czwartek, 31 sierpnia 2017

W rodzinie czy ekipie nie ma zbędnych członków. Możesz bardziej lubić swoją prawą nogę, ale bez lewej daleko nie zajdziesz.

RossDraws
RossDraws
Imię: Violet i Jacquinne. Tak, wiem, to może być zagmatwane, ale jak tylko nauczysz się odróżniać jedną od drugiej to szybko przywykniesz. Po prostu pamiętaj, że Violi nie przeszkadza właściwie żadne przezwisko, dopóki nie jest stricte obraźliwe, a za to Jacqui w kwestii imienia toleruje tylko skróconą wersję. Swoją drogą, fascynujące - wymysły chorej psychiki mające obiekcje do swoich imion- Czekaj-zawróć-stop! Rozpisujemy się niżej, pamiętasz?
Nazwisko: Lafresque. Jak dobrze, że przynajmniej tu żadna nie chciała zmian. Bo i po co? Już i tak imię mam do dupy - Język, Jacqui - nazwisko wielkiej różnicy nie zrobi.
Pseudonim: Poza prostym ,,siostry Lafresque" jakichś szczególnych nie pamiętam... A co ze słynnym ,,Jekyll i Hyde Lafresque"? No tak, ciężko zapomnieć, jeśli słyszało się to od każdego dręczącego cię dziennikarza. Całe trzy lata. Nie mają co robić z życiem, biedaki. W każdym razie, przez pewne podobieństwo między niejaką Veronique Lafresque, a dosyć popularną postacią literacką, do mnie przylgnęło przezwisko Jekyll, natomiast do bardziej żywiołowego alter ego - Hyde. Nie nazywaj mnie więcej swoim alter ego, bo znowu się obrażę.
Płeć: Kobiety. W liczbie mnogiej, inaczej Jaqui szlag trafi.
Wiek: Dzieląc jedno ciało, obie starzejemy się w tym samym tempie. Razem skończyłyśmy więc na początku roku 23 lata, chociaż Violet brzmi zdecydowanie starzej. Mówi się ,,dojrzalej". A co? SZLAG CIĘ TRAFIA?
Rasa: Człowiek, co do tego nie ma wątpliwości. Wiele prac naukowych ludzi zainteresowanych ,,Przypadkiem sióstr Lafresque" - Patrz, przynajmniej coś po nas nazwali! - próbowało rozwikłać tajemnicę przemian fizycznych zachodzących przy zmianie obecnej ,,sterującej" wspólnym ciałem. Sprowadzali to pod mutację, będącą najpewniej skutkiem ubocznym ryzykownej terapii mającej w oryginale... wyleczyć schizofrenię. Oj, Viola, wiele cudownych rzeczy powstało przypadkiem, co nie? Patrząc na naszą sytuację od tej strony, VERONIQUE Lafresque była zwykłą dziewczyną ze zwykłym zaburzeniem psychicznym, natomiast Violet i Jacquinne to mutantki. A może raczej ,,mutantka". Koniec bajki.
Narodowość: Urodziły... Ekhem, Veronique URODZIŁA się na terenie Belgii, jednak niedługo potem cała rodzina przeprowadziła się do Szwajcarii i została tam na stałe. Mieszkali blisko Alp, więc sąsiedztwo nadal mówiło po francusku, jednak Violet i Jacqui miały zacięcie do języków - jeżdżąc po kraju najczęściej mówiły po niemiecku, nauczyły się także włoskiego. To by wyjaśniało ten dziwny akcent. Faktycznie, specyficzny jest. Ale to podobno dodaje uroku.
Obywatelstwo: Na stałe siedzimy w kryjówce Szczurów, bo szukanie mieszkania w tym mieście to mordęga, ale w papierach postawiono Eden przez europejskie pochodzenie. Zrozumiałe posunięcie.
Rodzina: Może to zabrzmieć okrutne, ale nie odczuwamy choćby cienia przywiązania do państwa Lafresque. Byli rodzicami Veronique, nie naszymi. Przynajmniej mamy siebie, Viola. Wyimaginowane czy nie, jesteśmy siostrami - prawdopodobnie bliższymi sobie niż jakiekolwiek istniejące na tym świecie rodzeństwo. To fakt. Niezaprzeczalny fakt.
Miłość: Tu się robi ciekawie! Jak dla kogo... Violet uważa, że jest aseksualna, ale peszy się, gdy ktoś traktuje ją jak na damę przystało. CICHO! ,,Winny się tłumaczy, Jacqui"! Ech... jakby dla kontrastu, Hyde jest zdecydowanie biseksualna i nie wstydzi się niczego ani nikogo. Hah, żebyście słyszeli co jej po głowie chodzi, gdy próbuję do kogoś zagadać...
Aparycja: Ciężko powiedzieć od kogo by tu zacząć... Zaczynajmy od ogółu! Skoro nas mylą, to pewnie mamy sporo cech wspólnych. Racja. To może... wzrost? Średni. Zdecydowanie. Do niskich nie należymy, ale sporo osób może popatrzeć na nas z góry. Oczywiście tylko dosłownie. W sensie metaforycznym nie sięgają Jekyll do pięt. To miłe - I prawdziwe - ale wróćmy do tematu. Chyba jakoś specjalnie nie wyróżniamy się w tłumie. W końcu patrząc na pozostałą załogę Szczurów, jedna szczupła, raczej przeciętnie zbudowana dziewczyna daje dosyć nijakie wrażenie. A przynajmniej komuś, kto nic o nas nie słyszał. Ba, nawet ci, którzy już co nieco usłyszeli o siostrach Lafresque, wydają się raczej zawiedzeni na widok normalnej laski. ,,Laski", dobre słowo. Nie schlebiaj sob... nam. Nie znasz się, to nie oceniaj. Nie oceniam! Opisuję! Pardon, już się nie wtrącam. Ponownie wracając, nie ma w nas wiele niezwykłego w samym wyglądzie. No może poza oczami. Jak to często w przypadku mutantów bywa, przekształcone geny zostawiają defekt w barwie tęczówek. Tym sposobem Jekyll zyskała sobie swoje charakterystyczne ,,bursztynowe" oczy, a Hyde w odcieniu aż nienaturalnie bladego błękitu. To pierwsza cecha wyglądu pomagająca odgadnąć z kim masz do czynienia. Drugą są włosy - zmieniają się równocześnie z kolorem oczu. U obu są tej samej długości i układają się w ten sam sposób. I obie najwyraźniej nie lubimy naturalnych barw. Turkusowe kłaki są świetne. Twoje niebieskie również. A czy ja coś mówię? Ciekawe, że nie potrzeba było ich farbować więcej niż jeden raz. W życiu nie miałam odrostów. Zawsze mnie to zastanawiało, ale chyba nie mamy na co narzekać. Na pewno nie na zaoszczędzoną kasę. Dokładnie. Co ciekawe, niezależnie od tego, która z nas obecnie ,,steruje ciałem", głos pozostaje ten sam. Rozmawiając więc z którąkolwiek przez telefon trzeba kierować się samym tonem... i czasem słownictwem. Twarz o pozbawionej bardziej widocznych skaz cerze i łagodnych rysach, również nie zmienia się w żaden sposób. To raczej wszystkie charakterystyczne cechy. Nasza garderoba do szczególnych nie należy. Trampki, jeansy, podkoszulki... Nie byle ,,podkoszulki", Violet! Sporo z nich to limitowane edycje. Choćby ta z herbem Targaryenów albo TIE Fighterami. Czyli jednak coś jeszcze znalazłyśmy. Nerdowskie koszulki? Chyba możemy to zaliczyć do cech szczególnych, skoro w nic innego nie godzisz się ubierać. Ej, nie mam awersji do eleganckiego wyglądu, okay? Ale do tego potrzeba dobrej okazji. Ludzie nie mają prawa oglądać mnie w sukience z byle powodu. Nie zasłużyli. Ale koszula w kratę może być? Na apel szkolny nie pozwalali w nich chodzić, więc tak - może być.
Charakter: Tutaj już można wskazać więcej różnic. Upodobania możemy mieć takie same - ubiór, smaki, kolory, książki, seriale - ale zachowanie zdecydowanie nie. Zacznijmy od Violet. Niby dlaczego? Bo wszyscy zawsze porównują mnie do ciebie, nie na odwrót. Też tak zróbmy - opowiem coś o tobie, a tobie potem będzie łatwiej opisać mnie, bo będziesz miała porównanie. No dobrze... Niniejszym oddaję głos Jacquinne Lafresque. Dziękuję, panno Violet. A więc, podchodząc do sprawy tak obiektywnie jak tylko się da, Jekyll jest normalna. No wielkie dzięki. Czekaj! To dopiero początek. Poznając Violę najpewniej uznasz ją za spokojną, pozytywną i uprzejmą dziewczynę. I nie będzie w tym ani grama kłamstwa - Jekyll może i nie tryska non stop wesołością, ale na pewno ciężko trafić na nią w złym humorze. Potrafi uśmiechnąć się do każdego, szybko zapominając jakiekolwiek urazy. Trudno naprawdę wyprowadzić ją z równowagi. TY to potrafisz. Ale ja jestem chwalebnym wyjątkiem. Z ,,chwalebnym" bym się kłóciła. Też cię kocham. W każdym razie, dziewczyna nie wydaje się być zdolna do szczerej, długotrwałej nienawiści. Jest raczej nieśmiała, nie lubi odzywać się zbyt głośno. Nie szuka też poklasku ani nie lubi się chwalić (chociaż ma czym). Violet ogółem jest po prostu miłą i pomocną dziewczyną... w której głowie dzieje się naprawdę sporo rzeczy, i nie mam tu na myśli moich komentarzy. Mózg Jekyll cały czas pracuje na pełnych obrotach, bez przerwy zastanawiając się nad kolejnymi problemami wymagającymi rozwiązania. Może nie wygląda, ale dziewczyna opanowała do perfekcji ukrywanie emocji pod doskonale dopracowanym uśmiechem. Bez wysiłku daje wrażenie naiwnej i bezbronnej, kulącej uszy zamiast się odgryzać. Oczywiście to wcale nie oznacza, że nie posiada żadnych zębów. Lepiej: ,,ugryzienie" Violi może naprawdę zaboleć. Lafresque nie udaje swojego charakteru i faktycznie nie należy do osób mściwych czy złośliwych, ale gdy ostatecznie straci nerwy, po prostu zrówna z ziemią wszystko, co odważyło się ją zirytować. Dziewczyna w życiu nie zniżyłaby się do poziomu parkietu poprzez prowadzenie jakiejkolwiek kłótni - takowe dyskusje kończy jednym, skutecznym wywodem, jasno dając do zrozumienia, że rozpoczynanie z nią potyczki na słowa to nie najlepszy pomysł. Umie szybko poznać się na ludziach oraz rozeznać, których tematów nie lubią poruszać, czego się w sobie wstydzą, co może im zaszkodzić... i nie obawia się tego wyciągnąć na wierzch. Informacja to potężna broń, a wykorzystana inteligentnie przynosi sporo korzyści. Podsumowując, Violet jest jak róża: ładna, niewinna i bezbronna, ale naciśnięcie jej w złym miejscu grozi ukłuciem.
I jak? Niczego nie pominęłam? Skądże... wszystko na miejscu. To dawaj, twoja kolej. No dobra - Jacquinne. Mówiąc w wielkim skrócie, Hyde jest zdolna do wszystkiego, czego ja się boję: zaczepia nawet obcych ludzi, otwarcie mówi co ma na myśli, staje w cudzej obronie. Nie ukrywam - zazdroszczę jej śmiałości, ale z drugiej strony czasem wolałabym, by trzymała język za zębami. Jacqui nie jest głupia (w końcu dzieląc jeden umysł dzielimy wszystkie napływające do niego informacje), tylko wyszczekana. Nie toleruje obraz kierowanych do mnie czy jej znajomych, nie należy też do fanów ,,nadstawiania drugiego policzka" - prędzej sama kogoś walnie niż pozwoli mieszać się z błotem. Gdy się do kogoś zrazi, długo nie poda mu ręki na zgodę, albo zrobię to po to, by zgnieść mu palce. Czy ja się wtrącałam do twojego opisu? Kontynuuj. Dziękuję. Jak widać na załączonym przykładzie, wzorem cierpliwości również nie jest. Ową świętą cechę wykazuje jedynie w przypadkach zakładów i każdego typu gier. A w tym jest dobra - wyzywanie jej na pojedynek wiąże się ze starciem z naprawdę ciężkim i upartym przeciwnikiem. Jest mistrzynią planszówek i gier wideo, tylko z kartami idzie jej nieco gorzej (ale jeszcze nad tym pracuję!). Sama Hyde opisuje siebie jako ,,wesołego nerda" i jest z tego dumna. Czasem tylko narzeka, że nie wszyscy rozumieją jej nawiązań do popkultury, ale długo się tym nie przejmuje. Po prostu się nie zdziw, jeśli zamiast ,,Dzień dobry" powie ,,Valar Morghulis". Podobnych odzywek ma sporo w zanadrzu.
Song theme: Genius - Written By Wolves
Zarys przeszłości: Nie lubię tej historii. Ani ja. I niewiele z tego pamiętam. Ja też... Dobra, wezmę to na siebie. Przepraszam za braki w szczegółach, ale nasza przeszłość tak naprawdę zaczęła się dopiero pięć lat temu. To co było wcześniej jest zaledwie plamą... Okay, do rzeczy. A więc była sobie pewna dziewczynka, Belgijka z pochodzenia, ale wychowana w Szwajcarii, niemal na francuskiej granicy. Nazywała się Veronique Lafresque. Nie radziła sobie najlepiej w szkole, ciężko też szło jej nawiązywanie kontaktu z rówieśnikami. Wszystko przez pewien drobny szczegół: chorowała na schizofrenię.
  Gdziekolwiek by nie poszła, słyszała w głowie dwie inne osoby. Początkowo rodzice bagatelizowali to wszystko, uważając historie córki o dwóch koleżankach za wymysły. Ale choroba zrobiła się poważniejsza. Gdy Veronique miała kończyć podstawówkę, psycholog zauważył, że zmienia się jej zachowanie. Dziewczynka często wydawała się nieobecna, nie reagowała na swoje imię, nie poznawała rodziców. Takie ,,ataki" przechodziły dosyć szybko, ale były na tyle niepokojące, że państwo Lafresque zaczęli szukać pomocy.
  Znalezienie jej nie było proste. Leczenie chorób psychicznych po dzień dzisiejszy nie należy do łatwych zadań. W końcu, gdy Veronique była właściwie dorosła, a choroba dotarła do stadium utrudniającego jej dalszą naukę, do Lafresque'ów napisała jakaś fundacja. Jakiś naukowiec prowadził badania nad schizofrenią i podobno opracował metodę pozwalającą... wyleczyć umysł. Nawet teraz brzmi to absurdalnie. Jak można wyleczyć... przeświadczenie o istnieniu ludzi wyimaginowanych? Ale my nie byłyśmy wyimaginowane! Nigdy! Na tym polegał cały problem. To nie była zwykła schizofrenia.
  Veronique nigdy nie wróciła do domu. Po prostu wyparowała. W jej miejscu zostały dwie zupełnie obce dziewczyny, mieszkające w jej ciele.
  Psychicznie i ja, i Jacqui byłyśmy dorosłe. Nie pamiętałyśmy wiele i, co gorsza, nie czułyśmy się w żaden sposób przywiązane do rodziców Veronique. Tak więc mieszkałyśmy prawie pięć lat pod dachem ludzi nie wiedzących, co właściwie o nas myśleć. Oczywiście historia ,,Jekyll i Hyde Lafresque" przyciągnęła uwagę społeczności naukowej, zarówno psychologów jak i mutalogów, szukających odpowiedzi na jedno pytanie: ,,Jak do tego doszło?".
  Dalej za ciekawie nie jest. Udało nam się skończyć naukę, głównie dzięki nauczaniu indywidualnemu i wyprowadziłyśmy się (przynajmniej ci biedni ludzie mieli sporo kasy z tej naszej sławy). Znalazłyśmy w miarę dobrą uczelnię, gdzie za celujące wyniki w nauce Jekyll - Nie przypisuj wszystkiego mi - dostała propozycję praktyk w Megalopolis. Ale bardziej zwróciła naszą uwagę zaszyfrowana w tym wiadomość od członka Szczurów. Tak oto Jekyll i Hyde zostały kryminalistkami.
Oficjalnie: Dorabiamy jako tłumaczki od niemieckiego i francuskiego. Naszym głównym celem jest jednak dalsza nauka, a konkretnie praktyki do zawodu nauczyciela języków. Kilka razy na tydzień przychodzimy do szkoły dla geniuszy w Edenie i słuchamy wykładów. Czasem Jekyll sama musi urządzać lekcję jako część praktyk zawodowych.
Rola w gangu: Szczury jak widać nie gardzą pomocą w kwestii informatyki. Ani ja, ani Hyde nie jesteśmy może geniuszami w tej dziedzinie...ale za to potrafimy odnajdywać użyteczne informacje, zwłaszcza takie mogące skłonić kogoś do współpracy lub porządnie pogrążyć w bagnie. Z czego Violet działa na zasadzie przekopywania masy plików i cudzej aktywności w internecie, a Jacqui woli bawić się w staromodne szpiegostwo.
Umiejętności: W pierwszej kolejności wypadałoby nadmienić fakt, że jesteśmy dwoma osobami w jednym ciele, przy czym tylko jedna naraz może je kontrolować. Jak wspomniałam, to efekt uboczny tej eksperymentalnej terapii. Jakimś cudem doprowadził przy okazji do ciekawego zjawiska. Mogę w każdej chwili pozwolić Hyde przejąć kontrolę nad ciałem i vice versa. Cały cyrk polega na tym, że przy okazji ciało zmienia kolor oczu i włosów. Może to brzmieć jak z kiepskiego anime, ale podobno patrząc na to z boku wszystko wygląda zaje- Jacqui, język! Wchodząc w szczegóły, transformacja nie jest gwałtowna - trwa może jakąś pełną minutę. Włosy i tęczówki stopniowo zmieniają odcień, aż władzę przejmuje inna osobowość. Ale ta druga nigdy całkowicie nie znika: pozostaje w świadomości pierwszej jako głos. Widzi i czuje to samo, tak więc czujemy to samo zmęczenie, ten sam głód, usypiamy w tym samym czasie et cetera. Dobrze, że mamy mocną głowę. Tego szczegółu nie musiałaś dodawać. A czemu nie? To też jakiś talent! I tak rzadko pijesz. A ja jeszcze rzadziej. Plus cudzej obecności w twojej głowie (oczywiście jeśli nie jesteś wariatem) jest taki, że zawsze ktoś ci pomaga, podpowiadając co dalej robić. Co ciekawe, jeśli akurat pracuję, Viola może zacząć zastanawiać się nad jedną rzeczą, a ja przez ten czas nad drugą. Szkoda, że nie dogadywałyśmy za czasów liceum. I tak bym ci nie podpowiadała. To nieuczciwe. To były też TWOJE oceny. Nieważne. Przejdźmy do tych bardziej normalnych zdolności. A więc, Violet jest geniuszem. Co? Nie! W moim mniemaniu owszem, jesteś. Potrafi znaleźć informacje na każdy temat, wliczając w to obywateli Megalopolis, a nawet i dalej. Wystarczy dać jej urządzenie z dostępem do sieci i trochę czasu. To jeśli już dotarłyśmy do talentów, Jacqui ćwiczyła samoobronę. Do silnych nie należymy, ale dzięki temu Hyde potrafi nas w jakikolwiek sposób obronić. Chociaż nie wygląda, jest także mistrzynią w dekryptowaniu. Łamię szyfry jak wykałaczki. Uważaj, bo ci się ego rozdyma. No i znamy płynnie francuski, niemiecki i włoski. Tego już się chyba wszyscy domyślili.
Przyjaciele: Szczerze, to raczej nietrudno tu trafić. Viola potrafi dogadać się z każdym. Ty też. Ale mnie ludzie szybciej denerwują.
Wrogowie: A gdzie by tam. My i wrogowie? I to jeszcze wśród swoich?
Autor: Nyan Cat. Ej, tak beze mnie?

wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Sylvaina (CD Hiccup) - Wcale nie tak poważna rozmowa

     Spotkania w interesach nigdy nie były mocną stroną Sylvaina. Nawet nie chodziło tu o fakt, że nikt o chociaż odrobinie zdrowego rozsądku nigdy nie wysyłał go na podobne akcje. Ważniejsi od niego zwykle uważali, że lepiej wysłać kogoś pewnego, kogoś, komu można zaufać i kto z pewnością nie zawiedzie. Ponadto ten ktoś musiał orientować się w ogólnej sytuacji i najlepiej mieć jako takie doświadczenie w podobnych przypadkach. Wobec tego Sylvaina zwykło się pomijać w doborze odpowiedniego kandydata. Czego sam Sylve oczywiście ani trochę nie rozumiał. Przecież od czasu do czasu potrafił się należycie zachować i zrealizować CAŁY (bądź prawie cały) przewidywany plan działania, a nawet jeśli mu to nie wychodziło efekt i tak był dość satysfakcjonujący, aby przymknąć oko na pozostałe niedociągnięcia. Berthierowi można było powierzyć wiele różnorakich zadań... Inna sprawa, że niektóre najzwyklej w świecie go nudziły, co z kolei zwiastować mogło jedynie nieuchronną katastrofę.
     - Po dłuższym namyśle stwierdzam, że góra ma rację. - oznajmił nagle, gdy razem z Kasumi i Felixem wydostał się już na poziom ulicy. Dwójka Szczurów zerknęła na siebie skonsternowana i znów przeniosła wzrok na Leviathana. On odpowiedział im równie skonfundowanym spojrzeniem i przekrzywił głowę w geście niezrozumienia. - Co?
     - O czym ty mówisz Levi-san?
     Sylvain zamrugał kilka razy i odwrócił wzrok, zastanawiając się intensywnie nad zadanym mu pytaniem.
     - O czym ja mówię... - powtórzył pytanie - O czym...? Aha, no tak. - zaśmiał się szczerze i machnął ręką - Mówiłem do siebie.
     Odpowiedź ta chyba nie do końca uspokoiła Kasumi. Dziewczyna jeszcze przez chwilę uważnie obserwowała Sylvaina, doszukując się w jego zachowaniu czegokolwiek co mogłoby zdradzić, że z Francuzem znowu coś jest nie tak. Ostatecznie jednak poddała się, widząc Sylve w błogiej nieświadomości grzebiącego po kieszeniach w poszukiwaniu kolejnego z niesamowitych gadżetów. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Felix natomiast skomentował całość wzruszeniem ramion w niemym: ,,Mogło być gorzej" i ruszył przed siebie.
     Cała trasa (ku ogromnemu rozczarowaniu Sylve) minęła trójce Szczurów bez zbędnych komplikacji i - o dziwo - w niemalże absolutnym milczeniu. W sumie milczeniu zaledwie połowicznym, bo Kasumi ucięła sobie pogawędkę z Ćwiekiem. Mówili o sprawach najbardziej bieżących i głównie o coraz bliższym spotkaniu. Oczywiście Berthier nie słuchał. Nie obchodził go ten temat ani trochę, chociaż powinien, tak dla dobra całej sprawy. Trudno mu było się jednak skupić na dialogu, gdy jego myśli zaprzątało coś innego.
     Coś większego.
     Coś niezwykłego.
     Coś nowego.
     Każdy, kto poznał się na Leviathanie obawiał się tych słów. Niebezpodstawnie zresztą.
     - No to... Gdzie idziemy? - spytał w końcu, gdy wspinali się po klatce schodowej. Dwójka Szczurów odwróciła się jednocześnie w jego stronę, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego istnienia. Było to średnio możliwe, bo niezwykle ciężko było zapomnieć o Levim idącym za plecami. Zwłaszcza, gdy nie odzywał się ani słowem odkąd opuścili kryjówkę. To było chyba szczególnie niepokojące.
     - Spotkać się z kimś bardzo wpływowym. - odpowiedział Felix, słusznie nie wchodząc w szczegóły ani nazwiska czy tytuły. "Kogoś bardzo wpływowego" Sylvain przynajmniej był w stanie zapamiętać.
     - I co wtedy? - dopytał jeszcze.
    - Prawdopodobnie poznasz nowego kolegę. - na te słowa Ćwieka, Kasumi nieznacznie zmarszczyła brwi. Jednak tak szybko przyjęła swój poprzedni wyraz twarzy, że Sylve ledwo to dostrzegł. Nowy kolega chyba jej się nie podobał. Zwłaszcza, że najwyraźniej wcale nie był dla niej taki nowy.
   - Doskonale. Jeszcze trochę i cofnęliby mi licencję niesamowicie zabawnej duszy towarzystwa. - oświadczył z całkowitą powagą i pokiwał głową dla potwierdzenia swoich słów. Może właśnie dlatego Felix parsknął śmiechem.

     Niedługo później cała trójka siedziała na wygodnych kanapach w salonie, a Sylve odkrywał po raz kolejny dlaczego zwykle unikał podobnych wyjść. Nudził się jak dziecko zostawione pomiędzy dorosłymi rozmawiającymi na kolejny z niesamowicie poważnych, niecierpiących zwłoki tematów. On nie miał nic do dodania w kwestii rekrutacji nowego członka jego nowej, niesamowicie pokręconej i szczurzej rodzinki. W końcu im więcej tym lepiej. Poza tym sama osoba Osoku Ichiro budziła w Leviathanie niejaką fascynację. Fakt, że Sylve nadal nie był całkowicie pewien który człon powinien traktować jako imię, a który jako nazwisko i dlaczego zamieszany w to wszystko jest jakiś sok stanowił dość, żeby przykuć jego uwagę do obcego. No, a przynajmniej do jego osoby, bo sam fakt, że Iro coś mówił mu umknął.
     Kasumi której imienia Sylvain był pewien go znała, ale nie darzyła go nazbyt pozytywnym uczuciem. Kwiatek Wiśni była jedną z dwóch osób, które Levi uznał za swoich ulubionych z całego gangu. A skoro ona nie przepadała za Sokiem, Sylve czuł się zobligowany do tego, aby poznać się z nim i własnoręcznie przekonać się za co powinien nie lubić Iro. Nie wykluczał przy tym zostania z Japończykiem dobrymi kumplami - chciał mieć tylko dobry powód do narzekania w momencie, gdyby Kas była na niego zła. Ot, priorytety.
    - Słuchaj, Soku... - zaczął Sylvain.
    - Osoku, jeśli już. - poprawił go Japończyk. 
    - Co za różnica? Nie masz tu czasem jakiejś książki? Najlepiej z kolorowymi obrazkami.
      Po raz kolejny tego dnia wzrok wszystkich spoczął na niewinnym jeszcze Leviathanie. W pokoju na kilka sekund zapadła tak głęboka cisza, że można było usłyszeć przelatującą muchę i dziwny chrobot dochodzący zza uchylonych drzwi.
      - No doooobra... Możliwe, że przerwałem wam w jakimś ważnym momencie. - ciągnął Sylvain. Wymykał mu się cały sens i słowa rozmowy. Sylvain był po prostu zdolny i potrafił ignorować najważniejsze kwestie danego dnia do tego stopnia, by wcale ich nie zauważać. Szczycił się tą zdolnością. - Nawet nie słucham, więc... Chcę po prostu przestać się nudzić. Swoją drogą: Co to za dziwny dźwięk tam w tamtym pokoju?
     - To tylko kot. - oznajmił Ichiro.
     - Masz kota? Super! Też miałem kiedyś kota. Łapy biedaczek nie miał... No, ale braki w łapach nadrabiał imieniem!
     - A jak się nazywał? - zainteresował się Felix.
     - Coffin.
    - Dobrze rozumiem? Nazwałeś kota ,,Trumna"...? - Kasumi zerknęła na niego z ukosa, lekko się uśmiechając.
     - Ironicznie, nie? Ale to nie była zupełnie samodzielna decyzja. Ustaliłem to z siostrą. Brat głosował za ,,Deoksyrybozą".
      - Fascynująca historia - uciął Iro - A wracając do tematu...
      - Non. - przerwał mu Sylve i wstał. - Nie ma żadnego wracania do tematu, jeżeli dalej mi się nudzi.
     Japończyk westchnął, zapewne zastanawiając się nad tym dlaczego do rozmowy z nim oddelegowano akurat Leviego. Nie mógł przecież wiedzieć o tym, że Sylvain sam się wysłał w to miejsce, licząc się z tym, że nie będzie miał co robić. Wolał nudzić się poza kryjówką niż dalej tkwić pod ziemią. A jak powszechnie wiadomo nienawidził się nudzić.
        - Dobra. Nie przeszkadzajcie sobie. Mnie tu nie ma. - oznajmił w końcu, gdyż nikt nie palił się do tego, aby uratować go jakimś zajęciem i podszedł do okna. Czwarte piętro było jeszcze stosunkowo nisko, więc widok nie zachwycał aż tak jakby mógł. Mimo wszystko za oknem rozciągało się Elizjum - perła wśród pereł. Miasto zdawało się być spokojne, aż zbyt spokojne, a to nie było do niego ani trochę podobne. Wszak było to właśnie Elizjum, a ono nigdy nie zasypiało.
      Już niedługo, mon amis... Już niedługo...
     Sylvain wyciągnął przed siebie obie dłonie i zetknął je ze sobą kciukami i palcami wskazującymi. Zamknął jedno oko i przez tak powstały trójkąt przeszukiwał panoramę miejską w poszukiwaniu czegoś co mu się spodoba. Gdzieś z tyłu dobiegały do niego urywki dialogu, ale ani trochę o to nie dbał. Kto przy zdrowych zmysłach zajmowałby sobie czymś takim głowę?
      Prowizoryczny celownik zatrzymał się na wieżowcu po lewej od okna. Wydawał się być opuszczony. Nie mogła być to prawda, bo w środku miasta raczej nie trzymano by ruin. Bardziej opłacalne było znalezienie dla nich zastosowania. Wobec tego budynek musiał czekać na wynajęcie i przynajmniej jak na razie stał pusty. A może jeszcze nie ukończono budowy? Tak czy siak był idealny.
     Sylvain przeniósł dłonie i nakierował je w stronę swojego najpewniejszego punktu orientacyjnego. Pola Elizejskie nadal stały na swoim miejscu, zachęcając go by tam wrócił. Innym razem, skarbie.
       Wrócił na kanapę i bezpardonowo wepchnął się na miejsce na rogu, za nic mając to, że jeszcze chwilę temu siedział tam Felix. Australijczyk i tak by się nie obraził o taką głupotę. Na raz wszyscy usłyszeli jakiś niepasujący do drętwej rozmowy krzyk. Do pokoju wpadła... mała kulka, która ścigała kota. Futrzak przesadził pokój i o mało co nie rozbił się na nogach Sylvaina, gdy szukał dla siebie schronienia. Francuz wychylił się lekko do tyłu, odprowadzając zwierzę wzrokiem.
     - Jest i kot. - stwierdził bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, na powrót koncentrując się na dziwnej kulce.
      Mały robocik podjechał do kanap na swoim pojedynczym kółeczku i przywitał się. Sylvain uniósł jedną brew, dostrzegając w entuzjazmie kulki swoje lustrzane odbicie. Nie zdarzało się to często. Dlatego poderwał się z kanapy i z uśmiechem podszedł do robocika. Przysiadł tuż obok i wyciągnął rękę na powitanie.
     - Salut! Cześć, mała.
     Hiccup chwyciła jego palce łapką i radośnie nią potrząsnęła.
     - Miło mi pana poznać, panie... - urwała na chwilkę - Jak pan się nazywa?
     - Sylvain Berthier. Dla przyjaciół Sylve. Chcesz być moją koleżanką?
     - Oczywiście! - ucieszyła się Cup. O dziwo bardziej niż sam Levi. - A porobimy coś?
     Sylvain wstał i rozejrzał się po pokoju.
     - Porobimy. Tylko najpierw musimy znaleźć coś ciekawego.
     Zarówno mężczyzna jak i robot nie byli świadomi tego, że pozostała trójka obserwuje ich z ciekawością. Nie miało nawet znaczenia to, że nagle urwała się rozmowa. Liczyło się tylko znalezienie sobie zajęcia nieważne ile dziwnych spojrzeń miał przyciągnąć 30-letni mężczyzna reprezentujący ten sam poziom co malutki, bardzo uroczy robocik.
     - To... Może poszukamy kotka? - zasugerowała Hiccup, kołysząc się na kółku.
   - Widziałem go chyba za kanapą. - oznajmił jej Francuz i znowu padł na kolana. Kiedy razem z robocikiem znikał za kanapą odprowadziło go tylko: ,,Są siebie warci..." - Lubisz kotki, Cup?
     - Lubię. - potwierdziła. - Lubię też inne zwierzęta. W zasadzie to lubię wszystkich. A pan, panie Sylve?
    - Po prostu Sylve. - zaśmiał się, słysząc ten zwrot - Nikt nie mówi do mnie ,,panie". I też lubię wszystkich... No prawie wszystkich.
     - Dlaczego nie lubi pan wszystkich, pa... Sylve?
     - Jest taki jeden zły człowiek. Baardzooo zły. Zabił mnie i dlatego go nie lubię. - Sylvain wzdrygnął się na to wspomnienie. I nagle go oświeciło - Czekaj, moment. Na pewno jesteś prawdziwa?
     - Co pan przez to rozumie, Sylve?
     - Super, jesteś prawdziwa. Tamto już nieważne.
     Sylvain przysiadł na stopach i oparł dłonie na kolanach. Kot, gdziekolwiek był, chyba nie miał ochoty się pokazać. Z jednej strony Berthiera ani trochę to nie dziwiło. Mimo wszystko chciał dopaść tego kota. Co prawda głównie po to, żeby go pogłaskać, ale jednak.
     - Tutaj to my kota nie znajdziemy... - oznajmił, zaglądając pod kanapę. Niestety zobaczył wyłącznie nogi Felixa i Kasumi. Wyprostował się z powrotem tylko po to, żeby zorientować się, że patrzy prosto w ,,twarz" Hiccup. Uśmiechnął się do niej tym leviathanowym, niepodrabialnym uśmiechem i spytał - Co tam, mon petit?
     - Czy nie powinien pan, Sylve, towarzyszyć panu Osoku i jego gościom? - spytała Cup. Sposób w jaki łączyła grzecznościowe zwracanie się do Leviego przez ,,pan" oraz jego zwykłe, na dodatek jeszcze skrócone imię szalenie mu się podobał. Francuz widywał już na swojej drodze roboty wszelkiej maści, ale do tej pory łączył je raczej ze strzelaniem do niego, durnym programem, który bez przerwy się gubił i głosem rodem z elizejskiego interkomu w pociągach. Tymczasem dostał maleńką i skrajnie niewinną kulkę uzbrojoną w małe łapki, które częściej chyba witały się z kimś niż jakkolwiek groziły.
     - Też jestem gościem. - przypomniał - Ale tamto chyba nie jest dla mnie.
    Cup zastanowiła się nad tymi słowami.
     - Czyli... - zaczęła z wahaniem - Po co w ogóle pan tu przyszedł, Sylve?
     Leviathan wzruszył ramionami.
     - Wolę to niż siedzieć w kryjówce gangu.
   - Kryjówce gangu...? Jakiej kryjówce? - robocik podjechał jeszcze bliżej. Tajemnice i sekrety najwyraźniej fascynowały każdego zdolnego do samodzielnego myślenia.
     - Takiej podziemnej... To najfajniejsza grupa w całym mieście. Aktualnie mieszkamy w Elizjum. Ja i tamta dwójka - wskazał kanapę - No i inni też. A z tego co widzę to ten twój pan Sok też ma zamiar się przyłączyć. A ty chciałabyś zamieszkać z nami?
      - A czy gang nie oznacza czegoś niebezpiecznego i złego? - spytała niepewnie.
      Sylvain zaśmiał się, słysząc to pytanie. Mała Cup z każdym kolejnym pytaniem nieświadomie sprawiała, że lubił ją coraz bardziej. Dlatego też nachylił się do niej jakby z zamiarem podzielenia się z nią jakimś wielkim sekretem.
      - To wcale nie jest złe miejsce, moja droga Cup. - oświadczył, unosząc palec dla dodania swoim słowom powagi. - Przez cały czas bawimy się tak dobrze, że policyjne drony nas nie lubią i dlatego tak się o nas mówi. Szczury są super!
      W tym samym momencie Sylvain kątem oka zauważył poruszenie przy drzwiach z sypialni. Odwrócił się w tamtą stronę nawet nieświadomy tego, że Hiccup wyjechała przed niego aby lepiej widzieć co przykuło uwagę jej nowego kolegi. Ich oczom ukazał się koci ogon znikający wewnątrz pomieszczenia.
     - Kiciaaa! Tu jest! - usłyszał, a chwilę później odgłos pojedynczego kółeczka utwierdził go w przekonaniu, że pościg właśnie się zaczął. Wstał i dołączył do Cup w jej pogoni za kotem. W końcu im obu zależało na tym, by go dorwać. Niezależnie od tego jak bardzo krzywo patrzył na niego będzie właściciel zwierzaka.

Hiccup? Ewentualnie Felix, Kasumi czy Iro? Albo ktokolwiek?

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Fery Rosy (CD Ronana) - Do następnego razu

        Strzyga oceniła sytuację. Liczba dronów nieco ją zaskoczyła - za wszczęcie strzelaniny w parku miejskim chyba karano dosyć surowo, a przynajmniej tak było ostatnim razem (długa historia). Mechaniczni policjanci byli uzbrojeni w ostrą amunicję, więc najwyraźniej potraktowano sprawę Fery poważnie. Czemu więc dronów przed nimi było sześć, zdecydowanie mniej niż wtedy, gdy zgubili pościg? W opcję rozdzielenia się na mniejsze grupy wątpiła. Nie miała pojęcia, czy roboty byłyby na tyle inteligentne, czy też raczej na tyle głupie by to zrobić. Co więc przytrafiło się pozostałym?
  Martwił ją jeden, istotny fakt - pomimo mniejszej ilości wycelowanych w nią broni, znalazła się w dosyć nieprzyjemnym położeniu. Winda miała tylko jedno wyjście: naprzód, prosto do dronów. Jeśli blaszaki zasypią ich teraz lawiną ołowiu, ani ona, ani Ronan nie będą mieli gdzie uciec. Meble w pomieszczeniu nie wyglądały na kuloodporne, a doskakiwanie do przycisku i ucieczka na wyższe piętra nie zgubi ich na dłu...
  Wyższe piętra, olśniło ją. Już wiedziała gdzie są pozostałe drony.
  - Broń na ziemię - rozkazał jeden z robotów.
  - Put... - szepnęła Fera, ale urwała dostrzegając złośliwy uśmiech Ronana. - Maldita sea - dokończyła zamiast tego. Dali się zapędzić w kozi róg jak szczeniaki.
  - Broń na ziemię - powtórzył mechanicznie dron.
  - No dobra, dobra! - powiedział nagle Kruk... i ku niemałemu zdziwieniu Fery zrobił tak, jak mu rozkazano.
  - Co ty... - rzuciła.
  - Nie powiem ,,Zaufaj mi”, bo sam bym sobie nie zaufał - odparł mężczyzna szeptem. Na jego ustach malował się dobrze Strzydze znany niepokojący uśmiech. - Po prostu odłóż broń. P o w o l i.
  To mogło oznaczać tylko jedno: Ronan wcale nie wykluczał strzelaniny. Kobieta zaczynała domyślać się o co mu chodzi. Wyjęła więc spokojnie glocka, ściągając przy tym na siebie celowniki, i wolno schyliła się, jakby chciała uklęknąć na jedno kolano, by położyć pistolet na podłodze.
  - Nazwiska - zażądał ten sam robot.
  - Wekiera - powiedział bez wahania Ronan i dron wedle oprogramowania rozpoczął przeszukiwanie bazy danych.
  Zanim Fera zdążyła się wyprostować, znikąd na blaszaka napadł mechaniczny kruk, do tej pory ukrywający się posłusznie w windzie. Zamieszanie zwróciło uwagę pozostałych robotów, chcących zniwelować zagrożenie. Mutantka ze swoim typowym uśmiechem chwyciła więc z powrotem broń i z przyklęku wpakowała kilka kulek najbliższej maszynie. Gdy pozostałe zrozumiały, że dały się oszukać, kobieta zdążyła doskoczyć do drugiego i wbić mu nóż w odsłonięte przewody między obojczykiem a szyją. Nie miała pojęcia, czy takie dźgnięcie zadziała na robota tak samo zabójczo jak na człowieka, ale przynajmniej zyskała okazję na wydostanie się z windy. Kupiła przy tym trochę czasu Ronanowi, który nie marnując ani chwili podniósł własną broń i strzelił do oglądających się za uciekinierką dronów. Gdy Fera już wyprostowała prawą rękę celując do ostatniego trzymającego się jeszcze na nogach, poczuła piekący ból na ramieniu. Kula chyba czystym fartem minęła jej pierś i otarła się jedynie o skórę. Ból jednak na chwilę wytrącił kobietę z równowagi. Na jej szczęście, robot, do którego celowała nawet nie miał szansy strzelić w jej kierunku - kruk Ronana skończył rozszarpywać łeb jego towarzysza i rzucił się na niego.
  Ronan schował broń z powrotem za pasek spodni i wyszedł z windy na pusty plac. Strzelanina wystraszyła wszystkich przechodniów. Strzyga jeszcze ostatni raz zaklęła i obejrzała się szukając odpowiedzialnego za jej ranę. Nie martwiła się o swój stan - regeneracja nie zostawi po byle draśnięciu żadnego śladu. Po prostu wyjątkowo ją denerwowało, gdy ktoś przypominał jej, że krwawi jak każdy inny człowiek. Zobaczyła leżącego na ziemi robota, tego samego, któremu wbiła nóż. Najwyraźniej uszkodziła jakieś układy sterujące, czy coś w tym stylu, bo blaszak nie mógł wstać i nie był w stanie ponownie unieść broni do strzału. Strzeliła mu dwa razy w głowę dla pewności. Nie wiedziała, czy już nadał sygnał do komendy, czy zrobił to jakiś jego poprzednik. W każdym razie, na pewno ktoś tu po nich przyjdzie. Najpewniej będą to roboty rozmieszczone przy wyjściach z wind na wyższych piętrach.
  - Więc... Wekiera, tak? - powiedziała, wskazując brodą mechaniczne ptaszysko. - Osobowość aż tak oddziałuje na gust w imionach?
  Ronan tylko uśmiechnął się lekko i spojrzał do góry, próbując wypatrzeć wychylające się zza barierek roboty.
  - Boli? - rzucił złośliwie. Nie musiał precyzować, co miał na myśli.
  - Zaboli, jeśli zaraz się stąd nie zabierzemy - przypomniała mu Strzyga. - Nie bez powodu blaszaków było tu mało.
  - Też to zauważyłem, Sherlocku - odparł Kruk, odwracając głowę w jej stronę. - Dlatego zastanawia mnie, dlaczego dalej...
  Tuż przed nimi z brzękiem upadł robopolicjant. Oboje cofnęli się odruchowo o krok, a Fera bez namysłu strzeliła mu w głowę. Dopiero wtedy spojrzeli do góry. Ronan zmrużył podejrzliwie oczy, a kobieta odczuła niemałą ulgę.
  - Zdarzyło ci się kiedykolwiek przyjść w złym momencie? - rzuciła do opierającego się o barierkę cyborga.
  Daniel bez problemu zeskoczył z pierwszego piętra. W ręku nadal miał połyskującą czerwienią katanę. Nietrudno było domyślić się, jaki los spotkał czekające wyżej drony. Znając dokładność Kanadyjczyka, zapewne na innych piętrach także.
  - Mam rozumieć, że to by było na tyle w kwestii pościgu? - Katona uniósł jedną brew, przyglądając się nieznajomemu. Słysząc, że Fera Rosa ma jakichś znajomych, chyba powinien był się tego spodziewać.
  Fox schował miecz do pochwy na plecach, swoim zwyczajem przed tym popisowo nim obracając. Strzyga właściwie nigdy nie zastanawiała się nad pochodzeniem tego odruchu - Dan wiele nie potrzebował, by zaimponować publiczności, a ten jeden ruch wykonywał wręcz machinalnie, jakby wcale się nad tym nie zastanawiał. W każdym razie, mutantka była bardzo zadowolona z wrażenia jakie zrobił na Ronanie samą swoją aparycją. W tej samej chwili jednak zrugała się za to w myślach. Porównywanie Danny’ego do rzeczy, którą się chciała przed kimś pochwalić nawet jej wydało się nieodpowiednie.
  - Na razie - odpowiedział spokojnie cyborg, nie za bardzo przejmując się faktem, że nie zna imienia swojego rozmówcy. - Któryś z robotów mógł zdążyć poinformować komendę. A nawet jeśli żaden nie zdążył, zrobił to pewnie któryś z przerażonych gapiów.
  - Racja - Fera ruszyła w górę ulicy. - Pogadamy po drodze na dworzec.
  - Tia... - westchnął Giguere. Dało się słyszeć w tym wyraźne zmęczenie. - Na pewno pogadamy.
  Jego ton głosu nie brzmiał zachęcająco. Zwłaszcza dla Fery.

        Trzeba przyznać, że ciężko o równie fascynującą grupkę podróżnych. Gdy mijasz na dworcu identycznie wyglądających cywili czekających na swój pociąg, szybko nabierasz przekonania, iż każdy następny będzie podobny do poprzedniego. A tu nagle twoim oczom ukazuje się różowowłosa dziewczyna z rozerwanym rękawem, złotooki facet gładzący po łbie metalowego kruka i czarny cyborg z mieczem na plecach. Fera przestała liczyć ile osób się za nimi oglądnęło. Nigdy jej to specjalnie nie obchodziło. Ronana i Daniela także.
  - Więc... gang? - podsumował całą rozmowę Kruk. Strzyga nie miała innego wyjścia, niż wyjaśnić mu wszystko. Prędzej czy później ktoś ze Szczurów i tak poszedłby do Katonów z propozycją dołączenia. Mutantka niejako cieszyła się, że jak raz w ciągu tych kilku dni robi coś na swoich warunkach.
  Kiwnęła tylko głową.
  - To najlepsze co ci przyszło do głowy w ciągu trzech lat? - dodał kpiąco.
  - No wielkie dzięki! - Fera założyła ręce na piersi. - Cała moja wspaniała, szykowana miesiącami przemowa właśnie poszła do piachu.
  - Nie ma za co.
  Daniel westchnął przeciągle, przerywając dogryzanie. Oboje mutantów obejrzało się w jego stronę.
  - Do rzeczy - poprosił cyborg.
  Fera przewróciła oczami i wzięła głęboki wdech. Te trzy słowa, które tak łatwo przychodziło jej wypowiedzieć wiele razy wcześniej... teraz po prostu uwięzły jej w gardle. Potrafiła bez wahania powiedzieć to do młodego hakera odpowiedzialnego za niejeden wybuch paniki w mieście. Stukniętemu francuzowi, który według zapisków w kilku różnych kostnicach powinien być od dawna martwy. Lesbijce szmuglującej najdziwniejsze towary na wyspie, która zmodyfikowała swoją krew przez własne ,,widzimisię”. Kolejny mutant w załodze chyba nie powinien być takim wyzwaniem, prawda?
  Teraz zamiast mutant wstawmy ,,Ronan” i mamy źródło całego problemu.
  - Wchodzisz w to? - powiedziała w końcu Fera, zamykając przy tym oczy, jak dziecko bojące się przeczącej odpowiedzi.
  Katona uniósł jedną brew.
  - To tyle? - odparł. - Nie powołasz się na stare dobre czasy?
  - Nie przeginaj - ostrzegła go Meksykanka. - Jak raz bądźmy poważni, Ronnie. Pamiętasz, jak pytałeś samego siebie po jaką cholerę poszedłeś ,,na spacer” do Edenu? Znam odpowiedź: nudzisz się.
  - Skąd ta pewność?
  - Jesteś taki jak ja. Doskonale o tym wiesz - kobieta uśmiechnęła się z lekką boleścią. Ten jeden fakt godził ich oboje do żywego. To najbardziej solidny argument, jaki mogła zastosować w rozmowie z Ronanem. - Wiem, że taki stan rzeczy doprowadza cię do szału, bo mnie też trzy lata temu rozdzierało od środka z braku zajęcia. Dlatego proponuję ci... wam, tobie i Seanit... nie patrz tak na mnie, jej też się coś od życia należy. W każdym razie, to jedyne w czym naprawdę mogę i  z a m i e r z a m  ci pomóc. Nie licz, że kiedykolwiek powtórzę podobny gest.
  Nastała chwila ciszy. Fera Rosa i Ronan patrzyli sobie w oczy, bez cienia zażenowania, czy skrępowania, które odczuwałby każdy normalny człowiek próbujący wytrzymać stalowy lub złoty wzrok. Na peron zajechał powoli z szumem magnetycznego zawieszenia pociąg do Elizjum. Daniel kiwnął w jego stronę głową, niemo pospieszając szefową.
  - To jak? - zapytała beznamiętnie Fera.
  - Zastanowię się - odpowiedział Ronan, równie wypranym z uczuć głosem. - Mówienie po czymś takim ,,Do następnego razu” chyba mija się z celem, nieprawdaż?
  - Racja - odparła kobieta, po czym oboje odwrócili się do siebie plecami i ruszyli w swoje strony.
  Dosyć spokojne pożegnanie jak na tą dwójkę. Najwyraźniej cały huk zmarnowało powitanie. Ale jedno trzeba przyznać - to była prawdopodobnie najpoważniejsza rozmowa jaką kiedykolwiek przeprowadzili.
  Strzyga wskoczyła do pociągu za Danielem. Ten akurat wagon nie był podzielony na przedziały. Wyglądał jak wnętrze autobusu, z dwoma rzędami podwójnych siedzeń i przejściem pośrodku. W tym akurat momencie zarówno mutantka jak i cyborg nagle odczuli napór ciekawskich spojrzeń. Przedziały to jednak wspaniały wynalazek, przeszło kobiecie przez myśl gdy mijali jedną starszą panią, wyjątkowo mało dyskretną w swojej ciekawości.
  - Wiesz co mnie w tym wszystkim najbardziej zdziwiło? - powiedziała Szczurzyca zajmując miejsce przy oknie.
  - Że wyszłaś w miasto poszukując swojego nemezis i faktycznie go znalazłaś? - odparł zgryźliwie Dan. Chyba dalej był na nią wściekły. Oczywiście wściekłość Daniela Giguere’a nigdy nie była tak oczywista jak u innych znanych Ferze ludzi. Znała go jednak na tyle długo, by umieć ją wyczuć.
  - Kupiliśmy bilety - kontynuowała. - Po prostu podeszliśmy do kasy i kupiliśmy bilety na pociąg do Elizjum. Czy robiliśmy to kiedykolwiek wcześniej?
  - Nie - Danny wzruszył ramionami. - Zawsze to jakaś odmiana, nie sądzisz?
  - Została ci jeszcze jakaś kasa?
  - Tylko drobne.
  - Szkoda. Trzeba było wziąć zniżkę dla weterana wojskowego. Wystarczyłoby na jakąś pizzę. Umieram z głodu - Fera z trudem zignorowała gromiący ją wzrok.
  Dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo jest wykończona. Ziewnęła i spróbowała ułożyć się na fotelu tak, by móc oprzeć się o Dana.
  - Mogę wiedzieć, co ty właściwie robisz? - zapytał obserwując jak się wierci w miejscu.
  Spojrzała na niego niezrozumiale, potem jej wzrok powędrował ku dziurze w rękawie i zasklepiającej się już ranie. Przewróciła oczami.
  - Już tak nie krwawi, nie dowalę ci pancerzyka - uspokoiła go.
  - Nie o to mi chodziło.
  - Nie spałam prawie dwa dni, Danny - mruknęła. - Muszę to wszystko odespać...
  I w tym momencie Fera Rosa faktycznie nie brzmiała już jak jakieś niezniszczalne zło nękające Megalopolis. Zniknęła złośliwość, sarkazm, cała pewność siebie. Była po prostu zmęczona. Ułożyła się w końcu wygodnie, opierając głowę o ramię przyjaciela. Zanim jednak pogrążyła się w to półtorej godziny błogiego zapomnienia, dla spokoju sumienia musiała załatwić jeszcze jedną sprawę:
  - Dziękuję - powiedziała. - Potem będziesz mógł się na mnie do woli wyżyć. Zasłużyłam.
  Przymykając oczy poczuła, jak bark Daniela unosi się w stłumionym westchnieniu.

piątek, 25 sierpnia 2017

Od Hiccup (CD Ichiro) - Możesz przypilnować kotka?

        Cup wpatrywała się jak zaczarowana w kiwający się na prawo i lewo puszysty ogon. Nieświadomy czającego się niżej niebezpieczeństwa Sonet właśnie docierał do magicznej granicy między snem, a rzeczywistością. Nawet nie usłyszał cichego, pełnego uwielbienia ,,Woooah" albo, kocim zwyczajem, po prostu to zignorował. W każdym razie, to był błąd - dźwięk był jedynym ostrzeżeniem przed tym, co miało się zaraz wydarzyć. Ichiro stanął pod ścianą, z ciekawością i niejakim rozbawieniem obserwując poczynania nieproszonego gościa. Oczywiście mógł jej przeszkodzić. Mógł przegonić Soneta gdzieś indziej i wrócić do przerwanej rozmowy z robotem. Ale po co?
  Jeszcze chwila...
  Jeszcze trochę...
  Małe mechaniczne łapki w mgnieniu oka chwyciły wiszący z krzesła ogon. Kot zareagował od razu, z nieartykułowanym dźwiękiem podskakując do góry. Stanął na krawędzi stołu i spojrzał na nędzne, metalowe stworzenie, które odważyło się zakłócić jego spokój. Syknął przeciągle, jeżąc przy tym grzbiet, ale Hiccup jedynie zaczęła chichotać, nie rozumiejąc przekazu.
  - Kotek, kotek! - skandowała, wyciągając rączki do góry. Sonet tylko położył się tam, gdzie stał, nie zamierzając już schodzić ku zasięgowi robocika.
  Iro parsknął śmiechem.
  - No dobra, jeśli już pomęczyłaś kotka, to możemy wrócić do wyjaśnień? - zapytał.
  Dziewczyna spojrzała do góry, przypominając sobie o obecności mężczyzny. Uśmiechnęła się swoim zwyczajem.
  - Peeeeewnie! - odpowiedziała wesoło. Po chwili jednak jej mina zrzedła nieco: - Jakich wyjaśnień?
  - Wiesz co? - Japończyk westchnął. - Zapomnijmy o tym.
  - Ale, że niby o czym?
  Na całe szczęście dla Czkawki, Osoku zignorował ostatnie pytanie, przez chwilę nasłuchując czegoś w zupełnej ciszy.
  - Ktoś jest na korytarzu - rzucił krótko i przegonił ze stołu kocura. - Trzy osoby... nie skradają się - dodał bardziej do siebie.
  - Mamy gości?! - rzuciła z entuzjazmem Hiccup.
  - JA mam gości - poprawił ją Ichiro.
  Zastanowił się chwilę nad tym, co zrobić z robotem. Kątem oka dostrzegł wymykającego się do sypialni Soneta. Uśmiechnął się lekko.
  - Hiccup, możesz przypilnować kotka? - poprosił. - Nie chcę, żeby się plątał naszym gościom pod nogami.
  Dziewczyna obejrzała się za znikającym za uchylonymi drzwiami ogonem. Po chwili pokiwała ochoczo ,,głową" i ruszyła za Bogu ducha winnym Sonetem. Iro pokręcił głową w niedowierzaniu i ruszył do drzwi, doskonale wiedząc kogo zastanie na korytarzu...
  Cup tymczasem wjechała do sypialni, nawet nie myśląc o otwieraniu drzwi przed sobą. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Pół ściany po jej prawej zajmowało szkło, wpuszczające sporo światła dziennego. Po lewej natomiast robocik minął biurko, a naprzeciw niej stało podwójne łóżko. Podobnie jak w salonie, meble i ściany były w stonowanych, jasnych odcieniach brązu, przywodzącego na myśl zabielaną kawę. Obok szafki z książkami były półotwarte odsuwane drzwi, pewnie do garderoby.
  Czkawka wydała z siebie przeciągłe ,,Hmmmmm", w ogóle nie przejmując się faktem, że ukrywający się Sonet musiał je usłyszeć i tym razem potraktować mrożący krew w żyłach odgłos jako wyraźne ostrzeżenie. Znaleźć kotka - tylko tyle od niej wymagano. A Hiccup nie przywykła do zaniedbywania swoich zadań.
  - Kiiiici kici kici...Gdzie jeeeesteeeś? - szepnęła, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, iż potrzebuje być nieco bardziej dyskretna. - Taś taś?
  Jakimś odłamem świadomości dotarły do niej odgłosy rozmowy z salonu. Teraz jednak większą część jej uwagi zajmował kot. Przecież musiał gdzieś tu być. Analitycznie myśląc, przez okno uciec nie mógł, bo po pierwsze było zamknięte na stałe, a po drugie mieszkanie znajdowało się na czwartym piętrze. A widziała, jak tutaj wchodził! Czemu się chował?
  - Kici kici! - powiedziała już nieco głośniej, jadąc w stronę garderoby. Przy okazji nie patrzyła przed siebie, więc gdy tylko odwróciła głowę we właściwym kierunku spotkała się gwałtownie z ramą łóżka. - Au! - rzuciła, bardziej przez wyuczony od ludzi odruch niż z powodu jakiegokolwiek faktycznego odczucia kolizji. - To bardzo nieładnie z pana strony, panie łóżko! - pouczyła mebel i powróciła na trasę ku garderobie.
  Tym razem na drodze stanęło jej zbyt wąskie przejście między uchylonymi rozsuwanymi drzwiami i framugą. Spróbowała wejść, najpierw wpychając głowę. Zablokowane czymś drzwi nie miał zamiaru się ruszyć. Dziewczyna spróbowała więc jeszcze raz, i jeszcze...
  Aż utknęła.
  Cup dopiero po chwili uświadomiła sobie w co się wpakowała. Mruknęła coś niezrozumiałego i z frustracją wrzuciła wsteczny. Dodatkowe upominanie drzwi jednak na nic nie zdawało - uparcie trzymały robota w miejscu. Gdy Czkawka pomyślała, że już gorzej być nie może, usłyszała nad sobą miauknięcie. Chociaż nie mogła podnieść głowy, domyśliła się, że siedział gdzieś wysoko, daleko poza jej zasięgiem.
  - Kiciuś! Dobrze, że tu jesteś! Weź mi pomóż! - poprosiła.
  Jak się można domyślić, Sonet nie miał zamiaru pomagać swojej prześladowczyni. Już nawet nie chodziło o fakt, że kot nie miał żadnej możliwości, by pomóc Cup, nawet gdyby chciał. Tu chodziło o jego urażoną dumę i instynkt samozachowawczy. I postanowił nie tylko zignorować prośbę - dostrzegł szansę ucieczki ze ślepego zaułka. Spiął się więc do skoku...
  - Kiciu? - zapytała z nadzieją Czkawka, gdy nagle kot wylądował na jej łbie, uwalniając ją i przewracając na podłogę, po czym pobiegł w stronę drzwi do salonu.
  Hiccup szybko podniosła się, po czym popędziła za ciemnoszarym uciekinierem.
  - Kiiiciaaaa! - zawołała za Sonetem, wypadając na zewnątrz i niemalże zabierając ze sobą drzwi.
  Sonet chyba nie docenił ani uporu Cup, ani prędkości, z jaką dziewczyna może się poruszać na tym swoim pojedynczym kółku. Złapała go w połowie drogi do kuchni i przytuliła do siebie, nie zamierzając dać mu więcej szans na ucieczkę.
  - Zła kicia! - pouczyła uciekiniera. - Nie wolno przeszkadzać panu Osoku i goś...
  Nagle zauważyła trójkę obcych ludzi siedzących na kanapach w salonie. Stojący naprzeciwko nich Ichiro przejechał dłonią po twarzy z głośnym westchnieniem.
  - Czeeeeść! - przywitała się, zapominając o kocie, i podjechała do nieznajomych. - Jestem H11-CUP! Dla przyjaciół Hiccup.
  Ciemnowłosa kobieta - jedyna w towarzystwie - uniosła jedną brew i spojrzała z powątpiewaniem na Iro.
  - ,,To tylko kot", tak? - rzuciła złośliwie.

Red, Apo? Wejście smoka! > <

czwartek, 24 sierpnia 2017

Od Kasumi - Idziemy?

        - Ale dlaczego ja?! > <
  Oburzenie Felixa, jakkolwiek świetnie by nie zostało przedstawione, Daniela nie poruszyło w żaden sposób.
  Cyborg wrócił po dwudniowej niemal nieobecności, prawdopodobnie w środku nocy. Nikt tego oczywiście nie zauważył, chyba nawet Fel odpuścił sobie stanie (czy też siedzenie) na posterunku. To przynajmniej tłumaczyłoby nerwową reakcję Freyi, która wchodząc rano półprzytomna do salonu zauważyła obcego jej, półmetalowego faceta dopiero wtedy, gdy ten rzucił ,,Dzień dobry". Dziewczyna rozbiła przy okazji kubek z kawą, budząc psa Savy, a ten pobudził resztę. Kasumi słysząc o szóstej rano ujadanie zachwyconego kolejną nową osobą Mordziocha, po prostu zakryła głowę poduszką.
  Nie mogła jednak długo udawać, że dalej śpi. Zupełnie jak poprzedniego dnia, ćwiekowany dobry przyjaciel nie mógł pozwolić, by Feniks się rozleniwiła. Tym razem jednak miał co do tego zgoła inny powód niż wysyłanie jej na sparingi z gigantami. Jakby nie było, to ona miała mu przedstawić Ichiro.
  Ale wracając do wspomnianego na początku oburzenia...
  - Przecież ty jesteś prawą ręką Fery! - kontynuował wywód haker. Kasumi jedynie siedziała przy stole mieszając bezwiednie kawę i obserwując rozmowę między starszymi stażem Szczurami.
  - Wolnego - zaoponował Dan, skupiając się na rozmowie jedynie połowicznie: pozostałą część swojej uwagi poświęcał na sprawdzaniu ostrości swojego ekwipunku. - Ja tylko umiem się dobrze bić. Z naszej trójki to TY jesteś geniuszem...swego rodzaju.
  - A kto załatwił sprawę z Ifryt?
  - A co to ma do rzeczy? Gdybyś ty na nią trafił, ty musiałbyś się z nią targować - Dan wzruszył ramionami, w końcu wsuwając oglądany po raz setny nóż do pochwy na udzie.
  Kas mimowolnie parsknęła śmiechem, ściągając na siebie uwagę. Szybko odchrząknęła i wzięła łyk kawy. Jakoś nie miała ochoty dzielić się swoimi przeczuciami co do tego, jak wyglądałaby rozmowa między Felixem a królową czarnego rynku. Australijczyk ostatecznie nie skomentował jej reakcji i wrócił do tematu:
  - Dobra, podejdę do tego inaczej: dlaczego nie pójdziesz? Choćby jako przyzwoitka.
  - Mam własną robotę, którą zdążyłem spaprać - odparł cyborg.
  - Ty coś ,,spaprałeś"... - powtórzył haker, nie do końca dowierzając. - Niby kiedy?
  - Gdy pozwoliłem Ferze zniknąć z radaru - mężczyzna po raz ostatni sprawdził czy rękojeść katany dobrze ląduje w wyciągniętej dłoni i ruszył w stronę drzwi.
  - Czekaj, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, Dan-san - wtrąciła się Kasumi. Fox obrócił głowę w jej stronę. - Czy aby na pewno mówimy o tej samej Ferze?
  - Poszła szukać Katony - odpowiedział, jakby to wszystko tłumaczyło. - Nie chodzi mi o JEJ bezpieczeństwo.
  Po tych słowach wyszedł. Na dźwięk zamykanych drzwi Sylve wychylił głowę z kuchni.
  - Kto ruszył w świat? - zapytał.
  - Dan = = - odparł ze zrezygnowaniem Felix. - Zostawił mnie sam na sam z byłym członkiem yakuzy.
  - W sensie, z Kasumi? - francuz wszedł do salonu i wbił podejrzliwy wzrok w Fuchicho. - Czego ty nam nie mówisz, co?
  Zanim kobieta zastanowiła się nad odpowiedzią, jej uwagę zwrócił strój Berthiera... a konkretnie fartuch ze nadrukiem trójki śpiących szczeniąt. Znowu powstrzymała wybuch wesołości - pełna powagi postawa Leviathana wyraźnie kłóciła się z uroczym wizerunkiem. Za to pozbawiony podobnego taktu Fel nie wytrzymał i po prostu się roześmiał. Francuz spojrzał na niego z ukosa.
  - Coś panu przeszkadza, panie Kolczatko? - zapytał.
  - Skądże ^ ^" - chłopak uspokoił się. - Co w ogóle robisz? - przy pytaniu wskazał na fartuch.
  Sylvain spojrzał na siebie i wzruszył ramionami.
  - Jeszcze nic - odparł. - Ale zaraz na pewno coś wymyślę.
  - Dlatego chodzisz w fartuszku? - Kas uśmiechnęła się lekko.
  - Jeszcze znajdę dla niego zastosowanie, zobaczycie! - poprzysiągł unosząc ku niebu pięść. Przez chwilę stał tak w zupełnej ciszy, aż w końcu zmienił temat, jakby nigdy nic: - To o co właściwie poszło?
  - Kasumi znalazła przypadkiem swojego starego znajomego, który zaproponował nam współpracę...a przynajmniej tyle z tego rozumiem - zaczął Fel siadając na kanapie. Kobieta odkaszlnęła znacząco przy słowach ,,stary znajomy". - Poprosił o spotkanie z ,,przedstawicielem Szczurów"...
  - I tym przedstawicielem jesteś ty? - odgadł Sylve.
  - Tia... > <
  - No to świetnie! - wypalił mężczyzna. - Kiedy idziemy?
  - Hej, hej! - wtrąciła się Zila. - Nie potrzebujemy całego komitetu powitalnego.
  - Ale troje to jeszcze nie tłok - Levi założył ręce na piersi.
  - Wiesz, Sylve... jest chyba jeszcze jedna sprawa... - stwierdził Ćwiek niezbyt pewnie.
  - Mianowicie?
  - Czy... wszystko tam u ciebie w porządku? - chłopak wskazał na swoją głowę, jakby bojąc się ująć swoje słowa bardziej wprost. - Wczoraj zachowywałeś się dość... dziwnie.
  - Co masz... ah, to! - Sylvain zaśmiał się krótko, co wcale nie uspokoiło pozostałych. - To tylko mój kulawy mózg. Jeszcze nie doszedł do siebie po POSTRZALE W ŚRODEK CZOŁA - ostatnie słowa wyraźnie zaakcentował podnosząc ton głosu.
  - Died Maroz wyszedł wczoraj koło pierwszej w nocy - przypomniał mu haker.
  - Jego szczęście. Nie lubię jak się mnie tak bezpardonowo zabija... Znaczy pardonowo też nie za bardzo - dodał, w razie gdyby podobny pomysł zaświtał w głowie Kasumi lub Felixa.
  - Czyli nie odbije ci przy Osoku? - upewnił się haker.
  - Jakim soku?
  - Uznajmy to za ,,tak" - rzuciła z rezygnacją Kas wstając. - Im dłużej siedzimy nad tym tematem, tym bardziej nie mam ochoty tam iść.