środa, 27 grudnia 2017

Od Joan (CD Semiry) - Plotki

        Obawiała się, że padnie to pytanie. W normalnych rozmowach o pracę temat raczej nie schodził w okolice osobistych przemyśleń kandydata, ale już po przestąpieniu progu Messiah Union kobieta powtórzyła sobie kilkakrotnie, by nie dać się zwieść. Semira stanowiła wręcz podręcznikowy przykład femme fatale: była niesamowicie piękna, inteligentna i, przede wszystkim, naprawdę niebezpieczna. Joan nie miała czego ukrywać - Mekbib imponowała jej jak żadna inna kobieta w Megalopolis, a prowadzona przez nią do tego momentu gra, nieuchronnie zmierzająca ku finałowi, tylko podbudowała to wrażenie. Martin w tym momencie po prostu chciała dla niej pracować. Chciała się uczyć od najlepszej manipulatorki na tej wyspie... i boleśnie zdawała sobie sprawę z tego, że dostała tylko jedną jedyną szansę, którą mogła zaprzepaścić właśnie tym pytaniem.
    Pytania osobiste miały pewien urok - tylko dzięki nim człowiek jest w stanie poznać prawdziwe oblicze drugiej osoby. Rekrutujący mógł pytać o suche szczegóły jak dotychczasowe doświadczenie, czy preferowane godziny pracy. Ale zadając pytanie natury osobistej, o opinię na jakiś temat, miał okazję zobaczyć przepytywanego takim, jakim jest naprawdę, nawet jeśli będzie kłamał jak z nut. Przede wszystkim mało osób w ogóle spodziewa się usłyszeć pytania tego rodzaju, toteż naturalną koleją rzeczy wyrażą zaskoczenie, jedni bardziej wyraźnie, a inni wręcz niedostrzegalnie. Joe nie była wyjątkiem. Wszak była jedynie człowiekiem, na dodatek przebywającym w póki co obcym sobie terenie. Nie miała zielonego pojęcia jakie do tej pory wywarła na Semirze wrażenie, jeśli w ogóle jakiekolwiek istniało - nie potrafiła odczytać intencji Etiopki, co jej się cholernie nie podobało. Nienawidziła niepewności. Nie wiedziała, czy ta cała przechadzka po ,,włościach" Królowej miała jakikolwiek sens, bo równie dobrze mogła zepsuć wszystko już w gabinecie i o tym nie wiedzieć.
    I nagle uderzyła ją ironicznie pokrzepiająca świadomość, że ostatecznie nie miała żadnej władzy nad obecną sytuacją. Z pozoru może nie brzmieć to pozytywnie, ale jednak Martin dopiero w tej chwili poczuła się naprawdę spokojnie. Skoro i tak nie miała władzy nad katem, może po prostu pogodzić się z losem. Po co walczyć z prądem morskim, gdy cały ocean jest twoim domem?
    Nad odpowiedzią i tak musiała się zastanowić. Istniała szansa, że już nigdy więcej nie stanie twarzą w twarz ze swoją idolką, więc nie mogła się teraz po prostu wygłupić. Plotki, plotki... owszem, słyszała wiele. Głównie od pomniejszych handlarzy i paru najemników. Niektórzy nawet utrzymywali, że mają u Ifryt stałą posadę, w co po chociaż szczątkowym poznaniu Semiry Joan mogła wątpić. Jedna plotka brzmiała na pierwszy rzut oka niedorzecznie, ale teraz... Ginewra nie była już niczego pewna.
    Zdała sobie sprawę, że cisza przeciągnęła się już trochę za długo, podczas gdy ona tylko zaciskała wargi w namyśle.
    - Jeśli chodzi o Semirę Amsalu Mekbib - zaczęła, mówiąc to w miarę swobodnym tonem, jakby nie rozmawiała z Isati. - To bez wątpienia kobieta sukcesu. Wielu mężczyzn pewnie marzyłoby o takich LEGALNYCH wpływach w mieście, nie wspominając już od drugiej stronie medalu. Już w tym momencie ma sporą władzę, a nawet nie stoi blisko granicy możliwości. Człowiek jest stworzony by sięgać po horyzont... ale Ifryt mogłaby sięgnąć jeszcze dalej.
    Semira zwróciła uwagę na swój pseudonim. Uśmiechnęła się drapieżnie. Dopiero teraz zaczynała się wypowiedź, której oczekiwała.
    - Słyszałam to i owo - kontynuowała Joan. - Fakt, że pod powierzchnią Messiah Union rozciąga się istne czarnorynkowe imperium dawno przestał być plotką, bo wie o tym już każda szanująca się grupa przestępcza oraz osobne jednostki. Co więcej, wielu chciałoby czerpać z tego korzyści, stać się częścią wielkiej machiny. Ale są i tacy, którzy się tej wizji boją, bo przeraża ich sama osoba Ifryt. Przydomek podobno nie wziął się z niczego... istnieją ludzie wierzący, że słynna Etiopska Królowa naprawdę jest demonem.
    - Czyżbym słyszała wahanie? - Isati nie kryła satysfakcji. - Niewierząca, prawda?
    - Powstałam w probówce. Żadna znana mi religia nie popiera tego na równi z homoseksualizmem - Martin wzruszyła ramionami. Nie zdradziła jakiegoś niesamowitego sekretu. W tych czasach podobna informacja nie mogła jej wyrządzić większej szkody... co najwyżej ponownie nakręcić sąsiadki. Mimo wszystko dostrzegła kątem oka, że asystent Semiry i to zanotował.
    - Co więc ateista może sądzić o demonie przechadzającym się po ulicach najlepiej rozwiniętej metropolii na świecie? - zapytała Mekbib. Musiała się świetnie bawić słuchając plotek na swój temat. Trochę jak Szwedka, gdy słucha pogłosek na własny temat, tylko że w większym kalibrze.
    - Zbierając informacje na jakiś temat zawsze sugeruję się przesłuchiwanym. Otoczenie w jakim się obraca, religia i poglądy mogą mieć wpływ na wiarygodność jego słów. Dla przykładu, sporo owych plotek o demonie w Messiah Union usłyszałam od muzułmanów. Ale kiedy zaczęły się powtarzać w przypadku tak zwanych ,,wierzących wątpiących", zrobiłam się nieco bardziej podejrzliwa.
    Czuła na sobie hipnotyczne spojrzenie. Nie musiała odwracać wzroku od panoramy miasta za oknem, by wiedzieć, że uśmiech na ustach Isati stał się jeszcze bardziej niepokojący.
    - A mimo to przyszłaś - zauważyła.
    Joan odwróciła wzrok w jej stronę, również się uśmiechając.
    - Przynajmniej potwierdziłam swoją teorię, pani Mekbib - odpowiedziała. - Nie ma nic gorszego od niewiarygodnego informatora.
    Zapadła chwila ciszy, podczas której obie wpatrywały się w miasto. Joe miała przeczucie, że to chyba już wszystko, bo o czym więcej mogłyby rozmawiać? Powiedziała już wszystko, w przeciwieństwie do Ifryt, która oczywiście nie zamierzała zmieniać takiego stanu rzeczy.
    - Dziękuję za rozmowę - powiedziała w końcu Semira, ruszając powoli w kierunku wind. Joe szybko do niej dołączyła.
    - To chyba ja powinnam pani dziękować - odparła Gina.
    - Jeszcze się przekonamy, Martin - Isati dała znać swojemu asystentowi, żeby poszedł przodem i wezwał windę. To zdecydowanie był koniec odwiedzin. - Mam rozumieć, że w razie potrzeby stawisz się na czas w odpowiednie miejsce?
    - Nie jestem idealna, ale przynajmniej punktualność sobie cenię.
    - Doskonale - Mekbib uśmiechnęła się po raz ostatni.
    Gdy dotarły do recepcji przed biurem, winda już czekała. Wysoki blondyn zaprosił gestem Joan do środka.
    - Do zobaczenia, Joan - pożegnała się krótko Ifryt. - Mam co do ciebie spore oczekiwania. Lepiej, żebyś ich nie zawiodła.
    Drzwi zamknęły się zanim Joe zdążyłaby ułożyć jakąś sensowną odpowiedź. Dopiero piętro niżej pozwoliła sobie głębiej odetchnąć, jakby Semira była zdolna ją jeszcze usłyszeć. A może i tak ją słyszała? Chociaż... jakie to miało teraz znaczenie? Martin uśmiechnęła się do siebie w matowym odbiciu w drzwiach. Chyba się udało. Naprawdę jej się udało.

niedziela, 24 grudnia 2017

Od Sylvaina (CD. Pandory) - Dwa żywe trupy w jednej trumnie na kołach

     Nora.
     Sylvainowi bardzo nie podobał się ten pomysł. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek chociaż na chwilę był w osławionym podziemnym hangarze, ale - jak każdy celebryta przestępczej strony Megalopolis - słyszał mnóstwo plotek na temat tego miejsca. Głównie mało przyjemnych i nieszczególnie zachęcających do złożenia w nim niezapowiedzianej wizyty. Postanowił jednak, że tym razem zachowa dla siebie swoje zdanie. Nie zdarzało się to nazbyt często, ale właściwie nie zamierzał komentować niczego tak długo, jak długo Erro sama zauważy, że przestał się udzielać.
     Patrząc prawdzie w oczy nie miał większej ochoty na to, by w ogóle się odezwać, a to było do niego skrajnie niepodobne. Zajęty intensywnym rozmyślaniem na temat tego, czego niedawno był świadkiem w zasadzie zupełnie się wyłączył. Bynajmniej nie oznaczało to jednak ani namiastki spokoju, bo choć z zewnątrz wydawać się mogło, że wszystko jest pod kontrolą, a sam Sylvain ledwie jest świadomy okolicy, wewnątrz niego szalała istna burza. Pandorze nie wystarczyło wysadzenie budynku i w imię wyładowania nadmiaru energii wywołała niezbyt długi pościg. Pościg, który z kolei zafundował Leviathanowi nowy zastrzyk adrenaliny, znów pobudzając go do działania. Skoro wszystko zaczęło się od nowa nie chciał dać się wyciszyć bez postawienia ostatniej kropki na końcu swojej akcji. Wszystko wskazywało na to, że zarówno on jak i Pandora wpadli w błędne koło, którego zupełnie nieświadomie był twórcą. Mogło to oznaczać, że od tego momentu ich życie sprowadzać się będzie do stałego napędzania się nawzajem do działania. Dziwaczna, pokrętna więź, jeśli faktycznie istniała, a nie tylko wydawało się Francuzowi, że istnieje, mogła pchnąć ich do coraz bardziej ryzykownych i głośnych akcji. Stąd był już tylko krok do nieuchronnej tragedii, która pogrążyć mogła znacznie większe połacie terenu niż pojedyncze punkty któregoś z miast. W ten sposób mogli cierpieć niewinni.
     Oczywiście wcale nie musiało tak się stać. Sylvain mógł puścić w ruch niewidzialne wahadło, dzięki któremu zamiast wzajemnego napędzania się do działania, mogli dostarczać sobie powodów do tego, by przekraczać granice. Było to równie niebezpieczne założenie, choć bez wątpienia miało w sobie więcej sensu i logiki. Dwaj wariaci prawdopodobnie bez końca mogliby przerzucać się coraz to bardziej ryzykownymi pomysłami, prowadząc swoją prywatną rywalizację, której nikt poza nimi nie potrafiłby zrozumieć. Wtedy okazałoby się, że są sobie równocześnie przyjaciółmi i wrogami. Życie w stałym paradoksie przynajmniej w założeniach mogło być okropnie dezorientujące nie tylko dla pechowców ów paradoks tworzących, ale również i dla okolicy. W ten sposób miasta Megalopolis znalazłyby się po raz kolejny w niebezpieczeństwie, bo jedynie kwestią czasu byłoby, gdyby któryś z dwójki Szczurów znalazł sposób na poruszenie miastem w posadach.
     Sytuacja ta mogła też nie mieć żadnego wpływu na przyszłość Sylvaina, ale zdecydowanie bardziej wolał zastanawiać się, co mogłoby się stać, gdyby jednak któraś z jego teorii okazała się właściwa. Zastanawianie się jak wyglądałaby przyszłość pozbawiona szalejącej po mieście zarazy, doskonale obdarta ze wszystkich większych przewrotów była zwyczajnie nudna. Leviathan nie sądził, by mógł pozwolić Megalopolis pójść w taką stronę. Mimo że sam został pośrednio nazwanym nudnym i szalenie ubodło to jego skrzywioną dumę.
     Założył ręce na piersi, buntując się w myślach przeciw temu jak został potraktowany. Trzymał się równo dwa kroki za Wendigo, pozwalając jej spełniać się w roli niezbyt dokładnie poinformowanej przewodniczki, więc nie mogła zobaczyć jego naburmuszonej miny. Nie był jednak w stanie długo wytrzymać w jednej i tej samej pozycji, więc westchnął sfrustrowany i opuścił ręce. Zaledwie po kilku krokach znowu zaczęło mu być niewygodnie, więc strzepnął dłońmi i z powrotem skrzyżował je na klatce piersiowej, tylko po to, by przekonać się, że jednak wygodniej mu z dłońmi w kieszeniach kurtki. Sama konieczność maszerowania za Erro mu nie wystarczała. Musiał być w ruchu, ale innym niż maszerowanie prostym jak stół tunelem. Coś musiało się dziać. Możliwie szybciej niż później, a tunel nie dawał mu żadnych większych możliwości i był marnym polem do popisu.
     - Wychodzę. - oznajmił w końcu, uznając za właściwe poinformować Pandorę o swoim potencjalnym zniknięciu.
     - Co? - kobieta zawróciła w miejscu, żeby spojrzeć Francuzowi w twarz. Zobaczyła jednak wyłącznie tył jego głowy, bo Levi w najlepsze wracał do miejsca, gdzie po raz ostatni zauważył drabinkę prowadzącą ku powierzchni. - Hej! Gdzie idziesz?
     Wskazał palcem do góry, jakby ten gest tłumaczył wszystko. Nie obchodziło go ani odrobinę w którym miejscu dokładnie wydostanie się z powrotem na poziom ulicy. Chciał sobie tylko odetchnąć świeżym powietrzem, a jeśli Erro nie zagoni go potem z powrotem do tunelu ewakuacyjnego - tym lepiej. Dlatego nie męcząc się zbędnym strzępieniem języka wspiął się po drabince. Wszedł tak wysoko, by oprzeć się plecami o blokujący mu wyjście betonowy blok i naparł na niego, żeby go przesunąć.
     Ktoś zaklął, gdy jedna z płyt chodnikowych przesunęła się na ułamek sekundy nim postawił na niej stopę. Sylvain kompletnie niezrażony zepchnięciem go z powrotem na drabinkę, uniósł płytę jeszcze raz i odsunął ją na bok. Przez chwilę stał na szczeblu drabinki, rozglądając się dookoła, by znaleźć choć jeden charakterystyczny punkt. Ponad poziom chodnika wystawała tylko jego głowa. Miasto jednak wyglądało mu zupełnie obco i był niemal całkowicie pewien, że z jakiegoś powodu omijał to miejsce. Może zwyczajnie nie było tu nic ciekawego, a może to perspektywa była niewłaściwa i dlatego wydawało mu się, że nie zna tego miejsca. Tak czy siak ulica, chociaż z pozoru nie wyróżniała się niczym szczególnym, zdawała się obiecywać zgoła więcej niż nudny podziemny tunel.
    - Mieliśmy znaleźć Norę. - przypomniała mu Erro. Levi właśnie w tym momencie uświadomił sobie, że Brazylijka czeka w kolejce do wyjścia. Wygramolił się na chodnik.
     - No i? - wzruszył ramionami - Jak nie teraz to za chwilę. Nora magicznie nie zniknie. I nie zmieni swojego miejsca... Chyba. Ostatnio niczego pewien nie jestem.
     Wendigo przekrzywiła głowę i otaksowała go całego wzrokiem, zapewne zastanawiając się skąd się wzięła i co oznacza dziwna zmiana nastroju Sylve.
     - Więc mam rozumieć, że tak po prostu zupełnie spontanicznie zmieniłeś swoje plany? - prawdopodobnie uniosła brwi, ale Sylvain nie miał pewności. Tatuaż skutecznie zacierał każdy przejaw niezbyt otwartej mimiki twarzy.
     - A od kiedy mówimy o jakichkolwiek planach, mon ami? - spytał, kierując się wprost ku najbliższemu parkingowi, gdzie miał nadzieję znaleźć godne zajęcie. Nie miał pewności czy Erro za nim pójdzie czy też zdecyduje się wrócić do tunelu. Przecież nie odpowiadał za nią i nie miał obowiązku jej pilnować.
     Odetchnął głęboko, pachnącym jedzeniem z pobliskiej restauracji, ciepłym powietrzem. Wydało mu się być cięższe niż zwykle. Strzelił kostkami i rozprostował palce, rozciągając mięśnie i ścięgna. Uśmiechnął się lekko pod nosem, z rozbawieniem zauważając, że nawet tak prosta czynność może przynieść chociaż chwilową przyjemność. Jego półuśmiech nie umknął uwadze, idącej już od jakiegoś czasu po prawej Sylve, Erro.
     - Właśnie wpadłeś na jakiś pomysł? - spróbowała odgadnąć. W tym samym momencie wzrok Leviathana powędrował ku jednemu z samochodów. Błyszczący nowością SUV stał zaparkowany w tak idealnym miejscu, że Levi, przechodząc w pobliżu zwyczajnie nie mógł przejść obok zupełnie obojętnie. Ciemny, granatowy lakier, mieniący się w słońcu jak wyjątkowo umowna imitacja własnej galaktyki przykuwał jego wzrok w ten charakterystyczny sposób, że Sylvain miał wrażenie, że jeśli odpowiednio zmrużyłby oczy i zmusił mózg do próby powrotu do stanu na chwilę po zmartwychwstaniu, z pewnością odniósłby wrażenie, że kolor nadwozia uśmiecha się do niego. Być może nawet skinąłby (możliwe, że ręką albo inną kończyną - kto wie?) mu w geście, którego nie mógłby zinterpretować inaczej niż zaproszenia. Tak czy siak maszyna wyglądała na bardzo, bardzo drogą i jeszcze bardziej nową, a przy tym miała równie bardzo ładną bryłę nadwozia.
     - Może. - odpowiedział Levi, podchodząc do SUV-a. Przejechał dłonią po masce i zabębnił palcami o lakier, a potem przeszedł na bok samochodu i zajrzał do wnętrza. Gdyby nie kilka wypalonych papierosów, ciśniętych niedbale w okolice zapalniczki czy sterta paragonów na desce rozdzielczej, samochód z pewnością byłby doskonale idealny. Szkoda, że ideały nie istnieją, pomyślał z żalem, O ile łatwiej by mi się żyło, gdybym nie musiał cały czas tworzyć nowych. I tak nikt ich nie docenia. 
     - Wiesz, Erro, tak się zastanawiam... - zaczął, marszcząc przy tym lekko brwi. Jak zawsze, gdy starał się skoncentrować na tylko jednej sprawie. - Może moglibyśmy zabrać to cudo na przejażdżkę...?
      Wendigo zastanowiła się chwilę, zerkając na dłoń Francuza, która czule głaskała drzwi tuż obok klamki. Nie wydawała się być zbytnio przeciwna temu pomysłowi. Sylvain nie znał jej zbyt długo, ale jednego był bardziej pewien niż liczby swoich zgonów: Pandora wiedziała czym jest dobra zabawa nawet jeśli nie potrafiła jej należycie uczcić i musiała się zgodzić. A nawet jeśli nie... Czy to mogło go powstrzymać? Nie. Pytał tylko dla towarzystwa. Nie mógł być przecież tak nudny, by miała wrócić do kanałów.
     - Tylko przejażdżka? - spytała z podejrzanym błyskiem w oku.
     Berthier w odpowiedzi wyszczerzył zęby w wiele obiecującym uśmiechu i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki w poszukiwaniu kolejnej ze swoich niesamowitych zabawek. W końcu jakim byłby zawodowcem w sianiu chaosu gdyby nie był przygotowany na każdą ewentualność? Samochody były tylko kolejnym z jego narzędzi, a Sylve uwielbiał regularnie wykorzystywać każdy dostępny mu środek.
     Zaledwie kilka minut później drzwi SUV-a stanęły otworem, a Sylvain wygrzebywał na asfalt parkingu ostatnie papierki. Musiał zostawić kierowcy jakiś wyraźny znak, że jego samochodu nie zabrał byle przypadkowy złodziej z ulicy. Podrzędny przestępca zabrałby samochód w całości i nie zawracałby sobie głowy sprzątaniem wnętrza. Sylvain Berthier w żadnym stopniu nie był przypadkowym złodziejaszkiem. Aż do pewnego momentu nie planował nawet w ogóle kraść samochodu. Nie był jednak wstanie odmówić sobie wycieczki po mieście. Zbyt dawno już oglądał samochody wyłącznie z odpowiedniego i nie wzbudzającego większych podejrzeń dystansu. W gruncie rzeczy tęsknił za poczuciem kontroli, którą dać mogło mu tylko zaciśnięcie dłoni na kierownicy i wepchnięcie pedału gazu w podłogę. Tęsknił za faktem prowadzenia jakiegoś samochodu, nawet jeśli nierozumiejący jego zauroczenia samą jazdą ignoranci odebrali mu jedyny papierek upoważniający go do legalnego realizowania swojej pasji.
     Pandora, której najwyraźniej niewiele obchodził ogólny syf panujący w środku, od dawna siedziała na miejscu pasażera i bez najmniejszego skrępowania grzebała w schowku.
     - Im dłużej tu siedzimy tym większa szansa, że ktoś nas zobaczy. - stwierdziła od niechcenia. Wyciągnęła z schowka jakieś okulary przeciwsłoneczne i bez wahania rzuciła je Sylvainowi.
     - Mam swoje lata i wiem co robię. Poza tym tak nie byłoby zabawniej? - odparł Berthier, wsuwając na nos okulary. Dopiero gdy upewnił się, że wszystkie śmieci zostały uprzątnięte, wsiadł za kierownicę, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Z niemal nabożną czcią zacisnął dłonie na kierownicy i poprawił się w fotelu, żeby na pewno dobrze się ułożyć. Zaraz potem, wzorem kierowcy doskonałego, poprawił ustawienie wszystkich lusterek (Lusterka były bardzo ważne - jak uważał Sylve - bez nich ani rusz, bo niby jak tu widzieć co dzieje się dookoła samochodu?). O zapięciu pasów Francuz oczywiście zapomniał i wszystko wskazywało na to, że celowo dopuścił się tak karygodnego niedopatrzenia.
     - W sumie... byłoby. - zgodziła się Brazylijka. - Jak masz zamiar uruchomić silnik?
     Sylvain zsunął okulary na czubek nosa i zerknął na Erro sponad przyciemnionych oprawek. Przez chwilę wbijał w nią wzrok, unosząc brwi. Potem jakby lekko otrząsnął się z dziwnego transu i uśmiechnął się łobuzersko.
     - Niesamowitą siłą mojego uroku osobistego, mon cher. - mrugnął do niej i znowu ukrył oczy za ciemnymi szkłami. Ledwo skończył mówić, gdy silnik samochodu z przyjemnym pomrukiem obudził się do życia. Pandora zamrugała kilka razy, przekrzywiając przy tym lekko głowę. Posłała Francuzowi spojrzenie tak dobitnie wyrażające domaganie się wyjaśnienia, że ten w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się właściwym sobie, leviathanowym uśmiechem i wzruszył ramionami. - Magia. - stwierdził z całkowitym przekonaniem i zaśmiał jak wypadało tylko nie do końca zdrowemu na umyśle człowiekowi, który dostał w swoje ręce nową, śmiertelnie niebezpieczną zabawkę.
     Samochód z piskiem opon i donośnym rykiem klaksonu wyskoczył przed siebie i pognał ku wyjazdowi z parkingu, a potem dalej w dół ulicy wprost na spotkanie z nieznanym.

     - Kto cię uczył jeździć?! - Pandora musiała podnieść głos, aby przekrzyczeć wyjący na najwyższych obrotach silnik. Samochodem zarzuciło, gdy jego kierowca szarpnął kierownicą w prawo, a zaraz potem gwałtownie w lewo, żeby ominąć niewinną przydrożną latarnię, więc Erro, chcąc nie chcąc, musiała kurczowo uczepić się każdego uchwytu w zasięgu ręki. Głównie przez wzgląd na możliwość opuszczenia samochodu przez którąś z szyb lub - mniej drastycznie - rozpłaszczenia na niej twarzy. Obie opcje miały swoje nie do końca przyjemne skutki, których nawet osoba pokroju Wendigo naturalnym odruchem wolała uniknąć. Nawet jeśli nic nie mogło jej trwale unieszkodliwić czy mocniej zaboleć.
     - Nie chcesz wiedzieć! - odkrzyknął jej Sylve - To zbyt drastyczna historia!
     Na Francuza fizyka zdawała się nie działać. Leviathan nie zdradzał żadnych oznak tego, że w ogóle odczuwa jak samochód rzuca się po całej drodze. Siedział w fotelu tak pewnie jakby wybrał się na leniwą, niedzielną przejażdżkę, a nie wyczynowy rajd po Elizjum. Nie po raz pierwszy naginał jedne z najbardziej fundamentalnych praw rządzących znanym ludzkości wszechświatem - w końcu, gdyby tego nie robił, nie mógłby szczycić się aż tak legendarną reputacją człowieka zdolnego do wszystkiego. Miał już niejaką wprawę w drwieniu z grawitacji. Prawa dynamiki i wszelkie działające na ciało w ruchu siły najwyraźniej także podchodziły pod rzeczy, którymi nie musiał się zbytnio przejmować.
     - Pierwszy raz jadę SUV-em! - wypalił po chwili - Nigdy mnie te oszukańcze terenówki nie interesowały!
     - To dlaczego go ukradliśmy?!
     - Spodobał mi się lakier!
     - I tylko tyle?! - Pandora po raz kolejny tego dnia spojrzała na niego jak na nie do końca zrozumiałe zjawisko. To oczywiste, że nie była w stanie domyślać się wszystkich krążących po głowie Leviathana myśli. W końcu nawet jemu samemu zdarzało się siebie nie zrozumieć.
     - A gdzie tam! Robimy to dla celu wyższego!
     - Jakiego celu wyższego?!
     Erro opuściła szybę i wychyliła się przez okno, celując z pistoletu w stronę siedzących niemal na zderzaku SUV-a radiowozów - pokaz ostatecznej odwagi lub skończonej brawury. Oddała kilka strzałów, z których najpewniej nie wszystkie były celne. Sylvain wywnioskował to, sugerując się faktem, że samochód podskoczył, gdy znowu zahaczył o chodnik oraz tym, że żaden radiowóz nie skręcił nagle z trasy pościgu. Podobał mu się taki stan rzeczy. Wbrew pozorom trochę lubił być na celowniku (niezbyt długo i raczej mając do dyspozycji jakiekolwiek godne zaufania osłony, ale jednak), bo to najlepiej rozjaśniało mu myśli.
     - Pomyśl o tych wszystkich OSZUKANYCH właścicielach! Kupują samochód i wydaje im się, że mają terenówkę, nie?! A tak naprawdę wcale nie kupują terenówki! Tylko jakiegoś pół miejskiego kloca! Nie dostają nic poza wysokim podwoziem i bagażnikiem na kilka ciał! - Francuz puścił kierownicę, żeby lepiej zobrazować Wendigo ogrom tego problemu. Samochód, jakby nagle orientując się, że nie ma nad sobą kontroli, gwałtownie skręcił w lewo. To SUV-y mają aż taki promień skrętu?, przemknęło przez myśli Sylve, gdy znowu łapał za kierownicę, starając się wrócić na dobrą drogę. Co ja robię źle? 
     - Wstyd i hańba! Łapię! - odpowiedziała mu Erro, po raz kolejny starając się usunąć choć jeden ścigający ich radiowóz. Najwyraźniej nie było to łatwe. - Ale jak masz zamiar zmienić to kradnąc jeden samochód?!
     - Faktycznie mogłem napaść na cały salon! - przyznał jej rację Sylve - Ale nie wiem, gdzie taki najbliższy salon jest! Poza tym przynajmniej jednego człowieka uratujemy! Myśl optymistycznie! Najpierw jeden anonim, a potem reszta świata! O! Nasz zjazd!
     Francuz gwałtownie skręcił kierownicą i zaciągnął hamulec ręczny. Samochód, zawodząc żałośnie w proteście przeciw tak bestialskiemu traktowaniu, wpadł w poślizg i obrócił się o prawie 180 stopni. Berthier w tym czasie - popisując się przy tym niesamowitymi zdolnościami w szybkim manewrowaniu kompletnie obcymi pojazdami - zwolnił hamulec, włączył na desce rozdzielczej napęd na cztery koła, wrzucił bieg i przydepnął do oporu pedał gazu. Cała ta złożona operacja nie zajęła mu nawet kilku sekund, a samochód znów skoczył przed siebie. Sylvain obejrzał się przez ramię na czerniejący za tylną szybą ślad przyczepionej do nawierzchni gumy.
     - Bon sang! Asfalt się za nami nie zwinął! - poskarżył się.
     - A powinien?!
     - Po takim starcie?! Powinien!
   SUV wpadł w odchodzącą od głównej drogi uliczkę. Przed oczami jego pasażerów wyrósł nieproporcjonalnie niski jak na standardy Elizjum budynek, którego wcześniej nie dane im było widzieć.
     - Putain! - zaklął Sylve, natychmiast hamując na każdy możliwy sposób i naturalnym odruchem skręcając kierownicą. Rozpędzony samochód odwrócił się bokiem, dalej nieuchronnie sunąc w stronę ściany. - Opuścić pojazd!

Pandora?

sobota, 2 grudnia 2017

Od Semiry (CD. Joan) - W sidłach demona

     Semira uważnie przysłuchiwała się każdemu słowu wypowiadanemu przez Szwedkę. Równocześnie starała się nie sprawiać wrażenia zbytnio zainteresowanej. Nie chciała mylnie sugerować, że Joan ma ją w garści. Błękitna kobieta mogłaby poczuć się w związku z tym aż zbyt pewnie. Poza tym i tak o wiele zabawniej było obserwować starania Martin, gdy ta zupełnie nieświadomie zabiegała o przychylność Meraffe. Oczywiście Ginewra była kimś, kto miał swoją godność, więc ani myślała celowo walczyć o uwagę Ifryt. Praktycznie rzecz ujmując miała już swoje stanowisko, a rozmowa o pracę była jedynie zwyczajną formalnością; o czym obie doskonale wiedziały. W końcu, gdyby Isati nie była zainteresowana postacią Joan Martin, do spotkania nigdy by nie doszło. Semira z zasady nigdy nie traciła czasu na rozmowy bez profitu. Mimo wszystko Ginewra, jak każdy człowiek, któremu zależało na konkretnej posadzie, nie chciała wypaść źle. Ludzka psychika niezależnie od tego, kim był człowiek, działała bardzo podobnie. Przykładowo zwykle nikt nie chciał zawieść oczekiwań względem swojej osoby u kogoś, kto miał władzę w danym miejscu. W tym wypadku przychylność Semiry gwarantowała stałą posadę w jej imperium na względnie wysokich stanowiskach, a kto wie, może i z unikalnymi przywilejami. Szansa, którą dawała praca w Messiah Union bardzo często lubiła wymuszać na niedoszłych pracownikach pewne stałe wzorce zachowań. Ludzie przeważnie próbowali dać z siebie wszystko i pokazać się z jak najlepszej strony. Nieistotne czy chodziło o swój własny, egoistyczny sukces w drodze do kariery, czy może o chęć przypodobania się samej Isati. Obie te strategie przynosiły na tyle dużo korzyści, by trafić do stałej puli zagrywek Semiry, a jeśli ona sama była w centrum zainteresowania - tym lepiej.
     Nie tak dawno powiedziała pewnemu martwemu już człowiekowi, że kontrola jest podstawą jej zaufania. Tylko czy mogła powiedzieć, że komukolwiek naprawdę ufała? Owszem, miała Espena. Włożyła jednak wiele pracy w to, by zaskarbić sobie bezwzględną lojalność tego człowieka. Zastała go jako pomniejszego handlarza w jednej z mniej obrotnych dzielnic miejskich, gdzie nawiasem mówiąc, marnował się okrutnie. Dała mu nowy, znacznie większy dom, środki niezbędne do prowadzenia życia na poziomie adekwatnym do przeznaczonego mu stanowiska. Espen nie tylko należał do niej, bo zmuszało go do tego demoniczne działanie jej głosu. Był od niej zależny znacznie bardziej. Dawno temu zadeklarował jej bezwzględne posłuszeństwo w zamian za wszystko co mu dała i jak dotąd jego więź z Meraffe tylko się pogłębiała. Nie było jednak w Messiah Union innego człwowieka, któremu poświęciłaby tak wiele czasu. Nie mogła więc ufać żadnemu z nich. Do pozycji czy majątku Joan Martin także ręki nie przyłożyła, stąd nie mogła mieć absolutnej pewności co do jej lojalności. Tańcząca w ,,Venus" Ginewra była jej kompletnie obca i w zasadzie żyła do tej pory niezależnie od wpływu Ifryt. Niebawem ten stan rzeczy mógł ulec zmianie i dlatego odbywająca się rozmowa kwalifikacyjna była aż tak ważnym elementem tej współpracy. Isati potrzebowała realnego poglądu na osobę Joan, bo musiała dowiedzieć się z kim ma do czynienia i jak ów spotkanie rozegrać, jednocześnie nie zdradzając się z niczym, co nie było absolutnie niezbędne.
     Semira Amsalu Mekbib już od chwili, gdy Joan przekroczyła próg jej gabinetu zastawiała sidła. Wkrótce miały się one zacisnąć, lecz tylko ona zdawała sobie z tego sprawę i tylko ona wiedziała, jakie wiążą się z tym konsekwencje.
     - Przejdźmy się - zaproponowała w pewnym momencie, gdy wyczerpała swój zasób najważniejszych pytań. Przyglądała się Joan spod wdzięcznie przymkniętych powiek, opierając podbródek na wierzchu dłoni. - Messiah Union nie składa się wyłącznie z recepcji i mojego gabinetu.
     Joan natychmiast zareagowała na nagłą zmianę tematu, posyłając Etiopce uważne spojrzenie i zamrugała kilkukrotnie, zapewne zastanawiając się co było przyczyną takiego stwierdzenia. Szybko się jednak zreflektowała się, ani na moment nie tracąc swojego doskonale wypracowanego, pewnego siebie uśmiechu. Przez cały czas starała się być maksymalnie otwarta i szczera. Było to po niej widać już na pierwszy rzut oka. Isati widziała jednak coś jeszcze. Joan nie była aż tak pewna swojego jak próbowała to pokazać. Może i była odważną kobietą, która nie bała się konfrontacji z innymi ludźmi - co do tego Semira nie miała najmniejszych wątpliwości - lecz nie pozbyła się zupełnie pewnego zawahania, które wprawne oko Ifryt bez trudu wyłowiło, pomimo zręcznych i błyskawicznych prób jego zamaskowania. Wolała założyć, że przyczyną tej niepewności jest po prostu nieznane Martin otoczenie. Poza tym rozmawiała przecież właśnie z Meraffe, a ta celowo podkopywała jej odwagę, by przekonać się czy łatwo ją zniszczyć i jeśli tak, co też może kryć się pod nią.
     Etiopka podniosła się z fotela i obeszła biurko, zatrzymując się tuż obok krzesła Joan. Nie odwracając głowy w stronę niebieskiej, posłała jej uśmiech jednym kącikiem ust. Nawet wtedy nie spuszczała z niej wzroku, choć przecież widziała ją jedynie kątem oka. Położyła dłoń na ramieniu Joan. Gest ten pozornie miał dodawać otuchy, lecz dotyku Isati prawie nigdy nie dało się zinterpretować w ten sposób. Stąd Ginewra spięła mięśnie, nagle zaniepokojona takim obrotem spraw. Ludzie przeważnie nie lubili być dotykani przez demony. Tyczyło się to też kontaktów z demonami-mieszańcami, których Semira była chlubnym przykładem.
     - Zwykle nie zajmuję się oprowadzaniem nowych twarzy po swoim domu, Joan. - Ifryt celowo użyła imienia kobiety. Imię, podobnie jak wcześniejszy dotyk, miało w sobie moc. Budowało pewną zależność.
     Sidła z wolna się zaciskały.
     - Swoim domu? - podjęła Martin i również wstała, zmuszając Meraffe, by zabrała rękę.
     - Messiah Union może i nie wygląda jak prawdziwa rezydencja - przyznała Ifryt, bez cienia zakłopotania czy wstydu. Jej twierdza w żadnym wypadku nie była powodem do odczuwania zażenowania. - Aczkolwiek mam tutaj dla siebie całe piętro. Nawet jeśli niewielu potrafi uwierzyć w te pogłoski. Lepiej dla mnie, gdy nikt nie próbuje mnie nachodzić we własnym mieszkaniu.
     Celowo zdradziła Joan niemalże dokładne miejsce swojego zamieszkania. Plotki zmyśliła - wszyscy, którzy także spędzali nadmiar wolnego czasu w murach Messiah Union, wiedzieli, że cesarzowa mieszka na stałe w swojej twierdzy. Ginewra miała jednak uwierzyć, że Ifryt zdradziła jej swój sekret. Tajemnice najlepiej spajały dwóch ludzi. Lepiej nawet niż najbardziej wiążące umowy i deklaracje. Joan nie musiała wiedzieć o tym, że pozyskana przez nią informacja nie ma większej wartości - liczył się sam fakt podzielenia się sekretem. W końcu czego czy istniała bardziej przekonująca dla informatora waluta niż tajemnica?
     - Z oczywistych względów nie mam zamiaru zapraszać cię do moich pokoi. Cenię sobie prywatność - oznajmiła niby niezbyt twardym tonem.
     - Rozumiem, pani Mekbib.
     Obie kobiety ramię w ramię opuściły gabinet Isati, nie trudząc się pozdrawianiem znudzonej recepcjonistki u jego progu. Espen, doskonale świadom swojej mało zauważalnej (skoro przez cały czas trwania pierwszej części dialogu udało mu się praktycznie stać niewidzialnym), a przez to i niezmiernie ważnej roli dołączył do nich. Trzymał się jednak w stosownej odległości od kobiet. Gdyby Isati zadała sobie trud należytego przedstawienia go oficjalnie już na początku rozmowy, mógłby iść ramię w ramię z Joan i Ifryt, służąc słowem wyjaśnienia od czasu do czasu. Semira jednak pominęła jego obecność, a zatem wywnioskował, że z pewnością nie jemu przypadła rola przewodnika. Był w tym wypadku ledwie obserwatorem i notował wszystkie swoje nawet najmniej ważne spostrzeżenia. Zapisywał też każde kluczowe dane padające z ust Szwedki. Nie wierzył, by Ifryt potrzebowała później jego notatek. Semira wszystkie szczegóły działalności Messiah Union nosiła we własnej głowie i nie potrzebowała zapisków jej asystenta. Wiedziała przecież więcej niż Espen, a przecież nie było lepiej poinformowanej osoby od niego. Notował więc wyłącznie dla siebie i ze względu na fakt, że pewnym było, że jemu samemu przyjdzie nauczyć się chociaż najbardziej podstawowych informacji na temat Ginewry. Espenowi nie wypadało czegoś nie wiedzieć.
     Semira tymczasem szła swobodnie korytarzem, prowadząc z Joan luźną pogawędkę. Nie trzeba było jednak większych zdolności, by dostrzegać czujny błysk rozświetlający jej bordowe tęczówki. Uśmiech, który przywołała na twarz również nie stracił swojej charakterystycznej drapieżności, upodabniając Semirę do wspaniałej lwicy, przechadzającej się po swoim terytorium. Nie siliła się na przesadnie dbałe ukrywanie swoich prawdziwych intencji - Joan z pewnością była świadoma wszelkich prób, którym bez przerwy była poddawana, a których nie potrafiła dostrzec. Wobec tego ukrywanie prawdy było w tym wypadku daremnym wysiłkiem. Meraffe nie pozostawiała informatorce większych złudzeń.
     - Messiah Union, chociaż w całości należy do mnie - oznajmiła po drodze, gdy temat rozmowy zszedł na konieczność stosowania podwójnych wind - musiało zostać podzielone na dwie odrębne części, które nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Moje imperium, choć bez wątpienia rozległe, opiera się głownie na gęstej sieci ludzi pracujących w terenie, a więc ścisłe centrum - serce imperium - nie zajmuje aż takiej przestrzeni, by wypełnić cały ten budynek. Nie przepadam jednak za marnowaniem miejsca i potencjału, a ten wieżowiec ma dla nas wszystkich szczególne znaczenie. Stąd też górne piętra wieżowca dokładnie odcięto od tych, które zajmują moi ludzie i przeznaczono je pod wynajem. Teraz ma tam swoją siedzibę jedna z nowo rozwijających się na terenie Megalopolis firm...
    - Horne's Jewellery, jeśli nic się nie zmieniło od ostatniego przelewu - wtrąciła przechodząca obok blondynka, zapatrzona w ekran czytnika i nawet nie zwalniając kroku, skręciła w odchodzący w lewo korytarz.
     - To dobrze rokująca firma, ze znacznym kapitałem. Dochód płynący z ich czynszu wystarcza na zupełne pokrycie wszystkich potrzeb budynku. Poza tym stanowi doskonale legalną przykrywkę dla podziemnego działania Messiah Union. Tym lepiej dla nas, jeśli robią to zupełnie nieświadomie.
     - W ten sposób utrzymuje pani wszystkie podejrzenia z dala od tego miejsca - odgadła Martin, a w tonie jej głosu zadrgała pełna uznania nutka.
     - Najprostsze rozwiązania często bywają najlepsze - Semira wzruszyła ramionami, nie spuszczając z Joan wyjątkowo nieruchomego spojrzenia na które zdobyć mogła wyłącznie ta mniej ludzka strona natury Ifryt. - A zmieniając temat... Co może o mnie myśleć tak niezrównana informatorka jak ty, Joan?
     - Chodzi o plotki, które krążą na pani temat czy też o moje zdanie, pani Mekbib? - dopytała Ginewra, kupując sobie dodatkową chwilę na zastanowienie się.
     - Może o obie kwestie? - odpowiedziała pytaniem Meraffe.
      Sidła właśnie zacisnęły się do końca.

 Joan? Ja wiem... Nie dość, że nic się nie dzieje to jeszcze dziwnie urwane. Zła wena mi tak podpowiedziała > <