niedziela, 21 października 2018

Eagles can fly, people can try, but that's all about it

Adamasto (Kseniia Tselousova)
Imię: Ilja. Krótkie, ale dla osób nieprzyzwyczajonych do języków wschodniej Europy może być ciężkie do wymówienia. Dlatego większości przedstawia się nazwiskiem. Wołanie na niego w ten sposób w ogóle mu nie przeszkadza. Skoro cały gang Kuglarza tak robi, to i Szczury mogą.
Nazwisko: Raskolnikow - przybrane od prawnego opiekuna, gdy Ilja w końcu opuścił sierociniec. Zżył się z nim tak, jakby miał je od zawsze.
Pseudonim: Nigdy nie potrzebował pseudonimów. Ale dostał przezwisko. Odkąd mieszka w Megalopolis, o wiele częściej pracuje z ludźmi innego pochodzenia niż rosyjskie. Niektórzy po długiej walce z jego imieniem i nazwiskiem zaczęli zdrabniać to drugie do ,,Rasko”. Ksywka przyjęła się także wśród Rosjan, a nawet przypadła do gustu samemu Ilji.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 27 lat. Ze względu na swoją nietypową urodę, często uchodzi za młodszego. Gdyby chciał, mógłby pewnie z powodzeniem udawać nastolatka.
Rasa: Mutant klasy średniej, jak to się fachowo mówiło w rodzimej telewizji. Raskolnikow już jako dzieciak odkrył, że potrafi manipulować metalami siłą woli. Może je nie tylko wyginać, ale także przyciągać i odpychać. Szybko jednak przekonał się, iż nie jest w stanie rzucać samochodami niczym Magneto, ale pomimo tego to i tak przydatna umiejętność. Korzysta z niej tak często, że nie potrafi już sobie wyobrazić życia bez mocy.
Narodowość: Rosjanin, jednakże odkopanie jakichkolwiek jego danych między opuszczeniem sierocińca, a przyjazdem do Megalopolis graniczy z cudem. Wszyscy jego pracodawcy pilnowali, by służby porządkowe nie wpadły na żaden trop ich mutanta, dopóki ten dla nich pracuje.
Obywatelstwo: Eden. Tam też dostał mieszkanie, kilka ulic od kryjówki Kuglarza w Bujanie.
Rodzina: Został porzucony jako niemowlę. Z domu dziecka wyrwał się dopiero w wieku dwunastu lat, dzięki Piotrowi Wasiliczowi Raskolnikowi. Umownie ojcem dla niego nie był, ale Ilja skłamałby, gdyby powiedział, że było mu pod jego opieką źle. Co prawda gdyby nie Piotr, to chłopak nigdy nie trafiłby między przestępców...
Miłość: Nigdy nie planował szukać partnera, ani na chwilę, ani na całe życie. Co prawda niektórzy faceci wpadają mu w oko, ale w żaden sposób tego po sobie nie okazuje. Stara się dawać wrażenie, jakby nie był kimkolwiek zainteresowany, zwłaszcza wśród ludzi Kuglarza - wystarczy, że jest od nich wyraźnie słabszy fizycznie, nie muszą dodatkowo wiedzieć, że jest gejem. Musi jednak przyznać, że wśród Szczurów czuje się z tym o wiele pewniej. Nie na tyle, by do kogokolwiek podbijać, oczywiście.
Aparycja: Raskolnikow ogółem nie wygląda w żaden sposób specjalnie. Uchodzi za ,,chuchro”, ale patrząc na niego bardziej obiektywnie, chyba nie jest tak źle jak twierdzą niektórzy. Jest szczupłym, przeciętnej budowy brunetem, o wystarczająco dobrej kondycji, by poradzić sobie w swojej robocie. Ma ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, czym również nie ucieka od średniej krajowej. Jedynie jego twarz może nie pasować do tłumu. Jak to ujmywał Piotr, chłopak zawsze miał... ,,dziewczęcą” urodę. Rasko już zdarzało się słyszeć, że jest niezwykle fotogeniczny i na pewno zrobiłby karierę w branży modelingowej. Jego twarz jest wąska, z delikatnie zarysowaną szczęką i wyraźniejszymi kośćmi policzkowymi. Duże, brązowe oczy i okalające je gęste rzęsy tym bardziej nie nadają mu poważnego wyrazu, co jednakże nie przeszkadza Ilji mrozić ludzi wzrokiem. Nieważne jak łagodnie by nie wyglądał, mężczyzna nadal skutecznie potrafi zniechęcać innych samym spojrzeniem. Mało go obchodzi, jakie robi wrażenie - uroda ani mu nie przeszkadza, ani też specjalnie pomaga. Chociaż, co musi przyznać, nie przepada za własnymi uszami. W jego mniemaniu trochę za bardzo odstają, ale nie na tyle, by faktycznie go to irytowało, bo ze wszystkich zmartwień wygląd zawsze był na szarym końcu. Nie ubiera się wyszukanie, jednakże trudno nie zauważyć, że gustuje tylko w ciemnych kolorach, przez co jego blada cera wydaje się jeszcze jaśniejsza. Dodatkowo zawsze nosi coś z długim rękawem, jak prostą męską bluzę lub cienki sweter, jakby próbował się jak najbardziej zasłonić. Głos Rasko, mimo pozorów, nie jest cienki, a raczej średni. Ponieważ aż do tej pory na co dzień do życia potrzebował tylko rosyjskiego, nadal słychać charakterystyczny akcent, zmiękczony poprawną angielszczyzną.
Charakter: Są ludzie, do których lepiej się nie zbliżać. Z różnych powodów. Najoczywistszym jest wyraźny sygnał ,,Ten człowiek jest niebezpieczny”, nadawany przez zdrowy rozsądek po czasem nawet pierwszym odniesionym wrażeniu. Następnie są ludzie, którzy takich oznak nie dają, ale nadal pozostają zagrożeniem - po prostu dobrze się z tym ukrywają. A potem są jeszcze ludzie, którzy działają wręcz na odwrót: to ty będziesz dla nich zagrożeniem, i z tego właśnie powodu powinieneś ich zostawić w spokoju. Po Rasko widać to właściwie natychmiast, gdy tylko nawiążesz z nim rozmowę. Czy też raczej SPRÓBUJESZ nawiązać rozmowę - są spore szanse, że do takowej nigdy nie dojdzie. Raskolnikow dobrze czuje się we własnym towarzystwie, najlepiej z książką. Oczywiście nie może nosić ze sobą swojej bliblioteczki do pracy (nawet e-readera - po prostu nie chce go zniszczyć), toteż siedząc w bazie musi ograniczać się do izolowania od reszty towarzystwa. Ma do tego niezły talent, wyrobiony latami praktyki. Nie pawa wyraźnym entuzjazmem do pracy w grupie i da ci o tym znać nawet nie otwierając ust. Większość z miejsca tego nie widzi, bo Ilja nie wygląda na kryjące się po kątach strachliwe zwierzątko. Rzecz w tym, że facet po prostu doskonale udaje całkowitą obojętność. Nigdy nie należał do ,,aktywnych socjalnie” ludzi, ale szybko zorientował się, że przez okazywanie tego, ironicznie ściąga na siebie więcej uwagi. Ludzie szybciej zapomną o kolejnym mijanym przechodniu, niż o tym dziwnym typku, który siedział w rogu i mierzył przechodniów nieufnym spojrzeniem. Tak więc Ilja w miejscach publicznych zawsze dokłada starań, by zachowywać się jak najnormalniej. Ba, od kilku lat przychodzi mu to wręcz naturalnie! Grunt to chodzić prosto, nie rozglądać się zbytnio na boki i utrzymywać neutralny wyraz twarzy. Dla każdego zdrowego na umyśle człowieka pamiętanie o takich rzeczach może wydawać się co najmniej dziwne. Sęk w tym, że Raskolnikow nigdy zdrowy psychicznie nie był. Ma drobne, zdatne do kontrolowania skrzywienie, zahaczające o paranoję. Czasem daje o sobie znać w najmniej odpowiednich sytuacjach: za kierownicą, na środku ulicy, w połowie wypowiadanego właśnie zdania, słowem - jakaś część mózgu Ilji z nudów próbuje go speszyć, wybić z rytmu. Z tego powodu nigdy nie udało mu się zdać prawa jazdy (niczym nie jeździ poza komunikacją miejską, a i za nią nie przepada) ani jakiegokolwiek innego egzaminu. Idąc tym torem, nie uczęszczał do normalnych szkół, pomimo faktu, że jest niezwykłe błyskotliwy. Szybko łączy fakty i wyciąga wnioski, ma doskonałą pamięć (niemal fotograficzną) oraz nieustannie analizuje swoje otoczenie. W jego głowie zawsze coś się dzieje, przy czym nadal pozostaje czujny, chociaż - jak sam się do tego przyznaje - z takim natłokiem myśli ciężko człowiekowi nie bujać w obłokach. Mimo wszystko fakt, że dzieciństwa nie spędził trzymając się swoich rówieśników, boleśnie odbił się na nim i jego pewności siebie. To ciekawa sprawa, równie niepewna jak jego ataki lękowe. Miewa czasem chwile, w których chętnie by do kogoś podszedł i zagadał, po czym po kilku słowach nagle zaczyna się plątać, jeśli oczywiście nie przestraszył się rozmowy zanim jeszcze ją zaczął. Rasko ma tak z wieloma rzeczami. Widzi w głowie swój plan, każdy krok, czuje, że może to zrobić, ale ostatecznie nie robi nic. Jeśli cokolwiek związane jest z kontaktem z drugim człowiekiem, szybko straci zapał i wycofa się, zadając sobie pytanie ,,Co ja, do cholery, wyprawiam?”. Gorsze od tego bywają tylko te poważne ataki lękowe lub tak zwane, ,,czarne myśli”. Raskolnikow ma zwyczaj wizualizowania sobie swoich planów, wszystkich. Czasami, wbrew Ilji, wyobraźnia podsuwa mu dosyć paskudne wizje. Z reguły to takie typowe paranoiczne lęki, jak niefortunne potknięcie się na schodach (wyjątkowo irytujące, jeśli akurat coś znosisz), ale przy takiej kreatywności jaką posiada umysł Rosjanina, sytuacje naprawdę niebezpieczne stresują go jeszcze bardziej. Podobnie, gdy na myśl przychodzi mu zrobienie czegoś złego - mężczyznę czasem przeraża sam fakt, że prawie był gotów przerobić wizję w czyn. Co zaskakujące, mutacja momentalnie pomaga mu oczyścić umysł z tego wszystkiego. Nierzadko wystarczy, iż Rasko pobawi się chwilę monetą, spinaczem lub innym metalowym przedmiotem i nagle jest w stanie spokojnie się wysłowić. To by wyjaśniało jakim cudem paranoja nie przeszkodziła mu nigdy w trakcie pracy dla gangu. Nieważne, czy chodzi o Kuglarza, czy Ferę, jego robota z zasady opiera się na powyginaniu jakiegoś metalu. Równocześnie jasnym staje się, dlaczego nieśmiały, niepewny chłopak nie wycofał się z nielegalnego biznesu póki miał okazję: tak długo, jak jego moc go uspokaja i pozwala mu normalnie myśleć, tak długo Rasko będzie pracował dla Szczurów. Chociaż nie wygląda, ta robota jest dla niego po prostu idealna.
Zarys przeszłości: Mały Ilja zawsze marudził (w duchu, oczywiście), że jego życie nigdy się nie zmieni. Codziennie będzie się budził w tym samym pokoju, w tym samym sierocińcu, będzie się uczył, jadł, pił, bawił się i z powrotem zasypiał. Różnić będą się jedynie jego lokatorzy, bo inne dzieci z jakiegoś powodu zawsze ostatecznie znajdowały jakiś dom. Przy piątej nowej osobie zajmującej górną część piętrowego łóżka, Ilja porzucił już zamysł zaprzyjaźniania się z kimkolwiek. Wiedział, że prędzej czy później znowu zostanie tutaj sam. A im był starszy, tym robiło się gorzej. Inne dzieci jakby wyczuwały, że chudy, blady brunet jest stałym lokatorem przytułka. Młodsze oraz podobni mu wychowankowie sierocińca trzymały się od niego z daleka. Natomiast starsze, przyprowadzone przez opiekę społeczoną, próbowały od niego dowiedzieć się czegokolwiek, jakby wiedział dlaczego zabrano ich od ich rodziców, co się stało z mamą, tatą, dziadkami, czy kimkolwiek innym. Czasami szybko go to irytowało. Innym razem wykazywał się nieco większą wyrozumiałością i potrafił coś wydukać. Pewnym było, że ta rozmowa była pierwszą i ostatnią, jaką można było z nim nawiązać.
Starsze dzieciaki miały jeszcze inny zasadniczy problem: młodsze były chętniej adoptowane. Ilja próbował dociec, co skłania dorosłych akurat do wybrania takiego, a nie innego dziecka. Nawet opracował sobie w głowie schemat, którego obecnie niestety nie potrafi sobie przypomnieć. Wiedział tylko, że dziwaki jego pokroju do niego nie pasowały w żaden sposób. Chłopak już mając jedenaście lat przestał się nawet starać zrobić dobre wrażenie - podczas wizyt nadal siedział w tym samym kącie lub pod płotem na podwórku, pilnując kątem oka czy nikt nie widzi, jak wygina monety siłą woli. Ale raz ktoś to zobaczył: wysoki mężczyzna z garbatym nosem. Obiecał speszonemu Ilji, że nikomu nie powie, pod warunkiem, że będzie mógł się tej sztuczki nauczyć. Chłopiec jednak tylko pokręcił głową, wyjaśniając z pełną powagą, że mutantem trzeba się urodzić. Tak przynajmniej przeczytał w jednej książce, którą sobie zażyczył na święta. Facet wybuchł śmiechem i nazwał bruneta mądralą. Tak samo nazywał go przez następne dziesięć lat, mówiąc to tym samym pobłażliwym tonem.
Piotr Raskolnikow przykładem ojca nie był, ale przynajmniej dopilnował, by jego podopieczny poradził sobie w życiu. Oboje, niewypowiedzianą nigdy umową, nie traktowali się jak bliskich krewnych, głównie przez upartość Ilji, stale powtarzającego Piotrowi, że nie jest jego ojcem i nigdy nie będzie. Nie mówił tego w złej wierze - po prostu stwierdzał fakty. Starszy Raskolnikow szybko się do wszystkich tych dziwactw przyzwyczaił, tak samo jak młodszy szybko uczył się zasad rządzących życiem jego opiekuna. A nie było to normalne życie.
Młody mutant nigdy nie dowiedział się, na co Piotrowi był dzieciak, jeśli pracował nielegalnie między raczej niebezpiecznymi ludźmi. Po części domyślał się, że trafił pod jego opiekię tylko przez swoje nienaturalne zdolności. Był natomiast pewien, że to dzięki nim żaden z jego zmieniających się szefów nie uważał go za zbędny balast. Piotr pilnował, by dzieciak systematycznie ćwiczył, a dorosły już Ilja musiał mu za to podziękować - w rosyjskim przestępczym półświatku bezużyteczny mutant był gorszy od bezużytecznego człowieka.
Miał dwadzieścia dwa lata, gdy jakiś obcy powiadomił go, że Piotr zniknął bez śladu. Przyjął to spokojnie, ale nie bez ukłucia gniewu. Został sam, młokos wśród gangsterów. Na jego szczęście nie musiał zadawać sobie pytania ,,Co ja teraz zrobię?”, bo jego nowy przełożony - Jurij Siemienowicz Gawaryłow, w Megalopolis znany jako ,,Kuglarz” - natychmiastowo rozplanował dla niego następne kilka lat. Nazwał je ,,kontraktem”, który ogólnie polegał na tym, że Raskolnikow będzie robił to, co robił dotychczas, ale tylko dla niego i nikogo innego. Oczywiście w grę wchodziła także stała wypłata. Poza brakiem Piotra, nic się więc w życiu Ilji nie zmieniło. Przeprowadził się do Czterech Miast, dostał małe, eleganckie mieszkanie na własność, ale nadal nie miał absolutnie żadnej władzy nad swoim życiem. Sierociniec, Piotr, Kuglarz Gawaryłow - lista robiła się tylko coraz dłuższa. A Raskolnikow robił, co mu kazano, bo co innego miał do wyboru? Nigdy nie sprawiał nikomu problemów i nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Gdy go wołano, opuszczał swój kąt i wracał do niego zaraz po skończonej robocie, do swoich książek i własnych myśli.
Wszystko przybrało ciekawszy obrót, gdy Kuglarz dogadał się ze Strzygą, przywódczynią Szczurów. Gang Gawaryłowa tracił na wartości. Ludzie zaczynali bardziej obawiać się konkurencji, a wpływy ograniczyły się do Edenu. Aż Fera Rosa przekroczyła próg gabinetu, jak gdyby nigdy nic, wymierzyła palec w Ilję i powiedziała:
- Żywy magnes idzie ze mną.
Oficjalnie: Ilja Raskolnikow jest na tyle szarą postacią, że jego sąsiedzi nigdy nie zastanawiali się, co robi ze swoim życiem. Ma szczęście mieszkać w rosyjskiej dzielnicy Edenu, gdzie od razu potraktowano go jak swojego. Dopóki tylko uśmiecha się do starszych sąsiadek i uchyla czoła sąsiadom, nikt nie zwraca na niego większej uwagi. Ot, kolejny miły chłopak, sądząc po wyglądzie student. Nic dziwnego, że całymi dniami gdzieś się włóczy.
Rola w gangu: Tak właściwie, to jest swego rodzaju kartą przetargową między gangami Jurija Siemienowicza Gawaryłowa i Fery Rosy. Kuglarz potrzebował podbudować swoją pozycję, więc zdobył wsparcie Szczurów, między innymi proponując Strzydze swoich ludzi. A wśród nich znalazła Raskolnikowa, który doskonale pasował do jej grupy awanturników, najemników i mutantów. Tym sposobem Ilja pracuje na dwie zmiany: jest równocześnie członkiem Szczurów i osobistym ,,otwieraczem do puszek” Gawaryłowa.
Umiejętności: Mówiąc o mutacji Rasko w wielkim skrócie, mężczyzna potrafi manipulować wszelkimi metalami. Z reguły jego wkład w jakiekolwiek akcje ogranicza się do otwierania przejść (a czasem zamykania ich tak, by nie dało się z powrotem otworzyć), czyli niszczenia pancernych zamków. I faktycznie, po prostu wyginając metal można załatwić sprawę szybko i mieć spokój, ale niewielu poza samym Ilją wie, że mutant potrafi więcej. W końcu po co uszkodzić zamek trwale, gdy można go otworzyć, a potem zamknąć z powrotem bez uszczerbku, by zrobić właścicielowi większy mętlik w głowie? Już w sierocińcu z nudów uczył się granic swoich możliwości, a pod okiem Piotra wymyślał nowe sztuczki, którymi mógłby kupić następnego pracodawcę. Odkrył też swoje ograniczenia. Szybko zorientował się, że nie jest w stanie podnieść i utrzymać w powietrzu każdy kawał metalu jaki zechce. Nadal jest w stanie unosić większe ciężary, niż gdyby robił to własnymi rękoma, ale Rasko równocześnie wyraźnie ten ciężar czuje. Żeby działać długo i efektywnie, stosuje się prostych zasad fizyki: jeśli coś jest od niego cięższe, rozsądniej jest tym nie rzucać. Siła, z jaką Ilja może podnosić przedmioty, jest mniej więcej równa sile, z jaką robi się to normalnie. Główna różnica między nim, a normalnym człowiekiem podnoszącym ciężary jest taka, że Raskolnikow jest mutantem i mimo pozorów jest w stanie przewrócić samochód. Ale ogółem nie przechodząc przez granicę własnej wagi, może używać mocy prawie bez wysiłku. Zresztą nie zawsze musi dźwigać coś niesamowicie ciężkiego - nawet monety, spinacze i sztućce (poza aluminiowymi) można użyć jako broni, i to skuteczniejszej od czegoś większego. Jednak to właśnie słynna technika włamania Rasko go rozsławiła. Ironicznie, to czasem cięższe od wyrywania barierek z betonu. Cała sztuka polega na wyczuciu metalu, którego się nie widzi. Odpowiednio skupiony, Raskolnikow może wyczuwać i manipulować przedmiotami nawet zza ścian. To w swoich zdolnościach lubi najbardziej: finezję. Zdecydowanie trudniejsze od bezmyślnego miotania. Dzięki wieloletnim ćwiczeniom jego ,,wyczucie” stało się na tyle silne, że mężczyzna radzi sobie z zamkniętymi oczami. Metal jest wszędzie - każde z czterech miast Megalopolis zbudowane jest na jego gigantycznych ilościach. Każdy nosi przy sobie coś metalowego, a im więcej tego czegoś ma, tym łatwiej stwierdzić, że jest uzbrojony i zaczekać aż sam do ciebie przyjdzie. W towarzystwie Ilji broń palna nie będzie ci straszna - nie tylko wykryje ją na czas, ale będzie też w stanie wyszarpnąć ją z rąk przeciwnikowi. Nawet jeśli nie zdąży, potrafi na czas odepchnąć kule na bok... a potem, jeśli naprawdę się zirytuje, wykorzystać ich pozostałości przeciwko strzelającemu.
Przyjaciele: Rasko nie czuje żadnej potrzeby nawiązywania z kimkolwiek znajomości. Jeśli już jakieś ma, to tylko dlatego, że to ktoś inny uważa go za przyjaciela.
Wrogowie: Tego mu jeszcze brakowało...
Autor: Red Riding Hood

Od Sylvaina (CD Echo) - Jak się kradnie helikoptery?

     Sylve padł na kolana i mocno oparł się dłońmi o ziemię. Odetchnął głęboko przez nos i zamrugał kilka razy, próbując wmówić sobie, że świat wcale aż tak się nie kołysze. Mimo wszystko uśmiechnął się szeroko – w końcu miał co świętować. Niecodziennie zdarzało mu się rzeczywiście latać, a salto wykonał po raz pierwszy w życiu. Zasadniczo nigdy wcześniej też nie zdobywał szturmem bazy wojskowej i nie kradł śmigłowców. Jakby nie spojrzeć cała ta akcja wyładowana była aż po brzegi nowymi doświadczeniami. Wobec tego cały dzień wychodził mu jak najbardziej na plus.
     – Sylve? Żyjesz? – spytał Echo z niekłamaną troską.
     – Oui! – odpowiedział. – Chyba nie jestem przyzwyczajony do takich atrakcji... Zmienimy to. Chcę jeszcze raz!
     Zaraz jednak przypomniał sobie gdzie jest i dlaczego w takim miejscu. Dalsza nauka latania musiała poczekać. Ale tylko troszeczkę.
     – Jasne – zgodził się Echo. – A jaki mamy teraz plan?
   – Na dobry początek zejdź z widoku, błękitny przyjacielu – Sylve pociągnął Echo za rękę, zmuszając go do zajęcia miejsca obok siebie. Tak zdecydowanie trudniej było ich wypatrzeć na tle muru. Zwłaszcza, że Merkury jakby nie patrzeć świecił bardziej niż maska Leviathana. – Dobra... Plan jest taki. Ty – wskazał palcem na Echo – postarasz się zdrowo tu namieszać i zwrócić na siebie jak najwięcej uwagi. Ja – tu dźgnął się palcem w pierś – znajdę helikopter i wywiozę go stąd w jednym kawałku. Pod warunkiem, że odrobinę pomożesz mi przy bramie zanim radośnie odjedziemy w stronę zachodzącego słońca.
     Echo wyraźnie zmrużył oczy i pokiwał w zamyśleniu głową.
     – Łapię.
     – Cudownie. Czas się zabawić – Levi zaśmiał się szatańsko, zacierając ręce. A potem podniósł się z ziemi i zgięty w pół ruszył w stronę, gdzie jak mu się zdawało widział hangary.
     Musiał wierzyć nowemu koledze, że świetnie sobie poradzi z przydzielonym mu zadaniem. W końcu nikogo innego tu nie zabrał. Miał jednak przeczucie, że Echo go nie zawiedzie. Przecież grzebał przy grawitacji, więc nie mogło mu się nie udać. Nawet jeżeli jakimś cudem nie był aż tak kuloodporny jak Francuz.
     Skup się, Sylve, żebyś to ty nie nawalił, upomniał sam siebie. Nie odważył się jeszcze oddalić od muru. Oddzielony od głównej części jednostki kilkoma warstwami metalowej siatki czuł się względnie bezpieczny. Zwłaszcza, że niewyraźnie widział zarys niewielkiego oddziału żołnierzy, musztrowanych na placu pomiędzy budynkami i bardzo nie chciał, żeby się nim zainteresowali. Ci, którzy niewątpliwie pilnowali terenu ze strażnic, również mogliby zostawić go w spokoju. Jego plan zakładał przecież, że wszyscy ci groźni ludzie zgromadzeni na niewielkiej przestrzeni, z której nie sposób uciec żadnym sposobem, zauważą go dopiero wtedy, gdy będzie już za późno. Inaczej nie wróżył sobie ani długiego dziewiątego życia, ani tym bardziej przyjemnej i spokojnej śmierci. 
     A jeśli spaliliby moje ciało ZANIM bym się obudził? Na myśl o tym przeszył go zimny dreszcz. Przegiąłeś, Sylvainie... Tym razem naprawdę przegiąłeś. Ale przejmiesz się tym? Francuz uśmiechnął się lekko do siebie, na chwilę zamierając w bezruchu, gdy na jednej ze strażnic dojrzał ruch. Oczywiście, że nie. Zdrowy rozsądek zostawiłem dzisiaj w domu. A potem oderwał się od muru i skulony, pochylając głowę, żeby światła maski go nie zdradziły, skręcił w ścieżkę prowadzącą do wnętrza kompleksu. Raz Francuzowi śmierć!
     Wierzył głęboko w swoją zdolność do bycia niewidzialnym. Przecież starał się jak mógł, żeby nie zobaczyć nikogo, więc wedle wszelkich prawideł wszechświata on też powinien być niezauważalny. Tak głosiło odwieczne i fundamentalne prawo jego sprawdzonej logiki. Przystanął na rozwidleniu dróg i rozejrzał się czujnie, szukając wzrokiem hangarów. Nie było mowy, żeby nie znalazł w ich pobliżu żadnego śmigłowca. Jeśli Sylvain Berthier wiedział cokolwiek o wojsku, z pewnością mógł ręczyć za chorobliwy wręcz porządek. Zwłaszcza, gdy w jednostce znajdowali się głównie Azjaci – królowie dyscypliny i ładu.
     Tacy jak Legion. Mon Dieu, oby nie... Mam nadzieję, że ten gość jest wyjątkowym kwiatuszkiem i drugiego takiego już nie spotkam.
     Tylko czystym cudem udało mu się przekraść niezauważenie. Nie miał pojęcia jak do tego doszło, ale też niespecjalnie go to obchodziło. Grunt, że żył swoim dziewiątym życiem i nie zanosiło się, by miał przestać. Może było coś w powiedzeniu, że głupi miał zawsze szczęście? Nie żeby Leviathan uważał się za wybitnie głupiego. Ba! Był przecież wyjątkowym geniuszem. Dlatego dziwił się tym bardziej ilekroć coś szło mu aż tak gładko. Zwłaszcza, gdy przemykał w miejscu, gdzie niekoniecznie ktoś powinien go znaleźć.
     Hangar wyglądał zaskakująco normalnie. Ogromna jak na jego standardy hala, do której dostać się dało przez równie słusznej wielkości drzwi nie zaskoczyła go. Spodziewał się czegoś podobnego. I zupełnie go to nie interesowało. No bo co mógł w nim znaleźć? Myśliwce? Pierwszorzędne uzbrojenie? Nowoczesne samoloty? Drony?
     Pokręcił gwałtownie głową. Zgiń przepadnij, Szatanie! Może następnym razem się tobą zajmę...
     Aktualnie miał inne zmartwienie: nie widział na placu helikoptera. Z braku lepszego pomysłu postanowił obejść hangar dookoła, by upewnić się, że latająca maszyna śmierci nie czeka spokojnie z innej strony. I w tym momencie najwyraźniej zgraja Azjatów odkryła obecność Echo. Gdzieś w innej części kompleksu zawyła syrena alarmowa. Kilka sekund później wybrzmiała już cała reszta. Wszystko wskazywało na to, że Merkury postawił na nogi całą jednostkę. Wobec tego miał niekwestionowany talent w zwracaniu na siebie uwagi. Sylve zapamiętał to bardzo dokładnie.
     Nie chcąc tracić zbyt wiele cennego czasu – w końcu nie wiedział ile dokładnie go miał, a być może wcale nie było czym szastać – truchtem ruszył wzdłuż ściany hangaru. Poza tym nie był pewien czy Echo jest aż tak niesamowity jak na to wyglądał. Leviathan nie był pewien czy chciałby tłumaczyć się przed Ferą z tego, że porzucił kolegę na pastwę małej armii, a błękitny przyjaciel nie podołał na dłuższą metę wyzwaniu. Nie, Sylvain Berthier zdecydowanie nie chciał odbywać podobnej rozmowy. A poza tym Echo był mu jeszcze potrzebny. Od kiedy ja się tak przejmuję wspólnikami w zbrodni?
     Jego cel czekał na niego po drugiej stronie hangaru. Czarna piękność błyszczała zachęcająco, kusząc go swoim smukłym kształtem. Cztery płaty rotora zalotnie opadały ku ziemi. Zgrabne, malutkie kółeczka zdawały się czekać aż ktoś je poruszy. A ten ogon! Jednocześnie masywny i pełen nieskrywanego wdzięku. Prawdziwy, chiński Changhe, gotowy, by ktoś zaoferował mu wiele miłości. Tak się składało, że Sylvain właśnie zakochał się na zabój po raz pierwszy w życiu. Dystans dzielący go od śmigłowca pokonał wręcz mistrzowskim wieloskokiem i przykleił się do poszycia. A potem, z iście diablim uśmiechem sięgnął do kieszeni kurtki...

     – Echo! Mon ami! Niech no ja cię uściskam! – Sylvain wyskoczył z szoferki półpancernej ciężarówki, rozkładając szeroko ręce, by złapać swojego błękitnego przyjaciela.
     Merkury nie zdołał uciec. Nie żeby próbował, bo zdawało się, że nigdzie nie zamierzał się wybierać. Nie mniej Francuz i tak zamknął go w żelaznym uścisku. Bądź co bądź cały przekręt udał się właściwie tylko dzięki pomocy Echo. Sylvain może i był człowiekiem wielu talentów i nie do końca rozumiał koncepcję niemożliwości, ale z pewnością nie zakrzywiał praw wszechświata wedle własnej woli. Dlatego od czasu do czasu potrzebował wsparcia w postaci jeszcze bardziej uzdolnionej persony. A patrząc po tym, co do zaoferowania miał jego nowy błękitny i bardzo futurystycznie wyglądający przyjaciel, Sylve był pewien, że jeszcze nie raz przyjdzie mu złożyć propozycję Hermesowi.
     Tymczasem jakiś zaufany człowiek Eleny – jak Levi założył, że powinno się to wymawiać (Jaki normalny naród odruchowo czyta ,,H" na początku? Toż to nawet Włosi tego nie robią!) – wsiadł do JEGO ciężarówki i odprowadził JEGO nową dziewczynę helikopter głębiej w trzewia Nory.
     – Hej! Moje!
     Sylve szybko skinął głową Merkuremu, przysięgając, że należycie podziękuje mu później w kryjówce i, że od teraz są przyjaciółmi, a potem pognał w kierunku czekającej w oddaleniu zielonowłosej Polki za toczącą się ostrożnie ciężarówką. W końcu miał sporo pracy. Musiał przede wszystkim pozbyć się ustrojstwa, które umożliwiało odszukanie śmigłowca oraz zatrzeć numery boczne jednostki. A przy tym pamiętać, by uzgodnić z Eleną szczegóły jej obecności w jego wielkim planie.
     Wskoczył na pakę ciężarówki i chwycił się ogona helikoptera. Pomachał na pożegnanie Echo i  odwrócił z powrotem w stronę kierunku jazdy. Sylvain Berthier u boku swojej czarnej piękności majestatycznie sunął ku kolejnej przygodzie. Przecież z jakiegoś powodu został tymczasowym szefem małego oddziału indywidualności. I czuł się jak pan świata. Atak na wariatoodporną igłę po prostu nie mógł się nie udać.

niedziela, 7 października 2018

Od Jekyll i Hyde - Niechcący!

        Niebieskowłosa Lafresque nie miała w trakcie przerwy wiele do roboty. Viola pewnie jeszcze umiałaby się czymś zająć, a w każdym razie czymś sensownym i normalnym dla dwudziestoparolatki. Może za namową Hyde przełamałaby się i zaczęła z kimś rozmowę na tematy luźniejsze od wojskowości lub terroryzmu, albo pobawiła z Cup, ewentualnie zaszyłaby się w przysłowiowym kącie (dosłowny zajął RatFace), by poczytać coś na internecie. Ale ponieważ przyszła kolej Jacqui na ,,odrobinę rozrywki", Jekyll uczciwie ustąpiła siostrze miejsca i zaszyła się w jej podświadomości, skąd nie miała zbyt wielkiego wpływu na dalszy rozwój wydarzeń...
    Chociaż, mimo wszystko, usilnie starała się odbić na niej swoje zażenowanie, gdy dziewczyna już kolejną minutę wpatrywała się w Matthiasa jak w obrazek.
    Jacqui, wiesz, że widzę każdą twoją myśl?, odezwała się w końcu głośniej, licząc, że jak raz Hyde jej posłucha i nie zacznie kolejnej znajomości w tak upokarzający sposób. Dziewczyna oczywiście ją zignorowała, zastanawiając się głównie nad tym, jakie są szanse, że facet pokroju Mattiego nadal jest singlem. Violet wydałaby się nieartykułowany pomruk frustracji, gdyby tylko miała kontrolę nad swoim ciałem.
    Całe szczęście Niemiec skupiony był głównie na zdjęciach rozłożonych na stole. Lafresque udało się znaleźć chociaż te strzępy informacji. Wszystkie wyglądały na robione z ukrycia, co jasno świadczyło jak bardzo Orochi dbał o swoją prywatność. Jego dom nie był wymieniony jako żadna z atrakcji Shangri-La, chociaż stanowił idealny przykład tradycyjnej japońskiej architektury, która w futurystycznym mieście nie była często spotykana. Viola miała szczerą nadzieję, że człowiek, który zrobił te zdjęcia i udostępnił je w sieci nadal żyje i ma się dobrze - to oznaczało, że gdzieś tam Szczury wciąż mają nieumyślnych wspólników tuż pod nosem yakuzy.
    Nie były to dokładne plany, ale Jäger nie zamierzał marudzić. Uznał, że lepsze to niż powrót do domu bez żadnych perspektyw na realizację planu Fery. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu także zostanie w bazie trochę dłużej. Hyde także to wcale nie przeszkadzało, czego skrępowana Jekyll była boleśnie świadoma.
    To nie jest normalne, zdajesz sobie z tego sprawę?, spróbowała po raz kolejny. W taki sposób tylko go wystraszysz. Jacqui stłumiła parsknięcie śmiechem. W końcu była przecież naprawdę przerażająca ze swoją drobną posturą i bijącym w oczy kolorem włosów. Czy ty naprawdę chcesz sprawić, bym znowu czuła się niewygodnie w cudzym towarzystwie przez najbliższe kilka lat?! Może. A może po prostu faktycznie polubiła Matthiasa. Był zabawny, inteligentny... no i przystojny. ON MA TRZYDZIEŚCI LAT!
    - Sylve i Kas też - odpowiedziała dwuznacznie na głos. Violet miała ochotę skulić się w kącie i zakryć rękoma. Nie tylko dlatego, że doskonale wiedziała, co Hyde miała na myśli (przez nią i jej komentarz na żywo wkrótce obecność każdej atrakcyjnej osoby stanie się niewygodna), ale i przez sam fakt, że odezwała się bez żadnego kontekstu, w końcu zwracając na siebie uwagę Wölfa. Co wcale jej nie przeszkadzało, oczywiście.
    Brunet uniósł jedną brew.
    - Myślę na głos - powiedziała szybko Hyde uśmiechając się szeroko. - Zdarza się, jeśli w głowie siedzi ci inna osoba - wzruszyła ramionami.
    - Nie będę wnikał - stwierdził pojednawczo Niemiec.
    Dzięki Bogu, pomyślała Violet.
    - Violi też to pasuje - Jacqui zachichotała.
    O nie...
    Tym oto sposobem Lafresque już na stałe przykuła uwagę Jägera do swojej osoby. Nie było to niczym dziwnym, w końcu właściwie każdy człowiek byłby zafascynowany jak właściwie dziewczyny ,,funkcjonowały", tylko nie wszyscy uznawali zaczynanie tego tematu za właściwe.
    - Dalej wszystko słyszy? - zaciekawił się Matthias. I, tak samo jak każdy inny, nie zadał tego pytania zbyt pewnie, jakby miało którąś z sióstr obrazić.
    - Oczywiście - Jacqui oparła się wygodnie na kanapie i uśmiechnęła diabolicznie. - W innym wypadku życie z nią nie byłaby takie zabawne.
    - Zabawne?
    Dlaczego ty mi to robisz?
    - Powiedzmy, że ma... inne poglądy w niektórych sprawach - wyjaśniła dziewczyna. - Na przykład nie lubi przytulać się do maskotek na meczach.
    Wölf parsknął śmiechem.
     - Chyba łapię o co chodzi.
    - To dobrze, bo jeśli zacznę wchodzić w szczegóły, to będę już po prostu wredna.
    Brunet znowu się zaśmiał. Hyde natomiast była niezwykle dumna z faktu, że zrobiła na nim równie dobre wrażenie co Jekyll przed nią. Ostatnie czego teraz potrzebowała, to bycie zazdrosną o faceta.
    Wtedy kątem oka dziewczyna zauważyła jakieś zamieszanie przy biurku Feliksa. Cup trzymała w łapkach komórkę (łatwo było się domyślić czyją) i tłumaczyła się, że tylko odebrała, bo ktoś dzwonił. Ćwiek spokojnie poprosił ją o oddanie telefonu i sam kontynuował rozmowę. Robot jednak pociągnął go za rękaw, na co chłopak wyjaśnił, iż wcale nie jest na nią zły. Potem Czkawka obejrzała się do tyłu w stronę Hyde i podjechała do niej.
