-Co tak wcześnie? Znowu idziesz do parku?- Miły, starszy, kobiecy głos zwrócił się do postaci w długim płaszczu.
-Wy znayete, chto nie mogę długo spać... Idu wschód zobaczyć.- W stronę wychylającej się z okna kobiety uśmiechnął się najsłodszy i najmilszy uśmiech.
-Dobrze kochaniutki, tylko uważaj, ostatnio znowu było tam jakieś morderstwo.
-Ne panikuyte, budu ostrożny.- Uśmiech blondyna był niczym uśmiech pięciolatka zapewniającego mamę że da sobie radę idąc samemu pierwszy raz do szkoły. Pani Róża odwzajemniła uśmiech patrząc na chłopca.
-To do zobaczenia Sashka.- Ivan pomachał jej i podszedł w stronę parku. Maszerował z szerokim uśmiechem na twarzy obserwując jeszcze granatowe niebo i wsłuchując się w dopiero budzące się gołębie i wróble. Ruszał się podskakując nieco z nogi na nogę nucąc coś pod nosem. Mijający go ludzie uśmiechali się pobłażliwie widząc w ich mniemaniu nie do końca rozwiniętego mężczyznę cieszącego się życiem mentalnego dziecka. Nawet nie zastanowili się że ten uroczy chłopak nuci hymn ZSRR a pod płaszczem trzyma karabin, dwa pistolety automatyczne i kilka granatów. Wyglądał tak miło i słodko podskakując i nucąc. W końcu jednak zmienił kierunek, zamiast iść dalej prosto do parku skręcił w boczną alejkę. Z naprzeciwka szedł jakiś mężczyzna, miał gładką, zapadnięte oczy i dobrze zbudowane ciało. Był dość młody miał góra 30 lat i był kilkukrotnym gościem kwiaciarni w której pracował Ivan. Wyglądało na to że szedł właśnie do pracy. Podniósł wzrok na dziwaka przechodzącego obok.
-Hej...- Odezwał się głębokim ale cichym głosem, mówił słabo a coś w jego gardle bulgotało.
-Zdrastwujtie.- przywitał się miło Ivan przystając przy nieznajomym, przechylił nieco głowę przymrużając oczy, sprawiając wrażenie że nawet nie wie z kim ma do czynienia.
-To ty jesteś tym downem pracującym w kwiaciarni? Dobrze, że ta stara purchawa zajęła się tobą, ale może lepej się tutaj nie błąkaj- Mówił spokojnym i miłym tonem, ale wyraźnie drwił z chłopaka którego uważał za gorszego od siebie.
-Pochemu?- Przekrzywił jeszcze mocniej głowę robią przesadnie zdziwioną minę.
-To nie jest miejsce dla takich jak ty, nie ostrzegła cię ta twoja opiekunka że łazi tutaj morderca? Który tylko czeka na takich naiwnych jak ty...- Chłopak specjalnie zaczął podnosić głos by nastraszyć chłopaka, ten jednak tylko przybrał uśmiech dziecka.
-Ya ne boyus...
-Och patrzcie go jaki odważny! On się nie buju...- Zaniósł się prześmiewczym śmiechem. -Lepiej zmiataj do swojej staruchy niedorozwoju...- Tym razem otwarcie obraził Ivana, przy czym dźgnął go palcem.
-Khorosho...- Mruknął dalej się uśmiechając po czym odwrócił się, ale tylko po to by podnieść z ziemi metalowy pręt.
-Widziano cię ostatnio jak spoufalałeś się z ludźmi z marginesu społecznego...- Choć z silnym rosyjskim akcentem, Rosjanin mówił dość dobrze. Chłopak zamrugał oczami starając się złapać kontury. Z boku głowy czół tępy ból, a gdy się poruszył strup ukruszył się nieco. Był w tej samej uliczce co wcześniej. Tym razem jednak siedział oparty o ścianę z związanymi nad głową rękoma. Szarpnął się nagle uświadamiając sobie swoją sytuację.
-Co jest? Co tu się odpier***a?!- Wrzasnął w stronę stojącej nad nim postaci. Nie widział twarzy bo stał pod światło, ale doskonale wiedział z kim ma do czynienia. Szybko uciszył go mocny cios skórzaną rękawicą. Od siły uderzenia poczuł jak wykrusza mu się kilka zębów a usta pękają jak nadepnięte wiśnie.
-Slushat tovarishcha... Ya dobrze znayu, co ty robisz, i będzie lepiej dla ciebie gdy po prostu się przyznasz. Uwierz że to dużo ułatwi...- Mówiąc to złapał go za podbródek mocno ściskając i zmuszając by na niego spojrzał. Choć głos Rosjanina był szorstki i nieprzyjemny, jego twarzy nadal była tak samo uśmiechnięta, ale właśnie ten dziecięcy uśmiech sprawiał że znajdujący się na ziemi mężczyzna poczuł przeszywający strach spowodowany ciemną aurą bijącą od prześladowcy.
-Poka ya khorosho, przyznaj się...
-Do czego? Jak ja nic nie zrobiłem?! Błagam, przecież nic takiego nie zrobiłem!- Zaczął krzyczeć obłąkańczo z łzami w oczach.
-Khorosho... to my inaczej razgovor...
(Tutaj daruję sobie brutalną scenę tortur i mordu, bo mnie jeszcze prześwięcą za zbyt drastyczne opisy. No chyba że mi pozwolą to chętnie rozpiszę się na ile sposobów można znęcać się nad człowiekiem :) )
Sasha spokojnie zdążył przed właścicielką otworzyć lokal, rozłożyć wystawę i zaparzyć herbatę. Z zadowoleniem układał wiązanki dla klientów. Do kwiaciarni weszła właścicielka
-Pani Róża!- Zawołał z zadowoleniem widząc swojego pracodawcę. -Posmotre proszę, jakie wiązanki zrobiłem!- Podniusł bukiet białych róż, chwaląc się dziełem jak przedszkolak laurką.
-Piękne, masz do tego talent.- Kobieta zdjęła płaszczyk i podeszła do podopiecznego by pogłaskać go po głowie. -A co to?- Zapytała wskazując na czerwone plamy barwiące płatki kwiatów. -Skaleczyłeś się?- Chwyciła go za dłonie z troską szukając zranienia.
-Niet, ya tylko oparłem się o tamtą farbę...- Wskazał palcem na otwartą puszę stojącą na stole. Kobieta zaśmiała się dobrodusznie. -Och kochanie, miałeś malować regał, nie siebie. Daj mi to ja wstawię wiązankę do wody, a ty idź się umyć.- Zabrała kwiaty i postawiła w wazonie na wystawie. Aleksandr w tym czasie poszedł do łazienki na zapleczu zmyć z siebie zaschniętą krew. Dobrze że staruszka nie dowidziała i nie widziała różnicy w czerwonej farbie oraz krwi. Chłopak szybko uwinął się z zabrudzeniami. Miał już wprawę. Gdy wrócił wyszczerzył się zadowolony widząc że staruszka znalazła herbatę przygotowaną specjalnie dla niej. Resztę dnia chłopak pędził na zajmowaniu się roślinnością, podczas gdy staruszka pilnowała kasy. Nigdy nie wiedział dlaczego zajmowanie się roślinami tak uspokajająco na niego działało. Po prostu mógł tak siedzieć i rozmawiać z swoimi nasturcjami, drzewkami owocowymi czy karłowatymi choinkami. Dzień roboczy dobiegał końca, a Pani Róża miała jeszcze jechać po dostawę do sklepu, więc zostawiła mężczyznę samego. Zbliżała się godzina zamknięcia gdy to budynku wszedł jeszcze jeden klient. Iwan przywitał się z nim typowym dla siebie pomachaniem ręki.
-W czym mogę pomóc? - spytał, podchodząc do stojącego pod samymi drzwiami bruneta. Starał się mówić jaknajlepiej ukrywając swój akcent, ale nie do końca mu to wychodziło.
-Chciałbym z tobą pogadać.
-Znamy się?- Zapytał mugając z ciekawością oczami. Był znacznie wyższy i masywniejszy od nieznajomego, ale patrzył nań niemal jak dziecko.
-Nie. Jeszcze nie. Chciałbym to zmienić. - Uściślił, brzmiał przy tym dość poważnie, ale też nieco mu to nie wychodziło, jakby niebyło do tego przyzwyczajony. - Mam przeczucie, że znajdziemy sobie wspólny temat.- Ivan nieco zmrużył powieki przyglądając się nieznajomemu. Zazwyczaj ludzie przychodzili po kwiaty, nie po niego.
-Nie wmówisz mi, że swój swego nie pozna - ciągnął tamten- Żywe trupy zawsze znajdą jakiś wspólny język. Jestem Leviathan i chciałbym zaprosić cię do naszej małej rodziny, jeśli faktycznie jesteś tym o kim myślę.
