niedziela, 13 października 2019

Od Sumin - Nikt nikogo nie dusił

      Ona tak naprawdę nie dusiła znajdującej się obok kobiety, chociaż na pierwszy rzut oka, zwłaszcza widząc całą scenę jedynie z daleka, faktycznie mogło tak to wyglądać. Jedna postać pochylała się nad drugą z ręką widocznie skierowaną w stronę szyi, podczas gdy ta druga, znajdując się w wątpliwie wygodnej, pół leżącej pozycji, powstrzymując się od całkowitego upadku na plecy jedynie przez wspieranie się z tyłu łokciami, nie dostała nawet cienia szansy na obronę. Ale przecież nie miała się przed czym, ani przed kim bronić. Koniec końców, nikt nikogo nie dusił.
   Obie postaci były przezroczyste. A może raczej powinnam powiedzieć, że miały sprawiać wrażenie pół przezroczystych, jak niedomyte i nieregularnie zafarbowane kieliszki, które jedyne tymczasowo zdecydowały się przybrać kształt podobny do ludzkiego. I chociaż, jak już wcześniej wspomniałam, jakiekolwiek przypuszczenia dotyczące brutalności obrazu były niesłuszne, tak faktycznie można było się o tym przekonać jedynie stojąc w dostatecznie niewielkiej odległości od samej kartki papieru. Przykładowo, tuż za plecami kobiety, której delikatną posturę niemal całkowicie pożerał biały, puchaty koc, który (jak się okazało po licznych śladach zarówno zaschniętych jak i zupełnie świeżych plam farby) nie był najlepszym wyborem na okrycie do malowania. Nie żeby Sumin się tym specjalnie przejmowała. Przecież raz popełniony błąd można było jedynie wykorzystać do końca, cierpliwie czekając aż z każdym upływającym miesiącem materiał całkowicie pokryją kolejne warstwy farby, nie pozostawiając najmniejszego śladu po dawnej bieli. 
 A uwierzcie lub nie, bez względu na to jak oklepane może wydawać się wspominanie o cudzym ubiorze już z samego początku opowiadania, (o czym przekonaliśmy się niejednokrotnie, kartkując na okrągło nieszczęsne monologi bohaterów przeróżnych historii, którzy nie szczędzili nam detali przy opisywaniu własnego odbicia, czy to w szkolnej, czy domowej łazience) tak niejednokrotnie ubiór jest w stanie powiedzieć nam kilka rzeczy o każdej osobie, czasem jeszcze zanim ta zdąży się nam przedstawić. 
  W przypadku Sumin były to dwie rzeczy. Przede wszystkim, dziewczyna potrafiła trząść się z zimna niemalże w każdych warunkach, czasem nawet podczas letnich upałów. Po drugie, chociaż z pędzlem przystawionym do kartki i niesamowicie skupionym spojrzeniu sprawiała wrażenie pewnej siebie, tak w rzeczywistości jej ściągnięte ramiona świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym, chociaż obecnie okrywający je puch skutecznie maskował wszelkie ślady zaniepokojenia. Czy oznacza to, że na swój pokrzywiony sposób dodający poczucie pewności siebie koc stanowił swego rodzaju broń? Cóż, mogę jedynie powiedzieć, że absolutnie odradzam sprawdzania tego na własnej skórze.
   Cykada po raz kolejny obrzuciła spojrzeniem każdy zamalowany fragment papieru. Nie analizowała swojej pracy. Ona szukała wybawienia, które byłoby w stanie dokończyć za nią malowanie, albo chociaż zająć czymś głowę na dostatecznie długo, by chociaż na chwilę zapomniała o tym, że utknęła w martwym punkcie.
   Zbawieniem okazał się brzęczący dzwonek telefonu.
   Sumin zerknęła na niewielki wyświetlacz, zdając sobie sprawę z tego jak naiwne okazały się jej ciche błagania. Oczywiście od razu rozpoznała niezapisany numer i to głównie dlatego, bo był on  jedynym, który dodzwaniał się do niej więcej, niż raz. Niestety, oznaczało to tyle, że od pracowania nad jednym obrazem uratowała ją czysto biznesowa rozmowa o innej pracy i kobieta naprawdę nie mogła się zdecydować na co nie miała większej ochoty. 
   Sumin przystawiła do ucha słuchawkę, starając się zignorować to, jak długo w rzeczywistości czekała aż ktoś wyrwie ją z pracy nad projektem. W końcu tak to już jest, kiedy zdrowy rozsądek przegrywa walkę z upartością, a tak z kolei bezlitośnie zmusza do bezwzględnego kończenia każdej rozpoczętej pracy. 
 - Hmmm..? W czym mogę pomóc? - ledwo skończyła zdanie, a już miała ochotę ugryźć się w język. Nie za to, co powiedziała, to raczej oczywiście, ale za ton w jakim to bezwiednie zrobiła. 
 Kobieta zamknęła oczy, odrobinę zirytowana samą sobą. Choć raz w życiu mów jak powinnaś. W końcu dzwoni do malarki, nie do burdelu. Całe szczęście, osoba po drugiej stronie telefonu nie tylko zdążyła już do podobnych powitań przywyknąć, ale skłamałaby mówiąc, że zupełnie jej się one nie podobały.
 - Rozumiem, że mam niczego nie komentować i najzwyczajniej przejść do sedna? - ton rozmówczyni był nie tyle radosny, co po prostu pewny siebie i według Sumin pasował do osoby, której rodzina sprawiała wrażenie jakby w każdej chwili mogła wykupić połowę tego świata. 
 W rzeczywistości był to oczywiście podkoloryzowany obraz nie tylko majątku No-Rae, ale także i dorobków jej wszystkich krewnych, ale komuś, kto niemal każdej nocy usiłował zasypiać wdychając mieszankę zapachu tuszu i wody z farbą z okazjonalym dodatkiem terpentyny, doskonale wiedząc, że osobny pokój do pracy był jedynie nieosiągalnym luksusem, każda bogatsza rodzina sprawiała wrażenie zdolnej do podporządkowania sobie jakiejś części świata.
 - Yhym…
 - Pamiętasz tego faceta, który ostatnio kupił od ciebie oryginał? - rozmówczyni Cykady faktycznie od razu przeszła do sedna, co w ciągu ich kilkuletniej współpracy było raczej rzadkością, lecz Sumin nie miała zamiaru jej o tym przypominać. No, może nazywanie malutkiego biznesu malarki ich “współpracą” było nieco naciągane, bo to jednak Sumin zajmowała się bardziej artystyczną częścią pracy, ale jednak No-Rae zdecydowanie ułatwiała jej tą biznesową część roboty, chociażby odbieraniem telefonów. Tak naprawdę pomoc No-Rae nie była dla Cykady niezbędna, ale jednak czasem potrafiła ułatwić życie. W szczególności, kiedy w grę wchodziło robienie dobrego pierwszego wrażenia profesjonalnego artysty, z czym Sumin miała spore problemy.— No wiesz, jeden z tych zeszłorocznych, których chciałaś się ostatnio pozbyć? Tak bardzo, że byłaś gotowa zjechać z ceny? Co, swoją drogą, w dalszym ciągu uważam za…
 - Jak się nazywał?
 - Hm? - drobna pauza.- Ach, nie podam ci z głowy, ale gdzieś w zeszycie powinien być jego email…
 - Mówię o obrazie…
 - Ach. - No-Rae mruknęła cicho jakby dopiero teraz wszystko znowu zaczęło się zgadzać, a Sumin była wręcz przekonana, że kobieta uśmiecha się pod nosem, tym razem również powstrzymując się od komentowania. - “Klatka Skarbów”. 
   Cykada wywróciła oczami. 
   Klientów, którzy obserwowali jej stronę ze sklepem internetowym i kupowali prace, pod których opisem widniały wytłuszczone słowa cena do negocjacji zazwyczaj bardzo łatwo można było podzielić na trzy kategorie już po otrzymaniu pierwszej wiadomości. Pierwsza i zazwyczaj najmłodsza grupa wydawała się zapominać, że mają do czynienia z oddychającym człowiekiem (czy aby na pewno człowiekiem?) i najzwyczajniej w świecie zwracali się do Cykady z tak przesadnym i, co gorsza, zupełnie pozbawionym ironii szacunkiem. Drugą byli po prostu normalni ludzie, najprościej ich przedstawiając. Potrafili być ciepli i uprzejmi lub zdystansowani i rzeczowi, ale zawsze cenili prace sukkuba i nigdy, przenigdy nie przekraczali żadnej granicy. Niestety, grupa trzecia miała z tym olbrzymi problem. Byli to klienci aroganccy - tacy, którzy uważali, że wszystko im się należy. Potrafili obrazić artystkę za brak dodatkowych zniżek, przy okazji przypominając jej jak bardzo podziwiają jej prace, zawsze jednak domagając się przy tym prawa do absolutnie wszystkiego.
   Sumin lubiła ludzi z drugiej grupy, gdyż tak naprawdę to oni byli jedynymi, którzy dawali jej poczucie profesjonalizmu. Pierwsza grupa wprawiała ją w zakłopotanie, zaś grupa trzecia była po prostu męcząca. Jak myślicie, do której należał obecnie wspomniany klient?
 - Tylko nie mów mi, że facet po raz kolejny ma problem z ceną przesyłki.- kobieta przyłożyła słuchawkę do ucha, podtrzymując ją prawym ramieniem, uwalniając tym samym obie ręce. Nawet nie zauważyła, w którym momencie zaczęła sprzątać swój skromny warsztat, ale dobrze wiedziała, że po skończeniu rozmowy nie znajdzie w sobie najmniejszej siły na dalszą pracę. - Bo jeśli tak to przypomnij mu proszę, że od zawsze pozostawała ona niezmienna, niezależnie od zmian w cenie samych obrazów, a wszystkie informacje dotyczące możliwości odbioru znajdzie  d o s ł o w n i e  pod każdą pracą. 
 - Tym razem to nie chodzi o przesyłkę.
 - Oh?
   No-Rae zaśmiała się cicho.
 - Nie spodoba ci się.
 - Oh… czemu mnie to nie dziwi?
 - Zdziwić to mogą cię jego wymagania. Rozmawiałam z nim wczoraj i po godzinach istnej męczarni miałam wrażenie, że w końcu doszliśmy do porozumienia. I wyobraź sobie, że facet miał tupet by zadzwonić do mnie jeszcze dzisiaj i to z tym samym “problemem”, ale już nieco innym, hmm… nastawieniem. 
 - Zamieniam się w słuch! - entuzjazm Cykady był tutaj tak przesadzony, że niemal od razu można było sobie wyobrazić jak bardzo negatywnie nastawiona była do tej rozmowy. Oczywiście, kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to No-Rae była w zdecydowanie gorszej pozycji. W końcu to ona będzie musiała wrócić do wspomnianego klienta i udawać cierpliwą.
 - Facet pytał się, czy mogłabyś zmienić kolory obrazu.- po tym jednym zdaniu nastąpiła grobowa cisza.- Sumin..?
 - Ha...
 - Ja nie żartuję.
 - Wiem. I właśnie dlatego mówię "ha".- malarka usiadła na rogu łóżka i przeczesała grzywkę dłonią, odgarniając przydługie kosmyki z czoła. - Wiesz co? Kocham swoją pracę, -podsumowała, z ulgą pakując swój warsztat- ale czasami tacy ludzie naprawdę działają mi na nerwy.
   No-Rae zaśmiała się w odpowiedzi.
 - Jeszcze nie usłyszałaś całej historii! - w tym momencie Sumin mogła już jedynie przewrócić oczami. - Twój klient był tak uprzejmy, że zdecydował się szczegółowo opisać powód dla którego prosi o taką zmianę. Wyobraź sobie, że facet niedawno wyremontował mieszkanie i zauważył, że kolory obrazu nie będą pasować do obecnego koloru ścian i zadzwonił dzisiaj do mnie z dość surowymi warunkami. Oszczędzę ci szczegółów i zbędnych cytatów, ale trafiłaś na bardzo nieprzyjemnego typa. Wiesz,  "jestem klientem, płacę, więc wymagam". A poza tym...
   Sumin jedynie westchnęła bezradnie w odpowiedzi i położyła się na materacu. W dalszym ciągu trzymała w dłoni telefon, ale miała wrażenie, że kolejne słowa No-Rae tak naprawdę do niej nie docierają. Jakaś cząstka malarki czuła się winna, nawet jeśli nie ignorowała swojej współpracowniczki celowo. Po prostu była już nieco zmęczona wypalaniem się. Ostatnie miesiące były dla niej dostatecznie ciężkie i pozbywanie się swoich starych prac (a wśród nich wielu oryginałów, których tak naprawdę nie chciała sprzedawać, a już na pewno nie w takiej cenie) było właściwie na ten czas jej głównym źródłem utrzymania. Rezygnowanie z każdego poszczególnego klienta wydawało się mało rozsądne, ale w takiej sytuacji była to jedyna rzecz, na jaką jej duma mogła jej pozwolić.
 - No-Rae...- zaczęła powoli, starając się nie wybuchnąć. Była zła już na samą myśl, że ktokolwiek musi użerać się z podobnymi klientami, ale starała się sobie przypominać, że wyżywanie się na innych w niczym jej nie pomoże. A już na pewno nie wyżywanie się na współpracowniczce, która była skazana na faktyczną rozmowę z arogantem.- Czy mogłabyś w moim imieniu kazać mu się wypchać? Tylko grzeczniej.- sfrustrowana, po raz kolejny odgarnęła niesforne kosmyki z czoła.- Na tyle ostro, byś nie musiała z nim za długo rozmawiać, ale nie zbyt ostro, by nie wystawił nam złych ocen... w końcu z czegoś trzeba żyć.
 - I właśnie dlatego chciałam o tym porozmawiać. 
   Cykada przymrużyła oczy.
 - Jest coś jeszcze? - ledwo skończyła pytanie, a już usłyszała po drugiej stronie zrezygnowane sapnięcie. Takie momenty zazwyczaj zwiastowały ich niewielkie wojny na gesty i słowa, ale zrezygnowana Sumin naprawdę chciała ich dzisiaj uniknąć. Niestety, jej temperament był uśpionym smokiem. 
 - Czy myślałaś kiedyś, by ten jeden raz przełknąć swoją dumę?
   Sukkub jedynie zamknęła oczy i uśmiechnęła się do siebie. Teraz już dobrze wiedziała dokąd No-Rae zmierzała i ani trochę jej się to nie podobało. A przecież tak bardzo nie chciała się kłócić. Brakowało jej na to energii i motywacji, nie wspominając już o tym, że w jej głowie jakiekolwiek przypływy złości jedynie dawały szansę nieznajomemu klientowi na namieszanie jej w głowie i to jeszcze bardziej, niż stos nieskończonych prac.
 - Sumin...
 - ... No-Rae.
 - Nie bądź dzieckiem.
 - Nie jestem! - niestety, kiedy Sumin zdała sobie sprawę z tego, że podnoszenie głosu w takiej sytuacji jedynie pokazuje rację rozmówczyni, było już za późno. - Po prostu nie rozumiem, czemu jesteś taka uparta...
 - Aaa, czyli to teraz ja jestem tą upartą, tak?- całe szczęście, Cykada zignorowała te drobne drwiny. Chyba gdzieś tam w głębi zdawała sobie sprawę, że trochę na nie zasłużyła.- Jakie to uczucie rozmawiać z kimś takim?
 - Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Po prostu... nawet nie wiesz jak często musiałam użerać się z takimi ludźmi i to jeszcze zanim się poznałyśmy. Dyskusja z nimi... ha, każdego rodzaju rozmowa jest po prostu trudna, a do wielu odpowiedzi potrzeba czasu i odwagi, której początkujący, bardziej zdesperowani artyści po prostu jeszcze nie mają. Mogę malować jak tylko mi się podoba! A kolory "Klatki Skarbów" są idealne i nie będę ich zmieniać! Wiesz, ile czasu zajmuje powiedzenie tego na głos? Ale wiesz, czasem mam wrażenie, że oni... wszyscy, którzy kupują moje prace i wykłócają się o drobiazgi nawet ich nie lubią.
 - Wiesz, że mogłabyś temu zaradzić, prawda?
 - No-Rae…
 - Oh, czyli nie muszę ci tego mówić?
 - Nie musisz mi tego  p o w t a r z a ć . 
 - Gdybym nie musiała, to by mnie tutaj nie było. - kobieta najwyraźniej nie miała zamiaru się poddać. - Obie wiemy aż za dobrze jak działasz na klientów. Cholera wie czemu i co to właściwie jest, ale czasem wystarczy kilka zdań, by oszaleli na twoim punkcie!
   Cienki uśmiech na porcelanowej twarzy Cykady wyglądał teraz prawię ponuro. Oczywiście nie chodziło tutaj o zdania i dobrze o tym wiedziała. Prawda jest taka, że w swojej lepszej formie mogłaby niczego nie mówić… ha, mogłaby nie malować naprawdę świetnych obrazów, a jedynie mierne karykatury obecnych prac i  osiągnęłaby identyczny efekt, gdyby tylko przy każdej negocjacji spotykała się z klientami twarzą w twarz. I właśnie to tak niezmiernie ją irytowało. Nie zawsze, oczywiście. Tylko skończony hipokryta próbowałby udowodnić, że posiadanie podobnego “daru” nie ma swoich korzyści, a Sumin nie miała powodów udawać przed nikim niewiniątka, a już na pewno nie przed samą sobą. Lubiła bycie sukkubem, czasami mniej lub bardziej, ale dobrze wiedziała, że nie powinna narzekać na swoje umiejętności, które naprawdę potrafiły ułatwić życie. Wyjątek stanowiły obrazy. Nie była najlepsza w swoim fachu, to było oczywiste, ale do beztalencia wiele jej brakowało. Właśnie w tym tkwił problem. Wystarczyłoby jej zupełnie jedno spotkanie twarzą w twarz z klientem, o czym co jakiś czas przypominała jej No-Rae. Niestety, współpracowniczka sukkuba nie wiedziała, że zapewne nie minęłaby noc, by każdy z tych klientów zaczął żądać czegoś więcej, niż malowideł. 
 - Być może.- malarka odezwała się po przerwie, kiedy wijące się liście tatuażu przestały łaskotać ją po plecach.- Ale obie dobrze wiemy, czemu tego nie robię.
 - Hmmm...
- Nie mów do mnie “hmm”. - ponowne ożywienie w głosie Cykady z pewnością nie wróżyłoby niczego dobrego, gdyby kobiety rozmawiały ze sobą twarzą w twarz i No-Rae podziękowała sobie w myślach, że zdecydowała się na telefon. - Nie możesz od tak sobie siedzieć w tej cholernej willi, na swojej głupiej kanapie i zgrywać mądrego człowieka! 
 - Powiedział człowiek bez kanapy…
   Cykada jedynie prychnęła w odpowiedzi, ale nie była już zła na nikogo. Z jakiegoś dziwnego powodu te wszystkie głupie docinki No-Rae czasem trzymały ją przy ziemi, chociaż nawet po latach znajomości nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Jak to się stało, że tym razem to człowiek w jakikolwiek sposób działał na sukkuba? O tym już chyba nigdy się nie dowie, ale może tak było najlepiej.
 - Wiesz co, zapomnij o nim.- głos Sumin brzmiał znacznie pewniej, niż powinien.- Jeśli będziesz się jeszcze kontaktować z tym facetem, powiedz, że jeśli taki obraz mu się nie podoba, może go po prostu nie kupować. Nikt go do niczego nie zmusza.
 - Jesteś pewna..?
 - Acha.- i faktycznie, w tej konkretnej chwili wydawało jej się, że jest najpewniejszą siebie istotą żyjącą w Megalopolis. Gdyby tylko wiedziała jak wielką ma konkurencję...- Ale jeśli on w dalszym ciągu będzie chociaż w połowa tak nieznośny jak mi go opisałaś, możesz się po prostu rozłączyć.
 Odpowiedział jej jedynie cichy śmiech No-Rae, ale kobieta niczego nie skomentowała i najzwyczajniej w świecie skończyła rozmowę. Sumin z westchnieniem odłożyła słuchawkę, dziękując sobie w myśli, że zdecydowała się wcześniej posprzątać ten chaotyczny bałagan, jaki zawsze po sobie zostawiała w trakcie pracy. 
   Po raz ostatni zdecydowała się zerknąć na niedokończoną pracę, dobrze wiedząc, że od dzisiaj  będzie ją ona obserwować lekceważąco i to do momentu, w których nie zdecyduje się jej skończyć. I być może kiedyś to zrobi. Kiedyś... teraz była po prostu zmęczona. 
   Farba na częściowo pokrytym papierze zdążyła już prawie całkowicie zaschnąć, zgodnie z właściwościami gwaszu przyciemniając jaśniejsze kolory i rozjaśniając te ciemne. Obecnie skóra dwóch kobiet wydawała się znacznie lepiej zlewać z tłem, co jedynie sprawiało, że faktycznie wyglądały jakby były przezroczyste. Tak naprawdę, obraz był zdecydowanie delikatniejszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, od subtelnego dotyku jednej z kobiet, po zdobiące ich twarze nieśmiałe uśmiechy. Koniec końców, nikt nikogo nie dusił. 
   Sumin miała wrażenie, jakby ktoś mocno ściskał palce dookoła jej własnej szyi. 

środa, 2 października 2019

Od Joan - Przyjazne ostrzeżenie

        Joe była przyzwyczajona do bycia uważnie obserwowaną. Jakby nie było, zarabiała na byciu rozbieraną wzrokiem przez klientów ,,Venus". Gdyby czuła się z tym niekomfortowo, dawno zmieniłaby zawód. Nauczyła się to tolerować, nawet poza pracą. Jednakże mimo wieloletniego doświadczenia występowanie prawie nago przed kilkunastoma ludźmi było niczym w porównaniu do krytycznej oceny Isati.
    Semira nic nie mówiła. Spojrzała tylko na Joan od stóp do głów, przykładając zgięty palec do dolnej wargi w zamyśleniu. Martin nie była w stanie stwierdzić, czy tylko udawała, czy faktycznie zastanawiała się nad doborem stroju błękitnoskórej. Poprzedniego dnia poradziła tylko Joan, by ubrała się elegancko, ale bez przesady oraz dodała, że przyjrzy się jej przed samym wyjściem. Joe przeszukała więc swoją szafę i odnalazła starą, lecz zadbaną sukienkę. Była matowo czarna, dopasowana, pozbawiona zdobień (poza pozłacanymi guzikami spinającym ją na karku) i rękawów, sięgała połowy ud. Jedyną ,,ekstrawagancją" w designie było owalne wycięcie na plecach, zaczynające się pod łopatkami i kończące nad krzyżem. Z biżuterii Martin wybrała tylko wiszące kolczyki w kształcie potrójnych złotych pasków oraz pasującą do nich skromną bransoletkę. Rozpuszczone włosy upięła wsuwkami po bokach głowy tak, by opadały na plecy. W ten sposób ubrana stawiła się w Messiah Union w gabinecie Meraffe oczekując werdyktu.
    Najśmieszniejsze (tragicznie śmieszne, doprecyzowując) było to, że Joan naprawdę czuła się niekomfortowo. Ifryt obserwowała ją w ciszy całą minutę i czuła się z tym jak podczas swoich pierwszych występów w taniej melinie na obrzeżach Elizjum. Co gorsza, nie było to całkowicie paskudne uczucie. Joe w pewien dziwny sposób podobało się, że skupiła na sobie całą uwagę Semiry, że etiopska królowa poświęca jej swój cenny czas, bo chce, by Martin prezentowała się perfekcyjnie. Bycie krytycznie ocenianą przez tłum obcych ludzi było dla Joan pracą, ale prezentacja przed Isati wydawała się... zaszczytem.
    Na ustach Semiry pojawił się uśmiech, jeszcze nic nie znaczący - w końcu ta akurat kobieta zdawała się częściej uśmiechać do samej siebie niż do kogoś - jednakże dodający błękitnoskórej pewności siebie. Podobnie krótkie stwierdzenie, które padło sekundę później:
    - Dobry wybór.
    Martin tylko uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi. Wiedziała kiedy powinna się odezwać i nie była to do tego odpowiednia chwila. Skromność często opłacała się bardziej.
    Meraffe, usatysfakcjonowana przygotowaniami Joan, spojrzała na zegar ścienny, po czym zwróciła się do siedzącego obok jej biurka Espena:
    - Ile jeszcze mamy czasu?
    - Niewiele - odpowiedział blondyn. - Samochód Likaona powinien pojawić się za pięć minut.
    - A więc zdążymy jeszcze wszystko powtórzyć po drodze - Semira gestem kazała im za sobą iść i chwilę później zjeżdżali już windą na parter Messiah Union.
    - Nie wiedziałam, że Oqinile jest zamieszany w handel narkotykowy - zagaiła zaciekawiona Martin.
    - Bo nie jest - odparła Ifryt. - Dhaqan zaoferował nam jedynie pomoc w przygotowaniu spotkania. Nie chce mieć nic wspólnego z premierą Thundera, ale był na tyle uprzejmy, by znaleźć odpowiedni lokal i zapewnić bezpieczeństwo tobie i zastępcy Fery.
    Joan przypomniała sobie czarnego cyborga opancerzonego od stóp do głów. On chyba potrafiłby o siebie zadbać, pomyślała.
    - Pamiętasz, co masz robić? - zmieniła temat murzynka. Pytanie miało charakter wyłącznie kontrolny - oczywiście, że Joe pamiętała. Wyuczyła się formułki słowo w słowo i przygotowała odpowiedzi na najbardziej prawdopodobne pytania tak, by odpowiadając na nie nadal brzmiała naturalnie. Nie bez powodu, to właśnie ją wybrała do tego zadania. Szwedka ze swoją reklamową buźką, latami doświadczenia w przekupywaniu ludzi samymi słowami oraz świetną organizacją idealnie nadawała się do roli twarzy nowego produktu. To, że zamierzała wcisnąć grupie ludzi silny narkotyk nie miało większego znaczenia. W dobie reklam coraz to cudowniejszych leków bez recepty, od występujących w nich modelek Joan różnił jedynie budżet.
    - Mówić bez zająknięcia, uśmiechać się tajemniczo, stać wyprostowana, ale nie sztywna, wzmacniać przekaz drobnymi gestami i od czasu do czasu wspomnieć, co właściwie sprzedaję - ostatnie dodała jako dowcip. Nie bała się tej misji, a w trzymaniu cudzej uwagi na sobie była mistrzynią. Sem jednak uśmiechnęła się pobłażliwie i odpowiedziała:
    - Zbytnia pewność siebie może być równie zabójcza co jej brak.
    Te słowa ściągnęły Szwedkę na ziemię. Zmieszana skinęła tylko głową.
    Chwilę później weszli do przestronnego atrium, gdzie czekała na nich dwójka mężczyzn. Jeden trzymał zamykaną kodem walizkę, którą przekazał Joan razem z kombinacją. Kobieta powtórzyła ją sobie w myślach kilka razy, nagle czując prawdziwy ciężar jaki miała w rękach. Nie oszukujmy się - to nie był pierwszy raz, gdy robiła coś nielegalnego. Ale rozmach przedsięwzięcia Isati, sam fakt, że Martin właśnie pomagała jej poszerzyć władzę nad całym Elizjum, był czymś drastycznie innym. Usilnie starała się o tym nie myśleć. Musiała być skupiona, nie mogła pozwolić, by to wszystko ją przytłoczyło. Z własnej woli została częścią tego obcego świata rządzonego przez elity Megalopolis i nie zamierzała dać mu się pożreć. Nawet więcej: zamierzała umocnić swoją pozycję w nim, do tego zaś potrzebowała aprobaty Semiry Amsalu Mekbib.
    Zgodnie z planem, pod drzwiami zatrzymał się czarny suv z przyciemnianymi szybami, z którego wysiadł Daniel. Dziwnie było widzieć go stojącego od tak na ulicy w biały dzień. Powiedzieć, że nie pasował do otoczenia byłoby za mało. Wyglądał jak ciemna plama na jasnym obrazie. Sporadycznie wchodzący i wychodzący z MU ludzie spoglądali na niego z uzasadnionym zdziwieniem, ale równie dobrze mogliby nie istnieć. Daniel po prostu czekał, oparty o samochód, aż bogata elita łaskawie przestanie marnować jego czas.
    Semira nie dała mu jednak długo czekać. Joan ruszyła za nią do wyjścia. Kanadyjczyk wyprostował się, jakby w ten sposób chciał okazać choć trochę szacunku. Pomimo tego jego podejście do Ifryt wydawało się całkiem jasne: był tu wyłącznie z obowiązku i miał gdzieś, co Etiopka sobie o nim pomyśli.
    - Pani Mekbib - skinął głową.
    - Panie Giguere - kobieta mimo wszystko nadal uśmiechała się delikatnie. - Droga się nie dłużyła?
    - Jakby korki miałyby mi robić większą różnicę... - cyborg jednoznacznym gestem otworzył drzwi do samochodu. Najwyraźniej nie miał ochoty spędzać w Messiah Union więcej czasu niż było to konieczne. Joan wsiadła więc do tyłu, kładąc walizkę na siedzeniu obok. Kierowca - zaskakująco młody czarnoskóry chłopak - spojrzał na nią we wstecznym lusterku i przywitał się grzecznie. Ruszył gdy tylko Giguere zajął miejsce z przodu.
    Kilka minut drogi minęło w całkowitej ciszy. Martin patrzyła przez okno na mijane budynki, aż w końcu ten spokój zrobił się frustrujący. Przeniosła więc wzrok na Daniela. Podobnie jak resztę Szczurów, do tej pory miała okazję tylko przelotnie widzieć go na spotkaniu w kryjówce. Nie należała do ludzi wyrabiających sobie o kimś zdanie po pierwszym wrażeniu, i także tym razem była pewna, że ma do czynienia z kimś więcej niż tylko ochroniarzem. Czy nie tak było z całym tym gangiem? Fera Rosa była młodsza od większości swoich ludzi, profesjonalne zaplecze informatyczne wyglądało jak banda dzieciaków, a przerażający terroryści wysadzający budynki w Elizjum okazali się miłym towarzystwem do rozmowy. Za każdym Szczurem kryło się zdecydowanie więcej, jeśli więc niepozornie wyglądający ludzie w rzeczywistości trzęśli całym miastem, to może odstraszający przechodniów cyborg tak naprawdę był towarzyski?
    Tak przekonana Joe przesunęła się na środek kanapy i nachyliła lekko do przodu, by zagaić ochroniarza do rozmowy.
    - Jedziemy na dworzec, czy do autostrady? - zaczęła od prostego pytania.
    Dan przechylił głowę na tyle, by móc ją widzieć kątem oka.
    - Dworzec - odparł. - Będzie szybciej i wygodniej. Likaon wypożyczył nam jeden samochód tutaj i drugi w Elizjum.
    - Hojna przysługa - skomentowała kobieta.
    - Jego Wysokość dba o dobre relacje ze swoimi sojusznikami - wtrącił się kierowca. W jego głosie pobrzmiewały ślady afrykańskiego akcentu. - Udzieloną wam pomoc uznaje za uzasadnioną.
    Uzasadnioną? Sprzedajemy narkotyk, pomyślała Joan, ale nie miała serca tego powiedzieć. Chłopak wypowiadał się o swoim pracodawcy z głębokim szacunkiem. Martin słyszała niejednokrotnie pracowników w MU mówiących o Semirze i chociaż bez wątpienia w ich słowach także było takowy słychać, był to zupełnie inny rodzaj szacunku. W samym tytułowaniu „Jego Wysokość” dało się słyszeć swego rodzaju ciepło, jakiego raczej nie dałoby się odnieść do Isati. Pracownik Likaona głęboko wierzył w słuszność jego postępowania, tak głęboko, że najwyraźniej nie kwestionował nawet jego układów z Mekbib i Strzygą.
    - Długo dla niego pracujesz? - zaciekawiła się Szwedka.
    Chłopak uśmiechnął się szeroko.
    - Już trzy lata - odpowiedział. - Dzięki niemu moje życie stało się lepsze niż kiedykolwiek.
    - To musi być naprawdę dobry człowiek - zgodziła się z nim kobieta. Potem zwróciła się do Daniela: - A ty? Pracowałeś już kiedyś dla Oqinile?
    - Nie jestem najemnikiem - cyborg tym razem nawet nie spojrzał w jej stronę. - Mam tylko jednego pracodawcę.
    - Ale Ifryt cię zna - zauważyła Joe. - Nie do każdego zwraca się po nazwisku...
    - Bo jej kiedyś pomogłem.
    - „Pomogłeś”... - powtórzyła.
    Giguere znowu zerknął na nią kątem oka. I chociaż nie posiadał żadnej twarzy, która mogłaby cokolwiek zdradzać, kobieta wyczuła w jego wzroku subtelne ostrzeżenie, że zaczyna za dużo sobie dopowiadać.
    - Robiłem to na polecenie Fery Rosy - wyjaśnił. - Nie jestem ani nożem do wynajęcia, ani fundacją charytatywną.
    Martin umilkła na chwilę. Nie zamierzała jednak tak łatwo odpuścić.
    - Godna pochwały lojalność - powiedziała.
    Daniel nie zareagował.
    - Ile już pracujesz dla Strzygi? - zapytała.
    - Od samego początku - odpowiedział wymijająco.
    - Dużo jej zawdzięczasz?
    - A ciebie co to obchodzi?
    - Takim jak ty musi być trudno żyć w mieście samemu.
    - Próbujesz mnie obrazić?
    - Tylko stwierdzam fakt. Jeśli cię uraziłam...
    Mężczyzna nagle parsknął śmiechem. Ta niespodziewana reakcja wybiła Joan z rytmu.
    - Trzeba o wiele więcej, żeby mnie urazić, Martin - cyborg pokręcił głową prawie że pobłażliwie, po czym przeniósł wzrok na drogę. - Prościej mnie za to zirytować. Dlatego proszę, przestań węszyć i skup się na swojej obecnej robocie - dodał, podkreślając delikatnie ostatnie dwa słowa. 
    Joan nie odezwała się. Oparła się tylko i wyjrzała z powrotem przez okno. Zrozumiała komunikat. Przyjęła też do wiadomości, że Daniel nie ufał jej za grosz. Nie mogła go za to winić, w końcu do samochodu odprowadziła ją sama Isati. Nadal jednak czuła się niesprawiedliwie osądzona, w końcu nie miała na celu nic złego. Rozsądnie jednak uznała, że lepiej nie poruszać więcej tematu pracy. 

         Do umówionego miejsca dotarli o zmroku. Kierowca obiecał, że po spotkaniu odwiezie Joan do domu, tak jak - podobno - było w umowie z Semirą, i skręcił na parking. Martin, teraz już tylko w towarzystwie metalowego Kanadyjczyka, ruszyła w stronę drzwi na zaplecze pubu, które, według Daniela, powinny być dla nich otwarte.
    - Gotowa? - zapytał.
    Kobieta prychnęła.
    - Głupie pytanie - odparła, po czym tonem godnym samej Ifryt spytała: - Wiesz, co masz robić?
    Mężczyzna wzruszył ramionami.
    - Stać i ładnie wyglądać? - upewnił się.
    Martin aż obejrzała się na niego z niedowierzaniem.
    - Przesłyszałam się, czy to był dowcip? - rzuciła z uśmiechem.
    - Skąd. Jestem śmiertelnie poważny - Daniel odpowiedział dokładnie tym samym spokojnym tonem, co mogło znaczyć, że albo faktycznie żartował, albo nie posiadał żadnego poczucia humoru. Biorąc pod uwagę ich wcześniejszą rozmowę w samochodzie i jego szczerze rozbawioną reakcję wtedy, Joe skłaniała się bardziej ku tej pierwszej opcji.
    - Czas wypuścić Thundera na rynek - powiedziała więc z pewnym siebie uśmiechem i Giguere otworzył jej drzwi.
    Weszli do małego pomieszczenia magazynowego, gdzie czekał na nich jakiś pracownik lokalu. Ciężko stwierdzić, czy to przez niebieską skórę Joan, czy też towarzyszącego jej cyborga, ale poznał ich od razu i bez słowa poprowadził dalej. Przeszli przez kuchnię, gdzie nikt z trójki uwijających się przy zamówieniach kucharzy nawet nie zwrócił na nich uwagi. Joe skrzywiła się nieco, gdy uderzył w nią zapach oleju, wykorzystywanego zapewne do większości oferowanych w pubie przekąsek. Całe szczęście nie musieli się tam zatrzymywać - spotkanie z handlarzami urządzono w pomieszczeniu obok i po zamknięciu drzwi przykra woń zniknęła. Sam pokój wyglądał na specjalnie przygotowany do takich przedsięwzięć. Świadczyło o tym samo jego położenie. Za ścianą klienci oglądali mecz, a tuż obok nich ktoś właśnie rozpoczynał nielegalny biznes i żadna ze stron nie mogła na siebie przypadkiem wpaść.
    Joan powitało kilkanaście spojrzeń: ponurych, znudzonych, zaskoczonych, czy nawet zadowolonych. Stanowczą większość zaproszonych stanowili mężczyźni, jednakże między nimi znalazło się kilka kobiet. Czy też, trafniej, dziewczyn, bo wszyscy bez wyjątku wydawali się młodsi od Martin. Nie było to dziwne: kobieta nie słyszała nigdy o starszym stażem handlarzu narkotyków, który osobiście sprzedawał swój towar. Na spotkaniu obecni byli ich podwładni, którym pokazanie twarzy pracowniczce Isati i prawej ręce Fery Rosy niczym nie groziło. Ci mieli zdać swoim szefom relacje, które albo zaintrygują ich do zamówienia narkotyku Semiry, albo przekonają, że inwestowanie w niego jest niewarte zachodu. Oczywiście plan nie miałby absolutnego sensu, gdyby potencjalni klienci nie mogli zobaczyć Thundera w akcji. Następnego dnia z samego rana mała ilość miała trafić w ręce zaufanych handlarzy samej Ifryt. W przeciągu kilku dni zdobędzie popularność i zaczną się pytania, gdzie można go kupić. To i małe próbki rozdane przez Joan powinny ostatecznie zachęcić do skorzystania z pełnej oferty. Błękitnoskóra Szwedka musiała tylko wystarczająco zaintrygować tych ludzi, by jej obietnice zgodziły się z efektem pierwszej fali Thundera na rynku.
    Dealerzy siedzieli na osobnych krzesłach, byle jak poustawianych obok siebie. Niektóre siedzenia były puste lub bardzo rozsunięte, czasem wyraźnie przez to odcinając trzy-cztero osobowe grupki. Tylko po tych podziałach i pierwszej reakcji poszczególnych osób Joe była w stanie niejako odgadnąć dla kogo dany człowiek mógłby pracować. Gdyby na spotkaniu były tylko osoby z listy Espena, mogłaby jeszcze zgadywać po rasie czy narodowości, ale obecność ludzi z tak zróżnicowanej organizacji jak Szczury utrudniała ocenę. Dla Fery mógł pracować zarówno Japończyk jak i Litwin, czy nawet Marokańczyk, bez różnicy. Jedynym wyraźnym podziałem wśród jej ludzi był stan majątkowy (Szczurami byli choćby Hakugai-sha czy sam Dhaqan Oqinile, ale żaden z nich nie zniżyłby się do poziomu kurierów i najemników), jeśli jednak zebrać w jednym miejscu przedstawicieli którejkolwiek z tych dwóch grup i wymieszać ich z podobnymi, ale nie związanymi z ich gangiem osobami, rozróżnienie było prawie niemożliwe. Joan nie mogła mieć całkowitej pewności, czy patrzy właśnie na kontakt yakuzy, Fery, czy Ifryt. Jej jedyną deską ratunku była obecność Daniela, którego, w przeciwieństwie do niej, część handlarzy poznała od razu. Żaden, co prawda, nie wydawał się przez to spokojny, ale niektórzy wyglądali na bardziej zaniepokojonych od reszty, a to coś znaczyło.
    Szczupły pracownik pubu zaprosił Martin gestem do postawionego przed publicznością stolika. Stanęła więc obok i położyła na blacie walizkę, na chwilę skupiając na niej uwagę zebranych. W tym czasie Daniel stanął pod ścianą w połowie drogi między Joe a drzwiami, dając dealerom do zrozumienia, że niezależnie od tego, czy spróbują do niej podejść, czy wyjść zanim skończy mówić, metalowa ręka dosięgnie ich szybciej. To dodało kobiecie otuchy, chociaż nie miała pojęcia, iż właśnie tego teraz potrzebowała. Uśmiechnęła się - nie zbyt szeroko, nie mogła wyglądać jak pozbawiona wolnej woli lalka z telewizji - odchrząknęła cicho i zaczęła mówić:
    - Dobry wieczór wszystkim. Jak pewnie już was poinformowano, jestem tutaj z ramienia Ifryt w celu przedstawienia wam jej najnowszej oferty. Niektórzy obecni są tu jedynie przez wzgląd na formalności - zatrzymała wzrok na kilku osobach, o których była prawie pewna, że pracują dla Szczurów - ale resztę mam nadzieję przekonać do zastanowienia się nad zmianą zaopatrzeniowca - tu spojrzała na pracowników yakuzy, próbując wypatrzeć charakterystyczne tatuaże u dealerów z azjatyckimi rysami. Po krótkiej pauzie kontynuowała: - Nie owijając w bawełnę, oto Thunder - otworzyła walizkę i podniosła szczelny, słabo wypchany woreczek do światła jarzeniówek.
    Wtedy ktoś parsknął śmiechem, ale raczej bez intencji przerwania jej.
    - Te nazwy robią się coraz głupsze... - dosłyszała szept z drugiej strony.
    - Ta niepozorna paczka - potrząsnęła raz zawartością dla podkreślenia - wkrótce podbije Elizjum.
    - Słyszałem to tylko pięć razy przez ostatni miesiąc - tym razem ktoś odezwał się głośno, z wyraźnym sarkazmem. - Musisz się bardziej postarać, skarbie.
    Joan od razu wypatrzyła mówiącego, jakiegoś białego chłopaka siedzącego z boku. Gdy złapała z nim kontakt wzrokowy, uśmiechnęła się pobłażliwie.
    - Och, ależ nie jesteśmy zdani na waszą łaskę - odpowiedziała. - Nie jestem tu po to, by wypuścić nasz produkt na rynek. On i tak tam trafi. Ifryt tylko chce wam dać przewagę kilku dni, zanim popularność Thundera skoczy. Macie okazję przygotować się na największy przewrót od dziesięciu lat. Ba, możecie być jego częścią.
    Tak jak się spodziewała, i te słowa nie zdobyły wielkiego wrażenia, ale podłapała gdzieniegdzie ulotne oznaki zainteresowania. Jeśli ktoś z obecnych wiedział co nieco o Etiopskiej Królowej, zapowiedź Joan mogła do niego trafić, nie jako reklama, ale na pewno jako powód do zastanowienia, co tym razem planuje Isati.
    - Potraktujcie to jako przyjazne ostrzeżenie - Martin odłożyła woreczek do walizki. - Nadchodzi wielka fala, do której lepiej się przyłączyć niż przeciwstawić Macie tylko chwilę zanim w Elizjum zrobi się zbyt ciasno dla handlarzy z zewnątrz. To jak będzie? - Szwedka zastukała paznokciami w uniesione wieko. - Ktoś jeszcze ma jakieś komentarze, czy też wolicie usłyszeć pełną ofertę?

    Odpowiedziała jej cisza, niezupełnie martwa, ale wystarczająca by domyślić się, czego chcą dealerzy. Joe uśmiechnęła się do siebie, pewna już, że gdy wyjdzie z tego pomieszczenia puści w ruch zębatki planu Semiry. Ci, którzy zainteresują się Thunderem teraz, nie pożałują swojej decyzji i szybko staną się zależni od produkcji w Messiah Union. Pozostali za kilka dni zmienią zdanie i będą walczyć o miejsce w kolejce po Thundera. Tak czy inaczej, shangri-laska yakuza straci swoje wpływy w Elizjum, a Isati i Strzyga dostaną to, czego chciały.