    - Felix powiedział, że potrzebujesz mojej pomocy - powiedziała, bardziej prosząco niż stwierdzając fakt.
    Jacqui westchnęła. Fel za pośrednictwem Cup dał jej wyraźny sygnał ,,Proszę, zajmij się nią przez jakiś czas". Nie miała serca jej przeganiać, chociaż zdecydowanie chętniej posiedziałaby jeszcze z Matthiasem. Mówi się trudno, dopowiedziała Viola, częściowo wdzięczna Hiccup za interwencję.
    - Wybacz, że zostawiam cię na pastwę losu - powiedziała Lafresque do Niemca - ale muszę się zająć dzieckiem.
    - Macierzyństwo w środku studiów? Ciężka sprawa - skomentował.
    - Takie jest życie - niebieskowłosa westchnęła teatralnie.
    - No nic. I tak miałem się zbierać do siebie - stwierdził brunet zbierając zdjęcia do kupy. - Miłej zabawy.
    - Dzięki! Do jutra! - rzuciła wesoło Hyde i wzięła robota za rączkę. - Chodź, znajdziemy coś fajnego.
    - Fajnego? - Cup brzmiała na zaintrygowaną.
    Lafresque mieszkały tu od zaledwie kilku godzin, ale w bazie nie było wiele do zwiedzania. Zdążyły już wrzucić swoje rzeczy do wolnego pokoju (później się wszystko rozpakuje), a przez resztę czasu siedziały w głównym pokoju, nie będącego jakoś specjalnie skomplikowanym miejscem. Połowa była najzwyklejszym salonem, umeblowanym w niedopasowane do niczego kanapy i stół i udekorowanym rozmaitymi zdjęciami, a pozostałą część stanowiły komputery, monitory i warsztat. W chwili obecnej ten trzeci wydał się Hyde szczególnie obiecującym rozwiązaniem problemu. Viola niezbyt podzielała jej zdanie, ale nie mogła nic poradzić. Jacqui nie miała zielonego pojęcia ile rzeczy miał tam Ćwiek. Na pewno parę z nich było na tyle zajmujących, by Cup się nie nudziła, aż ktoś jej będzie potrzebował. Dziewczyny przeszły więc niezauważone obok Ćwieka i RatFace'a i zniknęły za ścianą monitorów. Fel oczywiście od razu je zauważył przez szparę między ekranami.
    - Hyde? - zaczął.
    - Tak? - odpowiedziała, rozglądając się po blacie.
    - Co wy tam robicie? - do hakera dotarł niepokojący dźwięk wysuwanej szuflady.
    - Na pewno nie bombę - Hyde zamknęła szafkę i uklękła na podłodze, by przyjrzeć się znaleziskom Hiccup z najniższej szuflady.
    - Przez twój akcent mam jakieś dziwne wrażenie... - Australijczyk zastanowił się chwilę. - Coś jak deja vue, ale niekoniecznie... bardziej jakbym MÓGŁ usłyszeć coś podobnego, ale w innych okolicznościach... jak to się nazywa? - spojrzał na RatFace'a. Ten tylko pokręcił szybko głową.
    - Nie mam zielonego pojęcia - odparła Hyde, pilnując poczynań kulistego robota.
    Pomimo nadzoru okazało się, że Cup już znalazła sobie jakąś zabawkę, przy której zaczęła grzebać zanim jej opiekunka zorientowała się co robi. Robocik mocując się z otwarciem obudowy małego ustrojstwa kliknął parę przycisków. Równocześnie gdy udało jej się w końcu otworzyć obudowę, na zewnątrz zaświeciła dioda. Czkawka zdążyła jeszcze pogrzebać między kabelkami i układami scalonymi zanim zorientowała się, że coś włączyła.
    - O, świeci! - pochwaliła się.
    Ćwiek to usłyszał i chyba się zaniepokoił:
    - Co świeci?!
    Nagle urządzenie piknęło i chłopak zaklął. Coś spadło na blat, a potem na podłogę. Jacqui obiegła monitory wokół, by zobaczyć, co się stało. Okazało się, że ,,zabawka" Hiccup z jakiegoś powodu zmusiła Fela do zrzucenia maski. Australijczyk został w samym kapturze, przecierając oczy.
    - Cholera jasna... - mruknął. Bez nałożonego na głos filtra brzmiał niemal obco. - Ale mi błysnęło po oczach... co wyście zrobiły?!
    - Sama chciałabym wiedzieć - Hyde spojrzała na Cup, która wyglądała niepewnie zza rogu. - Cokolwiek to było, to było niechcący! - dodała szybko.
    Chłopak w końcu odsunął ręce od twarzy, mrugając szybko. Czkawka spojrzała na klnącego Fela i nagle się ożywiła. W jednej sekundzie podjechała do fotela, ignorując ilość kabli po drodze.
    - TY MASZ TWARZ! - ucieszyła się, patrząc na Feliksa z zafascynowaniem. Haker spojrzał na nią. Z jakiegoś powodu skrzywił się słysząc jej słowa.
    Hyde zmarszczyła brwi skonfundowana.
    - Co w tym takiego niezwykłego? - zapytała.
    Ćwiek podniósł błękitne oczy do góry. Jego zachowanie momentalnie się zmieniło, jakby właśnie wyszedł na jaw jakiś jego wstydliwy sekret. Violet zrozumiała to szybciej. Maska, powiedziała w głowie Hyde. Przecież my nigdy nie widziałyśmy Fela bez maski. Najwyraźniej cała reszta również...

Feeeeelix? Oto i okazja do reworku.