poniedziałek, 30 stycznia 2017

Nie znam roli, którą gram. Wiem tylko, że jest moja, niewymienna i niepowtarzalna.

Morthiasik
Imię: Nam Ri. Nazywana zarówno pierwszą, jak i drugą sylabą dwuczłonowego imienia. Rzadko kiedy ktoś używa pełnej wersji.
Nazwisko: Rhee. Przez fakt, że czyta się je ,,ri", nowo poznani ludzie często śmieją się z całej wymowy, brzmiącej dokładnie ,,ri-nam-ri" (w daleko wschodniej kulturze nazwisko czyta się w pierwszej kolejności). Ma to jednak swój pewien urok i nawet się Ri podoba.
Pseudonim: Dziewczyna ma wyjątkowo popularne nazwisko, noszone właściwie przez 1/4 koreańskiej społeczności Shangri-La. Na dodatek raczej nie bierze udziału w bezpośrednich akcjach Szczurów, dzięki czemu pseudonim nie ma większego znaczenia. Jedynie jej ojciec zwracał się do niej pieszczotliwie ,,Jaskółko", ale mało kto o tym przezwisku słyszał.
Płeć: Kobieta
Wiek: 20 lat
Rasa: Człowiek
Narodowość: Korea Południowa
Obywatelstwo: Shangri-La. Ze względu na zawód kursuje jednak głównie między Edenem, a Elizjum.
Rodzina: Rodzice nie żyją (zginęli w wypadku samochodowym dwa lata wstecz). Nie ma żadnego rodzeństwa, a dalsza rodzina nie mieszka w Megalopolis.
Miłość: W towarzystwie nieznajomych facetów dziewczyna zachowuje się trochę nerwowo. Wydaje się, że płonie rumieńcem przy byle komplemencie. Jeśli już jednak miałaby sprecyzować co jej najbardziej imponuje, to zdecydowanie jest to charakter. W końcu co jej po drogich prezentach czy ładnej mordce, skoro nie idzie się z gościem dogadać?
Aparycja: Dziewczynę w kilku słowach można opisać jako drobną i niepozorną. Ze swoim metrem sześćdziesiąt wzrostu, filigranową figurą i ,,ładną buzią" (jak to zwykli niektórzy mawiać), ciężko posądzić ją o działalność kryminalną. Ri sprawia wrażenie kogoś naprawdę nieistotnego. Ot, mała aktoreczka, twarzyczka zdobiąca występ, bez której pewnie połowa męskiej widowni opuściłaby salę po pierwszym akcie. I rzeczywiście, trudno się z tym nie zgodzić. Nam jest szczupłą, subtelnie zbudowaną kobietą. Ma specyficzną, delikatną urodę, nie wymagającą właściwie żadnego makijażu (chociaż jej dwie charakteryzatorki na siłę próbują przed każdym występem poprawić jej chociaż rzęsy, już i tak ciemne i wystarczająco gęste). Oczy, jak przystało Koreance, mają kolor ciemnego brązu i skośny kształt. Hebanowe włosy sięgające trochę poniżej łopatek Rhee przeważnie rozpuszcza, upinając je częściej na potrzeby spektakli. Z przodu opadają na czoło lekko postrzępioną grzywką. Dziewczyna nie czepia się w swoim wyglądzie niczego, poza cerą, którą uznaje za swoją piętę achillesową. Jako aktorka musi umieć doskonale panować nad emocjami, a blade policzki rażące się różem przy byle okazji w niczym nie pomagają. Mimo to uparcie nie korzysta z żadnych podkładów czy pudrów, o ile nie wymaga tego od niej rola. Mawiają, że urody często dodaje najzwyklejszy uśmiech - w przypadku Nam Ri to wyjątkowo trafna uwaga. Strój codzienny przeważnie składa się z jeansowych rurek (lub krótkich spodenek) i bluzki z dekoltem czy damskie koszule. Cechą charakterystyczną garderoby dziewczyny są zdecydowanie pogodne kolory, idealnie odzwierciedlające barwną osobowość aktorki. Najbardziej lubi błękit i ciemny róż.
Charakter: Wielu ludziom ciężko przychodzi uwierzyć, że taka drobna, nienaganna osóbka obraca się w towarzystwie najsłynniejszych kryminalistów w Megalopolis. Ktoś taki miałby być jednym z nich, morderców i złodziei? Cała ta postawa łagodnej, eleganckiej młodej damy w rzeczywistości jest tylko genialną grą aktorską, a ona sama niewiele się różni od stereotypowego opisu członka Szczurów? Otóż nie. Chociaż Nam Ri faktycznie jest nieprzeciętną aktorką, w życiu nie przeniosłaby roli jako codziennego sposobu bycia. Dziewczyna przez większość czasu jest sobą, najprawdziwszą i niepowtarzalną. Gdyby przynależność do Szczurów oznaczała zmienienie samego siebie we wredniejszą imitację, w życiu by się na to nie zdecydowała. Przecież na rzecz gangu działa się nie tylko bronią, której Rhee nie wzięłaby do rąk póki ostateczność by jej do tego nie zmusiła. W tym wypadku, zgodnie z powierzchownym wrażeniem, jest raczej wrażliwa i delikatna. Jako aktorka jest przyzwyczajona do występowania przed masą obcych sobie ludzi, ale sytuacja zmienia się, gdy musi zamienić słowo z kimś nieznajomym. Stanie na scenie przed publicznością to zupełnie inna sprawa niż przed jedną konkretną osobą. W pierwszym przypadku doskonale zdaje sobie sprawę, że i tak osobistą opinię pozna tylko od recenzentów, czyli jakichś góra pięciu ludzi, którzy i tak nie odważyliby się wyrazić swoje zdanie o jej występie prosto w twarz. Jednak zaimponowanie jednej osobie paradoksalnie okazuje się trudniejsze niż pełnej widowni. Ri, jak już wspomniałam, łatwo się rumieni. Z reguły trudno ją zakłopotać, ale wystarczy, że jakiś facet (ba, czasem nawet kobieta) rzuci jej miły komentarz, a policzki dostają niepowstrzymany rozkaz od mózgu, by nabrać niepożądanej barwy. Pewna siebie aktorka zaczyna nagle tracić rezon i nieumiejętnie klecić sensowne słowa. I na nic zdają się opinię, że to całkiem urocza cecha - Nam jej po prostu nienawidzi, wprowadza ją to w jeszcze większe zawstydzenie. Zdecydowanie pewniej czuje się w towarzystwie dziewczyn lub dobrych znajomych. Jest chorobliwie dobrze wychowana. Nigdy się na nic nie skarży ani nie denerwuje, cierpliwie znosi każdy chłam rzucany na jej temat, a sama w życiu nie powiedziałaby złego słowa na drugiego człowieka (do tego ktoś musiałby ją naprawdę wściec). Nie wierzy w stereotypy i nie podziela cudzego zdania na czyiś temat dopóki nie przekona się jak jest naprawdę. Ironicznie, u dziewczyny nie oceniającej nigdy po okładce, jej własny wygląd doskonale odzwierciedla charakter. To niesamowicie pogodna i towarzyska osoba, zawsze starająca się wprowadzić trochę światła w choćby najbardziej pochmurne dni. I trzeba przyznać, że ma do tego talent. Jakimś niewyjaśnionym sposobem aktorka zdolna jest doprowadzić do uśmiechu właściwie każdego, nawet samą nieudolnością prób poprawy humoru. Łatwo zawiera przyjaźnie, chociaż nie wszyscy są w stanie zdzierżyć jej optymizm i ogólną inność. W końcu to nie ona bierze udział w poważnych akcjach, tylko siedzi sobie bezpiecznie w swoim przytulnym mieszkanku ucząc się następnej roli, gwiazdeczka jedna. A przynajmniej takie sprawia wrażenie. Nam Ri tak naprawdę czuje się okropnie wiedząc, że w niektórych sytuacjach jest w rzeczywistości bezużyteczna dla ekipy. Ani z pistoletu nie umie korzystać, nie potrafi się bić i ogółem jej rola sprowadza się koniec końców do korzystania z ładnej buźki, zupełnie jak na scenie. Mimo wszystkich zgryźliwych uwag na jej temat, przejmuje się za każdego ze Szczurów z osobna, jakby nie mieli nikogo kto może się o nich martwić (co w większości przypadków jest całkowitą prawdą). Nie potrafiłaby skupić się na niczym wiedząc, że któremuś z nich coś grozi. Poważniejsze akcje często, jeśli tylko może, przeczekuje w głównej bazie, zdrapując z nerwów skórki z paznokci (a niech sobie potem manikiurzystka biadoli jak chce).
Song theme: On Our Way - Halcyon Skies // We Beat As One - Paul Lewis & Harlin James
Zarys przeszłości: Historia kogoś o normalnym życiu chyba nie jest ciekawa. Ojciec Nam Ri zawsze chciał zająć się działalnością własnego teatru. Nie posiadał jednak na to funduszy. Rozsyłał więc propozycje współpracy do potencjalnych inwestorów. Odpowiedział jeden: Ottavio Polo.
  Włoch wykupił niedawno stare kino w Edenie i propozycja stworzenia w jego miejscu teatru wydawała się genialnym pomysłem. Rodzina Rhee przeprowadziła się więc do Megalopolis. Nam jeździła często z tatą do pracy. Lubiła teatr i od zawsze pchała się na scenę. Pan Polo, któremu wesoła dziewczynka od razu przypadła do gustu, później śmiał się, że szukając aktorów przegapili najlepszą partię dosłownie tuż pod nosem. Ri zaczęła występować w prawdziwych przedstawieniach kiedy tylko potrzebowali roli dziecięcej, a im była starsza, tym poważniejsze role dostawała, aż w końcu w wieku 16 lat grała na równi z dorosłymi aktorami. Gdy zwykłe sztuki zaczęły ją nudzić, zaczęła próbować swoich sił w innych, nawet w operze i balecie. Lubiła zarówno tańczyć jak i śpiewać, tak więc ostatecznie została przy musicalach.
  Niedługo po osiągnięciu pełnoletności, jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Dyrektor Polo, obecnie jedyny właściciel Teatru Poli Negri, czuł się odpowiedzialny za osieroconą dziewczynę i od tamtej pory wspiera ją finansowo. Ri jednak przeszkadzało, że dostawała wszystko bez żadnego wysiłku. Tak więc postanowiła zacząć na stałe prawdziwą pracę w teatrze, by chociaż trochę zasłużyć sobie na wypłatę. Nie pamięta już jak, ale któregoś dnia zupełnym przypadkiem dowiedziała się, że pan Polo od długiego czasu zajmował się finansowaniem działalności owianych różną sławą Szczurów. Nie chcąc, by dziewczyna pobiegła z tą informacją na policję (czego w życiu by nie zrobiła człowiekowi obecnemu przy jej wychowaniu na równo z rodzicami), przedstawił prawdziwe cele gangu i pokazał całą prawdę o popadającej w ruinę utopii.
  I przekonał ją. Aż nazbyt. W życiu nie spodziewałby się, że młoda aktorka miałaby na tyle odwagi dołączyć do szajki. W sumie to chyba nikt by się tego po niej nie spodziewał.
Oficjalnie: Nam Ri jest dobrze prosperującą aktorką w teatrze imienia Poli Negri w Edenie. Gra tam jednak bardziej hobbistycznie niż dla zarobku i gdyby nie przesadna troska pana Polo pewnie w ogóle nie przyjmowałaby żadnych pieniędzy. Występuje także w Elizjum w tamtejszym Domu Kultury. Bierze udziały głównie w musicalach, ale zwykłe sztuki nie sprawiają jej problemu. Wydawać się może, że przynależność do gangu mogłaby okrutnie zaszkodzić jej reputacji, gdyby ktoś ją rozpoznał. Jednakże przez obecną popularność kin lub innych ośrodków rozrywki teatry wydają się odchodzić w niepamięć, ściągając jedynie lepiej wykształconą społeczność i dziewczyna nie ma jakiejś rzeszy fanów. Rzadko zdarza się, by ktoś ją zapamiętał z występów.
Rola w gangu: Nam przez kilkuletni staż zdążyła zdobyć pozycję swego rodzaju prawej ręki dyrektora Polo, który na boku dofinansowuje działania Szczurów z wysokich przychodów teatru. Jako ważna osobistość nie może jednak kontaktować się z nimi osobiście. Ri została więc swego rodzaju pośrednikiem między gangiem, a światem zewnętrznym. Dzięki swojej popularności wśród miłośników rozwoju kulturalnego ma dostęp do ,,wyższych sfer" Megalopolis, co pozwala jej zbierać potrzebne informacje z pierwszej ręki na bogatych przyjęciach. Odpowiada także za informowanie gangu o zmianach natury politycznej.
Umiejętności: Rhee jest najnormalniejszą w świecie dorastającą kobietą. Nie cechuje się specjalnymi zdolnościami czy niesamowitą tężyzną fizyczną. Owszem, zadyszki od razu nie dostaje (w tej kwestii stara się o siebie dbać) i w razie czego jest całkiem zaradna. Jednak zdolności, dla których znajduje najlepsze zastosowanie w działalności na rzecz Szczurów, są wyniesione prosto z teatru. Nam Ri jest w końcu zawodową aktorką, zdolną wcielić się w każdą wymaganą od niej rolę. Można powiedzieć, że nie udaje danej osoby, tylko się nią na jakiś czas staje. Potrafi dostroić nie tylko strój i zachowanie - dziewczyna jest mistrzynią w imitowaniu kobiecych głosów. Przez większość czasu co prawda używa tego talentu jedynie prześmiewczo dla rozładowania atmosfery, parodiując zachowanie irytujących bab (głównie złośliwych reżyserek i kobiet bawiących się w polityków), ale cholera wie kiedy może się przydać. Aktorka ma też w sobie jakiś tajemniczy, przekonujący dar pozwalający jej wybrnąć z nawet paskudnych sytuacji jedynie za pomocą dobrze dobranych słów. Jako gwiazda musicali świetnie śpiewa - dzięki zmiennemu głosowi potrafi podjąć każdą intonację - oraz dobrze tańczy. Potrafi też grać na skrzypcach i fortepianie, ale to akurat nie daje Szczurom większej korzyści.
Przyjaciele: Jak miło byłoby mieć prawdziwych przyjaciół zamiast kwilących charakteryzatorek, których największym zmartwieniem są fryzura i paznokcie...
Wrogowie: Chyba nikomu się jeszcze nie naprzykrzyła. A jeśli już, to niby czym? Krzywym ukłonem?
Autor: Nyan Cat

niedziela, 29 stycznia 2017

Od Kasumi (CD Felixa) - Czas na zmiany

        Smuga białego światła spadła na chodnik płosząc grupkę turystów i pomknęła na przeciwną stronę ulicy, tuż przed maską mercedesa. Tam dopiero na powrót powróciła do ludzkiej formy i nie zwalniając biegła dalej z zadowolonym uśmiechem. Wszystko układało się według założeń Kasumi. Co prawda nie spodziewała się, że trafi na członków Szczurów akurat pod swoim ostatnim dziełem, ale nie zamierzała narzekać. To właściwie wszystko upraszczało.
  Przepchnęła się między przechodniami i przyspieszyła biegu. Zerknęła w stronę dachów, szukając odpowiedniego miejsca. Mijając różne słupy i bardziej widoczne puste plamy na ścianach budynków zręcznym ruchem trzech palców zostawiała na nich proste, byle jakie wzory z neonu. Ozdoby nie były trwałe, jak malowidło na wybrzeżu - powinny zniknąć za jakieś kilka godzin. Na kierunkowskaz wystarczą, oczywiście o ile dwaj przyjezdni zdecydują się za nią ruszyć. Chyba ich z nikim nie pomyliła. Informator, któremu zapłaciła za podrzucenie jej ,,oficjalnych" danych Szczurom odpowiednio opisał szczególne cechy trójki tak zwanej elity gangu. Według niego za potencjalnym nowym członkiem rozejrzeć może się tylko ktoś ważniejszy na szczeblach organizacji. Właściwie to całe opisy brzmiały, jakby każde ze Szczurów było chodzącą osobliwością nie do przegapienia. Meksykanka z jaskrawymi tatuażami i różowym irokezem, cyborg z modelu paramilitarnego, chłopak w ćwiekowanej kamizelce z osobliwą maską. Obok kogoś takiego ciężko przejść obojętnie.
  To musieli być oni, upewniła się w myślach Kas, wspominając ostatni opis. Jeśli to nie o tą maskę i ćwieki chodziło, to kobieta nie miała zielonego pojęcia co mogło być bardziej osobliwe.
  Znudzona biegiem przyjęła świetlistą formę i wyskoczyła w górę na kilka metrów, po czym ,,przykleiła się" do szklanej ściany sunąc z niesamowitą prędkością pomiędzy telebimami aż do następnego zakrętu. Tam znów wylądowała na chodniku na własnych nogach. Zostawiła po sobie błyszczące odciski butów i ruszyła dalej. Przemierzanie miasta w ten sposób zajmowało jej minuty, ale dwójce Szczurów przyjdzie przeciskać się przez tłoki zdecydowanie dłużej. W tej dzielnicy nie było już tylu osób. Stały tu jedynie budynki mieszkalne i hotele, nie oferując wiele ponad dachem nad głową i kilkoma kafejkami. W końcu wypatrzyła przed sobą niższy od reszty, czyli mający jakieś dziesięć pięter przy standardach budowli w Shangri-La. Był to najprostszy blok pomalowany w ukośne pasy. Idealnie - dostanie się na dach schodami przeciwpożarowymi nie będzie problemem. Oczywiście to nie Fuchicho chciała z nich korzystać.
  Podeszła do ściany i namalowała na niej byle jaką strzałkę wskazującą w górę. Tylko idiota nie zrozumiałby takiego sygnału, a po tych chłopcach spodziewała się trochę rezolutności. W kilka sekund wspięła się na sam szczyt, zostawiając za sobą neonową smugę. Przeskoczyła betonowy murek i obejrzała się za siebie. Jak zawsze, poczuła zmęczenie dopiero widząc jak daleki dystans przeszła nie zwalniając biegu. Może i nie czuła go fizycznie, ale myśl jak czułaby się po takim sprincie normalna osoba niemal przyprawiała ją o zadyszkę. W ciągu kilkunastu minut dotarła z wybrzeża niemal do centrum miasta. Dobrze, że pamiętała o zostawianiu śladów, inaczej nikt w życiu by jej nie dogonił.
  No to czekamy, pomyślała z westchnieniem i usiadła na kwadratowym przewodzie wentylacyjnym, podwijając kolana pod brodę. Miała sporo rzeczy do przemyślenia. Po raz kolejny zastanowiła się nad sensownością dołączania do Szczurów. Podobało jej się dotychczasowe życie. Odkąd uciekła z klanu przekonała się jak cudownie jest nie mieć nad sobą niczyjej władczej ręki. Jako wolny strzelec mogła robić co, gdzie, kiedy i - co najważniejsze - jak tylko chciała. Mijał już kolejny rok znęcania się nad członkami klanu Orochi. Nie miała pewności, co skłoniło ją do podpuszczania Szczurów do pościgu. Znudzenie ciągłą rutyną? Obecnie każde konkretne zajęcie wydawało jej się lepsze od dotychczasowych. A może chęć szerszego pola manewru? Kasumi nie miała żadnych papierów pozwalających jej wydostać się z Shangri-La. Szczury jakoś musiały podróżować między miastami incognito, może i jej by w tym pomogły? Ostatecznie mogła to być jednak wizja bezpieczeństwa przed dotychczasową rodziną, której dalej załaziła za skórę. Prawdopodobnie jednak wszystko po kolei przyczyniło się do sytuacji w jakiej się znalazła. Martwiło ją tylko jedno: wizja ponownego trafienia pod klosz. A jeśli lider gangu okaże się równie okropnym zaborcą jak jej ojciec? Okazałoby się, że zerwała jedną smycz na rzecz kolejnej, tym razem może nawet z kagańcem. Wcale jej się to ryzyko nie podobało.
  Spojrzała za siebie, w stronę centrum. Ostatnia szansa, Kas. Możesz jeszcze uciec. I tak nikt cię nie dogoni. Przyjdą tu i nie zastaną kolejnej wskazówki gdzie mają cię szukać. Mogłabyś zniknąć na kilka dni, zaszyć się jak mysz pod miotłą i czekać na spokój. A potem ,,Witaj z powrotem, nudna wolności. Kogo dzisiaj mamy ukatrupić?".
  Zwróciła wzrok z powrotem w stronę wybrzeża.
  Raz kozie śmierć. Najwyżej znowu ucieknie. Do tej pory nie sprawiało jej to trudności. Oby tylko reputacja Szczurów nie okazała się równie przesadzona, co shangrilaskiej yakuzy.

        Kobieta medytowała już godzinę, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Otworzyła oczy i obejrzała się w stronę wyjścia na dach. Uśmiechnęła się lekko widząc znajomą już dwójkę mężczyzn, zdyszanych wspinaczką na dziesiąte piętro.
  - Nie było windy? - zapytała nie mogąc się powstrzymać.
  Ten starszy spojrzał na nią z odrobiną ulgi. Chyba nie spodziewali się jej tutaj faktycznie zastać. Nie wydawali się też poruszeni złośliwą uwagą. Uśmiechnął się kwaśno.
  - Działającej? Owszem, nie było. Cholerni bogacze. Takie miasto mają, a tej jednej windy nie umieli naprawić - powiedział zupełnie zdegustowany.
  - No ba. To w końcu  b o g a c z e  =.= - zauważył chłopak w masce.
  Fascynujące. Oboje brzmieli zupełnie spokojnie, jakby gadali ze starym znajomym. To na pewno przemawiało na korzyść Kasumi. I co nieco świadczyło o braku poprawności jej podejrzeń. Obróciła się całkowicie w ich stronę.
  - No więc... - zaczął facet z francuskim akcentem. - Panno Orochi - i nie mów mi, że ma być ,,pani Orochi", bo złamiesz mi serce - na co ten cały cyrk z ucieczką? Zostawianie śladów to dobry sposób na zmylenie pościgu, ale skoro tu czekasz to chyba nie o to ci chodziło.
  - Zila - poprawiła go mutantka. - Jeśli już chcesz mówić mi po nazwisku to nie używaj tego starego, proszę. I owszem, nie uciekam przed wami.
  - Dobra, to zadam lepsze pytanie - wtrącił się młodszy. - Dlaczego na nas czekasz? O.o
  - Bo chcę dać się znaleźć właściwym osobom - odpowiedziała. - Wolę porozmawiać z dala od pewnych wścibskich uszu. Jesteście od Szczurów, prawda?
  Popatrzyli po sobie lekko zaskoczeni.
  - Zgadza się - przyznał zamaskowany. Po chwili zdecydował się dodać: - Mi mówią Felix, a jemu Leviathan.
  - Kasumi - przedstawiła się kobieta. - Jak już zdążyliście się pewnie domyślić, większość zna mnie jako Fuchicho.

Krótko, ale na temat. Sylve? Chyba twoja kolej :P

sobota, 28 stycznia 2017

Od Felixa (CD Sylvaina) - Neonowe wzory

        Felix wyciągnął telefon i odnalazł zapisany profil poszukiwanej mutantki. Levi zerknął mu przez ramię.
  - ,,Kasumi Orochi" - przeczytał Ćwiek. - Lat 29, zameldowana w Shangri-La. Ale to zdjęcie zdecydowanie nie jest aktualne.
  - Faktycznie - zgodził się Sylve patrząc na podobiznę.
  Dziewczynie ze zdjęcia można było przypisać najwyżej 18 lat. Nie wyróżniała się zbytnio od stereotypowego wyglądu młodej azjatki: ciemne tęczówki,  delikatne rysy twarzy i kruczoczarne włosy upięte w kucyk. Nie było tu nawet wspomnianego wcześniej przez Leviathana morderczego błysku w oku. Ot, zwyczajna młoda dama, może tylko bogatsza niż rówieśniczki wnioskując po eleganckim, tradycyjnym kimono widocznym na fotografii.
  - Cholera - skwitował Berthier, rozglądając się po spacerowiczach przyglądających się jachtom wycieczkowym, jakby liczył, że wbrew logice dostrzeże wśród nich poszukiwaną. - Myślisz, że te stereotypy o azjatkach są prawdziwe?
  - Które dokładnie?
  - Te o wieku. Raz spotkałem jedną laskę po czterdziestce, która nadal wyglądała na dwadzieścia - mężczyzna uśmiechnął się lekko. - To było w sumie całkiem zabawne. Może panna Orochi też wiele się nie zmieniła?
  - To by nam zaokrągliło zakres poszukiwań do jednej trzeciej Shangri-La. Wiesz ile to jedna trzecia z czterech milionów mieszkańców? > < - w głosie Felixa rozbrzmiało zniechęcenie.
  - Eeej, z tego co się domyślam to ty jesteś tym najweselszym z dotychczasowej ekipy. Szukaj pozytywów! - mężczyzna klepnął go w ramię z pewnym siebie uśmiechem. - Lepsze niecałe półtora miliona niż cztery. Poza tym nie wszystkie azjatki są takie same, a my na dodatek szukamy potencjalnej mutantki. Z doświadczenia wiem, że za takimi jak ja przeważnie ciągnie się sznur gapiów.
  - Przynajmniej pozwiedzamy - stwierdził w końcu haker wzruszając ramionami.
  - Widzisz? Same plusy!
  Zdecydowali się w pierwszej kolejności kierować wskazaniami komputera. Namierzony sygnał znajdował się gdzieś na wybrzeżu, czyli - na ich szczęście - jednym z najpopularniejszych miejsc w Shangri-La. Azjatyckie miasto pełne wymyślnych budynków wydawało się czasem ciasne i zbyt głośne. Dlatego też wyizolowano od metropolii wąski, biegnący wzdłuż wody i portów azyl. Wybrzeże wyglądało niemal jak inne, pozbawione huku miasteczko, przywodząc na myśl przedmieścia Tokio albo słynne amerykańskie dzielnice Chinatown. Szeroki chodnik, co kilka metrów obsadzony kwadratowymi donicami i równo obstrzyżonymi drzewkami, w nocy oświetlały latarnie stylizowane na tradycyjne lampiony. Gdzieniegdzie rozstawione były stragany z pamiątkami, a z wody trąbiły mniejsze i większe jachty oraz masywniejsze łodzie transportowe. Ludzi było tu multum, w większości miejscowych z całkiem sporą domieszką przyjezdnych. Wszystko wydawało się być zarówno niepukładane jak i dokładnie przemyślane. Jeśli Ćwiek dobre pamiętał, największy wkład w tworzenie wybrzeża mieli Japończycy, których niebezpodstawnie zwykł nazywać ,,Mistrzami Chaosu Kontrolowanego".
  - W porównaniu do centrum to tutaj faktycznie jest przyjemnie - przyznał na głos, z przyzwyczajenia orientując się w rozkładzie monitoringu. Kamer jednak było tu zaskakująco mało.
  - Tia... - mruknął nieprzekonany Sylvain. - Zdecydowanie wolę pozostałe miasta.
  - A to czemu? O o - zaciekawił się Felix.
  - Eden i Elizjum są wręcz okropnie idealnie poukładane: prawie każdy zakręt pod kątem prostym, siatkowy układ ulic, każdy budynek właściwie niczym nie różni się od poprzedniego. Dżannach jest gorsze. Żadna nadziemna ulica nie jest stricte prosta, pełno tam łukowatych i kopułowatych kształtów, ale nawet araby jednak znają się na porządku. A tutaj? - machnął ręką na ślepo w stronę centrum, prawie uderzając w twarz jakiegoś gościa rozmawiającego przez telefon. - Mieszanina wszystkiego! Nie widziałem tu dwóch takich samych wieżowców ani ulic. Jak z odciskami palców!
  - To nie lepsze? Wiesz, masz przynajmniej jakieś punkty odniesienia.
  - To CHAOS. Zbyt długie funkcjonowanie w takich warunkach chyba zaczyna mi szkodzić...
  Chłopak powstrzymał się od komentarza, chociaż bardzo mocno cisnęła mu się na usta uwaga na temat porównywania osobowości Leviego do Shangri-La. Wtedy jednak francuz dostrzegł coś ciekawego. Chwycił hakera za czubek głowy i obrócił w stronę zbiegowiska gapiów kilkanaście metrów przed nimi. Bez dłuższego namysłu podbiegli zobaczyć o co chodzi.
  Nie był to jednak znany obojgu mężczyznom tłum ściągnięty dziwnym wydarzeniem. Zebrani patrzyli nieco do góry, niektórzy robili zdjęcia. Wszyscy byli równo pod wrażeniem...ściany. Ćwiek zrozumiał ten zachwyt dopiero gdy dobiegł na miejsce. Ktoś pokrył budynek neonowymi wzorami. Białe, różowe, niebieskie i zielone linie układały się w harmonijne wzory kwiatów i egzotycznych ptaków. Felix widział już prace różnych artystów bawiących się neonem i wiedział jak wiele cierpliwości wymagało ich tworzenie. Jednak to co było przed nim nie mogło wyjść spod zwykłej, ludzkiej ręki. Faktura piór i płatków była zbyt szczegółowa nawet dla fabrycznej maszyny, a co jeszcze bardziej niezwykłe - dzieło istniało samoistnie. Nie było tu kabli, drucianych ram, akumulatora...wszystko po prostu wisiało w powietrzu, tuż przy ścianie. Jakieś dziecko z przodu podeszło próbując dotknąć zielonego kolibra, ale jego rączka przeniknęła przez światło, jakby nie istniało. Wzór pozostał jednak nienaruszony.
  Berthier gwizdnął przeciągle z podziwu.
  - Widziałeś kiedyś coś takiego? - zapytał.
  - W życiu - wydusił haker. - To nie ma sensu. Zero okablowania, prądu...To nawet nie są modelowane świetlówki! Kto mógłby coś takiego zrobić?
  - Fu-ktośtam - odpowiedział mężczyzna i wskazał w stronę napisu w rogu.
  Przepchnęli się trochę bliżej, chcąc przyjrzeć się, jak zakładali, podpisowi autora. Nachodziło ich niejasne przeczucie, że poszukiwana mutantka i niecodzienny artysta to jedna i ta sama osoba.
  - ,,Fu-chi-cho" - przeczytał powoli młodszy, nie chcąc przekręcić słowa.
  - Ładny charakter pisma. Wygląda bardziej na żeńską rękę - stwierdził fachowym tonem Sylve. - To imię, czy jakieś słowo?
  - Po prostu zapytajmy - zaproponował Felix i rozejrzał się za pierwszą lepszą osobą wyglądającą na miejscowego.
  Metr dalej stała odrobinę wyższa od niego kobieta w spodniach kończących się nieco poniżej kolan i luźnej, zielonej kurtce. Na czole miała złotawą opaskę. Spięte w kucyk czarne włosy miały mylący siwy kolor po bokach głowy. Normalnie zaczęłoby to chłopaka zastanawiać, ale teraz miał co innego na głowie czując, że w końcu trafili na jakiś konkretny trop.
  - Przepraszam! - zwrócił uwagę nieznajomej. - Znasz angielski?
  Kiwnęła potakująco głową. W kąciku ust zatańczył lekki uśmiech.
  - Ten podpis w rogu...to znaczy coś konkretnego? - spytał chłopak.
  - ,,Fuchicho" to z japońskiego ,,Feniks" - wyjaśniła.
  Coś tu było nie tak. Nawet nie spojrzała w stronę ściany, jakby dokładnie wiedziała o co mu chodziło. Mało możliwe, by ktoś wcześniej zadawał jej to samo pytanie biorąc pod uwagę ile podziwiających dzieło ludzi musiało znać japoński.
  - Podoba wam się? - zapytała nagle.
  Sylvain wzruszył ramionami.
  - Nigdy czegoś podobnego nie widziałem - przyznał. - Chyba po prostu brakuje mi porównania. Dam znać jeśli zobaczę piękniejszy street art.
  - Dziękuję - kobieta uśmiechnęła się niepokojąco. - Kolibry zajęły mi najwięcej czasu.
  Zanim pojęli sens ostatniej wypowiedzi, nieznajoma dosłownie rozmyła się w świetlistą smugę, która po chwili wspięła się błyskawicznie po ścianie budynku i zniknęła za rogiem. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że tylko najbliżej stojący gapie to zauważyli i cofnęli się z okrzykami zaskoczenia. Reszta popatrzyła tylko na nich niezrozumiale i po chwili wróciła do robienia zdjęć. Dwaj członkowie Szczurów stali minutę jak zamurowani. W końcu Felix wskazał palcem w stronę rozmywającej się wolno mgiełki.
  - Myślisz, że... - zaczął.
  - Chyba nawet jestem tego pewien - odpowiedział od razu Leviathan i ruszyli biegiem.

Sylvain? Kasumi? Wybaczcie czas :<

wtorek, 24 stycznia 2017

Od Sylvaina (CD. Felixa) - Shangri-La

               Sylvain pokiwał głową z pełnym zrozumieniem i wykrzywił wargi w rozmarzonym uśmiechu.

                - Ojj taaak...
                Wkrótce później znaleźli sobie wolny przedział, więc Berthier zajął miejsce przy oknie. Westchnął z zadowoleniem, wyciągając się w wygodnym fotelu.
                - To jest milion razy lepsze od paryskiego metra.
                - A więc jesteś z Paryża, co? – Felix zajął miejsce obok i założył ręce za głowę, także wygodnie się rozsiadając.
                - Nie. I wcale nie żałuję. Widziałeś jaki syf jest w całym Paryżu? – spytał z udawaną odrazą – Paskudnie. Ja mieszkałem w Levallois-Perret. To całkiem niedaleko stolicy.
                Uwagę mężczyzny przyciągnęła kwadratowa, czarna miseczka wypełniona wodą. Obok niej leżały grube tabletki o wyjątkowo dziwnej, podobnej do materiału fakturze. Sylvain chwycił jedną, obrócił w palcach i przysunął sobie do oczu. Doszedł do wniosku, że dawno nie jeździł pociągiem skoro pojęcia nie ma do czego to służy. Koniec końców wrzucił tabletkę do miseczki z wodą. Tabletka wciągnęła trochę wody i wydłużyła się, przyjmując kształt walca. Napęczniała jeszcze nieco i przestała się zmieniać. Leviathan chwycił ją znowu, z niemałym zdziwieniem odnotowując, że jest sucha i przyjrzał jej się dokładnie. Po głębszej analizie odkrył, że to chusteczka. Zagwizdał z uznaniem i wrzucił do wody jeszcze parę tabletek, które spotkał dokładnie taki sam los. Garść następnych trafiła już prosto do kieszeni Sylvaina.
                - Nigdy nie wiem co może mi się przydać. Dlatego zawsze noszę wszystko przy sobie. – wyjaśnił, unosząc do góry wskazujący palec dla dodania powagi swoim słowom. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że patrzy na Felixa oczami dziecka, które zapodziało się w Disneylandzie, ale jest zbyt zafascynowane, by się przejąć. Odpowiadało mu to. Lubił zachowywać się tak, jakby cały świat oglądał po raz pierwszy w życiu. W tej smutnej, szarej rzeczywistości odrobina dziecięcej radości z reguły niosła więcej dobrego niż złego.
                Felix uśmiechnął się do niego. Sylvain naprawdę polubił Ćwieka. Z pewnością mógł powiedzieć, że właśnie on przypadł Berthierowi do gustu najbardziej z całej czwórki znanych mu Szczurów. Co prawda nie mógł powiedzieć, by nie lubił reszty. Nawet Daniel zdecydowanie trafił w szereg tych ludzi, których Sylve chociaż trochę polubił. Żaden z nich jednak nie trafił w przekonania Leviathana tak bardzo jak Felix. Tym bardziej Sylvain cieszył się na myśl o wycieczce do Shangri-La.
                 Mimo wszystko nie był człowiekiem, który potrafiłby wytrzymać choć kwadrans, nie robiąc przy tym absolutnie nic, więc odczepił od paska swoją maskę i przyjrzał jej się uważnie. Od czasu kiedy mu zgasła tam, na parkingu, nie miał czasu sprawdzić czy nadal działa. Dlatego też zerknął na Feilxa (który wybijał jakiś chwytliwy rytm na podłokietniku, kontemplując mapę w komórce kompletnie, pochłonięty przez swój własny, idealny świat) i nasunął ją na twarz. Kliknął przycisk, który miał ją włączyć, ale nie zadziałało. Diody w masce rozjarzyły żałośnie słabo i zgasły na dobre. Gdy maska nie działała prawidłowo mocno ograniczała pole widzenia mężczyzny do sześciu, przyciemnionych dziur i ciemności dookoła. Wcisnął przycisk raz jeszcze, choć tym razem nie stało się już zupełnie nic i ze zrezygnowanym westchnięciem ściągnął ją z twarzy.
                - Jakiś problem? - spytał Felix, kierując na niego wzrok. Na jego masce wyświetliły się dwie małe literki: "o", które, jak Sylvain zdążył, zauważyć nie znaczyły nic konkretnego.
                - Nie no... Robogliniarz konkretnie popieścił mnie paralizatorem i chyba zrobił mi zwarcie w obwodzie. Skurczybyk zepsuł mi najlepszą zabawkę!
                - Co za drań! >.>
                - Dokładnie tak! Ale nie ma tego złego... Jeśli dopadnę gdzieś jakieś narzędzia i kawałek miejsca to, to naprawię. To nie tak, że pierwszy raz ktoś mi ją popsuł...


                - Noooo...  Tooo czego szukamy? Mam wypatrywać jakiejś gorącej laski z morderczym błyskiem w oku?
                Dworzec w Shangri-La był nie mniej zatłoczony niż ten w Elizjum, ale wydostanie się z niego zajęło chłopakom znacznie mniej czasu.
                - Tu i tak jej nie znajdziemy... Ostatnio była gdzieś przy wybrzeżu.
             - Fantastycznie! W końcu mogę przetestować czy mam WSZYSTKIE zdolności Jezusa. Tego Jezusa. Sprawdzimy czy biegam po wodzie? - twarz mężczyzny rozjaśnił tak charakterystyczny dla niego zbójecki uśmiech. Prawdę powiedziawszy nie raz zażyło mu się biegać po kałużach w deszczu, ale to nie to samo, co przetestować swoje wyimaginowane zdolności w pełnej skali.
                Leviathan zadarł głowę do góry, by podziwiać ogromny, wykonany z błyszczącego metalu budynek. Galeria handlowa, jak miał okazję kiedyś sprawdzić, była wielkich rozmiarów, idealną kulą, której powierzchnia wyglądała jakby ktoś rozlał na niej rtęć. Nie sposób było ją przeoczyć, choć Sylvainowi za pierwszym razem się to udało. Teraz jednak zastanawiał się nad czymś innym. Shangri-La nie było jego ulubionym miastem, bo zbyt często się tu gubił. Niby lubił przebywać w miejscu, które tak bardzo spełniało rolę odbicia jego mentalności, ale mimo wszystko człowiek z chaosem wewnętrznym, otoczony do tego chaosem zewnętrznym, zwyczajnie mógł się pogubić. Właśnie dlatego opracował sobie mentalną mapę skrótów prowadzących do co ważniejszych punktów w mieście. Najczęściej był to system kabli rozpiętych od budynku do budynku, czasem tajne przejścia o których wiedzieli jedynie wybrańcy lub inne mało uczęszczane trasy. Tak czy siak każdy z tych skrótów był bardzo w stylu Sylvaina.
                - To mówisz, że jak daleko jest stąd do wybrzeża? - zagadnął Felixa, a ten szybko sprawdził u siebie.
                - Jakieś 40 minut pieszo. Chce ci się spacerować?
                Berthier stanowczo pokręcił głową.
                - Wcale. Idziemy skrótem. 
                - Znaczy się? O.o
               - Znaczy się, że po mojemu. - chwycił Ćwieka za przedramię i pociągnął w kierunku kuli. Nie należał do ludzi, którzy potrafią robić cokolwiek spokojnie. No i na ogół wszędzie biegał, a biedny Felix miał jedno, choć wymagające zadanie. Mianowicie: nadążyć.
                W ten oto sposób znaleźli się na dachu kuli. Gdzie, nawiasem mówiąc, zamontowana była gruba stalowa lina prowadząca, do innego większego budynku paręset metrów dalej. Sylvain przyjrzał jej się krytycznym wzrokiem. Wzruszył ramionami, licząc, że od ostatniego razu nikt przy tej śmiałej konstrukcji, udającej solidną, nie kombinował i chwycił za zamontowanym przy linie (niesamowicie wygodnym) uchwycie. Już miał tego użyć, gdy nagle coś sobie przypomniał.
                  - Wiesz co, Felix? Nie ufam tej linie. Jeśli się zerwie, dopilnuj, żeby dokładnie zeskrobali mnie z chodnika, okej? No. Fajny z ciebie kumpel. - oznajmił i skoczył, nie dając Ćwiekowi okazji do tego, by jakkolwiek zareagować.
                 Z dźwięcznym sykiem  pokonał cały dystans. Robił to już wiele razy, ale nie przypominał sobie, by kiedykolwiek miał wtedy jakiekolwiek zabezpieczenie. Mimo to i tak nie zamierzał się tym przejmować. Nawet nie wiedział jak powinno się włożyć uprząż, więc tym bardziej nie widział sensu zaprzątać sobie tym głowy. Na chwilę obecną liczyło się głównie podziwianie widoczków dookoła i zbliżający się budynek. Leviathan zauważył jedną rzecz, która zdecydowanie mu się nie spodobała. Okno w które celował było zamknięte, a facet nie miał najmniejszej ochoty znowu rozbijać sobą szyby. Dlatego też szczerze się ucieszył, gdy zauważył, że ktoś właśnie to okno otworzył na parę sekund zanim Sylvain wpadł do środka. Absurdalna sytuacja nawet go nie zdziwiła, bo skoro "głupi ma zawsze szczęście" należało się tego spodziewać. Sylvain często padał ofiarą dziwnych przypadków.
                - Dzień dobry! - wyszczerzył się do zaskoczonej sprzątaczki, która całkiem nieświadomie otworzyła mu okno. Chwycił dłoń kobiety dobre dwa razy starszej od niego i potrząsnął nią. Chwilę później do środka wpadł Felix.
                - To było zajebiste! ZA-JE-BI-STE! ^ ^ - zaśmiał, unosząc obie zaciśnięte w pięść dłonie.
                 - No ja jak! - odparł Leviathan, sam też się śmiejąc. - A teraz lecimy dalej!


                W ten sposób, zaskakując w większym lub mniejszym stopniu całe rzesze ludzi, trafili na wybrzeże po niespełna 25 minutach.
                - Feeeliiiiix? - zaczął Sylvain, celowo przeciągając głoski.
                -  Taaaaak?
                - A jak wygląda ta laska, której szukamy? - spytał w końcu. - I co tak w ogóle o niej wiemy?


Feeeeliiiiiix? Ratuj proszę, bo mi nie wychodzi >.>

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Zdro­wie psychiczne i szczęście są niemożliwą kom­bi­nacją. Żaden zdro­wy na umyśle człowiek nie może być szczęśli­wy, gdyż dla niego życie jest real­ne, prze­to widzi, ja­kie jest ono straszne.


Imię: Aleksandr Ivan
Nazwisko: Siergiejew
Pseudonim: Zazwyczaj znajomi mówią do niego Sasza lub Ivan. W trakcie wojny nazywano go też Died Maroz, albo
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Liczony od narodzin czy fizyczny? Bo urodził się tuż przed pierwszą wojną światową, ale fizycznie ma jakieś 34 lata.
Rasa: Niby człowiek, ale jednak eksperyment.
Narodowość: Rosja, to chyba widać, słychać i czuć.
Obywatelstwo: Teoretycznie żadne, bo niepowinno go być w żadnym z miast, ale uwił sobie gniazdko w Eden
Rodzina: To raczej oczywiste że już nie żyją.
Miłość: Widział wystarczająco wiele, by wiedzieć że miłości nie ma.
Aparycja: Wysoki, dobrze zbudowany (…grube kości) mężczyzna o krągłej, uśmiechniętej, dziecinnej buzi ze sporym nosem. Ma krótkie blond włosy o popielatym odcieniu i fioletowe oczy. Ma też słodki uśmiech i głos dziecka. Ogólnie na pierwszy rzut oka zdaje się być najmilszą osobą pod słońcem. Prawie cały czas mu zimno, może przez jego zimne serce, a może przez zamarznięcie? Niemal zawsze chodzi ubrany w szalik, płaszcz i rękawiczki. Z czego płaszcz do złudzenia przypomina ten który nosili żołnierze armii czerwonej. W jego wypowiedziach bardzo mocno słychać rosyjski akcent.
Charakter:  Każdy kto napotkał tę pyzowatą twarz z milutkim uśmiechem w kwiaciarni bądź na ulicy myśli że to najmilszy człowiek na świecie. Dodatkowo ten śmieszny rosyjski akcent nieco przypominający dziecko i infantylne zachowanie. Zawsze jest miły i używa prostego, ale grzecznego języka, nigdy nie zapominając o zwrotach grzecznościowych. Niektórzy patrzą na niego z politowaniem, jakby było nie do końca rozwinięty, bądź jakby był dzieckiem. W końcu właśnie tak się zachowuje, jak kilkuletnie dziecko zagubione w wielkim świeci. Jest bardzo kochany, często przytulając innych i pragnąc by wszyscy byli szczęśliwi. Kto by pomyślał że to dziecko to prawdziwy potwór, a nie wygląda na pierwszy rzut oka. Ten uśmiech, słodki głos, naiwne spojrzenie… Jak dziecko. Tylko, że dzieci nie są milutkie, a okrutne. Jak coś idzie nie po myśli Ivana, atmosfera staje się iście mroczna, a jego głos nie jest już taki uroczy. Wydaje się nie zdawać sobie sprawy z własnego okrucieństwa ani poważnych problemów psychicznych. Dlatego większość boi się Rosjanina, a on nie rozumie dlaczego. Przecież chce tylko, by stali się wraz z nim jedną, szczęśliwą rodziną. To co jest w nim jeszcze bardziej przerażające, to to że potrafi on tak samo słodko i niewinnie uśmiechać się mając zakrwawione dłonie przy brutalnym mordowaniu ludzi, czasem dla zwykłej przyjemności.
Song theme: RTPN - Unnamed
Zarys przeszłości: Urodził się tuż przed pierwszą wojną światową w Piotrogrodzie, znanym później jako Leningrad. Tam przeżył jakoś piekło jednej wojny. Widział jak mordują jego ojca obdzierając go żywcem ze skóry a później jak gwałcą i zabijają mu matkę i najstarszą z sióstr. Był wtedy mały, nie rozumiał kto to był, ani dlaczego to zrobił, ale obraz tego okrucieństwa mocno wrył mu się w pamięć. Resztę wojny ukrywał się z rodzeństwem w jakiś ruinach, przymierając głodem i chłodem. Doskonale też pamięta każdego trupa jaki leżał na ulicy i krzyki mordowanych ludzi. Gdy wojna ustała nikt nie przejmował się "dziećmi wojny", sierotami błąkającymi się po ulicach. Nie miał już wtedy kręgosłupa moralnego, a on sam stał się potworem. Potrafił zabić człowieka tylko po to by zabrać mu jego zakupy, albo płaszcz, a miał jakieś 13 lat. W momencie osiągnięcia wieku poborowego od razu zaciągnął się do armii, na początku chciał zostać saperem i właśnie tego się uczył, robienia "bum". Gdy wybuchła druga wojna właśnie to robił, rozrywał ludzi na strzępy przy akompaniamencie wybuchów. Przełożeni widząc jego całkowity brak skrupułów przekierowali go do tajnej jednostki wojskowej, w której głównie zajmował się mordowaniem i torturowaniem za wymyślone przewinienia. I tak do 1944r, wtedy utonął w zamarzniętym jeziorze. Jak i dlaczego, na razie nie powiem.
 Obudził się na stole operacyjnym oślepiony światłem, nagi i ogłupiony. W pierwszej chwili zaatakował dziwnych ludzi, został jednak uśpiony, a dopiero na następny dzień pewien mężczyzna wyjaśnił mu co się stało i gdzie jest. Okazało się że jakimś cudem znaleziono jego zamarznięte, dobrze zachowane ciało i w ramach eksperymentu spróbowano go ożywić co zakończyło się powodzeniem. Skąd jednak mieli wiedzieć kogo dokładnie ożywili? Przez kilka miesięcy był on trzymany w laboratorium i stale obserwowany. W tym czasie naukowcy dawali mu dostęp do wszelkich informacji. Uczył się on o dzisiejszej technologi i nieco o dzisiejszym świecie. Były to jednak mocno okrojone informacje. Gdy udało mu się nauczyć o broni tych czasów, jednaj nocy uciekł. Zostawiając po sobie tylko dym i ślady po wybuchu. Gdy wydostał się na normalny świat, był jeszcze mocniej zagubiony niż w laboratorium, nie rozumiał tego świata. Gdy siedział w nocy, w deszczu w parku, ubrany jedynie w biały t-shirt i spodnie, zajął się jedyną rzeczą która była taka sama jak kiedyś. Grzebał w ziemi sadząc zerwane róże. Jakaś kobieta zauważyła go, zabrała do domu i dała pracę. Była to starsza kwiaciarka. twierdziła że nie ma już siły prowadzić sama interesu i jeśli chłopak jej pomoże to będzie mógł tam pracować. Tak też było, pracował u kobiety za dnia, a w nocy zajmował się zabijaniem i grabieniem zwłok. W krótkim czasie mógł sobie kupić malutkie mieszkanko niedaleko swojej pracodawczyni-Róży, a po jeszcze jakimś czasie zacząć kolekcjonować swój "mały" arsenał. Tak by móc zacząć zabijać na zlecenie.
Oficjalnie: Pracuje w małej kwiaciarni gdzieś w centrum Eden. Zajmuje się tam kwiatkami, rzadziej obsługą klientów.
Rola w gangu: Najchętniej zajmuje się przesłuchaniami, a jak nie to robi swoje czyli strzały, wybuchy i pociski. W końcu to żywy magazyn z bronią.
Umiejętności:  Najlepiej zna się na znęcaniu psychicznym czy fizycznym, jeśli chodzi o tortury to nie wiem czy ktoś znałby ich więcej od niego. Ale przecież nie tylko tym zajmował się w przeszłości. Umie posługiwać się wszelaką bronią palną, to człowiek-zbrojownia. W jego mieszkanku można znaleźć nawet małe wyrzutnie rakietowe i wszelkie rodzaje karabinów. Oczywiście najbardziej ukochał sobie broń z swoich czasów, dlatego niemal zawsze pod płaszczem ma jakiegoś kałacha czy pepesze, co oczywiście nie oznacza że nie zna nowoczesnych uzbrojeń, zna i to bardzo dobrze. Oprócz broni palnej jego najczęściej używaną bronią są wszelkiego typu i rodzaju ładunki wybuchowe, cóż w końcu był szkolony na sapera, nie jego wina że skończył inaczej. Chłopak potrafi zrobić bombę z wszystkiego, nawet z zawartości lodówki. Oczywiście zwykłej bo w swojej trzyma tylko substancje chemiczne i czasem jakiś alkohol. Bardzo lubi również bić, ale nie się bić z innymi, bo to nawet tak nie działa. To on bije ciebie, najlepiej tępym narzędziem, kawałek rury, kija albo młotek. Ale oczywiście jest też świetnym florystom i ogrodnikiem, co jak co o roślinki umie zadbać.
Przyjaciele: Pani Róża oczywiście, a czy ktoś jeszcze? Nie sądzę
Wrogowie: On sam nienawidzi głównie tych idiotów którzy przywrócili mu życie, a tak to chyba nie ma nikogo specjalnego kogo miałby nienawidzić.
Autor: Ursa

czwartek, 19 stycznia 2017

Od Felixa (CD Sylvaina) - Taaaake oooon meeee!

        Felix był szczerze pod wrażeniem Sylve. Nie chodzi tu jednak o wokal - chłopak był pozytywnie zdumiony samą jego postawą. Był tu od...godziny? Coś koło tego. Krótko, a z miejsca wczuł się w rolę długoletniego członka Szczurów. Sam Ćwiek był tu od niespełna roku i zaprzyjaźnienie się z resztą zajęło mu trochę czasu. Nauczył się dwóch ważnych rzeczy: a) Fera nie lubi sypiać na mieście i b) to, że Dan jest cyborgiem nie znaczy, że można mu bezkarnie przywalić (co prawda Felixowi zdarzyło się to tylko kilka razy i to z czystego, niezamierzonego przypadku, ale i tak się to blaszanemu koledze nie podobało). Jednak koniec końców to nie on musiał dostosować się do Szczurów, tylko one do niego. Szefowa zaczęła tolerować głośną muzykę, a Danny nauczył się nie przechodzić zbyt blisko pracującego hackera, by nie oberwać śrubokrętem lub kluczem francuskim. Wszystko wskazywało na to, że w przypadku Sylvaina starsze stażem Szczury znowu będą musiały się skorygować pod jego żywiołowy charakter, tak jak niegdyś zrobiły to z przesadnie nakręconym i optymistycznym Felixem. Może minie trochę czasu zanim go polubią, ale jedną trzecią sukcesu już osiągnął - Ćwiek na pewno go polubił. Mimo wszystko jednak poczuł ukłucie zazdrości - po raz pierwszy od bardzo dawna widział Ferę w tak dobrym nastroju, a Daniel po trzeciej rundzie zaczął przytupywać nogą do rytmu i chyba nawet nieco się rozluźnił. Sam nigdy nie dałby rady tak wyluzować tej dwójki, chociaż znał ich dłużej i nie raz próbował.
  Haker dalej nucił pod nosem Let It Go gdy padło pytanie francuza. Ledwo usiadł, a już zerwał się z powrotem na nogi z genialnym pomysłem. Wyrwał rękę do góry jak w przedszkolu i stał tak lekko podskakując ze swoją wersją uśmiechu na zamaskowanej mordce.
  - Feeelix? - udzielił mu głosu Leviathan.
  - Take On Me! - zaproponował chłopak. - Ale tym razem wszyscy na zmianę!
  - Dawaj! - zgodziły się równo dziewczyny. Sylvain też pokiwał głową z aprobatą.
  Ćwiek zadowolony rzucił się do krzesła z takim impetem, że zakręcił się trzy razy zanim chwycił  klawiaturę. Znalazł wideo ze słowami i puścił. Z głośników popłynął grany na syntezatorze początek starego, szeroko rozpoznawalnego hitu...
[LINK, coby nam nudno nie było czytając to w realu :3]
  Pierwszą zwrotkę dorwała Chris, a Fera dołączyła do niej w drugim i czwartym wersie. Do refrenu włączył się im bezpardonowo Felix, robiąc ,,echo", a za nim Berthier. Męska drużyna przejęła drugą zwrotkę. Podczas drugiego refrenu znowu śpiewali na równo z dziewczynami.
  - Taaaaake ooooon meeeee... - wyrwał się solo Ćwiek. Levi dodał krótsze ,,Take on me!".
  - Taaaaake meeeee ooooon... - kontynuowała Fera, a echo zrobiła jej Chris. Ostatnie dwa wersy pociągnęli wszyscy naraz:
  - IIIIIII'LL BEEEEEE GOOOOONE, IN A DAY OR TWOOOOOOOO...!!!
  Ostatni wyraz oczywiście wszyscy przeciągnęli najwyżej jak się dało (jakby nie było, to esencja tego utworu). Felixowi wydawało się, że na chwilę ogłuchł, ale mało się tym przejął - za dużo czasu spędzał na zbyt głośnych słuchawkach. Nikt jednak w tym pisku nie zwrócił uwagi, że ktoś otworzył drzwi i stanął jak wryty widząc całą rozgrywającą się w środku scenę. Jedynie Daniel zauważył zdezorientowanego brodatego mężczyznę w kurtce. Jego ramiona zatrzęsły się w bezgłośnym śmiechu na widok miny kuriera, czego pozostali nie zauważyli. Nie zamierzał też zwracać im uwagi na gościa. Dopiero Ćwiek dostrzegł brodacza i z szeroko otwartymi pikselowymi oczyma kliknął szybko spację, zatrzymując muzykę. Reszta ciągnęła jeszcze chwilę sopran, aż zauważyli, że akompaniament zniknął i jeden po drugim niezgrabnie urywali. Kurier w końcu odchrząknął, zwracając na siebie uwagę Fery.
  - To teraz już wiem, czemu nikt nie odbierał - powiedział chrapliwym głosem.
  Ćwiek z poczuciem winy spojrzał na ekran blokady telefonu. Widniało na nim 13 nieodebranych połączeń. Ajajaj...
  - Jerry! - przywitała się nader wesoło Strzyga. Jej nastrój po karaoke był zdecydowanie lepszy. - Wybacz, robimy małą imprezę inauguracyjną.
  - Im...? - zaczął zdziwiony. - Przecież ty nie robisz imprez.
  - Nie ja to zaczęłam i nie chce mi się tego kończyć - wzruszyła ramionami podchodząc bliżej. - Coś się stało?
  - Chciałem tylko przesłać hakerowi namiary - kiwnął głową w stronę Felixa z wyraźną dezaprobatą w głosie - ale że nie odbierał, to pofatygowałem się tu osobiście.
  - Heh, wybacz ^ ^" - Ćwiek zaśmiał się nerwowo. - Masz to może na flashu?
  - Na twoje szczęście tak - Jerry rzucił mu mały przedmiot: przedpotopowy pendrive.
  Chłopak w masce siadł za komputerem i zaczął przeglądać pliki. Leviathan zafascynowany stanął za nim niemal wisząc na oparciu fotela. Na ekranie pojawiła się mapa interaktywna Megalopolis.
  - Macie kryzys oszczędnościowy, że korzystacie ze starych pendrive'ów? - rzucił z lekką złośliwością w głosie.
  - To raczej kwestia zaufania do sprzętu - odparł Felix, skupiony na odszukaniu zaznaczonych obiektów. W morzu poruszających się nazwisk było to dosyć ciężkie. - Nie lubię korzystać z niczego wyprodukowanego w obrębie Megalopolis. Wszystko może być pod kontrolą...
  - Jest paranoikiem - streścił Daniel z drugiego końca pokoju.
  - Wcale nie! > <" - odkrzyknął mu haker odwracając głowę na chwilę w jego stronę.
  Program zapikał dwa razy, odnajdując na mapie wyspy dwa, całkiem sporo oddalone od siebie punkty. Chłopak gwałtownie przysunął się do kompa, pozbawiając Sylve podparcia, przez co mężczyzna niemal się przewrócił. Zaznaczył pierwszy z punktów, znajdujący się na wybrzeżu w Shangri-La i przybliżył. Komputer śledził punkcik opatrzony krótkim opisem: Orochi Kasumi - 29 lat - Shangri-La. Ćwiek wszedł w szczegółowe informacje, przyglądając się między innymi zdjęciu, na którym widniała zdecydowanie młodsza azjatka niż podawało info - najwyraźniej policyjne drony od czasu jego zrobienia nie mogły już namierzyć panny Orochi.
  Felix przewinął szybko do drugiego namiaru, opisanego jako Carmilla Karnstein - 27 lat - Elizjum. Jednak kropka przebywała obecnie w Edenie, a system nie mógł z jakiegoś powodu wczytać zdjęcia.
  - I co jest takiego interesującego w tej dwójce? - zapytała Jerry'ego Fera z lekkim powątpiewaniem w głosie.
  - Z tego czego się o nich dowiedziałem wnioskuję, że lepiej, by były po naszej stronie barykady - zasugerował. - O Austriaczce nie wiadomo właściwie nic i to mnie najbardziej niepokoi. Za to druga panienka jest zaplątana w działalność yakuzy w Shangri-La, ale wygląda na to, że obecnie jest ścigana zarówno przez pobratymców jak i policję. Obie przemieszczają się nienaturalnie szybko i wątpię, by cały czas korzystały z jakiegoś pojazdu.
  - Uuuu, niezarejestrowane mutantki? - uśmiechnęła się Chris. - To tak jak ty, Różyczko!
  Wizjer maski zamrugał odrobinę, gdy jej właściciel lekko się skrzywił. Wcale mu się nie podobało, że to Strzyga była podrywana przez Virus. Czuł się trochę niesprawiedliwie.
  - Dzięki Jerry - rzuciła różowa dając mu lekką sugestię, by już opuścił kryjówkę.
  - Drobnostka. Tylko następnym razem otwórzcie mi ten właz jak zadzwonię, dobra? - poprosił kurier żartobliwie i skierował się do wyjścia.
  - Skoro to mutantki to chyba warto przedstawić im naszą ofertę - stwierdziła liderka Szczurów gdy brodaty mężczyzna opuścił pomieszczenie. - Trzeba by było zająć się tym z samego rana...
  - My z Felixem chętnie odwiedzimy Shangri-La! - zaproponował Levi chwytając znienacka głowę hakera tak, że wychylił się niebezpiecznie za krzesło. Mimo to na jego wizjerze pojawił się uśmiech aprobaty.
  - Niech wam będzie - dziewczyna uśmiechnęła się lekko widząc, że chodzące zniszczenie i cichociemny anarchista już się dogadują.
  - A co z Edenem? - zapytał Daniel.
  Fera zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
  - Namiary nam się nie zestarzeją przez jedną noc. Pogadamy o tym jutro. A teraz Felix: odpalaj z powrotem muzykę!

        - Woooooah, nie widziałem takich kolejek od ostatniej wizyty w sidneyowskim Lunaparku - Ćwiek gwizdnął z podziwem.
  Przyszli na Dworzec Centralny około dziewiątej rano. Ludzie zdążyli się już zgromadzić, ale żeby aż tylu? Wierzyć się nie chciało patrząc na te wszystkie ogonki prowadzące do barierek kasujących bilety. Oczywiście ani Felix, ani Sylvain nie mieli biletów. Żaden z nich jednak nie wyglądał jakby się tym zbytnio przejmował. Spokój hakera brał się z pewnego planu, a francuza z nadziei, że jego towarzysz coś wymyśli.
  - Coś ma się dzisiaj odbyć ważnego w Shangri-La? - zapytał Sylve.
  - Nie mam zielonego pojęcia, a istnieje naprawdę mało rzeczy, o których miałbym się nie dowiedzieć z kilkudniowym wyprzedzeniem - odpowiedział młodszy z mężczyzn.
  Zapadła chwila ciszy. Kolejka przesunęła się przez ten czas o dwa miejsca. W końcu Felix zaczął rozmowę, a wyboru tematu szybko pożałował:
  - Długo znasz Chris? Przyszliście razem, więc chyba Fera z Danem zgarnęli was w tym samym miejscu i czasie...
  Berthier zastanowił się chwilę, wykrzywiając lekko wargi.
  - Uratowała mi tyłek przed dronami, zabrałem ją do Pól Elizejskich i podsunąłem pomysł poderwania twojej szefowej. To się liczy jako ,,znanie się"? - zapytał.
  - Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami. Po chwili znowu zagaił: - Virus jest homo czy bi? O.o
  - A to czemu cię interesuje, mon ami? - na ustach Leviathana zatańczył podejrzany uśmieszek.
  - A...tak tylko pytam ^ ^" - odparł szybko (zbyt szybko) Ćwiek.
  Od niewygodnych wyjaśnień uratował go przechodzący wzdłuż kolejki robot policyjny. Spojrzenia obu mężczyzn spoczęły na przypiętym do pasa paralizatorze. Chyba oboje pomyśleli o tym samym...
  - Naprawdę tak bardzo musimy się dostać do Shangri-La czy nie warto ryzykować? - spytał Sylve ze zbójeckim błyskiem w oku.
  - Czekaj, próbuję sobie przypomnieć dokładną szybkość reakcji robogliniarzy - zamyślił się Ćwiek. - Może gdybyśmy zwinęli go wystarczająco...
  Urwał, gdy usłyszał skrzek syreny przed sobą. Dotarli już do bramek. Przechodzący przed dwoma Szczurami chłopaczyna został właśnie zgarnięty przez ochroniarzy. Mimo oporów droidy nie miały najmniejszego problemu z przeciągnięciem go wzdłuż kolejki w stronę najbliższego komisariatu. Sfałszowany bilet, domyślił się haker.
  - Kh-amator! - odkaszlnął w pięść, gdy przechodzili obok niego.
  - Dobra, panie specjalisto, a jak my się tam dostaniemy? - zapytał jego towarzysz.
  - Na spokojnie i bez hałasu. Podejdź do bramki i udawaj, że przysuwasz coś do skanera - szepnął.
  Berthier zrobił tak jak mu powiedział. Tymczasem Felix wysunął z kieszeni komórkę, jakby sprawdzał tylko sms. Bramka, ku miłemu zaskoczeniu Sylvaina, zamrugała zieloną diodą i przepuściła go dalej. Ćwiek wszedł za nim, również bez problemu, z wyjątkowo zadowoloną miną.
  - Całkiem to wygodne - przyznał starszy z nich.
  Skierowali się na peron do Shangri-La. Pociąg - srebrna tuba o dużych oknach - czekał już na odprawę. Na wagonach widniało logo Megalopolis Safety Travels. Dwaj pasażerowie na gapę wsiedli do klasy średniej, bezczelnie witając się z niczego nieświadomym ludzkim konduktorem, który uchylił im grzecznie kapelusza życząc miłej podróży. Nawet nie zastanowił się co takie obdartusy robią w wagonie godnym bogatszych mieszkańców miasta. Szli korytarzem szukając wolnego przedziału gdy pociąg ruszył, a w interkomie odezwał się mechaniczny żeński głos:
  - Witamy w MST. Kierunek podróży: Shangri-La. Przewidywany czas podróży: 43 minuty. Życzę miłego dnia.
  - Pfft, zero profesjonalizmu - rzucił na wpół do siebie Felix. - Życzy nam miłego dnia z równym entuzjazmem co mechaniczny gliniarz. Gdybym JA projektował interkom, niewidzialna pani brzmiałaby zdecydowanie bardziej ludzko. I przy tym seksownie. Nic tak nie uspokaja jak seksowny głos...

Sylvain? Jedziemy na wycieczkę! :D

Od Sylvaina (CD. Fery Rosy) - Wieczorek zapoznawczy

        "Mój dom waszym domem, czujcie się jak u siebie et cetera, et cetera..."
         Leviatan wcale nie musiał usłyszeć tego drugi raz, by po prostu zapomnieć o tym, że jest w kryjówce jest po raz pierwszy. Proste, nieprzemyślane zdanie stało się katalizatorem dla całego nowo kształtującego się poglądu mężczyzny na ten szczurzy gang żółwi ninja. Skoro ktoś mówi mu, że czyjś dom jest jego domem powinien spodziewać się, że Sylvain potraktuje to wręcz niemożliwie dosłownie i przyjmie taki, a nie inny fakt za prawdę objawioną.
        Dlatego też z właściwą sobie dozą nieskoordynowanych ruchów rzucił się w stronę Felixa i zawisł na oparciu krzesła za mężczyzną, z ciekawością zerkając mu przez ramię. Wcale nie zwrócił uwagi na to, że pod wpływem jego siły krzesło obróciło się kilka razy. Sam może i miał się za takiego nieco wątpliwej jakości hakera, ale człowiek z maską wydał mu się póki co mistrzem w swoim fachu. Naturalnym więc było to, że Berthier chciał sobie popatrzeć na specjalistę przy pracy. Na masce wyświetlił się obraz, który Sylvainowi skojarzył się tylko z uniesieniem jednej brwi.
        - Zostajesz na stałe? - spytał, nie zaszczyciwszy go choćby spojrzeniem, ale mężczyzna wyczuł w zniekształconym głosie nutę rozbawienia.
         Leviathan pokiwał głową z taką mocą, że kilka niesfornych kosmyków opadło mu na oczy i skwitował to pełnym przekonania "Achaa!".
        - Fajnie tu macie. I wszyscy są taaaaacy mili... - ostatnie dwa słowa zabrzmiały głośniej i dobitniej niż cała reszta i kierowane były do pewnego cyborga. Dopiero po fakcie Leviathan zorientował się, że cyborga w pobliżu nie ma. - Hej! A gdzie jest konserwa?
        - Jak znam życie pewnie u siebie. - wtrąciła Fera, rozsądnie odwracając wzrok od Sylvaina, który z przejęciem godnym przedszkolaka stukał palcem w jeden z wizjerów maski Felixa.
        - Powiesz mi jak to działa? Też chcę takie cacko w mojej! - oznajmił wszem i wobec, zupełnie ignorując szefową.
        - Możesz nie palcować? > < - Felix odtrącił jego rękę, lecz zaraz potem jego wyraz "twarzy" zmienił się na zgoła bardziej przyjazny. - Może przy innej okazji ci pokażę, co?
        - Stoi. Zapiszę to sobie w kalendarzu. - Sylvain obszukał wewnętrzne kieszenie kurtki - Ups. Nie ma kalendarza. A no tak! Przecież ostatnio robiłem ognisko. - zaśmiał się krótko, zerkając co się dzieje na ekranie jednego z monitorów po lewej.
        - Sylvain? Powiedz mi tylko jedną rzecz. Jak to jest możliwe, że twoja facjata figuruje w bazie danych cmentarza w Edenie? O.o
        - Serio? A chociaż ładne zdjęcie tam dodali? - Leviathan wychylił się w stronę monitora nieco bardziej.
        Felix kliknął w coś kilka razy i na ekranie pojawiła się podobizna mężczyzny. Pół twarzy pokrywała mu zakrzepła krew, której źródłem była okrągła dziura dokładnie na środku czoła.
        - Merde! Nawet mnie dranie nie umyli. No i jak ja wyglądam na tym zdjęciu? Zero poszanowania dla zwłok... - prychnął - Wrzuć mi na komórkę adres szefa, okej? Muszę przypilnować, żeby następnym razem potraktowali mnie po ludzku. Ygh... I pomyśleć, że sądziłem, że to porządny dom pogrzebowy.
         - Sfiksowałeś swoją śmierć? - tym razem zdawało się, że Felix wyraził autentyczne zainteresowanie tematem. Sylvain tylko się roześmiał.
          - Ależ oczywiście, że nie! Naprawdę mi się zmarło. Wiesz, kula w mózgu i te sprawy... Zobacz. Został mi tu ślad - stuknął palcem w czoło dokładnie w miejsce gdzie znajdowało się niewielkie wgłębienie - Pamiętam nawet twarz tego, który mnie zabił. Bezczelny typ...
         Odepchnął się od krzesła i stanął dokładnie na środku między salonem, a warsztatem. Wziął głęboki oddech, by móc wrzasnąć na całą kryjówkę.
          - HEJ, HEJ, HEJ MON CHER! KTO CHĘTNY NA WIECZOREK ZAPOZNAWCZY?! ROBIMY KARAOKE!
         - Jaaaa! - Chris pomachała mu ręką - Każdy sposób dobry, żeby poznać się bliżej z moją Różyczką! - posłała różowowłosej całusa.
         - Tak trzymać wirusku, bierz ją!
        - I ja! ^ ^ - dorzucił Felix. Cała trójka spojrzała wyczekująco w kierunku szefowej, a ta widząc, że wszyscy czekają na jej decyzję wzruszyła ramionami.
         - I tak nie dalibyście mi spokoju, co nie?
         - Nie ma szans - odpowiedział jej Felix. - Dan też się bawi?
         - Dana to ty w to nie mieszaj. - z korytarza dobiegł głos w cyborga. Po chwili pojawił się i on, przeciął pokój, by paść na najdalszą od zgromadzenia kanapę. - Ja tu będę jedynie obserwatorem.
        - Non. - wtrącił Sylvain - Będziesz nam sędziować. Słuchajcie, kochani, robimy dwie drużyny! Chłopcy na dziewczyny. Sztywniak ocenia! Fera, słodki groszku, czy mogłabyś zdradzić mi czy mamy na stanie jakiekolwiek napoje w puszkach? Myślę, ze będą nam potrzebne. I może jeszcze jakieś przekąski. Będziesz na tyle dobra, prooooszęęęęę?
        Fera miała taką minę jakby zastanawiała się właśnie nad tym jak tragicznym w skutkach błędem jest sam Sylvain. Jeśli kiedykolwiek wątpiła w swoją normalność teraz właśnie prawdopodobnie wyleczyła się z tego.Prawdę powiedziawszy wydawała się być nawet nieco zszokowana tym specyficznym sposobem bycia Berthiera. W końcu chyba podjęła jakąś decyzję i Leviathan dałby sobie rękę obciąć, że jej myśli sprowadzały się do krótkiego twierdzenia, że swój wariat jest nieco mniejszym zagrożeniem niż ten obcy. Uśmiechnęła się, prezentując kły i odpowiedziała złowrogo słodkim tonem:
        - Ależ oczywiście, że tak.
        Zniknęła na chwilę, po czym wróciła, niosąc kilka puszek i paczkę paluszków. Tylko Sylvain nie widział kompletnie nic dziwnego w tym, że tymczasowo przejął gang, by realizować swoje wizje, ale szczerze mówiąc, on nigdy na dobrą sprawę nie dostrzegał wad w swoim rozumowaniu dopóki nie było za późno.
        - Możemy zaczynać? - spytał Sylvain. Odpowiedziały mu skinienia, więc ukłonił się nisko. - Panie przodem.
        Chris złapała Ferę za ramię i pociągnęła ją w stronę ekranów.
        - Wyświetl nam jakiś fajny tekst.
        - Czego?
        - Dawaj coś żenującego. Musimy rozbawić blaszaka! - zaśmiał się Sylvain - Też bym się pośmiał. To prawda, że śmiech wydłuża życie?
        - Mówisz, masz!
        Jakiś pojedynczy rzutnik ożył i na stosunkowo mało zagraconej ścianie wyświetlił się tekst "The Fox".
        - To może być dobre... - Leviathan zrzucił kurtkę i rozsiadł się na kanapie, z sykiem otwierając puszkę gazowanego napoju. - Przez rok miałem to jako dzwonek telefonu.

        - No. To było... mocne. - oznajmił kiedy dziewczyny skończyły już swój utwór - Takie mocne 3/10 bym powiedział, ale macie głęboko ukryty talent wokalny. Co o tym myślisz, Felix?
        - Myślę, że nam pójdzie jeszcze lepiej. - zaśmiał się haker.
        - Optymistycznie. Daaanieeel, et vous? - spytał, uśmiechając się do niego promiennie. Mógłby spytać go po ludzku. Cała zabawa tkwiła jednak w tym, by przypomnieć cyborgowi ich pierwszą rozmowę.
        - A mi się podobało. - stwierdził obojętnie.
        - Dobra. Twoja kolej. - oznajmiła Chris. Dziewczyny chwyciły Syvlaina i niemal bez trudu postawiły go na nogi, a potem zawlekły do Felixa.
        - Let it go. - Fera posłała obu drapieżny uśmiech. - Oboje marzyliście o tym, żeby zostać księżniczkami Disney'a, ale jak dobrze wiemy zabrakło wam odwagi, by powiedzieć o tym światu.
        - Au. Kiedy ktoś bawi się we mnie to już nie jest tak zabawne... Ale przyznam ci, że lepiej wybrać nie mogłaś. Jedziemy Felix! Zapodaj jakąś rockową wersję!
        - Do dzieła! ^ ^
        Zgodnie ze wszystkimi oczekiwaniami względem Leviathana i jego nowego kumpla dali prawdziwie rockowy pokaz obejmujący zarówno grę na wyimaginowanej perkusji, jak i gitarze z dodatkiem wszystkich tych zarezerwowanych dla gwiazd rocka gestów. Co więcej, zdawali się doskonale przy tym bawić.
        Karaoke miało jeszcze kilka swoich rund. Padały wyłącznie hity z gatunku "What's Going On" czy "Barbie Girl" (to oczywiście w męskim wykonaniu), ale tak czy siak ostatecznie Leviathan uznał, że zabawa była przednia. W pewnym momencie nawet i Fera uległa urokowi robienia z siebie skończonego kretyna na oczach cyborga. Gra skończyła się remisem.
        - No to jak rozstrzygniemy która drużyna jest górą? - spytał na koniec, siedząc oparty o jeden ze stołów z elektroniką.

Przerywamy ten festiwal radości czy bawimy się dalej?

środa, 18 stycznia 2017

Od Fery Rosy (CD Daniela) - Witamy wśród Szczurów

        Zebrani na zewnątrz klubu gapie rozstąpili się zaskoczeni przed dziwną czteroosobową grupką, śledząc ich wzrokiem dopóki nie zniknęli za rogiem. Nie ma czemu się dziwić - nie na co dzień widzi się tak ekscentryczne osobowości pojedynczo, a co dopiero kilka naraz. Fera już przywykła do faktu, że ludzie zawsze się oglądają za nią i Danielem, a tym razem mieli ze sobą jeszcze półnagą roześmianą brunetkę. Jedynie Leviathan wydawał się w tej grupie najnormalniejszy...a przynajmniej z wyglądu.
  Strzyga biegła przodem, doskonale orientując się w okolicy. Kilka razy tylko obejrzała się niepewnie. Musieli szybko zniknąć, nie mogła sobie teraz pozwolić na pomyłkę. W końcu dla pewności wyjęło komórkę.
  - Telefon? - rzucił lekko zdziwiony Leviathan zza jej pleców. - Zdajecie sobie sprawę, że to najłatwiejsza metoda namierzania jaką stosują niebiescy?
  - Myślisz, że nie wiemy co robimy? - odparł za Ferę Dan. - Mamy swoje metody.
  - Niby jakie?
  - Sam zobaczysz.
   Grupa zatrzymała się za rogiem, oglądając po raz ostatni za jakimikolwiek śladami pościgu. Daniel przeszedł kilka kroków dalej i machnął ręką gdy znalazł właz kanalizacyjny. Szefowa Szczurów przez ten czas znalazła potrzebny numer i zadzwoniła. Przyłożyła telefon do ucha mając nadzieję, że tym razem Ćwiek nie wyniósł się do innego miasta wcześniej niż planował. Ostatnim razem przez to była zmuszona nocować na którymś z dachów, co jak się można domyśleć nie przypadło jej do gustu. Wtedy jeszcze mu odpuściła brak wcześniejszego poinformowania, ale tym razem okoliczności były zgoła gorsze. Całe szczęście (zarówno dla niej jak i samego Ćwieka) w ostatniej chwili ze słuchawki wybrzmiał znajomy zaspany głos:
  - Co tam sze-eeee... - ostatni wyraz przeciągnął się w ziewnięcie. - ...eefie?
  - Otwieraj właz. Jesteśmy niedaleko Pól Elizejskich - podeszła do miejsca gdzie stał cyborg. Virus ruszyła za nią skocznym krokiem, a Leviathan uniósł jedną brew.
  - Kanały? Gdzieś chyba już to widziałem... - skomentował kąśliwie, ale Strzyga to zignorowała.
  Do jej uszu dotarł ledwo słyszalny dźwięk odsuwanych zasuw. Fox podniósł bez problemu metalową pokrywę.
  - Dzięki Ćwoku - rzuciła do Felixa i, jak zawsze, rozłączyła się zanim zdążył się odgryźć.
  Kiwnęła zachęcająco głową do towarzyszy. Francuz spojrzał na wejście nieco sceptycznie, Virus też wolała się tam nie pakować jako pierwsza. Fera przewróciła oczami i sama zaczęła schodzić po drabinie. Znaczącym spojrzeniem dała Danielowi znak, by miał na nich oko i zszedł na dół jako ostatni. Zeskoczyła z ostatniego szczebla (znajdującego się mimo wszystko na wysokości prawie metra), po czym przeszła kilka metrów naprzód, odpalając latarkę w telefonie. Odczekała aż homoś i Leviathan zejdą na dół i ruszyła naprzód. Po jakiejś minucie do ich uszu dotarł głuchy odgłos zamykanej pokrywy, a w mroku zamajaczyły czerwone diody Giguere'a.
  - Kryjówka w kanałach to chyba oklepany schemat, nie sądzicie? - zaczął znowu Leviathan. - Policja nie próbowała was tu szukać?
  - Próbowała - odparła Strzyga. - Nie raz i nie dwa. Jak już wspominał Daniel, mamy swoje metody. Gdybyśmy byli tak głupi jak ci się wydaje, szajka nie przetrwałaby roku.
  - Nie łażą tędy przypadkiem inni ludzie?
  - Tę część miejskich podziemi zamknięto dawno temu - kiwnęła głową w stronę zupełnie suchego kanału. - Była tu mała...,,awaria".
  - Zupełnie przypadkowa awaria, która pozwoliła wam się tutaj osiedlić? - Virus uśmiechnęła się zbójecko.
  - Oczywiście - Fera odpowiedziała jej przez ramię tym samym uśmiechem. - Wszyscy w gangu kochamy zbiegi okoliczności.
  W końcu dotarli do starych metalowych drzwi bez żadnej klamki. Liderka Szczurów otworzyła wbudowaną w nie klapkę pod którą znajdował się czarny skaner. Przyłożyła do niego kciuk i odruchowo od razu naparła na drzwi. Dioda obok jednak błysnęła na czerwono, odmawiając dostępu. Kobieta westchnęła z frustracją, przejeżdżając sobie palcami po twarzy.
  - FELIX! - wydarła się.
  - Hasło - odpowiedział głos z interkomu.
  - OTWIERAJ TE PIEPRZONE DRZWI!
  - Umawialiśmy się na ,,cholerne", ale niech ci będzie.
  Błysnęło zielone światełko i drzwi same się uchyliły ze szczękiem zamka.
  - Przypomnij mi potem, dlaczego tego gnoja jeszcze nie zatłukłam - rzuciła przez ramię do Danny'ego i weszła do środka.
  Tak jak się spodziewała, kryjówka nie zmieniła się nic od jej ostatniej wizyty. Nawet syf pozostał ten sam. Najprostszym opisem głównego pomieszczenia był po prostu ,,Burdel", ale nie w tym oryginalnym tego słowa znaczeniu. Pomieszczenie było raczej wąskie i długie. Fera zwykła je sobie dzielić na dwie połowy - salon i warsztat. Salon znajdował się bliżej wejścia. Podłoga była prawie całkowicie przykryta starym, żółtym dywanem, w ogóle nie pasującym do reszty pokoju, a już zwłaszcza do równie paskudnych zielonych kanap. A jednak to miejsce miało jakiś swój urok, zapewne przez podwieszone pod sufitem lampki choinkowe i całkowicie zaklejony zdjęciami róg pomieszczenia. Plama z fotek rozprzestrzeniała się tam od samego początku działalności Szczurów, ale mieli do niej dostęp tylko ,,unikalni" członkowie, pokroju Fery, Daniela i Ćwieka. Salon kończył się razem z przerwą w ścianie na korytarz prowadzący do pokoi mieszkalnych. Dalsza część głównego pomieszczenia była zawalona mniej lub bardziej przydatnymi rzeczami. Pod ścianą ciągnęły się blaty z narzędziami i niedokończonymi fantami, a ostatnia ściana była jednym wielkim regałem. Stamtąd dobiegała muzyka, a konkretnie utwór Do You Believe In Magic. W oczy rzucały się najbardziej świecące ekrany monitorów, przedstawiające w większości ujęcia z różnych kamer w mieście i interaktywną mapę śledzącą członków gangu.
  Trzy różowe kropki (Fera jakoś nigdy nie pytała dlaczego akurat różowym oznaczają ważniejszych członków) widniały w miejscu bazy. Trzecia z kropek właśnie siedziała na obrotowym krześle, zajęta monitorem na biurku. Ćwiek, ubrany tak jak zawsze, półleżał niebezpiecznie odchylony na krześle z nogami wyłożonymi na blat i klawiaturą na kolanach. Chyba nie zwrócił uwagi na to, ile osób weszło do środka. Strzyga podeszła do niego, nie uraczona nawet spojrzeniem oczu zastąpionych na elektronicznej masce dwoma literkami ,,o".
  - Dzień doberek, szefowo - rzucił, skupiony na pisaniu. - Co was wyciągnęło z Danielem do night clubu?
  - Interesy - odparła. - Może byś się łaskawie przywitał? - obróciła jego krzesło odrobinę w stronę oglądających pomieszczenie Virus i Leviathana.
  Małe ,,o" zastąpiły dwa zera. Hacker kilka patrzył to na nich, to z powrotem na Ferę, zdezorientowany.
  - To ci z rekrutacji? O.o - zapytał wskazując w kierunku nowych.
  - Zaraz, to jemu o tym planie mówiłaś? - wtrącił się cyborg.
  - Pewnie. Przecież musiałam to z kimś przedyskutować. Nie jestem głupia - uśmiechnęła się kobieta.
  - I przedyskutowałaś to z nim zamiast ze mną? - mężczyzna tonem sugerował, że poddaje w wątpliwość logikę wyboru przywódczyni Szczurów.
  - To była oczywista decyzja, Danny - przewróciła oczami. - Ty podszedłbyś do tego sceptycznie. Ćwiek przynajmniej okazuje trochę entuzjazmu zamiast wszystko od razu złośliwie komentować.
  - Ależ to był genialny pomysł! ^ ^ - zgodził się chłopak w masce.
  Jak przewidywała różowa, z miejsca rzucił się wylewnie przywitać z nieznajomymi. Bezpardonowo zarzucił im ręce na karki i ścisnął w grupowym przytulasie. Zaskoczony Leviathan musiał się lekko schylić.
  - Witam w ekipie! Jestem Felix! ^ ^ - przedstawił się wesoło.
  - Tak, super - Levi uwolnił się z rąk hackera. Zamiast tego zdecydował się podać mu po ludzku rękę ze swoim najwyraźniej swoistym uśmiechem. - Sylvain.
  - Virus - wtrąciła brunetka. - Ale mówią mi Chris.
  Chłopak przez chwilę gapił się na nią z tym samym zacieszem na twarzy, aż w końcu uświadomił sobie, że chyba się zawiesił.
  - To ja wracam do siebie > < - rzucił i wycofał się z powrotem na swoje miejsce.
  Homoś od razu rzuciła się na kanapę, wyciągając się z zadowolonym westchnieniem. Sylve obrzucił pomieszczenie ostatnim dokładniejszym spojrzeniem.
  - To co, zamówimy pizzę i oficjalne zostałem żółwiem ninja? - zapytał złośliwie.
  - Jedną mutację to już chyba masz za sobą - zauważyła Fera opierając się o ścianę w salonie. - Mało ci?
  Uśmiechnął się kwaśno, ale nic więcej nie dodał.
  - Macie więcej takich kryjówek? - spytała Virus.
  - W każdym mieście. Zabezpieczenia są identyczne - odpowiedział Daniel.
  - Tylko najpierw dajcie mi znać, że zostajecie na stałe! - zawołał zza monitorów Ćwiek. - Muszę przedstawić wasze DNA skanerom.
  - Więc ty tu jesteś odpowiedzialny za wszystko? - zgadywał francuz.
  - Jeśli masz na myśli sprzęt elektroniczny, sieć komórkową i manipulację miastem to tak, jestem odpowiedzialny za wszystko - odpowiedział z dumą chłopak.
  - Pokoje macie tam. Wybierzcie sobie któryś jeśli chcecie - zaproponowała Fera rozsiadając się na fotelu. - Mój dom waszym domem, czujcie się jak u siebie et cetera, et cetera...

Nie mam pomysłu na zakończenie. Po prostu chyba zostawiam wam wszystkim wolną rękę xP