Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Semira. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Semira. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 stycznia 2025

[Semira] Imperium: W ogniu cz.2

    Joan Martin szybkim krokiem szła przez minimalistyczne, bezduszne korytarze Messiah Union. Jak większość przestrzeni w tym wieżowcu, przejścia również były niemal sterylne i utrzymane w odcieniach szarości, rozświetlane miękkim światłem, które nie rzucało żadnych ostrych cieni. Na ścianach co jakiś czas pojawiały się interaktywne panele wyświetlające aktualne wiadomości, raporty pogodowe i kolorowe reklamy któregoś z gastronomicznych biznesów liczących, że dorobią się na regularnych, korporacyjnych przerwach śniadaniowych.
    W jednej ręce Joan trzymała cienki, służbowy tablet, na którym przewijała listę nazwisk i zapisanych raportów dotyczących nocnej zmiany w laboratoriach. Na jej szczęście Espen posortował listę nazwisk według priorytetu, a nie alfabetycznie. Li Mei była pierwszą na liście, po niej wypisano każdego pracownika jej zespołu, dalej znajdowały się jeszcze inne nazwiska – technicy, ochroniarze, nawet personel sprzątający. Każdy z nich mógł być kluczem do rozwiązania sprawy albo problemem, który wymagałby interwencji. Trzeba było jednak zacząć od podstaw: przesłuchać zespół F i wyciągnąć wnioski. 
    Zatrzymała się na chwilę przy ogromnym oknie, które zajmowało niemal całą wschodnią ścianę. Za szkłem rozciągała się oszałamiająca panorama Tianu – jednej z najbogatszych dzielnic w Shangri-La. Wieżowce o niesamowitych, organicznych kształtach błyszczały w kalejdoskopie neonowych świateł. Wzdłuż wijących się wszędzie autostrad sunęły autonomiczne pojazdy. W całym tym mieniącym się, ruchliwym krajobrazie powietrze przecinały drony transportowe. O włos unikały kolizji z budynkami i sobą nawzajem jakby tańczyły w zsynchronizowanym balecie technologii. Przed oczami Joan rozciągała się pulsująca energią dzielnica, która nigdy nie zasypiała.
    Odetchnęła głęboko, chociaż w zamkniętym wieżowcu powietrze było nieruchome i pozbawione zapachu. Zamiast ciężkiego od spalin i smogu zapachu poczuła coś innego – mieszankę ekscytacji i niepewności; napięcie, z którego wcześniej nie zdawała sobie sprawy. To była jej pierwsza tak poważna sprawa, a Semira, nieoczekiwanie, dała jej dużą swobodę i nikogo, kto z rogu pomieszczenia trzymałby rękę na pulsie.
    Czy to jakiś test? – pomyślała, zaciskając palce na krawędzi tabletu. Semira Amsalu Mekbib była szeroko znana ze swojej surowości i niskiej tolerancji na błędy. W jej Imperium wszystko musiało być perfekcyjne, a każde najmniejsze nawet odstępstwo od reguły spotykało się z poważnymi konsekwencjami. Joan zdawała sobie sprawę z tego, że dostała kredyt zaufania. Zdawała też sobie sprawę z tego, że potknięcie mogło oznaczać koniec tej wyjątkowej szansy.
    Muszę podejść do tego z precyzją. Jak do tańca, przemknęło jej przez myśl. Każdy krok musi być przemyślany. Każde pytanie, każdy gest.
    Przewinęła kolejne nazwiska na liście, zastanawiając się, które z nich mogły kryć winnego. Czy to był ktoś działający z zewnątrz? A może sabotaż był wewnętrzny, od kogoś, kto znał procedury na wylot? Joan wzięła głęboki oddech i odepchnęła wątpliwości na bok.
    Jeśli to test, to go zdam – obiecała sobie w duchu. Z prostym, ale pełnym determinacji uśmiechem ruszyła dalej korytarzem. Prosto ku sali, w której miały się odbyć przesłuchania.
####
    Sala przesłuchań w Messiah Union była równie nowoczesna jak reszta budynku. Pomieszczenie składało się z niewielkiego, prostokątnego stołu oraz dwóch prostych, wyściełanych krzeseł. Ściany, pokryte ciemną, dźwiękochłonną pianką, nie miały żadnych okien. Jedynym źródłem światła był sufitowy panel, który rzucał delikatną, chłodną poświatę. Całość sprawiała wrażenie intymnej i jednocześnie klaustrofobicznej – miejsce idealne do zwierzeń, gdy trzeba było odkryć prawdę.
    Joan siedziała już przy stole, prosta jak struna, w idealnie dopasowanej marynarce. Jej palce subtelnie przesuwały się po panelu, przewijając kolejne sekcje dokumentu dotyczącego Li Mei. Była skupiona. W jej głowie z wolna rysowała się już strategia przesłuchania. Musiała być stanowcza, ale empatyczna i godna zaufania.
    Drzwi otworzyły się cicho, gdy Li Mei weszła do środka. Według danych z tabletu była przed pięćdziesiątką, ale drobna budowa ciała i niski wzrost sprawiały, że wydawała się młodsza. Jej kroki były niemal niesłyszalne na gładkiej, ciemnoszarej podłodze. Ubrana w biały laboratoryjny fartuch wyglądała jakby ktoś właśnie oderwał ją od pracy. Dłonie złożyła na brzuchu, chcąc utrzymać nerwy w ryzach.
    – Proszę, usiądź, Li Mei – powiedziała Joan, wskazując na krzesło naprzeciwko siebie. Starała się brzmieć łagodnie, ale jej głos pozostał stanowczy.
    Chinka skinęła głową i z pewną dozą nerwowości zajęła miejsce. Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko cichym brzęczeniem wentylacji. Joan pozwoliła jej na tę chwilę milczenia, obserwując każdy drobny ruch – od sposobu, w jaki Li Mei wbijała wzrok w blat stołu, po drobne drganie jej palców. Z każdą mijającą sekundą techniczka zdawała się być bardziej i bardziej zestresowana.
    – Nie jesteśmy tutaj po to, by cię oskarżać, Li Mei – Joan zaczęła spokojnie. – Chcę tylko, żebyśmy ustaliły dokładny przebieg wydarzeń. To wszystko.
    Li Mei pokiwała głową, ale jej spojrzenie zostało skierowane w blat. 
    – Oczywiście – odpowiedziała cicho. Chciała poprawić okulary, ale w stresie jej ruchom zabrakło precyzji – zamiast tego trafiła palcem w soczewkę, zostawiając na niej wyraźną smugę.
    Joan przechyliła głowę. Nie skomentowała jednak zachowania techniczki.
    – Zacznijmy od początku, dobrze? Zgłosiłaś zanieczyszczone próbki. Możesz opisać, co się stało? Od momentu, gdy reszta zespołu opuściła laboratorium.
    Li Mei przełknęła ślinę i nerwowo poprawiła mankiet fartucha. Zaczerpnęła głęboko powietrza, zbierając się na odwagę.
– Jak zawsze, skończyliśmy pracę około czwartej w nocy – wyjaśniła cicho. – Cały zespół wyszedł, oprócz nowego technika, Kaspera Vinha. On został, ale... nie wiem dlaczego. Naprawdę nie wiem.
    Joan uniosła brew, bacznie obserwując reakcje techniczki. Sięgnęła po leżący na blacie tablet i zaczęła robić notatki.
    – Czy mówił coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego został?
    Li Mei pokręciła głową, wreszcie podnosząc wzrok z blatu na swoją rozmówczynię. Jej ciemnobrązowe oczy spotkały chłodne, analityczne spojrzenie Joan.
    – Nie, nic mi nie powiedział. Zresztą, nie jestem pewna, czy ktokolwiek go spytał. To nowy pracownik, a ja... ja zajmowałam się drobną awarią w sieci wentylacyjnej.
    – Awarią?
    Joan zmarszczyła brwi. Przez chwilę zastanawiała się czy krótki moment zawahania poprzedzający wzmiankę o wentylacji cokolwiek znaczył. Mógł być oczywiście efektem stresu – nie mniej i tak zanotowała swoje spostrzeżenie.
    – Tak, niezbyt poważna, ale musiałam zostać dłużej niż inni, żeby upewnić się, że naprawa przebiegnie bez problemów – Li Mei znowu nerwowo poprawiła mankiet fartucha.
    – O której była ta awaria? – Joan przechyliła lekko głowę.
    Chinka zamyśliła się na chwilę, marszcząc czoło.
    – Wydaje mi się, że jakoś po trzeciej. Trwała około pół godziny i skończyła się przed czwartą. Przepraszam, nie pamiętam dokładnie godzin.
    Joan otworzyła szerzej oczy. Przesunęła palcem po ekranie tabletu, upewniając się, co do swojej racji. Gdy podniosła wzrok z powrotem na techniczkę, jej twarz przybrała chłodny, profesjonalny wyraz.
    – Powiedziałaś, że zespół jak zwykle skończył pracę po czwartej, ale też, że wyszedł wcześniej przez awarię. Coś się nie zgadza, Li Mei.
    – To… – Li Mei przełknęła ślinę. – Tak, to prawda.
    – O której była awaria?
    – O trze… – Li Mei zawahała się, a na jej twarzy pojawił się cień zrozumienia. – Och.
    Joan postukała palcem w ramkę tabletu, wpatrując się w rozmówczynię z wyczekiwaniem.
    – Która z informacji jest fałszywa, Li Mei?
    – Nie wiem! – wybuchnęła Chinka, a jej głos zabrzmiał z desperacją. – Nie potrafię sobie przypomnieć, jak to dokładnie było. Pamiętam tylko, że zespół wyszedł przede mną i Kasperem. Byłam znudzona, więc postanowiłam sprawdzić próbki. I wtedy...
Joan nachyliła się lekko, opierając łokcie o stół.
    – Wtedy co? – jej ton był opanowany, ale przenikliwy.
    – Wtedy to zauważyłam. – Li Mei odchrząknęła, a jej dłonie zacisnęły się w pięści. – Zanieczyszczenia. Z początku były drobne, ale widoczne w analizie chemicznej. A potem... szczegółowa analiza wykazała, że produkt jest nie tylko zanieczyszczony, ale niebezpieczny.
    Joan skinęła głową, pozwalając ciszy opaść między nimi. Li Mei wierciła się na krześle, nerwowo przegryzając dolną wargę.
    – A co z Kasperem? – zapytała w końcu Joan. – Wiesz, kiedy wyszedł?
    – Nie mam pojęcia – Li Mei pokręciła głową. – Gdy skończyłam, jego już nie było.
    Joan zacisnęła usta w wąską kreskę, zapisując ostatnie notatki. Jej palce przesuwały się po ekranie tabletu z niemal mechaniczną precyzją.
    – Dobrze, Li Mei. To wszystko na teraz – uniosła wzrok, by spojrzeć na rozmówczynię. – Jeśli będę miała dodatkowe pytania, odezwę się. Możesz wrócić do pracy.
    Li Mei wstała powoli, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Skinęła głową, choć na jej twarzy malował się cień wątpliwości, po czym ruszyła do drzwi.
Joan odchyliła się na krześle, wpatrując się w pustą przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała techniczka. Czy mogła jej ufać? W jej zeznaniach coś wyraźnie się nie zgadzało. Myśli Joan zaczęły się klarować. Musiała działać dalej i odkryć prawdziwą wersję wydarzeń. Sięgnęła po listę nazwisk.
    – Przyprowadźcie mi Alvareza – rzuciła do mikrofonu, układając notatki w oczekiwaniu na kolejnego rozmówcę.
    Sala przesłuchań pozostała taka sama, ale atmosfera w niej zmieniła się od momentu, gdy Victor Alvarez przekroczył próg. Mężczyzna wszedł z pewnym siebie uśmiechem, jakby sala przesłuchań była dla niego bardziej formalnością niż miejscem potencjalnego zagrożenia. Jego ruchy były swobodne, niemal nonszalanckie. Każdy krok ciężkich butów wprawiał stół w drobne drgania.
    Joan śledziła go chłodnym, oceniającym sporzeniem, nie reagując zbytnio na jego teatralną pewność siebie. Victor wydawał się tego nie zauważać – albo nie przejmować się tym.
    – Alvarez – powitała go krótko, wskazując krzesło przed sobą.
    Victor usiadł, niedbale przerzucając rękę przez oparcie krzesła. Jego uśmiech rozszerzył się.
    – Joan Martin, prawda? Mówią o tobie, że jesteś nową gwiazdą Imperium. Nie wiedziałem, że masz czas na takie przesłuchania – przechylił głowę, jakby chciał ocenić jej reakcję.
    Joan uniosła brew niewzruszona i zignorowała zaczepkę.
    – Skoro formalności mamy już za sobą możemy przejść do rzeczy. Zajmujesz się syntezą od czterech lat. To wystarczająco długo, żeby znać każdy szczegół twojej pracy, prawda?
    – Jeśli pytasz o to czy to moja wina, to muszę cię rozczarować. W życiu bym się tak nie pomylił.
    Joan skrupulatnie zanotowała jego słowa, dopisując obok komentarz na temat jego podejścia do przesłuchania.
    – Każdy może popełnić błąd – przypomniała mu chłodno. – Szczególnie ci, którym się wydaje, że tego nie robią.
    – Ludzie może i tak – wyszczerzył zęby. – Ale ja jestem mutantem.
    – Czy ma to związek z dzisiejszym wypadkiem w laboratorium?
    – Ech…? Raczej nie.
    – Więc nie potrzebuję tego wiedzieć – zbyła go. – I tak zmarnowaliśmy wystarczająco czasu. Co robiłeś dzisiaj po zakończeniu zmiany?
    Victor zaśmiał się krótko, jakby to pytanie było absurdalne.
    – To samo co zwykle. Skończyłem dzisiaj wcześniej, więc wyszedłem chwilę po drugiej, zamknąłem swoje stanowisko i poszedłem do baru. Chcesz nazwę? Mają tam świetne drinki.
    Joan nie zareagowała, patrząc na niego nieruchomym wzrokiem.
    – Spotkałeś tam kogoś z zespołu?
    Victor przecząco pokręcił głową.
    – Nie, to był smutny, samotny wieczór. Ale może czasami trzeba pobyć samemu, wiesz? Żeby spotkać odpowiednich ludzi – jego uśmiech był zbyt szeroki, żeby mógł być szczery. – Chyba że chcesz zapytać o coś konkretnego?
    Joan pochyliła się lekko do przodu, krzyżując dłonie na stole.
    – Kasper Vinh. Jakie są twoje relacje z nim?
    Victor drgnął, a jego uśmiech na ułamek sekundy zniknął, zanim znów przybrał na sile.
    – Kasper? Nowy dzieciak. Nic wielkiego. Pomagam mu na początku, bo wiesz, jak to jest, kiedy jest się nowym.
    Joan odnotowała tę zmianę w jego postawie. Zmrużyła oczy, decydując się wyciągnąć z niego wszystko, co mogło mieć związek z Kasperem.
    – Pomagasz mu. Co przez to rozumiesz?
    Victor rozłożył ręce w geście obronnym.
    – No wiesz, pokazuję mu nasze sztuczki. Jak uniknąć kłopotów, jak nie nadepnąć na odcisk kierownictwu, komu można napyskować, a komu nie... Takie rzeczy.
    – Ciekawe… I uczysz go tego wszystkiego z czystej dobroci serca, tak? Szczególnie biorąc pod uwagę twoją historię z chemią wybuchową.
    – Ha ha ha – zaśmiał się nieco wymuszenie. – Wiesz, jak to jest… Błędy młodości…
    Joan zamilkła, pozwalając tej chwili ciągnąć się dłużej, niż było to komfortowe. Victor poprawił się na krześle. Przełożył rękę z oparcia na stół i usiadł prosto.
    – Mówiąc o kłopotach – zaczęła Joan wolno, z wyraźną intencją. – Wiesz coś o tym, dlaczego Kasper został w laboratorium po godzinach?
    Victor zamarł, a jego uśmiech ostatecznie zniknął. Spojrzał prosto w oczy Joan, nerwowo oblizując wargi.
    – Nie wiem. Naprawdę. Spytałem go tylko o to czy chce pójść ze mną do baru. Odpowiedział, że ma inne plany. Nie pytałem o nic więcej.
    Joan przyjrzała mu się uważniej, jak drapieżnik oceniający potencjalną ofiarę.
    – Nie pytałeś, ale czy zauważyłeś coś podejrzanego?
    Victor spojrzał w bok, przygryzając dolną wargę.
    – Słuchaj, Kasper jest... specyficzny. Czasami robi rzeczy po swojemu, ale to nie znaczy, że coś knuje. To dobry facet, serio.
    Joan zacisnęła usta. W tym momencie było dla niej jasne, że Victor coś ukrywa – może nawet nieświadomie.
    – Alvarez – zaczęła chłodno – jeśli coś wiesz, lepiej to powiedz teraz. Inaczej będę musiała przekopać się przez każdy szczegół twojego shangilaskiego życia. Mam nadzieję, że jesteś zarejestrowany w systemie?
    Victor zbladł. W jego oczach pojawiła się niema prośba.
    – Tak myślałam – kontynuowała Joan. – Wiem, że tego nie chcesz. Imperium też tego nie chce.     Dlatego, dla dobra nas wszystkich, wolałabym, żebyś ze mną współpracował.
    – Niczego nie ukrywam – powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. – Ale jeśli mam być szczery... Kasper i ja trzymamy się blisko. Bardzo blisko. Poza tym jest nowy, potrzebuje wsparcia. To wszystko.
    Joan odchyliła się na krześle, spoglądając na niego z góry.
    – W porządku, Victor. Jeśli sobie coś przypomnisz, zgłoś się do mnie. Możesz już iść.
    Victor zerwał się z miejsca, jakby chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.
    – Jasne, Joan. Miłego dnia.
    Joan odprowadziła go wzrokiem. Jego pewność siebie była fasadą, a pod nią kryło się coś więcej – może strach, może coś innego. Chociaż sam Alvarez nie miał za dużo do powiedzenia. Znaczy powiedział wiele słów. Żadne nie miało głębszego sensu. Chyba że chodziło o Kaspera.
####
    W chłodnym półmroku strefy kontrolnej w Messiah Union, Semira stała wyprostowana przed głównym pulpitem operacyjnym. Długie, eleganckie paznokcie jej lewej dłoni delikatnie przesuwały suwak osi czasu na ekranie, podczas gdy prawa manewrowała po panelu dotykowym. Na monitorach przed nią migały obrazy z kamer umieszczonych w laboratorium Imperium: jasno oświetlone korytarze, sterylne przestrzenie robocze, rzędy chłodziarek na próbki i automatyczne systemy mieszające.
    Zimna poświata ekranów odbijała się od złotych ozdób misternie wplecionych w jej warkoczyki. Ich blask kontrastował z ciemną skórą, która zdawała się niemal pochłaniać światło. Semira czuła się bardziej niebezpieczną królową niż szefową potężnej organizacji. Jej bordowe oczy, przenikliwe i nieludzkie, uważnie śledziły każdy detal wyświetlany na ekranach.
    Na jednym z monitorów Victor Alvarez, pracownik laboratorium, wygłupiał się z kobietą o rudych, kręconych włosach. Śmiali się głośno, a Victor teatralnie wskazywał na jeden z monitorów. Kamera uchwyciła moment, gdy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, zanim każde z nich wróciło do swoich zadań.
    Na innym ujęciu Li Mei, jedna z najlepszych chemiczek, pochylała się nad stanowiskiem roboczym. Jej drobne dłonie pewnie trzymały narzędzia laboratoryjne, a precyzyjne ruchy przypominały pracę maszyny. Była w pełni skoncentrowana, a jej wyprostowana sylwetka emanująca profesjonalizmem mówiła sama za siebie.
    Semira przesunęła obraz dalej, zauważając młodego stażystę, Kaspera Vinha, który kręcił się nerwowo po korytarzu. Wyglądał, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca. Jego wzrok przeskakiwał między kamerami, jakby obawiał się, że ktoś go obserwuje. Zatrzymał się na moment, spojrzał w szybę, poprawił coś w kieszeni, po czym ruszył dalej.
    Niespokojny, niezgrabny – typowy stażysta, który nie wie, co zrobić, by nie przeszkadzać – pomyślała Semira, choć jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego postaci.
    Niedługo później trafiła na zdecydowanie bardziej interesujące interwały czasowe. Na kilku ujęciach kamery były przesunięte – ich pole widzenia skierowano na ścianę lub w mniej strategiczne miejsca. Ukryte w szczegółach plików dane wskazywały, że zmian dokonano ręcznie, a czas tych manipulacji pokrywał się z czasem, gdy w laboratoriach nie było praktycznie nikogo.
    Semira odetchnęła głęboko i wyprostowała się, a złote bransolety na jej nadgarstkach zabrzęczały przy gwałtownym ruchu. Wprowadziła odpowiednie komendy, by uzyskać dostęp do logów systemowych.
    Na początku dane wydawały się rutynowe – standardowy ruch pracowników, rejestracje wejść i wyjść z wrażliwych stref. Jednak im głębiej zagłębiała się w szczegóły, tym więcej anomalii wychwytywała. Jedna przepustka wykazywała nienaturalnie dużą aktywność – wejścia do chłodni próbek, pomieszczeń chemicznych i strefy kontroli, wszystko w krótkich odstępach czasu.
    Jednak, gdy spróbowała prześledzić szczegóły tej przepustki, natrafiła na pustkę. Nazwisko, godziny logowania, unikalny identyfikator – wszystko zostało precyzyjnie wyczyszczone. Zaciśnięte usta Semiry drgnęły w geście gniewu. Znała ten rodzaj wymazanych śladów – była to robota profesjonalisty. 
    Semira odrzuciła włosy na plecy, zmrużyła oczy i wprowadziła kolejne polecenia. Jej spojrzenie ponownie zatrzymało się na obrazie Kaspera. Przechodził właśnie przez ten sam korytarz, trzymając komunikator w dłoni. Obraz zamigotał, gdy kamera na chwilę zgasła. Kiedy włączyła się ponownie, Kasper zniknął z pola widzenia. Semira wzięła głęboki wdech, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu – bardziej drapieżny niż pogodny.
    – Myślisz, że możesz ukryć się przede mną? – wyszeptała. – Za kogo ty się w ogóle uważasz.
    W tym samym momencie jej telefon zawibrował. Na ekranie pojawiło się powiadomienie o wiadomości od Espena. Semira spojrzała na wiadomość, oczekując zwyczajowego telegraficznie krótkiego wręcz komunikatu.
    „Joan przysłała pierwsze notatki z przesłuchań. Potrzebuję Cię w gabinecie – musimy poukładać chronologię wydarzeń. Sprawa staje się skomplikowana.”
    Przeniosła wzrok na pulpit strefy kontrolnej i wystający z niego pendrive.
    „Za chwilę. Ja też coś znalazłam.”
    Wysłała wiadomość i schowała telefon. A potem ściągnęła potrzebne kopie i skierowała się wprost do swojego gabinetu. Wciąż pozostawało wiele pracy do zrobienia.
####
    Joan zajęła miejsce naprzeciw Eleny w dobrze znanej jej już sali przesłuchań. Białe światło lampy sufitowej odbijało się od metalowego stołu, rzucając delikatne refleksy na gładką powierzchnię. Elena wyglądała, jakby każda cząstka jej ciała błagała o uwolnienie od ciężaru podejrzeń. Jej ręce nerwowo bawiły się rąbkiem fartucha, jakby miały znaleźć w nim ukojenie.
    Joan oparła dłonie na stole, pochylając się lekko do przodu. Jej głos brzmiał miękko, ale zdecydowanie, niosąc w sobie mieszankę współczucia i profesjonalnej rezerwy.
    – Dziękuję, że przyszłaś tak szybko, Eleno. Wiem, że to niełatwe. Zacznijmy od prostego pytania: co działo się w laboratorium poprzedniego wieczoru?
    Elena zamrugała szybko, jej oczy zdradzały niepewność. Zanim odpowiedziała, przez chwilę zaciskała usta, jakby ważyła każde słowo.
    – To była zwykła zmiana – zaczęła szybko, jej głos drżał lekko. – Przygotowywałam próbki do testów jak zawsze. Wszyscy robili swoje… no, przynajmniej do czasu.
    Joan nie przerywała, pozwalając Elenie mówić dalej.
    – Potem zawył alarm – kontynuowała Elena, unosząc dłoń do twarzy. – Coś z wentylacją. Nie mogliśmy zostać w pomieszczeniach, więc większość zespołu wyszła. Niektórzy mieli plany na wieczór, inni po prostu nie chcieli brać nadgodzin. Sama też chciałam już wracać, ale musiałam dokończyć przygotowania na następny dzień. Dlatego wyszłam praktycznie ostatnia. Myślałam, że wszystko było w porządku – jej głos zadrżał. – A teraz dowiaduję się, że… że mogłam w czymś zawinić.
    Joan nachyliła się delikatnie, jej ruch był subtelny, ale na tyle znaczący, by zasugerować, że słucha uważnie.
    – Wiesz, że to nie o to chodzi – odparła spokojnie. – Jesteśmy tu, żeby wykluczyć wszystkie możliwości. Powiedz mi, czy zauważyłaś coś nietypowego? Może ktoś z twoich współpracowników zachowywał się dziwnie?
    Elena spuściła wzrok, obracając pierścionek na palcu. Jej dłonie drżały ledwo zauważalnie.
    – Nie wiem… może coś przeoczyłam – powiedziała cicho. – Kasper został dłużej. Pamiętam, bo zapytałam go, czy wraca z nami. Uśmiechnął się tylko i powiedział, że musi coś dokończyć.
    – Mówił coś jeszcze?
    Elena westchnęła.
    – Właściwie… tak. Pytał mnie o kamery w laboratorium. Chciał wiedzieć, jak działają. Zapytał, czy można rozpoznać, że są wyłączone.
    Joan uniosła brew, jej spojrzenie stało się bardziej intensywne.
    – I co odpowiedziałaś?
    Elena wzruszyła ramionami, burza jej rudych loków zakołysała się do rytmu.
    – Powiedziałam, że to zależy od systemu, ale nie sądziłam, że to coś podejrzanego. Był nowy, ciekawy wszystkiego. Ale teraz… – jej głos załamał się, a dłonie opadły bezradnie na stół.
    Joan przypatrywała się jej z uwagą, od czasu do czasu notując swoje spostrzeżenia.
    – Czy wydawał się szczególnie zainteresowany zabezpieczeniami?
    Elena przełknęła ślinę, unikając spojrzenia Joan. Zdawała się rozumieć, dokąd zmierzają zadawane jej pytania.
    – Może. Nie wiem. Kasper przypomina mi mojego syna. Jest taki młody, taki zagubiony. Stracił rodziców… jak mój syn stracił ojca. Nie wiem, czy on mógłby… – jej głos ucichł, a ona ponownie spuściła głowę.
    Joan wyprostowała się.
    – To nie kwestia możliwości, Eleno. To kwestia faktów. I właśnie dlatego tu jesteśmy.
    Elena kiwnęła głową, jej ramiona opadły, jakby z niej uchodziło napięcie.
    – Jeśli Kasper zrobił coś złego… przysięgam, nie wiedziałam.
    Joan zapisała ostatnią uwagę na tablecie i podniosła wzrok.
    – Dziękuję za szczerość, Eleno. To wszystko na teraz.
    Gdy Elena wstała i opuściła salę, Joan odchyliła się w fotelu, wpatrując się w ekran swojego tabletu. Kasper jawił się coraz wyraźniej jako centralna figura w tym bałaganie. A jednak coś w jego historii wciąż nie pasowało. Co właściwie chciał osiągnąć? I dlaczego?
    Drzwi otworzyły się bezszelestnie, wpuszczając do pomieszczenia kolejną osobę. Joan, pochłonięta analizowaniem notatek, uniosła rękę w powitalnym geście, nie odrywając wzroku od dokumentów.
    – Jeszcze nikogo nie wezwałam – przypomniała łagodnym, ale stanowczym tonem.
    – Nie potrzebuję zaproszenia – odparł z wyraźnym przekąsem znajomy głos.
    Joan uniosła głowę, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Espen stał w progu, jak zawsze emanując aurą opanowania i chłodnej pewności siebie. Jego zmęczenie zdradzały jedynie cienie pod oczami, choć w spojrzeniu wciąż widniała niezachwiana koncentracja.
    – Joan – powitał ją ciepło, ale bez zbędnych uprzejmości. – Mam nowe informacje.
    – Słucham – odpowiedziała, odkładając rysik obok tabletu i przygotowując się na kolejną dawkę szczegółów.
    Espen przeszedł na drugi koniec stołu i przysiadł bokiem na krześle dla świadków. Położył przed nią zapiski z monitoringu.
    – Razem z Sem ustaliliśmy, że zanieczyszczenie próbek miało miejsce między czwartą piętnaście a piątą rano – wyjaśnił, wskazując na konkretne dane.
    Joan skinęła głową, przyjmując to do wiadomości.
    – Co jeszcze udało się odkryć?
    – Skażeniu uległa niemal cała partia przygotowana na ten dzień – kontynuował, przesuwając kolejne strony tekstu. – To nie był przypadek. Ktoś działał z pełną świadomością i dostępem do kluczowych stref laboratorium. Co więcej, zauważyliśmy, że kamery zostały przełączone na mniej istotne miejsca, a logi systemowe celowo zmanipulowano.
    Joan wsparła brodę na dłoni, w zamyśleniu patrząc na Espena.
    – Sądzisz, że nowy technik mógł wywołać takie zamieszanie? Kasper wydaje się zbyt niedoświadczony na coś takiego.
    Espen westchnął i odchylił się na krześle.
    – Teoretycznie to możliwe, ale wymagałoby ogromnej precyzji i doskonałej znajomości procedur. To sugeruje, że działał z czyjąś pomocą.
Joan zmarszczyła brwi.
    – Kto był wtedy w laboratorium?
    Espen wyświetlił przed sobą listę nazwisk.
    – O tej porze w budynku byli jedynie Li Mei i Kasper.
    – Oboje są bardziej lub mniej podejrzani… – westchnęła Joan.
    – Niedługo wcześniej wyszedł Suresh Patel. To oznacza, że jego również musimy przesłuchać.
Joan zanotowała te informacje na swoim tablecie, po czym spojrzała na Espena.
    – Zajmę się tym. A co z Kasperem?
    Espen zawahał się.
    – Semira postanowiła osobiście złożyć mu wizytę – wyznał w końcu.
    Joan uniosła brew, a na jej ustach pojawił się subtelny półuśmiech.
    – W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak tylko mu współczuć.
    Espen uśmiechnął się blado.
    – Też nie chciałbym być na jego miejscu.
    Wstał i poprawił garnitur. Upewnił się, że wygląda nienagannie i posłał Joan krótki, dodający otuchy uśmiech.
    – Wracam do gabinetu, żeby upewnić się, że mamy pełny obraz sytuacji. Ty skup się na Sureshu. Jeśli pojawi się coś nowego, od razu daj mi znać.
    – Oczywiście. Dziękuję, Espen.
    Kiedy drzwi za nim cicho się zamknęły, Joan westchnęła i przeniosła wzrok na listę nazwisk. 
    – Suresh Patel, co? – mruknęła i włączyła mikrofon, żeby wezwać kolejnego świadka.
    Nie minął nawet kwadrans, gdy Suresh Patel wszedł do pomieszczenia szybkim, ale lekkim krokiem. Sprawiał wrażenie, jakby nie dotykał podłogi. Nawet zajmując miejsce na krawędzi krzesła, zdawał się zajmować bardzo mało przestrzeni, pomimo bycia jedną z wyższych osób, które Joan widziała w Messiah Union. Jego palce nerwowo obracały krawędź notatnika, który przyniósł ze sobą. Okulary co chwilę opadały z nosa, a on, nie patrząc Joan w oczy, poprawiał je, by zaraz znów skupić wzrok na kartkach w swoich rękach.
    Joan siedziała naprzeciwko niego, spokojna i wyważona. Jej spojrzenie było uważne, niemal przenikliwe, ale głos – łagodniejszy niż zazwyczaj.
    – Panie Patel, wiemy, że był pan na miejscu w noc skażenia – zaczęła, z delikatnością, która zaskoczyła samego Suresha. – Zależy nam na pełnym obrazie wydarzeń. Proszę, opowie mi pan, co dokładnie robił między północą a piątą rano.
    Suresh przełknął głośno ślinę i odkaszlnął, zanim zaczął mówić.
    – Byłem... Byłem w laboratorium przez większość nocy – zaczął, zacinając się. – Ale chwilę po trzeciej zauważyłem problem z wentylacją. Pamiętam, że alarm poinformował mnie o usterce w głównym systemie. Poszedłem na zaplecze, żeby sprawdzić, czy mogę coś zrobić.
    Joan skinęła głową, pozwalając mu kontynuować.
    – To nie zajęło mi długo, może pięć minut? – kontynuował, podnosząc wzrok tylko na chwilę. – Kiedy wróciłem, wszystko wyglądało normalnie. Nie zauważyłem niczego dziwnego.
    – Niczego? – zapytała Joan, nachylając się nieco do przodu.
    Suresh spuścił wzrok. Wyglądał na zmieszanego, jakby próbował przypomnieć sobie wszystkie, najmniejsze nawet szczegóły.
    – Na zapleczu spotkałem Li Mei. Powiedziała, że zajmie się usterką i mogę wracać do pracy. Tak… Tak też zrobiłem.
    – To wszystko? – dopytała Joan.
    – Prawdę mówiąc, byłem zbyt zajęty, żeby zwracać uwagę na innych – przyznał. – Ale... Mam tutaj swoje zapiski z tej nocy.
    Otworzył notatnik na ostatniej stronie i powiódł palcem po równym rzędzie opatrzonych godziną wpisów. Joan wyciągnęła rękę, by wziąć notatnik. Kartki były gęsto zapisane drobnym pismem, pełnym dat, godzin i lakonicznych uwag.
    – To mój nawyk – wyjaśnił Suresh. – Spisuję wszystko, co robię, żeby uniknąć błędów.
    Joan wertowała notatki, a Suresh w tym czasie kontynuował:
    – Z notatek wynika, że awaria wentylacji rozpoczęła się dokładnie o 3:17. Diagnostyka trwała do 3:22. Awaria skończyła się o 3:48. Wróciłem do laboratorium zaraz potem, ale nie jestem pewien, czy ktoś coś zauważył...
    – Czy widział pan Kaspera Vinha? – zapytała Joan, unosząc wzrok znad kartek.
    Suresh zamrugał, wyraźnie zaskoczony pytaniem.
    – Kasper? Tak, tak widziałem go wcześniej tej nocy – odpowiedział szybko. – Kręcił się po korytarzach, jak zawsze. Nie wyglądał podejrzanie... chyba.
    – Czy wspominał cokolwiek o kamerach lub zabezpieczeniach? – Joan zadała pytanie z takim spokojem, jakby była pewna odpowiedzi.
    Suresh zacisnął usta, jakby wahał się, czy powiedzieć prawdę.
    – Tak... Był ciekaw – przyznał w końcu. – Pytał, jak działa system, co dzieje się, gdy łączność zostanie wyłączona. Powiedział, że to tylko teoretyczne pytanie, ale teraz, gdy pani o to pyta... może to nie było takie niewinne.
    Joan pochyliła się do przodu, delikatnie odkładając notatnik na stół. Suresh wyciągnął po niego dłoń. Joan przycisnęła go otwartą dłonią do stołu.
    – Panie Patel, dziękuję za te informacje. Pańskie notatki bardzo nam pomogą. Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć?
    Suresh pokręcił głową, wyglądając na szczerze przerażonego. Zabrał rękę i schował ją zmieszany.
    – Nic więcej... Ale jeśli coś mi się przypomni, obiecuję, że od razu to zgłoszę.
    Joan wstała, skinęła mu głową i podziękowała za współpracę. Suresh opuścił pokój, wciąż wyglądając na zdenerwowanego, ale z ulgą, że mógł coś wnieść do sprawy.
Joan wzięła notatnik i wyszła z sali, kierując się do biura Semiry. Korytarze Messiah Union były ciche, wypełnione jedynie lekkim szumem klimatyzacji. Wchodząc do biura, zauważyła Espena pochylonego nad komputerem.
    – Mamy coś – powiedziała, kładąc notatnik na biurku. – Suresh twierdzi, że Kasper interesował się systemem zabezpieczeń. Musimy to sprawdzić.
    Espen uniósł wzrok, zmarszczył brwi i sięgnął po notatnik. Jego oczy szybko przebiegły po zapisanych stronach. – To może być istotny trop – powiedział po chwili. – Sprawdzę, czy Kasper miał dostęp do systemów w tamtym czasie. Coś jeszcze?
    – Li Mei była na zapleczu w czasie awarii – dodała Joan. – Suresh mówi, że widział ją tam, ale musimy upewnić się, czy jej wersja się zgadza.
    Espen skinął głową, robiąc notatki na swoim tablecie. 
    – Zajmę się tym. A ty?
    Joan uśmiechnęła się lekko, choć jej oczy pozostawały zimne i skupione.
    – Porozmawiam z Li Mei. Chcę usłyszeć to z jej ust. Może w końcu jej wersja wydarzeń będzie spójna.
    Espen spojrzał na nią z uznaniem, zanim wrócił do swoich zadań. Joan odwróciła się na pięcie gotowa do wyjścia z gabinetu i zatrzymała się w miejscu. W drzwiach gabinetu stała Semira. Jej oczy błyszczały gniewem.
    – Siadajcie. Musimy porozmawiać – rzuciła tylko.

piątek, 10 stycznia 2025

[Semira] Prolog: Pierwsza iskra

     Senny, zimowy poranek spowijał Tian. Miasto tonęło w mgle zmieszanej ze smogiem, a monumentalne wieżowce wystawały z niej niczym samotne skały. W niektórych budynkach – jak chociażby w Messiah Union – światła paliły się bez przerwy. Jednak nawet ta twierdza ze stali i szkła, siedziba potężnego Imperium, zdawała się martwa w ciemnej, grudniowej atmosferze. Podziemne korytarze były opustoszałe. Cisza dzwoniła w uszach.
      Ostatnia techniczka pracująca na zmianie otarła pot z czoła, wbijając wzrok w ekran głównego terminala. Laboratorium opustoszało dobre kilka godzin wcześniej. Wszystko dlatego, że na chwilę przed świtem zwykle nie było już wiele do roboty. Jednak drobna awaria systemu wentylacji zmusiła ją do pozostania dłużej. Musiała upewnić się, że naprawy przebiegały zgodnie z planem. Jeśli nie dla siebie to chociaż dla rannej zmiany, która pewnie była już w drodze do Messiah Union. Zresztą lubiła być w pracy. Gdy laboratoria cichły, mogła rozwinąć skrzydła.
     Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Ciągnące się pod ścianami linie produkcyjne działały cicho i sprawnie. Maszyneria gładko realizowała zadania zlecone przez centralę główną. Było tak spokojnie jak zawsze. Jednak migająca czerwona ikona w rogu ekranu sugerowała coś innego. Techniczka zmarszczyła brwi i kliknęła w ostrzeżenie. Terminal wyrzucił na główny ekran ścianę tekstu, który zmroził jej krew w żyłach. Komunikat pochodził z kontroli jakości. Analizy chemiczne wykryły obecność substancji, których nie miało prawa tam być. Kilku różnych substancji.
          – O kurwa… – mruknęła do siebie.
         Z początku myślała, że to błąd systemu. Może jeszcze nie trzeba było panikować. Może nawet nie trzeba było zgłaszać incydentu.
       O czym ty w ogóle myślisz, zganiła siebie w myślach. Oczywiście, że trzeba będzie to zgłosić. Nawet jeśli to zwykły błąd.
      Podpięła ręczny skaner do jednej z próbek i przeprowadziła test. Wynik pokrył się z wynikami raportu. Sprawdziła znowu. Znów z identycznym skutkiem. Sięgnęła po probówkę z innej partii. Ekran skanera kolejny raz zamigotał czerwonym światłem. Zabrała próbki do stanowiska, by przyjrzeć się im lepiej. Szybka analiza chemiczna potwierdziła jej najgorsze przypuszczenia.
    Serce zaczęło jej bić szybciej. To nie był drobny błąd w recepturze czy problem z dostawą składników. To musiało być celowe działanie. Substancje dodane do mieszanki były toksyczne. To była partia, która miała opuścić laboratoria jeszcze tego samego dnia wieczorem. Kompromitacja Imperium nie była największym problemem. Chodziło o życie klientów.
       – Nie, to nie może być prawda… — szepnęła, czując, jak chłodny dreszcz przebiegł jej po plecach.
W tej samej chwili z głębi laboratorium dobiegł ją dźwięk — cichy, ledwie słyszalny, ale w pustej przestrzeni zabrzmiał jak grzmot. Techniczka zamarła, nasłuchując. Ktoś jeszcze został w laboratoriach.
Walcząc z drżącymi dłońmi, sięgnęła po komunikator i zaczęła wywoływać centralę bezpieczeństwa. Ekran zamigotał, a połączenie nie zostało nawiązane. System był wyłączony. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Spojrzała w kamery. Zawsze mrugająca zielona dioda tym razem zastygła wyłączona.
     Rozglądając się nerwowo, techniczka skierowała się ku drzwiom prowadzącym do głównego wyjścia. Musiała opuścić laboratorium. Szybko i sprawnie, póki intruz nie zorientował się, że miał świadka. Musiała napisać raport. Musiała wysłać raport do swoich przełożonych – nie – do samej szefowej. Jednak każdy krok zdawał się przeciągać w nieskończoność, a echo jej własnych butów odbijało się od ścian jak bicie serca.
     Gdy dotarła do wyjścia, zatrzymała się na chwilę, by obejrzeć się za siebie. Linie produkcyjne pracowały dalej, jakby nigdy nic się nie stało. Tylko jedna rzecz wyróżniała się z mechanicznej harmonii: pozostawiona na stole próbka, teraz obojętnie migocząca pod światłem jarzeniówki, była dowodem na to, że zbliżało się coś znacznie gorszego.
         Jeśli czegoś nie zrobimy, zginie wielu, wielu ludzi…

niedziela, 7 listopada 2021

Semira Amsalu Mekbib

Wiem, że sądzicie, iż wiecie co przed chwilą powiedziałam, ale nie jestem pewna, czy zdajecie sobie sprawę z tego, że to, co do was dotarło nie jest tym, co myślę.


 Podstawowe informacje

Imię/Imiona: Semira Meraffe a właściwie Meriafife, bo imię jest uproszczone
    Jeśli decyduje się na podanie tylko jednego z imion częściej wybiera to pierwsze – całkowicie zmyślone zresztą. Niektórzy ludzie mają dość odwagi, by zwracać się do niej per Sem, ale to świadczy tylko o bardzo zażyłych relacjach, skończonej głupocie śmiałka albo oczywistych brakach w instynkcie samozachowawczym.
Nazwisko: Amsalu Mekbib
Znane pseudonimy: Ifryt | Isati
    Obecnie posługuje się dwoma bez wyraźnych preferencji co do jednego konkretnego. Cały nielegalny półświatek zna ją jako Ifryta, co zapewne wzięło się od szeregu nietypowych umiejętności, które przejawia. Dodatkowo zainteresowana sama zdaje się przychylać plotkom i twierdzi, że są całkowicie prawdziwe. Ci, którzy z jakiegoś powodu nie używają tego pseudonimu chętnie sięgają po drugi – Isati, który swoją drogą oznacza z amharskiego ogień. Dodatkowo w rozmowach o niej bardzo często usłyszeć można Królowa, ale sama Semira nie używa tego pseudonimu. Ci mniej przychylni czasem kąśliwie mówią o niej jako o smoczycy, ale motyw przewodni w gruncie rzeczy zostaje ten sam.
Płeć: Kobieta
Wiek: 28 lat
Aparycja: Semira jest kobietą równie piękną, co niebezpieczną. Nie bez powodu zresztą porównuje się ją do dumnej lwicy czy potężnej etiopskiej królowej. Patrząc na Semirę naprawdę trudno nie odnieść wrażenia, że patrzy się na kogoś bardzo ważnego i jednocześnie bardzo przerażającego. Trochę tak, jakby oglądało się pełnego gracji drapieżnika ze  z b y t  bliskiej odległości. Nawet pomimo tego, że jak na standardy Megalopolis, Sem ze swoim 170 cm uchodzi za kobietę raczej średniego wzrostu. Nie należy także do najszczuplejszych osób w mieście. Jest raczej mocnej budowy ciała i ma figurę klepsydry – bardzo proporcjonalną, z szerszymi ramionami i biodrami, widocznym wcięciem w talii i masywnymi udami. Semira należy do czarnej odmiany człowieka, ale jej cera ma wyjątkowy odcień. Nie jest ciemnobrązowa czy nawet rzeczywiście czarna, jak to się ma w przypadku tej grupy ludzi. Skóra Semiry pod odpowiednim kątem wydaje się bordowa i podobno – ale są to głównie plotki – jest nienaturalnie ciepła, a przy tym bardzo miła i miękka w dotyku.
    Jej twarz uchodzi za bardzo atrakcyjną wizualnie. Świetnie wpasowuje się w obecne kanony piękna – jest owalna, ale ma wyraźnie zarysowane kości policzkowe i linię żuchwy, a przy tym delikatnie zarysowany podbródek. Semira ma duże, lekko migdałowate oczy, okolone gęstym wachlarzem rzęs, które w zależności od światła wydają się czarne lub ciemnoczerwone, zawsze jednak skupiają na sobie uwagę. Natura obdarzyła ją naprawdę hojnie, więc pochwalić się może również kształtnym, lekko zadartym ku górze, chociaż mimo wszystko wyraźnie szerszym nosem i pełnymi wargami. Dolna warga jest jednak lekko zniekształcona, bo przecina ją pozioma, wypukła blizna. Semira nie tylko zdaje się nią wcale nie przejmować, co wręcz ją eksponować, by na pewno każdy mógł ją zauważyć. Włosy Królowej są natomiast czarne i gęste. W typie afro, chociaż Semira najczęściej prostuje je, żeby wydawały się mniej afrykańskie. W pełni wyprostowane, długie włosy sięgają jej do pasa.
    Ifryt ubiera się dokładnie tak, jak powinna ubierać się celebrytka i jedna z najbogatszych kobiet w mieście. Dlatego jej stroje zwykle są eleganckie i bardzo stylowe. Ubiera się drogo – część jej garderoby powstała na jej wyłączne życzenie i nigdy nie trafiła do sprzedaży komercyjnej. Semirę zwyczajnie stać na to, by znani projektanci szyli kreacje tylko dla niej. Równie często co widowiskowe kreacje ubiera dobrze skrojone damskie garnitury. Wszystko oczywiście podkreślone odpowiednimi dodatkami. Semira naprawdę lubi błyszczeć, chociaż zawsze wolała srebro od klasycznego złota. Twierdzi, że chłodne, białe odcienie komplementują ją o wiele lepiej niż te ciepłe i żółte. Poza tym naprawdę często sięga po obcasy, które nie dość, że dodają jej kilku centymetrów, to jeszcze wspaniale podkreślają jej prostą, dumną sylwetkę.
Narodowość: Etiopia – plemię Mursi
Rodzina: Nie wiadomo zbyt wiele na ten temat, bo sama Semira nie wspomina o swojej przeszłości prawie nigdy. Pewne jest tylko to, że pochodzi z małej, turystycznej wioski w rejonie w centrum dorzecza Omo. Oboje rodziców nadal żyje, ale prawdopodobnie zostali w Etiopii. Ma też liczne rodzeństwo – jeśli wierzyć w plotki, w rodzinie Mekbib urodziło się nawet dziewięcioro dzieci, a sama Semira jest jednym z trojaczków. Trudno stwierdzić na ile jest to prawdą, a na ile inwencją twórczą człowieka, który na siłę próbował udowodnić, że coś o Isati wie.
Zameldowanie: Messiah Union, Tian, Shangri-La
       Messiah Union to supernowoczesna twierdza ze stali i szkła. Ma rozległą sieć podziemi i własne przejście do systemu miejskich tuneli. Część wieżowca wynajmowana jest przez zewnętrzne firmy, co czyni budynek niezależnym finansowo. Na terenie MU znajduje się przestronne lobby, kawiarnie i restauracje, nowoczesne przestrzenie biurowe, strefy rekreacji, miniaturowy kompleks spa z sauną, siłownia, a nawet prywatne laboratorium, jak również dwupoziomowy apartament właścicielki na samym szczycie.
Zawód: Oficjalnie firma Semiry z siedzibą w Messiah Union zajmuje się rynkiem nieruchomości. Skupuje mieszkania od tych, którym się nie udało, by odnowić je i sprzedać tym, którzy liczą, że im się uda. Legalnie Imperium posiada też całe kompleksy mieszkań i lokali przeznaczonych pod wynajem zarówno osobom prywatnym, jak i małym oraz średnim biznesom. Semira prywatnie inwestuje pieniądze na giełdzie, dbając o swój wizerunek celebrytki i prawdopodobnie jednej z najbogatszych kobiet w mieście.

Działalność

Przynależność: Imperium
    Ekipa: Brak
Przełożony: Brak poprawka: w kwestiach związanych z działalnością Szczurów podlega Ferze.
Rola: Semira nie jest aktywnym członkiem gangu. W zasadzie nie wiadomo tak do końca czy w ogóle nim jest. Imperium natomiast, zgodnie z nazwą, z wolna przejmuje cały czarny rynek Megalopolis. To nie tyle narkotykowy kartel, co prawdziwa korporacja zajmująca się produkcją i handlem narkotyków oraz przemytem nielegalnych towarów z całego świata na teren Czterech Miast. Imperium wspiera działania Szczurów, udostępniając gangowi swoje środki i placówki. W zamian oczekuje jedynie przyjaznych stosunków i wsparcia w ochronie wspólnego interesu – w końcu im lepiej prosperuje Imperium, tym więcej zasobów Szczury mają do dyspozycji.

Zdolności specjalne

Mutacje: Tak (chyba)
    Szczegóły: Semira, chociaż zdecydowanie jest niewierząca, uważa się za muzułmańskiego demona – ifryta. To, czy rzeczywiście nim jest, czy jest po prostu mutantką, która zna się na kreowaniu wizerunku, zostaje chyba tylko kwestią wiary. Prawdą jest jednak, że posiada szereg specyficznych umiejętności. Za najbardziej specyficzną z nich wszystkich i w zasadzie jedyną, dzięki której plotka o byciu demonem ma jakikolwiek sens jest transformacja. Według relacji świadków skóra Semiry staje się wtedy jeszcze ciemniejsza niż zwykle, a pozbawione źrenic i tęczówek, czerwone oczy kobiety zaczynają płonąć. Mało tego po obu stronach jej głowy wyrastają zakręcone, czarne, masywne rogi, które trochę przypominają te baranie. Na jej ciele znikąd pojawiają się prawdziwe płomienie, za którymi autentycznie ciągnie się żar i dym. Zupełnie jakby kawałek piekła postanowił nagle pojawić się na świecie. I podobno robi to cholernie przerażające wrażenie. Poza tym Semira jest całkowicie ognioodporna i nawet w swojej podstawowej, ludzkiej wersji potrafi tworzyć ogień z niczego. Chociaż zdecydowanie mniej niż po transformacji. Tak jakby próbować porównywać zapalniczkę do pożaru lasu. Niebezpieczny jest także głos Semiry. Niski, głęboki i hipnotyzujący – taki, którego nie zapomnisz i za który możesz nawet zginąć, bo im dłużej jej słuchasz, tym chętniej oddasz jej swoje życie, duszę, serce i portfel. Na szczęście nie działa tak od razu i widując się z Isati sporadycznie raczej nie naraża się na uzależnienie od niej. Gorzej sprawa ma się z tymi, którzy widują ją codziennie. Połowa populacji Messiah Union sprzedałaby własne rodziny, byle tylko ich Królowa zwróciła na nich swoją uwagę i porozmawiała choć przez chwilę.
Modyfikacje mechaniczne: Brak
Pozostałe umiejętności: Zna przynajmniej 5 języków i są to: mursi, amharski, angielski, arabski i chiński mandaryński – z czego dwa pierwsze już do niczego jej się nie przydają, a dwa ostatnie tylko w mowie. Semira jest wspaniałą aktorką, bo chociaż nigdy oficjalnie nie szkoliła się w tej kwestii, doświadczenie zdobywała jako kurierka dla chińskiej organizacji przemytniczej i nie raz musiała ratować skórę wiarygodnie odegraną historyjką. To kobieta doskonale świadoma swoich atutów, co czyni z niej świetną negocjatorkę i manipulatorkę. Największą bronią Isati są słowa, a nie czyny, ale nawet ona nie jest taką zupełnie bezbronną ładną buzią i naprawdę nie boi się pobrudzić rąk i nowej sukienki, zwłaszcza na swoim terenie w zaciszu podziemi Messiah Union. Jeżeli czegoś chce, z pewnością to dostanie. Co najwyżej będzie musiała kogoś torturować. Albo zabić.
    Co prawda broni palnej nie używa – ma od tego ludzi, ale potrafi obronić się cudownym wynalazkiem afrykańskiej myśli technicznej jakim jest kpinga. Kpinga to zestaw trzech noży przymocowanych do siebie w naprawdę dziwaczny sposób. Można jej używać jako broni siecznej, kłującej lub nawet miotanej. I jeżeli myślisz, że noże są bardziej niebezpieczne, prawdopodobnie nie masz żadnego pojęcia o tym jak świetnie kpinga radzi sobie w sianiu spustoszenia w ciasnych zaułkach i zamkniętych pomieszczeniach. Semira jest też doskonale poinformowana na temat tego, co dzieje się w Miastach i chociaż nie jest to żadna umiejętność, lepiej było o tym wspomnieć. Informacje i kontakty to potężne waluty, a na usługach Semiry pracuje jedna z najlepszych informatorek w mieście i kilku szeroko znanych ze swojej roboty najemników.

Osobowość

Charakter: Wielu ludzi, spotykając Semirę po raz pierwszy popełnia bardzo podstawowy i najczęściej tragiczny w skutkach błąd. Mianowicie: sprowadza ją do roli ładnej, choć głupiej buzi, która ma za dużo sławy i pieniędzy, a przy tym żadnego mężczyzny, który mógłby powiedzieć jej na co wydawać swoją fortunę. Ewentualnie w drugim wariancie pojawia się postać mężczyzny – wysokiego, blond Norwega, który zawsze towarzyszy swojej Królowej, więc z pewnością to on na pewno rządzi Imperium, kiedy Semira po prostu stoi obok i ładnie wygląda. Oczywiście pierwsze wrażenie ma to do siebie, że zwykle jest całkowicie mylne. A Semira naprawdę nie potrzebuje mężczyzn, którzy mówiliby jej co ma robić i wie o tym każdy, kto chociaż otarł się o część Megalopolis, którą rządzą narkotyki.
    Reputacja Ifryt, mówiąc wprost, opiera się na czystym terrorze. Prawdopodobnie każdy czarnorynkowy handlarz wie doskonale, kim Isati jest, do czego jest zdolna i zdaje sobie sprawę z tego, że powinien trzymać się od niej z daleka. To kobieta, na którą zlecenia nie weźmie żaden ceniący swoje życie skrytobójca. Bo Isati jest  c h o l e r n i e  niebezpieczna i wszyscy o tym wiedzą. Przy tym jest też nieprzewidywalna, a plotki o tym, co dzieje się w podziemiach Messiah Union z tymi, którzy podpadli Królowej zdecydowanie nadają się na serię horrorów o najbardziej nawiedzonym lochu Megalopolis. Mówiąc wprost: Semira wie, że ludzie są przerażeni, kiedy jej pseudonim pada w rozmowie. Bo ona tak naprawdę chce, by ludzie o niej mówili i się jej bali. Z przyjemnością dba o swój wizerunek najprawdziwszego demona i dokłada wszelkich starań, by pogłoski na jej temat wręcz przewyższały faktyczne, choć nie mniej bestialskie dokonania. W końcu, cytując jej słowa: Gdy wszyscy uważają cię za potwora, nie musisz tracić czasu na popełnianie każdej potworności.
    Isati jest klasycznym przykładem femme fatale – kobiety fatalniej, egocentrycznej i nie dbającej o interesy niczyje, poza jej własnymi. Jest obłędnie piękną kobietą, w dodatku doskonale świadomą swojej kobiecości i wszystkich jej zalet. I nie waha się, by wykorzystywać wszystko co ma, by osiągnąć swoje cele. Jest także niesamowicie pewna siebie, inteligentna, absurdalnie bogata i już teraz ma władzę, o której większość mogłaby jedynie pomarzyć. Tylko… Królowej to wcale nie satysfakcjonuje. Semirze wcale nie chodzi o to, by być tylko kimś w półświatku i codziennie walczyć o wpływy i pozycję. Wolałaby raczej, by nikt nie odważył się w ogóle zakwestionować jej władzy. Bo Królowa wciąż chce więcej. Megalopolis kiedyś stanie się dla niej zbyt ciasne i przestanie być jakimkolwiek wyzwaniem, a wtedy jej chora ambicja sięgnie po to, co dzieje się poza Miastami.
    Trudno też mówić o Imperium bez wspominania o jego charyzmatycznej liderce. Czasami wręcz odnosi się wrażenie, że mówiąc o Semirze mówi się o jej organizacji, tak jakby Imperium nie mogło istnieć bez Ifryt. Jest w tym trochę prawdy – Imperium nie istniało przed Semirą i prawdopodobnie nie będzie istniało także po niej. Zbudowała je sobie sama z niczego. Semira jest głową potężnego smoka, a jak wiadomo bez głowy nie da się daleko zajść. Ta organizacja to pomnik wszystkiego, w co Isati wierzy i do czego dąży. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się na ulicach. Imperium pożera żywcem wszystko, co stanie na drodze Isati ku absolutnej dominacji nad Miastami. Coraz trudniej o działający na rynku kartel, który nie byłby z nią powiązany lub nie należał do jej organizacji całkowicie. A jeżeli są, zwykle należą do innej megaorganizacji, która akurat jest przeciwna działaniom Isati. Jeżeli Semira jest płomieniem, który to wszystko zaczął, to Imperium jest pożarem, który ogarnia wszystkie Cztery Miasta, a którego nie da się ugasić. Można jedynie czekać z nadzieją, że kiedyś zgaśnie samoistnie. Z nadzieją… cóż, płonną.
    Ifryt zwykle musi być okrutną i wyrachowaną Królową czarnego rynku. Jak inaczej miałaby utrzymać w ryzach ogromną, nielegalną organizację pełną przestępców? Trudno znaleźć w niej autentyczne ciepło, kiedy przeważająca większość jej uśmiechów tak naprawdę zdaje się być zakamuflowanym ostrzeżeniem. Drapieżne uśmiechy Ifryt są już niemalże legendą, a sama jej parszywa reputacja wręcz wymusza pilnowanie każdego swojego słowa czy gestu w jej towarzystwie. Bo Ifryt słynie z tego, że od swojego otoczenia wymaga całkowitego oddania i lojalności, a każdą zdradę czy wątpliwość kara surowo. Nie ma w niej miejsca na współczucie czy skrupuły, a już zwłaszcza nie ma w niej litości dla zdrajców. Jest za to piekielnie uważną obserwatorką i mistrzynią wyciągania wniosków. Słowa i tajemnice są najgroźniejszą bronią Semiry. Cóż, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że światem rządzi pieniądz i informacja. A ona dysponuje oboma tymi walutami i tylko od niej zależy, co z nimi zrobi. Co na to reszta świata? Niech klęczy i błaga o litość.
Relacje z innymi: Semirę zna zdecydowanie zbyt wiele osób. O wiele więcej niż Semira byłaby w stanie sobie przypomnieć (pewnie większości nawet nie spotkała osobiście). Nie mniej część tych osób uważa się wręcz za jej przyjaciół. To oczywiste plotki. Jeśli nie pracujesz w Imperium na wysokim stanowisku albo nie jesteś kimś naprawdę ważnym w półświatku, marne szanse, żeby Isati w ogóle zechciała na ciebie spojrzeć – o przyjaźni nie wspominając. Przyjaźń to biznes, który musi się jej opłacić.
    Co innego, jeśli próbujemy rozmawiać o relacjach romantycznych w przypadku Isati. Jej pierwszy i jedyny związek okazał się być niemożliwym wręcz błędem, dlatego nawet nie przyznaje się do faktu bycia wdową. Było to małżeństwo na tyle nieudane, że bardzo szybko obrzydziło ono Isati jakiekolwiek przyszłe próby związania się z kimś. Wobec tego kobieta jest sobie wierna i nie poszukuje nikogo na stałe, przekonana o tym, że lepiej poradzi sobie samodzielnie. Co wcale nie przeszkadza jej od czasu do czasu dopuszczać się flirtu na mężczyznach czy kobietach. W końcu to tylko niewinna zabawa, która nigdy nie przerodzi się w nic więcej.
    Pozytywne: Ku ogromnemu zaskoczeniu niektórych na pierwszym miejscu wypadałoby wspomnieć o Charon. Polka była w zasadzie pierwszą, z którą młoda Semira miała do czynienia w Megalopolis. Nic zresztą dziwnego, gdyż dziewiętnastoletnia wtedy dziewczyna pochodząca z biednej, etiopskiej wioski, która zaledwie kilka tygodni wcześniej zabiła na pustyni swojego męża i nie potrafiła mówić po angielsku nie miała nerwów, wiedzy ani pieniędzy, by dostać się do Megalopolis legalnie. Charon nie tylko przemyciła ją na wyspę. Zrobiła o wiele więcej, bo pomogła jej też zdobyć dokumenty na nieco inne niż w rzeczywistości dane i znalazła jej mieszkanie. Pracy nie musiała jej szukać – o to Ifryt zadbała własnoręcznie i została kurierką w Penglai (niewielki chiński kartel). Na ten moment Charon i Semira nie utrzymują już ze sobą żadnych relacji, ale Isati doskonale pamięta, kto był dla niej dobry. Pewnie tylko dlatego nigdy nie próbowała wyciągnąć ręki po Norę, chociaż część towarów Imperium i tak tamtędy przechodzi. Zwykła lojalność powstrzymuje ją przed próbami przejęcia tego interesu. Nie mogłaby zrobić tego Helenie O-niewymawialnym-nazwisku.
    Idąc dalej: jeżeli Semira na ten moment komukolwiek ufa naprawdę to z pewnością jest to jej prywatny asystent Espen Tellefsen. Dołączył do niej na samym początku, kiedy dopiero zaczynała realizować swój śmiały plan o posiadaniu własnej organizacji. Zasadniczo wierzył w nią od samego początku i pracował naprawdę ciężko, by mogła spełnić swoje marzenia. Espen to niezastąpiony, wierny jak pies, lojalny do ostatniej komórki ciała, zawsze obecny i gotowy do działania człowiek, który jeszcze nigdy jej nie zawiódł. I to prawdopodobnie najbardziej znany przykład działania jej głosu na ludzi – mężczyzna do życia potrzebuje Isati bardziej niż powietrza
    Matthias Wölf prawdopodobnie jest ulubionym najemnikiem Semiry, a z pewnością jednym z najchętniej przez nią wykorzystywanych. To w końcu on otworzył jej drzwi, które prowadziły prosto do przejęcia Messiah Union. Bez niego nie miałaby aż tak reprezentacyjnej twierdzy, chociaż lubi mimo wszystko przypominać mu, gdzie jego miejsce. Nie powinien myśleć, że jest niezastąpiony. Semira świetnie poradziłaby sobie i bez niego. Musi jednak przyznać, że jeśli ma komuś płacić za dobrze zrobioną pracę, woli by był to Matthias, a nie ktoś przypadkowy. Sem naprawdę ceni sobie tę niemiecką jakość.
    Wśród Szczurów na jakąkolwiek przychylność Isati liczyć może chyba wyłącznie Fera Rosa i jej prawa ręka Daniel Giguere. Reszty Szczurów nie zna i – gdyby przyszło o ścisłość – nie ma nawet ochoty poznawać, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne. Ale i relację z tą dwójką raczej trudno nazwać przyjaźnią czy koleżeństwem – to czysta dyplomacja. Stabilny układ sił przywódców dwóch potężnych organizacji, które tak do końca sobie nie ufają, a które mogłyby nawzajem bardzo mocno sobie zaszkodzić. Dlatego dla wspólnego dobra zdecydowały się pozostawać w sojuszu.
    Jest jeszcze Joan Martin. Joan nie jest dla Semiry nikim nazbyt ważnym. Jest jej pracownikiem i to w dodatku takim, który nie ma jeszcze zbyt dużego stażu. Ba, Semira wręcz celowo trzyma ją z daleka od Messiah Union, by dziewczyna zdobyła bezcenne doświadczenie w branży narkotykowej i miała szansę poszerzyć sieć kontaktów. Dość powiedzieć, że Joan w oczach Semiry ma potencjał i przypomina Isati o niej samej, gdy zaczynała karierę. Dlatego, nawet jeśli czasem sprawia wrażenie zbyt surowej, nie robi tego z czystej złośliwości. Mimo wszystko chce dla Joe dobrze i dlatego postanowiła sobie, że nie będzie traktować swojej ulubionej informatorki ulgowo. Nie da się jednak zaprzeczyć istnieniu pewnego kredytu zaufania względem niej. Jakby nie patrzeć Martin dostała już nawet szansę, by pokazać się miastu na kilku wydarzeniach organizowanych przez Imperium bynajmniej nie jako agentka nieruchomości.
        NegatywneNiemalże naturalnym odruchem unika Muzułmanów. I wcale nie ukrywa, że akurat ta grupa ludzi ma dostęp maksymalnie do połowy wysokości Messiah Union (z daleka od jej pokojów). Podobno ifryta można zabić cytując wersy z Koranu, więc opór jest całkiem zrozumiały i logiczny. Wcale nie tak, że przypominają jej o tym okropnym człowieku, który wyciągnął ją z rodzinnej wioski, obiecując niestworzone rzeczy, a potem wziął z nią ślub i nic więcej z tego nie wyniknęło.
    Poza tym zapewne całe mnóstwo szefów mniejszych karteli jest na nią wściekłych za kontrolowanie rynku i ustalanie cen towarów. Jednakże nie stanowią żadnego zagrożenia ani dla jej bezpieczeństwa, ani tym bardziej pozycji. Zwyczajnie nikt o choćby odrobinie zdrowego rozsądku nie podejmowałby się samobójczej misji, a taką z pewnością jest grożenie samej Królowej. 
        Mimo to są ludzie, którzy jednak się zdecydowali. Większość tych szaleńców od dawna nie żyje... W przeciwieństwie do Erro. Mutantka zdaje się żywić do Semiry ogromną urazę, chociaż nigdy wcześniej się nie spotkały – Ifryt na pewno zapamiętałaby kogoś takiego. Nie mniej Erro postarała się, by dać Królowej dobry powód do wzajemnej nienawiści. A Semira skorzystała z niego. Poszło o interesy. Semira handlowała czymś, czym według Erro (krzyczącej coś o nieswoich genach) nie powinna. Czy Semira w jakikolwiek sposób odczuła fakt, że zgodziła się przestać handlować UNK32-1? Absolutnie nie. Czy zamierza wybaczać Erro jej kretyńską zuchwałość? Och, tym bardziej nie.

Załączniki
[Napad na bank]

piątek, 23 marca 2018

Od Semiry - Wojna karteli

     – Espenie! – zawołała, gdy tylko otworzyły się szklane drzwi wieżowca. Kilka głów odwróciło się w jej stronę, by zaraz z powrotem zająć się swoimi sprawami. Królowa nie zwróciła na nikogo większej uwagi, skupiona na kilku swoich problemach.
     Na swojego asystenta nie musiała długo czekać. Zjawił się praktycznie znikąd, nagle wyrastając u jej boku z nieodłącznym notesem w ręku i podkrążonymi zmęczeniem oczami. Espen wyjątkowo nie towarzyszył jej przy spotkaniu z Ferą Rosą, ale też nie miał okazji odpocząć. Semira zostawiła go samego z górą papierów do przejrzenia w jej imieniu i perspektywą kilkugodzinnego deszyfrowania sztywnego, oficjalnego bełkotu ludzi, którzy bez wątpienia mogliby konkurować z regularnymi urzędnikami. W efekcie tego jej asystent sprawiał wrażenie, jakby ostatnie kilka nocy spędził bardzo daleko od łóżka.
      – Tak, Isati?
     Meraffe uśmiechnęła się do niego ładnie i poprawiła mu kołnierzyk koszuli. Zupełnie niepotrzebnie, bo Espen zawsze wyglądał nienagannie, ale lubiła chociaż sprawiać wrażenie, że się o niego troszczy. Jemu chyba też się to podobało na tyle, na ile miał odwagę przyznać.
     – Czeka nas dzisiaj dużo pracy.
     Zdawało jej się, że usłyszała cichy jęk protestu, ale Espen mimo to odwzajemnił jej uśmiech.
     – Przynieść kawę do gabinetu?
     – Dwie kawy – zarządziła – najlepiej w papierowych kubkach z pokrywkami. I do ręki, a nie gabinetu.
     Asystent uniósł brwi w niemym pytaniu czy aby się nie przesłyszał. Semira nie znosiła pić kawy, którą serwował stojący niedaleko automat. Zawsze uważała, że tak podana kawa pasuje do sekretarki w podrzędnej korporacji, a nie czarnorynkowej demonicznej królowej. Sytuacja była jednak wyjątkowa.
     – Jedna kawa jest dla mnie, a druga dla ciebie – wyjaśniła z westchnięciem. – Nie mam ochoty sprawdzać co może pływać w moim kubku, kiedy zejdziemy do laboratorium.
      Espen tylko pokiwał głową ze zrozumieniem i ruszył w stronę automatu. Ifryt natomiast nie traciła czasu na odprowadzenie go wzrokiem. Skierowała się w stronę windy, zdecydowana wezwać ją zanim ktoś po raz kolejny zrobi to w jej imieniu.
     Fera na dzisiejszym spotkaniu wyraziła się wystarczająco jasno, by Semira wywnioskowała, że pora zapracować na swoją rolę w gangu. Być może także i na pozycję, jeśli okoliczności pozwolą. Dostała jasno wytyczone zadanie i czekało ją mnóstwo pracy, jeśli miała znacząco przyczynić się do wyczyszczenia kont jednego z najgroźniejszych konkurencyjnych karteli. Nie było tajemnicą, że yakuza między innymi trudniła się tym samym co imperium Isati. Stanowiła zagrożenie, z którym trzeba było się liczyć, a takie zagrożenia należało bezwzględnie eliminować przy każdej nadarzającej się okazji.
     Wojna gangów bez wątpienia była sprzyjającą okolicznością. Ifryt jednak stworzyła z niej swoją osobistą arenę starcia. Jeszcze nie zemsty, bo yakuza nie próbowała skutecznie jej zaszkodzić. Semira była ponad niegroźnymi na dłuższą metę przepychankami i nie odpowiadała na nie. Ale nie zapomniała żadnej z nich. Nie chciała osłabić domu Fujiyamy. Wolała zetrzeć go z powierzchni ziemi i zbudować nowy pałac na jego gruzach, a dzięki Szczurom wreszcie było to możliwe.
     Drzwi windy rozsunęły się z donośnym piknięciem. Ze środka wyszło kilkoro ludzi, zostawiając ją zupełnie pustą. Ifryt nie spieszyła się z wejściem, bo nadal nie dostała swojej kawy, a jej asystent już się zbliżał.
   – Jak stoją wpływy Fujiyamy na rynku? – spytała, gdy Norweg zajął miejsce tuż obok niej i podał jej ciepły kubek. Ostrożnie upiła mały łyk napoju, starając się przy tym brzydko nie krzywić.
    – Lepiej niż w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – odparł – I ciągle rosną.
    – Świetnie. Im wyżej wejdzie tym bardziej zaboli upadek.
    – Co mam robić?
    Espen znał ją lepiej niż ktokolwiek na świecie. Czasami zdawał się nawet czytać w jej myślach i był w tym bezbłędny. Spędzili ze sobą wiele długich godzin, nierzadko przesiadując całymi nocami w gabinecie. Ifryt miała swoje wielkie plany, a Espen był ich koordynatorem. Pilnował terminów, aranżował odpowiednie spotkania i śledził powierzone mu instrukcje, nigdy nie pytając o nic ponad to, o czym chciała powiedzieć mu Isati. Był jej niezastąpionym asystentem i nieocenioną pomocą... ale nigdy nie zaprosiła go do swojego apartamentu. Ponieważ był tylko asystentem i nikim więcej.
     – Na początku zajmiesz się nadzorowaniem skupowania udziałów Fujiyamy. Musimy zgromadzić ich tyle, ile tylko się da, w jak najkrótszym czasie. Rozumiesz?
     – Oczywiście, Ifryt.
     – Świetnie. Kiedy już się z tym uporasz, wyśledź w dokumentach znanych nam handlarzy tego domu i prześlij namiary Szczurom. Przyda im się garść sprawdzonych informacji.
     Asystent pokiwał głową i upił znacznie większy łyk kawy niż było to rozsądne i bezpieczne.
     Laboratoriów Messiah Union nie powstydziłby się żaden ośrodek badawczy. Ogromne, jasne pomieszczenia w całości zapełnione były wszystkim, co mogło być w jakimś stopniu potrzebne przy badaniu, testowaniu i produkowaniu wszystkiego, co mogło pojawić się na czarnym rynku. Nowoczesne maszyny, naczynia przeróżnych kształtów i zastosowań, mikroskopy – narkotykowe imperium Ifryt w Messiah Union było zupełnie niezależne od zewnętrznych dostawców.
      Semira pamiętała pierwsze ,,laboratorium" w jakim się znalazła, kiedy dopiero zaczynała pracę w tej branży i nie była nikim ważnym. Mieściło się w starym garażu i było w opłakanym stanie. Do teraz pamiętała widok pleśni na ścianie i walające się wszędzie pod nogami śmieci. Już wtedy nie mogła uwierzyć, że w takich warunkach da się stworzyć cokolwiek przydatnego. Obecnie, napawając się widokiem centrum nauki, które udało jej się stworzyć, była tego samego zdania, co wtedy. Z jedną drobną różnicą – teraz była jeszcze bardziej pewna, że miała rację.
     Isati, której asystent nie opuścił nawet na krok przecięła laboratorium, przyglądając się pracy ludzi i popijając swoją kawę drobnymi łyczkami. Może jedynie jej się wydawało, ale wszyscy sprawiali wrażenie aż nienaturalnie skupionych na swoich zadaniach. Normalnie bawiłoby ją to. Normalnie przystanęłaby przy co najmniej czterech osobach i wypytała o szczegółowe postępy.
     To jednak nie była rutynowa przechadzka po włościach. Ifryt nie miała czasu przekonać się osobiście czy rzeczywistość była zgodna z raportami, a bardzo lubiła to robić. Niezapowiedziana kontrola musiała poczekać.
     Meraffe otworzyła pancerne drzwi prowadzące do zgoła bardziej zamkniętych części placówki. Okropnie nie lubiła pozostawiać swoich najcenniejszych sekretów niepilnowanych. Stąd przy drzwiach wartę pełnili dwaj ochroniarze. Kolejni dwaj czekali zaraz za progiem, a pomiędzy krzątającymi się dookoła specjalistami w białych kitlach krążyło jeszcze kilku. Wszystko po to, by nikt nie mógł dowiedzieć się zbyt wcześnie o nowych produktach opuszczających podziemia Messiah Union. Konkurencyjne kartele nie zasługiwały na zbyt łatwe i wygodne życie. Przecież nikt nie mógł bezkarnie wyprzedzić Ifryt.
     – Jak prace? – zaczepiła najbliższego człowieka.
     Mężczyzna spojrzał na nią znad trzymanych w dłoni zapisków i wzruszył ramionami.
     – Fantastycznie.
     – Proszę mu wybaczyć, pani Amsalu! – do rozmowy wtrąciła się niska kobieta z upiętymi wysoko włosami – Leonardo nie jest najbardziej otwartym człowiekiem w zespole. Dość słabo zna angielski... – wyjaśniła, ściszając głos niemal do szeptu i uśmiechnęła się przepraszająco.
     – A ty znasz go dobrze, z tego co widzę – zauważyła Meraffe, zerkając pobieżnie na mężczyznę. Czy koniecznie chciała mieć kogoś takiego w sercu swojej twierdzy?
     – Dogaduję się – odparła skromnie. – Pokazać pani wszystko co mamy?
     Semira gestem wskazała jej, by prowadziła.
     – Robimy co możemy, żeby zastosować się do pani zaleceń, pani Amsalu...
     – Interesują mnie tylko realne skutki – stanowczo weszła jej w słowo. – Prosiłam o twardy narkotyk, który bez reszty uzależni już od przyjęcia pierwszej dawki. Dostałam go?
      – Dostanie pani, pani Amsalu. Przeprowadzamy właśnie ostatnie testy i wszystko idzie dobrze.
      – Mam nadzieję...
       Metalowy blat gęsto zastawiony był statywami częściowo zapełnionymi probówkami. Coś kręciło się w wirówce, ale maszyna zbyt szybko się obracała, by Semira mogła bezbłędnie zidentyfikować ciecz wewnątrz. Na szczęście nie było to konieczne, bo tuż obok leżała szczegółowa karta z opisem. Meraffe sięgnęła po nią i podała ją Espenowi. Sama w tym czasie pochyliła się nad mikroskopem, odstawiając papierowy kubek na blat tuż obok.
     Narkotyk wyglądał jak zmielony cukier o mocno intensywnej, błękitnej barwie. Chemiczny, przeszło jej przez myśl, nowa generacja. Szeroko zakrojony postęp, którym szczyciło się Megalopolis nie dotknął tylko architektury, nauki czy medycyny. Sięgał znacznie dalej i głębiej. Może nawet za daleko, by ktoś miał nad nim kontrolę. Opanował każdą dziedzinę życia, włączając w to także jego nielegalne gałęzie. Imperium Isati przystosowało się do niego jako jedno z pierwszych. Z początku znacznie wyprzedzało konkurencję, oferując to, czego nikt inny nie mógł zaoferować. Obecnie przepaść technologiczna zatarła się i nie dawała już tak znaczącej przewagi. Dlatego Ifryt musiała zaskakiwać swoich klientów, a wypuszczenie na rynek zupełnie nowej substancji nieustannie budziło zamieszanie.
      Po chwili napiętej ciszy dwaj przełożeni podnieśli głowy i wymienili spojrzenia. Espen skinął lekko głową w stronę karty, a Semira uśmiechnęła się delikatnie. Przesunęła urządzenie w jego stronę. On natomiast podał jej kartę z wynikami badań. Oboje znali się na swojej pracy. Meraffe była pewna, że nie zobaczyła niczego niepokojącego, a Espen nie miał zastrzeżeń co do wyników. Nie mogli jednak zignorować niezapisanej zasady, która jasno mówiła, że im więcej osób coś sprawdzi tym mniejsza szansa, że przeoczy się błąd.
     – ,,Thunder"? – spytała, marszcząc brwi – Kto zatwierdził taką nazwę?
    – Nasz dyrektor kreatywny – wyjaśniła usłużnie czekająca tuż obok kobieta. – Mówił coś o tym, że prosta i sugestywna nazwa lepiej się sprzedaje, więc naszemu thunderowi tak już zostało. Lepszej nazwy w propozycjach nikt nie podał...
     – Były inne propozycje? – zainteresował się Espen.
     – Oczywiście! Proponowali zwykłą nazwę od składu, która brzmiała jak bezsensowny zbitek literek. Poza tym jeszcze był ,,Twist" i ,,Catnip".
      Ifryt tylko pokręciła głową. Wiedziała jak działa rynek i rozumiała powód podjęcia tej decyzji w doborze nazwy. Dobra nazwa i marka stanowiły połowę sukcesu i nie należało tego lekceważyć. Sama Meraffe była zwolenniczką bardziej prostych i przystępnych nazw. Nie zmieniało to faktu, że jej wielki plan i ,,Thunder" się ze sobą gryzły. Mogła oczywiście nazwę zmienić - w końcu jej słowo stanowiło prawo w murach tego wieżowca. Problem polegał na tym czy rzeczywiście powinna to zrobić. Ludzie najwyraźniej byli zadowoleni ze swojego thundera i przywykli do stosowania tej nazwy. Nagła zmiana bez wyraźnego, logicznego powodu mogła wywołać więc falę ogólnego niezadowolenia i niezrozumienia. Na to Ifryt nie mogła sobie pozwolić nawet za cenę swojego niezadowolenia. Musiała się przyzwyczaić.
     – ,,Thunder" to rzeczywiście dobra nazwa – stwierdziła pogodnie i uśmiechnęła się do specjalistki – Niech wasz team leader rozpisze stosowne premie dla ludzi, którzy nad tym pracowali. Jutro, a najdalej pojutrze, chcę widzieć listę na moim biurku.
      Kobieta otworzyła usta lekko zdziwiona. Po chwili je zamknęła, a na jej twarz wypłynął zachwycony uśmiech.
      – Dziękuję, pani Amsalu!
      – Jeszcze nie wszystko zrobione – stwierdziła Ifryt – Ile czasu zajmuje produkcja?
      – Sporo – specjalistka skrzywiła się – I jest naprawdę skomplikowana. Droga.
     – To bez znaczenia. Zagoni się do pracy pozostałe teamy i prace powinny przyspieszyć. Macie tydzień, żeby wyprodukować tyle thundera, żeby wystarczyło go na promocję i pierwszą sprzedaż, jasne?
     – Jak neonówka! –  – zasalutowała jej kobieta.
     – I lepiej żeby nic się tutaj nie zatrzymywało. Chcę widzieć ludzi przy pracy przez całą dobę, niezależnie od tego co się stanie.
      Semira chwyciła swój kubek i dopiła kawę. Zgniotła papierowe opakowanie i wrzuciła je do stojącego pod blatem kosza na śmieci, a potem skinęła na Espena.
     – A my, mój drogi, zajmiemy się całą resztą pracy. Powiedz mi... Jak wiele klubów w okolicy sprzyja naszej sprawie?
     Tym razem to Espen się uśmiechnął. Nie robił tego bardzo często.
      – Wystarczająco, by yakuza zrozumiała, że mamy przewagę w tej wojnie.