- To zależy za kogo mnie masz.
- Died Maroz? - Sylvain uniósł jedną brew - Wybacz. Nie dysponuję wieloma informacjami.
-Da...- Mruknął nie ukrywając już swojego akcentu. -I wy dumayete, chto ya wam powiem?
-Miałem taką nadzieje. Wiesz niewielu jest żywych trupów więc powinniśmy się trzymać razem. Ne? Tovarishch?- Sylv udał rosyjski akcent i rozłożył ręce gotów przytulić go.
-Na moyey rodine, inaczej my się witali...- Na twarzy Ruska nadal malował się ten sam uroczy uśmiech, jednak jego aura stała się iście mroczna.
-Serio? A jak?- Zapytał udając że nie wyczuwa mrocznej aury, która sprawiała że nawet jemu przeszedł dreszcz po plecach. -W ogóle, czy to sztuczna krew?- Zapytał patrząc na wiązankę robioną przez Aleksandra rano. Nawet nie zauważył że blondyn opuścił wszystkie żaluzje w lokalu.
-Niet.- Uśmiechnął się podnosząc łopatę zza lady. Sylvian w porę się spostrzegł i uniknął ciosu przeskakując przez stół z rabatkami i chowając się za nimi.
-Hej! Przecież powiedziałem że chce przyjaźni! Lublu! Czy jak to tam u was jest...
-Yeshche ya dobryy... ya tylko się witam...- Powiedział melodyjnie, wolno przechodząc w stronę Leviego
-Czekaj!- Wstał nagle unosząc ręce. -Po co mnie zabijać skoro i tak wstanę?
-Kak eto?- Rosjanin na chwilę się zatrzymał.
-Chcesz możesz spróbować, najwyżej za godzinę wstan...- Wypowiedź przerwała mu kula wpakowana idealnie między oczy.
-Odin chas.- Rzucił Sasha siadając po turecku przy trupie. W tym momencie drzwi otworzyły się a do środka wszedł jakiś mężczyzna w garniturze.
-Przepraszam? Jeszcze otwarte?- Niepewnie wszedł do środka. Ivan zerwał się wychylając zza stołu pod którym leżał trup.
-Da. Znaczy tak. Słucham pana.- Uśmiechnął się przymrużając oczy
-Ja tylko szybko. Szukam róży, ale nie takiej zwykłej, może to być wiązanka, albo pojedyncza. niech mi pan coś zaproponuje.
-Jaki kolor?
-Czerwony, albo nie! Biały
-Może któraś z tych wiązanek będzie dobra?- Wskazał na wystawę pełną bukietów. Klient podszedł bliżej gdy nagle wdepnał w kałużę. Cofnął sie patrząc pod buty.
-Czy to krew?- Zapiał
-Niet... To soki z Croton lechleri. Ostatnio ją ciąłem i nie zdążyłem sprzątnąć.- Uśmiechnął się uspokajając klienta
-Rozumiem.- Mruknął patrząc podejrzliwie gdy Rosjanin obszedł stół starając się zasłonić sobą ciało.
-Ta wiązanka została właśnie skropiona żywicą z tej rośliny. Sam ją robiłam.- Podstawił mu pod nos białe kwiaty z czerwonymi plamami.
-Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem! Jest niesamowite! Ile płace?- Facet w garniaku zachwycał się bukietem. A Ivan dalej z miną niewiniądka zasłaniał martwego Sylviana.
-Wystarczy 60.
-Proszę i dziękuję.- Zawołał wychodząc
-Zapraszamy ponownie!- Pomachał za nim ręką. Gdy tylko drzwi zamknęły się coś gwałtownie złapało Dieda za nogę
-K*rwa... wiesz jak to boli? Nie strzela się komuś między oczy bez ostrzeżenia!!!- Warknął wściekły Leviatan zdrapując strup z czoła. -Merde...- Wstał otrzepując się z zamiarem odegrania się na rusku, ale ten przytknął mu palec do czoła, jak dziecko tykające rozjechaną żabę na ulicy.
-Vot eto da... Ya lyublyu tebya- Zapatrzył się na człowieka który nie umarł z uśmiechem i fascynacją dziecka.
-Eto ja cebie NIET!- Warknął próbując naśladować rosyjski akcent.
-Chto?- zdawało się że mroczna aura Rosjanina znów wróciła -Kak ty mówił, ya mogu...
<Sylve? Cóż... przynajmniej nie obudził się w kostnicy :P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz