Kto czci swą duszę: żądze i lęki,
Lecz szeptów skrytych w mroku nie słyszy,
Nigdy nie przejdzie przez Bramy Ciszy,
Lśniące perłami obcej jutrzenki.
Miękką, choć tylko teoretyczną, ciszę nocy rozdarł przeraźliwy wrzask. Nie był to jednak okrzyk kojarzony z typową sztuczką stosowaną w średnich horrorach. Odgłos wykorzystywany w kinematografii oddziaływał na widzów w szczególny sposób, gdyż raz usłyszawszy go już nieodmiennie kojarzyli takie tony z zagrożeniem i śmiercią, lecz nie pasował do nowoczesnej, niebezpiecznej pomimo starań władz, rzeczywistości. Ten konkretny, doskonale słyszalny i - co gorsza - realny dźwięk, choć niewątpliwie jeżył włos na karku i napawał strachem, nie był tamtym typowym, kobiecym piskiem. Nie zagłuszyły go ani przejeżdżające ulicami automobile, ani przemierzające bezgwiezdny nieboskłon metalowe ptaki. Szum częściowo uśpionego miasta mędrców i filozofów ze wschodu nie potrafił zamaskować okrzyku czystego przerażenia, który wydobył się z męskiego gardła. Okrzyk obezwładniającego strachu przetoczył się wśród wymyślnych konstrukcji mostów i odbił echem od sięgających nieba budynków, docierając dalej, do uszu jeszcze nieświadomych niczego mieszkańców. Mężczyzna przegrał i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Raafi al-Majid nigdy nie był szanującym nikogo prócz siebie człowiekiem.Wychowany w duchu islamskiej tradycji raczej nie przepadał też za innowiercami, a kobiety traktował tak jak było mu wpojone, czyli jako niewiele więcej warte niż płyty chodnikowe po których stąpał. Żył spokojnie i dostatnio. Wszakże każda z jego czterech żon musiała wieść życie na odpowiednim poziomie. Miał też dzieci. Całą czternastkę, o czym z pewną dumą wspominał przy każdej przychylnej ku temu okazji. Pozornie stanowił doskonały przykład przedstawiciela arabskiej odmiany człowieka i nie było w nim niczego, co odróżniałoby go szczególnie na tle innych jemu podobnych. Prawda zgoła odbiegała od wrażenia, które ten nieco tłusty mężczyzna roztaczał na około.
Raafi al-Majid był mordercą. Zabijał z zimną krwią, każdego kto miał dość odwagi, by mu się przeciwstawić. W swej chorobliwej paranoi stale obawiał się dnia w którym ktoś go zastąpi. A najbardziej obawiał się zagrożenia ze strony własnych dzieci, o których często zwykł wspominać. Prowadził niebezpieczną grę wbrew wszelkim prawom, stawką której było życie jego i jemu bliskich. Nie miał nic wspólnego z działalnością Szczurów, a wręcz przeciwnie. Stale działał na ich SZKODĘ, wierząc w słuszność niewiele znaczącego w skali miast islamskiego odpowiednika budzącego strach gangu. I stale obawiał się odwetu za te działania. Jego kara wkrótce nadeszła, choć nie spodziewał się, że jej źródłem będzie jego własna wiara.
Raafi al-Majid usłyszał Głos, szepczący mu złudne słowa przeciwko własnej rodzinie. Echo tychże słów nawiedzało go co noc, pobrzmiewając w uszach i przetaczając się przez jego umysł dudniącym grzmotem. Z nocy na noc szept przybierał na sile, przechodził w jednostajną mowę, a ta zmieniła się w krzyk. Aż w końcu dokonało się to, co powinno się zdarzyć. Z ręki owładniętego mocą słów araba padła kolejno cała jego rodzina. Aż w końcu, gdy krew plamiąca dywan zastygła, Głos opuścił go, pozostawiając mężczyznę, by ten mógł pojąć sens zbrodni którą popełnił.
Raafi al-Majid zbyt późno uświadomił sobie swój błąd.
Ten, kto w swój pałac z mięsa i kości,
Wszywa rozumu ostre krawędzie,
Nigdy przez Bramy Ciszy nie przejdzie
Nie tknie ustami lica Nicości.
Piaskun trwał w całkowitym bezruchu tuż za otępiałym, przygniecionym widmem swoich czynów mężczyzną - seryjnym mordercą własnej rodziny. Czuł obrzydzenie na widok człowieka, który w swej słabości posunął się do tego, by poderżnąć gardła czterem kobietom i ich dzieciom. Był świadkiem każdej minuty niedawnego incydentu, by nie rzec, że niechlubnym powodem tychże działań. Na własne oczy doskonale widział, twarz 4-miesięcznej dziewczynki, zaduszonej we śnie dłonią jej ojca i wstręt przeniknął całe jego wiekowe ciało. Nawet nie próbował pojąć w którym momencie sprawił, że człowiek, który bronił własnej rodziny za wszelką cenę, jednocześnie wcale im nie ufając, zwrócił się przeciw nim w tak bestialskim akcie. Powodował nim strach, tego Egzekutor był pewien, nie potrafił jednak zrozumieć jak ktoś, kto mordował bez mrugnięcia okiem, mógł być aż tak kruchym na psychice człowiekiem.
Śmiertelnik drgnął i poderwał głowę, uświadamiając sobie czyjąś obecność. Odwrócił się, by spojrzeć za siebie. Jego przestraszone, pełne żalu spojrzenie skrzyżowało się z pałającym gniewem wzrokiem Pierwszego. Mężczyzna wrzasnął i na czterech rzucił się w stronę najodleglejszego kąta przestronnego salonu, gdzie przywarł do ściany plecami. Piaskuna jednak nigdzie już nie było. Rozpłynął się w powietrzu niby widmo, zwyczajna projekcja dręczonego tygodniami umysłu araba i najwyraźniej nie zamierzał się pokazać. Mężczyzna jeszcze przez chwilę rozglądał się dookoła, dysząc ciężko, lecz nic się nie zmieniło. Żarzących się pomarańczem ślepi uporczywie nie było widać. A potem zgasło całe światło w tym bogatym, nowoczesnym apartamencie, który przestał być arabowi domem, a stał się jego ostatecznym więzieniem. Żarówki eksplodowały, sypiąc dookoła iskrami. Mężczyzna zacisnął powieki naturalnym odruchem, a gdy znów je otworzył na poziomie jego twarzy unosiły się dwa, wściekle pomarańczowe punkty. Mężczyzna kopnął, licząc, ze trafi właściciela oczu, lecz jego stopa przepłynęła przez powietrze nie natrafiając na żaden opór.
- Vanitas vanitatum et omnia vanitas... - skrystalizowało się w myślach dręczonego człowieka. Nie pojął znaczenia tych słów, więc po chwili nadeszło i ich tłumaczenie - "Marność nad marnościami i wszystko marność", pusta, śmiertelna wywłoko.
Mężczyzna zrozumiał. Rozpoznał ton głosu, pojął z kim ma do czynienia. Głos - coś co wziął za wytwór własnego spaczonego umysłu, najwyraźniej posiadał ciało i istniał, naprawdę istniał, niezależnie od samego araba.
- Bądź przeklęty, karinie. Ty i wszystko na twojej drodze. - szepnął zbyt cicho, by mogło to zabrzmieć z właściwą mocą. Suchy, podobny zgrzytowi kamienia o kamień śmiech rozszedł się po pokoju. Nie pierwszy już raz Egzekutor usłyszał podobne określenie. Musiał przyznać jednak, że ludzie nawet w obliczu śmierci nie przestawali go zadziwiać własną pomysłowością. Nazwanie go demonem określanym mianem "wiecznego towarzysza" i namawiającego ludzi do popełniania grzechów, choć całkowicie uzasadnione mijało się z prawdą na każdym możliwym polu. Umysł śmiertelnika jednak błyskawicznie przypasował to, co było mu nieznane do czegoś co poznał choćby ze słyszenia i tym samym uczynił z Piaskuna element własnej kultury, nawet nie zastanawiając się nad tym czy ma słuszność czy nie.
- Zwiesz mnie demonem...? - trudno było orzec czym dokładnie to pojedyncze zdanie aż tak przeraziło człowieka, by ten zerwał się do biegu i wypadł z mieszkania, nie zwalniając ani na moment. Pierwszy popatrzył w ślad za nim skonsternowany tą reakcją i ruszył w pościg. Nigdy nie pojmę śmiertelnych...
Ta klątwa skaże go na czekanie,
Aż czas nie pożre cór swych i twarzy,
Aż śmierć nie skona, śpiący nie wstanie...
Pościg za uciekającym od swojego losu zawiódł Egzekutora w najciemniejsze, najbardziej ukryte zaułki Dżannah. Nie biegł on, więc nawet jeden nieopatrznie postawiony krok nie zdradził tego, że podąża za swoim celem, sunąc równoległą ulicą. Raafi natomiast, jakby wyczuwając, że dystans pomiędzy nim, a jego prześladowcą stale się kurczy, zmusił się do jeszcze szybszego biegu. Kluczył także więcej i wybierał trudniejsze do przebycia drogi. Wszystko na marne i zarówno łowca jak i ofiara mieli tego pełną świadomość. Piaskun natomiast poza nieuchronnie zbliżającą się wygraną wyczuwał też jakby politowanie na widok starań przegranego. Dobył chopesza, a krzywe, obnażone ostrze odbiło rozbłyskami światła pobliskich latarni. Na tym właściwie pościg się skończył. Piaskun przeniósł się tuż przed uciekającego, a ten przewrócił się nie chcąc na niego wpaść. Opadające ostrze zakończyło życie śmiertelnika. Mimo to Pierwszy stał nad truchłem i śledził wzrokiem spływające do rynsztoka strużki krwi. Kruchość ludzkiego życia i łatwość z jaką można było je odebrać nieodmiennie budziła w nim te same mieszane uczucia, co zwykle.
Ludzie, będący panami współczesnego świata. Ci, którzy ujarzmili Ziemię i prawa natury. Zdobywcy kosmosu, twórcy nowego ładu. Nie mieściło się w głowie, że to ci sami, których uczył krzesania iskier. Bo nie byli to ci sami ludzie. Tamci należeli do przeszłości, ci trwali zakorzenieni w teraźniejszości. Różniły ich setki lat i cała przepaść wynikła z innego rozumowania. Świat się zmienił czy Piaskun tego chciał czy nie. Powinien skończyć z porównywaniem "teraźniejszej" ludzkości z tą "przeszłą". Wielokrotnie już próbował, lecz zawsze dochodził do wniosku, że nie potrafił. Nie umiał i nie chciał pogodzić się z takimi zmianami. Mógł żyć, przystosować się do warunków, lecz nie potrafił zrezygnować z rozmyślania o przeszłości.
A gdy się ogień wciąż będzie żarzyć,
Wśród ruin - przeklnie to wiecznotrwanie:
Próżną udrękę żywych cmentarzy.
Z oddali dobiegł go odgłos policyjnych syren. Pierwszy ludzkim odruchem potrząsnął nieznacznie głową, wyrywając się z objęć własnych myśli, z wprawą zakręcił chopeszem i schował go do starannie ukrytej pochwy. A potem oddalił się niespiesznie, świadom tego, że spełnił swój obowiązek w najpaskudniejszy z możliwych sposobów. Mógł usunąć jednego człowieka, zamiast tego nie odmówił sobie doprowadzenia do zgonu całej dziewiętnastki istnień. Dlaczego to zrobił? Sam nie był pewien czy dokonał takiego mordu tylko ze względu na to, że jego aktualnym celem było znalezienie Szczurów. Nie planował szukać ich, by dołączyć. Zaintrygowali go sposobem działania i chciał przyjrzeć się im bliżej. Może zwyczajnie chciał, by Megalopolis mieściło jednego przeciwnika tego gangu mniej.Wszystko to jednak sprowadzało się do zwyczajnej ciekawości wywołanej pojedynczą grupą ludzi. Najwyraźniej nie jestem wiele lepszy niż ci śmiertelni...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz