piątek, 24 marca 2017

Od Pandory - Trochę satysfakcji

        Erro przyjrzała się pod słońce przezroczystemu szklanemu pojemnikowi. Był mały. Aż śmiesznie mały, biorąc pod uwagę fakt, jak potężną zawartość przechowywał. Wielkością i kształtem przywodził na myśl klej w sztyfcie. Szczelnie zamknięta zielona ciecz nie była klarowna, raczej mętna, a kobieta odważyłaby się ku stwierdzeniu...brudna. Raczej nie powinno się mówić tak o fragmencie samego siebie, zwłaszcza jeśli jesteś szanującym się człowiekiem, dumnym ze swojego ciała i wszystkich jego niedoskonałości. ,,Niedoskonałości" Pandory szczególnie nie mogły być dla niej powodem do narzekań - bez nich dawno gryzłaby piach. Swoje ciało trzeba szanować. Ale chociaż zawartość fiolki niepodważalnie zawdzięczała swoje istnienie nikomu innemu jak Wendigo, Brazylijka nie umiała okazywać mu należytego szacunku. To była tylko podróbka. Plagiat. Zakręciła lekko pojemnikiem obserwując wirującą ciecz. Przetrzymywany w niej gen, pomimo podobnego działania, nie umywał się do swojego krewniaka, wirusa UNK32, szczęśliwie (czy też wręcz przeciwnie) zamieszkującego tylko jej organizm. Jej jedynej na całym globie.
  Kobieta uśmiechnęła się do UNK32-1, marnej namiastki jej mikroskopijnego sojusznika. Ludzie naprawdę byli skłonni zapłacić za niego kosmiczne sumy? Tak bardzo obawiali się śmierci? W sumie nie mogła im się dziwić. Sama nie wyobrażała sobie swojego obecnego życia bez pomocy UNK32. Ale ta podróbka? Falsyfikat mógł leczyć, ale nie uratować przed śmiercią. Pełna nieśmiertelność wymagała jednak pewnych poświęceń. Wystarczająco dużo w życiu wycierpiała z powodu swojej inności, ale patrząc na to teraz...było warto.
  Ostatni raz spojrzała na fiolkę. Po czym wystawiła rękę za barierkę i wypuściła towar warty tysiące dolarów na łaskę grawitacji oraz chodnika dziesiątki metrów poniżej.
  Spod knebla przywiązanego do obrotowego krzesła handlarza pod ścianą wyrwał się jęk boleści. Erro uśmiechnęła się paskudnie, sięgając po kolejną fiolkę z wyłożonej gąbką walizki. Sześć wgłębień było już pustych.
  - Spokojnie, amigo - powiedziała przyjacielskim tonem. Gdyby nie sytuacja, jej głos mógłby idealnie maskować zamiary. - Zostały jeszcze cztery, połowa już za nami.
  Mężczyzna wybełkotał coś przecząco.
  - Musisz mówić WY-RAŹ-NIEJ - droczyła się wybierając następną szklaną ofiarę (jakby istniała jakakolwiek różnica). - Nie idzie cię zrozumieć.
  Wzięła kolejny pojemnik i tym razem, dla urozmaicenia, wstała i wyjrzała zza barierki, szukając jakiegoś celu. Dostrzegła nadlatujący niżej turbolot ciągnący baner reklamowy jakiejś pasty do zębów. Uśmiechnęła się do siebie, odczekała chwilę i wzięła zamach.
  - A teraz za trzy! - zawołała rzucając fiolką. Trafiła wyszczerzoną blondynkę na reklamie prosto w jedynki.
  Handlarz szarpnął się we więzach, mrucząc coś niezrozumiale.
  - Co tam szepczesz? - kobieta teatralnie przyłożyła dłoń do ucha. - Za łatwe to było? Niech ci będzie - wzruszyła ramionami i rozejrzała się za lepszym celem.
  Jak na życzenie na głowie pojmanego dealera usiadł gołąb. Mężczyzna potrząsnął głową, ale leniwe ptaszysko nie miało zamiaru się ruszać. Zamachało jedynie skrzydłami dla zachowania równowagi i klapnęło sobie z powrotem. Pandora zmrużyła oczy wpatrując się w pierzastego szczura. Na jej ustach powoli wykwitał zbójecki uśmiech. Dealer dostrzegł to i zaczął gwałtownie kręcić głową w akcie protestu.
  - Ani mi się waż ruszyć... - zaczęła ostrzegawczo Wendigo, mierząc się już do rzutu.
  Cisnęła kilkoma tysiącami dolarów niczym zawodowy gracz baseballa. Ptak dostrzegł gwałtowny ruch i zerwał się do lotu. Fiolka trafiła więc w ścianę tuż nad głową mężczyzny, opryskując go kawałkami szkła i zieloną cieczą. Oparła ręce na kolanach dysząc ze śmiechu.
  - Powinnam zacząć robić wam wszystkim zdjęcia - stwierdziła. - Wasze miny za każdym razem są zgoła cenniejsze od tego świństwa.
  Handlarz zirytowany już do granic możliwości w końcu wypluł poluzowywany od dłuższego czasu knebel.
  - Po co to wszystko?! - wydarł się.
  - O, a jednak umiesz mówić - Pandora ze złośliwym uśmiechem oparła się o barierkę.
  - Po cholerę ta cała szopka?! - upierał się mężczyzna. - Nie jestem głupi, doskonale wiem co mnie czeka. Nie możesz mnie po prostu zastrzelić, a potem robić z tym badziewiem co tylko zechcesz?
  - Mogłabym - stwierdziła wzruszając ramionami. - Ale gdzie w tym zabawa?
  - Zabawa?
  - Pewnie! Chyba sobie zasłużyłam na odrobinę satysfakcji po tym, jak mnie tak paskudnie okradziono - kobieta podeszła niebezpiecznie blisko.
  - O czym ty mówisz? - facet mówił już ciszej, najwyraźniej jednak obawiając się o swoje życie.
  - Co? Liczysz na łzawą historyjkę? - uśmiechnęła się lekko. Z maniakalnym błyskiem w oku robiło to nie najlepsze wrażenie. - Nie za dużo filmów się naoglądałeś? Ten zły zawsze musi się czymś tłumaczyć? Czekaj, nie odpowiadaj. Mam lepsze pytanie: które z nas jest tym złym?
  Nie odpowiedział. Jakby nagle stracił język w gębie. Oczywiście, że nie umiał na to odpowiedzieć. Brazylijka również. Co mogło być gorsze: znęcanie się nad bezbronnymi ludźmi, czy sprzedawanie dzieciakom narkotyków? Pozbawione skrupułów morderstwa, czy oszukiwanie uczciwych ludzi? Pandora zaśmiała się wisielczo i wróciła na swoje miejsce obok walizki. Zostały dwie fiolki. Dwie ostatnie i będzie mogła uznać swoją normę miesięczną na wyrobioną. A potem może pobije swój rekord? Nie taki głupi pomysł. Najpierw musiałaby jednak namierzyć jakiś cel. Magazyny Ifryt chyba już zupełnie opustoszały z UNK32-1, grzebanie tutaj zaczynało tracić sens. Zwłaszcza, że królowa czarnego rynku chyba zdała sobie sprawę iż za czynami Erro nie stała żadna przypadkowość. A przynajmniej można było to wywnioskować ze wzmocnionej ochrony i coraz większym środkom bezpieczeństwa w rozgłaszaniu przez nią informacji. Gdzieś jednak tliło się w niej przekonanie, że coś jeszcze przed nią ukryła. Ostatki UNK23-1, czekające na nieuchronne nadejście mściwego żywego trupa.
  Nagle komórka Pandory zawibrowała. Wyciągnęła ją z kieszeni z uniesioną brwią. Pisać do niej mogła tylko jedna osoba, a mianowicie jej anonimowy informator, do tej pory niezawodnie pomagający jej wyśledzić wszelkie transakcje Isati. I faktycznie, numer był ten sam. O wilku mowa, pomyślała Wendigo, z zaciekawieniem czytając zawartość, wedle której sama Ifryt miała przekazać kupcowi ostatnie pojemniki ze znienawidzonym genem...dzisiejszego wieczoru. Erro zagryzła wargę. Wiedziała, po prostu wiedziała, że coś jednak przeoczyła! Jak mogła do tego dopuścić?! Wszystko w niej krzyczało, by iść tam i dokończyć dzieła. Na dodatek miała na tacy królową przestępczego półświatka. Jednak tyle dobra w jednej chwili wydawało jej się aż podejrzane. Ale w sumie, jakby nie patrzeć, ludzie z desperacji robili różne głupoty. Może Ifryt po prostu chciała się pozbyć przeklętego towaru jak najszybciej, przekazać ciężar dalej? W końcu nawet rekin biznesu jest jedynie człowiekiem. Strach był rzeczą całkowicie ludzką.
  Uśmiechnęła się, już zdecydowana. Co jej szkodzi? I tak jej nie zabiją, rodziny nie skrzywdzą, przyjaciół nie zastraszą. Nie miała nic do stracenia. Mogła jedynie zyskać.
  Stanowczym ruchem wywaliła obie z pozostałych fiolek i odkopnęła pustą walizkę. Musiała się sprężyć jeśli chciała zdążyć na imprezę u Isati. Spojrzała z namysłem na pojmanego dealera. Nie mając lepszych pomysłów, wyciągnęła nóż.
  - Ciekawe z ciebie towarzystwo. Aż żałuję, że nie mam dla ciebie więcej czasu - rzuciła z westchnieniem, kierując się w jego stronę. - Final do jogo, amigo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz