafili na istotę równie fascynującą co oni sami.
Piaskun? Nie miałam pojęcia jak zacząć tę relację >.<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz