piątek, 25 sierpnia 2023

Akihiro Nakamura

Rule number one: do not show weakness. As far as anyone knows, you are emotionless. You are the monster they all want to see. At least that's what they told me. This has been the most effective buffer for pain I've ever used.

 Podstawowe informacje

Imię: Akihiro
    Notatka: Koleżanka z pracy kiedyś skróciła sobie jego imię do Roo i tak się przyjęło. Akihiro sam przyznał, że woli, gdy ludzie zwracają się do niego per Roo, a nie – zgodnie z logiką – Aki czy Hiro. 
Nazwisko: Nakamura
Znane pseudonimy: Akihiro Nakamura absolutnie nie jest nikim znanym na przestępczej scenie Megalopolis. Jest nowy w mieście i, cytując, do głowy by mu nie przyszło, że trafi do gangu. Dlatego trudno szukać jakichkolwiek śladów ksywek. Ma za to pseudonim artystyczny: Monster. Obecnie praktycznie z niego nie korzysta.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 23 lata
Aparycja: Akihiro Nakamura jest młodym mężczyzną japońskiego pochodzenia. Za sprawą średniego wzrostu i przeciętnej postury nieszczególnie wyróżnia się na tle innych mieszkańców Penthouse'a. Jednak fakt, że od najmłodszych lat uprawia akrobatykę odcisnął na nim swoje piętno. Jest wysportowany – to niezaprzeczalny fakt. Mówimy o człowieku, dla którego szpagat jest równie naturalny co skłon. I który dla uciechy innych zrobi perfekcyjne salto w tył dokładnie w tym miejscu, w którym stoi, tylko dlatego, że  m o ż e. Z drugiej strony jego pasja do szarf tłumaczy skąd te wszystkie siniaki i ślady po otarciach w przypadkowych miejscach czy ta blizna ciągnąca się skosem od prawego obojczyka do ostatniego żebra po lewej.
     Roo od reszty shangrilaskiej ekipy odróżniają jego wybory estetyczne. Akihiro prawdopodobnie nie pamięta już jak wygląda z włosami w normalnym, ciemnym kolorze, a na pytanie o swój naturalny odcień odpowiada: Niebieski? Farbuje się od lat, często zmieniając kolory na głowie, ale prawdą jest, że do błękitnego wraca zdecydowanie najczęściej. Bardzo chętnie korzysta z kolorowych soczewek – te dobiera wedle humoru, uznania i makijażu, na który zdecydował się danego dnia. W każdym uchu ma po trzy helixy – najczęściej cienkie i czarne. Pod zewnętrznym kącikiem lewego oka wytatuowaną ma małą łezkę o cienkim konturze i jasnoniebieskim wypełnieniu. Jego lewą rękę od nadgarstka do łokcia oplata abstrakcyjny tatuaż złożony z nierównych, czarnych linii. Bardzo podobny pokrywa mu prawy biceps i bark – koliste linie wchodzą też na żebra. Z ciekawostek: jest leworęczny.
Narodowość: Japonia, Kiusiu, Fukuoka
Rodzina: Obecnie nie ma nikogo. Jego rodzice – Nyoko i Hikaru Nakamura – prawdopodobnie nie wiedzą czy ich syn wciąż żyje. Możemy śmiało powiedzieć, że stracili kontakt na dobre, gdy wysłali go do szkoły z internatem w wieku dziesięciu lat. No bo skąd mogli wiedzieć, że niepilnowane dzieci z wyjątkowym talentem zostaną sprzedane do cyrku? Akihiro ma tylko nadzieję, że jego siostrze, Fujiko, nic się nie stało. Nie jest jednak w stanie powiedzieć, gdzie przebywa bliźniaczka.
Zameldowanie: To nielegalny imigrant. Jesteśmy w trakcie załatwiania mu papierów...
    Prawnie wciąż jest własnością Paradise Act Circus – jednego z tych sławnych na cały świat cyrków, który reklamuje się wykorzystywaniem w swoich spektaklach mutantów.
Zawód: Cyrkowiec. A konkretniej artysta cyrkowy specjalizujący się w akrobatyce powietrznej i efektach specjalnych.

Działalność

Przynależność: Szczury
        Ekipa: Penthouse [Shangri-La]
Przełożony: Kasumi Zila
Rola: Natura mutacji Roo sprawia, że nie nadaje się na mutanta bojowego. Prawdę powiedziawszy też nigdy nie chciał nim być. Zdecydowanie lepiej sprawdza się w roli dywersji. Szczególnie w parze z Echo – mają zgodne poglądy, a ich umiejętności wzajemnie się uzupełniają. Roo ma też kluczowe doświadczenie w charakteryzacji i z pewnością odnajduje się w roli dodatkowych rąk do pomocy przed większą akcją.

Zdolności specjalne

Mutacje: Tak
        Szczegóły: Gdyby mutacje przydzielano na podstawie teleturnieju z kołem fortuny, Akihiro z całą pewnością zgarnął w nim jedną z głównych nagród. Jest psychokinetykiem. Tak, po prostu psychokinetykiem. Reprezentuje sobą całe spektrum tej grupy mutacji od banałów pokroju telekinezy czy bilokacji aż po chronokinetyczną kontrolę nad przepływem czasu. W teorii mógłby zwyczajnie naginać znaną nam wszystkim rzeczywistość wedle własnego kaprysu. W praktyce jednak z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność, bo zgodnie z prawami natury razem z ogromnym potencjałem przychodzą też ogromne ograniczenia.
     Jednym z największych ograniczeń Roo jest jego własny brak doświadczenia. Dlatego niechętnie ucieka się do kinez, które już z nazwy brzmią skomplikowanie. Zresztą trudno go za to winić. Chyba każdy na jego miejscu wolałby trzymać się z daleka od rzeczy, których się nie rozumie. Sam zauważył, że gdy eksperymentował z telekinezą, w najgorszym przypadku przedmiot, który mu się "wyślizgnął" lądował na podłodze. Ale gdyby zamiast tego uparł się na eksperymenty z grawitacją kto wie do czego doprowadziłoby takie "wyślizgnięcie"? Dlatego lepiej dla świata jest, gdy trzyma się z daleka od modyfikowania skomplikowanych praw natury.
     Innym ograniczeniem bez wątpienia jest czas potrzebny, by osiągnąć zamierzony efekt. Oczywiście, sztuczki z których korzysta częściej niż z innych zajmują mu bez porównania mniej niż te, które próbuje osiągnąć po raz pierwszy. Zrzucenie kartek ze stołu podmuchem wiatru to dla Roo właściwie kwestia kilkunastu sekund, a zepchnięcie lecącego w jego stronę przedmiotu ze swojej trajektorii przypomina odpędzenie natrętnej muchy. Realnie jednak każda z tych czynności wymaga od niego skoncentrowania się (nierzadko do poziomu, żeby wyczuć  a t o m y) i zmuszenia cząsteczek do konkretnego działania. Owszem, jest w stanie zagotować wodę w czajniku bez korzystania z kuchenki, ale zwykle tego nie robi – zajmuje mu to praktycznie tyle samo, co kuchence, a może sobie wyobrazić kilka lepszych sposobów na spędzenie kilku minut niż uparte wpatrywanie się w wodę. Aż strach pomyśleć ile zajęłoby mu stworzenie czegoś z niczego.
Modyfikacje mechaniczne: Brak
Pozostałe umiejętności: Akihiro jest akrobatą – łamanie praw grawitacji to dla niego codzienność. Jest silny i szybki, wygimnastykowany do granic ludzkich możliwości i na pewno nie ma lęku wysokości. Strachu też chyba nie ma. Poprosił nawet Kas o zainstalowanie w holu Penthouse'a szarf, żeby nie wypaść z wprawy. Ma w sobie też coś z artysty: pełny makijaż sceniczny zajmuje mu od czterdziestu minut do półtorej godziny <A widzieliście te makijaże? To małe dzieła sztuki!>. Ach, no i fenomenalnie zna się na fizyce.

Osobowość

Charakter: Czego można spodziewać się po byłym cyrkowcu? Oczywiście wielu rzeczy. Przykładowo tego, że będzie lubił być w centrum uwagi. Albo tego, że z szerokim uśmiechem i niezachwianą pewnością siebie będzie w stanie zamówić pizzę na dowóz. Tego, że będzie duszą towarzystwa. Ekscentrykiem, którego barwne, pełne przygód i podróży życie, zostawiło po sobie ślad w postaci różnych drobnych dziwactw...
     O Akihiro nie da się powiedzieć żadnej z tych rzeczy. Nie ma w nim niczego z gwiazdy wielkiego formatu. On po prostu świetnie takową udaje, jeśli już naprawdę nie ma innego wyjścia. Przez większość czasu jednak stroni od bycia w centrum zainteresowania. Gdyby ktoś wrzucił go nagle do pomieszczenia pełnego rozmawiających ludzi, usiadłby raczej na boku kanapy i słuchał niż bawił innych rozmową. Roo jest raczej nienachalny – to chyba najlepsze określenie dla osoby jego pokroju. Niewiele go widać, rzadko go słychać. Prawie nigdy nie zaczyna rozmowy jako pierwszy, ale zaczepiony, z miłą chęcią przystaje, by porozmawiać chwilę. Ot, żyje sobie tuż obok i dba o to, by przez większość czasu nie dało się tego zauważyć. Twierdzi, że nigdy nic mu tak naprawdę nie przeszkadza. Co najwyżej irytuje, ale w życiu nie zwróciłby komuś uwagi, bo wolałby wyjść z pomieszczenia, powtarzając sobie, że to problem po jego stronie.
     Z natury jest dobrym człowiekiem. Bardzo empatycznym zresztą – nie cierpi, kiedy w jego pobliżu komuś dzieje się krzywda. I paradoksalnie to właśnie w Szczurach żyje się mu lepiej niż wcześniej, bo jak sam twierdzi – tutaj przynajmniej ma to jakiś sens. Nie pytaliśmy o metody treningu stosowane w Paradise Act Circus. Roo chyba niespecjalnie chce się chwalić swoim przeszłym życiem. Zresztą jest cholernie nieśmiałym facetem jak na kogoś, kto całymi latami występował na scenie. No i absurdalnie łatwo go speszyć. Przynajmniej braki w pewności siebie nadrabia kretyńską wręcz odwagą. Poważnie, Roo w kontaktach międzyludzkich i Roo aerialista to dwie kompletnie różne osoby.
Relacje z innymi: O Roo trudno póki co powiedzieć cokolwiek. Jest nowy w gangu, nie miał jeszcze wielu okazji, by popracować z innymi. Jest też introwertykiem – szarfy pod sufitem prawdopodobnie znają go lepiej niż ktokolwiek inny. Mimo wszystko nikomu za skórę jeszcze nie zaszedł i zdaje się, że wolałby, żeby właśnie tak zostało.
        Pozytywne: Akihiro jest z nami w zasadzie głównie za sprawą Charon. To ona wprowadziła go do miasta i to z jej polecenia powstał nowy komplet dokumentów, w którym ani słowa nie ma o jakichkolwiek powiązaniach z cyrkiem. Dla mutanta takiego jak Roo, którego w dzieciństwie sprzedano jak szczeniaka z hodowli, Charon jest wręcz aniołem.
        Negatywne

piątek, 22 kwietnia 2022

[Felix CD Sylve] Żeby nie było nudno


        Charon i jej metalowy przyjaciel z problemami zniknęli już w pomieszczeniach gospodarczych Nory - Lena prawdopodobnie zdecydowała się odprowadzić Craiga do domu jednym z wielu podziemnych tuneli tworzących niesławny elizejski labirynt. Było to sprytne posunięcie z jej strony. Będąc kimś gabarytów bojowego cyborga raczej ciężko przejść ulicą bez bycia zauważonym, a jeśli Rosjanie faktycznie mieli coś do tego złotego olbrzyma, śledzenie go nie byłoby dla nich kłopotem. Co innego, gdyby mieli go szukać w tunelach. Nawaricz na pewno wiedziała o ich istnieniu (która z większych szych półświatka Czterech Miast o nich NIE słyszała?), nie miała jednakże nawet najmniejszego pojęcia, jak się w nich odnaleźć. Nie współpracowała z Norą, nie miała więc także wstępu do tuneli. Jej ludzie bali się zapuszczać zbyt głęboko nie tylko z obawy przed Charon, jej ludźmi lub ludźmi jej sojuszników - w tym Fery - ale także przed najzwyklejszym zgubieniem się w słabo oświetlonej plątaninie identycznych, ciasnych korytarzy. A w takim wypadku wpadnięcie na, przykładowo, członka Szczurów, który ma pełne prawo zastrzelić intruza na miejscu, jest bardzo prawdopodobne. Nawet więc jeśli zorientują się, że Craig spaceruje po mieście przez Norę z pomocą przewodniczki, zostawią go w spokoju zamiast ryzykować konfliktem z każdym członkiem przemytniczego węzła.
    Teraz jednak Feliksa naszła inna myśl: cyborg poprosił Szczury o pomoc. Ćwiek rzadko myślał o Ferze jak o kimś, do kogo można zwrócić się o coś takiego. I nie miał na myśli pomocy, jakiej udzielają sobie nawzajem znajomi po fachu (jakby nie było, był przyjacielem Fery już jakiś czas i nie miał większego problemu z poproszeniem jej o cokolwiek). Craig nie zwrócił się o pomoc do Strzygi, tylko do Szczurów. Przyszedł do gangu, który miał już na koncie wielokrotne niszczenie mienia publicznego, destrukcję kilku budynków oraz jednego z mostów zwodzonych w Shangri-La, idące za tym paraliżowanie ruchu ulicznego, pełen paraliż miasta przez całkowite odcięcie dzielnicy od prądu (osobiste osiągnięcie Ćwieka, którym zasłużył sobie na miejsce w Bazie), handel nielegalnymi substancjami, handel bronią, a teraz także kradzież własności wojskowej i zamordowanie kilkudziesięciu ludzi w przeciągu trzech dni. Fel myśląc o tym wszystkim czuł się nie fair wobec Craiga. Facet próbując wydostać się z jednego bagna wpakował się po pas w drugie. Oj tak, Fera na pewno mu pomoże. Czemu miałaby tego nie robić, skoro prosi ją o to emerytowany wojskowy cyborg? Okazja do kupienia sobie kolejnej destrukcyjnej zabawki właśnie zapukała do jej drzwi, tylko głupi by z tego nie skorzystał. Nawet Dan szczerze kiedyś przyznał, że jej poprzednik przyjął go do gangu tylko dlatego, bo nikt inny w mieście nie miał jeszcze czegoś takiego jak on. Czegoś. To słowo Felixowi, który miał szczęście być nazywanym przez Stalkera przyjacielem, wydawało się po prostu obrzydliwe. A jednak było w obiegu w Megalopolis od zawsze i do dzisiaj przedmiotowe mówienie o mutantach pokroju Kas lub cyborgach jak Dan czy Craig było całkowicie normalne...
    Z drugiej strony jednak, Craig przyszedł akurat do gangu, w którym prawą ręką Fery jest drugi cyborg, traktowany czasem poważniej od niej samej przez lata budowania reputacji, a większość jej osobistej ekipy stanowili właśnie mutanci i (z całym szacunkiem) inne dziwadła, które przestępczy półświatek traktuje niemal jak walutę. Owszem, Fel i reszta byli w rzeczywistości tylko pionkami rozgrywanymi przez Strzygę, jednakże mieli w tej grze coś do powiedzenia. Nie mówiąc o tym, że reputacja Szczurów zaczęła zmieniać się w drastycznym tempie, odkąd do wiadomości yakuzy dotarło, że dla „podupadłej bandy” pracują takie postaci jak córka Orochiego czy najlepszy snajper na wyspie. Mało tego - gdy wszyscy połączą kropki i zobaczą, iż Fera ma wsparcie Mekbib i Osoku, a cała ta czystka w szeregach yakuzy to też była robota Szczurów, każdy rozsądny znaczący gracz zacznie się bać o własne miejsce na planszy. Ile WTEDY osób przyjdzie do niej licząc na miejsce wśród Szczurów? Ile celebrytów przestępczego rynku zaoferuje jej współpracę? Wszyscy pomyślą, że każdy może liczyć na Strzygę i jej gang. I że każdy musi się z nimi liczyć.
    Czy w takim wypadku nie można powiedzieć, że Fera jednak w jakiś sposób pomaga innym? Na swój własny, pokręcony i nielegalny sposób?
    Przestań myśleć, Fel, zrugał się haker wracając do gotowego do malowania Changhe. Myślenie ci szkodzi.
    - Spitfire, co? - rzucił wesoło do Sylvaina, ostrożnie odrysowującego od szablonu wzór paszczy.
    Francuz, skupiony na swoim zadaniu, usłyszał go jakby dopiero po chwili. Spojrzał szybko na przyjaciela i uśmiechnął się szelmowsko.
    - Kto nie lubi klasyki? - odpowiedział, odrywając powoli pierwszy arkusz od poszycia śmigłowca.
    - Nie uważasz, że to trochę oklepane? - zapytał blondyn. - Że każdy zawsze maluje latającą machinę śmierci na wzór Spitfire’ów?
    - A czy każdy dodaje do palety barw bijący w oczy neon? - odparł pytaniem Sylve. Dla podkreślenia agresywnie zatrząsł puszką w sprayu, której niepokojący klekot poniósł się po prawie pustym parkingu.
    Felix uniósł ręce na znak, że nie ma więcej pytań.

         Praca nad nową twarzą Śmierci z powietrza zajęła im całe popołudnie. W międzyczasie ruch w Norze zmalał do typowego brakom dostaw minimum. Dwójka Szczurów nie zorientowała się ile czasu minęło, dopóki Charon nie przyszła z przyjemnie pachnącą siatką w ręku. Aromat jedzenia sprawił, że momentalnie przerwali robotę.
    - Głodni? - zapytała, niepotrzebnie zresztą. - Założę się, że nie zrobiliście sobie ani chwili przerwy odkąd wyszłam.
    - To ważny projekt, Elen! - bronił się Sylve. - Nie znam nawet dnia ni godziny-
    - Sobota. Ósma wieczorem - rzucił Felix, już wgryzający się w grillowaną kanapkę. W drugiej ręce trzymał telefon i odczytywał nawał wiadomości od Jekyll, prawdopodobnie dyktowanych jej nad ramieniem przez Ferę.
    Sylve odliczył na palcach.
    - Mamy całe CZTERY dni?! - obejrzał się na przyjaciela z wyrazem wręcz terroru na twarzy.
    - Wyrobimy się, spokojnie - zapewnił go Ćwiek i podał mu drugie ciepłe papierowe zawiniątko. - Wszyscy się tak szybko zmobilizowali do działania, że tak naprawdę nie pozostaje nam nic tylko pomalować śmigłowiec i czekać na efekty działań Kas, Piaska i Ifryt.
    Berthier porwał kanapkę z jego ręki tak szybko, że Felix aż się wzdrygnął zaskoczony.
    - WIEM, że się wyrobimy. Martwię się, co ja będę robić przez całe cztery dni czekania! - mężczyzna teatralnie klapnął na skrzynię. - Tyle podekscytowania i mam je trzymać CZTERY DNI. Nie można tak ludziom robić... - wymamrotał pod nosem.
    - Coś wymyślimy, Sylve. Przecież ty się nie umiesz nudzić.
    - A to to jest jawna dyskryminacja! Nudzę się szybciej niż ty!
    Z tym Fel nie mógł się kłócić. Zwłaszcza pamiętając ile ma roboty dziennie w trakcie większych operacji Szczurów. Jemu jednemu nuda na pewno nie groziła. Spojrzał w namyśle na Changhe, teraz pokrytego skrupulatnie rozplanowanymi kolorowymi plamami, tak, że oryginalna matowa czerń zajmowała może połowę powierzchni poszycia. Tak, to na pewno nie było zajęcie na kilka dni, a przynajmniej nie dla hiperaktywnego Sylvaina. Ale co by tu jeszcze można zrobić z rzeczy, które nie wzbudziłyby zbyt wielkiego podejrzenia i nie zepsuły tym przygotowań do starcia z Fujiyamą?
    Lena, do tej pory jedynie słuchająca dwójki Szczurów z własną kanapką w ręku, westchnęła z pobłażliwym uśmiechem.
    - Wy wszyscy naprawdę jesteście z tej samej gliny - stwierdziła, bardziej mówiąc do siebie niż do nich. - Zawsze możecie wpaść z czymś pomóc, jak Craig. Rąk do rozładowywania dostaw nigdy za wiele.
    Sylvain spojrzał z powątpiewaniem na ciężką skrzynię, na której siedział.
    - Tiaaa, chyba spasuję. To by się źle skończyło.
    - Mądra decyzja - poparł Fel.
    - Cóż, jak wolisz - Helena otrzepała dłonie z okruchów i wstała. - Wracam do domu. Obiecałam Craigowi, że nadrobimy jakiś serial. Wszystko, byleby się teraz nie włóczył po mieście z nudów.
    - To nie na długo - zapewnił ją Felix. - Jeśli Fera obiecuje, że coś zrobi, to to zrobi... za wykonanie tylko nie mogę ręczyć.
    - Nie musisz mi mówić. Znam ją dłużej niż ty - kobieta uśmiechnęła się i odeszła, machając im jeszcze na odchodnym zanim zniknęła w tunelu.
    Nora opustoszała całkowicie, jakby wyjście Charon jednoznacznie symbolizowało tutaj koniec godzin pracy. Zostali tam jedynie Francuz i Australijczyk gdybający, co ciekawego można zrobić w przeciągu czterech dni. Szybka wycieczka za granicę nie wchodziła w grę, blokowanie kolejnego skrzyżowania dziełem sztuki stało się oklepane, a Echo, cytując, "ukradł Sylve scenę" zawalając cały most zwodzony w Shangri-la. W końcu kombinowanie na pustym parkingu im się znudziło, więc zabezpieczyli śmigłowiec i ruszyli powolnym krokiem w stronę Bazy.
    - Może skoczymy zobaczyć inne bazy? - zaproponował Felix.
    - A czym się to różni od plątania się bez celu po mieście?
    - Plątalibyśmy się... z celem?
    Sylvain zastanowił się chwilę, ale w końcu mruknął "Non" pod nosem, nieprzekonany.
    - Może dla odmiany to ja pomogę tobie w pracy? - powiedział po chwili.
    - Sylve, widziałeś przecież na czym polega moja praca. To siedzenie przed monitorem i pisanie na klawiaturze.
    - W towarzystwie może być zabawniejsza.
    - I rozpraszająca - Fel westchnął. - A poza tym teraz nagle mam pod ręką cały zespół zajmujący się różnymi rzeczami w tym samym czasie. To... dziwne uczucie. Chyba nie zostało mi wiele do roboty z tych naglących rzeczy.
    - A-ha! Czyli w końcu nadszedł TWÓJ czas na urlop!
    - Od razu "urlop"... - blondyn odniósł wrażenie jakby na samo słowo po jego plecach przebiegły ciarki. Boże drogi, może Sylvain wcale nie dramatyzował z tym, jak poważnym zagrożeniem była zwyczajna nuda.
    - O! - Francuz nagle uderzył pięścią w otwartą dłoń. - Ten interkom w pociągach! Mieliśmy się tym zająć, pamiętasz?!
    - Sylve - Felix przeszedł w konspiracyjny szept: - Jedna wielka operacja naraz, okej?
    - Niech ci będzie... ale tylko dlatego, bo trzymam cię za słowo, że to będzie coś wielkiego.
    Zanim dotarli do La Ciudad Blanca skreślili z listy kilka co bardziej szalonych pozycji (jeszcze nadejdzie na nie odpowiedni czas), a gdy zeszli po drabinie do swojego domowego suchego ścieku stwierdzili, że zrobią to, co wszyscy gdy mają jakiś problem do rozwiązania: zostawią tę sprawę na jutro.
    Felix otworzył drzwi i wszedł do środka, przygotowany na zderzenie z Hiccup (na tym etapie był to już podświadomy odruch). Gdy jednak żaden metalowy łeb nie stuknął w jego kolana aż rozejrzał się po salonie zdziwiony. Brak Isaaca i Daniela go nie zdziwił - pierwszy pewnie już był z powrotem w Edenie, a Dan miał dzisiaj pilnować Joan na "spotkaniu biznesowym". Przed komputerem obecnie pełniła straż Lafresque, a na kanapie - szok i niedowierzanie - siedziała Fera. Pierwsza jedynie rzuciła wchodzącym krótkie "Cześć" i wróciła do pracy, druga natomiast uśmiechnęła się szeroko i zapytała:
    - Jak tam Śmierć z powietrza? Wyszczerzona i krzykliwa?
    - Jedyny akceptowalny stan, szefowo - Sylve podszedł bliżej, by przybić Strzydze piątkę nad stołem.
    - I to chciałam usłyszeć! - odparła zadowolona.
    - Gdzie Cup? - zapytał Felix, nadal zafiksowany na tej jednej rzeczy, która nie wydarzyła się tego dnia tak jak powinna.
    - Siedzi u Kasumi - Fera kiwnęła głową w lewo, w stronę korytarza. - Wzięły ze sobą kilka tych większych arkuszy papieru z warsztatu i kilka rzeczy z twoich artystycznych szuflad.
    Ćwiek uniósł brwi, równo zaskoczony co zaintrygowany. Przez ostatnie kilka tygodni praktycznie zapomniał, że Kas ma smykałkę do sztuki. Wychylił się w bok, patrząc w dół przyciemnionego korytarza, z którego dobiegała cicho japońska hip-hopowa muzyka, prawdopodobnie z tych samych uchylonych drzwi co mieszane światło padające trójkątnym kształtem na podłogę.
    - Idziemy zobaczyć co robią dziewczyny? - zapytał Sylve. Niepotrzebnie, w końcu oboje myśleli praktycznie tak samo.
    Idąc do pokoju Kas Fel uświadomił sobie nagle, że nigdy wcześniej tam nie był. Z reguły jeśli chciała posiedzieć w towarzystwie to po prostu przychodziła do salonu. Nikt nigdy jej nie próbował przeszkadzać gdy była u siebie i przez to chłopak nabrał wątpliwości, czy aby na pewno powinni się z Sylve do niej wpraszać jeśli faktycznie jest czymś zajęta. Dlatego najpierw zapukał, żeby ją uprzedzić.
    - Proszę...? - odpowiedział mu po chwili ciszy głos Kasumi.
    Zajrzał do środka. Nie wiedział w sumie, czego się spodziewać po pokoju Feniksa, dlatego chyba wszystko było dla niego lekkim zaskoczeniem. Jak to w standardowym wyposażeniu pokoi, było tu oczywiście łóżko, biurko z krzesłem obrotowym, niewielka szafa i komoda... wszystko skąpane w kolorowym świetle. Na ścianach widniały znajome rysunki w motywach zwierząt, stworzone czasem z jedynie kilku przemyślanych linii. Nie było ich wiele, a niektórzy wyglądały na starsze niż reszta, jakby Kas zmieniała świetlne dekoracje wedle humoru gdy poprzednie zaczynają blaknąć. Felix na pewno przyglądałby się tym wzorom z większą fascynacją, gdyby tylko dosłownie w powietrzu przed nim nie wisiały następne. Jakieś kwiaty, przypadkowe zawijasy, płaskie figury geometryczne - mieszanka trój- i dwuwymiarowych rysunków, wszystkie jednak w zwyczajnym białym kolorze zamiast typowego gustowi Kasumi różu, błękitu czy zieleni. Wśród nich również znajdowały się dzieła widoczne starsze niż reszta. Fel miał wrażenie, że jeden z kwiatów zaczął przygasać dosłownie na jego oczach.
    Autorka siedziała wśród nich na podłodze, przed nią leżały rozłożone arkusze papieru A2, o których wspominała Fera. Znalazła się też Hiccup - robot najwyraźniej do tej pory był zajęty po prostu patrzeniem na proces twórczy, bo gdy oniemiali Felix i Sylvain weszli do pokoju, od razu pobiegła się z nimi przywitać w tradycyjny sposób.
    - Łał... - Sylve wydał z siebie zduszony szept, również wpatrując się na zawieszone w powietrzu światła. Dopiero teraz do Feliksa dotarło, że nie były całkowicie nieruchome: obracały się lekko, jakby dryfowały w stanie nieważkości. Kas wydawała się zmieszana ich reakcją.
    - Światło z żarówki było za żółte - powiedziała, jakby w ogóle musiała się komuś z tego tłumaczyć. Na ich oczach nad swoją głową, trochę na prawo, narysowała palcem w powietrzu spiralę układającą się w kształt kuli, dodając sobie więcej światła nad rysunkami. Czyli tak wygląda codzienne życie z mutacją, pomyślał Fel, odgadując już, po co to wszystko.
    - Używasz tymczasowych rysunków jak lampy - usiadł na podłodze naprzeciwko niej, dalej uśmiechając się do pływających w powietrzu kształtów jak głupi.
    Miał ochotę spróbować szturchnąć któryś palcem, ale wtedy Cup widząc nową kulkę podbiegła i skoczyła do góry, wsadzając w nią całą metalową łapkę. Obraz pozostał nienaruszony, ale rączka robocika była teraz pokryta jakimś świecącym osadem, teraz zostawiającym za sobą świetliste powidoki, gdy Hiccup zaczęła wesoło machać rękami. Felix pamiętał, że Sylve już raz nosił na własnej twarzy neonowe dzieło Kas i nic mu się nie stało (chyba, w końcu raz umarł pomiędzy tamtym wydarzeniem, a dzisiaj), jednak dla pewności powstrzymał się przed dotykaniem neonów gołymi rękoma.
    - Są wygodniejsze od przeciągania lampki z biurka - wyjaśniła kobieta. - Nie wymagają też dużo energii ani skupienia, bo nie muszą się długo trzymać.
    - Ale mimo wszystko ta tutaj tymczasowa lampka ma na tyle dobry kształt, że można rozpoznać, że to kwiaty magnolii? - zauważył Sylvain, z góry pokazując palcem, o którym dokładnie kwiatku mówi.
    - To... odruch - odpowiedziała Kasumi, wracając do tych normalnych rysunków, zrobionych ołówkiem na papierze. Ćwiek nigdy nie widział jej tak otwarcie zawstydzonej. Chyba nie była przyzwyczajona do ludzi obserwujących jej proces twórczy.
    - Mogę? - zapytał chwytając koniec arkusza, który wyglądał na ukończony. 
    Gdy Feniks skinęła głową, wyciągnął go delikatnie spod reszty i położył na wierzchu. Berthier usiadł obok niego, równie zafascynowany jej nowym projektem. Przez moment nie mieli pojęcia na co patrzyli. Im dłużej jednak patrzyli na leżące obok siebie linie, tym więcej kształtów zaczęli rozpoznawać. Morskie zwierzęta. Całe mnóstwo morskich zwierząt, od ławic małych ryb, po wieloryba. Felix domyślił się, że rysunek był mało czytelny tylko przez to, że Kas nie nałożyła jeszcze tutaj żadnych kolorów, w końcu w rzeczywistości jej dzieła nigdy nie były monochromatyczne.
    - Wieloryb nie ma ogona - zauważył Sylve, pokazując na krawędź kartki przecinającą biednego olbrzyma.
    - Oh, jest tutaj - odparła Kasumi wysuwając inny arkusz spod tego, na którym teraz pracowała i podała go mu. - Powinnam je ponumerować.
    - Czekaj, to cała panorama? - Australijczyk z podziwem przyłożył pierwszy rysunek do tego w rękach przyjaciela. Faktycznie, to była jego dokładna kontynuacja, razem ze wszystkimi drobniejszymi elementami poza samym ogonem. W dalszej części po wielorybie pojawiała się kałamarnica olbrzymia, również częściowo ograniczona przez powierzchnię papieru.
    - Kiedy ty miałaś czas to wszystko zrobić? - Sylve zadał dokładnie to samo pytanie, które miał w głowie Ćwiek.
    - To stary projekt... miałam wam o nim powiedzieć jak skończę nowe rysunki - kobieta przesunęła na środek jakiś stary zeszyt A4 związany sfatygowaną wstążką. Przewertowała szkicownik, z czego jej przyjaciele mogli wyłapać jedynie czysty chaos kolorów i wzorów, aż znalazła to, czego szukała. - Cup pomogła mi przerysować ogół, teraz siedzę tylko nad detalami. Oryginalny plan zakładał wyłącznie neony, za to teraz gdybyście mi pomogli z farbą mogłabym dać je tam jako dopełnienie całości - obróciła szkicownik przodem do nich. - Narysowałam to dawno temu, ale nigdy nie odważyłam się za niego zabrać jako faktyczny mural.
    - Więc co się zmieniło? - zainteresował się Fel, przyglądając się początkowym szkicom.
    - Znalazłam w końcu dobre miejsce. Jedyne, gdzie to będzie się prezentowało tak, jakbym tego chciała. Oraz to, że macie na mnie bardzo zły wpływ i nagle malowanie w mieście bez pozwolenia nie wydaje się najbardziej szaloną rzeczą jaką mogłabym zrobić w tym tygodniu.
    - Oho - Sylvain uśmiechnął się przebiegle. - Wyczuwam tu jakiś plan.
    - Nie trzymaj nas w napięciu - Felix zatarł ręce, już ciesząc się na myśl o pomaganiu Kas z malowaniem tego cuda. - Gdzie jest to idealne miejsce?
    - Linia 92, stacja na odcinku między Atlantydą, a Aztlan.
    Felix gwałtownie podniósł na nią wzrok.
    - M e t r o ? ! - powiedział, o wiele głośniej niż planował.
    Kasumi tylko skinęła spokojnie głową. Chłopak spojrzał na kumpla w poszukiwaniu oparcia, ale Sylvain już odpłynął w wizję muralu błyszczącego neonem dna morskiego na wylocie ciemnego tunelu metra.
    - Widzę to - powiedział nagle uszczęśliwiony. - Pociąg spowalnia, by zatrzymać się stacji, a za oknami przewija się  w i e l o r y b.
    - Taki mam plan - Feniks odpowiedziała mu uśmiechem.
    - Okej, wszystko to naprawdę brzmi genialnie, zgadzam się z wami całkowicie - przerwał im Ćwiek, biorąc na siebie rolę zdrowego rozsądku, skoro Kas zeszła na ciemną stronę mocy. - Ale jak ty to chcesz zrobić w jednym z najbardziej uczęszczanych miejsc w mieście tak, żeby nikt tego nie zauważył? Przecież my to skończymy kiedy, w sobotę rano?
    - Taaak, jeśli zabierzemy się za to od jutra - kobieta tylko kiwała mu głową. - O tłumy ani pociągi się nie martw; Dziewięćdziesiątka-dwójka jest w trakcie renowacji, do końca tego tygodnia. Uruchamiają ją z powrotem dopiero w poniedziałek.
    - A co z pracownikami? Nikt nie sprawdza tych torów po raz kolejny?
    - Już to zrobili. Pracują segmentami. Jeśli teraz ktoś tam jest, to na drugim końcu linii. To Aztlan, i to jeszcze prawie na granicy z Xibalbą. To cud, że w ogóle ktoś się przejął renowacją torów - kobieta wróciła do rysowania ze wzruszeniem ramion. - Skoro już tu jesteście to możecie mi pomóc rozplanować kolory.
    - Łał, Felix, czy ty naprawdę sugerujesz, że Kasumi nie byłaby przygotowana pod każdym względem? - prychnął Sylve, sięgając po pudełko z kredkami.
    - Nic nie sugeruję! - odparł defensywnie blondyn.
    - Felix ma prawo się martwić, Sylve - poparła go Feniks.
    - I kto to mówi... - mruknął pod nosem Fel. 
    Przysunął sobie drugie pudełko, w którym trzymał kolekcję kolorowych markerów różnego rodzaju i wziął czystą kartkę, by zacząć kombinować z paletami kolorów. Zapowiadała się długa noc wspólnego kombinowania. Spojrzał po raz kolejny na siedzącą naprzeciwko prawie trzydziestolatkę, potem na siedzącego po jego lewej ponad trzydziestolatka, oboje zajętych dopinaniem szalonego, acz odważnego projektu na ostatni guzik. Aż ciężko było uwierzyć, że to Felix był w tym trio najmłodszy. Pomyślał o tym jaka wręcz sztywna wydawała się Kasumi jeszcze przed kilkoma tygodniami i pokręcił głową z niedowierzaniem.
    - Miałaś rację z tym złym wpływem, Kas. Nie poznaję cię - stwierdził.
    Japonka podniosła na niego wzrok.
    - To dobrze, czy źle?
    - Jeszcze nie zdecydowałem...

Apo? Idziemy malować metro *^*
Następne w wątku>>

piątek, 11 lutego 2022

[Alkai CD Sumin] Niezapowiedziane towarzystwo

    Alkai Underwood miał bardzo proste i poukładane życie. Wbrew pozorom. W niedziele nie budziło go nic, więc zwykle zostawał w łóżku do co najmniej jedenastej. Przez pozostałe sześć dni w tygodniu budzik bezlitośnie budził go o nieludzkiej 7:30. Wstawał więc rano i szykował sobie szybkie śniadanie. Przeważnie jego wybór padał na tosty z czymkolwiek, bo ich przygotowanie wymagało minimalnego zachodu. Ale – kiedy naprawdę nie chciało mu się niczego dla siebie robić – zwykle sięgał po pierwszy w zasięgu ręki owoc, który wyglądał, jakby zbliżał się do momentu swojego życia, w którym zdajanie go byłoby w najlepszym przypadku kiepskim pomysłem, w najgorszym zaś – ryzykownym. Nakarmienie Winniego, małej bestii, z którą zdecydował się dzielić życie, i doprowadzenie się do porządku wystarczająco, by pokazać się światu zajmowało mu mniej więcej pół godziny. A potem – około ósmej rano – schodził piętro niżej do jego bardzo własnej kawiarni.
    W The Lookout Cafe na godzinę przed otwarciem zwykle działo się sporo. Alkai zaczynał swój dzień w pracy od włączenia muzyki i ekspresów. Była to decyzja niemalże strategiczna. I to z trzech powodów zresztą! Po pierwsze: Underwood potrzebował porządnej kawy, by zacząć funkcjonować jak normalny człowiek i być może przestać ziewać po kilka razy na minutę. Po drugie: i tak musiał rozgrzać ekspresy w całości – nie tylko wodę wewnątrz – jeśli te miały spełniać swoją funkcję, tak jak oczekiwał tego Al. A to niestety zajmowało im chwilę. Wreszcie po trzecie: gdyby cokolwiek było nie tak, Alkai wolał o tym wiedzieć jeszcze przed otwarciem kawiarni. Nie chciałby przecież dopuścić do tego, żeby pechowy pierwszy klient wrócił do niego z absolutnie niewypijalną kawą i pytaniem co się stało. Dlatego pierwsza podwójna porcja espresso zawsze należała tylko i wyłącznie do Underwooda. A w międzyczasie – gdy wszystkie maszyny budziły się do życia tak samo wolno i niechętnie jak ich właściciel – Alkai upewniał się czy wszystko na pewno dokładnie sprzątnął po zamknięciu. I dla całkowitej pewności raz jeszcze przecierał stoliki i bar. Uzupełniał też zużyte poprzedniego dnia zapasy, żeby w połowie pracy niczego mu nie zabrakło. Czyli głównie dosypywał kawy do młynków. Sprawdzał też, ile zostało mu mleka i syropów. Jeśli czegoś brakowało – miał jeszcze mnóstwo czasu, by wyciągnąć i donieść więcej. I to wszystko odbierając bardzo skromną, chociaż świeżą dostawę ciastek i słodkiego pieczywa wprost spod tylnych drzwi.
    Underwood nie miał większych złudzeń. Do The Lookout nie przychodziło się po to, by zjeść ciastko. Większość pewnie nawet nie brała pod uwagę takiej opcji lub zwyczajnie o niej nie wiedziała. Kawiarnia Alkaia nie miała w końcu otwartej, przeszklonej lady, z której słodkości mogłyby kusić klientów. Miała zabudowany bar, pod którym chowało się naprawdę wiele rzeczy. I jakkolwiek Alkai świetnie by się tam nie odnajdywał, wolał jednak nie pokazywać swojego perfekcyjnego chaosu przypadkowym ludziom. Underwood miał jednak tych kilku stałych klientów, którzy wpadali do niego na śniadanie i z przyjemnością domawiali do swojej kawy bajgla czy pączka. Czy dla tych kilku klientów zadawał sobie dodatkowy trud? Owszem, robił to tylko dla nich. A jeżeli tego konkretnego dnia któryś postanowił nie przychodzić, zamówione słodkości i tak się nie marnowały – Al miał mnóstwo powodów i okazji, by zaopiekować się porzuconymi resztkami.
    Potem przychodziła wyczekiwana przez co najmniej trzynastu studentów i czterech poważnych dorosłych w drodze do pracy godzina 9:00. Była to godzina magiczna i znacząca. Godzina, gdy Alkai Underwood, dopijając resztę swojej kawy, otwierał do tej pory zamknięte na zamek drzwi The Lookout Cafe i przekręcał wiszącą na nich staromodną tabliczkę. Tylko nie zrozummy się źle: to nie tak, że pod lokalem na krótko przed otwarciem ustawiały się kolejki. Mimo fantastycznej kawy i firmowego klimatu bardzo przytulnego, komfortowego miejsca, kawiarnia naprawdę rzadko przeżywała prawdziwe oblężenia. Większy ruch zaczynał się dopiero po trzynastej, a i wtedy Underwood nie miał większych problemów z nadążeniem za zamówieniami. Tylko dzięki temu nigdy nie rozważał zatrudniania kogoś poza sobą. Póki radził sobie sam, a kawiarnia była jak najbardziej opłacalna, nie miał powodów, by cokolwiek zmieniać. I tylko czasami ktoś Alkaia rano zaskakiwał, wchodząc do kawiarni od razu po otwarciu, więc mimochodem całą drogę od drzwi do baru pokonywali wspólnie. Zwykle jednak to on czekał na swoich ulubionych klientów. Nieważne czy byli starzy, czy nowi. Każdy człowiek, który odwiedzał The Lookout był ulubionym klientem Underwooda. Po prostu niektórzy byli ulubieni bardziej.
    Trochę czasu dla siebie Al znajdował dopiero po zamknięciu kawiarni, czyli najwcześniej po godzinie 17. Wtedy też zamawiał sobie jakiś konkretny, ciepły obiad z dostawą z jakiejś pobliskiej restauracji. Alkai nie miał w zwyczaju używać swojej absurdalnie małej kuchni zbyt często. Nie żeby jej nie uwielbiał! Kochał gotowanie na parapecie! Po prostu po ośmiu godzinach na nogach, kiedy po ostatnim kliencie musiał jeszcze wysprzątać całą kawiarnię, bo wiedział, że następnego dnia za nic nie wstałby wcześniej, żeby to nadrobić, wizja stania nad garnkiem wydawała mu się lekko… przytłaczająca. Zdecydowanie lepiej funkcjonował, kiedy obiad przyjeżdżał do niego pod koniec sprzątania. Mógł wtedy podziękować dostawcy napiwkiem i zabrać jeszcze ciepłe jedzenie prosto do swojego mieszkania. Wtedy nadchodziła ta najbardziej spontaniczna część dnia Underwooda, której nigdy nie planował jakoś dokładniej. Dlatego czasem zostawał w domu do wieczora i odpoczywał, jeśli tego właśnie potrzebował. Podlewał kwiatki, bawił się z Winniem albo najzwyczajniej w świecie oglądał coś na swoim cudownym, kontrolującym większość jego życia tablecie wyciągnięty w poprzek łóżka. Ewentualnie robił cokolwiek innego na co miał właśnie ochotę i to nie wykluczając zdrowej drzemki czy spaceru do pobliskiego parku. Sporadycznie przychodzili do niego znajomi. Nie żeby Alkai ich nie miał. Znał całkiem sporo ludzi i większość z nich coś studiowała. Po prostu częściej to on wychodził do ludzi niż ludzie przychodzili do niego. A czasami zdarzało się i tak, że wieczorem był z kimś umówiony. Albo wychodził do któregoś z otwartych w tygodniu klubów. Antillia miała zaskakująco korzystne połączenia z Walhallą. Dlatego Alkai rzadko musiał się martwić transportem, gdy już po północy wracał do swojego mieszkania, by paść na łóżko i złapać tych kilka ostatnich godzin snu przed kolejnym budzikiem.
    Chyba że była to sobota – wtedy o siedemnastej zamykał kawiarnię na dwie godziny tylko i wyłącznie po to, by móc szybko sprzątnąć, zjeść w spokoju obiad i chwilę posiedzieć w ciszy. Soboty w The Lookout były zdecydowanie najbardziej intensywnymi dniami w całym tygodniu Alkaia, bo po dwugodzinnej przerwie otwierał kawiarnię ponownie. Różnica polegała jedynie na tym, że muzyka grała nieco głośniej, światła były bardziej przyciemnione, a klienci generalnie nieco starsi niż wcześniej i częściej zamawiali kolorowe drinki niż cappuccino. Wtedy też rzeczywiście miał okazję, by używać baru i by popisywać się przed klientami wszystkimi sztuczkami, których nie mógł zrobić z kawą. A miał się czym chwalić, więc robił to raczej często i chętnie. W soboty The Lookout było czynne od dziewiątej rano aż do pierwszej w nocy. I mimo wszystko wciąż zdarzali się ludzie, którzy potrafili z nieukrywanym rozczarowaniem pytać, dlaczego tak krótko. Czy Alkai ich rozumiał? Oczywiście, że ich rozumiał. Czy zamierzał przeciągać godziny otwarcia ponad te ustalone, by zadowolić kilku lekko pijanych ludzi? Oczywiście, że nie, bo cenił sobie swój wolny czas. Zwłaszcza, że w niedzielę również otwierał kawiarnię popołudniu i zamykał ją w nocy.
    Al miał swój ustalony rytm tygodnia, z którym było mu po prostu dobrze i który całkowicie odpowiadał wszystkim jego bieżącym, megalopolijskim potrzebom. Każdy tydzień był podobny do tego poprzedniego, chociaż nie tak do końca identyczny i szalenie mu się taki stan rzeczy podobał. Panował nad tym wszystkim i radził sobie fenomenalnie. Zwykle na nic nie brakowało mu czasu i żyło mu się naprawdę spokojnie. To znaczy, tak właśnie było, dopóki pewna persona nie zaczęła dobijać się do tylnych drzwi The Lookout Cafe o trzeciej w nocy.
    Powiedzieć, że Alkaia Underwooda mocno zaskoczyła tak niezapowiedziana wizyta byłoby chyba sporym niedomówieniem. Nawet Zeke nie robił mu takich rzeczy i nie pojawiał się znikąd pod drzwiami bez żadnego ostrzeżenia. Alkai szybciej spodziewałby się inwazji obcych cywilizacji niż tego, że w czwartkową noc tuż po trzeciej usłyszałby pukanie do drzwi. Chyba właśnie dlatego nie przejął się zbytnio podejrzanym dźwiękiem, gdy usłyszał go po raz pierwszy. Zwyczajnie wziął odległe stukanie za przesłyszenie, zbył wzruszeniem ramion i jakby nigdy nic wyrzucił skórkę po bananie do kosza na śmieci. A potem wyszedł z kuchni i znalazł się przy łóżku. Zajęło mu to dokładnie trzy kroki, w czasie których zdążył i ziewnąć, i się przeciągnąć. Usiadł na materacu i dla świętego spokoju zerknął na ekran telefonu. Tylko po to, by – w zasadzie zgodnie z przewidywaniami – odnotować, że nie czekała na niego ani jedna wiadomość od stojącego pod drzwiami niezapowiedzianego znajomego. Swoją ignorancją nie skazywał na włóczenie się po mieście do rana żadnej zbłąkanej duszy w potrzebie. Uświadomił sobie jedynie, że do budzika zostało mu zaledwie niecałe cztery i pół godziny.
    Musiało mi się wydawać, stwierdził w końcu i odłożył urządzenie na parapet. Znowu ziewnął. Czas spać…
    I właśnie wtedy, gdy już sięgał ręką po kołdrę, żeby się pod nią wślizgnąć; gdy już-już prawie się położył, intruz za drzwiami załomotał w nie ponownie. Tylko tym razem o wiele głośniej i natarczywiej. Alkai zmarszczył brwi i wyprostował się, nasłuchując uważniej. Zdecydowanie coś się tutaj nie zgadzało.
    Ostatecznie podjął kluczową decyzję, by wstać i sprawdzić kim był intruz, biorący szturmem drzwi. J e g o drzwi. Nie mógł to być złodziej. W końcu żaden szanujący się włamywacz nie budziłby właściciela, by okraść jego kawiarnię. Nie zachowywałby się też tak głośno. Oczywiście istniało pewne prawdopodobieństwo, że była to najzwyklejsza pułapka. Alkai zwabiony hałasem przynajmniej teoretycznie miałby być łatwym celem, którego złodziej – lub wręcz złodzieje – ogłuszyłby tuż po uchyleniu drzwi. Albo uśpił jakimś paskudztwem i wtedy wszedł do środka, nie przejmując się już niczym. Problem polegał na tym, że Alkai miał pewną przewagę w kwestii zaskakiwania ludzi, więc odrzucił ten pomysł niemal z marszu. Szybko zorientowałby się nie tylko w liczbie napastników, ale też w ich zamiarach i prawdopodobnie mógłby spróbować przegonić nieproszone towarzystwo jeszcze przed przekręceniem klucza w zamku. Ale mógł to być ktoś, kto potrzebował pomocy. Może kogoś dźgnięto nożem i właśnie powoli wykrwawiał mu się na progu? Może kogoś pobito w jednym z zaułków, a rozładowany telefon nie pozwalał wezwać innej pomocy? Może był to ktoś chory? Ktoś kto potrzebował, by wskazać mu drogę do domu? Ktoś zagubiony? Potrzebująca pomocy dziewczyna ścigana przez jakiegoś podejrzanego typa? Dziecko? Może jednak znajomy, któremu przyszedł do głowy naprawdę głupi pomysł na dowcip? Trzecia w nocy nie była momentem, w którym oczekiwałby wizyty kogokolwiek. Wobec tego nie miał pojęcia kogo miałby zastać po drugiej stronie drzwi. Spodziewał się więc wszystkiego z równym prawdopodobieństwem.
    Z takimi myślami zszedł po schodach, jednocześnie starając się rozeznać w sytuacji odpowiednio wcześniej. Pierwsze wrażenie połaskotało go w tyle głowy już gdzieś na szczycie klatki schodowej. Nie było specjalnie nieprzyjemne. Było… wibrujące, ale łatwe do przeoczenia. Oczywiście tylko wtedy, gdyby to nie był środek nocy, a w bliższej okolicy znajdowali się inni ludzie. O trzeciej w absolutnie wymarłym budynku, Alkai nie miał żadnej możliwości, by skupić się na czymkolwiek innym. Nawet gdyby bardzo chciał. Jednak wrażenie cudzej obecności tylko delikatnie muskało ten dodatkowy zmysł, który Alkai odziedziczył po Underwoodach. Jeszcze niczego mu nie mówiło z tej odległości. Subtelnie dawało znać, że mógłby podejść nieco bliżej i przekonać się, co też siedziało w głowie intruza. Na ten moment Al wiedział jedynie, że człowiek pod jego drzwiami był całkiem sam.
    Dobre i to.
    W połowie długości schodów Alkai poczuł wyraźne ukłucie jego bardzo własnego niepokoju. Zdał sobie bowiem sprawę z jednego, niesamowicie istotnego szczegółu – osoba dobijająca się do drzwi jego kawiarni nie była człowiekiem. Nie była też mutantem. Była kimś innym, chociaż tak niezupełnie. Alkai wyczuwał dwa główne elementy składowe nastroju intruza: ciekawość i nudę. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo wszystko było dziwnie pokręcone i niewyraźne. Trochę tak jakby rozmawiał z kimś, kto używał innego języka niż on. Ale takiego innego języka z tego samego kawałka świata. Część rzeczy brzmiała całkiem podobnie, a innych był w stanie się domyślić. W gruncie rzeczy mógł wyłapać jakiś ogólny sens całości i z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że miał rację. Jednak wciąż pozostawało w tym wszystkim sporo miejsca na absolutny bełkot, który nie mówił mu zupełnie nic.
    – Czym ty, kurna, jesteś? – pomyślał na głos, zeskakując z ostatnich schodów. A jednak mimo wszystko przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi. Tak tylko troszkę. Na tyle, by w nich stanąć, ale nie na tyle, by otwierać je na oścież.
    Nie ulegało żadnym wątpliwościom, że przed Alkaiem stała niższa od niego kobieta. I chociaż światło latarni za jej plecami ukrywało większość szczegółów, Al nie mógł nie zauważyć azjatyckich rysów twarzy nieznajomej i bijącej od niej w bardzo oczywisty sposób atrakcyjności. Wydawała się bardzo delikatna – wręcz filigranowa – a opadająca na jej oczy prosta grzywka i długie włosy tylko to wrażenie potęgowały. Czy oczarowała Alkaia? Sprawiedliwie przyznał przed samym sobą, że była piękna. Ale była też zdecydowanie nie na miejscu, wybierając zły czas i złe okoliczności, by mógł to należycie docenić. Alkai zwyczajnie nie był w stanie uwierzyć w coś tak surrealistycznego o tak nieludzkiej porze.
    – Otwieramy o 9... – zaczął, marszcząc brwi.
    Zupełnie jakby to miało cokolwiek tłumaczyć. Albo jakby miało sprawić, że nieznajoma speszy się i odejdzie, by wrócić rano. Za nic nie przewidziałby, że kobieta błyśnie zębami w nieskrępowanym uśmiechu. Ba, w dodatku całkiem uroczym uśmiechu, który w każdej innej okoliczności mógłby złapać nieświadomego zagrożenia mężczyznę za serce. Nieznajoma, poza tym, że była oczywiście piękna, była także w bardzo oczywisty sposób niebezpieczna... A Al zbyt poirytowany i zmęczony, by jakikolwiek uśmiech zyskał nad nim władzę.
    – A jednak już tutaj jesteś – odpowiedziała z prostotą. Nie siliła się na udawanie czegokolwiek. Nie była zagubiona. Nie potrzebowała pomocy. Po prostu przyszła pod tylne drzwi zamkniętej kawiarni i zachowywała się tak, jakby to wszystko było całkowicie normalne. Jakby to było leniwe popołudnie, a nie pora na godzinę przed świtem. Jakby mogła tak po prostu liczyć, że kawiarnia otworzy się specjalnie dla niej. Jakby sam Al czekał na nią z otwartymi ramionami. – Mogę wejść?
    – Nie.
    Kobiety nie zaskoczyła tak bezpośrednia odmowa. Albo i zaskoczyła, ale ten krótki przebłysk zwyczajnie minął uwagę Underwooda i utonął w reszcie bełkotu? Nieznajoma wciąż nie miała dla niego większego sensu i zdecydowanie nie wzbudzała zaufania. Ta jej wszechogarniająca chyba-ciekawość przy zerowym poczuciu czegokolwiek, co Al mógłby uznać za poczucie winy, zwiastowała nadchodzące kłopoty. I kiedy tak zastanawiał się nad tym, jak zinterpretować to, co czuł na jej temat, dziewczyna patrzyła na niego z żywym zainteresowaniem, przekrzywiając głowę lekko w bok. Zupełnie jakby Underwood był jakimś ciekawym okazem, któremu trzeba było się dokładnie przyjrzeć.
    – Nie? – spytała miękko i uśmiechnęła się jeszcze cieplej. – Na pewno?
    – Dziewczyno, ja cię nawet nie znam.
    Kobieta jednym zgrabnym ruchem wyciągnęła do niego otwartą dłoń. Uścisnął ją z wyraźnym wahaniem.
    – Sumin – powiedziała jakby nigdy nic, wciąż nie przestając się uśmiechać.
    – Errrrm… Alkai?
    Dziewczyna opuściła rękę.
    – Bardzo ładne imię, Alkai.
    – Huh, dzięki?
    – Teraz już mnie znasz. Mogę wejść?
    Nie czekając na odpowiedź popchnęła drzwi, żeby przecisnąć się obok. Alkai był jednak nieco szybszy i przesunął się o krok w bok, żeby zasłonić wejście swoim ciałem. Sumin uniosła ręce w obronnym geście, w ostatniej chwili ratując się od rozpłaszczenia nosa na torsie mężczyzny. Tylko delikatnie go musnęła czubkami palców. Szybko cofnęła się o krok. Obrzuciła go wzrokiem, który wyraźnie sugerował mu, że nie wszystko poszło zgodnie z jej pierwotnym planem. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Alkai odpowiedział jej najbardziej ostrzegawczym spojrzeniem, jakim tylko był w stanie. Nie było to zbyt proste, kiedy jednocześnie starał się stłumić ziewnięcie.
    – Zrób tak jeszcze raz – rzucił w końcu – a zatrzasnę ci te drzwi przed samym nosem i zostawię na ulicy.
    – Skoro jeszcze tego nie zrobiłeś to znaczy, że wcale nie chcesz ich przede mną zamykać – odpowiedziała mu butnie z całkowitą pewnością i wyzywająco skrzyżowała ręce na piersiach.
    Alkai potarł palcami zmęczone oczy i westchnął ciężko. No właśnie? Czemu po prostu nie zamknąłeś ich od razu? Miałeś do tego pełne prawo. Ale to Sumin miała rację. Było w tej dziewczynie coś intrygującego. Ciekawiła go i chyba tylko dlatego zaczął z nią rozmawiać. Zresztą, czy spotkania takie jak to zdarzały się codziennie? Sumin biorąca szturmem jego kawiarnię nie mogła być pierwszą z brzegu przypadkową kobietą, która miała zbyt wiele wolnego czasu o chorych porach.
    – Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś, co?
    – Przyjechałam pociągiem – odpowiedziała wymijająco. Ten bardzo elegancki, ale ciepły i uroczy uśmiech cały czas błądził po jej wargach. – A później autobusem.
    – Domyślam się, że nie na nogach… – mruknął. – Czekaj… Pociągiem?
    – A-ha – przytaknęła.
    – Czyli ty nie jesteś z Edenu? – zerknął na nią i zmrużył oczy z nową podejrzliwością.
    – Nie…? Przyjechałam z Shangri-La. A co…?
    Och, no oczywiście, że z Shangri-La. A co myślałeś? Alkai zignorował jej pytanie. Miał zbyt wiele własnych, by jeszcze dodatkowo przejmować się cudzymi.
    – Skąd wiedziałaś o tym miejscu? Przecież nie jesteś z okolicy.
    – Znajomi opowiedzieli mi o twojej kawiarni. W samych superlatywach zresztą, więc postanowiłam przyjechać i sama sprawdzić…
    – W środku nocy – dokończył za nią Al., krzywiąc się przy tym lekko.
    – W środku nocy – zgodziła się z nim Sumin.
    – I najwyraźniej nasi bez wątpienia wspólni znajomi nie wspomnieli ci o godzinach otwarcia… – mruknął Al, nieco bardziej do siebie niż do swojej przypadkowej towarzyszki. – Powiesz mi, z łaski swojej, kto to był?
    Sumin zmierzyła go nieodgadnionym wzrokiem. Z tym delikatnym uśmiechem wydawała się taka łagodna. Taka… niewinna i bezbronna. Zupełnie jakby ktoś stworzył ją tylko po to, by wabić ludzi. Jednak Alkai widział coś, na co normalnie raczej nie zwróciłby uwagi. Za wachlarzem gęstych rzęs czaiło się zagrożenie. Ciepły uśmiech, który miał stopić mu serce nie był dla niego. Był dla Sumin. Uśmiechała się do siebie. I bawiła się nim czy tego chciał czy nie. Cała ta rozmowa była dla niej zabawą. A jej zadowolenie i ciekawość mieszały się ze znudzeniem, tworząc ciężką, lepką mieszankę. Alkai czuł się dokładnie tak, jakby jego biedny, zmęczony mózg został zanurzony w miodzie. Co, jak nietrudno się było domyślić, niczego nie ułatwiało. Wręcz przeciwnie.
    – Czy to jest jakieś przesłuchanie? Jesteś z policji czy coś?
    – Próbujesz wziąć szturmem moją kawiarnię – Alkai skrzyżował ręce na piersi. – Chyba mam prawo wiedzieć z kim mam do czynienia. I kto za to odpowiada.
    – Ale po co ci to wiedzieć? Co za różnica kto mi powiedział…
    – Mam zamiar skończyć kilka znajomości.
    – Wow, nie musisz być taki niemiły – zerknęła na niego z ukosa.
    – Sumin, jest chwila po trzeciej w nocy, a ja widzę cię po raz pierwszy w życiu. Czego się spodziewałaś? Kwiatów? Czerwonego dywanu? Fajerwerków?
    Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.
    – Spodziewałam się, że mnie wpuścisz. Znajomi mówili, że lubią do ciebie przychodzić, bo jesteś w porządku.
    Alkai westchnął. Powoli do niego docierało, że jego nowa znajoma nie zamierzała się poddawać. Trzymanie jej na progu nie tylko nie miało żadnego sensu, bo Sumin nigdzie się nie wybierała. Nie miało żadnego sensu, bo zabierało mu cenny czas, który pozostał do rana. Musiał ją wpuścić. Wciąż istniała szansa, że być może zadowoliłaby się posiedzeniem w pustej kawiarni przez dwadzieścia minut i zostawiła go w spokoju? Czy miał cokolwiek do stracenia poza – oczywiście – cennymi minutami snu? Ano nie miał.
    – Czyli mówisz, że chcesz t y l k o odwiedzić The Lookout? – upewnił się jeszcze.
    Sumin pokiwała głową.
    – Tylko posiedzieć w środku? Absolutnie nic więcej?
    – Nie, tylko posiedzieć. Przecież cię nie okradnę.
    Alkai zmierzył ją długim, uważnym spojrzeniem. A potem odsunął się na bok z kolejnym dobitnym westchnięciem. Czy mógł jej ufać? Oczywiście, że nie. Czy mu to przeszkadzało? Oczywiście, że nie. Z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu.
    – Dobra, niech stracę... Właź – zarządził i gestem zaprosił ją do środka.
    Szczęścia, które wymalowało się na twarzy i emocjach Sumin nie sposób było opisać w żadnym znanym ludzkości języku. Nie potrzebowała nawet dodatkowej zachęty, by przekroczyć próg.
    – Dzięki, Alkai!
    Underwood tylko zamknął za nią drzwi i bez słowa pacnął palcami włącznik światła.
    Oczom dziewczyny ukazało się bardzo proste, kwadratowe pomieszczenie. Takie, które poza ciemną podłogą i szarymi, betonowymi ścianami nie reprezentowało sobą zbyt wiele. W zasadzie jedynymi jego ozdobami była na wpół żywa monstera w doniczce w kącie i seria czarno-białych kadrów z Ameryki (gwoli ścisłości podróżniczych wspomnień właściciela tego przybytku), które w prostych czarnych ramkach wisiały nad nią. W pomieszczeniu było natomiast całe mnóstwo drzwi prowadzących w każdą z czterech stron świata. Te podwójne – na prawo od tylnego wyjścia – prowadziły do toalet dla klientów. Te po przeciwnej stronie prowadziły wprost na klatkę schodową. Dostępu do niej broniła jednak prosta, ale jakże wymowna tabliczka informująca, że wszystko, co znajduje się za nimi jest „tylko dla personelu”.
    – Idź prosto – pokierował ją, odwracając jej uwagę od nielegalnych drzwi.
    Sam przeciął pomieszczenie, by uchylić przed dziewczyną zasłaniającą widok na kawiarnię ciemnoszarą kotarę. Tuż za nią znajdowało się właściwe The Lookout Cafe – idealnie chaotyczna w swoim uporządkowaniu mieszanina betonu, metalu i drewna, z której był tak cholernie dumny. Kawiarnia miała swój niezaprzeczalny klimat. Miała też trzy ogromne okna, które w całości podzielone były na mniejsze prostokątne szybki i które w połączeniu z surowymi ścianami nadawały jej nieco starodawnego, industrialnego stylu. Środek pomieszczenia wyłożono wzorzystymi płytkami, które nieco przypominały mozaikę poukładaną w symetrycznie, nieco przypominające kwiaty wzory. Ten sam motyw znalazł sobie miejsce na ścianie za barem – pięknym, chociaż prostym, drewnianym barem Alkaia, dość dużym by mogły przy nim usiąść trzy osoby i nie przeszkadzać innym klientom oraz sobie nawzajem. W The Lookout było też dość miejsca dla sześciu okrągłych stolików stojących na prostych metalowych nogach. Ich drewniane blaty wyglądały na stare, ale niekoniecznie zniszczone. Jakby wiele już w życiu widziały zanim stały się wyposażeniem kawiarni, ale równocześnie ktoś dbał o nie przez cały ten czas. Pasowały do utrzymanych w tym samym stylu krzeseł. Oraz do wielu roślin stojących w wielu przypadkowych miejscach. I do fotografii na ścianach przedstawiających jeszcze więcej Ameryki.
    – Och… – mruknęła Sumin.
    – Przytulnie, co? – uśmiechnął się lekko.
    – Tak, tak. Bardzo ładnie.
    – Staraliśmy się, żeby tak było.
    – „My”, czyli…?
    – Ja, mój szef, jego syn… cała ekipa remontowa – wyliczył na palcach. – The Lookout w życiu nie mogłaby wyglądać lepiej.
    Dziewczyna wyszła na środek kawiarni i powoli obróciła się wokół własnej osi, chłonąc każdy szczegół wystroju. Jej wzrok zatrzymał się na wąskich, ciemnych schodkach pod ścianą. Po ich metalowej poręczy pięła się dumnie trzykrotka.
    – To na antresolę – wyjaśnił zanim zdążyła spytać – ale poza kilkoma kwiatkami, siatką i poduszkami niewiele tam jest.
    – Masz tu nawet antresolę z siatką?
    Spojrzała na niego z nowym zainteresowaniem. Alkai uśmiechnął się do siebie.
    – Znajomi nie mówili?
    Sumin w odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
    – Tak, mam antresolę z siatką.
    – I można na niej siedzieć?
    – No, generalnie po to tam jest.
    – Mogę? – spytała, uroczo mrużąc oczy w uśmiechu.
    Wzruszył ramionami.
    – Pewnie.
    Sumin z gracją kotki wspięła się na schody. Alkai odprowadził ją wzrokiem i zajął sobie miejsce na jednym z wysokich krzeseł przy barze. Miał stamtąd o wiele lepszy widok na poczynania dziewczyny pod sufitem. Położył łokcie na blacie i podparł brodę otwartą dłonią, zerkając w górę.
    – I jak? – spytał po chwili.
    Sumin spojrzała w dół i uśmiechnęła się szeroko. Odpowiedział jej równie wesołym uśmiechem. Nie mógł nic poradzić na to, że chwalił się swoim najbardziej ulubionym miejscem na całym świecie. Wizyta Sumin może i była niezapowiedziana. Ale koniec końców oznaczała, że jedna więcej osoba mogła zobaczyć jego kawiarnię. Alkai kochał The Lookout Cafe. Uwielbiał obserwować jak inni też się w niej zakochiwali.
    – Bardzo wygodnie! – odpowiedziała mu. Dla dowodu położyła się całkiem na plecach. – Pewnie cały czas ktoś tu siedzi, co?
    – Nie, raczej nie.
    – Ludzie tu nie wchodzą? – przekręciła się na brzuch i spojrzała na niego uważnie pomiędzy oczkami siatki.
    – Tylko czasami. Zwykle wolą usiąść przy barze, jeśli już zostają.
    – Pfffff… Nie wiedzą, co tracą – stwierdziła tonem, który sugerował oczywistość – Stąd jest naprawdę dobry widok, wiesz?
    – Och, wiem – zaśmiał się – Ta siatka może i nie jest ulubionym miejscem wszystkich, ale… wciąż nie jesteś jej jedyną, ani nawet pierwszą fanką.
    – Jest nas więcej? – przechyliła głowę na bok i podparła ją wierzchem dłoni.
    – Niewielu więcej – poprawił ją – ale na waszym miejscu bym się cieszył.
    – Tak? Dlaczego?
    – Przynajmniej nie macie tam tłoczno. To jakiś plus?
    – Fakt – przyznała po chwili namysłu.
    Przez chwilę pomiędzy dwójką nowych znajomych zapanowało wygodne milczenie. Pasowało do tej surrealistycznej scenerii. Był środek nocy. Poznali się zaledwie chwilę wcześniej. Nie wiedzieli o sobie niemalże nic. Zupełnie im to nie przeszkadzało. Sumin podziwiała kwiaty na antresoli. Alkai myślami był przy czekającym u góry łóżku. Siedzieli w opuszczonej kawiarni na sześć godzin przed jej otwarciem. Oświetlało ich ciepłe światło żarówek. Za oknem ulicę zalewała błękitna poświata neonów. Było tak cicho i spokojnie jak tylko mogło być w ogromnej, pogrążonej we śnie metropolii.
    – Wejdziesz tu do mnie?
    Alkai otworzył oczy i zerknął na nową koleżankę.
    – Nie, dzięki.
    – Czemu? Chyba się mnie nie boisz, co?
    – Nie chce mi się – przyznał szczerze.
    – Och, okej. Czyli ty też jesteś z tych ludzi, którzy nie wchodzą na siatkę.
    – Ciekawe dlaczegooo… – końcówka wyrazu przeciągnęła się nienaturalnie, gdy ziewnął. – Przecież to nie tak, że zwykle stoję pod nią.
    – Ale teraz nie musisz.
    – Ale to nie zmienia faktu, że mi się nie chce.
    Dziewczyna zmrużyła oczy i delikatnie zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś. Alkai odwrócił głowę i zawiesił wzrok na oknie. Nie widział ulicy, ale zakładał, że i tak nikogo po drugiej stronie szyby nie było. Widział natomiast siebie. Oraz Sumin, która podążając za jego wzrokiem, również patrzyła w stronę szyby. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Pomachała mu samymi palcami.
    Co za dziewczyna.
    – Czym się zajmujesz, Sumin? – spytał ją od niechcenia.
    – Jestem malarką – oświadczyła dumnie.
    – Ooooh... Rozumiem. Przynieś kiedyś jakieś swoje obrazy, co? Albo chociaż ich zdjęcia.
    – Interesujesz się malarstwem? – spytała z nową ciekawością.
    – Niespecjalnie – odpowiedział zgodnie z prawdą – ale kocham ludzi z pasją. I ładne rzeczy.
    – Sugerujesz, że moje obrazy są ładne, chociaż nigdy ich nie widziałeś?
    – Nie wyglądasz jak ktoś, kto brzydko maluje.
    Sumin uśmiechnęła się do niego z radością. Jej ciekawość przychodziła falami – jak morze. Alkai mógłby przysiąc, że z każdym kolejnym przypływem sens i logika opuszczały jego mózg wypierane sukcesywnie przez obce uczucia. Działo się najgorsze: Alkai William Underwood pozwolił sobie na to, by odbić emocje swojego rozmówcy i poczuć tę samą ekscytację. Zaśmiał się sam do siebie na tę myśl.
    – Dziękuję! Ale mam jedno, małe pytanie: Jesteś zmęczony, Al?
    – Nie, czemu?
    – Jest środek nocy – zauważyła, na wypadek, gdyby o tym zapomniał – a ty masz coraz bardziej podejrzany humor.
    – Wcześniej ci to jakoś nie przeszkadzało, moja droga – parsknął.
    – Ale może tobie przeszkadza.
    – Po prostu potrzebuję kawy – stwierdził.
    – To fantastycznie się składa – klasnęła w dłonie. – Możesz zrobić nam kawę, skoro jesteśmy w kawiarni.
    Alkai odwrócił się z powrotem w jej stronę i parsknął krótkim niczym nieskrępowanym śmiechem.
    – Zapomnij – rzucił. – Nie ma mowy.
    – A to niby dlaczego? – zdziwiła się.
    – Ekspresy są umyte. Nie będę żadnego włączał o tej porze… Jeśli chcesz napić się kawy stąd musisz poczekać na otwarcie.
    – Czyli aż do dziewiątej? – spytała.
    Underwood wspiął się na wyżyny swojego absolutnie nieistniejącego talentu aktorskiego, by udać, że się mocno nad tym zastanawia.
    – Technicznie rzecz biorąc… Tak – stwierdził – Ale ponieważ to moja kawiarnia i ja ustalam zasady, możemy zrobić wyjątek i specjalnie dla nas otworzyć aż pół godziny wcześniej.
    – Ah tak? – uśmiechnęła się zadziornie.
    – Ah tak – odpowiedział uśmiechem i wstał z krzesła. – Ale jeśli masz ochotę na kawę już teraz i w dodatku nie przeszkadza ci towarzystwo moje i mojego małego futrzanego terrorysty… Musimy zmienić dekoracje.
    – Gdzie mnie zabierasz? – spytała podejrzliwie, siadając na siatce. Jeszcze nie podjęła decyzji, by zejść z antresoli.
    – Do góry! Ku czajnikowi elektrycznemu i kawie z filtra – zarządził.
    Może nawet zbyt optymistycznie niż wypadało w tym momencie. Ale kogo to obchodziło?

Sumin? For here or to go?