piątek, 30 czerwca 2017

Od Daniela - ,,Porozmawiajmy po ludzku"

        Uliczny kocur zasyczał na widok piątki ludzi i wspiął się na czubki palców wyginając grzbiet w łuk, byleby odsunąć się pod ścianę. Oczywiście żadnego z obcych to nie poruszyło - po prostu przeszli obok, nie za bardzo przejmując się kotem. Nie podobali mu się. Już nawet nie chodziło o naruszenie jego rewiru i zakłócanie nocnego spokoju. Najbardziej niepokoił go zapach, jaki ze sobą przyniosła dwójka z nich: metalu i trupa. Znał tę woń, nie czuł ją po raz pierwszy w życiu, ale nigdy nie zdarzyło się, by pachnieli tak normalni, chodzący ludzie. Gdy mijała go ludzka samica - jedyna w towarzystwie - odpowiedzialna za roztaczanie woni śmierci, ponownie zasyczał. Był niesamowicie zdziwiony, gdy odpowiedziała tym samym, po czym roześmiała się widząc przestraszoną reakcję.
  Daniel idąc na przodzie nie miał możliwości by to zobaczyć, ale dźwięki mówiły same za siebie. Pokręcił lekko głową z westchnieniem, ciesząc się w duchu, że to wszystko zaraz dobiegnie końca. Pilnujący tyłów Jäger uniósł pod maską brew, ale powstrzymał się od komentarzy. W ciągu tego półgodzinnego marszu zdołał się przekonać, że niezależnie od tego co powie, Erro wykorzysta to przeciwko niemu i to jeszcze na swoją korzyść.
  Miejsce, gdzie Dan miał nadzieję w końcu pogadać po ludzku z dwójką potencjalnych rekrutów po prawdzie wcale nie było oddalone aż o trzydzieści minut drogi (sam pewnie pokonałby tą trasę trzy razy szybciej), ale mając ze sobą związaną mutantkę, której właściwie wszystko było obojętne, nie dało się uniknąć małych komplikacji. Spętane plastikowym zaciskiem ręce nie wydawały się wiele pomagać. Cyborg obejrzał się przez ramię na prowadzącą Wendigo dwójkę najemników. Ten po lewej, podobnie jak ich szef z tyłu, szedł spokojnym, pewnym siebie krokiem, karabin jednak trzymał przygotowany przed sobą. Jego kolega nie umiał podzielać tego opanowania - tępy, pulsujący ból w podbitym oku mu tego zakazywał. Tymczasem na twarzy pojmanej mścicielki dalej królował dumny uśmiech, jakby wszystko szło dokładnie według jej planu, a fakt, że dała się pojmać był tylko drobną niedogodnością, której i tak zaradzi. Zdobiący jej skroń ślad po kolbie strzelby Jägera zdążył już całkowicie zniknąć. Kanadyjczyk nie mógł przed sobą ukryć, że był pod niejakim wrażeniem. Pracując z Ferą miał niejedną okazję do zobaczenia czynnika gojącego w akcji, ale nawet jej siniaki - u normalnego człowieka tkwiące gdzieś tydzień - zwykły znikać po kilku godzinach. Erro pozbyła się swojego w kilkanaście minut.
  - Toooo...gdzie idziemy? - zagaiła nagle. Plątanie się po bocznych uliczkach zaczynało ją nudzić. - Messiah Union to chyba nie w tą stronę.
  - Nie trafisz do Ifryt. - odpowiedział spokojnie Dan.
  - Nie ona wam zapłaciła?
  - Zapłaciła tylko jemu. - wskazał kciukiem do tyłu na Myśliwego. Nawet jeśli powiedział to nieco kpiącym tonem, Niemiec nie przejął się tym ani trochę. - Ze mną zawarła układ.
  - Widzę, że pakty z demonami to w tym mieście codzienność... - kobieta uśmiechnęła się pół złośliwie. - Skoro już się rozgadałeś, co to za układ?
  - Nazwijmy to ,,Umową na długoletnią współpracę".
  - Nie znam się na rządowym języku.
  - I dobrze. - urwał cyborg.
  Zatrzymał się przed obitymi metalowymi drzwiami, niegdyś będącymi tylnym wyjściem z restauracyjnej kuchni. Zanim jednak je pchnął, przypomniał sobie o istotnym szczególe. Obejrzał się do tyłu w stronę Jägera z ręką na klamce.
  - Możesz już odwołać swoich ludzi. - powiedział krótko. Nie była to ani prośba, ani rozkaz, jedynie stwierdzenie faktu. I to właśnie sprawiło, że mężczyzna się zawahał, zanim udzielił odpowiedzi.
  - Jesteś tego pewien? Płaciłem im z góry. - dodał, mając na myśli ,,Pewnie już nie wrócą".
  Nawet najęci obejrzeli się z lekkim zdziwieniem to na swojego szefa, to na cyborga. Fox jednak skinął tylko głową, nie mówiąc nic więcej. Wzrok trzymał jednak na Erro, posyłając jej w ten sposób nieme ostrzeżenie, aby nie próbowała żadnych sztuczek. W odpowiedzi wzruszyła ramionami i zdmuchnęła kosmyk ciemnych włosów z czoła.
  - Słyszeliście. - rzucił w końcu Niemiec do dwójki najemników. - Dziękuję za robotę.
  Po raz ostatni spojrzeli na Wendigo i chyba ostatecznie uznali, że mają dosyć użerania się z nią na jeden dzień. Uścisnęli po żołniersku dłonie zarówno Wilka jak i Daniela, po czym zniknęli za rogiem. Cyborg otworzył drzwi i teatralnym gestem zaprosił pozostałą dwójkę byłych wojskowych do środka.
  Wnętrze było tym, czym wydawało się z zewnątrz - kuchnią, ale jednak pustą i pozbawioną życia, najwyraźniej już od dłuższego czasu. Kwadratowe pomieszczenie, wyłożona białymi kafelkami podłoga, wbudowane szafki pod ścianami, podwójne metalowe drzwi z okrągłymi okienkami. Brakowało tylko garnków, patelni, noży i tabunu ludzi przy pracy, uchylających się przed drewnianą łyżką szefa kuchni, świszczącą im nad głowami. Na środku stał stary, metalowy stół i składane krzesło. Danny odsunął je prawie pod blaty przy ścianach, wskazując je Erro. Brazylijka usiadła nawet nie siląc się na żaden opór, doskonale znając przebieg podobnych spotkań. Jednak gdy Jäger z przyzwyczajenia przystanął oparty o ścianę obok drzwi ze strzelbą w rękach, Fox wskazał mu miejsce obok niej. Spod maski gazowej nie dało się wyczytać wyrazu twarzy najemnika, niepewność jednak wskazała na pewne zaskoczenie. Niemniej stanął obok, opierając się o blat za plecami.
  - Też jestem przesłuchiwany? - zapytał z lekką kpiną.
  - To nie przesłuchanie. - Dan wyjął z pokrowca na udzie nóż. - Chcę z wami po prostu porozmawiać po ludzku.
  Podszedł do Wendigo i bez chwili wahania rozciął plastikowy zacisk na jej przegubach. Kobieta spojrzała na Myśliwego z taką dumą, jakby w czymś z nim wygrała.
  - Teraz, skoro w grę przestały wchodzić pieniądze, chyba mogę liczyć, że WSZYSCY zachowamy się z odpowiednią kulturą. - cyborg usatysfakcjonowany usiadł połowicznie na stole naprzeciwko nich.
  - Niech ci będzie. - Jäger westchnął, odkładając na bok broń swoją oraz skonfiskowaną i zdjął z głowy maskę. - Czego chcesz?
  - Co wiesz o moim układzie z Isati? - zaczął Dan. Odkopnął na bok własne noże, wyciągnięty miecz natomiast z szacunkiem położył na blacie za sobą, aby dalej tkwił na widoku jego rozmówców i niekoniecznie blisko jego rąk.
  - Wspominałeś o współpracy... - Niemiec zmrużył oczy, zastanawiając się chwilę. - Chodzi o Szczury, prawda? Potrzebujecie jej wsparcia.
  Siedząca obok mutantka uniosła jedną brew i spojrzała na Daniela z nowym zainteresowaniem.
  - Nie jest tajemnicą, że szukamy sojuszników. - zgodził się Kanadyjczyk. - Im ciekawszych i bardziej różnorodnych, tym lepiej.
  - ,,Ciekawi i różnorodni". - powtórzyła Wendigo. - To coś nowego w kwestii wymagań rekrutacyjnych.
  - Nie jesteśmy normalną grupą buntowników. - odparł cyborg. - Mamy sporo ludzi, często zwyczajnych najemników, szpiegów i informatorów...oraz mamy swego rodzaju ,,elitę", bez której nie bylibyśmy tak popularni. Bycie ,,ciekawym" można zdefiniować różnie, w końcu wszystko zależy od gustów, ale ,,różnorodność" poczytujemy w ten sposób co reszta świata.
  - Idziesz w stronę punktu, w którym ja i Erro jesteśmy wystarczająco ,,ciekawi". - odgadł Niemiec.
  - Hej, chwila, czegoś nie rozumiem. - przerwała im Erro. Wstała i podeszła do Daniela. - Rozumiem, że w jakiś sposób interesuje was moja przynależność do gangu.
  Cyborg kiwnął głową.
  - Ale tego samego wieczoru zdążyłeś mnie z lekka upokorzyć i zszargać moją reputację.
  - Tego wymagało przekonanie do naszej sprawy Ifryt. - wyjaśnił.
  - O, i to jest jeszcze zabawniejsze. - kobieta uśmiechnęła się paskudnie. - Mam siedzieć po tej samej stronie co przeklęta etiopska królowa, która bezczelnie handluje cudzymi genami i dzięki TOBIE - dźgnęła go w pierś - będzie to robić dalej.
  - Pozwól mi dokończyć, Pandoro. - Brazylijka zmrużyła podejrzliwie oczy słysząc swoje właściwe imię. - Doskonale wiem, czym może grozić trzymanie pod jednym dachem dwójki nienawidzących się ludzi. Isati także nie darzy cię ciepłymi uczuciami, ale nie mogę między wami wybierać, bo Fera wyprułaby mi flaki za niweczenie jednej okazji na rzecz drugiej. Dlatego właśnie potrzebowałem z tobą porozmawiać.
  Założyła ręce na piersi, przygryzając dolną wargę.
  - Mów dalej. - rzuciła po chwili milczenia.
  - Jak się pewnie domyślasz, puszczenie cię wolno nie wchodzi w rachubę, jeśli wcześniej nie dam Ifryt zapewnienia, że nie wrócisz po rewanż. - kontynuował Dan. - Dlatego się wymieniliśmy. Ja mam dopilnować byś trzymała się z dala od jej interesów, a ona w zamian przestanie handlować UNK32-1. To właśnie jest warunek twojej przynależności do Szczurów: nie szukaj zemsty na Isati.
  - Co więc będzie, jeśli stąd wyjdę nieprzekonana co do dołączenia? Mogłabym przecież cię zignorować i pójść robić swoje. Zabić mnie nie możecie, nie mam żony do zgwałcenia ani rodziny do torturowania.
  - Wiem o tym. I nie, nie zamierzam cię szantażować ani straszyć, chociaż mam ku temu sposobność. - mężczyzna wyciągnął z kieszeni przy pasie telefon Wendigo. - Numery są poblokowane, jak mniemam, ale znam kogoś, kto mógłby się tym zająć. Poza tym, w ostateczności mógłbym po prostu faktycznie zaprowadzić cię do Messiah Union. Nawet jeśli to co o tobie mówią jest prawdą, i rzeczywiście nie można z tobą skończyć, ktoś tam na pewno znajdzie ci pokój bez klamek. Podobno nawet jeść nie musisz, więc trzymanie cię przy życiu jest mniej kosztowne niż próba zabicia.
  Urwał na chwilę, oczekując jakiejś reakcji. Jego rozmówczyni jedynie uśmiechnęła się półgębkiem, jakby rzucała mu wyzwanie w osiągnięciu wcześniej opisanego celu.
  - Ale jak mówiłem - stwierdził z westchnieniem - nie będę nikogo tu straszył. Fera jest w tym lepsza i nie lubię przejmować jej obowiązków. Na dodatek na przykładzie historii wiemy, że robotnik szczęśliwy pracuje wydajniej niż straszony. Wolę spróbować was zachęcić do dołączenia. - tu zwrócił się także do słuchającego całej konwersacji Jägera.
  Mężczyzna skinął głową na znak, że słucha. Pandora się nie odezwała, co cyborg poczytał jako zgodę do kontynuowania. Dobra, pomyślał. Najtrudniejsza część.
  - Większość obecnych członków gangu znaleźliśmy samodzielnie, zanim wpadli na pomysł, by się do nas przyłączyć. - zaczął, ostrożnie dobierając słowa. - Wiemy czego nam potrzeba i tego szukamy. W dzisiejszych czasach bez wpływowych kontaktów nie osiągniesz zbyt wiele, stąd też potrzebna nam jest strategiczna pozycja Ifryt w elicie. Ale podstawą wszystkiego zawsze są zwykli...lub też ,,mniej zwykli" ludzie. Najemnicy, złodzieje, prawnicy, barmani, tancerki...najczęściej po prostu ci, których reszta świata spisuje na straty lub pognębia, nie chcąc słuchać wyjaśnień. Szczury mogą zaoferować wam wszystko, czego potrzebujecie: środki, sprzęt i przede wszystkim odpowiedni rozgłos. Dalej będziecie robić to, w czym jesteście najlepsi. Po prostu tym razem możecie liczyć na czyjeś wsparcie.
  - A w zamian za to...? - docisnął Wilk.
  - Dyskrecja i pewność, że odwzajemnicie okazaną pomoc.
  - I nie będziemy szkodzić wam ani waszym sojusznikom. - dodała Wendigo z lekkim niesmakiem w głosie.
  - To również. - zgodził się Daniel. - To jak? Przekonałem was?
  Zapadła cisza. Fox czuł na sobie skupiony wzrok dwójki najbardziej użytecznych najemników w czterech miastach, mogących równie dobrze stać się najgorszym utrapieniem Szczurów, jeśli zapłaciłby im za to ktoś z zewnątrz. Do tego nie mógł dopuścić. W końcu po dwóch wydających się trwać nieskończoność minutach, Jäger wstał i teatralnie uścisnął cyborgowi dłoń.
  - To będzie zaszczyt dla was pracować. - powiedział z lekkim uśmiechem. Zaraz po tym wziął swoją broń i wyszedł.
  Daniel został sam z niezrównoważoną terrorystką. W końcu i ona wzruszyła ramionami.
  - Niech ci będzie, pasuje mi taki układ. - odpowiedziała i w pierwszej kolejności sięgnęła po swój telefon. - Pewnie mojego numeru i tak nie potrzebujecie skoro jesteście tak świetnie doinformowani...
  - Nie, ale telefon sam w sobie się przyda. - stwierdził Dan zabierając komórkę tuż przed dłonią Erro. - Jak mówiłem: mam dopilnować, byś nie szukała zemsty na Ifryt. W tym wypadku twoje namiary w postaci telefonu nam się przydadzą. Poczekasz jutro niedaleko ,,Pól Elizejskich" i odbierzesz go już w bazie. I wierz mi, zorientujemy się kiedy spróbujesz go zniszczyć, sprzedać lub porzucić.
  - No proszę, co za spryciarze. - uśmiechnęła się prześmiewczo. Zabrała swój pistolet, nóż i karabin. - To do jutra, blaszaku.
  Drzwi zamknęły się za nią. Dopiero wtedy cyborg odważył się głębiej odetchnąć, dając mechanicznym płucom trochę luzu. Najpierw podniósł miecz, machinalnie przejeżdżając dwoma palcami wzdłuż całego ostrza, jakby ścierał i tą niemożliwie cienką warstewkę kurzu, którego i tak nie było widać. Potem podniósł z ziemi swoje noże, które już nieco mniej troskliwie, a bardziej wyrobionym ruchem wsunął na swoje miejsce.
  Przynajmniej raz udało mu się faktycznie porozmawiać z kimś po ludzku, tak jak to wcześniej planował.

czwartek, 29 czerwca 2017

Od Semiry (CD. Pandory) - Noc łowów

     ,,Polowanie na Erro dobiegło końca. Nieuchwytna do tej pory mścicielka została pojmana. Imperium Isati ocalone po raz kolejny." Właśnie to głosiłyby nagłówki codziennych gazet, gdyby Megalopolis obchodziły perypetie ichniego półświatka. Jednakże dla dobra wszystkich obywateli - zarówno tych legalnych jak i nielegalnych - świat przestępców i świat porządnych ludzi przenikały się ze sobą swobodnie, nadal będąc zupełnie od siebie odcięte. Oszczędzało to zwykle problemów jednym i drugim. No i na szczęście ludzie pokroju Semiry nie mieli własnej gazety z najświeższymi nowinkami. Nie mniej, ni więcej Erro dała się podejść i złapać. Isati co prawda nie satysfakcjonowało to całkowicie, ale póki co musiała się zadowolić choćby i samym faktem, że jeszcze żyje.
     Fakt, że Szczury wyszły w całym tym przedsięwzięciu na plus wyjątkowo niewiele samą Ifryt interesował. Owszem, teoretycznie była zdeklarowaną członkinią tego gangu. Tylko teoretycznie. Nie planowała uznawać zwierzchnictwa Fery Rosy nad sobą. Prawdę powiedziawszy nie miała nawet zamiaru zbyt często pojawiać się w kryjówce. Sama myśl o zejściu do kanałów niczym jakiś podrzędny, wystraszony kryminalista napawała dumną królową niesmakiem. Jej twierdza - Messiah Union - znacznie lepiej nadawała się na siedzibę dla czegokolwiek. Cesarzowej nie wypadało nie mieszkać w pałacu. Było to nie do pomyślenia. Reputacja Isati wręcz domagała się od niej niezależności w kierowaniu swoim imperium. To właśnie dlatego nie planowała oddawać panowania w ręce Szczurów. Mogła służyć im wsparciem pieniężnym. Pieniędzy i tak miała więcej niż była w stanie wydać. Mogła nawet i własną głową zasilać szeregi gangu, służyć jako dodatkowy człowiek. Było to dla niej o tyle korzystne, że po miastach rozeszłaby się wieść o tym, że sama Ifryt przykłada rękę do działań grupy buntowników, a tym samym popiera ich działania. Nie dość, że reputacja zarówno Meraffe jak i Szczurów jeszcze bardziej by wzrosła, to jeszcze byłaby to doskonała okazja na oderwanie się od codziennej rutyny. Ponadto wizja zjednoczonych pod wspólnym sztandarem najbardziej wpływowych ludzi w świetle prawa uważanych za przestępców, ramię w ramię walczących z systemem władzy była nęcąca. Każdy z elitarnych członków gangu osobno stanowił dla organów ścigania nie lada utrapienie. Osobno byli niemożliwi do opanowania. Razem stanowili siłę zdolną do zrobienia wszystkiego. Działając wspólnie udowadniali wszystkim, że to, co niemożliwe jest tylko kwestią umowną.
     Semira przymrużyła oczy, dając się porwać w jej sen o potędze. Nie pozwoliła sobie jednak zbyt długo cieszyć się wizją świata, którym to ona ustala porządek. Zbyt wysokie ambicje prowadziły do nazbyt bolesnego upadku. Ifryt natomiast wolała nie upadać wcale.
     - Isati. - w stronę kobiety zmierzał jej asystent. To on wyjątkowo uprzejmie zwrócił jej uwagę na wydarzenia najbardziej pilne. Finał polowania na Erro nie rozwiązał przecież wszystkich problemów tego świata. - Mam... pewną wiadomość. - Espen wymownie spojrzał na Christinę, która uparcie czegoś szukała.
     Gdy czujnik ruchu dał znać o położeniu Erro, Daniel właściwie zniknął. Ot, tak jak gdyby był duchem, a Ifryt - choć w życiu nie przyznałaby tego na głos - poniekąd była mu wdzięczna za tak szybką reakcję. Niedługo później w ślad za cyborgiem ruszył także Jäger, a razem z nim zniknęła cała obstawa. Tak więc Isati została sama w jednym pomieszczeniu z Christiną i Espenem. Zwłaszcza obecność tej pierwszej nie wróżyła niczego dobrego, bowiem szatynce zaczynało się już nudzić.
     - Co to za wiadomość? - dopytała Semira, zachęcając go tym samym by mówił i nie zwracał uwagi na krążącą w okolicy Virus. Norweg nachylił się więc, by szeptem streścić jej wszystko to, co powinna wiedzieć. Christina Russo nie musiała wiedzieć o wewnętrznych konfliktach od czasu do czasu dręczących imperium Isati. Jeśli o czymś nie słyszała, nie mogła rozpowiedzieć tego całemu światu.
     Trudno było się dziwić temu, że zarówno Meraffe jak i Espen nie ufali Chris. Dziewczyna zachowywała się jak gotowy do erupcji wulkan i rakieta z głowicą atomową w jednym. Nie było wątpliwości, że Christina mogłaby bez trudu pogrzebać wszystkie miasta. Właściwie bez wysiłku przychodziło jej sianie zupełnie nie kontrolowanego, najczęściej bezsensownego chaosu i zniszczenia. Zdawała się być nawet dumna z faktu, iż cała okolica zerka na nią z ukosa i zastanawia się nad najskuteczniejszym sposobem na pozbycie się problemu. Niestety wedle praw rządzących światem usunięcie Christiny było niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe do zrobienia. Tacy jak Virus zdawali się istnieć wbrew wszystkiemu i tylko po to, by udowadniać światu, iż istnieją istoty absolutnie niezniszczalne. Semira byłaby nawet skłonna zgodzić się z prawdziwością tej teorii. Między innymi dlatego nie była wstanie odwrócić od szatynki spojrzenia hipnotyzujących oczu.
     - ... tak więc znaleźliśmy go. Czeka na audiencję w piwnicach Messiah Union, więc wskazane by było, gdyby nie musiał oczekiwać zbyt długo. Chłopcy robią się niecie... - tłumaczył dalej Espen, kompletnie nieświadom tego, że jego szefowa niezbyt dokładnie go słucha. A przynajmniej tłumaczyłby, gdyby ktoś brutalnie mu nie przerwał.
     - Towarzystwo nam się zmyło! I co teraz zrobimy?!- obwieściła Virus z drugiego końca pomieszczenia i tanecznym krokiem ruszyła w stronę dwójki ludzi. Po drodze wydobyła skądś paczkę papierosów, więc do dwójki rozmawiających ze sobą dotarła już uzbrojona w papierosa. - Macie może ognia?
     Espen skrzywił się z niesmakiem i otaksował wzorkiem skąpy strój szatynki. Przez chwilę marszczył brwi w zastanowieniu, a Isati była nieomal pewna, że usiłuje pojąć dlaczego musi tolerować chodzące zło, mające czelność przerwać mu w połowie słowa. Ostatecznie westchnął cicho i już otworzył usta, by wrócić do swojego monologu, gdy Chris pomachała mu ręką przed twarzą.
     - No dalej! Trochę ognia! - zażądała, ani myśląc odpuścić. Słusznie zresztą założyła, że właśnie Espen trzyma w kieszeni zapalniczkę. Semira już dawno temu zauważyła, że jej asystent roztacza wokół siebie słabą, ale wyczuwalną woń dymu papierosowego. Zwłaszcza, gdy przeczesywał dłonią włosy dało się to wyczuć, zupełnie jakby ów dym osiadał Norwegowi właśnie na włosach i stopniowo uwalniał się w miarę poruszania blond kosmykami.
     Espen spojrzał błagalnie w stronę Ifryt, a ta w odpowiedzi posłała mu uśmiech pełen niewypowiedzianego przypomnienia kto ma władzę, po czym przeniosła wzrok na Chris i jej uśmiech nieco zrzedł.
     - Nie masz absolutnie niczego ciekawszego do zrobienia, złociutka? - spytała.
     - Nieeee... - odpowiedziała jej Christina, kręcąc przy tym głową - A powinnam mieć ogień.
     Espen, widząc, że najwyraźniej nie obejdzie się bez jego interwencji, sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu drogiej, porządnie wykonanej zapalniczki. Była jego ulubioną. Nim jednak zdążył wyciągnąć przedmiot z głębokiej kieszeni Semira powstrzymała go, kładąc mu rękę na nadgarstku.
     - To nie będzie konieczne, mój drogi. - wyjaśniła, widząc jego zdziwione spojrzenie. Dopiero po chwili uświadomił sobie do czego zmierzała Ifryt i wzdrygnął się nieco. Espen pomimo szczerych chęci nie potrafił oswoić się z demoniczną stroną swojej szefowej. Nieistotne jak wiele czasu minęło - mężczyznę i tak odrobinę przerastało spotkanie twarzą w twarz z potworem, którym potrafiła stać się Meraffe.
     - Jak to nie? - zdziwiła się Virus, ona w przeciwieństwie do blondyna nie ukrywała zaskoczenia.
     Semira nie odpowiedziała jej. Najnormalniej w świecie ujęła w palce czubek papierosa i skupiła na nim wzrok. Kilka sekund później uniosła się z niego niepewna smużka dymu. Ifryt przez chwilę jeszcze podsycała niewielki płomyczek, a gdy zyskała pewność, iż nie zgaśnie, zabrała rękę i uśmiechnęła się tajemniczo. Chris wyglądała na skonsternowaną, gdy tak wpatrywała się w żarzącego się papierosa. Espen w tym czasie skinął głową w stronę wyjścia, przypominając, że najwyższa pora wrócić do obowiązków. Meraffe pozwoliła mu się odprowadzić.
     - Hej! Moment! - usłyszała na moment przed tym nim na jej łokciu zacisnęły się palce szatynki. Semira odwróciła się, nawet nie przywołując przyjaznego wyrazu twarzy. Zaszczyciła Chris spojrzeniem tak jadowitym, że przypominał on jedynie wzrok węża, obserwującego mysz na chwilę przed atakiem. Mimo wszystko Virus nie cofnęła się. - Uno: Jak to zrobiłaś? Due: A co z moją nagrodą?! Obiecałaś mi przecież!
     Semira nieomal usłyszała jak Espen przewraca oczami, bo z pewnością ten gest towarzyszył długiemu westchnięciu mężczyzny. Jej cierpliwość także powoli się kończyła, choć przecież Chris jeszcze nie zrobiła nic złego. Jedynie nie wiedziała, że czas Isati w tej chwili jest wyjątkowo cenny.
     - Jestem ogniem. - odparła, świadoma tego, że w zasadzie niczego nie wyjaśnia. Niby dlaczego miałaby tłumaczyć się komuś takiemu jak Chris? - Ogień bywa nieprzewidywany.
     Po tych słowach wyszarpnęła rękę z uścisku dziewczyny i ruszyła przed siebie. Tym razem była głucha na jej głośne protesty.

      - Myślisz, że ta noc kiedykolwiek dobiegnie końca? - spytała Semira, obserwując swojego asystenta przez kieliszek szampana. Isati oficjalnie zakończyła swój udział w akcji Szczurów i wracała ku Messiah Union, gdzie bezzwłocznie musiała rozprawić się z pewnym wyjątkowo nieuczciwym handlarzem, który łudził się, iż ujdzie mu płazem oszukanie królowej. Jej limuzyna, godna osoby pokroju Ifryt czy Azmery, była całkiem dobrze zaopatrzona. Stąd kieliszek w dłoni Meraffe oraz miseczka truskawek w czekoladzie na pobliskim podłokietniku.
     - Kiedyś na pewno się skończy. - odpowiedział jej, mimo wszystko wyglądając przez okno. Espen wydawał się być zmęczony, ale nie skarżył się na nic. Semira podziwiała fakt, iż nigdy nie narzekał. Jego obowiązkiem było towarzyszyć Isati i sumiennie się z tego wywiązywał niezależnie od okoliczności. Był dobrym asystentem i powiernikiem tajemnic. Jednak Espen jakkolwiek fantastycznie nie sprawdzałby się w swojej roli nadal był tylko człowiekiem, a ludzie potrzebują od czasu do czasu odpoczynku.
     - Nie chcę abyś towarzyszył mi, gdy pójdę do Enrique. - zaczęła powoli. Blondyn przestał wpatrywać się w okno i skupił wzrok na twarzy swojej rozmówczyni.
     - Ifryt... Z całym szacunkiem, ale...
     - Ciii... - przerwała mu, przykładając palec do ust. - Wiem, że uważasz to za nie najlepszy pomysł. Wiem też, że poszedłbyś za mną do piekła, gdyby zaszła taka konieczność. Jednakże poradzę sobie. Przecież wiesz... - wyciągnęła w stronę Norwega miseczkę truskawek, a on poczęstował się.
     - Nie jestem pewien. - odparł, obracając w palcach owoc - Zrobiłem coś nie tak jak trzeba?
     - Och, Espen... Jesteś niezastąpiony. - kobieta uśmiechnęła się do niego. Nie wydawał się być jednak przekonany. - Dlatego chcę podarować ci odrobinę wolnego czasu. Dzisiaj szybciej skończysz swoje obowiązki.
     - W tym rzecz. Ifryt, ty nie dajesz mi wolnego. - odparł, mrużąc podejrzliwie oczy.
     - Przecież wiem - Semira przewróciła oczami. - Czas najwyższy to zmienić.
     - Ale...
     - To nie podlega dyskusji. - ucięła ostro.
     Norwegowi zostało jedynie skinąć głową w podziękowaniu i wrócić wypatrywania czegoś za oknem. Zacisnął pięści, przypadkiem miażdżąc trzymaną w palcach, zapomnianą przez niego truskawkę. Przeklął w swoim języku, rozglądając się za jakąś chusteczką. W końcu znalazł takową - Isati, śmiejąc się cicho  podała mu przewieszony przez uchwyt wiaderka z lodem i szampanem ręcznik.
     - Najwyraźniej przydadzą ci się nowe spodnie od garnituru. Czerwony nie jest twoim kolorem. - skomentowała jeszcze szczerze rozbawiona tą sytuacją.

     Enrique wyglądał jak siedem nieszczęść. Przynajmniej tak zastała go Isati, gdy zeszła do piwnic wieżowca. Brudna obszarpana koszulka i porozrywane dżinsy świadczyły o tym, że nie obchodzono się z nim delikatnie. Strój Latynosa mocno kontrastował z obcisłym, czarnym kostiumem Ifryt. Poza tym twarz Semiry pozostawała idealna, podczas gdy Enrique parzył na jej obliczę jednym częściowo zapuchniętym okiem, bo drugiego wcale nie był w stanie uchylić, a ślady zakrzepłej krwi bez wątpienia nie były dziełem przypadku.
     - Któryś z naszych chłopców stracił cierpliwość - wyjaśnił pospiesznie jeden z popleczników Isati i wskazał trójkę goryli przy wejściu. Semira jednak nie zaszczyciła go choćby spojrzeniem, nadal krytycznie przypatrując się zdrajcy. W podkreślającym jej naturalne walory stroju przypominającym fakturą łuski prezentowała się zgoła bardziej nieludzko niż zwykle i czuła się z tym nad wyraz dobrze. Gestem odwołała jej ludzi i zaczekała aż zostaną z Enrique całkowicie sami.
     - A więc mnie okradłeś, prawda? - zagaiła w końcu, podchodząc ku związanemu, zdradzieckiemu Latynosowi. Obcasy zastukały groźnie na betonowej podłodze. Pomieszczenie w którym się znaleźli nie było ani trochę wystawne. Betonowa klatka, której wejścia pilnowały grube, pancerne drzwi służyła wyłącznie wymierzaniu sprawiedliwości na własną rękę. Isati lubiła ten pokój w podziemiach - krzyków torturowanych nie dało się usłyszeć na powierzchni.
     - JA?! Ja przecież nigdy bym cię nie... - przerwał mu dobrze wymierzony cios otwartą dłonią w policzek. - Zrobisz mi krzywdę.
     - Nie będzie mi z tego powodu przykro. - oznajmiła, po czym chwyciła mężczyznę za kręcone, ciemne włosy i obejrzała jego twarz z każdej strony - Ależ paskudnie cię poturbowali. Widać jeszcze nie dość, byś zmądrzał. Zmienimy to.
     - Od kiedy to katujesz swoich więźniów? - Semira przysięgłaby, że usłyszała w głosie Enrique rosnący strach. Odpowiedział mu mrożący krew w żyłach, perlisty śmiech.
      - Każdy sposób dobry, by dowiedzieć się prawdy. - odparła ze wzruszeniem ramion, podchodząc do ustawionego pod ścianą metalowego stolika na kółkach. Chwyciła za teleskopową pałkę i szybkim ruchem nadgarstka rozłożyła ją. Niespiesznym krokiem wróciła ku Latynosowi.
     - Przemyśl to jeszcze, Ifryt... - Enrique szarpnął się w daremnej próbie ucieczki.
     - Znaczysz dla mnie nie więcej niż rozdeptany na bruku karaluch. - wycedziła, opierając koniec pałki na policzku bruneta. - Na twoim miejscu uważałabym na słowa, ale skoro jesteś tak rozmowny to doskonale się składa. Możemy zagrać w drobną grę.
     - Grę? - powtórzył i oblizał nerwowo pękniętą wargę. - Jaką, do cholery, grę?
     - Boisz się mnie. - zauważyła Meraffe - Dobrze. Powinieneś się bać. - zamachnęła się i uderzyła go. - To prosta gra. Ja zadaję ci pytania, a ty mi odpowiadasz. Każde pytanie ma swoją cenę.
     - Jaką cenę? O czym ty do diabła mówisz?!
     - Przecież nie mogę cię póki co zabić. Pomieszkasz trochę w Messiah Union nim podejmę decyzję co z tobą zrobić. Wbrew pozorom ukaranie kogoś dla przykładu nie jest proste, a do tego czasu musisz mieć jakieś warunki. Teraz o nie zawalczysz.
     Enrique poruszył się niespokojnie, wodząc wzrokiem za przechadzającą się przed nim Semirą. Kobieta splotła dłonie za plecami i zdawała się całkiem dobrze bawić.
     - A jeśli odmówię?
     - Pożegnamy się znacznie szybciej niż myślisz. - ostrzegła - Ale oboje tego nie chcemy.
     - Rozumiem... - mruknął Latynos.
     - Spytam raz jeszcze. Okradłeś mnie?
     - Nie, nie okradłem. - odpowiedział machinalnie, choć miał świadomość tego, że Ifryt doskonale zdaje sobie sprawę z kłamstwa. Nie byłoby go tu, gdyby miał czyste sumienie.
     - Kłamiesz, mój drogi. Właśnie w ten sposób pozbawiłeś się kilku najbliższych kolacji.
     - No dobra! Okradłem!
     - Za późno. - Ifryt uśmiechnęła się do niego niebezpiecznie. - Teraz powalczysz o łóżko... Dlaczego to zrobiłeś?
     Ifryt nie mogła wiedzieć, że jej ludzie wcale nie odeszli aż tak daleko, ani nie zajęli się swoimi sprawami. Co więcej, zebrali się tłumnie w pokoju monitoringu, by móc widzieć cały proceder, ciesząc się, że to nie oni zajmują miejsce na chybotliwym krzesełku zamknięci sam na sam z rozzłoszczonym demonem. Nie omieszkali także stawiać zakładów na to ile ich niegdysiejszy kolega wytrzyma i kiedy złamie się ostatecznie. Swoista rozrywka, której się oddawali utwierdzała ich tylko w przekonaniu, że wybrali dobrą stronę frontu. Ci, którzy sprzeciwiali się królowej lub twierdzili, że są od niej sprytniejsi nie zwykli żyć długo.
     Całe przesłuchanie skończyło się znacznie szybciej niż Meraffe przypuszczała. Nie dowiedziała się zbyt wiele i proporcjonalnie do tego odbierała Enrique kolejne "wygody". Z czasem jednak zabrakło jej pytań, a Latynos wydawał się być dostatecznie zgnębiony, by nie mieć niczego do powiedzenia. Semira także była już zmęczona, gdy wchodziła do windy. Wcisnęła przycisk z numerem piętra, gdzie mieściły się jej apartamenty. Odetchnęła dopiero, gdy drzwi się zamknęły, a winda ruszyła.
     - To była wyjątkowo długa noc... - mruknęła do siebie, ciesząc się na myśl o własnym łóżku. Noc łowów wreszcie dobiegała końca.

środa, 28 czerwca 2017

Od Ronana (CD Fery Rosy) - Z deszczu pod rynnę

      Opowiem wam historię o dwóch młodych wilkach, które podczas pewnego niefortunnego polowania (a przecież zdawać by się mogło, że zaczęło się ono tak niewinnie, w ogóle nie przypominając tej dobrze znanej, niepokojącej ciszy, jaka nastaje przez każdą potężną i śmiertelnie niebezpieczną burzą), zamiast na stado saren i jeleni, wolały zapolować na samych siebie. Tak naprawdę na samym początku w cale nie stanowiły dla siebie tak wielkiego zagrożenia. Owszem, ich rozmowom daleko było do uprzejmych, jednak koniec końców, powiedzmy to sobie szczerze, równie wiele dzieliło je od faktycznie  n i e b e z p i e c z n y c h . W końcu wilk młody to wilk głupi, a w zaczepianiu się (nawet jeśli było to uprzykrzanie drugiemu życia niemalże na każdym kroku) i słownych pogróżkach więcej było specyficznej zabawy, niż wojny. Problem narodził się dopiero wtedy, gdy wilki nieco podrosły, udawane walki "na próbę" zmieniły się w faktyczne pojedynki, a dwie bestie nie stanowiły już zagrożenia tylko i wyłącznie dla samych siebie.
   Opowiem wam też historię o groźnej strzydze i strasznym, ogromnym kruku, którzy darzyli siebie równie silną nienawiścią, co podziwem i (obym się tylko nie zagalopowała) swego rodzaju uwielbieniem. Nie był to jednak ten rodzaj uwielbienia wpisywany w definicję przyjaźni, z jakim do czynienia mamy zdecydowanie najczęściej... nic z resztą dziwnego. Bo kto chciałby słuchać o chorym uwielbieniu, jakim drapieżnik darzy uciekającą przed nim ofiarę? Kto chciałby słuchać o niezdrowej fascynacji między socjopatami, którym przyszło odgrywać rolę myśliwego i zwierzyny w tym samym czasie? 
   Jednak opowieść o parze wilków, podobnie jak historia o strzydze i kruku tak naprawdę nie istnieją, a przynajmniej ich bohaterowie nie są już tak prawdziwi i tak dosłowni jak kiedyś. Tak naprawdę jedyną właściwą i aktualną opowieścią jest ta, która mówi o dwóch lustrach, odbijających siebie nawzajem. O dwóch zwierciadłach, o taflach wody tak do siebie podobnych, że w niektórych chwilach zdawały się być tym samym odbiciem jednego, głębokiego jeziora szaleństwa. 
   Zdawały... 
zdają do tej pory.  
   Ronan czuł to już wtedy, kiedy po raz pierwszy spotkał na swojej drodze Ferę, zaś uczucie to nasiliło się, gdy z obrzydzeniem odwrócił się tyłem do wytatuowanej dziewczyny, mając teraz przed sobą jedynie przezroczystą ścianę windy, na której napotkał odbicie swego własnego wzroku.
   Był to już kolejne raz, kiedy cisza jaka między nimi nastała wykazała wyraźną ochotę przebywania odrobinę dłużej w ich towarzystwie. Być może, gdyby w tej luksusowej windzie znalazł się jeszcze ktoś... inny, tak po prostu. Ktoś trzeci, czwarty, piąty, siedemdziesiąty dziewiąty człowiek, wszystko wyglądałoby zgoła inaczej. zakładając oczywiście, że wspomniany osobnik "x" nie zdecydowałby się wcześniej opuścić pomieszczenia, nim zamykające się drzwi na dobre nie odcięłyby go od reszty świata, pozostawiając sam na sam z parą nieznajomych, wyglądem przypominających więziennych tudzież cyrkowych uciekinierów. 
   Co prawda, nawet jeśli Fera Rosa nie natknęła się akurat na tego bliźniaka Katona, który (zdawałoby się, że od urodzenia) odczuwał obowiązek uzupełniania i eliminowania jakiejkolwiek, choćby i najkrótszej ciszy, jaka tylko odważyłaby się zawisnąć nad gronem przebywających ze sobą osób, to Ronan był tym, który zdecydował się odezwać jako pierwszy. Nie dlatego, ponieważ musiał, ale dlatego, gdyż nie było tutaj nikogo, kto by mu tego zabronił. Poza tym, co stało na przeszkodzie przyjacielskiej pogawędce? Przecież, koniec końców na dłuższą metę ta dwójka potrafiła się ze sobą dogadać i to chyba właśnie ten istotny szczegół w ich relacji zdawał się być tym najbardziej nie na miejscu.
   Jak można było zacząć rozmowę między starymi znajomymi, którzy nie widzieli się przez ostatnie trzy lata i zapewne nie raz zastanawiali się, czy to drugie jeszcze żyje?
 - Zabawne... jeszcze dzisiaj rano widziałem ogłoszenie, list gończy z Twoją twarzyczką w pakiecie, ale gdyby ktokolwiek chociażby zasugerował, że tego samego dnia spotkam i Ciebie twarzą w twarz, kazałbym mu iść do diabła.- zaczął i chociaż w dalszym ciągu stał do niej odwrócony plecami, widział wyraźnie twarz Strzygi, odbijającą się w ogromnym oknie windy.
   Fera jedynie wzruszyła ramionami, jakby od niechcenia.
 - To już zależy jak rozumiesz słowo "zabawne". Dziwi mnie jedynie to, że natknąłeś się na nie dopiero teraz, sądziłam, że jest ich więcej... czyżbyśmy byli za mało popularni?- te ostatnie słowa, chociaż wypowiedziane na głos, brzmiały bardziej, jakby mówiła je do samej siebie. Oczywiście uwadze Kruka nie umknął fakt, że Zaragoza wypowiedziała się w liczbie mnogiej "byli", jednak to spostrzeżenie wolał zachować na później.
 - O swoją reputację możesz być spokojna, Różyczko.- Katona uśmiechnął się gorzko.- Ogłoszeń może być znacznie więcej w Edenie. Tamto znalazłem w Dżannach.
 - Kamień z serca.- skomentowała, a Ronan nie mógł tym razem jednoznacznie ocenić, czy kobieta żartuje, czy może po prostu przez te wszystkie lata sarkazm zdążył już weżreć się w jej gardło, niczym rdza atakująca wilgotny metal.
   I znowu cisza.

 - Zmieniłaś się.- mężczyzna odwrócił się w stronę Strzygi, wypowiadając to takim tonem, jakby dopiero teraz zauważył, że Fera faktycznie  w y g l ą d a   i n a c z e j .- Przyznam, że tam na dole z początku Cię nie poznałem. Z daleka mógłbym nawet wziąć Cię za inną kobietę.
   Strzyga pokiwała przecząco głową i uśmiechnęła się, ukazując przy tym nieludzko ostre zęby drapieżnika.
 - Jesteś uroczy, ale oboje wiemy, że nie jest to prawdą.
 - Nie jest, a przynajmniej nie do końca. Masz rację.
 - Chciałabym móc powiedzieć o Tobie to samo, ale jesteś tak samo paskudny jak przed trzema laty.- mówiąc to, dziewczyna odrobinę zmrużyła oczy, jakby oceniając jak zareaguje Zdradnica. A sądząc po jej minie, zareagował w ten najmniej oczekiwany sposób. Uśmiechem. Paskudnym, to prawda, ale w dalszym ciągu był to uśmiech.
 - Ponoć dobrzy ludzie się nie zmieniają.- odparł, wzruszając ramionami.
   Śmiech Fery, a następnie wywrócenie oczami najwyraźniej dały mu do zrozumienia, co dziewczyna sądzi o takim koślawym sposobie wyciągania wniosków.
 - Odpowiedz mi na jedno pytanie.- zaczął mężczyzna, kiedy Zaragoza jeszcze wycierała wyimaginowaną "łzę" z policzka.- Kim są "my", o których wcześniej wspomniałaś?
 - Eeee?
 - Powiedziałaś, jak to myślałaś, że jesteście bardziej popularni.
   Fera uśmiechnęła się przebiegle.
 - A co, zazdrosny?
   Tym razem to Ronan parsknął śmiechem.
 - O Ciebie, Różyczko? Zawsze i wszędzie. Bardziej zaskoczony, że ktoś Twojego pokroju z własnej woli decyduje się na pracę grupową.
 - A widzisz!- kobieta skrzyżowała ręce na piersi i z dumą podniosła głowę, jakby zaskoczenie Katony było jej jedynym dzisiejszym zadaniem, które udało jej się wykonać przed czasem, odnosząc ogromny sukces.- A może Twoja teoria jest błędna i to właśnie zmienni ludzie są tymi dobrymi?- Ronan jedynie spojrzał na nią z powątpiewaniem, unosząc przy tym jedną brew, niczym dorosły zmuszony wysłuchiwać bezsensownego bełkotu przedszkolaka.- Nie kupujesz tego, co?
 - Od Ciebie? Nie wziąłbym nawet, gdybyś dopłaciła. Poza tym...- cokolwiek miał powiedzieć, urwał w połowie zdania, gdyż winda w reszcie skończyła swoją, zdawałoby się trwającą wieczność podróż, zatrzymując się na najniższym piętrze edeńskich zabudowań. I myślę, ba, jestem wręcz całkowicie pewna, że oboje zastanowiliby się co najmniej dwa razy, czy aby na pewno nie chcą wysiąść na innym, wyższym piętrze, gdyby wiedzieli, że na samym dole tuż przy wyjściu z windy będą czekali na nich ich starzy znajomi w postaci pościgu, któremu przecież tak niedawno udało im się uciec. Co prawda, szczęście w nieszczęściu było takie, że znajdująca się przed nimi grupa dronów była zdecydowanie mniejsza, a co za tym idzie, nie stanowiła dla nich aż takiej przeszkody. Jednak, mimo wszystko, jak raz odrobina spokoju byłaby mile widziana.
 - Puta.- tym razem słowo to wydobyło się z ust Ronana.
 - Oho, no proszę proszę, uczymy się nowych słówek?- Fera uśmiechnęła się kpiąco, na chwilę zupełnie ignorując uciążliwe grono towarzyskie. Katona jedynie wzruszył ramionami w odpowiedzi, również jakby drony na chwilę zupełnie zniknęły z ich pola widzenia.
 - Przekleństwa w innych językach w ogóle nie brzmią poważnie.
 - A więc teraz zacząłeś dbać o język?
   Mężczyzna odpowiedział jedynie teatralnym westchnięciem, zwracając się jednak ponownie w stronę Strzygi.
 - Jeśli z tego wyjdziemy, opowiesz mi trochę więcej o tych dziwadłach, które sprawiły, że Groźna Panna Zaragoza zaczęła się odzywać do ludzi.- nie było to pytanie, ani rozkaz, raczej oczywiste stwierdzenie faktu, w dodatku wypowiedziane w kpiący, beztroski sposób.
   Zaskakujące było natomiast to, że Fera w ogóle nie zaprotestowała. Zupełnie jakby, czy tego chciała, czy nie, poniekąd leżało to również i w jej interesie.

Feruś? Wybacz mi to zakończenie i wpychanie tu dronów, ale nie wiedziałam, co mam z nim zrobić ;-;

wtorek, 27 czerwca 2017

Od Felixa (CD Freyi) - Co trzy głowy to nie dwie...?

        - JEZU! - rozległo się nagle za plecami dwójki Szczurów, w akompaniamencie głuchego odgłosu upadku i przewróconych śmieci.
  Odwrócili się gwałtownie - Sava strosząc pióra wyhodowanych niedawno skrzydeł (Fel wolał nie zastanawiać się nad tym, jak to właściwie działa), a Ćwiek machając rękoma jak w taniej podróbce Karate Kid z bojowym > <" na masce. Niebieskowłosa spojrzała na niego z uniesioną powątpiewająco brwią, na co chłopak ,,uśmiechnął się" z krótkim nerwowym śmiechem i mruknął pod nosem coś w stylu ,,Tego nie było".
  Dziewczyna, która niemal przyprawiła go o zawał (jakby nie było właśnie był w trakcie wykonywania czynności popularnie nazywanej ,,nielegalną" w pobliżu komisariatu) była zdecydowanie bardziej zażenowana. Miała kruczoczarne włosy, bladą cerę i nieco dziecięcą twarz, jednak to oczy zrobiły na Feliksie największe wrażenie - były jadowicie różowe. Normalnego człowieka pewnie by to zaniepokoiło, ale nasz haker już nie takie cuda widział. Jakby nie było, sporo czasu spędził ze Strzygą (to już mogło dużo tłumaczyć), o muzyce dyskutował z wycofanym ze służby cyberżołnierzem i przyjaźnił się z dwójką mutantów, z czego jednym z nich był Sylve (kolejny silny argument). Na dodatek przed trzema godzinami zupełnym przypadkiem poznał Savę, i to w formie granatowego kotołaka, czy jak tam można nazwać podobną hybrydę. W porównaniu do tego wszystkiego, barwa tęczówek nieznajomej nie była wielkim problemem.
  - Nie Jezus tylko Felix. - przedstawił się z lekkim rozbawieniem Ćwiek i wyciągnął do dziewczyny rękę. Czarnowłosa jednak spojrzała na niego niepewnie i wolała wstać o własnych siłach.
  - Nie chciałam przeszkadzać... - zaczęła cicho.
  - Nie przeszkadzasz! - przerwała jej z szerokim uśmiechem Savanna. Ruszyła przy tym skrzydłami, na co ich rozmówczyni drgnęła lekko, po czym wskazała na nie pytająco palcem. Brytyjka również spojrzała na dodatkowe kończyny, machnęła lekceważąco ręką i odpowiedziała wesoło: - Nie przejmuj się, to nie zaraźliwe. A tak w ogóle, to jestem Sava.
  Wyjaśnienie chyba nie za bardzo przekonało czarną, ale dalej nie zdecydowała się uciec z krzykiem, więc najwyraźniej nie udało im się jej jeszcze poważnie przestraszyć. Mordzioch nie kwapił się robić złego wrażenia. Podszedł jedynie do nieznajomej, typowo psim zwyczajem obwąchując jej dłoń i ruszył z powrotem, by klapnąć tam gdzie wcześniej, żując zużyty - na szczęście - szablon.
  - Freya. - przedstawiła się dziewczyna, siląc na lekki uśmiech. - Ładne graffiti.
  Szczury równocześnie obejrzały się na właściwie już skończone dzieło zdobiące bilbord firmy produkującej zabezpieczenia antywłamaniowe. Hulkowaty zielony szczur z różowym irokezem rozwalał pięścią pułapkę na myszy z paskudnie zadowolonym z siebie uśmiechem. Chociaż zdobienie na głowie z oczywistych powodów Felowi nie pasowało, był dumny z siebie i Savy za całą robotę.
  - Dzięki! ^ ^ - wypalił chłopak. - Opłacało się zużyć ostatnią puszkę zielonej farby.
  - No właśnie, propos farby... - Sava skrzywiła się lekko patrząc na ostały zasób sprayów. - Chyba będziemy musieli wrócić jutro, by to wykończyć.
  - Jak dla mnie jest ok. - Felix wzruszył ramionami.
  - Nie, nie jest ok. Musimy to PORZĄDNIE wykończyć. Szczurek potrzebuje jeszcze ładnych cieni i kilku białych ,,odblasków". Jeśli to ma być moja wizytówka nowego członka Szczurów, to musi wyglądać pierwszorzędnie!
  - ,,Szczurów"? - powtórzyła Freya.
  Niebieska i ćwiekowany obejrzeli się do tyłu. Savanna zaśmiała się nerwowo, uświadamiając sobie, że chyba popełniła wyjątkowo amatorską gafę.
  - TYCH Szczurów? - dopytywała się czarna. Ku zaskoczeniu Fela, wcale nie brzmiała jakby zaraz miała pobiec z tym na policję. Plus dla nich.
  - Wiesz... - zaczął, ale w tym samym momencie urwał, dostrzegając niewątpliwe kłopoty. - Cholera.
  Ulicą nadeszła trójka robotów policyjnych z nocnego patrolu Elizjum. Droidy zatrzymały się przed nimi.
  - Proszę się zidentyfikować - rozkazał pierwszy, patrząc w szczególności na Felixa.
  - Z jakiego powodu? - zapytał bez śladu zdenerwowania chłopak. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mogli ich aresztować bez konkretnej przyczyny. Według prawa mógł ją poznać...a potem podobnego błędu już nie popełnić.
  - Anonimowe zgłoszenie: wandalizm i zakłócanie ciszy nocnej. - wyjaśnił robot.
  - Gówno prawda! - wypaliła Sava. - Jeden: to SZTUKA. Dwa: wcale nie jesteśmy głośno!
  Ćwiek pokazał jej gestem, by nie prowokowała dronów. Rozwalenie droidów pewnie nie stanowiłoby dla niej żadnego problemu - wszystkich jej sztuczek jeszcze nie widział i na pewno miała jakiegoś asa w rękawie na podobne sytuacje. Jednak o ile niszczenie mienia raczej szybko popada w zapomnienie, o tyle niszczenie robotów policyjnych ściągnęłoby więcej uwagi na ten akurat obszar Elizjum, a tego Fera (której chłopak bał się znacznie bardziej niż policji) raczej by im nie wybaczyła.
  - Proszę się zidentyfikować. - naciskał metalowy funkcjonariusz.
  - Już, już! Mogę tylko zadzwonić? - poprosił haker.
  Prośba chyba była na tyle dziwna i nietypowa dla programu sterującego dronami, że na chwilę się zawiesiły, szukając odpowiedzi. Przez ten czas Fel spokojnie wyciągnął komórkę i zaczął w niej grzebać. Obie dziewczyny uniosły pytająco brwi, ale nie doczekały się odpowiedzi. Tymczasem Ćwiek uzyskał dostęp do najbliższej dyspozytorni energii elektrycznej i, bez dłuższego zastanowienia, podkręcił moc w dzielnicy ponad normę. Od razu po tym rozłączył się z siecią miasta, zanim ktoś wykrył jego obecność.
  Lampy ponad ulicą zaczęły ostrzegawczo brzęczeć.
  - Biegiem! - rzucił do dziewczyn.
  Sava posłuchała bez oporów, ciągnąc za sobą zaskoczoną Freyę. Mordzioch, lekko zaspany, pobiegł za nimi widząc, że jego pani gdzieś się wybiera bez niego. Roboty zaczęły odtwarzać nagrane ostrzeżenia o konsekwencjach stawiania oporu, ale zanim zdołały postawić krok, uliczne lampy eksplodowały w towarzystwie brzęku tłuczonego szkła, które zaraz potem spadło na szeroki chodnik. Podobnie stało się wzdłuż całej ulicy, dlatego chłopak od razu poprowadził resztę do bocznej alejki. Sztuczna inteligencja funkcjonariuszy dała się sprowokować gwałtownymi odgłosami, odbierając je jako atak i skupiła się na nieistniejącym agresorze, pozwalając ,,wandalom" uciec.

        - Daniel się wścieknie. T-T - powtórzył już po raz któryś Felix. Jego głos poniósł się lekkim echem po tunelu.
  Sava przewróciła tylko oczami, Freya natomiast niepewnie rozglądała się wokół. Światło z lampy w telefonie idącego na przedzie hakera oświetlało betonową ścieżkę nad suchym kanałem. Podczas drogi tutaj Brytyjka zdążyła jej opowiedzieć już co nieco o gangu, a Felowi to nie przeszkadzało. Na razie martwił się jak zastępca lidera zareaguje na wywalenie korków w części miasta. Podkręcenie mocy spowodowało zapewne wiele problemów w budynkach wzdłuż ulicy. Całe szczęście nie były blokami mieszkalnymi (niepotrzebnego męczenia cywili chłopak nie pochwalał), a pustymi na noc biurowcami, mimo to jednak przy próbie włączenia jutro prądu na pewno ktoś zwróci uwagę na masową awarię sprzętu podpiętego w tym czasie do prądu. Fera często przymrużała na to oko, w końcu im więcej garniaki miały problemów, tym lepiej. Dan jednak traktował pewne sprawy poważniej niż ona i na pewno podobnego wybryku nie pochwali. Zwłaszcza, że nie doszłoby do niego, gdyby Ćwiek prawie nie dał się złapać policji.
  - Dramatyzuuujesz, mówiłeś, że to spoko gość. - odparła Sava.
  - Bo jest spoko gościem, ale na pewno nie pochwali wysadzania lamp wzdłuż całej ulicy...i kilku ulicę dalej.
  - Skoro już do tego wróciłeś, wspominałam, że to było ZA-JE-BIS-TE? - dziewczyna wyszczerzyła się szeroko.
  - Ehm...dzięki? ^ ^
  - Robiłeś to już wcześniej?
  - Właściwie to kilka razy. Czasem na większą skalę. - pochwalił się haker. Miło było czasem usłyszeć komplement.
  Zza rogu po drugiej stronie kanału dostrzegli znane już niewinne drzwi z zamazanym napisem ,,PRZEJŚCIE TECHNICZNE". Fel zeskoczył do głębokiego na prawie półtora metra wysuszonego koryta i wspiął się po drugiej stronie za pomocą drabinki. Dziewczyny weszły za nim, tylko Mordzioch miał pewne problemy z wyjściem, skamląc kilka minut, aż w końcu zirytowana Sava po prostu wzięła go na ręce i jakoś z pomocą Felixa udało im się wyciągnąć go na górę. Otworzył drzwi...od razu stając twarzą w twarz z Kasumi. Mimowolnie drgnął.
  - Kas, błagam, nie strasz mnie tak. > <" - wypalił.
  Kobieta uniosła jedną brew.
  - Twój sprzęt zaczął brzęczeć, a na kamerach zdążyłam zobaczyć tylko psi ogon. - wyjaśniła Fuchicho, wyglądając przy tym chłopakowi ponad ramię na jego towarzystwo. - Ale dwóch dziewczyn i ciebie się nie spodziewałam.
  - Ma branie, c'nie? - Sava ze zbójeckim uśmiechem trąciła hakera łokciem. Kasumi dalej patrzyła na nich wyczekująco. Niebieska załapała o co chodzi: - Jestem Sava, a to Freya. A to bydle za nami to Mordzioch.
  Pies szczeknął zadowolony słysząc swoje imię i bez pytania przepchnął się przez wszystkich do środka, czując się w bazie jak u siebie. Feniks spojrzała podejrzliwie na pupila zachowującego się jakby znał teren na wylot, ale nie zapytała, za co Ćwiek był jej niemo wdzięczny. Gdy weszli do środka, chłopakowi rzuciła się w oczy popijająca herbatę śniada dziewczyna z wytatuowanym barkiem. Fakt, że była lepiej zbudowana od niego w jakiś sposób go krępował.
  - To Rasha - wyjaśniła krótko Kas, wykładając się na drugiej kanapie tak, że stopy opierała o ścianę.
  - Cześć! - rzuciła przyjaźnie nowa, dostrzegając resztę. - Pewnie Felix? Faktycznie jesteś rozpoznawalny.
  Fel nie wiedząc, czy był to komplement czy ujma, wolał więc bezpiecznie uznać, że kobieta miała na myśli tylko stwierdzenie faktu. Sava widząc herbatę od razu przysiadła się pytając, czy coś jeszcze zostało. Potem zdecydowała się zapoznać z Rashą i Kasumi, chociaż ta druga z jakiegoś powodu wydawała się mieć nienajlepszy humor. Haker nie chciał wierzyć, by aż tak ją poturbowano podczas tych kwalifikacji w Dżannah, obstawiał więc, że wydarzyło się coś ważniejszego.
  - Levi-san jest w swoim pokoju. - rzuciła, widząc, że Fel rozgląda się za przyjacielem. - A, i nie wystrasz się Ruska w kuchni.
  - Ruska? O.o - powtórzył.
  - Robi herbatę.
  - Och. Czyli i Khalida i Died Maroz już są na pokładzie?
  - Tak. Z czego waszemu przyjacielowi chyba coś zaszkodziło. - zauważyła Rasha.
  - Tooo może lepiej nie będę mu przeszkadzał. - stwierdził Felix. Chyba to było najbezpieczniejsze wyjście jeśli mówiło się o Sylvainie w nienajlepszym stanie. - A jak tobie minął dzień, Kas?
  - Co masz na myśli? - Japonka bez większego entuzjazmu przypatrywała się wszystkiemu do góry nogami.
  - Zdołowana porażką w tych walkach?
  Khal mimowolnie parsknęła śmiechem. Fuchicho zerknęła na nią krótko i przewróciła oczami.
  - Nie, moja kariera na ringu martwi mnie teraz najmniej. - odpowiedziała. - Mam inną sprawę. Liczyłam, że do tego czasu Daniel-san wróci, ale ty chyba jesteś następny w kolejce.
  - A...o co chodzi?
  - Czy masz gdzieś na liście Fery Osoku Ichiro?
  Chłopak podszedł podejrzliwie do kompa i odnalazł rzeczoną listę. Był - tuż pod Ifryt, w kategorii ,,Wsparcie finansowe".
  - Coś z nim nie tak? - zawołał na drugi koniec pomieszczenia.
  - Mogłabym ci o tym zrobić cały wykład. - mruknęła do siebie Feniks, po czym dodała głośniej: - Tak się składa, że się z nim dzisiaj widziałam.
  - Co?! O.O - chłopak odwrócił się jak oparzony. - Jak, kiedy?
  - Chciał ze mną ,,pogadać na osobności". Z całej rozmowy wyszło, że chce do nas dołączyć. Kazał przekazać prośbę o spotkanie z jakimś przedstawicielem Fery. - znacząco kiwnęła w jego stronę głową.
  - Że ja? - Fel zamrugał kilkakrotnie. - Mam gadać z wpływowym członkiem yakuzy?
  Tym razem Kas roześmiała się już na głos.
  - ,,Wpływowym" może być dopiero jeśli mu pomożemy. - zauważyła. - A sam utrzymuje, że z yakuzą woli trzymać się powierzchownie.
  - To i tak wysoko postawiony facet i to JA mam z nim omawiać sprawy, które zwykle załatwiają Fera i Dan. NIE JESTEM ani Ferą, ani Danem.
  - Nie masz się czego obawiać, Feli-kun. Pójdę z tobą. - uspokoiła go Japonka. - I tak powinnam się stawić razem z powiernikiem. Aczkolwiek nie obiecuję, że nie spróbuję zrzucić Iro z czwartego piętra.
  - Czyli...jesteście ,,na ty"? - odgadł haker. - To faktycznie może sporo ułatwić.
  I tak mu się to nie podobało, zwłaszcza gdy wywnioskował z tonu jak mogą wyglądać relacje Kasumi z Osoku. Nic, a nic.

Od Isaaca - Droga do celu

     "Każde dziecko powinno czuć, że szkoła pomaga mu stać się lepszym człowiekiem. Bohaterem."
     Cytat ten widniał zaraz przy wejściu do głównego budynku szkoły, by przypominał wszystkim dlaczego jeszcze nie rzucili edukacji. Co prawda większość ludzi i tak mijała go obojętnie, nierzadko nawet nie zdając sobie sprawy z jego istnienia. Inni przeczytawszy go raz, uśmiechali się pogardliwie i już nigdy więcej nie marnowali czasu na czytanie go. Jeszcze kolejni raz na jakiś czas przystawali, by odświeżyć sobie treść niepozornego cytatu i zastanowić się nad jego prawdziwością. Ci z kolei dzielili się na takich, którzy dochodzili do pewnych wniosków oraz takich, którzy odchodzili, by za jakiś czas spróbować zmierzyć się z cytatem po raz kolejny. Koniec końców każdy z uczniów miał własne, osobiste podejście do tych kilku prostych słów, które z założenia definiować miały choć cząstkę ich nastawienia do szkoły. Cytat był ważną, choć niewątpliwie niedocenianą częścią elitarnej placówki, w której przyszło zdobywać wiedzę młodemu MacCahane. On także nie zdawał sobie sprawy z tego faktu, choć ilekroć pozdrawiał skinieniem głowy pilnującego porządku przy drzwiach ochroniarza jego wzrok padał na pozłacane litery na ścianie.
     Isaac jakoś nigdy nie potrafił poczuć się bohaterem, a już na pewno nie czuł się nim w szkole, gdzie każdy mijany na korytarzu uczeń, nieomal mu dorównywał. Mimo wszystko MacCahane stronił od ludzi, którzy przynajmniej teoretycznie byli do niego podobni. Nie miał w tej szkole nikogo bliskiego i nic nie zapowiadało, by sytuacja ta ulec miała zmianie. Isaac czuł się znacznie lepiej, gdy z odległości przysłuchiwał się dyskusji dobrze rokujących fizyków kwantowych czy wymianie opinii pomiędzy przyszłą genetyczką a pasjonatką bioinżynierii. Intelektualna przyszłość świata nie różniła się szczególnie od typowych uczniów, każdej porządniejszej szkoły. Może poza tym, że odsetek ludzi zdobywających wiedzę z własnej woli był nieco wyższy niż przeciętnie, stopnie naprawę rzadko sięgały pułapu oceny dobrej, a każda niższa była swoistą szkolną legendą o której wszyscy słyszeli, a niemal nikt nie miał szansy doświadczyć. Szkoła pełna genialnych umysłów już z definicji musiała trzymać poziom i rzeczywiście tak było. Nie była to jednak szkoła kujonów, jak utarło się mówić. Isaac nie przypominał sobie, by osobiście widział na korytarzu kogoś, kto bez przerwy by się uczył, żeby mieć swoje oceny. Plan lekcji dostosowany był pod predyspozycje ucznia, a zatem nie było mowy o tym, by ktokolwiek musiał spędzić nad książkami kilka godzin. Isaac na ten przykład nie uczył się prawie wcale.
     Dzwonek donośnie obwieścił zakończenie zajęć. Isaac podniósł się z krzesła, jednocześnie sięgając po torbę i zebrał swoje podręczniki. Klasa, w której miał ostatnie dzisiejszego dnia zajęcia świeciła pustkami. Poza nim w sali przebywało ledwie sześciu uczniów i nauczycielka. Lekcja bioniki nie mogłaby odbywać się w bardziej dogodnym miejscu, gdyż cała prawa ściana pomieszczenia była zupełnie przeszklona, a widok za nią potrafił zachwycić - ogromne okno wychodziło na podobny ogrodowi botanicznemu wewnętrzny dziedziniec. W dole, dwa pietra niżej niż obserwator, pomiędzy bujną roślinnością przechadzali się pozostali w z wolna pustoszejącej szkole uczniowie.
     MacCahane przerzucił torbę przez ramię, pożegnał się krótko z nauczycielką, a potem wyszedł z klasy, zarzucając na blond czuprynę kaptur. Wepchnął dłonie w kieszenie odrobinę zbyt rozciągniętej bluzy i westchnął cicho. Czasem żałował, że w szkole nie wolno mu nosić na twarzy maski. Avalon nie lubił być zostawiany sam sobie na dłużej niż dwie godziny, ale Isaac nie mógł nic na to poradzić. Nie w jego interesie było polemizować ze statutem ustanowionym przez dyrektora. Zwłaszcza, gdy zakaz ukrywania twarzy pod stylizowaną na szczurzy pysk maską brzmiał całkiem sensownie.
    Na szczęście chłopak mógł z czystym sumieniem opuścić szkolne mury. W drodze do wyjścia obowiązkowo zostawił książki w szafce i zabrał z niej maskę, którą nałożył zaraz po wyjściu z budynku.
     Witaj ponownie, Isaacu MacCahane.
     Głos Avalonu jak zwykle brzmiał ciepło i serdecznie. Było to jedynie złudzenie, gdyż RatFace miał pewność, że jego projekt nie przewidywał, by sztuczna inteligencja znała emocje. Jednakże nie planował tego zmieniać. Podobało mu się to brzmienie, choć nigdy nie zdecydował się czy Avalon powinien brzmieć jak kobieta czy jak mężczyzna. Głos sztucznej inteligencji już na zawsze (a przynajmniej dopóki jego twórca tak chciał) miał pozostać bezpłciowy.
    - Cześć, Avalon. - przywitał się Isaac, za nic mając fakt, iż pozornie rozmawia sam ze sobą. Nie peszyło go to tak jak powinno, bo każdy mógł usłyszeć głos Avalonu, jeśli tylko znalazł się dość blisko. Poza tym ulice pełne były dzieciaków głosem wydających polecenia technologii. Nauka poszła naprzód i właśnie tak wyglądała codzienność. Ludzie rozmawiali z cudami techniki. - Wszystko w porządku?
     Pytanie to uruchomiło istną lawinę raportów płynących z każdego możliwego źródła. Wiadomości ze świata mieszały się z ustaleniami programów RatFace'a, a chłopakowi pozostało jedynie cierpliwie wysłuchać każdego strzępu napływających do niego informacji. Gdzieś pomiędzy komunikatami dosłyszał o drobnych zamieszkach na uboczu Edenu i o strzelaninie w Elizjum. Nic ponadto czego musiał wysłuchiwać codziennie. Isaac już dawno temu doszedł do wniosku, że ludzi najbardziej interesują sensacje i wydarzenia skropione krwią. Nie był natomiast pewien co do tego dlaczego tak się dzieje. Społeczeństwo miało aż zbytek podobnych informacji, więc zgodnie z logiką ludzie powinni się uodpornić na podobne wydarzenia. Tymczasem wszyscy gnali w przedziwnym pościgu za krwawymi nowinami.
     Isaac mimo wszystko miał co robić, a rozważania na temat społecznego problemu stanowczo nie mieściły się w kręgu jego bieżących zainteresowań. Potrzebował obiadu i konkretów odnośnie póki co jedynej godnej jego uwagi treści. Był już o włos od odnalezienia Szczurów i właśnie nadszedł dzień, by raz na zawsze potwierdzić, że przejrzał gang na tyle, żeby zlokalizować siedzibę buntowników. Isaac MacCahane, cudowny dzieciak z Irlandii nie potrzebował osobistego zaproszenia i czerwonego dywanu wiodącego go wprost pod drzwi kryjówki. Właściwie to nawet wolał trafić tam samodzielnie i na własnych warunkach. To opłacało się zgoła bardziej, chociaż całe przedsięwzięcie było wręcz paskudnie ryzykowne. Wejście do kryjówki niepostrzeżenie z całą pewnością mogło z marszu udowodnić wartość RatFace'a. Mogło, ale wcale nie musiało. Równie dobrze mógł wejść w drogę ludziom z którymi zadzierać wcale nie chciał, a to, gdyby miał choć odrobinę szczęścia, tylko by go trwale okaleczyło.
     MacCahane nie bał się konsekwencji. Nie planował żegnać się z życiem, choć była to prawdopodobna opcja. RatFace wbrew pozorom stronił od ryzyka. Oznaczało to, że pomimo kilku możliwych scenariuszy miał pewność co do swojego pomysłu. I pomysł ten zamierzał zrealizować. Wierzył w swoją właściwą ocenę sytuacji. Co zatem mogło pójść nie tak?

     Błąd. Cel zgubiony.
     - Wiem, wiem... - Isaac westchnął i rozejrzał się po okolicy. Dotarł do sieci zaułków, które aż nazbyt przywodziły na myśl starannie przemyślany labirynt. Avalon dysponujący całą najaktualniejszą mapą każdego z czterech miast wyłącznie z uwzględnieniem skomplikowanej sieci podziemnych kanałów.
     Nie było w Megalopolis miejsca o którym RatFace nie miałby pojęcia. A jednak bezcenny tytuł osoby zaznajomionej z każdą nawet najmniej oczywistą trasą z punktu A do punktu B kruszył się za sprawą jednej niewielkiej białej plamy na mapie. MacCahane po raz pierwszy w życiu miał okazję zajrzeć w pobliże "Pól Elizejskich". Nie przepadał za klubami. Nie było tajemnicą, że wieczory wolał spędzać przed laptopem. Kluby, zwłaszcza takie jak Pola Elizejskie, były ostatnim miejscem w którym należało się spodziewać Isaaca MacCahane.
    - Avalon, zeskanuj okolicę i wprowadź te uliczki na mapę. Wykorzystajmy fakt, że już tu jestem. - polecił RatFace. Widok w masce błysnął na błękitno, gdy po okolicy rozeszło się coś na wzór radaru. Co prawda nikt poza Isaaciem go nie widział, ale mapa została zaktualizowana na tyle, by pusty obszar choć odrobinę się zapełnił. - Przed nami jeszcze wiele pracy...
     Owszem. Aczkolwiek prawdopodobieństwo powodzenia tego przedsięwzięcia wynosi równo 89 procent.
     - Racja. To napawa optymizmem.
     W ten sposób udało mu się przeszukać cały niewypełniony na mapie obszar. Po kryjówce nie było nawet śladu, co z kolei oznaczało, że skoro nie ma jej ani nad ziemią, ani na niej, cel poszukiwań Isaaca znajdować się musi pod nią. A to oznaczało, że należało zejść do kanałów.
      Odradzam.
     - Mnie także nie podoba się to wyjście... Ale czasem warto coś poświęcić w imię ideałów. - odparł chłopak, szukając wzrokiem czegokolwiek co mogłoby pomóc mu podważyć właz. Nie było mowy, by podniósł go samodzielnie. RatFace mógł mieć genialny umysł, ale sport nie był jego mocną stroną. Nic dziwnego, że podczas lekcji wf-u raczej nie przodował. Bał się piłek, które ze znaczą prędkością zbliżały się do niego, nie był fanem gimnastyki, a jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Isaac zwyczajnie nie nadawał się do żadnego wysiłku fizycznego poza okazjonalnym bieganiem na lekcje. Co za tym idzie był raczej wątły i nie mógł poszczycić się szczególnymi możliwościami. Na szczęście i na to miał sposoby. Jeśli nie potrafił czegoś podnieść w prosty sposób używał dźwigni. Prosta fizyka, a ile problemów mogła rozwiązać.
     Gdy w końcu zejście do podziemi stanęło otworem, a długi pręt i skrzynka, których użył, leżały odłożone na swoje dotychczasowe miejsce, Isaac otarł dłonie o spodnie nie przejmując się specjalnie tym, że może je zabrudzić, bo wedle jego obliczeń i tak dzisiaj zamierzał odłożyć je na stertę ubrań do wyprania i otaksował wzrokiem ziejącą dziurę dokładnie pośrodku chodnika. Wspomniał już Avalonowi, że nie podoba mu się to konkretne rozwiązanie. Co innego było komentować własny pomysł zanim jeszcze przystąpiło się do jego realizacji, a zupełnie inaczej było zmierzyć się z jego wyzwaniami już w trakcie. Zejście poniżej poziomu chodnika, w miejsce, gdzie potencjalnie kręcili się członkowie gangu, o korytarzach usianych alarmami czy pułapkami nie wspominając, nie jawiło się Isaacowi w kolorowych barwach. Chłopak nie po darmo uchodził za pesymistę, stąd zatem rozważał swoją opcję przez jeden z najgorszych scenariuszy. Ostatecznie i tak doszedł do wniosku, że posunął się dość daleko, by skończyć to, co zaczął i bardzo ostrożnie zszedł po niepewnej drabince ku mrocznej czeluści kanału.
     Nie miało szczególnego znaczenia w którą część podziemnego labiryntu RatFace trafił, bo i tak musiał szukać drogi, a z poziomu powierzchni wiele by nie ugrał. Ponadto kojarzył co najmniej kilka dzieł zakładających, że by coś ukryć należało wykorzystać właśnie plątaninę korytarzy rozciągającą się pod miastem. Kanały czy opuszczone stacje metra zawsze cieszyły się wyjątkową popularnością, dlaczego więc Isaac miałby ich nie sprawdzić? Coś podpowiadało mu, że proste rozwiązania okazują się być skuteczniejsze niż niejedno kombinowane. W tej sytuacji to właśnie nadmierne rozumowanie było kluczem do porażki.
      Coś zachrobotało za plecami chłopaka, gdy tak niepewnie stał w jedynej plamie światła wpadającej przez otwór w suficie, zastanawiając się czy uruchomienie latarki z telefonu jest aby na pewno konieczną opcją. Bądź co bądź szczurza maska emitowała słabe światło, zalewając okolicę bladobłękitną poświatą. Nagły dźwięk skutecznie pomógł mu podjąć decyzję. MacCahane wzdrygnął się i odwrócił, włączając latarkę. Jego serce zabiło znacznie szybciej niż było to wskazane, o czym Avalon nie omieszkał go uświadomić czerwonym wykrzyknikiem w rogu pola widzenia maski. Isaac zauważył tylko długi ogon miejskiego szkodnika znikający za rogiem. W porządku, pomyślał, kręcąc głową z niedowierzaniem, nie do końca o takie Szczury mi chodziło. Wedle zwyczajnych standardów nie było czego się bać. Ot, zwyczajny gryzoń jakich wiele. Isaac też był pewien, że nie ma powodów do strachu. Mimo wszystko, będąc sam w ciemności (Avalon raczej nie zaliczał się do bytów fizycznych) czuł na sobie natarczywy wzrok jakiegoś nierzeczywistego monstra. Nie chodziło tu nawet o lęk przed mrokiem. MacCahane nie obawiał się samego faktu przebywania w ciemności, bał się jedynie tego co mogło się w ów ciemności kryć. Szczura też go nie niepokoił. Tak po prawdzie to ten gryzoń był najlepszym co spotkało RatFace'a w kanałach. Nie trzeba było szczycić się wybitną umiejętnością dedukcji, by po masce i pseudonimie chłopaka poznać, że Isaac przepadał za tymi inteligentnymi stworzeniami.
     Nie powinieneś pozostawać zbyt długo w jednym miejscu, Isaacu.
     - Nie upominaj mnie, potrafię o siebie zadbać.- odparł chłopak i niechętnie ruszył przed siebie. Stawiał każdy krok jeszcze mniej pewnie niż zwykle, a i tak echo niosło się po korytarzach do wtóru wolno kapiącej wody i cichego chrobotania ukrytych przed wzrokiem szczurów. Przynajmniej był sam w okolicy. Paradoksalnie wcale się z tego powodu nie cieszył. Nie był już taki pewien czy znajdzie siedzibę gangu, bo z każdym krokiem oddalającym go od wyjścia czuł się coraz bardziej intruzem. To nie był jego świat i nie jego miejsce, więc stanowczo nie powinien był tu zaglądać. Isaac miał tego pełną świadomość i naprawdę poważnie analizował czy warto brnąć w to wszystko dalej.
     Cel jest już zbyt blisko.
    Jak za sprawą jakiejś bezimiennej siły wyższej na skraju pola oświetlonego latarką ukazała się żółto-czarna taśma odcinająca resztę kanału. Ta część prezentowała się znacznie brudniej niż reszta. MacCahane nerwowo oblizał wargi i przełknął ślinę. Czerwony wykrzyknik przy pulsie zamigał ostrzegawczo.
     - Avalon, wylicz mi prawdopodobieństwo zlokalizowania kryjówki w nieczynnym odcinku kanału.
     Przez zaledwie kilka sekund wokół panowała martwa cisza.
     Dziewięćdziesiąt sześć procent.
     - To wystarczy - Isaac uchylił się pod taśmą i z sercem nadal kołaczącym w piersi zagłębił się w pozornie nieodwiedzane tereny, dla otuchy przyciskając do piersi swoją torbę. Tutaj to już na pewno nikt mnie nie będzie szukał.
     Sytuacji dodatkowo nie poprawił fakt, iż Avalon właśnie w tym momencie wyciągnął chłopakowi przed twarz informację o niegdysiejszej awarii dzięki której ten konkretny kanał został wyłączony z użytku. Isaac przystanął i przejrzał wyświetlone dane. Nie lubił czegoś nie wiedzieć. Wiedza nie zawsze jednak uszczęśliwiała. RatFace obejrzał się za siebie w stronę z której przyszedł. Jeszcze przez chwilę bił się z myślami. Wizja osiągnięcia swojego celu, a tym samym i spełnienia ambicji była kusząca, lecz zdrowy rozsądek bezustannie wołał chłopakowi, by uciekał. Isaac naprawdę chciał odnaleźć gang, choć nigdy nie mówił o tym jako o marzeniu. MacCahane nigdy nie potrafił być marzycielem i nie pozwalał sobie na rozważania o czymś tak zmiennym i niepewnym. Był realistą, a także niejako naukowcem. Takim jak on nie przysługiwał przywilej bujania w obłokach. Isaac twardo stąpał po ziemi... A właściwie to nie po niej, a pod nią i raczej nie twardo, tylko bardzo, bardzo ostrożnie, z duszą na ramieniu. Nie mniej reszta zdania się zgadzała. To z kolei oznaczało, że jest już o włos od - w zależności od sytuacji - wygranej lub życiowej porażki i chłopak czuł, że znacznie bliżej mu do tej drugiej opcji.Okazało się, że wycieczka po kanałach wcale nie była aż tak dobrym pomysłem jak pierwotnie miała być.
      Drzwi po prawej.
     Isaac podskoczył nerwowo, słysząc w uszach głos Avalonu. Parsknął krótkim, zażenowanym śmiechem, rozglądając się bezwiednie dookoła, jakby sprawdzał czy czasem przed kimś się nie ośmieszył. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo na tyle rozumnego, by obrzucić chłopaka ostrożnym spojrzeniem. Drzwi natomiast faktycznie istniały i na dodatek nie miały klamki. RatFace dokładnie oświetlił latarką każdy centymetr wejścia w poszukiwaniu ukrytych przycisków czy paneli. Jednocześnie starał się zdobyć choćby cień potwierdzenia, że wewnątrz znajdzie to czego spodziewał się znaleźć. Chwilę mu zajęło nim w końcu fragment drzwi ustąpił, ukazując skaner linii papilarnych. Nie przyłożył tam jednak swojego palca, bo wątpił czy jego dane figurują w bazie danych jako te na które skaner powinien zareagować. W najlepszym przypadku nie stałoby się absolutnie nic, najbardziej prawdopodobne było, że czerwona dioda odmówi dostępu, a najgorszy scenariusz mówił o uruchomieniu alarmu, a nawet i potencjalnie śmiertelnych pułapek. Żadne rozwiązanie nie było nawet bliskie celu MacCahane. Dlatego Isaac wyjął z torby niewielkiego laptopa. Włączył urządzenie, przekopał się przez tonę zadań domowych z matematyki, solennie przyrzekając sobie, że zrobi je później i sprawdził kilka rzeczy. Nadeszła pora, by udowodnić światu i sobie, że Isaac MacCahane mniej szeroko znany jako RatFace jest geniuszem.
     Zielona dioda przy skanerze obwieściła światu, że dała się pokonać. Niepozorne urządzenie wbrew pozorom broniło się dzielnie. Co prawda, Isaac raczej nie miał znaczącego doświadczenia we włamywaniu się gdziekolwiek i nie leżało to w kręgu jego kwalifikacji, czyli naturalnie nie kształcił się zbytnio w tą stronę. Tłumaczyło to też dlaczego spędził pochylony nad klawiaturą dobre kilkanaście minut. Najważniejsze, że się udało. Styl nie miał znaczenia.
     Chłopak pchnął drzwi nim zdążył uświadomić sobie jakie konsekwencje niesie ze sobą wejście wprost do siedziby Szczurów. Nie mógł być przecież pewien tego, że nie zastanie wewnątrz całej sali ludzi, którzy spojrzą wprost na niego, zastanawiając się skąd, u licha, się wziął na progu ich kryjówki. Gdyby pozwolił sobie na zastanowienie się pewnie nie ruszyłby się z miejsca sparaliżowany strachem, a potem uciekłby i już nie wrócił. Niestety życie wymaga czasem wyjścia poza schemat swojej natury. Isaac MUSIAŁ się przemóc. Mimo to i tak cofnął się o krok, gdy zobaczył trójkę ludzi patrzących na niego z kanapy. Avalon natychmiast objął obie twarze w minimalistyczne prostokąty. Przy kobiecie błysnęły białe litery układające się w ciąg informacji. Dane jednoznacznie sugerowały, że niejaka Rasha Latifa jest cenioną zawodniczką turniejów walk mieszanych. Czyniło to z niej piekielnie niebezpieczną kobietę. Co do blondyna  i szatyna natomiast... byli równie niebezpieczni. Ich twarze w bazie danych zdawały się nie figurować, więc byli zagadką. Najwyraźniej nie spodziewali się zobaczyć Isaaca.
     - Przepraszam... - mruknął chłopak, przestępując z nogi na nogę.
     Khalida wstała z miejsca, a w ślad za nią podążył i blondyn. Szatyn natomiast niezrozumiale wodził wzrokiem po ścianie, śledząc wzrokiem coś, czego nikt inny zdawał się nie dostrzegać. Właśnie on spodobał się Isaacowi najmniej.
     - Jesteśmy tu nowi. - wyjaśniła, jakby to ona nie miała prawa przebywać na terenie kryjówki. MacCahane postanowił podłapać to założenie. - No... Może poza tym tam. - wskazała szatyna.
     - Ja jeszcze wszystkich nie znam. - wywołany machnął ręką i znowu skupił wzrok na ścianie. - Bajeczne kwiaty...
     - Rozumiem, rozumiem... - odpowiedział RatFace, przekraczając próg siedziby i rozejrzał się dookoła - Nikt mnie nie uprzedził. - już chciał wyminąć towarzystwo i zniknąć w odbiegającym od głównego pomieszczenia korytarzu, ale został zatrzymany.
     - Ja jestem Rasha - przedstawiła się kobieta - ten blondyn to Aleksandr, a tamten obecny wyłącznie ciałem nazywa się Sylvain. - ostatnie słowo dziwnie zachrzęściło w ustach kobiety odrobinę zniekształcone przez akcent.
     Rosjanin, bo niewątpliwie nim był przedstawiony mu blondyn, uśmiechnął się do niego sympatycznie i pomachał mu.
     - Zdrastwujtie. Kak tebya zovut?
     - RatFace - odpowiedział Isaac. W rekach chłopak nadal trzymał laptopa, podświadomie odgradzając się nim od Rashy i Aleksandra, a w szczególności od Sylvaina - Wybaczcie, jestem zajęty.
     Po tych słowach chłopak czym prędzej oddalił się w stronę, jak mu się zdawało, części mieszkalnej. Nie pomylił się ani trochę, a - co więcej - udało mu się znaleźć pokój, który nie nosił śladów użytkowania i zamknął się w nim.
     Isaacu MacCahane, udało ci się.
    - Teraz czas na trudniejszą część planu. Trzeba będzie wcześniej czy później stąd wyjść i liczyć, że nic złego się nie stanie. - odparł chłopak nieco zrezygnowanym tonem, zaraz jednak rozweselił się - Nie mniej jestem w kryjówce. Cel osiągnięty.
    Isaac  padł na łóżko, wzdychając przy tym. Uniósł maskę na czoło i uśmiechnął się do siebie. Świętował swój triumf w najlepszy znany sobie sposób jakkolwiek nudne, by się to nie zdawało. RatFace raczej nie potrzebował hucznych zabaw ku czci wygranej. Wzrok Isaaca powędrował w stronę porzuconej w połowie drogi do drzwi torby i jego dobry humor momentalnie się ulotnił.
      Zadanie z matmy...

niedziela, 25 czerwca 2017

Od Seanit - Pieski, kotki, myszki i średniowieczne narzędzia śmierci

         Szary, brązowooki szczur domowy wybiegł z drewnianego domku i, truchtając między wiórkami trocin, mijał z zadowoleniem pozostałych współlokatorów- kilku, a może nawet i kilkunastu (zakładając oczywiście, że jeszcze co najmniej drugie tyle mogło chować się w swoich plastikowych lub drewnianych legowiskach) szczurzych samczyków. W mgnieniu oka zdołał dobiec do szklanej szyby- jednej z pięciu, które otaczały całą rodzinę gryzoni, jednak ta konkretna zawsze wydawała mu się najciekawsze. Nieco zabrudzona, pełna śladów po odciskach palców ciekawskich dzieci szyba może nie była sama w sobie szczególnie interesująca, jednak to nie szkło, a to co znajdowało się za nim pochłaniało uwagę młodego samczyka. Każdego dnia wstawał skoro świt i biegł jak najszybciej w stronę przezroczystej ściany, przez którą mógł obserwować cały świat, ten, znajdujący się na zewnątrz, poza jego klatką i poza (jego zdaniem) nieprzebytymi i niedostępnymi granicami sklepu zoologicznego. A fascynowało go wszystko! Widział wschody i zachody słońca, białe obłoki, płynące po błękitnym niebie, oraz klucze ptaków, przelatujących tędy okazjonalnie. Stąd mógł bezpiecznie obserwować coraz to nowe osoby- wyższe i niższe, ciemne, jasne i kolorowe, spacerujące w spokoju i te z całych sił gnające przed siebie, ludzi tworzących głośne grupy i samotnych, tudzież samowystarczalnych indywidualistów.
   Młody gryzoń odskoczył od szyby jak oparzony i pobiegł przerażony schować się do norki, kiedy nagle ni z tego ni z owego pojawiła się przed nim para piwnych ślepi, wpatrujących się w niego z zafascynowaniem przez pomarańczowe szkiełka drucianych okularów. Minęło kilka minut, nim szczur zdecydował się ponownie wystawić swój szary łebek z kryjówki i schować go w ciągu sekundy z powrotem, kiedy okazało się, że para sporych (według wyliczeń gryzonia) oczu należy do jakiegoś bezimiennego potwora, który nie tylko nie chce sobie pójść, ale nawet bezczelnie wpatruje się w szczurzych lokatorów, nie widząc w tym żadnego, nawet najmniejszego problemu. Bo faktycznie, dla marzącej o parce (a może nawet i więcej niż dwóch?) podobnych gryzoni Seanit, pukanie w szybę i nie odrywanie swych ślepi od zamieszkującej klatkę rodzinki samczyków nie wydawało się czymś nie na miejscu. Przez myśl by jej nawet nie przeszło, że swoim zachowaniem może przeszkadzać komukolwiek, nie wspominając już o tym, że nawet poproszona o odejście, argumentowane strachem i niespokojnym zachowaniem szczurów zapewne zostałaby przy ich klatce jeszcze dłużej, tłumacząc, że zwierzaki zapewne muszą się jedynie do niej przyzwyczaić. I jeszcze wparowałaby do  nich następnego i jeszcze kolejnego dnia, by sprawdzić "jak to też mają się jej szczurzy przyjaciele". Podsumowując, jedynie najprawdziwszy cud mógł sprawić, by dziewczyna zostawiła szybę sklepu zoologicznego w spokoju, o znudzeniu bowiem nie było tutaj mowy.
 - Tyle stoisz wlepiona w szybę... aż dziw, że nie masz zwierzaka.- odezwał się Jaskier, pełniąc w tym wypadku rolę owego "cudu", gdyż pytaniem udało mu się nieświadomie odciągnąć Pchłę od wystawy sklepowej. 
 - Mamy Wekierę.- odparła, nawet nie poświęcając towarzyszowi specjalnej uwagi, już wracając spojrzeniem w stronę szczurzej rodziny.- Ale to nie to samo, co te słodziaki.
   I szkoda, że Katona odwróciła wzrok, ponieważ w innym wypadku napotkałaby niezwykle zdziwione spojrzenie Jaskra, taksujące dziewczynę z powątpiewaniem, próbując najwyraźniej doszukać się chociaż cienia logiki w wypowiedzianym przez nią zdaniu. 
 - Wekierę?- powtórzył, najwyraźniej chcąc się przekonać, że ta niska i chaotyczna dziewczyna wplotła w zdanie nazwę średniowiecznej śmiercionośnej broni.
 - Yhym. Cóż,  t e o r e t y c z n i e  należy do mojego brata, ale to ja muszę ją dokarmiań. Ten głąb w ogóle zapomina, że jedzenie jest potrzebne, by  p r z e ż y ć .
   Brwi mężczyzny uniosły się ze zdziwienia, sięgając już granicy spadającej na czoło kasztanowych kosmyków.
 - Dokarmiać? Wekierę?- powtórzył jeszcze raz dla pewności, że usłyszał przed chwilą to, co wydawało mu się, że usłyszał.
 - No tak.- Pchła postukała w szybę, jakby z nadzieją, że jej czworonożni przyjaciele jednak zdecydują się podejść. Albo chociaż wyjść z kryjówek, na dobry początek.- Co prawda, jest mechaniczna, a Ronan... to znaczy, mój brat złożył ją kilka lat temu, ale żyje i funkcjonuje zupełnie jakby była prawdziwa. Mogłabym się założyć o co chcesz, że na pierwszy rzut oka nie zauważyłbyś różnicy. Prędzej uznał byś ją za dzieło diabła, niż człowieka.- dodała, tym samym, chyba jako jedyna osoba w Megalopolis (która miała styczność z drugim Katoną) całkowicie skreślając jakiekolwiek prawdopodobieństwo pokrewieństwa jej brata z nieczystymi siłami ciemności jakiejkolwiek religii.
   Jaskier ponownie zmrużył oczy, taksując uważnie Pchłę od stóp do głów (co, jak wiemy, nigdy nie zajmuje nikomu zbyt długo), jakby zastanawiał się, czy celowo, czy też zupełnie nieświadomie próbuje zrobić mu wodę z mózgu. Koniec końców, dziewczyna właśnie opowiadała mu, jak to kilka lat temu jej brat stworzył  b r o ń , którą na dodatek trzeba  k a r m i ć , a chociaż mężczyzna zwiedził niemały fragment świata, w życiu jeszcze nie spotkał się z czymś podobnym i szczerze wątpił, by rozkładanie wypowiedzianych przez dziewczynę zdań na części i poddawanie je jakiejkolwiek logicznej analizie miałoby sens. Nie wspominając już o tym, że nie należało to do czynności, które zwykł wykonywać.
   Nie znali się jeszcze zbyt dobrze, aczkolwiek gdzieś tam z tyłu głowy chłopaka krążyła niepewnie myśl, że Seanit może najzwyczajniej w świecie robić sobie z niego żarty. Dość dziwne i osobliwe, to trzeba przyznać, ale i niewinne.
   Jaskier wzruszył ramionami, jakby mówiąc "a co mi szkodzi?", najwyraźniej postanawiając zaryzykować próbę podłapania i podtrzymania tej dziwnej rozmowy, którą najprawdopodobniej w dalszym ciągu uważał za specyficzną próbę zrobienia z mózgu marmolady.
 - Nie wiedziałem, że Twój brat zajmuje się bronią.- odparł, klękając obok dziewczyny, próbując zrozumieć co też ten mikrus widzi w przyglądaniu się gryzoniom, zazwyczaj kojarzonymi z brudnymi zwierzakami, żyjącymi w kanałach.- A jeśli jesteście do siebie podobni, to myślę, że w ogóle bym go o coś takiego nie podejrzewał. Bez urazy.
   Sea jedynie machnęła ręką.
 - Uwierz mi, nie jesteśmy do siebie podobni. A Wekierę prędzej porównałabym do nieopierzonego szczura ze skrzydłami, niż jakiejkolwiek broni. Jedyne co ten dziwoląg jest w stanie robić to krakać, podążać za Ronanem jak cień i siadać na ramionach przypadkowych ludzi. Chociaż brat pewnie byłby zachwycony, gdybym podsunęła mu pomysł z wykorzystaniem jej do walki.- tutaj szturchnęła Jaskra w ramię.- Aż dziw, że czasem wystarczy zasugerować bratu nauczenie kruka kilku niebezpiecznym dla otoczenia sztuczek, by zyskać w jego oczach.
   Jeśli Calaghan wcześniej nie potrafił nadążyć za logiką dziewczyny, tak teraz owy sens tej rozmowy przypominał oddalony od niego niewielki punkt, machający mu z naprawdę daleka jedną ręką, a drugą zaś pokazując mu środkowy palec.
 - Przypomnij mi, kiedy dokładnie zeszliśmy na temat ptactwa?
   Teraz to Seanit odwróciła się w stronę mężczyzny, marszcząc brwi w geście niezrozumienia.
 - Jak to? A kiedy dokładnie od niego odeszliśmy?
   Najwyraźniej rodzeństwo Katona dziwny przypadek odnajdowania w twarzach, gestach i mimice niektórych, szczególnych ludzi na świecie swoich lustrzanych odbić miało we krwi, gdyż dokładnie w tym momencie ta dwójka obdarzyła siebie tym samym, skonfundowanym, pełnym niezrozumienia spojrzeniem.
   "O czym ona mówi?"
   "Nie, to o czym ON mówi?!"
   - Mówiłaś coś o Wekierze.- odezwał się Jaskier, trochę niepewnie, jakby już sam nie potrafił zaufać ani jednemu zdaniu, jakie padło i padnie w tej pozbawionej sensu dyskusji.
 - Tak, zgadza się.- głos Seanit z kolei brzmiał tak, jakby nie rozumiała w czym dokładnie tkwi problem poety i której części zdania nie rozumie.- O Wekierze, to imię... Aaaaaa...- dziewczyna parsknęła śmiechem, tracąc przy okazji równowagę, co w tym wypadku oznaczało nieprzewidywaną zmianę z pozycji klęczącej na siedzącą.- Wekiera to imię kruka. Mechanicznego kruka.- wyjaśniła szybko, ponownie zanosząc się śmiechem, kiedy jej spojrzenie napotkało minę Jaskra. Najwyraźniej nie spędzanie zbyt dłuższego czasu z osobami spoza jej dwuosobowej rodziny właśnie dał się we znaki.
 - Wekiera...- mruknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. Dobrze było w końcu nadążyć za sensem tej rozmowy, nawet jeśli z takim opóźnieniem. Jak to mówią, lepiej późno niż wcale i chyba właśnie w nieco koślawy sposób udało mi się przedstawić dowód, potwierdzający prawdomówność owego powiedzenia.- Sea, z całym szacunkiem dla Twojego brata, ale...
 - WIEM- dziewczyna przerwała Jaskrowi w połowie zdania, najwyraźniej nie tylko wiedząc co chce powiedzieć, ale i doskonale rozumiejąc dlaczego.- Naprawdę wiem, ale to nie wszystko...
   Wierszokleta uniósł brew, trudno powiedzieć, czy w geście zdziwienia, rozbawienia, czy współczucia dla bliźniaczki Katona, jednak w każdym wypadku oznaczało to "To jest coś WIĘCEJ?".
   Pchła westchnęła z niedowierzaniem, przykładając rękę do oczu, jakby właśnie po tych dwudziestu siedmiu latach życia zaczęła się zastanawiać, dlaczego ona nadal zadaje się z kimś takim, jak Zdradnica.
 - Na początku miała mieć na imię Piła.- ledwo wypowiedziała to zdanie, a już spotkało się ono ze śmiechem Jaskra.- Wiesz, Ronan uważał, że budzenie mnie rano słowami: "Piła właśnie wyleciała przez okno." byłoby wyjątkowo zabawne, ale uwierz mi, Wekiera też daje egzamin.
   Dandylion otarł "sztuczną łzę" z policzka, pytając się Pchły jakby z litości, z lekkim współczuciem w głosie, wymieszanym ze zdecydowanie większą dawką rozbawienia.
 - A co było złego w Pile?
 Seanit już otworzyła usta, śpiesząc z wyjaśnieniem, po czym parsknęła po raz kolejny, zdając sobie sprawę z absurdu, jaki zaraz przyjdzie jej wypowiedzieć na głos.
 - Zbyt często kojarzyła mu się z rybą. Wiesz, rybą piłą, tą z tym dziwnym, długim szpikulcem na czubku pyska...
 - A... Twój brat nie lubi ryb...?- ton Jaskra wyraźnie wskazywał na to, że dzisiejszego dnia już nic nie będzie w stanie go zaskoczyć. Pchła jedynie wzruszyła ramionami.
 - Nie. Chyba po prostu nie jest fanem czegokolwiek, co nie jest w żaden sposób całkowicie powiązane z jakimkolwiek rodzajem śmiercionośnych narzędzi, tak mi się wydaje.

Jaskier? Ja wiem, że stać mnie na więcej, ale najwyraźniej z nieznanych mi powodów ten tydzień jakoś nie sprzyja pisaniu

sobota, 3 czerwca 2017

Od Pandory (CD Matthiasa) - No cóż...bywa

        Słońce zaszło. Zostawiło Erro samą ze swoimi zamiarami w wszechogarniającej ciemności. A przynajmniej w takim stanie znajdowała się na swoim obecnym stanowisku. Gdyby skręciła i przeszła kilkanaście metrów, zalałyby ją światła reflektorów samochodowych, eleganckich lamp ulicznych i gwar przechodniów. To nie było Elizjum czy Shangri-La - tutaj światła były białe, a turyści znikomi. Dawało to wrażenie typowej europejskiej metropolii, jak Budapeszt, może Monachium. W większości trafiało się więc na miejscowych, ale ponieważ to było Megalopolis - prawdopodobnie najbardziej zróżnicowana kulturowo aglomeracja na Ziemi - ktoś nowy i tak czuł się tu zagubiony, słysząc mieszaniny angielskiego, hiszpańskiego, włoskiego, francuskiego, a nawet niemieckiego, czyli pięć filarów Europy.
  Pandora nigdy nie była w Europie. Budapeszt widziała tylko ze zdjęć, a o Monachium tylko słyszała gdy szukała pewnych istotnych dla siebie informacji. Jedyną okazję gdy mogła gdzieś wyjechać wykorzystała na wstąpienie do BOPE. Nie mogła przyznać, że był to czas zmarnowany, bo to kłamstwo niemiłosiernie gryzłoby ją w język. A teraz siedziała w Edenie, klejnocie koronnym europejskich miast, chociaż nawet nie leżał na tym swoim osławionym kontynencie. Skoro korona stworzenia ludzkiego wyglądała tak, a nie inaczej, wolała nie wiedzieć jaki syf był w tej właściwej Europie.
  Trasą, którą ona obrała, nie kierował się prawie nikt - w bocznych uliczkach Edenu nie było nic bardziej fascynującego od głównych alei. Mijała jedynie takich samych jak ona samotników: zakapturzeni, wgapieni w ziemię, prawdopodobnie z pokątnymi zamiarami. Możliwe nawet, że jeszcze mniej szczytnymi niż zamiary Pinheiro. Ona przynajmniej miała w planach zamordować kogoś, kto na to w zupełności zasłużył, czego reszta Nieoficjalnego Związku Zaułkowiczów nie mogła zapewnić. Mogło im się wydawać, że robią coś dobrego. Mogli też doskonale zdawać sobie sprawę, iż wyrządzają samo zło. Trzecimi targały sprzeczne poglądy na temat własnego postępowania. Erro podobnych problemów nie posiadała. Gdyby przystanęła by przemyśleć ile dokładnie w tym co robi jest dobra, a ile zła, ruszyłaby się stąd dopiero rano, nie dochodząc do żadnych pomocnych wniosków. Ostatecznie i tak stwierdzała, że była po prostu szalona. To w dzisiejszym świecie tłumaczyło wszystko.
  Ifryt ustawiła miejsce handlu w, logicznie zresztą, wyjątkowo rzadko uczęszczanym miejscu. Nic nowego, wszystkie podobne układy według niezmiennej reguły urządzano gdzieś, gdzie mało kto nos wciska. Pandora brała (nieproszony) udział w tylu już podobnych do siebie sytuacjach, że zaczynało ją już zastanawiać dlaczego policja dalej ma trudności z wyłapywaniem przestępców. Wszyscy popełniali te same błędy, szukali tych samych sposobów na rozwiązywanie swoich spraw - to było po prostu śmieszne. Jeszcze bardziej kobietę bawił fakt, że zrozumiała to dopiero gdy sama zajęła się nielegalną działalnością. To tak, jakby policyjną odznakę nosiło się na oczach, nie sercu. Idiotyczne, ale prawdziwe. W każdym razie, Erro nie miała innego wyboru, jak pójść tam i złożyć jej w końcu wizytę. Odwiedzanie obsadzonych ludźmi magazynów stało się już nudne. Ochrona nie miała zielonego pojęcia jak się za nią zabrać, zwłaszcza gdy brazylijka nie wykazywała żadnego zainteresowania faktem, że jest pod ostrzałem. Wariatom po prostu jest wszystko jedno, a Wendigo na dodatek doskonale zdawała sobie sprawę, iż wyjdzie z tego cało, prawdopodobnie jako jedyna.
  Zbliżając się do punktu docelowego skręciła w stronę schodów przeciwpożarowych i zaczęła wspinać się na dach. Podchodzenie pod sam magazyn nie miało sensu - nawet żółtodziób nie zrobiłby tak idiotycznego błędu, a tym bardziej nie zamierzała tego zrobić profesjonalistka. Eden miał jedną zasadniczą przewagę nad resztą miast Megalopolis: dostanie się z jednego dachu na drugi nie stanowiło najmniejszego problemu dzięki piętrowej budowie metropolii. Między niektórymi budynkami budowano całe ulice, nie wspominając o niezliczonej ilości kładek, szerszych spacerniaków i tuneli dla przechodniów. Niektóre części miasta przypominały gigantyczną galerię handlową pod otwartym niebem, pozbawioną jakiegokolwiek ruchu ulicznego, biegnącego kilka pięter poniżej na prawdziwym, stałym gruncie. Pod względem ułatwiania mobilności dorównywało jedynie Dżannah ze swoimi słynnymi łukowymi mostami. Budynek, który teraz miała na myśli Pinheiro, nie był wysoki, jak na standardy Edenu, a z zewnątrz przypominał przybudówkę. Dach, na który wyszła po plątaniu się przez puste klatki schodowe aż do drabiny, przypominał więc balkon wielkości dwóch boisk do koszykówki. Pewnie w przyszłości gdy miastu znowu będzie grozić przeludnienie, zaczną tu budować kolejne piętra. Zaskakująco dużo wieżowców w przeszłości było niskimi blokami mieszkalnymi. Zaleta płaskich dachów - nie musisz koniecznie kończyć budowy dzisiaj. Dopiero gdy pułap sięgał wytyczonej jakiś czas temu przez władze granicy, oznaczano budynek jako ,,w pełni skończony”, czy też ,,niezdatny do dalszej rozbudowy”. Ale przecież można było jeszcze połączyć wyższe piętro z piętrem innego budynku o podobnej wysokości i stworzyć więcej miejsca. Eden był jak jedna wielka plansza do klocków Lego. Kiedyś miejsce się skończy, a wtedy miasto zacznie się rozbudowywać na terenach podmiejskich i rolniczych.
  Oczywiście to miało zacząć się dopiero za kilkadziesiąt lat. Nie musimy się niczym przejmować, prawda? Kto inny będzie to miał na głowie.
  Kobieta podeszła spokojnie do krawędzi dachu i spojrzała na lekko wypukły, gładki dach magazynu. Miała idealny widok na przód budynku z szerokim, półkolistym starym świetlikiem pod krawędzią dachu. Przez pozbawione kilku szyb okna widać było oświetlone wnętrze. Lampy nieco zaskoczyły Erro. Gdy jednak dojrzała rozstawionych przy przejściach uzbrojonych ludzi, w większości z zasłoniętymi twarzami, doszła do wniosku, że Isati najwyraźniej wzięła sobie wszystkie jej wybryki na poważnie i przyjęła więcej środków ostrożności. Urocze.
  I tak jej nie pomogą, wyszeptała do siebie w myślach. Już dawno temu miała się wziąć za zabicie etiopskiej królowej. Obecnie bardzo żałowała, że nie zajęła się tym gdy jeszcze była w Megalopolis księżniczką. Ale wtedy nie zajmowała się handlem UNK32-1, czyli - w pojęciu Pandory - mogła jeszcze pożyć. Teraz sprawy miały się inaczej. Tym razem nie mogła liczyć na litość.
  Jak można wnioskować po powyższym opisie, kobieta była niesamowicie pewna siebie przystępując do swojej roboty. W końcu miała przed sobą to samo zadanie co zawsze: pozbyć się celu i zamanifestować swoje zdanie na temat handlu jej zmutowanymi komórkami poprzez dalsze doprowadzanie cudzego imperium do kompletnej ruiny. Zabójstwo Ifryt miało być tylko początkiem. Za tym jednym strzałem ciągnęła się konieczność dopilnowania, by wielkie dzieło budzącej postrach cesarzowej upadło zanim ktoś podejmie się próby kontynuacji. A to znowu ciągnęło za sobą co najmniej kilka kolejnych kul do karabinu. Nie czekając na przyjazd swojego celu, przyklękła przy murku otaczającym krawędzie dachu, zdjęła z pleców karabin i sprawnym ruchem ustawiła lunetę równocześnie ustawiając broń do czystego strzału. Przez pozostały czas śledziła wszystko w dole przez celownik.
  Pewność siebie nie zniknęła wraz z przyjazdem opancerzonej limuzyny. Nie zniknęła też gdy Pandora zobaczyła kto wyszedł z magazynu na spotkanie Isati. Średniego wzrostu facet w czarnym kombinezonie, w ręku nowoczesna strzelba, a na twarzy maska przeciwgazowa. W przestępczym świecie każdy szanowany kryminalista przynajmniej słyszał o tych bardziej szanowanych od reszty. A Jäger bez wątpienia zaliczał się do tej drugiej grupy. Wendigo uśmiechnęła się z niejaką dumą. Na temat Niemca znalazła wiele, a wszystko wskazywało na to, że przyszło jej stawić czoła drugiemu profesjonaliście, również z wojskowo-policyjnym przeszkoleniem. Żeby było jeszcze ciekawej, w roli mężczyzny z reguły leżało niszczenie planów ludzi pokroju Erro. Kobieta trafiła więc na swoje największe przeciwieństwo. To z kolei oznaczało, że Isati w jakiś sposób się jej obawiała. Miała więc niezaprzeczalne prawo czuć dumę z osiągnięcia jednego ze swoich podstawowych celów.
  Ifryt wyszła z samochodu w asyście wysokiego blondyna. Ten jednak został przy wozie, a drogę do magazynu kobieta przebyła w towarzystwie Jägera. Jeden z najemników Niemca wyciągnął z bagażnika skrzynkę, przypominającą trochę pojemnik na butelki - ekstrawaganckie, cholernie drogie butelki, sądząc po zabezpieczonej pokrywie. Brazylijka uśmiechnęła się ponownie. Bingo.
  Cały czas śledziła przez lunetę każdy krok Etiopki, aż zniknęła w magazynie. Mogła strzelić wcześniej. To nie był dla niej kłopot. Ale Pandora była cierpliwa. Po pierwsze: wolała nieco zwiększyć dystans, a po drugie: była ciekawa kto jest kupującym. Istniała bowiem spora szansa, że kupiec także babrał się w handlu UNK32-1. Od razu mogłaby ruszyć jego śladem i dręczyć go aż dotarłaby do takiej samej sytuacji jak ta. A potem znowu uczepiłaby się kolejnego kupca, i kolejnego, i tak aż do czasu, gdy z czarnego rynku zniknie jakakolwiek jej pozostałość. A jeszcze później...cóż, tak dalekosiężnych planów JESZCZE nie posiadała. Ale trzeba będzie coś sobie znaleźć. Potem. Potem, gdy skończy sprawę z Ifryt, powiedziała sobie stanowczo, jak zawsze sobie mówiła przy robocie.
  Gdy uniosła celownik przez świetlik, ze zdumieniem odkryła, że przegapiła pojawienie się kupca. W środku na Isati czekała już...półnaga brunetka. Takich rzeczy raczej nie widuje się na co dzień, a przynajmniej jeśli nie posiadasz rozrywkowego stylu życia. Żeby dopełnić dzieła zaskoczenia Erro po całości, obok nieco za nią stał najprawdziwszy cybernetyczny żołnierz. W przeciwieństwie do brunetki, takich jak on akurat przychodziło jej niegdyś widzieć dosyć często. BOPE (jak każda z szanujących się organizacji antyterrorystycznych) zatrudniała podobnych mu zmechanizowanych żołnierzy. Miała nawet w swoim oddziale jednego z nich i pomimo stereotypów okazał się bardzo przyjemnym facetem. Co prawda nie potrafił normalnie żyć i raczej nie wychodził z kumplami na miasto, ale przynajmniej nie negował żadnych rozkazów i zawyżał średnią inteligencji całej ekipy. Ale czarny cyborg obecny w magazynie stanowczo różnił się od jej niegdysiejszego towarzysza. Nie znała się na blaszakach, ale podstawowa różnica chyba polegała na ,,modelu”. To nie był zwykły cyborg-żołnierz. Najbardziej zastanawiającym i niepokojącym był już sam fakt, że nie miał przy sobie żadnej broni palnej. Za to posiadał noże (na pewno te dwa przy udach nie były jedynymi)...oraz miecz. Świat chyba najwyraźniej nigdy nie przestanie sobie z Erro kpić.
  Dalsza część była tylko oczekiwaniem. Oczekiwaniem przepełnionym niezdrową dla ludzkiego umysłu euforią spowodowaną wizją spełnienia upragnionego celu. Niezdrową pod względem tego, czym właściwie był cel Wendigo. Normalny człowiek nie powinien cieszyć się na myśl o morderstwie. To w końcu ,,nieludzkie”. I to właśnie było głównym powodem, dla którego w opinii publicznej Pandora nie była już przedstawicielką homo sapiens. Ale i człowiek w pewnym sensie jest zwierzęciem, a kobieta znała okrutną prawdę na temat podstawowej różnicy między tymi dwoma gatunkami: zwierzęta zabijają z potrzeby, a człowiek...człowiek może mieć różne powody. To czyni go potworem, bo według wszelkich wpajanych od dziecka bajek i legend tylko potwór mógł cieszyć się ze śmierci, która nie dawała mu żadnego pożytku. Erro BYŁA potworem. Jäger BYŁ potworem. A już zwłaszcza Ifryt BYŁA potworem. Co do tego Pandora nie miała najmniejszych wątpliwości. A skoro wszyscy są potworami, to brak jednego chyba może już tylko pomóc, co znowu nie oznaczało zabójstwa jako czegoś w jakimkolwiek stopniu dobrego. Tak sobie właśnie żyła w tym świecie paradoksów i bezsensu, a fakt, że wszystko i tak nie jest całkowicie dobre lub całkowicie złe, dostatecznie ją oddalał od prób rozmyślania na ten temat. Nie ma innego wyboru, jak się dostosować.
  Utkwiony w tyle głowy Isati celownik musiał już chyba przewiercać ją na wylot. Tak przynajmniej czułaby się na jej miejscu Wendigo. Że też nic ją tam nie zaswędziało - stała pewnie, z słusznie przypisywaną jej dumą i pewnością siebie. Jak miło będzie patrzeć na jej upadek. Na bryzg krwi padający na jej rozmówczynię. Na panikę w postawie Jägera i podejrzanego cyborga...
  Którego już tam nie było.
  Umysł kobiety, skupiony na swoim celu, pominął wszelkie potencjalne inne. Liczyła się tylko śmierć Ifryt, która przysłoniła jej część horyzontu niczym klapki przy uździe konia pociągowego. Pomiędzy ,,zobaczeniem” czegoś, a ,,zauważeniem”, wbrew pozorom istnieje stanowcza różnica. Całkiem możliwe, że zobaczyła iż w miejscu cyborga stał teraz jeden z ludzi Jägera. Po prostu tej zmiany nie  z a u w a ż y ł a. Jakaś część umysłu odpowiadająca za profesjonalizm musiała zwrócić na to uwagę, ale pozostałość dała się zaaferować ogromem przedsięwzięcia. Tak więc te kilka szarych komórek przejechało sobie ręką po twarzy z westchnieniem i pogodziła się z losem. Chłopaki, gwóźdź do trumny - na miejscu. Teraz czekamy na młotek.
  Nadszedł, gdy brunetce przekazywano skrzynkę z UNK32-1. Wendigo ostatecznie przygotowana do strzału po raz ostatni uśmiechnęła się paskudnie. Żegnaj, Ifryt. Szkoda, że nie mogłyśmy tego omówić w cztery oczy, pomyślała biorąc wdech i wciskając spust...
  W tej samej dokładnie chwili w jej dłoń wbił się ciśnięty z niebywałą wprawą nóż.
  Erro bardziej z zaskoczenia niż bólu szarpnęła lekko w bok. Ciszę wokół niej przerwał głuchy od tłumika wystrzał, ale kula przebiła szybę zbaczając z trasy...i to bardziej niż powinna, jeśli prawa fizyki nadal stały po jej stronie.
  - Co jest, do cholery - pomyślała na głos, niemal dostrzegając nienaturalną trajektorię lotu, zbytnio ściągniętą ku dołowi, ale wiedziała, że teraz nie powinna się tym przejmować. Zerwała się na nogi odrzucając na ziemię nóż i obracając lufę w stronę, z której nadleciał. Błyskający przytłumioną czerwienią cyborg spodziewał się tego, uskakując w bok tuż przed kolejnym strzałem, nie mniej jednak dalej biegnąc w jej kierunku.
  Pinheiro zaklęła wyszarpując pistolet, z zupełnego już bliska ponownie naciskając spust, ale mężczyzna chwycił jej przegub i pociągnął w dół, po czym walnął ją bezpardonowo łokciem w twarz. Zadziałało - cofnęła się do tyłu, gubiąc broń i wpadła na murek. Słysząc ostrzegawczy, dobrze znany nożownikom odgłos wysuwanego z pochwy ostrza, uskoczyła w bok przed wprawnym cięciem lekko zakrzywionego bagnetu. Unik nie wytrącił cyborga z równowagi, na co odrobinę liczyła. Nie mając lepszych pomysłów, wyszarpnęła własny nóż. A co mi tam - pojedynek z profesjonalnym nożownikiem, wielkie halo, pomyślała. Jego palce są metalowe, a moje odrastają. Całkiem zabawne. Nie mogła z nim walczyć w nieskończoność, opcji pokonania cyborga nawet nie brała pod uwagę. Musiała uciec. Ifryt i Jäger musieli usłyszeć trzask szkła i za chwilę po klatce schodowej przebiegnie banda najemników. A skoro stojący jeszcze niedawno na dole ochroniarz kupca był tuż obok niej...
  To była pułapka. Paskudna, cholernie udana zasadzka na Wendigo. A żeby cię piekło pochłonęło, Isati, albo cokolwiek jeśli już tam byłaś.
  Teraz ucieczka była już jedyną opcją. Jednak odwrócenie się plecami w tym momencie biorąc pod uwagę celność rzutu jej przeciwnika była więcej niż głupotą. Musiała go wykiwać, znaleźć sposób, by na chwilę odwrócił od niej uwagę. Zerknęła mimowolnie w stronę porzuconego pistoletu, ale cyborg niedbale odkopnął go dalej za siebie, nawet na niego nie patrząc. Była niemal pewna, że rzucał jej w ten sposób wyzwanie. Wygra, jeśli odzyska broń. I wtedy ją olśniło - wszyscy ludzie Jägera i Ifryt poszli w jej stronę. Po co biec w tym samym kierunku, jeśli możesz skoczyć w przeciwnym? Wyjdą na dach, a jej już tu nie będzie.
  Ale nadal stał przed nią ten przeklęty cyborg, który zrujnował wszystko. Najwyraźniej zamierzał popsuć jej także ucieczkę. Lepszego wyjścia niestety nie widziała. Uśmiechnęła się więc do niego, jakby brała udział w najzwyklejszym sparingu i rzuciła krótkie:
  - Ładny nożyk. Prezent od kogoś ważnego?
  Pytanie głupie i bynajmniej nie na miejscu, ale nawet te krótkie i pozbawione sensu mogą kupić ci odrobinkę przewagi, bo mózg przeciwnika mimowolnie się nad tym zastanowi na tą jedną, jedyną sekundkę zanim je odrzuci. Cyborg nie był w całości robotem, więc dalej myślał jak człowiek. Gdy więc wydawał się mrużyć mechaniczne oczy Pandora bez namysłu rzuciła się w jego stronę i cięła od dołu. Głupi ruch. Po prostu usunął się w bok, ale za jego śladem szybko podążyła zaciśnięta na rękojęści uniesiona do góry pięść. Znowu złapał ją za przedramię, ale tym razem się tego spodziewała. Przerzuciła nóż zanim jeszcze przymierzyła się do ciosu i dźgnęła wolną ręką. Mężczyzna nie miał innego wyboru jak znowu wykonać unik, jednak niemal natychmiast znowu go zaatakowała. W normalnej walce w życiu by sobie nie pozwoliła na taką ,,bezmyślną szarżę”, jednakże w przypadku jej obecnego przeciwnika było to jak najbardziej na miejscu. Nic tak nie frustruje profesjonalisty jak amator, który bezmyślnie brnie naprzód. Cyborg bez wątpienia posiadał taktyczny umysł, cenił bardziej odpowiednie rozpoznanie sytuacji i w pojedynku z kimś na podobnym poziomie szykował sobie na bieżąco możliwe scenariusze. Jednak Wendigo w tym momencie po prostu cięła raz za razem, nie dając mu czasu do namysłu. W ten sposób go nie pokona...ale powoli przemieszczała miejsce pojedynku w stronę krawędzi dachu. A cyborg, tak jak wcześniej ona, widział to, ale nie mógł zauważyć.
  To najwyraźniej było jednak zbyt proste, by świat miał jej od tak przepuścić.
  W pewnym momencie cyborg trącił nogą swój nóż, porzucony przed kilkoma minutami przez Erro. Doskonale wiedział, czym owy przedmiot był i już opracował plan wykiwania przeciwniczki. Nie spojrzał więc w jego stronę, a co za tym idzie ona też tam nie popatrzyła. Gdy następnym razem kobieta cięła od boku nieco szerzej, uchylił się pod jej ramieniem, zgarnął leżący nóż, po czym (po raz kolejny chwaląc się swoim niesamowitym obejściem wobec kobiet) ciął ją głęboko w zgięcie kolana. Zaskoczona Brazylijka zgodnie z wszelkimi prawami musiała uklęknąć, a wtedy wprawionym ruchem wykręcił jej ręce do tyłu i przygniótł kolanem do ziemi.
  Pandora nie miała pojęcia co teraz ma zrobić. Zdecydowała się więc zaśmiać.
  - Oj brzydko, nieładnie - skomentowała. - Podziwiam ostatnie zagranie, ale było bynajmniej nieuczciwe.
  - A co ma uczciwość do ludzi naszego pokroju? - jej przeciwnik w końcu się odezwał. Miał spokojny głos, który kobiecie zupełnie do niego nie pasował.
  - ,,Naszego”? - powtórzyła. - To nie tak, że ja jestem ,,tą złą”, a ty ,,tym dobrym”? Dobrzy grają fair.
  - Dlatego nie jestem ,,tym dobrym” - odpowiedział z taką oczywistością, jakby opisywał kolor nieba.
  - Akurat...już ci wierzę...
  Nie kontynuował rozmowy. W tamtym bowiem momencie klapa na dach otworzyła się na zewnątrz wyszła po kolei trójka ludzi Jägera, a na koniec sam osławiony Myśliwy. Cyborg zmierzył sceptycznie obstawę.
  - Trzech? - rzucił złośliwie. - Zasadzka już i tak nie jest wyrównaną walką.
  - Zaufaj profesjonalistom. W tej chwili już nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd - odpowiedział zniekształcony w masce głos. - A tak poza tym to wszyscy ci na dole kibicowali i wcale się nie myliłem co do tego jak się to wszystko skończy.
  Cyborg podniósł Pinheiro na nogi. Kobieta początkowo zachwiała się na połowicznie pozbawionej czucia nodze. Jäger spojrzał na nią przekrzywiając lekko głowę.
  - Miło cię poznać, Erro - powiedział. - Gorszy dzień?
  - No co poradzisz? - odparła wzruszając ramionami, jakby chodziło o jedynkę z matmy, a nie kwestię pojmania. - Tak już bywa.

Tooooo kto teraz? Sem? :>