piątek, 31 marca 2017

Nie ta­ki wilk straszny, jak go malują... Ale wilk, to nadal drapieżnik i nigdy o tym nie zapominaj.



Imię: Zita. Tak to jej pełne imię, choć mało kto do niej tak się zwraca, bo nie ma kto się tak do niej zwracać, a jeśli już ktoś taki się znajdzie to nawet tak krótkie imię potrafią skracać do samego "Zi"
Nazwisko: Russo. Oczywiście wmawia wszystkim że to tylko taki tam zbieg okoliczności...
Pseudonim: Zależy gdzie... na posterunku zwracają się do niej per. Pani Nadinspektor Russo. Natomiast u szczurów, jak i poza oficjalną pracą nikt nie zna jej imienia więc zwykło sie mówić Wolf, Lupus, Wilk, Lupo, ogólnie w wszelkich językach świata mówią na nią Wilk, albo Czaszka
Płeć: Kobieta
Wiek: 28 lat
Rasa: Cyborg, ale bardzo dobrze to ukrywa
Narodowość: Włochy, ten piękny kraj, szkoda tylko że pełen wariatów...
Obywatelstwo: Eden, tam gdzie się wszystko dzieje.
Rodzina: Ciężko byłoby wymienić wszystkich, patrząc na to jak liczne jest jej rodzeństwo, kuzynostwo i cała reszta. Niestety wśród tych więzów krwi, jest dwoje takich jednych popaprańców...
Miłość: Pff... sorki panie i panowie ale ta pani ma tylko jedną miłość - karabin snajperski. Prawdą jednak też jest że choć powściągliwa i na pierwszy rzut oka nieprzystępna to czeka na swojego księcia lub księżniczkę z bajki (tak, jest bi)
Aparycja: Długie brązowe włosy o delikatnym zielonym połysku, śniada cera, pełne kształty, dość wysoka, wysportowana sylwetka. Ale to co wszyscy zapamiętują to zimne i przenikliwe spojrzenie ciemno zielonych oczu. Rzadko chodzi do pracy w mundurze, w końcu ma już takie stanowisko że może cobie pozwolić. Ubiera się w jakieś wygodne jeansy czy spodnie wojskowe, podkoszulek i skórzaną kurtkę. Do roli szczura zawsze zakłada nieco dziwną maskę przypominającą czaszkę wilka. Nigdy nie pozwala by ktokolwiek dostrzegł jej twarz, grając na dwa fronty musi pilnować swojej twarzy, by przypadkiem ktoś jej nie dostrzegł.
Charakter: W pracy jest dość bezwzględna i budzi postrach, mimo to umie się śmiać a jej podwładni są jej wierni. Pod maską, wśród szczurów zachowuje się podobnie, ale mimo to przy pierwszym spotkaniu może wydawać się nieco straszna. Zita jest poważną kobietą z przerażającą i władczą osobowością. Ostra w stosunku do podwładnych i rówieśników oraz zimna i bezlitosna wobec wrogów. Jest bardzo waleczna, łatwo wyprowadzić ją z równowagi i wtedy jest skłonna do agresywnych zachowań i wybuchów przemocy, szczególnie wobec tych, którzy nie spełniają jej wysokich standardów. Jako taka nie ma w ogóle tolerancji dla słabości, braku silnej woli. Mówi się, że jest zdolna chłodno oceniać, które kierunki działania przyniosą najbardziej korzystne wyniki. Jest też zdolna do działania w locie w odpowiedzi na nieprzewidywalne lub zmienne okoliczności. Posiada umiejętność czytania ludzi i świadomość swoich ograniczeń, rozumie jednak, że potrzebuje poparcia swoich podwładnych i innych szczurów, aby odnieść sukces, a mimo to rozumie, że ofiara jest często niezbędną częścią jej wysiłków. Jako taka bierze swoją rolę dowodzenia bardzo poważnie i zdobyła nieśmiertelną lojalność swoich ludzi z jej praktycznym podejściem do przywództwa i wyjścia z walki. O ile nie można powiedzieć, że ma "miękkie serce" dla każdego, Wilk jest troskliwym i bezinteresownym człowiekiem, skłonnym do podejmowania dużego ryzyka w celu ochrony życia i dobrego samopoczucia tych, którzy jej zaufali. Pod tą całą otoczką powagi i oschłości kryje się jednak wesoły i uśmiechnięty makaroniaż, bardzo ciężko jednak gdzieś go tam znaleźć. Szczególnie że jej humor zazwyczaj jest dla nikogo niezrozumiały.
Song theme: Halestorm - Daughters of Darkness
Zarys przeszłości: Nie bedę się tutaj rozpisywać. W dzieciństwie uległa strasznemu wypadkowi, ale na razie nie zdradzę jak do niego doszła i co to był za wypadek, powiem tylko że poskładała ją do kupy jej szalona siostrzyczka, oczywiście bez zgody Zity. Mimo to Chris postanowiła za eksperymentować na niej i tak oto teraz jest cyborgiem. Bardzo szybko opuściła dom, jeszcze jak miała 17lat wstąpiła do specjalnego oddziału policyjnego mającego zwalczać zorganizowaną przestępczość. Dziewczyna ukończyła szkołę oficerską z bardzo wysokimi ocenami. Od razu przeniesiono ją do Eden gdzie w zaledwie pięć lata osiągnęła stopień inspektora, a w kolejny rok wskoczyła na stołek nadinspektora. Po tych kilku latach zdążyła doskonale poznać jak działają służby mundurowe w megalopolis i postanowiła że będzie im utrudniać życie. Oczywiście nie mogła jawnie dołączyć do szczurów, jednak mając dostęp do całej policyjnej bazy danych można sporo zrobić. Myślicie że dlaczego niby Chris nie jest poszukiwana na całym świecie? Oprócz tego często robi na własną rękę różne akcje, ile to ona już nie zrobiła zamieszania swoim współpracownikom i ile to razy nie namieszała politykom w planach. Tyle na razie wystarczy, bo na razie lepiej nie wiedzieć za dużo o niej i jej rodzince, w końcu o jej siostrze też wiele informacji magicznie "zniknęło"...
Oficjalnie: Jedna z najbardziej wpływowych osób w policji, czyli kochana Pani nadinspektor, oraz jeden z najsłynniejszych strzelców wyborowych.
Rola w gangu: Czy to nie oczywiste? Jest wtyką. Usuwa niewygodne dla szczurów informacje z policyjnych baz danych. Czasem wykrada dla nich dane, no i oczywiście wszystkich kryje. A no tak i oczywiście snajper. Bo w masce może co tylko chce.
Umiejętności: To że jest strzelcem wyborowym chyba jest już jasne, ale oczywiście nie tylko z broni snajperskiej umie korzystać, tak na prawdę równie dobrze może celować z każdego rodzaju pistoletów, karabinów i innych. Z łatwością strzela z dwóch pistoletów na raz, z niemal stu procentową skutecznością. W walce wręcz nie jest mistrzem, ale umie wbić nóż w żebra, więc nawet jeśli podejdziesz blisko da sobie z tobą radę, choć zdecydowanie będzie wolała wpakować ci kulkę w łeb. Jest to dobrze ukryte ale jak już wspomniałam, Zita to tak na prawdę cyborg, z resztą już od jakiś dziesięciu lat. Ma w pełni robotyczne nogi oraz oczy a także część lewej ręki. Dzięki temu jest niemożliwie szybka i nie męczy się, dlatego nie łatwo ją dogonić, nie mówiąc o tym że zazwyczaj łazi po dachach a przeskoczenie dziesięciu metrów to dla niej bułka z masłem. Jak odmachnie się lewą ręką też może zaboleć, nie mówiąc o takim "prezencie" od siostry jak wbudowany w ramię nóż, który oczywiście jest ukryty wewnątrz ramienia. Ponadto jej oczy widzą znacznie więcej niż ludzkie, nie mówiąc o tym że Chris zadbała o zoom czy podczerwień. Trzeba przyznać że to bardzo ułatwia jej pracę bo ze spokojem wyceluje nawet w kogoś schowanego w budynku.
A no tak, może ciężko się tego domyślić, ale jest świetnym kucharzem ;)
Przyjaciele: W pracy nikt z równych jej stanowiskiem jej nie lubi, a wśród szczurów nikt tak na prawdę jej nie zna.
Wrogowie: To raczej nie wróg, ale nie przepada za swoją siostrzyczkom i jednym z braci...
Autor: Ursa

Strasznie trudno będzie bogu zbawić człowieka, który nie jest wolny i nie jest rozumny. Ten człowiek wciąż jeszcze nie jest sobą. Więc co tu można zbawiać - skórę i kości?

Autor nieznany (jeszcze)
 Imię: Chien, a przynajmniej taką informację ma wbitą w umysł. Trudno orzec czy jest to prawda czy nie, ale zgadza się z narodowością, więc chłopak nie widzi problemu, by się tak przedstawiać. Co więcej, imię jest tak proste i krótkie, że nie trzeba trudzić się skracaniem go. Drugiego imienia zdaje się nie posiadać, co doskonale świadczy o tym, iż nie wychowywał się między swoimi.
Nazwisko: Duong. Wbrew dalekowschodnim zasadom nie zwykł przedstawiać się najpierw nazwiskiem, a następnie imieniem. Gdyby nie obco brzmiące miana mógłby nawet uchodzić za Europejczyka, gdyż najzwyczajniej w świecie nie jest świadom tego jak powinien przedstawiać się porządny Azjata.
Pseudonim: ,,Na imię mi „Legion”, bo nas jest wielu" Prawdę powiedziawszy nie jest to najoryginalniejsza z możliwych ksywek. Popularne imię dla demona, swój początek wzięło już w Biblii i jest nad wyraz często przywoływane w pop kulturze. Chłopak jednak nie miał w kwestii nadania mu takiego miana nic do powiedzenia. Taki pseudonim operacyjny mu nadano - takim też musiał się posługiwać i pozbawiono go szansy wybierania. Mimo wszystko jest wdzięczny, że nie przywarło do niego coś w stylu: ,,Słoneczko", bo i na takie pseudonimy już trafiał w swojej karierze. Legiona jest jeszcze w stanie znieść, choć i tak prędzej da się torturować niż wróci do używania go, jeśli nie jest to niezbędne. Jakkolwiek by się jednak nie starał zachować dla siebie swojej ksywki, w świetle prawa Legion zawsze będzie Legionem...
Płeć: Mężczyzna. Choć politycznie poprawniej byłoby raczej: Istota o cechach męskich.
Wiek: 24 lata
Rasa: Super żołnierz. Już nie godny by nazywać się człowiekiem, lecz jeszcze na tyle nie zmieniony, by mógł identyfikować się jako mutant. Najczęściej określa się pogardliwie ,,narzędziem śmierci".
Narodowość: Wietnam
Obywatelstwo: Zarejestrowany w jednostce wojskowej w Shangri-La, a przynajmniej tak było gdy był z nim jeszcze jakikolwiek kontakt. Kto wie gdzie i jak rozpowszechniono jego dane, gdy ostatecznie zdezerterował i zniknął z map Megalopolis?
Rodzina: Przez większą część swojego życia widywał głównie ludzi w maseczkach i białych kitlach, którzy traktowali go co najwyżej przedmiotowo. Widywał również wojskowych lub tych, którzy tkwili w tym samym bagnie co on. Jednostka odpowiedzialna za stworzenie super żołnierzy była tym, w czym Legion żył i gdzie ostatecznie zawsze kończył niezależnie od własnego stanu. Innych ludzi w swoim życiu nie potrafi sobie przypomnieć. Jeno naukowcy, dowództwo i współtowarzysze niedoli...
Miłość: To pojęcie abstrakcyjne i niespotykane jeśli mówi się o Chienie. On sam nigdy nie miał styczności z choćby czymś takim jak ,,delikatność" lub ,,troska", wobec tego nawet nie próbuje wyobrazić sobie czym jest i jak wygląda ta cała ,,miłość". Choć nie ukrywa, że miło byłoby sprawdzić dlaczego wielu ludzi jej nienawidzi, a inni traktują ją wprost przeciwnie.
Aparycja: Na pierwszy rzut oka Chien jest tylko kolejnym Azjatą o dość specyficznej fryzurze. Sztywne włosy bruneta nieco zbyt sterczą, lecz dzięki temu Duong był rozpoznawalny i nie sposób pomylić go z nikim innym. On sam swoją fryzurę lubi i nigdy mu nie przeszkadzała. Dysponuje także wyjątkowo spokojnym, jak na kogoś takiego, spojrzeniem dużych, szarych oczu, a na jego usta stosunkowo często układają się w delikatny uśmiech. Los obdarzył go delikatną, lecz na szczęście męską urodą i gdyby widzieć tylko twarz Legiona w życiu nie powiedziałoby się, że jest sprawcą niejednej okropnej zbrodni wojennej. Jednakże blizna w kształcie ,,X" widniejąca na lewym policzku Duonga dokładnie tuż nad linią szczęki o czymś przypomina i nie jest to przyjemna historia. Jego postura także wskazuje na to, że życia nie spędził siedząc bezczynnie z założonymi rękami. Jest naprawdę dobrze zbudowany i widać, że włożył wiele pracy w to, by tak wyglądać. Chien sprawia wrażenie zbyt ciężkiego, by mógł poruszać się ze zwinnością godną tych mniej rozbudowanych ludzi. Jest także całkiem wysoki, co dodatkowo powinno odbierać mu możliwości sprawnego zmieniania kierunku ruchu przy większych prędkościach. Mimo tego nie ma z tym najmniejszych problemów, ale pozory bycia taranem bywają nader często przydatne. Nikt na przykład nie spodziewa się, że Duonga nie sposób zgubić, klucząc w ciasnych uliczkach. Ciało Legiona gdzieniegdzie pokrywają przeróżne blizny. Największa i najbrzydsza z nich z całą pewnością mieści się na plecach pomiędzy łopatkami i stanowi pamiątkę po zainstalowanym pod skórą nadajniku lokalizującym, który Duong sobie wyciął. Jedynie wiecznie ukryte we wzmocnionych rękawiczkach dłonie zdają się być wolne od śladów po uszkodzeniach. Chien nadal pokazuje się światu w stroju, który nosił w czasach służby Niepokonanym i chociaż materiał w niektórych miejscach zdążył się już podrzeć, a elementy pancerza popękać raczej nie planuje go zmieniać. Na karku ma tatuaż z napisem T-20 pod którym widnieje jeszcze pojedyncze słowo ,,Legion". Zupełnie jakby wojsko chciało trwale podpisać swoją zabawkę. Jego głos raczej także się nie wyróżnia i poza tym, że potrafi być wyjątkowo donośny raczej nie zwraca szczególnej uwagi.
Charakter: Czego można by spodziewać się po kimś kogo mózg został nieprzeliczoną ilość razy wyprany i ustawiony na nowo? Oczywiście tego, że stałby się pustą imitacją prawdziwego człowieka zdolną jedynie ślepo śledzić instrukcje. I właśnie tym był Legion odkąd sięgał wspomnieniami. Wydarli mu sumienie i skrupuły, w zamian oferując jedynie pustkę zaprawioną dozgonną lojalnością względem jednostki i oddziału. Pozbawili go zdolności myślenia po swojemu, zawsze dbając o to, by jego światopogląd zakładał pozbawioną wad słuszność systemu, w którym żył. Stworzyli potwora w ciele człowieka, który nie wahał się mordować słabych i niewinnych. Potwora, który był nagradzany za to, że był złem. W ten sposób wykształciły się w Chienie głównie negatywne, wieloletnio pielęgnowane  cechy, które były mu regularnie odbierane i wpajane od nowa. W ten właśnie sposób naukowcy sami strzelili sobie w kolano, gdy Legion otrząsnął się i zobaczył prawdę. Nie jest oczywiście w stanie wykorzenić czegoś, co było z nim przez całe życie. Duong okazujący nieuzasadnioną litość byłby kimś zupełnie innym i trudno stwierdzić czy byłoby to dla niego dobre czy wręcz przeciwnie. Może natomiast starać się stępić złe nawyki. Nie zwróci mu to sumienia, ani nie naprawi skrzywionej moralności, ale daje chociaż pozory równowagi. Co więcej, Legion jest dumny z postępów poczynionych na polu odróżniania dobra od zła. Jeszcze do niedawna kompletnie nie widział problemu w dekapitacji dziecka. W obecnym stanie  natomiast zwykle ma wątpliwości czy powinien zrobić coś takiego niewinnej istocie. Ostatecznie jednak kończy się to podobnie, ale przynajmniej można dostrzec poprawę. Ludzi wstrząśniętych takim stanem rzeczy zwykł natomiast uspokajać twierdzeniem, że jeszcze się uczy i będzie już tylko lepiej. Jedną z jego zdecydowanie pozytywnych cech jest wręcz tytanowa dyscyplina. Legion bez zająknięcia uznaje hierarchię i zwierzchnictwo kogoś ponad sobą. Gorzej, jeśli zda sobie sprawę z tego, że ktoś jest mniej ważny od niego. I tak ci pierwsi - ważniejsi - zyskują sobie jego pozbawioną zastrzeżeń lojalność, a ci drudzy - zwykle gorsi - czasem nie doczekują się nawet cienia szacunku. Z całą pewnością wykazuje też swoiste posłuszeństwo i zawsze bez względu na okoliczności daje z siebie wszystko i jeszcze troszkę. Wiele paskudnych rzeczy można mu zarzucić, lecz z całą pewnością jest niezwykle dokładny i sumienny. Zlecając mu cokolwiek na ogół można się spodziewać, że zostanie to wykonane idealnie tak jak miało być, plus Legion dorzuci coś od siebie, żeby było jeszcze lepiej. Można przypisać mu niemal chorobliwy perfekcjonizm, który nie toleruje żadnego niedociągnięcia. Legion bywa też uparty, zwłaszcza, gdy jest pewien, że ma rację i łatwo nie odpuszcza. Nie zwykł ulegać presji. Jego funkcjonowanie  pod wpływem stresu czy zagrożenia w zasadzie nie różni się od tego, które wykazuje wybierając się na przechadzkę w leniwe niedzielne popołudnie. Wiecznie skupiony na bieżącym zadaniu, w oparciu o doświadczenia dobrych kilkudziesięciu ludzi zwyczajnie nie musi się obawiać tego, że coś pójdzie nie tak jak trzeba, a nawet wtedy jest niewiele mniej opanowany niż zwykle. Wiadomo, saper z trzęsącymi się ze strachu dłońmi najprawdopodobniej nie mógłby pracować, bo narażałby siebie i okolicę na śmiertelne zagrożenie. Drżący na ciele snajper świadom tego, że ma tylko jedną szansę na oddanie strzału także nie spełniałby swojej roli. Chien jest też konkretny i tego w zasadzie oczekuje także od innych. Jeśli ktoś ma mu coś do przekazania, a zaczyna od zdania szczegółowej relacji z zeszłego tygodnia, Duong najpewniej takiego delikwenta upomni, że jeśli już musi wdawać się w retrospekcje to maksymalnie do godziny wstecz i bez zbędnych opisów. Nie widzi sensu w wysłuchiwaniu o tym z kim rozmawiał czy co jadł jego rozmówca, jeśli nie jest to faktycznie istotne dla przekazu informacji. Ktoś nawykły do noszenia w uchu słuchawki naturalnie dążył będzie do redukcji całych długich wypowiedzi tak, by przyjęły one formę jak najkrótszego i treściwego komunikatu, bo każdy zbędny detal zabiera czas, przeszkadza w odpowiednim skupieniu się na zadaniu i co najważniejsze blokuje kanał, uniemożliwiając tym samym kontakt innym. Niektórzy przypisują mu co najmniej nerwicę natręctw gdy po raz czwarty jednego dnia widzą go rozkręcającego i skręcającego z powrotem karabin. Zwykle jednak chłopak zbywa to wzruszeniem ramion, bo skoro aktualnie nie ma nic do roboty może zająć ręce i w taki sposób. Legion nie może nic poradzić, że jeszcze nie znalazł sobie żadnego normalnego hobby, a czymś zajmować się musi, bo bez tego kompletnie nie wie co powinien ze sobą zrobić. Dlatego zabija czas robiąc to, do czego najwyraźniej ma talent. Chien czasami ma problem z własną psychiką, która w oparciu o to co widzi podsuwa mu przebłyski wspomnień. Niekoniecznie jego własnych, bo widywał już obrazy z całą pewnością należące do którejś z dodatkowych świadomości. Takie wspomnienia nachodzą go również w snach, ale poza chwilowym rozproszeniem jego uwagi zwykle nie przynoszą nic złego. No i na szczęście Legion nie słyszy głosów w głowie, a wspomnienia uznaje nawet za dobry znak odradzającej się w nim pozornej normalności i po cichu liczy na to, że kiedyś przypomni też sobie coś sprzed jego pobytu w jednostce. Nie pozwala sobie jednak na marzenia czy płonne nadzieje. Jest twardo zakorzenionym w teraźniejszości realistą, który nigdy nie wybiega myślami za daleko w przyszłość, a do przeszłości na ogół nie ma po co wracać.
Song theme: Born Ready - Zayde Wolf | Warriors - Imagine Dragons
Zarys przeszłości: Duong ma luki w pamięci, więc nawet on nie zna własnej historii tak dobrze jak powinien. Nie pamięta na przykład kim są jego rodzice, ani gdzie przyszedł na świat. Nie pamięta też w jaki sposób jego życie przybrało taki, a nie inny kształt. Jego najdawniejsze wspomnienia sięgają czasów, gdy miał mniej więcej 17-18 lat, są jednak na tyle zniekształcone, że Chien poza mglistymi przebłyskami naukowców i różnego rodzaju aparatur nie pamięta zbyt wiele. Niezmiennym faktem jest jednak to, iż wychował się w laboratorium, a co za tym idzie był ofiarą eksperymentu na ludziach. Projekt, w którym brał udział młody Duong miał na celu stworzenie grupy istot o odmiennych zdolnościach i będących niegdyś ludźmi. W taki właśnie sposób powstał odział o taktycznej nazwie T-20. Legionowi w udziale przypadło złączenie jaźni z wieloma, znacznie bardziej doświadczonymi od niego ludźmi, dzięki czemu bez żadnego wysiłku w wieku 18-nastu lat miał już pełne wykształcenie militarne. Dysponował także wiedzą i doświadczeniem płynącym z obecności na wojnie, znał i potrafił użyć broni, której nigdy nie widział na oczy. W tak młodym wieku był już żołnierzem ze zdolnościami i stażem przewyższającym lata jego życia. Właśnie dlatego nadano mu pseudonim Legion - rzesze ludzkich istnień w jednym ciele. Nie poszło to jednak zgodnie z pierwotnym planem i poza wiedzą do mózgu Chiena wsączono także kompletne zestawy wspomnień złączonych z nim ludzi. Było ich wiele, stanowczo zbyt wiele, żeby jedna osoba mogła to znieść. Rozpoczęto więc sukcesywny proces usuwania pamięci chłopaka. Na jego nieszczęście z tą własną włącznie. Modyfikowano też jego zdolności fizyczne na potrzeby oczekującego go przeznaczenia na froncie. Do czynnej służby trafił więc jako wyprana z własnej świadomości, wytresowana w bezwzględnym posłuszeństwie i lojalności względem przywództwa maszyna służąca jedynie spełnianiu rozkazów. Zachował szczątki swojego charakteru, lecz nie był tym samym Chieniem. Przez parę lat jego służby schemat jego działań właściwie nie ulegał zmianie. Dostawał misję klasyfikowaną jako niemożliwą do zrealizowania dla człowieka i przystępował do jej realizacji, odnosząc większy lub mniejszy sukces. Działał więc na wielu frontach w krótkim okresie czasu, pełniąc raczej rolę narzędzia ostatecznego. Miał czynny wkład w działania wojenne na Ukrainie, w Libii, Syrii, Sudanie Południowym, Pakistanie, Somalii czy Afganistanie. Mógłby także potwierdzić swój udział w Arabskiej Wiośnie czy konflikcie w Strefie Gazy. Z jego ręki podczas pięciu lat misji padło więcej ludzi niż ktokolwiek śmiałby przypuszczać. Cały odział odnosił podobne sukcesy, szybko awansując do miana elitarnej grupy czy nawet legendy. Świadczyło to o nadzwyczajnym powodzeniu eksperymentu. Warunkiem takiego powodzenia i jednocześnie ceną było niestety regularne pranie mózgu członków T-20 i programowanie ich stale od nowa. Bez końca i po każdej misji tak, by nie mieli podstaw do tego, by się zawahać w decydującym momencie. Nazwano ich Niepokonanymi i przeklinano w każdym znanym języku. Nie można jednak było im odmówić im zabójczej skuteczności, więc nikt nie śmiał wyklinać ich oficjalnie. Zbyt wielki respekt budziła grupa z T-20 - oddział nieludzkich morderców. A jedną z najgorszych reputacji cieszył się sam Legion. I właśnie dlatego został oddelegowany z linii frontu, by stawić czoła nowemu zadaniu. Działalność Szczurów zbiegła się ze złotym okresem w funkcjonowaniu oddziału. Logicznym więc, że władza, chcąc stłumić rebelię zechciała sprowadzić kogoś szkolonego do właśnie takich celów. Chien trafił do Megalopolis z właśnie tego powodu. Wierzono, że Legion, słynący z bycia jednoosobowym oddziałem pozbawionym skrupułów czy sumienia pozbędzie się problemu. On sam był tego pewien. Przez blisko pół roku tropił, ścigał i wykańczał kolejnych pomniejszych członków tego gangu i stopniowo zbliżał się do samej góry hierarchii. Niezmiennie jego celem była głowa tego całego zamieszania i głównie dla zaspokojenia własnej ambicji dążył do tego, by Fera Rosa pożegnała się z tym światem z jego ręki. Nie motywował go do tego wyłącznie twardy rozkaz, choć niewątpliwie to on stale stale popychał go do działania, bez przerwy przypominając mu o powinności. Mimo to sam Duong chciał udowodnić sobie, że dostał takie zadanie, bo jest tym najlepszym z T-20 i nie zawiedzie, dzięki czemu stanie się jeszcze lepszym. Jednak misja przedłużała się, a on sam przebywając z daleka od głównej bazy odkrył, że im dłużej przebywa poza ścisłą kontrolą tym lepiej dla niego. Jego charakter opornie budował się od nowa, niektóre wspomnienia zaczynały jakby wracać. Dopadła go także świadomość tego do czego zostawał wykorzystany i nie spodobało mu się to. Zgładzenie Fery Rosy jakkolwiek piękne i słuszne by nie było oznaczało powrót do jednostki i ponowne odarcie go z całej świadomości. A na to Chien po raz kolejny pozwolić już nie mógł. Legion, najlepszy z najlepszych i przywoływany jako wzór do naśladowania po raz pierwszy zakwestionował wydane mu polecenie. I zniknął. Najzwyczajniej w świecie zerwał jakikolwiek kontakt z przełożonymi i najwyraźniej rozpracował jak pozbyć się namierzającego go nadajnika. Niedługo później w mieście zaczęło dziać się gorzej niż dotychczas. Służby porządkowe dojrzały w tym nowym zamieszaniu dobrze znaną im precyzję. Wkrótce później miasta obiegła informacja o tym, że skrajnie niebezpieczny, doskonale wyszkolony super żołnierz wydostał się spod jakiejkolwiek kontroli. Dezercja Legiona w efekcie doprowadziła do zaostrzenia kontroli nad pozostałymi członkami T-20, by podobna sytuacja nie mogła już mieć miejsca. Mimo to sam zbieg pozostał poza jakimkolwiek zasięgiem, gdyż nadal dysponując swoją wiedzą z łatwością unikał jakichkolwiek zasadzek. Nie zaprzestał jednak poszukiwania Szczurów, choć powody tego znacznie się zmodyfikowały. Niegdyś miał zmieść gang z powierzchni ziemi i był zdeterminowany do tego doprowadzić. Obecnie jednak planował przyłożyć rękę do tego, by zniszczyć to, co odebrało mu normalne życie i już na samym starcie pozbawiło go jakiejkolwiek decyzji odnośnie jego przyszłości. W taki właśnie sposób ten, który miał być gwoździem do trumny buntowników zmienił front działania. W obecnym stanie ma chociaż prawo do wolnego decydowania na temat tego gdzie i co chce robić.
Oficjalnie: Zbieg, dezerter i recydywista. Innymi słowy wielokrotny przestępca, którego kartoteka rozmiarami znacząco przewyższa dorobek wynikły ze służby wojsku. Poszukiwany przez każdą zdolną do tego jednostkę w Megalopolis. Nadaremno, lecz dzięki temu Legion nie może narzekać na nudę.
Rola w gangu: Nagła eksterminacja czy skrytobójstwo z całą pewnością należą do podstawowej kwalifikacji Chiena. W gruncie rzeczy to nadal marionetka (,,Choć decydująca za siebie!", jak nie omieszka dodawać) zaprogramowana na wykonywanie każdych, nawet niemoralnych czy kłócących się ze zdrowym sumieniem rozkazów. Mimo wszystko nie uczynił ze śmierci sztuki. Słynie z działań szybkich, precyzyjnych i konkretnych, gdyż wpojono mu, iż każdy ozdobnik to dodatkowa szansa dla ofiary i działa na niekorzyść misji. Jest także w stanie doskonale współdziałać w zespole, bezwzględnie przestrzegając wytyczonych mu reguł i sumiennie realizując każde przydzielone mu zadanie. Jest też dobrym, doświadczonym strategiem. Mógłby także z powodzeniem przyjąć rolę snajpera.
Umiejętności: Decydującymi w życiu Chiena zdolnościami z całą pewnością były te, które uzyskał właściwie bez jakiegokolwiek wkładu siły. Wydolnością organizmu przewyższa każdego człowieka o posturze podobnej do niego, a nie rzadko i tych, którzy z założenia powinni nad nim górować. Co całkiem często budzi zdziwienie całej okolicy będącej świadkiem bijatyki wielkiego jak czołg draba ze stosunkowo niepozornym względem niego Legionem. Poza tym jest zawodowym żołnierzem. Można by przypisać mu odbycie każdego znaczącego kursu z zakresu militariów, lecz przecież na takowe nigdy nie uczęszczał. A pomimo tego jest ekspertem od nowoczesnej broni palnej, którego wiedza na ten temat nie ustępuje pola faktycznym zdolnościom używania takiej broni. Do własnego użytku ma jednak jedynie rosyjski karabin szturmowy AK-105, chorwacki karabin wyborowy MACS M3 oraz krótki pistolet Walther P99. Warto dodać, że o swoje zabawki jest wyjątkowo zazdrosny. Poza tym zwykle nosi przy sobie choć jeden nóż lub kukri. Nie trudno odgadnąć, iż Legion potrafi się bić, a samoobrona w zasadzie leży w jego standardowym wyszkoleniu. Był też saperem, więc nieobca mu pirotechnika i jest w stanie coś wysadzić dobrze, ale nigdy nie było to zajęcie które rzeczywiście lubił, więc nie zwykł się ani tym chwalić, ani prezentować. Potrafiłby i na tym zwykle temat się ucina. Znacznie cieplejszymi uczuciami darzy sam fakt rozbrajania ładunków wybuchowych, a nie detonacja ich. Niejednokrotnie dawał się desantować, a więc co za tym idzie potrafi zachowywać się całkiem dyskretnie. Skoki ze spadochronem miał już raczej w pakiecie, lecz raczej ta zdolność nie przydaje mu się zbyt często. Hakerem nie był nigdy, choć zdarzyło mu się wykradać dane bezpośrednio z dysków przeciwników. Co prawa wciśnięcie w odpowiednie gniazdo pendrive'a i przymuszenie jednego z pracowników do wgrania interesujących go informacji na nośnik raczej nie powinno zawierać się pod pojęcie takiej kradzieży, lecz to wyjątkowo skuteczny sposób, kiedy nie ma się żadnego pojęcia o zawiłościach cybernetycznych przestępstw. Na szczęście do sabotowania nie potrzeba zbyt wymyślnej wiedzy. Dysponuje także wiedzą z zakresu poruszania się z pomocą pojazdów wojskowych (także czołgów), lecz nigdy nie miał jakoś okazji skonfrontować wpojonej mu wiedzy z praktyką.
Przyjaciele: Trafić tutaj nie jest prosto, lecz nie jest to niemożliwe, jeśli tylko ma się dość cierpliwości, by dać Legionowi czas na oswojenie się z nową sytuacją.
Wrogowie: Brak takowych. Duong raczej nie szuka zwady wśród ludzi, którymi się otacza. No chyba, że ktoś ma dość odwagi, by przyznać mu się do tego, że ma aktualne powiązania z obecnym rządem lub wojskiem. Wtedy kwestia przyjaźnienia się z nim jest właściwie przegrana.
Autor: Apocalyptical Deconde

czwartek, 30 marca 2017

Od Sylvaina (CD Aleksandra) - Nic tak nie ożywia jak zmartwychwstanie...

        Śmierć - z łaciny mors lub exitus letalis - to stan charakteryzujący się ustaniem oznak życia, spowodowany nieodwracalnym zachwianiem równowagi funkcjonalnej i załamaniem wewnętrznej organizacji ustroju organizmu. Fascynujący ludzkość twór, którego nie sposób odwrócić, ani nijak mu zapobiec. Ostateczna choroba lub wybawienie, w zależności od upodobań. Codziennie umierają setki, jeśli nie tysiące ludzi, z wielu różnych i nierzadko indywidualnych powodów. Śmierć jest naturalna i niezmienna. Jej ponadczasowość widać wyraźnie, gdy analizując teksty wielu epok natykamy się na ten sam powtarzający się motyw. Jest ona obecna w ludzkiej kulturze od zawsze i pozostanie w niej na zawsze. Ma także znaczący wpływ na literaturę i sztukę. Bez trudu zauważyć można jak zmienia się jej postrzeganie i sposób przedstawiania, lecz ona sama trwa taka sama od setek lat. Śmierć jest różna. Może być zarówno piękna czy godna jak i okropna, hańbiąca. Potrafi być także okrutna lub nieść ukojenie cierpiącemu. Niejednoznaczność jej natury pozostaje jednak nieuchwytna, nie trudno zatem wywnioskować, że jest ona często inspiracją. Albo największym przekleństwem, jak zauważył Sylvain.
          Przybył do kwiaciarni z nastawieniem, że wszystko pójdzie zgodnie z jego planem. Miał znaleźć Maroza, sprawdzić wiarygodność twierdzenia, że jest on żywym nieżywym, zaproponować mu, by dołączył do Szczurów i świętując triumf, wrócić. Miało być miło i sympatycznie. Miało być inaczej... Nawet nie był pewien w którym momencie stracił panowanie nad sytuacją. Gdyby ktokolwiek zmusił go do obejrzenia tej rozmowy raz jeszcze najprawdopodobniej wpatrywałby się tępo w ekran, nie mając nawet cienia przypuszczeń w którym momencie zrobił coś nie tak. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest jedyną skrajnie nieprzewidywalną osobą w obrębie miast, lecz nawet on nie rzucał się na pierwszego lepszego człowieka z łopatą. A w każdym razie nie robił tego na 'dzień dobry', gdy ktoś wykazywał względem niego choć cień sympatii (Nie mógłby powiedzieć, że nigdy nie zdarzyło mu się rzucać na ludzi z dowolnym przedmiotem w rękach. Takie rzeczy sporadycznie miały swoje miejsce i musiały wyglądać na podobnie nielogiczne wytwory mózgu psychopaty). Mimo wszystko zawiódł się na Rosjaninie. Przecież sam Leviathan przybył do niego i zaprosił go do dołączenia do najlepszej organizacji antyrządowej w Megalopolis! Takie zaproszenie stanowczo nie obliguje do tego, żeby pozbawić życia posłańca. Co innego gdyby Berthier proponował Died Marozowi pracę w domu publicznym czy coś takiego... Wtedy zamach na jego życie miałby uzasadnienie. Ale w takiej sytuacji?! I jeszcze Rosjanin miał czelność strzelić mu między oczy! Jak gdyby nic się nie stało! Jak gdyby nie pozbawił życia człowieka, żeby sprawdzić czy faktycznie wstanie z martwych! Tego było już za wiele jak dla Leviathana. Zwłaszcza gdy poczuł rozrywający mu czaszkę ból, płynący z okrągłej dziury po zagłębiającym się w jego mózgu kawałku ołowiu.
          Umieranie od samego początku kojarzyło mu się z podtopieniem w lodowatej wodzie. Jedyną różnicą było to, że w Nicości - jak zwykł nazywać "miejsce" w którym oczekiwał zmartwychwstania - nie było wody. W zasadzie ta tajemnicza kraina była kompletnie pusta. Nie było w niej absolutnie nic poza ciemnością, bólem i przytłaczającym poczuciem przebywania o setki lat świetlnych od najbliższej cywilizacji. Nie było to przyjemne miejsce, a sam Sylvain nigdy nie dysponował w nim swoim ciałem. I tak nie miałby z niego żadnego pożytku, gdyż trawiony obezwładniającą słabością nie był w stanie nawet szczególnie jasno myśleć. Wiedział jednak, że jego pozorna śmierć boli bardziej niż potrafiłby to opisać. Nicość była wszystkim na co mógł liczyć, gdy jego serce przestawało bić. Ostoja utrzymująca go przy życiu była jednocześnie źródłem niewypowiedzianej tortury. lecz przynajmniej miał zagwarantowane kolejne podejście do życia.Tak czy siak znoszenie niemal arktycznego mrozu, wdychanie zapachu śmierci i trwanie w swoistym zawieszeniu, w którym człowiek nie jest w stanie zrobić niczego, by jakkolwiek odsunąć od siebie cierpienie nie należała do ulubionych zajęć Berthiera. Jednak gdy się budził było znacznie gorzej.
         Otworzył oczy i nabrał stanowczo zbyt wielki haust powietrza, gdy jego płuca upomniały się o tlen. Przez kilka cennych sekund usiłował pojąć co się stało. A potem wszystko wróciło, włącznie z bezczelnym ruskim pomiotem, który zakończył jego ósme życie. Tego Sylvain darować nie mógł. Nie można ot tak sobie zabijać ludzi. Ani mutantów. Ani nikogo do jasnej cholery! Gdy już stanął na nogi zakręciło mu się w głowie. Żadna śmierć nie przechodziła nigdy bez echa na samopoczuciu mężczyzny, jak gdyby powrót z zaświatów musiał być okupiony swoją ceną. Wyjątkowo wygórowaną ceną, jeśli ktokolwiek pytałby Leviathana. Zignorował jednak swoje pogarszające się samopoczucie na rzecz wrzaskliwej awantury.
         Aż w końcu, gdy wyczerpał cały arsenał znanych sobie przekleństw i wyzwisk, sięgnął po bardziej wymowne środki manifestowania swojego oburzenia. Chwycił za stojącą na ladzie doniczkę i cisnął ją w stronę Rosjanina. Za doniczką poleciało jeszcze kilka wieńców, taśma z napisem "Ostatnie Pożegnanie" i wazon z ciętymi liliami oraz kolejna doniczka. Marozowi udało się jednak złapać lub uniknąć wszystkiego poza taśmą, bo ta rąbnęła go w sam środek czoła, nie czyniąc mu jednak żadnej krzywdy. I dokładnie w momencie, w którym blondyn odstawiał doniczkę na ziemię, ręce Francuza dorwały się do niewielkiego sekatora. Sylvain chwycił go pewniej i rzucił się na Rosjanina. Tamten jednak zrobił wyjątkowo zręczny unik i broń Leviathana przecięła powietrze tuż nad jego głową. Dalej zabawa potoczyła się już tylko lepiej. Sylvain, nadal kipiąc wściekłością starał się zranić, uszkodzić, względnie oddać blondynowi, a ten śmiał się i unikał wszystkich ciosów jak gdyby bawili się w wyjątkowo makabryczną odmianę berka. I trwało to dopóki własny organizm nie zwalił Leviathana z nóg z pomocą tak gwałtownego zawrotu głowy, że kwiaciarnia (nawiasem mówiąc wyglądająca jakby przeszło przez nią tornado) zawirowała przed oczami mężczyzny.
- Szlag by cię trafił... - warknął w stronę Rosjanina - Dopilnuję tego jak tylko dojdę do siebie. Wtedy nawet kulka w łeb ci nie pomoże.
- Ya lyublyu tebya... - zaczął znowu tamten.
- Va te faire foutre!
- Chto? - blondyn zamrugał kilkakrotnie. Sylvain jednak nie zamierzał mu tłumaczyć co też takiego mu powiedział. Sam rozumiał nawet nie co dziesiąte słowo padające z tych fałszywych, bezczelnych, niemożliwie spaczonych ust, więc nie czuł się w obowiązku uświadamiać Rosjanina jakim wulgaryzmem uraczył go Francuz tym razem. Niech ten cholerny wieczór już się kończy...
         Berthier miał jednak świadomość, że musi doprowadzić tą sprawę do końca. Stracił dla niej życie, rozsądnym było zatem, by jak najszybciej wrócić do kryjówki i być może przytaszczyć do niej także ruska. Mimo iż Sylvain nie darzył go żadnym ciepłym uczuciem i doskonale wiedział, że prędko blondyn nie polubi, musiał spełnić obowiązek, by nie kłóciło się to z mitem o jego niekonwencjonalnej skuteczności. Nikogo nie powinno dziwić, że nawet ktoś pokroju Leviathana czuł wręcz namacalną nienawiść do własnego mordercy i choć zwykle nie miał problemów z nawiązywaniem znajomości i starał się być przyjazny innym, tym razem granice zostały bezsprzecznie przekroczone. Leviathan i Died Maroz przyjaciółmi zostać nie mogli.
- Słuchaj mnie, kwiaciareczko - zaczął, wstając z powrotem na nogi i oparł się o ścianę. Rusek wymamrotał coś, co poniekąd miało oznaczać "Jak żeś mnie nazwał?", ale Sylvain i tak kontynuował - Zaproszenie cię do gangu było moim i tylko moim planem. I czy ci się to podoba czy nie przywlokę cię Ferze pod nos, żeby mogła ci się przyjrzeć i mam nadzieję pozwolić mi, żeby rozwlec twoje flaki po mieście. A spróbuj mnie jeszcze raz zabić to popamiętasz! - zagroził. Na jego twarz wypłynął nie oznaczający nic dobrego uśmiech.
         Gdyby obłęd miał cielesną postać z całą pewnością przybrałby aparycję Berthiera. Właśnie tak wyglądał Leviathan gdy wbijał w szyję Rosjanina strzykawkę ze środkiem odurzającym. Blondyn najwyraźniej zbyt późno dostrzegł zbyt szeroki uśmiech na twarzy tego, który jeszcze do niedawna śmiał mu grozić ii rzucać wyzwiskami. Zbyt wolno także zareagował na błyszczący bezbrzeżnym szaleństwem wzrok mężczyzny, który sięgał do kieszeni. I najwyraźniej nie spodziewał się, że i sam Sylvain jest w stanie otwarcie zadrwić z logiki w swoich działaniach. W ten właśnie sposób nadszedł natychmiastowy odwet za niedawną zbrodnię. Oszołomiony, lecz jak najbardziej przytomny rusek runął na ziemię, a Berthier nie mógł odmówić sobie kopnięcia go kilka(naście) razy zanim skrępował mu nadgarstki i kostki taśmą znalezioną za ladą, a potem z nieludzką satysfakcją wywlókł go za drzwi na ulicę, kompletnie nieświadom tego, że głowa Rosjanina nieprzyjemnie odbija się od chodnika.
         W ten właśnie sposób dotarli do kryjówki gangu. W tym czasie Sylve zdążyło dopaść uczucie rozbicia i mdłości, więc z tym większą ulgą dowlókł odzyskującego normalny stan blondyna i wyswobodził go. Zdawał się też zapomnieć dokonanej na nim krzywdy. Jeszcze tylko ogarnął wzrokiem siedzibę, by zorientować się, czy nie musi pochować niebezpiecznych urządzeń z pola widzenia i zwrócił się do ruska.
- Uznajmy, że jesteśmy kwita, ne tovarishch? - klepnął go w ramię. - Tam są pokoje i kuchnia gdybyś czegoś potrzebował. Postaraj się niczego nie zepsuć, ani nie zniszczyć, bo będziemy mieć bardzo przerąbane oboje. I błagam. Naprawdę błagam zrób tak, żebym nie pożałował, że cię tu sprowadziłem...
         Upewniwszy się, że blondyn chociaż go wysłuchał, Sylvain skierował się do zajmowanego przez niego pomieszczenia. Zrzucił kurtkę, która spadła na ziemię ze stuknięciem i wczołgał się pod koc. Skulił się nieco, zamknął oczy i postanowił przeczekać proces wracania do żywych.
         Ciemno? Ciemno. Gdzie ja jestem? Hm? Ach, no tak. Kokon. Jestem kokonem. Ale będą mieć minę, kiedy zmienię się w motylka, hi hi... To już ten czas. Teraz zostaje tylko czekać... Cierpliwie czekać... Cierpliwie czekać... Tak, czekać... Czekać cierpliwie... Czekać...

Aleksandr? Nie roznieś kryjówki. Uprzejmie proszę...

środa, 29 marca 2017

Od Aleksandra (CD Sylviana) - Jak zawierać przyjaźnie z ruskimi

Dzień ja co dzień, wczesna pobudka, jeszcze przed wschodem słońca. Zimny prysznic, gorąca herbata, ciężki płaszcz, lekki uśmiech, miła twarz i przerażający charakter. Zwykły dzień. Ivan popijając napar stanął w salonie pogrążonym w pół-mroku. Jasna postać podczas tak trywialnej rzeczy jak picie porannej herbaty stanowiła spory kontrast dla pomieszczenia wypełnionymi karabinami, minami przeciwpancernymi, rewolwerami, nożami, wyrzutniami rakiet czy starymi przyrządami tortur. Nic dziwnego że nikt nie odwiedzał Rosjanina. Na starym zegarze stojącym w koncie pomieszczenia wybiła szósta, a kwiaciarnia miała być otwarta o 10, miał więc jeszcze sporo czasu.
 -Co tak wcześnie? Znowu idziesz do parku?- Miły, starszy, kobiecy głos zwrócił się do postaci w długim płaszczu.
 -Wy znayete, chto nie mogę długo spać... Idu wschód zobaczyć.- W stronę wychylającej się z okna kobiety uśmiechnął się najsłodszy i najmilszy uśmiech.
 -Dobrze kochaniutki, tylko uważaj, ostatnio znowu było tam jakieś morderstwo.
 -Ne panikuyte, budu ostrożny.- Uśmiech blondyna był niczym uśmiech pięciolatka zapewniającego mamę że da sobie radę idąc samemu pierwszy raz do szkoły. Pani Róża odwzajemniła uśmiech patrząc na chłopca.
 -To do zobaczenia Sashka.- Ivan pomachał jej i podszedł w stronę parku. Maszerował z szerokim uśmiechem na twarzy obserwując jeszcze granatowe niebo i wsłuchując się w dopiero budzące się gołębie i wróble. Ruszał się podskakując nieco z nogi na nogę nucąc coś pod nosem. Mijający go ludzie uśmiechali się pobłażliwie widząc w ich mniemaniu nie do końca rozwiniętego mężczyznę cieszącego się życiem mentalnego dziecka. Nawet nie zastanowili się że ten uroczy chłopak nuci hymn ZSRR a pod płaszczem trzyma karabin, dwa pistolety automatyczne i kilka granatów. Wyglądał tak miło i słodko podskakując i nucąc. W końcu jednak zmienił kierunek, zamiast iść dalej prosto do parku skręcił w boczną alejkę. Z naprzeciwka szedł jakiś mężczyzna, miał gładką, zapadnięte oczy i dobrze zbudowane ciało. Był dość młody miał góra 30 lat i był kilkukrotnym gościem kwiaciarni w której pracował Ivan. Wyglądało na to że szedł właśnie do pracy. Podniósł wzrok na dziwaka przechodzącego obok.
 -Hej...- Odezwał się głębokim ale cichym głosem, mówił słabo a coś w jego gardle bulgotało.
 -Zdrastwujtie.- przywitał się miło Ivan przystając przy nieznajomym, przechylił nieco głowę przymrużając oczy, sprawiając wrażenie że nawet nie wie z kim ma do czynienia.
 -To ty jesteś tym downem pracującym w kwiaciarni? Dobrze, że ta stara purchawa zajęła się tobą, ale może lepej się tutaj nie błąkaj- Mówił spokojnym i miłym tonem, ale wyraźnie drwił z chłopaka którego uważał za gorszego od siebie.
 -Pochemu?- Przekrzywił jeszcze mocniej głowę robią przesadnie zdziwioną minę.
 -To nie jest miejsce dla takich jak ty, nie ostrzegła cię ta twoja opiekunka że łazi tutaj morderca? Który tylko czeka na takich naiwnych jak ty...- Chłopak specjalnie zaczął podnosić głos by nastraszyć chłopaka, ten jednak tylko przybrał uśmiech dziecka.
 -Ya ne boyus...
 -Och patrzcie go jaki odważny! On się nie buju...- Zaniósł się prześmiewczym śmiechem. -Lepiej zmiataj do swojej staruchy niedorozwoju...- Tym razem otwarcie obraził Ivana, przy czym dźgnął go palcem.
 -Khorosho...- Mruknął dalej się uśmiechając po czym odwrócił się, ale tylko po to by podnieść z ziemi metalowy pręt.

-Widziano cię ostatnio jak spoufalałeś się z ludźmi z marginesu społecznego...- Choć z silnym rosyjskim akcentem, Rosjanin mówił dość dobrze. Chłopak zamrugał oczami starając się złapać kontury. Z boku głowy czół tępy ból, a gdy się poruszył strup ukruszył się nieco. Był w tej samej uliczce co wcześniej. Tym razem jednak siedział oparty o ścianę z związanymi nad głową rękoma. Szarpnął się nagle uświadamiając sobie swoją sytuację.
 -Co jest? Co tu się odpier***a?!- Wrzasnął w stronę stojącej nad nim postaci. Nie widział twarzy bo stał pod światło, ale doskonale wiedział z kim ma do czynienia. Szybko uciszył go mocny cios skórzaną rękawicą. Od siły uderzenia poczuł jak wykrusza mu się kilka zębów a usta pękają jak nadepnięte wiśnie.
 -Slushat tovarishcha... Ya dobrze znayu, co ty robisz, i będzie lepiej dla ciebie gdy po prostu się przyznasz. Uwierz że to dużo ułatwi...- Mówiąc to złapał go za podbródek mocno ściskając i zmuszając by na niego spojrzał. Choć głos Rosjanina był szorstki i nieprzyjemny, jego twarzy nadal była tak samo uśmiechnięta, ale właśnie ten dziecięcy uśmiech sprawiał że znajdujący się na ziemi mężczyzna poczuł przeszywający strach spowodowany ciemną aurą bijącą od prześladowcy.
 -Poka ya khorosho, przyznaj się...
 -Do czego? Jak ja nic nie zrobiłem?! Błagam, przecież nic takiego nie zrobiłem!- Zaczął krzyczeć obłąkańczo z łzami w oczach.
 -Khorosho... to my inaczej razgovor...
(Tutaj daruję sobie brutalną scenę tortur i mordu, bo mnie jeszcze prześwięcą za zbyt drastyczne opisy. No chyba że mi pozwolą to chętnie rozpiszę się na ile sposobów można znęcać się nad człowiekiem :) )

Sasha spokojnie zdążył przed właścicielką otworzyć lokal, rozłożyć wystawę i zaparzyć herbatę. Z zadowoleniem układał wiązanki dla klientów. Do kwiaciarni weszła właścicielka
 -Pani Róża!- Zawołał z zadowoleniem widząc swojego pracodawcę. -Posmotre proszę, jakie wiązanki zrobiłem!- Podniusł bukiet białych róż, chwaląc się dziełem jak przedszkolak laurką.
 -Piękne, masz do tego talent.- Kobieta zdjęła płaszczyk i podeszła do podopiecznego by pogłaskać go po głowie. -A co to?- Zapytała wskazując na czerwone plamy barwiące płatki kwiatów. -Skaleczyłeś się?- Chwyciła go za dłonie z troską szukając zranienia.
 -Niet, ya tylko oparłem się o tamtą farbę...- Wskazał palcem na otwartą puszę stojącą na stole. Kobieta zaśmiała się dobrodusznie. -Och kochanie, miałeś malować regał, nie siebie. Daj mi to ja wstawię wiązankę do wody, a ty idź się umyć.- Zabrała kwiaty i postawiła w wazonie na wystawie. Aleksandr w tym czasie poszedł do łazienki na zapleczu zmyć z siebie zaschniętą krew. Dobrze że staruszka nie dowidziała i nie widziała różnicy w czerwonej farbie oraz krwi. Chłopak szybko uwinął się z zabrudzeniami.  Miał już wprawę. Gdy wrócił wyszczerzył się zadowolony widząc że staruszka znalazła herbatę przygotowaną specjalnie dla niej. Resztę dnia chłopak pędził na zajmowaniu się roślinnością, podczas gdy staruszka pilnowała kasy. Nigdy nie wiedział dlaczego zajmowanie się roślinami tak uspokajająco na niego działało. Po prostu mógł tak siedzieć i rozmawiać z swoimi nasturcjami, drzewkami owocowymi czy karłowatymi choinkami. Dzień roboczy dobiegał końca, a Pani Róża miała jeszcze jechać po dostawę do sklepu, więc zostawiła mężczyznę samego. Zbliżała się godzina zamknięcia gdy to budynku wszedł jeszcze jeden klient. Iwan przywitał się z nim typowym dla siebie pomachaniem ręki.
 -W czym mogę pomóc? - spytał, podchodząc do stojącego pod samymi drzwiami bruneta. Starał się mówić jaknajlepiej ukrywając swój akcent, ale nie do końca mu to wychodziło.
 -Chciałbym z tobą pogadać.
 -Znamy się?- Zapytał mugając z ciekawością oczami. Był znacznie wyższy i masywniejszy od nieznajomego, ale patrzył nań niemal jak dziecko.
 -Nie. Jeszcze nie. Chciałbym to zmienić. - Uściślił, brzmiał przy tym dość poważnie, ale też nieco mu to nie wychodziło, jakby niebyło do tego przyzwyczajony. - Mam przeczucie, że znajdziemy sobie wspólny temat.- Ivan nieco zmrużył powieki przyglądając się nieznajomemu. Zazwyczaj ludzie przychodzili po kwiaty, nie po niego.
 -Nie wmówisz mi, że swój swego nie pozna - ciągnął tamten- Żywe trupy zawsze znajdą jakiś wspólny język. Jestem Leviathan i chciałbym zaprosić cię do naszej małej rodziny, jeśli faktycznie jesteś tym o kim myślę.
 - To zależy za kogo mnie masz.
 - Died Maroz? - Sylvain uniósł jedną brew - Wybacz. Nie dysponuję wieloma informacjami.
 -Da...- Mruknął nie ukrywając już swojego akcentu. -I wy  dumayete, chto ya wam powiem?
 -Miałem taką nadzieje. Wiesz niewielu jest żywych trupów więc powinniśmy się trzymać razem. Ne? Tovarishch?- Sylv udał rosyjski akcent i rozłożył ręce gotów przytulić go.
 -Na moyey rodine, inaczej my się witali...- Na twarzy Ruska nadal malował się ten sam uroczy uśmiech, jednak jego aura stała się iście mroczna.
 -Serio? A jak?- Zapytał udając że nie wyczuwa mrocznej aury, która sprawiała że nawet jemu przeszedł dreszcz po plecach. -W ogóle, czy to sztuczna krew?- Zapytał patrząc na wiązankę robioną przez Aleksandra rano. Nawet nie zauważył że blondyn opuścił wszystkie żaluzje w lokalu.
 -Niet.- Uśmiechnął się podnosząc łopatę zza lady. Sylvian w porę się spostrzegł i uniknął ciosu przeskakując przez stół z rabatkami i chowając się za nimi.
 -Hej! Przecież powiedziałem że chce przyjaźni! Lublu! Czy jak to tam u was jest...
 -Yeshche ya dobryy... ya tylko się witam...- Powiedział melodyjnie, wolno przechodząc w stronę Leviego
 -Czekaj!- Wstał nagle unosząc ręce. -Po co mnie zabijać skoro i tak wstanę?
 -Kak eto?- Rosjanin na chwilę się zatrzymał.
 -Chcesz możesz spróbować, najwyżej za godzinę wstan...- Wypowiedź przerwała mu kula wpakowana idealnie między oczy.
 -Odin chas.- Rzucił Sasha siadając po turecku przy trupie. W tym momencie drzwi otworzyły się a do środka wszedł jakiś mężczyzna w garniturze.
 -Przepraszam? Jeszcze otwarte?- Niepewnie wszedł do środka. Ivan zerwał się wychylając zza stołu pod którym leżał trup.
 -Da. Znaczy tak. Słucham pana.- Uśmiechnął się przymrużając oczy
 -Ja tylko szybko. Szukam róży, ale nie takiej zwykłej, może to być wiązanka, albo pojedyncza. niech mi pan coś zaproponuje.
 -Jaki kolor?
 -Czerwony, albo nie! Biały
 -Może któraś z tych wiązanek będzie dobra?- Wskazał na wystawę pełną bukietów. Klient podszedł bliżej gdy nagle wdepnał w kałużę. Cofnął sie patrząc pod buty.
 -Czy to krew?- Zapiał
 -Niet... To soki z Croton lechleri. Ostatnio ją ciąłem i nie zdążyłem sprzątnąć.- Uśmiechnął się uspokajając klienta
 -Rozumiem.- Mruknął patrząc podejrzliwie gdy Rosjanin obszedł stół starając się zasłonić sobą ciało.
 -Ta wiązanka została właśnie skropiona żywicą z tej rośliny. Sam ją robiłam.- Podstawił mu pod nos białe kwiaty z czerwonymi plamami.
 -Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem! Jest niesamowite! Ile płace?- Facet w garniaku zachwycał się bukietem. A Ivan dalej z miną niewiniądka zasłaniał martwego Sylviana.
 -Wystarczy 60.
 -Proszę i dziękuję.- Zawołał wychodząc
 -Zapraszamy ponownie!- Pomachał za nim ręką. Gdy tylko drzwi zamknęły się coś gwałtownie złapało Dieda za nogę
 -K*rwa... wiesz jak to boli? Nie strzela się komuś między oczy bez ostrzeżenia!!!- Warknął wściekły Leviatan zdrapując strup z czoła. -Merde...- Wstał otrzepując się z zamiarem odegrania się na rusku, ale ten przytknął mu palec do czoła, jak dziecko tykające rozjechaną żabę na ulicy.
 -Vot eto da... Ya lyublyu tebya- Zapatrzył się na człowieka który nie umarł z uśmiechem i fascynacją dziecka.
 -Eto ja cebie NIET!- Warknął próbując naśladować rosyjski akcent.
 -Chto?- zdawało się że mroczna aura Rosjanina znów wróciła -Kak ty mówił, ya mogu...

<Sylve? Cóż... przynajmniej nie obudził się w kostnicy :P>


wtorek, 28 marca 2017

Od Piaskuna (CD Echo) - Pytania

         Piaskun raz jeszcze spojrzał z obawą w stronę odległego chodnika. Stanowczo nie polubił tak nagłego zmieniania punktu widzenia. Było to znacznie gorsze niż teleportacja której zwykle się poddawał. Każde jego przeniesienie się zwykle niosło go dokładnie tam gdzie chciał, jeżeli planował przenieść się gdziekolwiek w zasięgu wzroku. On sam mógł dokładnie WYBRAĆ miejsce w którym znowu dotknie ziemi i całkowicie mu ta kontrola odpowiadała. Tym razem jednak ktoś POZBAWIŁ go możliwości decydowania za siebie, bestialsko wydzierając mu znaną przestrzeń. Rzucił go w nieznane, w jednej chwili obracając w niwecz wszystko co Egzekutor wiedział o otaczających go kolosalnych dziełach ludzkich rąk. Bo to czego był stuprocentowo pewien najwyraźniej nijak miało się do rzeczywistości. Nigdy nie śmiał przypuszczać, że pionowe i zupełnie gładkie powierzchnie będą mu podłogą. Teraz jednak ktoś otworzył przed nim nowy świat w którym Pierwszy jeszcze się nie odnajdywał. A wszystko to za sprawą dziwacznego błękitnego obcego.
         Oboje przez kilka ciągnących się w nieskończoność minut uważnie się sobie przyglądali, próbując pojąć czego przypadek mają przed sobą. Piaskun sam nie był pewien czym jest, więc wątpił, by nieznajomy doszedł do jakiegokolwiek sensownego wniosku. Sam miał ważniejszy problem na głowie. Kogo właściwie mam przed sobą? Jednego mógł być pewien: na pewno nie miał przed sobą człowieka. W pierwszej chwili uznał, że to kolejny z pustych robotów, ale pobrzmiewające w głosie obcego emocje obaliły takie twierdzenie. Uznał więc, że to jeszcze jeden z robo-ludzi, których widywał od czasu na ulicach. Niegdyś człowiek, lecz już maszyna. Coś jednak mówiło mu, że to także błędny trop. Obcy kogoś mu przypominał. Jakby cień z odległej przeszłości, którego nie potrafił dopasować do czasu i miejsca. Wiedział natomiast, że błękitna istota nie budzi w nim żadnego pozytywnego uczucia. Zdezorientował Piaskuna, nie mógł zatem wzbudzić w nim żadnego ciepłego uczucia. Egzekutor naturalnym dla siebie odruchem obronnym pozbawił się materialności. Jego sylwetka zbledła, jak gdyby ktoś odarł go z kolorów i stałą się na wpół przezroczysta. Nieznajomy mógł bez najmniejszego trudu spojrzeć na to, co działo się bezpośrednio za plecami jego pseudo towarzysza. I nie powstrzymał się przed zrobieniem kroku w stronę Egzekutora, by się przyjrzeć. Wyciągnął nawet dłoń, żeby potwierdzić, że to co widzi jest prawdą. Pierwszy nie pozwolił mu na to i w momencie, gdy palce błękitnego przeniknęły przez jego ramię, nagle zniknął.
         - Hej?! - nieznajomy rozejrzał się dookoła wyraźnie zaskoczony. Dostrzegł Piaskuna, gdy ten wolnym krokiem zmierzał w stronę ulicy, bo chciał przekonać się czy jest w stanie sam przywrócić sobie odpowiednią grawitację. Obcy dogonił go i zastawił mu drogę, szeroko rozkładając ramiona. - Nie pójdziesz nigdzie dopóki nie wyjaśnimy sobie paru kwestii!
        Pierwszy nawet nie zwolnił i najnormalniej w świecie przeniknął przez przeszkodę, kontynuując spacer. Owszem, był ciekawy tego nieznajomego. Znacznie bardziej zależało mu jednak na tym, by wrócić chodnik i dopiero wtedy zastanawiać się czego, u licha ciężkiego, był świadkiem. Nieznajomy ponownie go dogonił, ale tym razem nie próbował go zatrzymać. Dołączył do niego i podążył wzrokiem za utkwionym w chodniku spojrzeniem Piaskuna.
- Mogę naprawić ci grawitację - zaczął tonem, który sugerował, że ma zamiar przedstawić propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. - O ile odpowiedz mi na kilka pytań.
Z głębi Pierwszego dobiegło zbolałe westchnienie, ale przystanął i przeniósł podejrzliwe spojrzenie na swojego rozmówcę.
- Jakież to pytania?
- Na dobry początek... Jak na ciebie mówią?
Piaskun poważnie zastanowił się nad odpowiedzią na to, całkiem sensowne zresztą pytanie. Miał kilka wersji i sam nie wiedział, która byłaby najodpowiedniejsza.
- To już zależy kogo byś spytał... Obecnie mawiają Jack czy Piaskun.
- Jaaack... - powiedział tamten, przeciągając samogłoskę i raz jeszcze ogarnął spojrzeniem postać Piaskuna. Wzruszył potem ramionami jakby wszystko było na swoim miejscu i Egzekutor nie dziwił się temu. To była najbardziej zbliżona do normalności reakcja, której jaka na razie doczekał się od obcego - Mnie mówią Echo.
A dlaczego miałoby mnie interesować jak do ciebie mówią? Jednak Egzekutor nie był ze sobą do końca szczery. Odrobinę interesowała go osoba Echo. Dość, by móc zadać własne pytanie, kontynuując marsz.
- Kim jesteś?
 - To już zależy kogo byś spytał - odparł mu błękitny, a w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie. Na raz wyprzedził Piaskuna i odwrócił się tyłem do kierunku w którym szli. - Słyszałeś kiedyś o Hermesie? Na pewno słyszałeś. Otóż właśnie masz szansę widzieć na własne oczy, kogoś kogo cały świat kojarzy z książek o mitologii. - zaczął mu opowiadać, gestykulując przy tym ciut zbyt żywo.
- Chcesz mi powiedzieć, że Merkury, ten Merkury, naprawdę nazywa się Echo? - do głosu Egzekutora wkradła się powątpiewająca nutka. Słyszał już stanowczo zbyt wiele kłamstw, by móc z miejsca zawierzyć czemukolwiek. Z drugiej strony jednak on sam teoretycznie nie istniał, nawet nie był człowiekiem i właśnie szedł po ścianie w stronę ulicy. Jak widać wszystko było możliwe.
- Nie inaczej. - Echo pokiwał głową z pełnym przekonaniem, nadal idąc do tyłu. Zaraz jednak coś sobie przypomniał i spytał - A z ciebie co za jeden, hm?
- Ego sum Primum.
- Pierwszym gdzie? - dopytał Merkury, a Piaskun przysiągłby, że spodziewał się takiego pytania.
- Pierwszym na Ziemi. - odparł jedynie. Echo spojrzał na niego szczerze zainteresowany.
- To nie powinieneś nazywać się... No nie wiem... Adamem? Jak w chrześcijaństwie?
- Chrześcijaństwo jest młodsze ode mnie. - zauważył Egzekutor, czym zyskał sobie jeszcze więcej zainteresowania ze strony Merkurego.
- Wobec tego sądzę, iż mamy jeszcze wiele do omówienia.
- Oddaj mi ziemię.

Oh, Echo? Ta relacja jawi mi się coraz zabawniej '-'

poniedziałek, 27 marca 2017

Od Savy (CD Felixa) - Proces twóczy

- Sounds like a plan- Sava uśmiechnęła się. Jakikolwiek ślad urazu miała do chłopaka za jego podstępny żart został skutecznie zatarty przez perspektywę wspólnej pracy nad ulicznym arcydziełem. Poza tym, numer który Felix jej wyciął był całkiem zabawy, zdecydowanie trafiał w jej gust. - Powiedz mi tylko co to za billboard i gdzie chcesz projektować.
- Myślę że możemy projektować tutaj, a co do billboardu...- chłopak skierował się w stronę komputerów, szybko wystukując na klawiaturze jakieś komendy. W momencie gdy niebieskowłosa do niego dołączyła na jednym z monitorów pojawił się wspomniany most, a na nim nowiutka reklama jakiejś firmy zajmującej się sprzedażą sprzętu antywłamaniowego. Natomiast na jednym z mniejszych ekranów pojawiła się mapa z czerwoną kropką pokazującą dokładną lokalizację.- voilà! Oto nasz cel ^ ^
- To niedaleko mojej miejscówki, będę mogła wpaść po parę rzeczy przy okazji.
- No dobra!- Felix zatarł ręce i przeniósł się do centrum pomieszczenia, gdzie na ziemi rozłożył brystol. - Dawaj, burza mózgów. Jakie arcydzieło chcemy stworzyć?
- Hmmmmm...- Savanna usiadła ze skrzyżowanymi nogami obok chłopaka, marszcząc brwi w zamyśleniu. - Jako że jesteśmy Szczurami to obstawiam że chcemy żeby wiedzieli czyja to robota, prawda?
- Oczywiście! Inaczej byłoby o połowę mniej zabawnie. Nie mówiąc o tym że inni chcieliby ukraść nam naszą chwałę.
- Gdzie podziewa się honor ulicznych artystów w tych czasach?- niebieskowłosa spytała na wpół serio. Zdarzyło się jej już spotkać z pragnącymi odrobiny chały grafficiarzami, którzy próbowali ograbić ją z zasług za pomalowanie jednego z posterunków policji kilka lat temu. Grafika nie była co prawda niczym niezwykłym, jednak jej umiejscowienie było marzeniem każdego 'ulicznego rebelianta'. Więc kiedy rozeszła się wieść że ktoś zdołał otagować calusieńki budynek wykorzystując do tego fluorescencyjną farbę, która pomimo trzech zamalowań wciąż uparcie przebijała się spod warstwy nudnej szarości którą stróże prawa starali się zakryć akt wandalizmu zebrał się spory tłumek zaklinający na wszystkie świętości, że to oni są sprawcami tego wyczynu. Nie trwało to jednak długo, gdy Sava się o tym dowiedziała znalazła wszystkich którzy próbowali ukraść jej chwałę i pozostawiła ich pod drzwiami komisariatu ze śladami po ukąszeniach żmii i ilością trucizny w żyłach wystarczającą by zabić stado słoni.
- Większość z tych "artystów" specjalizuje się jedynie w pisaniu wyzwisk na murach szkolnych. Do tego z błędami. Żal patrzeć- westchnął Felix. Powstała kilkusekundowa cisza, jakby dla tych wszystkich biednych błądzących idiotów którzy psuli opinię wszystkich szanujących się ulicznych artystów, którą klaśnięciem przerwał chłopak - A więc! Szczur?
- Szczur!- Sava wyszczerzyła się do swojego towarzysza, w odpowiedzi dostając ^ ^ - Zróbmy z niego pakera! Takiego wiesz, Hulka prosto z kanałów.
- Doskonała koncepcja! Dajmy mu jeszcze coś do rozwalenia... Pułapkę na myszy na przykład.- tak trwało przerzucanie się pomysłami, wypróbowywanie różnych kombinacji i póz. Skończyło się na szarozielonym szczurzysku, oczywiście o masie mięśniowej która mogłaby zostać uzyskana jedynie po sterydach lub nadmiarze promieniowania gamma w serowych szortach, który lekko pochylony rozrywał łapkę na myszy. Sava upierała się przy zwieńczeniu głowy szczura irokezem różowych włosów. Felix nie był jednak w stu procentach przekonany do tego pomysłu. Ale że Sava nie należy do osób które lubią ustępować to sama wycięła wzór irokeza na kawałku brystolu, "tylko na wszelki wypadek". Tak jakby to usprawiedliwienie miało w tym przypadku jakikolwiek sens. W końcu kiedy wszystko było gotowe Sava wypuściła Mordziocha z jego izolatki. Dziewczyna zaoferowała że pójdzie przodem, jako że musiała jeszcze zahaczyć o swoją norę. Jak sama stwierdziła, w ten sposób będzie szybciej. Pognała więc ulicami razem ze swoim psem, który oczywiście nagle zaczął ponownie być niezdarny i trochę nazbyt powolny jak na jej gust. Przynajmniej zaczął się grzecznie zachowywać. Po dotarciu na miejsce dziewczyna zebrała kilka fiolek z krwią co przydatniejszych gatunków, wstrzykując sobie część zawartości tej z krwią kruka. Nawet częściowa zamiana w przedstawicieli innych gatunków jest daleka od przyjemnej. W wypadku ptaków wiąże się to z nieprzyjemnym bólem kości, nie wspominając o ewentualnym dotworzeniu skrzydeł. Jednak nic nie boli tak, jak wyrastające skrzydła które spotykają na swej drodze przeszkodę w formie ciężkiego ubrania. Po niefortunnym połamaniu sobie skrzydeł Sava nauczyła się by trzymać w domu ubrania z dodatkowymi dziurami na nadprogramowe kończyny. Takie jak bluzka którą właśnie miała na sobie. Uzbrojona w zapożyczoną parę skrzydeł i torbę na ramię ze swoimi najcenniejszymi przedmiotami (tak, herbata też tam była) wyleciała przez okno, podczas gdy Mordzioch znów przetaczał się niczym monsun chaosu przez ulice pod nią w stronę mostu. Czas się bawić!

*głęboki wdech* FEEEEEEEEEEEEELIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIXXXXXXXXXXXXXXX!
Albo Freya, komu wygodniej xD *zmienia się w jednorożca i galopuje ku astralnej tęczy*

niedziela, 26 marca 2017

Od Echo - Perspektywa

        Perspektywa. Fascynujące pojęcie. Wynalazek artystów renesansu, nadający sztuce więcej realizmu, pozwalający oglądającemu niemal wtopić się w obserwowany widok. Obecnie była dla ludzi czymś pewnym, niezmiennym i takim samym dla każdego. Perspektywę widzisz wszędzie - linie chodnika przed tobą zbiegają się w stożek, mijający cię samochód maleje w oddali, takiego samego rozmiaru drzewka ozdobne optycznie różnią się wielkością. Tyle by było w dziedzinie sztuki. Językowo słowo ,,perspektywa" kojarzono jako ,,widok". ,,Spojrzeć na świat z cudzej perspektywy" w przenośni znaczy tyle co zrozumieć danego człowieka.
  Perspektywę Echo ciężko było osiągnąć. Nic więc dziwnego, że tak mało ludzi umiało go zrozumieć.
  W obecnym położeniu błękitnego chłopaka ludzie byli punktami na ścianie naprzeciwko, a szklany budynek pod nim zbiegał się jak wspomniany wcześniej chodnik. Dla niego było to całkiem normalne, że grawitacja ciągnęła jego w jednym kierunku, a wszystko pozostałe w drugim. Za to z perspektywy kogokolwiek na tyle znudzonego, by patrzeć w górę, Hermes siedział na ścianie i to dziesięć metrów nad ziemią. Mogłoby to wywołać niezłe zamieszanie. W sumie mogłoby być nawet śmiesznie. Całe szczęście na eleganckim, dobrze oświetlonym placyku poniżej trwała wystawa zdjęć. Na białych parkanach wisiały prace uczestników jakiegoś konkursu, a oglądający spacerowali między nimi ciesząc się przyjemnym, nocnym chłodem. Ludzie mieli na co patrzeć, Echo nie groziło więc wykrycie. Tym bardziej, że budynek na którym siedział przedzielony był co piętro pasem neonowego, błękitnego światła. Kreator czuł się na jednym z nich niemal jak kameleon.
  Podwinął pod siebie nogi, siadając po turecku. Z nudów kołysał się lekko na boki niczym rozmarzone dziecko. Widząc go w takiej pozycji ciężko było pogodzić się z faktem, że oto masz przed sobą istotę w ludzkim pojęciu boską. A przynajmniej kiedyś mógłby być ludzkim bogiem. On i jego rodzeństwo. Teraz był tylko on.
  Znowu uderzyła go świadomość samotności. Każdy człowiek uznałby, że kilka tysięcy lat to wystarczająco długo, by zapomnieć o stracie. Ale czym były tysiące lat dla kogoś żyjącego dłużej niż sam ziemski czas? Chłopak nie przeżył odpowiedniej żałoby zaraz po fakcie, dlatego teraz jego sumie dręczyło go nią co jakiś czas. Jakby to powiedział człowiek, Merkury nie zapłacił należnej kwoty i teraz musiał borykać się ze spłacaniem tego w ratach. Razem z odsetkami.
  Nie wątpił, że każdy inny Kreator na jego miejscu czułby się szczęśliwy. W końcu nie ma żadnej konkurencji. Jego moc nie może być słabsza od niczyjej innej, bo nikogo innego mogącego się z nim równać już nie ma. Nareszcie jest tylko on sam...no właśnie. Sam. Nawet mając liczne starsze rodzeństwo, Echo nigdy nie czuł się tak mały i nieistotny. Ironicznie, dopiero teraz naprawdę zdał sobie sprawę, że jest tym najmłodszym, bezradnym i niedoświadczonym z całej rodzinki. Nie miał absolutnie nikogo mogącego go w jakikolwiek sposób zrozumieć. Wątpił, by istniał jakikolwiek ludzki psycholog umiejący postawić się na jego miejscu.
  Ciężko zrozumieć nieśmiertelnego. Ciężko spojrzeć na świat z jego perspektywy.
  Ludzie na dole nagle się ożywili. Zbiegli się na środku placu, oblegając jakiegoś człowieka z garniturze. Echo zmrużył oczy, ale szybko stracił zainteresowanie. Mało obchodziło go kulturalne życie miasta, a przynajmniej zbyt mało by rozpoznawać co ważniejsze persony. Wystawa opustoszała - jak widać wszyscy chcieli się znaleźć jak najbliżej celebryty, ratowanego stratowaniem przez dwójkę ochroniarzy. Hermes zachichotał pod nosem. Podobny widok zawsze przywodził mu na myśl starożytność oraz czasy wiary w proroków i posłańców bożych. Tamci czynili uzdrawiali nieuleczalnie chorych, ci dzisiejsi z pomocą portfela czynili jeszcze większe cuda. Ludzka hipokryzja: nie mamy czasu na wiarę, religia to tylko kłótnie i konflikty, Bóg jest martwy. A potem płaszczą się przed człowiekiem z krwi i kości, takim samym jak oni, tylko po prostu mającym nieco więcej szczęścia w życiu. Dzisiaj prorokiem i mesjaszem mógł być każdy, jeśli tylko miał nieco kasy i niezachwianą reputację.
  Może to właśnie przez ten sceptycyzm nie oślepł na widok kolejnego celebryty. Zgromadzenie nie zrobiło na nim większej uwagi, był więc jedynym, który dostrzegł kątem oka szkarłatną plamę. Obejrzał się gwałtownie w bok. Coś mu nie pasowało. Nie była to gama kolorów, chociaż niewątpliwie czerwień w błękitach, granatach i szarości na pewno ściągała szczególniejszą uwagę. Ale tak działał ludzki umysł. Umysł Echo zwrócił uwagę na coś innego: ktokolwiek nosił odbijający się na tle innych kolorów płaszcz nie zniknął nagle za rogiem. Merkury stracił go z oczu ot tak, jakby zniknął. Błysnął i zniknął, mimo iż na pewno siedział tu przez dłuższy czas. Dopóki stał w tłumie, wzrok znudzonego Kreatora mijał go nie poświęcając mu większej uwagi. Gdy zniknął, zdał sobie sprawę, że w ogóle istniał. Teleportacja, czy poważniejsze naginanie czasu i przestrzeni?
  Zaintrygowany wstał i dobiegł do krawędzi budynku, wyglądając na spadającą w dół uliczkę spacerową. Znowu dostrzegł szkarłat, tym razem wyraźniej. Zinterpretował zarys wysokiej sylwetki. Chociaż widok takiego stroju był raczej niecodzienny, to ku jego wielkiemu rozczarowaniu dziwny człowiek szedł normalnym krokiem. Jednak jako iż znamy Echo trochę lepiej niż reszta świata, doskonale wiemy, że tak łatwo by nie odpuścił. Przerzucił swój kierunek działania grawitacji na niższy budynek po drugiej stronie uliczki. Podłoga stała się dla niego na moment ścianą i poleciał głową w dół, ciągnąc za sobą szybko blaknącą błękitną smugę. Na chwilę obrócił siłę ciężkości o 180 stopni, by móc się obrócić i wylądować niemal bezgłośnie na ścianie. Ruszył ostrożnie za szkarłatną peleryną. W pewnym momencie postać obróciła głowę w jego stronę. Chłopak dostrzegł tylko dwa pomarańczowe punkty. Doskonale wiedział, że to nie był przypadek. Nieznajomy spojrzał na niego. Spodziewał się go tu zobaczyć. Potwierdzał to fakt, że zaraz po tym ruszył przed siebie biegiem.
  A więc ścigamy się, pomyślał Merkury również zrywając się do biegu, nie bez satysfakcji. Wzrosła ona tym bardziej, gdy po kilku szybkich krokach czerwona plama ponownie znikła, pojawiając się w tej samej chwili kilka metrów dalej. Dwa plusy: jego teoria o czymś na wzór teleportacji nie okazała się złudzeniem, a co za tym idzie miał godnego przeciwnika do wyścigu. Jeden minus: miał godnego przeciwnika do wyścigu. Koleś mógł mu po prostu zwiać, niszcząc kryształowy tytuł niedoścignionego gońca. Niedoczekanie.
  W biegu zmienił kierunek grawitacji przeskakując gładko na budynek po przeciwnej stronie szerokiego spacerniaka. Równocześnie przekrzywił go nieco tak, by biegł jakby ,,z górki". Teraz jego największym wrogiem mogło okazać się najzwyklejsze potknięcie, ale tysiącletnia wprawa nie szła na marne. Przeskakiwał tak z budynku na budynek, nadrabiając sporo odległości. Jego przeciwnik musiał to zauważyć, bo w pewnym momencie, gdy Echo znajdował się idealnie w połowie lotu, skręcił gwałtownie zeskakując z pomostu w boczną uliczkę. Hermes nie chcąc go zgubić zmienił w locie kierunek, przez co niemal wyrżnął w krawędź ściany na której jeszcze sekundę wcześniej próbował wylądować.
  - Lubimy grać nieczysto, co? - mruknął do siebie. - A więc niech tak będzie...
  Obrócił sobie świat by zanurkować na główkę przed siebie. Przeciął powietrze nad czerwonym płaszczem i stopniowo przywrócił sobie ciężkość na ścianie. Gdy wylądował znajdował się kilkanaście metrów przed swoim przeciwnikiem. Ten dostrzegł Merkurego o sekundę za późno. Kreator pomachał do niego wesoło i gwałtownym szarpnięciem usunął mu ziemię spod nóg. Nieznajomego grawitacja najpierw pociągnęła do góry, a potem ściągnęła do ściany. Mimo szoku wywołanego widokiem ludzi spacerujących po ścianie daleko przed nim, zdołał wstać szybko na nogi i spojrzeć z niemal z pretensją na błękitnego chłopaka kilka metrów obok.
  - Ej, nie patrz tak na mnie! Należało ci się - zaczął Hermes, zupełnie jakby rozmawiał ze starym znajomym. - Przez ciebie prawie rozbiłem się na ścianie. Myślałem, że umawialiśmy się na wyścig w linii prostej.
  O ile gwałtowna zmiana kierunku ciążenia nie zdezorientowała nieznajomego na dłuższą metę, o tyle mógł tego dokonać sam Echo, nawet się nie starając. On po prostu taki był, wydawał się właśnie po to istnieć. I faktycznie, przyjazny ton chyba nieco pozbawionego ust anorektycznego mężczyznę skonfundował. Szybko się jednak zrewanżował i to również czymś dla siebie codziennym i niezmiennym. Mianowicie głosem, który rozbrzmiał równocześnie w przestrzeni, jak i głowie Kreatora:
  ~ To my się na coś umawialiśmy?
  W pomarańczowych oczach błysnęła satysfakcja widząc zdumienie Echo. Co to było za stworzenie? Mimo masy podobieństw nie mógł być człowiekiem, nie wydawał się też mutantem...
  - Czym ty jesteś...? - pomyślał na głos Merkury.
  ~ Vice versa - odpowiedział nieznajomy.
  Jedno było pewne: oboje po raz pierwszy w swoim Ziemskim życiu trafili na istotę równie fascynującą co oni sami.

Piaskun? Nie miałam pojęcia jak zacząć tę relację >.<

Od Ronana (CD Fery) - Partners in crime...?

            To wszystko działo się za szybko.
   Ronan doskonale pamiętał, jak jeszcze parę godzin temu wędrował bez celu uliczkami Edenu, starając się ignorować wiercącą mu się na ramieniu Wekierę, która najwyraźniej nieustannie domagała się jego uwagi. Dokładnie o 6:21 dostał wiadomość od siostry, która natychmiastowo zakończyła jego rozmyślania nad tym dlaczego właściwie zdecydował się na stworzenie tak irytującego, mechanicznego kruka.
   Oczywiście, mężczyzna swoim ronanowym, od lat praktykowanym zwyczajem nie miał zamiaru  odpisywać na przeczytaną wiadomość. Już słyszał w myślach karcący głos Seanit, która nie wiadomo po raz który z rzędu przy następnym spotkaniu zapewne wygłosi mu długie przemówienie na temat nieustannie rozwijającej się technologii, daremnie próbując uświadomić bratu do jakich celów zostało stworzone mobilne urządzenie, które mężczyzna schował do kieszeni spodni. Oczywiście, zaraz po doczytaniu, wydającej się nie mieć końca wiadomości od Pchły, która nie dość, że czuła dziwne zobowiązanie do zdania mu relacji z przeżytego wczoraj dnia, to jeszcze musiała zrobić to w formie wypracowania. I chociaż podczas każdego, innego dnia bliźniak Katona być może wykazałby chociaż minimalne zainteresowanie wylewnym opisem walki kobiet, którego siostra nie omieszkała się mu oszczędzić, oraz każdym z innych, wspomnianych w wiadomości zdarzeń (w końcu nawet Seanit nie ma w zwyczaju bycia świadkiem, a tym bardziej częścią dwóch awantur podczas jednego dnia i to zaledwie w ciągu niecałej godziny), tak akurat dzisiaj musiał trafić na wzmiankę o jednej z najbardziej znienawidzonych i intrygujących go osób na świecie, która przez resztę czasu zaprzątała jego umysł.
   Co tu dużo mówić? Przyznaję, wychodząc z domu Ronan nie spodziewał się ujrzeć twarzy, którą po raz ostatni musiał oglądać kilka lat temu i której nie spodziewał się ujrzeć ponownie w przeciągu kilku następnych lat. Mało tego! Za nic w świecie nie przypuszczałby, że zobaczy i ogłoszenie, wraz z dołączonym do niego zdjęciem aż za dobrze znanej gadziny  i  F e r ę  na żywe oczy, a w dodatku jeszcze tego samego dnia.
   Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy los po raz kolejny okazał się chamskim skurwielem, czy może najzwyczajniej w świecie robił sobie z nich jaja, śmiejąc się dwójce degeneratów prosto w twarz.
   Właściwie to nie był wstanie zdecydować co, z tych wszystkich rzeczy, które miały miejsce podczas ostatnich kilku minut było dla niego mniej zaskakujące. To, że już na samym początku, po latach niewidzenia się, które teraz zdawały się być nieistniejącym marzeniem- senną wizją, niczym mgła bezpowrotnie rozpływającą się w powietrzu, byli w stanie rzucić się sobie do gardeł, czy może to, że teraz, jakby nigdy nic, uciekali ramię w ramię przed dronami policyjnymi.
   To wszystko działo się zdecydowanie za szybko.
   Skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy nie myślał o tym, jak wyglądałoby ich ponowne spotkanie, a jednocześnie nie byłby do końca szczery, gdyby przy okazji nie wspomniał, że właściwie zdążył już o niej zapomnieć. A mimo to, kiedy tylko ten nieobliczalny, różowowłosy popapraniec znów pokazał mu się na oczy, nie miał pojęcia jakim cudem całkowite wytarcie jej z pamięci miałoby być kiedykolwiek możliwe.
   Ponowne spotkanie wydawało się równie fikcyjne, co właściwe- było zarówno wyssaną z palca opowiastką (wyjątkowo brutalnie nieprzewidywalną i niebezpieczną opowiastką, napisaną na kolanie przez nieobliczalnego psychopatę, któremu nie można by odmówić wyjątkowo bogatej wyobraźni, oraz pomysłowości, jeśli mielibyśmy wchodzić w szczegóły), oraz jedną z tych wstrząsających historii, podawanych w wiadomościach, niemalże każdego wieczoru. Podobnie, jak perspektywa nieskrzyżowania się po raz kolejny ich ścieżek przez resztę życia.
   A więc tak oto stali tutaj oboje, widząc się po raz pierwszy od ponad trzech lat. Tak oto uciekali oboje, ramię w ramię, wyglądając przy tym, jak para współpracowników. Partners in crime.
   To wszystko działo się  zdecydowanie za szybko.
   Ronan skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy przenigdy nie powracał myślami do przeszłości, nie wyobrażając sobie przy okazji ich ponownego spotkania, a przecież kto jak kto, ale on zawsze mówił prawdę. No, może „zawsze mówił prawdę” to za dużo powiedziane.
   Za to z całą pewnością Ronan nigdy nie  k ł a m a ł .
   Nie tak to sobie wyobrażał, nie tak miało to wyglądać,
A może jednak miało?
   a jednak wcale nie wydawało się to nieprawidłowe.
   Zaledwie przed kilkoma minutami nie zdawał sobie sprawy z tego, że Fera jest w Edenie. Ba! Nie miał nawet bladego pojęcia, czy jego urocza znajoma w ogóle żyje, a gdyby ktokolwiek powiedział mu, że dzisiaj na siebie wpadną, wyśmiałby jedynie nieszczęsnego szaleńca. Jednak teraz, kiedy oboje uciekali przed dronami, wkurzeni na policję, na miasto i żyjących w nim ludzi, na władzę, na cały świat, a jeszcze bardziej na samych siebie i siebie nawzajem, wspomniane wcześniej kilka minut życia w całkowitej nieświadomości wydawało się mieć miejsce co najmniej dekady temu.
   Nie było w tym żadnej nieprawidłowości, chociaż wszystko działo się  z d e c y d o w a n i e  za szybko.
   Całe szczęście, pozory potrafią mylić, zaś zarówno to, że za sprawą ogromnego nieszczęścia oboje znaleźli się w złym miejscu o nieodpowiednim czasie i w zdecydowanie zbyt małej odległości od siebie nawzajem, a także przymus uciekania „ramię w ramię” nie musiał oznaczać, że ze sobą współpracowali. I całe szczęście, bo między współpracą, a przepychanką między uliczkami miasta, obrzucaniem się nawzajem niekoniecznie miłymi epitetami i wcale nie pojedynczą próbą podcięcia tego drugiego, tudzież zagrodzenia mu drogi istniała naprawdę niewyobrażalnie ogromna przepaść.
 - To… co u Ciebie słychać?- Ronan musiał krzyknąć zadane pytanie ponownie, ażeby jego głos miał jakiekolwiek szanse na przebicie się przez miejski zgiełk.
   Fera Rosa zaśmiała się pogardliwie, posyłając Krukowi pobłażliwe, pełne niedowierzania spojrzenie. Jak bardzo trzeba być pozbawionym wyczucia, aby urządzać sobie pogaduszki w środku ucieczki przed dronami? A mimo to, warknęła w  odpowiedzi.
 - A co Cię to obchodzi? Nie Twój zasrany interes!- z ust Strzygi chwilę później wydobył się wachlarz barwnych przekleństw, kiedy Kruk w ostatniej chwili zastawił jej drogę, zmuszając tym samym do zwolnienia, co zdecydowanie zmniejszyło dystans między różowowłosą, a polującymi na nich dronami.- Zjeżdżaj, debilu!
   Ronan przekonał się, że zostawiania za sobą Strzygi mogło wcale nie być tak dobrym pomysłem, jak wcześniej się wydawało, kiedy w ostatniej sekundzie udało mu się uskoczyć przed lecącym w jego stronę nożem.
 - Nie powinnaś rzucać ostrymi narzędziami. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę!
   Fera, wyrównując bieg z uciekającym tuż obok Krukiem, jedynie odwzajemniła uśmiech.
 - Sobie może nie, ale  k o m u ś  chyba wcale by nie zaszkodziło.
   Katona parsknął wyjątkowo nieprzyjemnym dla ucha śmiechem.
 - Stawiasz sobie zbyt wysoką poprzeczkę, ktoś Ci już to kiedyś wypominał?
 - A Tobie ktoś już wypominał, czym grozi niedocenianie przeciwnika?
 - Oj tam zaraz „przeciwnika”…- skręcili w jedną z mniejszych uliczek, modląc się w duchu, aby nie okazała się ślepym zaułkiem. Owszem, dzięki przeniesieniu pościgu na wyższy, już bardziej przypominające sieć labiryntów poziom miasta zyskali większe szanse na zgubienie prześladowców, jednak dystans między nimi, a dronami w dalszym ciągu był zbyt mały, aby mogli spokojnie odetchnąć, przekonani o swoim zwycięstwie. A już na pewno był zbyt mały, aby mogli zawrócić, gdyby wybrana przez nich uliczka kończyła się wysokim na kilka metrów murem.
   Nie kończyła się.
 - … to już nie pamiętasz, jak wspaniale się razem bawiliśmy, Różyczko?
 - Oh, pamiętam aż  z a   d o b r z e .- kobieta wyszczerzyła kły w sposób, który wydał się Ronanowi trafniejszym powodem na obrzucanie jej imionami najgorszych potworów z czterech różnych religii, niż sam charakter Strzygi.
   Ronan i Fera Rosa- zupełnie, jakby już wcześniej opracowali każdy najdrobniejszy szczegół ucieczki, w tym samym momencie uskoczyli w bok, chowając się w zaułku między wieżowcami, kiedy tylko dystans między nimi, a dronami zwiększył się na tyle, iż umożliwił im zniknięcie pościgowi z oczu.
   Na twarzy Kruka pojawił się przebiegły, tryumfalny uśmiech, kiedy udało mu się przyłożyć nóż do lewego boku, tuż pod ramieniem Strzygi. Kobieta na chwilę zamarła… również z szerokim uśmiechem na ustach.
 - Poddajesz się?- spytała wyzywająco.
   Mężczyzna poczuł na brzuchu lufę glocka, trzymanego tuż przy jego skórze. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że wystarczyło jedno pociągnięcie za spust, by różowowłosa skończyła z nim tu i teraz, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaki Fera miała stosunek do posługiwania się bronią palną, kiedy w grę wchodziła eliminacja przeciwników.
   Przez chwilę stali naprzeciwko siebie w ciszy, czekając cierpliwie (na tyle cierpliwie, na ile oboje byli w stanie), aż pościg minie ciasny zaułek. Usłyszeli policyjne drony kilka sekund później, jeszcze zanim zobaczyli, jak szukające ich roboty mkną wzdłuż jednej z głównych dróg, mijając ich kryjówkę bez chociażby najmniejszego cienia podejrzenia.
 - Zamierzasz mnie tak po prostu podziurawić?- szczere powątpiewanie w jego głosie najwyraźniej było aż zbyt oczywiste, ponieważ Fera w odpowiedzi jeszcze mocniej docisnęła lufę broni do brzucha Kruka.
 - Sądzisz, że nie jestem w stanie?- spojrzała się na niego nieludzko pustymi, jak studnie oczami. Uśmiechnęła się niewinnie, co przywołało Ronanowi na myśl radość małej dziewczynki, która nie dość, że zdawała sobie sprawę z tego, iż zrobiła coś złego, to w dodatku wiedziała doskonale, że rodzice i tak jej wszystko wybaczą, ponieważ wygląda, jak niewinny aniołek.
   A Fera Rosa zdecydowanie nie wyglądała, jak niewinny aniołek, dlatego Katona skrzywił się zniesmaczony, widząc podobny uśmiech na akurat tych ustach.
 - Sądzę, że  n i e  b ę d z i e s z  w stanie.- odpowiedział, kiedy zyskał już absolutną pewność, że szukający ich pościg znalazł się wystarczająco daleko od miejsca, w którym się kryli.
 - A chcesz to sprawdzić?
   Oboje posłali sobie jadowity uśmiech, a w ślepiach każdego z nich iskrzyło coś na kształt szaleństwa. Żadne ani drgnęło. Ronan przycisnął swój sztylet nieco mocniej do boku kobiety.
 - Tutaj jest żyła, która biegnie prostu do serca.- wyjaśnił szybko, nie zwalniając uścisku.- Jeśli ją przetnę, krew wyleje się tak szybko, że nawet nie wymyślisz, jak skutecznie mnie przekląć.
   Nagrodą za to drobne upokorzenie był widok jej otwartych szeroko ze dziwienia oczu, a także chwilowe zniknięcie wyzywającego uśmiechu, który siłą rzeczy został zmuszony ustąpienia miejsca grymasowi zwątpienia.
 - Równie dobrze możesz blefować.- zauważyła Strzyga, choć wcale nie była pewna swoich słów. Mężczyzna doskonale wyczuł jej wahanie.
 - A chcesz to sprawdzić?- uśmiechnął się przebiegle, naśladując z zadowoleniem wcześniejsze pytanie Fery.
   Cisza, jaka nastała między nimi zdawała się trwać całe millenia.
 - Zaproponujesz w końcu ten remis, czy będziemy tak stać w nieskończoność?- odezwał się Ronan, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaką otrzyma odpowiedź.
   Strzyga jedynie parsknęła lekceważąco.
 - Powiem Ci, gdzie możesz sobie ten remis wsadzić. Sam se go proponuj, bardzo chętnie poczekam.
   Kruk, zupełnie, jak Fera zaledwie kilka sekund wcześniej jedynie parsknął lekceważąco w odpowiedzi.

Fera? Przepraszam za stan opka, oraz niesamowicie nierówną proporcję lania wody, do faktycznej akcji, ale na razie na więcej mnie nie stać

sobota, 25 marca 2017

Od Piaskuna - Polowanie


Kto czci swą duszę: żądze i lęki,
Lecz szeptów skrytych w mroku nie słyszy,
Nigdy nie przejdzie przez Bramy Ciszy,
Lśniące perłami obcej jutrzenki.

         Miękką, choć tylko teoretyczną, ciszę nocy rozdarł przeraźliwy wrzask. Nie był to jednak okrzyk kojarzony z typową sztuczką stosowaną w średnich horrorach. Odgłos wykorzystywany w kinematografii oddziaływał na widzów w szczególny sposób, gdyż raz usłyszawszy go już nieodmiennie kojarzyli takie tony z zagrożeniem i śmiercią, lecz nie pasował do nowoczesnej, niebezpiecznej pomimo starań władz, rzeczywistości. Ten konkretny, doskonale słyszalny i - co gorsza - realny dźwięk, choć niewątpliwie jeżył włos na karku i napawał strachem, nie był tamtym typowym, kobiecym piskiem. Nie zagłuszyły go ani przejeżdżające ulicami automobile, ani przemierzające bezgwiezdny nieboskłon metalowe ptaki. Szum częściowo uśpionego miasta mędrców i filozofów ze wschodu nie potrafił zamaskować okrzyku czystego przerażenia, który wydobył się z męskiego gardła. Okrzyk obezwładniającego strachu przetoczył się wśród wymyślnych konstrukcji mostów i odbił echem od sięgających nieba budynków, docierając dalej, do uszu jeszcze nieświadomych niczego mieszkańców. Mężczyzna przegrał i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
         Raafi al-Majid nigdy nie był szanującym nikogo prócz siebie człowiekiem.Wychowany w duchu islamskiej tradycji raczej nie przepadał też za innowiercami, a kobiety traktował tak jak było mu wpojone, czyli jako niewiele więcej warte niż płyty chodnikowe po których stąpał. Żył spokojnie i dostatnio. Wszakże każda z jego czterech żon musiała wieść życie na odpowiednim poziomie. Miał też dzieci. Całą czternastkę, o czym z pewną dumą wspominał przy każdej przychylnej ku temu okazji. Pozornie stanowił doskonały przykład przedstawiciela arabskiej odmiany człowieka i nie było w nim niczego, co odróżniałoby go szczególnie na tle innych jemu podobnych. Prawda zgoła odbiegała od wrażenia, które ten nieco tłusty mężczyzna roztaczał na około.
        Raafi al-Majid był mordercą. Zabijał z zimną krwią, każdego kto miał dość odwagi, by mu się przeciwstawić. W swej chorobliwej paranoi stale obawiał się dnia w którym ktoś go zastąpi. A najbardziej obawiał się zagrożenia ze strony własnych dzieci, o których często zwykł wspominać. Prowadził niebezpieczną grę wbrew wszelkim prawom, stawką której było życie jego i jemu bliskich. Nie miał nic wspólnego z działalnością Szczurów, a wręcz przeciwnie. Stale działał na ich SZKODĘ, wierząc w słuszność niewiele znaczącego w skali miast islamskiego odpowiednika budzącego strach gangu. I stale obawiał się odwetu za te działania. Jego kara wkrótce nadeszła, choć nie spodziewał się, że jej źródłem będzie jego własna wiara.
        Raafi al-Majid usłyszał Głos, szepczący mu złudne słowa przeciwko własnej rodzinie. Echo tychże słów nawiedzało go co noc, pobrzmiewając w uszach i przetaczając się przez jego umysł dudniącym grzmotem. Z nocy na noc szept przybierał na sile, przechodził w jednostajną mowę, a ta zmieniła się w krzyk. Aż w końcu dokonało się to, co powinno się zdarzyć. Z ręki owładniętego mocą słów araba padła kolejno cała jego rodzina. Aż w końcu, gdy krew plamiąca dywan zastygła, Głos opuścił go, pozostawiając mężczyznę, by ten mógł pojąć sens zbrodni którą popełnił. 
          Raafi al-Majid zbyt późno uświadomił sobie swój błąd.

Ten, kto w swój pałac z mięsa i kości,
Wszywa rozumu ostre krawędzie,
Nigdy przez Bramy Ciszy nie przejdzie
Nie tknie ustami lica Nicości.

          Piaskun trwał w całkowitym bezruchu tuż za otępiałym, przygniecionym widmem swoich czynów mężczyzną  - seryjnym mordercą własnej rodziny. Czuł obrzydzenie na widok człowieka, który w swej słabości posunął się do tego, by poderżnąć gardła czterem kobietom i ich dzieciom. Był świadkiem każdej minuty niedawnego incydentu, by nie rzec, że niechlubnym powodem tychże działań. Na własne oczy doskonale widział, twarz 4-miesięcznej dziewczynki, zaduszonej we śnie dłonią jej ojca i wstręt przeniknął całe jego wiekowe ciało. Nawet nie próbował pojąć w którym momencie sprawił, że człowiek, który bronił własnej rodziny za wszelką cenę, jednocześnie wcale im nie ufając, zwrócił się przeciw nim w tak bestialskim akcie. Powodował nim strach, tego Egzekutor był pewien, nie potrafił jednak zrozumieć jak ktoś, kto mordował bez mrugnięcia okiem, mógł być aż tak kruchym na psychice człowiekiem.
         Śmiertelnik drgnął i poderwał głowę, uświadamiając sobie czyjąś obecność. Odwrócił się, by spojrzeć za siebie. Jego przestraszone, pełne żalu spojrzenie skrzyżowało się z pałającym gniewem wzrokiem Pierwszego. Mężczyzna wrzasnął i na czterech rzucił się w stronę najodleglejszego kąta przestronnego salonu, gdzie przywarł do ściany plecami. Piaskuna jednak nigdzie już nie było. Rozpłynął się w powietrzu niby widmo, zwyczajna projekcja dręczonego tygodniami umysłu araba i najwyraźniej nie zamierzał się pokazać. Mężczyzna jeszcze przez chwilę rozglądał się dookoła, dysząc ciężko, lecz nic się nie zmieniło. Żarzących się pomarańczem ślepi uporczywie nie było widać. A potem zgasło całe światło w tym bogatym, nowoczesnym apartamencie, który przestał być arabowi domem, a stał się jego ostatecznym więzieniem. Żarówki eksplodowały, sypiąc dookoła iskrami. Mężczyzna zacisnął powieki naturalnym odruchem, a gdy znów je otworzył na poziomie jego twarzy unosiły się dwa, wściekle pomarańczowe punkty. Mężczyzna kopnął, licząc, ze trafi właściciela oczu, lecz jego stopa przepłynęła przez powietrze nie natrafiając na żaden opór. 
- Vanitas vanitatum et omnia vanitas... - skrystalizowało się w myślach dręczonego człowieka. Nie pojął znaczenia tych słów, więc po chwili nadeszło i ich tłumaczenie - "Marność nad marnościami i wszystko marność", pusta, śmiertelna wywłoko.
        Mężczyzna zrozumiał. Rozpoznał ton głosu, pojął z kim ma do czynienia. Głos - coś co wziął za wytwór własnego spaczonego umysłu, najwyraźniej posiadał ciało i istniał, naprawdę istniał, niezależnie od samego araba.
- Bądź przeklęty, karinie. Ty i wszystko na twojej drodze. - szepnął zbyt cicho, by mogło to zabrzmieć z właściwą mocą. Suchy, podobny zgrzytowi kamienia o kamień śmiech rozszedł się po pokoju. Nie pierwszy już raz Egzekutor usłyszał podobne określenie. Musiał przyznać jednak, że ludzie nawet w obliczu śmierci nie przestawali go zadziwiać własną pomysłowością. Nazwanie go demonem określanym mianem "wiecznego towarzysza" i namawiającego ludzi do popełniania grzechów, choć całkowicie uzasadnione mijało się z prawdą na każdym możliwym polu. Umysł śmiertelnika jednak błyskawicznie przypasował to, co było mu nieznane do czegoś co poznał choćby ze słyszenia i tym samym uczynił z Piaskuna element własnej kultury, nawet nie zastanawiając się nad tym czy ma słuszność czy nie.
- Zwiesz mnie demonem...? - trudno było orzec czym dokładnie to pojedyncze zdanie aż tak przeraziło człowieka, by ten zerwał się do biegu i wypadł z mieszkania, nie zwalniając ani na moment. Pierwszy popatrzył w ślad za nim skonsternowany tą reakcją i ruszył w pościg. Nigdy nie pojmę śmiertelnych...

Ta klątwa skaże go na czekanie,
Aż czas nie pożre cór swych i twarzy,
Aż śmierć nie skona, śpiący nie wstanie...

          Pościg za uciekającym od swojego losu zawiódł Egzekutora w najciemniejsze, najbardziej ukryte zaułki Dżannah. Nie biegł on, więc nawet jeden nieopatrznie postawiony krok nie zdradził tego, że podąża za swoim celem, sunąc równoległą ulicą. Raafi natomiast, jakby wyczuwając, że dystans pomiędzy nim, a jego prześladowcą stale się kurczy, zmusił się do jeszcze szybszego biegu. Kluczył także więcej i wybierał trudniejsze do przebycia drogi. Wszystko na marne i zarówno łowca jak i ofiara mieli tego pełną świadomość. Piaskun natomiast poza nieuchronnie zbliżającą się wygraną wyczuwał też jakby politowanie na widok starań przegranego. Dobył chopesza, a krzywe, obnażone ostrze odbiło rozbłyskami światła pobliskich latarni. Na tym właściwie pościg się skończył. Piaskun przeniósł się tuż przed uciekającego, a ten przewrócił się nie chcąc na niego wpaść. Opadające ostrze zakończyło życie śmiertelnika. Mimo to Pierwszy stał nad truchłem i śledził wzrokiem spływające do rynsztoka strużki krwi. Kruchość ludzkiego życia i łatwość z jaką można było je odebrać nieodmiennie budziła w nim te same mieszane uczucia, co zwykle.
         Ludzie, będący panami współczesnego świata. Ci, którzy ujarzmili Ziemię i prawa natury. Zdobywcy kosmosu, twórcy nowego ładu. Nie mieściło się w głowie, że to ci sami, których uczył krzesania iskier. Bo nie byli to ci sami ludzie. Tamci należeli do przeszłości, ci trwali zakorzenieni w teraźniejszości. Różniły ich setki lat i cała przepaść wynikła z innego rozumowania. Świat się zmienił czy Piaskun tego chciał czy nie. Powinien skończyć z porównywaniem "teraźniejszej" ludzkości z tą "przeszłą". Wielokrotnie już próbował, lecz zawsze dochodził do wniosku, że nie potrafił. Nie umiał i nie chciał pogodzić się z takimi zmianami. Mógł żyć, przystosować się do warunków, lecz nie potrafił zrezygnować z rozmyślania o przeszłości.

A gdy się ogień wciąż będzie żarzyć,
Wśród ruin - przeklnie to wiecznotrwanie:
Próżną udrękę żywych cmentarzy.

         Z oddali dobiegł go odgłos policyjnych syren. Pierwszy ludzkim odruchem potrząsnął nieznacznie głową, wyrywając się z objęć własnych myśli, z wprawą zakręcił chopeszem i schował go do starannie ukrytej pochwy. A potem oddalił się niespiesznie, świadom tego, że spełnił swój obowiązek w najpaskudniejszy z możliwych sposobów. Mógł usunąć jednego człowieka, zamiast tego nie odmówił sobie doprowadzenia do zgonu całej dziewiętnastki istnień. Dlaczego to zrobił? Sam nie był pewien czy dokonał takiego mordu tylko ze względu na to, że jego aktualnym celem było znalezienie Szczurów. Nie planował szukać ich, by dołączyć. Zaintrygowali go sposobem działania i chciał przyjrzeć się im bliżej. Może zwyczajnie chciał, by Megalopolis mieściło jednego przeciwnika tego gangu mniej.Wszystko to jednak sprowadzało się do zwyczajnej ciekawości wywołanej pojedynczą grupą ludzi. Najwyraźniej nie jestem wiele lepszy niż ci śmiertelni...