Jäger przetarł rękawicą ciemne szkła maski i westchnął cicho. Zdecydowanie chętniej obserwowałby ten widok bez swojego sprzętu, a świeże powietrze w filtrze maski już nie smakowało tak dobrze. Co poradzić? Kiedyś będzie musiał zorganizować sobie podobną wycieczkę nie w celach służbowych. A może nawet wziąłby ze sobą swoich uczniaków? Nie sprawiali ostatnio kłopotów i Matthias ufał, że nie planowaliby robić niczego głupszego od plucia na przechodniów. A takim widokiem grzech byłoby się nie podzielić. Mężczyzna dopiero w takich chwilach rozumiał, dlaczego najwyżej położone apartamenty zawsze mają największą cenę. Oraz czemu mieszkający w nich egoiści nie chcą się tym cudem nikomu chwalić.
Matt podszedł do murka otaczającego krawędź dachu i spojrzał w dół. Doskonale wiedział, co za chwilę będzie musiał zrobić i wolał napatrzeć się na tą przepaść teraz, a nie podczas opuszczania w dół. To nie był popularnie nazywany ,,lęk wysokości". Wysokość sama w sobie nie jest straszna, w tych czasach na dodatek stała się powodem przechwałek: ,,Nowy wieżowiec w centrum miasta będzie miał w cholerę pięter, zajmie nam to kurewsko dużo czasu, ale pobijemy rekord konkurencji". Nie można się więc było bać wysokości. Prawdziwy strach powodowała jedynie wizja runięcia na chodnik z wysokości kilkudziesięciu metrów. Ale Jäger miał zaufanie do swojego sprzętu oraz niejakie doświadczenie w tego typu akcjach. Obejrzał się na zakładających uprzęże towarzyszy. Przez bandany, hełmy i maski nie dało się ocenić, czy piątka mężczyzn jest pewna, że chce wziąć udział w tym napadzie. Ich ruchy jednak były na tyle pewne i zdyscyplinowane, że Mattowi pozostało liczyć iż wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wziął wdech i głucho klasnął w dłonie okryte rękawicami.
- Dobra, panowie! - zwrócił ich uwagę. - Za chwilę nie będzie już odwrotu, dlatego pytam po raz ostatni, czy jest ktoś, kto jednak zmienił zdanie i chce się wycofać? Do niczego was nie zmuszam, to w końcu wy mi płacicie, a nie ja wam.
Grupka najemników spojrzała po sobie, ale żaden nie wydał odgłosu sprzeciwu.
- Świetnie, gratuluję odwagi - podjął dalej Matthias. - Mam kilka ostatnich zaleceń zanim przystąpimy do działania. Po pierwsze: od początku, do końca, JA wydaję rozkazy. Każdy akt niesubordynacji będzie was kosztował, a ja nie zamierzam dzielić z wami ŻADNYCH wydatków. Po drugie: nie strzelać do niczego poza dronami policyjnymi. Wierzcie lub nie, ale potrzebujecie kasy, a nie krwi na rękach. Ludzkich ochroniarzy wystarczy tylko obezwładnić i rozbroić. Jesteśmy przecież tylko bandą psychopatów napadających na bank, a nie bandą psychopatów mordujących niewinnych ludzi, czy to jasne? Nie dawajmy mediom pożywki.
Znowu nie wystąpiło żadne słowo sprzeciwu.
- Po trzecie - mężczyzna machnął ręką za siebie, w stronę dziwnej, kolorowej łuny świateł blisko centrum. - Ktoś chyba wyręczył nas w kwestii dywersji. Nie mam pojęcia kto, ale skoro mamy okazję, to ją wykorzystajmy. Cała akcja ma trwać nie więcej niż pół godziny, potem psy znudzą się ogryzaniem kości w centrum i przybiegną na gwizd tutaj. Jeśli zjawią się jednak wcześniej, nie panikować i nie zaczynać ostrzału. Mam to wszystko pod kontrolą.
Dwójka z pięciu niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, jakby nie za bardzo mu wierząc. Jäger nie zdziwiłby się, gdyby przyznali, że słyszeli już podobne teksty wcześniej i wcale nie zadziałały lepiej. Tym razem jednak było inaczej. Zatrudnili nie byle kogo, a nikt nie mógł być tak bardzo pewny swoich słów jak najlepszy z fachowców.
- Koniec przemówienia. Zaczepić wyciągarki! Schodzimy za dwie minuty! - zakomenderował Niemiec i sam przystąpił do roboty. Nie zamierzał dawać nikomu grzebać przy jego linie, jak zresztą chyba każdy z obecnych. Człowiek czuł się pewniej, jeśli sam zapewniał sobie bezpieczeństwo. Gdy wszystko było gotowe, szóstka mężczyzn podeszła do krawędzi dachu i stanęła tyłem na murku, trzymając rozwijane przed nimi liny. Jäger po raz ostatni upewnił się, że strzelba siedzi pewnie na swoim miejscu w uchwycie na plecach i dał znak do opuszczania się.
Najgorszym momentem jest zdecydowanie sam początek - zmiana pozycji z pionowej na poziomą. Czujesz, że trzymasz stopy twardo na pewnym gruncie, ale z drugiej strony ciągnąca cię ,,w przód" uprząż cały czas przypomina, że ziemię masz za plecami. Grunt, to nie oglądać się i na szczęście nikt z ekipy nie wpadł na tak głupi pomysł. Po minucie, wydającej się ciągnąć w nieskończoność, udało im się już do tego przywyknąć. Jedynie Jäger nie wydawał się mieć żadnych problemów już od samego początku. Poruszał się równie pewnie, jak stawiał kroki na ziemi. Miał już doświadczenie w takich akcjach, pomijając oczywiście fakt, że wcześniej służyły one pomocy, a nie rabunkowi.
W Megalopolis już od jakiegoś czasu istniała moda na umieszczanie banków na wyższych piętrach wieżowców. Miało to utrudnić skuteczny napad pomniejszym grupom, które zmuszone by było do niezauważonego dostania się do wind czy też wspinaczki po schodach z potrzebnym do akcji sprzętem. Nie wspominając już o tym, że jedynym wejściem były drzwi główne, wyjątkowo łatwe do obrony dla ochrony. A gdy już weszli do środka i mieli uciekać z kasą, policja mogła łatwo obstawić jedyne wyjście. Nikt jednak nie myślał o drugim wejściu: szklanych ścianach panoramicznych okien. Gdy Matthias zaproponował je w pierwszej kolejności, jego pracodawcy okazali się wyjątkowo sceptyczni. Pomysł z wbiciem się do środka przez okno i ucieczką tym samym sposobem wydawał się szaleństwem...szaleństwem, w którym jednak tkwiła jakaś metoda.
Zatrzymali się piętro nad bankiem. Jakaś sekretarka siedząca za biurkiem akurat spojrzała w kierunku okna i niemal wywróciła się na krześle widząc szóstkę uzbrojonych facetów z wojskowym sprzętem opierającą się stopami o szybę. Jäger spojrzał w jej kierunku i pomachał wesoło ręką. Zszokowana kobieta niepewnie odmachała. Wtedy Wölf dał znak towarzyszom i wszyscy równocześnie odbili się od ściany opuszczając się gwałtownie na linach. Przelecieli malowniczym łukiem w dół, po czym wbili się nogami przez szkło do pomieszczenia banku.
Obsypani odłamkami cywile zaczęli panikować i cofać się pod ściany. Roboty były cztery: dwa przy wyjściu i dwa przy kasach. Matt wyćwiczonym ruchem zdjął z pleców strzelbę i strzelił do stojącego dwa metry dalej drona. Pierwszy strzał tylko nim zachwiał, dopiero drugi unieszkodliwił robogliniarza. Pozostałe trzy padły ofiarą karabinków szturmowych, a dwójka z napastników ruszyła wedle planu w stronę ludzkich ochroniarzy, wykorzystując zamieszanie. Jäger widząc, że jeden z nich próbuje sięgnąć po krótkofalówkę ostrzegawczo przeładował celując w jego stronę. Mężczyzna podniósł ręce do góry i cofnął się pod ścianę. Niemiec zabrał mu broń, komórkę i walkie-talkie. Podobny los spotkał pozostałych ochroniarzy. Kamery również oberwały.
- Przepraszam bardzo! - Jäger pomachał rękoma, przekrzykując tłum. Ludzie zaczęli cichnąć i oglądać się w jego stronę. - Nie trzeba być geniuszem, by stwierdzić, że właśnie padliście ofiarą napadu. Macie niebywałą okazję obserwować specjalistów przy pracy, a żaden fachowiec nie lubi gdy ktoś mu przeszkadza. Także komórki na ziemię, najlepiej metr do przodu, i buzie na kłódki!
Cywile, niektórzy poganiani przez rozłożonych po pomieszczeniu ludzi Jägera, posłusznie wyciągali telefony i kładli je na podłodze poza swoim zasięgiem. Wölf tymczasem podał jednemu z najemników swój (nazwa zastrzeżona) ,,uniwersalny klucz" - urządzenie wielkości pilota do telewizora, przepalające metalowe zamki kwasem. Dwójka z jego ludzi ruszyła z nim na zaplecze w stronę sejfów.
- Ufam, że nikt nie będzie niczego próbował - powiedział idąc w kierunku głównego wejścia w stronę wind, pozbawionego drzwi. - Ale tak na wszelki wypadek coś dla was mam.
Wyjął z kieszeni i rozłożył dwa okrągłe urządzenia na pneumatycznych przyssawkach. Przyczepił po jednym po obu stronach wejścia tak, aby z drugiej strony nie dało się ich zestrzelić. Cofnął się o dwa spore kroki i wcisnął guzik na zdalnym pilocie - środki talerzy wysunęły się lekko.
- Te dwa cuda - zaczął wyjaśniać - mają na celu pilnowanie, aby nic stąd nie wyszło i nie weszło do środka. Jeśli COKOLWIEK przekroczy linię... - wziął z podłogi przypadkowy smartfon i rzucił nim beztroskim ruchem, nawet nie patrząc w tamtym kierunku. Telefon doleciał do wejścia, po czym w ułamku sekundy coś przyciągnęło go do ziemi, idealnie na linii progu. Z ekranu wystawały wbite krzyżem w niemal ten sam punkt dwie stalowe igły.
Stojący bliżej wyjścia (nawet jeden z najemników) mimowolnie cofnęli się trochę.
- Będą działały przez następne dwie godziny, słowo harcerza - obiecał mężczyzna w masce przeciwgazowej. - Do tego czasu NIKT się stąd nie rusza...
Kątem oka dostrzegł powolny ruch. Spojrzał w stronę kas. Jedna z pracowniczek banku wychylała się, by dosięgnąć palcami przycisk alarmu, wysyłający powiadomienie o napadzie do najbliższego komisariatu. Jej dłoń zatrzymała się centymetry przed guzikiem, gdy zauważyła, że Matthias przestał mówić i patrzy w jej kierunku. Mężczyzna westchnął sfrustrowany.
- Potrzebujecie kolejnej zachęty? Proszę bardzo - mruknął zarzucając strzelbę na plecy i wyciągając colta.
Nienawidził brania zakładników. Nienawidził ogółem celować do jakiegokolwiek człowieka. Cholernie kłóciło się to z jego sumieniem. Była to najgorsza i najbardziej niewygodna forma zastraszania, ale równocześnie chyba najskuteczniejsza. Na ofiarę zawsze najlepiej nadawały się kobiety. Przemawiał za tym fakt, że w większości były po prostu bezbronne i słabsze niż dorosły facet oraz zdecydowanie bardziej okazywały swój strach. A im były atrakcyjniejsze, tym bardziej nikt nie chciał, by ucierpiały. Dlatego szybko lustrował wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu ładnej, młodej kobiety, która nie powinna sprawiać kłopotów...
Pech chciał, że jego wzrok skrzyżował się z parą ciemnoczerwonych, hipnotyzujących oczu.
Doskonale te oczy pamiętał. Każdy uważający się za kogoś ważnego w podziemiu MUSIAŁ choć raz mieć z nimi do czynienia. W końcu wszyscy celebryci się znają, a ta zasada nie odstępowała od przestępczego półświatka. Na ustach ciemnoskórej kobiety igrał uśmiech. Również go poznała, prawdopodobnie odkąd zabrał głos. Ifryt, niekwestionowana władczyni czarnego rynku, akurat dzisiaj odwiedziła ten sam bank, na który padł wybór pracodawców Jägera. Ich drogi znowu skrzyżowały się na płaszczyźnie zawodowej, tym razem jednak stawiając tę dwójkę po przeciwnej stronie barykady. Mężczyzna mimowolnie uśmiechnął się pod maską. A czemu nie?
Każdy znający chociaż trochę możliwości Ifryt doskonale zdaje sobie sprawę, że to najmniej odpowiednia kandydatka na zakładniczkę. Każdy szanujący się człowiek o chociaż odrobinie zdrowego rozsądku nie celowałby do niej z broni palnej. Matt znał ją i miał tę cechą zwaną instynktem samozachowawczym. Ale równocześnie uwielbiał ryzyko. Miał niebywałą okazję i zamierzał ją wykorzystać. Tutaj prawdopodobnie nikt poza nim jej nie poznawał. Dla cywili i ochrony była tylko ładną buzią mającą przed sobą jeszcze całe życie. Idealnie.
Chyba zdawała sobie sprawę, że wybór padnie na nią, ale niczego nie próbowała. Stała na swoim miejscu, gdy terrorysta wyrwał ją z tłumu, wykręcił ręce za plecy i trzymając blisko siebie przyłożył jej lufę pistoletu do ucha. Reakcja była taka, jakiej oczekiwał: mężczyźni pobledli, a pozostałe damy na sali wciągnęły głośno powietrze. Kasjerzy bez żadnej zachęty odsunęli się jeszcze dalej od przycisków, byleby nie prowokować palca krążącego blisko spustu. Nikt nie zwrócił uwagi na swobodę postawy Ifryt. Ironicznie, była najbardziej opanowana ze wszystkich.
- No proszę, Jäger - powiedziała szeptem, nie obracając głowy w jego stronę. - Gryziesz rękę, która cię nakarmiła?
Jej głos wbrew woli mamił umysł. Matt zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, że próby opierania się nie mają sensu.
- Skądże - odpowiedział Niemiec. - Przecież jeszcze ci nic nie zrobiłem. Nie mam ku temu powodu. Gdybym chciał ci dogryźć, zająłbym się napadem na pewną placówkę pod wieżowcem Messiah Union. Pamiętasz, kto ci otworzył do niej drzwi?
- Sporo się tam zmieniło od twojej ostatniej wizyty.
- Świetnie. Czyli moja robota nie poszła na marne. Byłoby bardzo przykro, gdyby ktoś cię okradł... - w jego głosie zabrzmiała sugestia.
- Nawet nie wiesz, co by tam na ciebie czekało.
- Wiem jedno: im więcej sideł zastawisz, tym bardziej będzie cię boleć, gdy ktoś je podetnie - odparł z satysfakcją.
Ifryt przez chwilę się nie odzywała. Uśmiech nie znikał z jej warg.
- Mogłabym teraz w jednej chwili zepsuć ci dzień - zauważyła.
- Ale tego nie zrobisz - odpowiedział spokojnie mężczyzna.
- Skąd ta pewność? - zaciekawiła się kobieta.
- Oboje jesteśmy ludźmi interesów. Wierz mi lub nie, ale doskonale cię rozumiem. Gdybym był na twoim miejscu, nie widziałbym żadnych korzyści w robieniu zbytniej sensacji. Po co ratować pieniądze, które i tak kiedyś będą należeć do ciebie? Po co trafiać na pierwsze strony gazet? To nie w twoim stylu.
Nie odpowiedziała. Uniosła jedynie brew w niemym ,,Co w takim razie proponujesz?".
- Mamy niepowtarzalną okazję przerazić sporą grupę ludzi. Nie wmówisz mi, że ciebie to nie bawi - powiedział jeszcze ciszej. - Pobawmy się w teatrzyk: ja zagram nieobliczalnego maniaka, a ty damę w opresji. Zabierzemy co do nas należy i znikniemy z radaru. Co ty na to?
Sem? W końcu to naskrobałam xP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz