środa, 8 marca 2017

Do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, tylko po wyrok

IQuoter
Imię: Matthias. Przez wzgląd na problemy z wymową (niektórzy miewają z tym kłopot) przyzwyczaił się do zangielszczonego zdrobnienia Matt. Okazało się to wyjątkowo przydatne w zmylaniu organów ścigania - słysząc imię ,,Matt" pierwszym co przychodzi na myśl jest ,,Matthew", a nie ,,Matthias". Może to brzmieć głupio, ale jednak działa.
Nazwisko: Wölf. Tak, zgadza się, po prostu ,,wilk". I to nawet nie zmyślone.
Pseudonim: Ilość ludzi kojarzącą Matthiasa Wölfa można policzyć na palcach, ale gdy zapytasz o ,,Jägera", okazuje się, że jednak to całkiem rozpoznawalna persona. Policja może i nie orientuje się zbyt dobrze w przezwiskach (dla nich terrorysta pozostaje ,,terrorystą", dopóki nie wyjdzie na jaw konkretne nazwisko), ale przestępczy półświatek powie o nim aż za dużo i to niekoniecznie prawdziwych rzeczy. Znają go jako wspomnianego już wcześniej Jägera (z niem. ,,myśliwy) lub Wilka, ale wystarczy, że zapytasz o ,,specjalistę-pirotechnika" czy też - popularniej używane - ,,tego niemieckiego piromana od włamów", a każdy będzie wiedział o kogo ci chodzi.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 30 lat
Rasa: Człowiek. Nawet jeśli niektórzy ludzie sądzą, że takim jak on nie można przypisać takiego określenia.
Narodowość: Niemcy
Obywatelstwo: Eden
Rodzina: Matthiasem całe życie opiekował się ojciec. Urwał z synem kontakt, gdy Wölf niemal dostał długoletni wyrok za atak terrorystyczny. Nie chciał mu wierzyć, że ktoś go wrobił i ten stan nie zmienił się do dnia dzisiejszego.
Miłość: Jakoś usilnie nie szuka, ani też nie ma nikogo konkretnego na oku. Czas pokaże, czy komuś będzie na tyle odpowiadało towarzystwo Jägera, by nawiązać głębszą relację.
Aparycja: Na co dzień zbytnio się w tłumie nie wyróżnia. Ma nieco ponad metra siedemdziesiąt wzrostu i typową dla faceta sylwetkę. Nieco przydługie ciemno brązowe włosy po bokach głowy są wygolone niemal na zero. Brawa brew jest pod koniec rozcięta drobną blizną. Niektórzy złośliwie przytykają, że oczy ma błękitne jak na Niemca przystało, ale Wölf już dawno przestał przejmować się podobnymi złośliwościami. Najbardziej charakterystyczną cechą Matta zdecydowanie jest czarny tatuaż na szyi układający się w symetryczny trójkątny wzór. Ubiera się dosyć prosto, nie zmieniając właściwie nigdy prostej skórzanej kurtki bez kaptura. Wiszący na szyi medalik komunijny w pierwszej kolejności może wydawać się dziecinny i zupełnie nie pasujący do reszty. Gdy jednak przyjrzysz się bliżej, możesz dostrzec, że wzór krzyża uległ całkowitemu zniekształceniu, jakby po...kuli. Wiąże się z tym całkiem ciekawa historia, o którą zresztą długo nie trzeba prosić, bo nie ma co tu kryć. I to by było wszystko o Matthiasie Wölfie. A teraz przejdźmy do Jägera; Nie da się ukryć, że Matt w swoim ,,roboczym" ubiorze to zupełnie inna osoba. Do wszelkiej roboty wymagającej zdecydowanie nielegalnych działań w miejscu publicznym, czy to dzień czy noc, zakłada czarny strój podejrzanie przypominający mundur edeńskich sił antyterrorystycznych. Stało się to swoistym znakiem rozpoznawczym Jägera (poza unikalnymi technikami działania, oczywiście), podobnie jak nieodłączna maska przeciwgazowa. Początkowo brał ją jedynie do akcji przy których faktycznie nie powinien oddychać bez żadnej osłony, ale gdy zyskał nieco więcej popularności, postanowił jej używać jak komiksowi złoczyńcy (bo do bohatera nie śmiałby się porównywać). Przez ciemne szkła nie idzie dostrzec twarzy, a filtr zniekształca nieco głos. Wszystko daje pożądany efekt niepewności i pewnego zastraszenia.
Charakter: O Jägerze krążyć mogą przeróżne plotki. Większość przypisuje mu cechy typowego bezmyślnego najemnika, człowieka najgorszego sortu zdolnego zrobić cokolwiek, byleby tylko zarobić. Tu jednak trzeba zwrócić uwagę, że Matt, mimo wszelkich opinii, nie jest bezmyślnym zabijaką. Ma swój specyficzny kodeks moralny, którego zawsze się trzyma. Pewnych zadań po prostu się nie podejmuje, nawet jeśli obiecują mu za nie chorą sumę pieniędzy. Mimo zmiany ,,profesji", przekonania i mentalność Matthiasa nie zmieniły się ani trochę. To dalej ten sam chłopak, który składał śluby w akademii policyjnej, z tą różnicą, że dorósł i zobaczył nieco więcej prawdziwego świata. Zabijanie nie sprawia mu żadnej satysfakcji, jak zresztą każdemu zdrowemu na umyśle człowiekowi. Gdyby tak sprawdzić faktyczną liczbę osób, które ucierpiały podczas któregoś z jego napadów, okazałoby się, że to jedynie zupełnie przypadkowe ofiary. Nie chce niczyjej krzywdy, no a przynajmniej nie fizycznej. Etykietkę ,,terrorysta" przypisała mu policja, nie mając pojęcia, że wieszają psy na człowieku niewiele od nich różnym. Pomimo tego zdaje sobie jednak doskonale sprawę, że jest nikim innym jak przestępcą, na dodatek z rodzaju tych, których zwalczał prawie dziesięć lat służby. Potrafi powiedzieć sobie prosto w twarz, że nawet jeśli nie należy do tych najgorszych, to jednak nie ma żadnych sensownych wymówek dla własnego postępowania. Nigdy nie wierzył w ,,automatyczną sprawiedliwość". W jego przekonaniu coś takiego nie może być samoistne. Sprawiedliwość nie wymierza się przecież sama - robią to za nią odpowiedni ludzie. I nie mam tu na myśli przedstawicieli prawa. Wölf widzi pewną różnicę między ,,prawem", a ,,sprawiedliwością", którą zresztą poznał na własnej skórze. O ile drugi termin cieszy się jego całkowitym szacunkiem i poważaniem, o tyle pierwszy wzbudza w nim odruchy wymiotne. Co do podejścia do roboty, to nie na darmo nazywają go specjalistą. Jeśli dasz Jägerowi konkretne zadanie i wymagania, wykona wszystko z chorobliwą dokładnością. Można więc uznać, że w jego przypadku stereotypy o niemieckiej precyzji i solidności nie są ani trochę przesadzone. Ma wręcz nieludzki zasób cierpliwości, zarówno do pracy jak i ludzi. Potrafi ślęczeć godzinami nad jednym ustrojstwem wielkości zegarka na rękę, cierpliwie przestawiając pęsetą części niewiele większe od ziarnka ryżu i nawet gdy nie wypali nie okaże więcej zdenerwowania ponad westchnieniem, po czym zacznie wszystko od początku. Nie lubi jednak się dzielić szczegółami co do swojego obecnego projektu. Owszem, możesz sobie popatrzeć i próbować coś samodzielnie wywnioskować, bo nie kryje się ze swoją pracą. Jednak na zadane wprost pytanie ,,Co robisz?" jedynie uśmiechnie się podejrzanie i mruknie ,,Coś ekstra". Ważna uwaga: jeśli ostrzegawczo chwyci cię za rękę gdy spróbujesz czegoś dotknąć, lepiej mu zaufaj i trzymaj łapki przy sobie (chyba, że ci palce niemiłe). Nie da się ukryć, że jest piromanem, chociaż nie aż tak niebezpiecznym by potrzebował jakiejś specjalistycznej opieki. Mimo to nie ciężko zauważyć jak często bawi się zapalniczką benzynową podczas rozmowy, nie wspominając już o fascynacji eksplozjami i zniszczeniami po ładunkach wybuchowych. Swoje obeznanie w tym temacie tłumaczy zainteresowaniami czysto zawodowymi, przez co ludzie patrzą na niego z jeszcze większym niepokojem. Jak każdy potrzebuje czasem do kogoś gębę otworzyć, a gadanie z samym sobą nie wchodzi niestety w rachubę. Nie ma żadnych obiekcji przeciwko większemu czy mniejszemu towarzystwu. Patrzy bardziej na jakość niż ilość. Kogoś z kim nie będzie umiał się dogadać po prostu opuści, by nie marnować ani jego, ani własnego czasu. Ku zaskoczeniu wielu, jest katolikiem, co w czasach dominacji ateizmu nie jest czymś popularnym. Co ciekawe, nawróciła go podczas ostrego ostrzału pewna zbłąkana kula, która przedostała się przez kevlar i zatrzymała na starym medaliku z krzyżem. Koledzy z ekipy Matthiasa tłumaczyli mu to wytraceniem pędu, że tak naprawdę pocisk zatrzymała ostatnia warstwa kamizelki, ale niemieckiemu specjaliście patrząc na wciśnięty od metalowego czubka krzyż jakoś milej jest wierzyć, że chociaż raz ktoś się o niego zatroszczył. Umie zobaczyć człowieka w każdym i wierzy w drugą szansę, chociaż stanowcza większość nazywa to najzwyklejszą naiwnością. Jakiejkolwiek nazwy by to nie miało, w życiu nie oceniłaby nikogo po stereotypach czy reputacji.
Song theme: Devils Got You Beat - Blues Saraceno // Fire, Fire - Heaven's Basement
Zarys przeszłości: Matthias nie może pochwalić się jakąś niesamowicie ciężką historią. Owszem, własnej matki nigdy nie miał okazji poznać, ale dzięki temu, ironicznie, mało się tym przejmował. To jest właśnie ta standardowa różnica między straceniem czegoś będąc w pełni tego świadomym, a nie mieć czegoś w ogóle - po prostu nie miał odniesienia, bo nawet macochy nigdy nie posiadał. Ojciec Matta o jego matce powiedział tyle, że była wzorem monachijskiej policji, tylko trafiła w złe miejsce o złym czasie. Od tamtej pory w chłopaku zagnieździła się wątpliwość w istnienie jakiejkolwiek sprawiedliwości, skoro to dobrym zdarzają się najpaskudniejsze rzeczy. A los jeszcze nie jeden raz miał dawać mu kolejne powody ku temu stwierdzeniu...
  Od zawsze chciał wstąpić do policji. To już nie była kwestia pójścia w ślady rodzica - z czasem do tej decyzji przyczyniły się osobiste przekonania Wölfa. Jakoś czuł, że tam będzie jego miejsce i nie pomylił się. Egzaminy w akademii policyjnej zdał śpiewająco i wydawałoby się, że cudem w przeciągu kilku lat z ochroniarza trafił do oddziałów specjalnych. W wieku 25 lat miał już ukończoną specjalizację sapera. Przyjęto jego zgłoszenie do sił antyterrorystycznych i przez następne trzy lata działał w stałej ekipie, która szybko została jego drugą rodziną.
  I wszystko toczyłoby się wspaniale, gdyby pewnego niedzielnego poranka ktoś w mundurze i sprzęcie Matthiasa nie rozpylił gazu w galerii handlowej.
  Dowody były niezaprzeczalne - wszystko wskazywało na to, że Matthias Wölf, mistrz rozwałki kontrolowanej i specjalista w zastosowaniu reakcji chemicznych w celach militarnych, u szczytu swojej kariery zdecydował się na zamach terrorystyczny. Procesy wydawały się ciągnąć w nieskończoność, aż koniec końców, gdy mężczyzna był już pewien, że nie wybroni się przed wyrokiem, kumple z oddziału oraz dowództwo doszli do głosu i wysunęli stosowne argumenty ręczące za niewinnością monachijskiego policjanta. Uszedł z całej sytuacji cało, ale jego reputację zszargały doszczętnie media, relacjonując skandal całemu krajowi. Nikt poza przyjaciółmi z oddziału nie wierzył w jego niewinność. Wölf uznał, że dla własnego dobra zrezygnuje ze służby, zanim ktoś nie wniesie wniosku o jego usunięcie. Nie chciał już robić nikomu problemów, a wytykanie go palcami na ulicach szybko zaczęło mu działać na nerwy. W niecałe dwa miesiące wyniósł się z Monachium, nie informując nikogo gdzie się wybiera ani czy zamierza wrócić. Zniknął dla świata, ale nie zapomniał o tajemniczym jegomościu, który niemal zrujnował mu życie. Czy poznał jego tożsamość, czy też nie, ciężko stwierdzić. Nikt o to nie pyta i lepiej by tak pozostało.
  Co do dalszych losów Matthiasa, chyba wystarczy wspomnieć, że niedługo po jego wyjeździe cały świat widział w wiadomościach reportaże o tajemniczej grupie przestępczej terroryzującej całe Megalopolis. Co prawda nie byli pierwsi ani ostatni, ale policja szybko dostrzegła w przeprowadzanych napadach pewne podobieństwa do własnych szkoleń. Ktokolwiek to wszystko planował, znał działanie wszelkich zabezpieczeń antyterrorystycznych. Oczywiście nikt nie jest nieomylny - bandę złapano i przesłuchano. Ku zdziwieniu policji kilka tygodni później doszło do kolejnego napadu i wszystko wskazywało na to, że stali za tym ci sami ludzie. Jednak każda pojmana banda upierała się, że był z nimi jeszcze jeden człowiek, którego wynajęli do zaplanowania akcji. I wszyscy podawali to samo imię, które szybko stało się mantrą edeńskich detektywów: Jäger.
Oficjalnie: Może być ciężko w to uwierzyć, ale Wölf jest...nauczycielem fizyki. W teorii bez studiów pedagogicznych oraz po kilkunastu procesach sądowych nie powinien mieć szans na dostanie takiej roboty. Gdzie więc mogli zatrudnić człowieka oskarżonego o zamach terrorystyczny? Otóż w jednym z Edeńskich liceów utworzono klasę dla dzieciaków, którym przypisano kuratora. Oczywiście żaden z tych prawdziwych pedagogów z dyplomami nie wytrzymywał dłużej niż jeden rok szkolny, co zmusiło dyrekcję do znalezienia kogoś innego w roli wychowawcy. Matthias mając ukończone studia inżynierskie nadawał się na wolne stanowisko, więc przymknięto oko na pozostałe ,,niedogodności" i przyjęto go na próbę. Okazało się, że banda ,,przypadków beznadziejnych" szybko się uspokoiła i zaczęła traktować byłego policjanta z niespodziewanym z ich strony szacunkiem. Pozostali nauczyciele tłumaczą to sobie ,,Swój swojego pozna", nierzadko z pewną złośliwością. Matt nie uczy normalnych klas, więc potrzebuje pojawiać się w pracy jedynie dwa razy na tydzień: w poniedziałek dwie godziny fizyki i w czwartek jedna wychowawczej, która przy problemach jego uczniów ma nieco większe znaczenie niż jakiekolwiek lekcje.
Rola w gangu: Od przybycia do Megalopolis Jäger zabłysnął jako mistrz w kwestii włamań i większych napadów. Dzięki własnemu doświadczeniu doskonale zna tok rozumowania oraz działania policji i zawsze wykorzystuje to na swoją korzyść. Można więc go uznać za ,,speca od niebieskich". Dodatkowo dzięki swojej reputacji w przestępczym półświatku łatwo idzie mu rekrutacja najemników do większych akcji, jeśli zabraknie rąk do pomocy. Przydaje się przy konstruowaniu pułapek oraz wszelkiego rodzaju bomb i min.
Umiejętności: Wilka wyszczególnia przede wszystkim zmysł taktyczny, ale za swoją specjalność uznaje pirotechnikę i chemię. Dzięki niesamowitemu wyczuciu i precyzji jest w stanie wysadzić cały pokój nie zawalając przy okazji budynku. Żaden zamek nie stanowi dla niego przeszkody - wytrychy może i w dzisiejszych czasach wyszły z użycia, ale odpowiednia mieszanka kwasów dalej nie ma sobie równych. W oddziałach antyterrorystycznych był odpowiedzialny za (często dosłowne) przebicie się do środka okupowanych budynków oraz rozbrajanie pułapek. Ironicznie, to co kiedyś było jego największym wrogiem, dzisiaj sam za sobą zastawia. Daj mu pół godziny, a zorganizuje ci takie pole minowe, że choćby kichnięcie ludzkiego oficera zmiecie drony policyjne z nóg. Korzysta ze wszelkich możliwych rozwiązań, od wręcz archaicznych żyłek (o dziwo dalej skutecznych), przez płyty naciskowe i wiązki laserów. Potrafi skonstruować także różnego rodzaju granaty: prąd, ładunki wybuchowe, trujący gaz, co tylko zechcesz. Preferuje broń na krótkie i średnie dystanse. Prawie zawsze nosi przy sobie policyjnego colta. Poza pistoletem ma także strzelbę, również ukradzioną z komisariatu. Nie pogardzi też karabinem szturmowym, aczkolwiek własnego nie posiada.
Przyjaciele: Brak
Wrogowie: Brak
Autor: Red Riding Hood

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz