niedziela, 13 października 2019

Od Sumin - Nikt nikogo nie dusił

      Ona tak naprawdę nie dusiła znajdującej się obok kobiety, chociaż na pierwszy rzut oka, zwłaszcza widząc całą scenę jedynie z daleka, faktycznie mogło tak to wyglądać. Jedna postać pochylała się nad drugą z ręką widocznie skierowaną w stronę szyi, podczas gdy ta druga, znajdując się w wątpliwie wygodnej, pół leżącej pozycji, powstrzymując się od całkowitego upadku na plecy jedynie przez wspieranie się z tyłu łokciami, nie dostała nawet cienia szansy na obronę. Ale przecież nie miała się przed czym, ani przed kim bronić. Koniec końców, nikt nikogo nie dusił.
   Obie postaci były przezroczyste. A może raczej powinnam powiedzieć, że miały sprawiać wrażenie pół przezroczystych, jak niedomyte i nieregularnie zafarbowane kieliszki, które jedyne tymczasowo zdecydowały się przybrać kształt podobny do ludzkiego. I chociaż, jak już wcześniej wspomniałam, jakiekolwiek przypuszczenia dotyczące brutalności obrazu były niesłuszne, tak faktycznie można było się o tym przekonać jedynie stojąc w dostatecznie niewielkiej odległości od samej kartki papieru. Przykładowo, tuż za plecami kobiety, której delikatną posturę niemal całkowicie pożerał biały, puchaty koc, który (jak się okazało po licznych śladach zarówno zaschniętych jak i zupełnie świeżych plam farby) nie był najlepszym wyborem na okrycie do malowania. Nie żeby Sumin się tym specjalnie przejmowała. Przecież raz popełniony błąd można było jedynie wykorzystać do końca, cierpliwie czekając aż z każdym upływającym miesiącem materiał całkowicie pokryją kolejne warstwy farby, nie pozostawiając najmniejszego śladu po dawnej bieli. 
 A uwierzcie lub nie, bez względu na to jak oklepane może wydawać się wspominanie o cudzym ubiorze już z samego początku opowiadania, (o czym przekonaliśmy się niejednokrotnie, kartkując na okrągło nieszczęsne monologi bohaterów przeróżnych historii, którzy nie szczędzili nam detali przy opisywaniu własnego odbicia, czy to w szkolnej, czy domowej łazience) tak niejednokrotnie ubiór jest w stanie powiedzieć nam kilka rzeczy o każdej osobie, czasem jeszcze zanim ta zdąży się nam przedstawić. 
  W przypadku Sumin były to dwie rzeczy. Przede wszystkim, dziewczyna potrafiła trząść się z zimna niemalże w każdych warunkach, czasem nawet podczas letnich upałów. Po drugie, chociaż z pędzlem przystawionym do kartki i niesamowicie skupionym spojrzeniu sprawiała wrażenie pewnej siebie, tak w rzeczywistości jej ściągnięte ramiona świadczyły o czymś zupełnie przeciwnym, chociaż obecnie okrywający je puch skutecznie maskował wszelkie ślady zaniepokojenia. Czy oznacza to, że na swój pokrzywiony sposób dodający poczucie pewności siebie koc stanowił swego rodzaju broń? Cóż, mogę jedynie powiedzieć, że absolutnie odradzam sprawdzania tego na własnej skórze.
   Cykada po raz kolejny obrzuciła spojrzeniem każdy zamalowany fragment papieru. Nie analizowała swojej pracy. Ona szukała wybawienia, które byłoby w stanie dokończyć za nią malowanie, albo chociaż zająć czymś głowę na dostatecznie długo, by chociaż na chwilę zapomniała o tym, że utknęła w martwym punkcie.
   Zbawieniem okazał się brzęczący dzwonek telefonu.
   Sumin zerknęła na niewielki wyświetlacz, zdając sobie sprawę z tego jak naiwne okazały się jej ciche błagania. Oczywiście od razu rozpoznała niezapisany numer i to głównie dlatego, bo był on  jedynym, który dodzwaniał się do niej więcej, niż raz. Niestety, oznaczało to tyle, że od pracowania nad jednym obrazem uratowała ją czysto biznesowa rozmowa o innej pracy i kobieta naprawdę nie mogła się zdecydować na co nie miała większej ochoty. 
   Sumin przystawiła do ucha słuchawkę, starając się zignorować to, jak długo w rzeczywistości czekała aż ktoś wyrwie ją z pracy nad projektem. W końcu tak to już jest, kiedy zdrowy rozsądek przegrywa walkę z upartością, a tak z kolei bezlitośnie zmusza do bezwzględnego kończenia każdej rozpoczętej pracy. 
 - Hmmm..? W czym mogę pomóc? - ledwo skończyła zdanie, a już miała ochotę ugryźć się w język. Nie za to, co powiedziała, to raczej oczywiście, ale za ton w jakim to bezwiednie zrobiła. 
 Kobieta zamknęła oczy, odrobinę zirytowana samą sobą. Choć raz w życiu mów jak powinnaś. W końcu dzwoni do malarki, nie do burdelu. Całe szczęście, osoba po drugiej stronie telefonu nie tylko zdążyła już do podobnych powitań przywyknąć, ale skłamałaby mówiąc, że zupełnie jej się one nie podobały.
 - Rozumiem, że mam niczego nie komentować i najzwyczajniej przejść do sedna? - ton rozmówczyni był nie tyle radosny, co po prostu pewny siebie i według Sumin pasował do osoby, której rodzina sprawiała wrażenie jakby w każdej chwili mogła wykupić połowę tego świata. 
 W rzeczywistości był to oczywiście podkoloryzowany obraz nie tylko majątku No-Rae, ale także i dorobków jej wszystkich krewnych, ale komuś, kto niemal każdej nocy usiłował zasypiać wdychając mieszankę zapachu tuszu i wody z farbą z okazjonalym dodatkiem terpentyny, doskonale wiedząc, że osobny pokój do pracy był jedynie nieosiągalnym luksusem, każda bogatsza rodzina sprawiała wrażenie zdolnej do podporządkowania sobie jakiejś części świata.
 - Yhym…
 - Pamiętasz tego faceta, który ostatnio kupił od ciebie oryginał? - rozmówczyni Cykady faktycznie od razu przeszła do sedna, co w ciągu ich kilkuletniej współpracy było raczej rzadkością, lecz Sumin nie miała zamiaru jej o tym przypominać. No, może nazywanie malutkiego biznesu malarki ich “współpracą” było nieco naciągane, bo to jednak Sumin zajmowała się bardziej artystyczną częścią pracy, ale jednak No-Rae zdecydowanie ułatwiała jej tą biznesową część roboty, chociażby odbieraniem telefonów. Tak naprawdę pomoc No-Rae nie była dla Cykady niezbędna, ale jednak czasem potrafiła ułatwić życie. W szczególności, kiedy w grę wchodziło robienie dobrego pierwszego wrażenia profesjonalnego artysty, z czym Sumin miała spore problemy.— No wiesz, jeden z tych zeszłorocznych, których chciałaś się ostatnio pozbyć? Tak bardzo, że byłaś gotowa zjechać z ceny? Co, swoją drogą, w dalszym ciągu uważam za…
 - Jak się nazywał?
 - Hm? - drobna pauza.- Ach, nie podam ci z głowy, ale gdzieś w zeszycie powinien być jego email…
 - Mówię o obrazie…
 - Ach. - No-Rae mruknęła cicho jakby dopiero teraz wszystko znowu zaczęło się zgadzać, a Sumin była wręcz przekonana, że kobieta uśmiecha się pod nosem, tym razem również powstrzymując się od komentowania. - “Klatka Skarbów”. 
   Cykada wywróciła oczami. 
   Klientów, którzy obserwowali jej stronę ze sklepem internetowym i kupowali prace, pod których opisem widniały wytłuszczone słowa cena do negocjacji zazwyczaj bardzo łatwo można było podzielić na trzy kategorie już po otrzymaniu pierwszej wiadomości. Pierwsza i zazwyczaj najmłodsza grupa wydawała się zapominać, że mają do czynienia z oddychającym człowiekiem (czy aby na pewno człowiekiem?) i najzwyczajniej w świecie zwracali się do Cykady z tak przesadnym i, co gorsza, zupełnie pozbawionym ironii szacunkiem. Drugą byli po prostu normalni ludzie, najprościej ich przedstawiając. Potrafili być ciepli i uprzejmi lub zdystansowani i rzeczowi, ale zawsze cenili prace sukkuba i nigdy, przenigdy nie przekraczali żadnej granicy. Niestety, grupa trzecia miała z tym olbrzymi problem. Byli to klienci aroganccy - tacy, którzy uważali, że wszystko im się należy. Potrafili obrazić artystkę za brak dodatkowych zniżek, przy okazji przypominając jej jak bardzo podziwiają jej prace, zawsze jednak domagając się przy tym prawa do absolutnie wszystkiego.
   Sumin lubiła ludzi z drugiej grupy, gdyż tak naprawdę to oni byli jedynymi, którzy dawali jej poczucie profesjonalizmu. Pierwsza grupa wprawiała ją w zakłopotanie, zaś grupa trzecia była po prostu męcząca. Jak myślicie, do której należał obecnie wspomniany klient?
 - Tylko nie mów mi, że facet po raz kolejny ma problem z ceną przesyłki.- kobieta przyłożyła słuchawkę do ucha, podtrzymując ją prawym ramieniem, uwalniając tym samym obie ręce. Nawet nie zauważyła, w którym momencie zaczęła sprzątać swój skromny warsztat, ale dobrze wiedziała, że po skończeniu rozmowy nie znajdzie w sobie najmniejszej siły na dalszą pracę. - Bo jeśli tak to przypomnij mu proszę, że od zawsze pozostawała ona niezmienna, niezależnie od zmian w cenie samych obrazów, a wszystkie informacje dotyczące możliwości odbioru znajdzie  d o s ł o w n i e  pod każdą pracą. 
 - Tym razem to nie chodzi o przesyłkę.
 - Oh?
   No-Rae zaśmiała się cicho.
 - Nie spodoba ci się.
 - Oh… czemu mnie to nie dziwi?
 - Zdziwić to mogą cię jego wymagania. Rozmawiałam z nim wczoraj i po godzinach istnej męczarni miałam wrażenie, że w końcu doszliśmy do porozumienia. I wyobraź sobie, że facet miał tupet by zadzwonić do mnie jeszcze dzisiaj i to z tym samym “problemem”, ale już nieco innym, hmm… nastawieniem. 
 - Zamieniam się w słuch! - entuzjazm Cykady był tutaj tak przesadzony, że niemal od razu można było sobie wyobrazić jak bardzo negatywnie nastawiona była do tej rozmowy. Oczywiście, kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to No-Rae była w zdecydowanie gorszej pozycji. W końcu to ona będzie musiała wrócić do wspomnianego klienta i udawać cierpliwą.
 - Facet pytał się, czy mogłabyś zmienić kolory obrazu.- po tym jednym zdaniu nastąpiła grobowa cisza.- Sumin..?
 - Ha...
 - Ja nie żartuję.
 - Wiem. I właśnie dlatego mówię "ha".- malarka usiadła na rogu łóżka i przeczesała grzywkę dłonią, odgarniając przydługie kosmyki z czoła. - Wiesz co? Kocham swoją pracę, -podsumowała, z ulgą pakując swój warsztat- ale czasami tacy ludzie naprawdę działają mi na nerwy.
   No-Rae zaśmiała się w odpowiedzi.
 - Jeszcze nie usłyszałaś całej historii! - w tym momencie Sumin mogła już jedynie przewrócić oczami. - Twój klient był tak uprzejmy, że zdecydował się szczegółowo opisać powód dla którego prosi o taką zmianę. Wyobraź sobie, że facet niedawno wyremontował mieszkanie i zauważył, że kolory obrazu nie będą pasować do obecnego koloru ścian i zadzwonił dzisiaj do mnie z dość surowymi warunkami. Oszczędzę ci szczegółów i zbędnych cytatów, ale trafiłaś na bardzo nieprzyjemnego typa. Wiesz,  "jestem klientem, płacę, więc wymagam". A poza tym...
   Sumin jedynie westchnęła bezradnie w odpowiedzi i położyła się na materacu. W dalszym ciągu trzymała w dłoni telefon, ale miała wrażenie, że kolejne słowa No-Rae tak naprawdę do niej nie docierają. Jakaś cząstka malarki czuła się winna, nawet jeśli nie ignorowała swojej współpracowniczki celowo. Po prostu była już nieco zmęczona wypalaniem się. Ostatnie miesiące były dla niej dostatecznie ciężkie i pozbywanie się swoich starych prac (a wśród nich wielu oryginałów, których tak naprawdę nie chciała sprzedawać, a już na pewno nie w takiej cenie) było właściwie na ten czas jej głównym źródłem utrzymania. Rezygnowanie z każdego poszczególnego klienta wydawało się mało rozsądne, ale w takiej sytuacji była to jedyna rzecz, na jaką jej duma mogła jej pozwolić.
 - No-Rae...- zaczęła powoli, starając się nie wybuchnąć. Była zła już na samą myśl, że ktokolwiek musi użerać się z podobnymi klientami, ale starała się sobie przypominać, że wyżywanie się na innych w niczym jej nie pomoże. A już na pewno nie wyżywanie się na współpracowniczce, która była skazana na faktyczną rozmowę z arogantem.- Czy mogłabyś w moim imieniu kazać mu się wypchać? Tylko grzeczniej.- sfrustrowana, po raz kolejny odgarnęła niesforne kosmyki z czoła.- Na tyle ostro, byś nie musiała z nim za długo rozmawiać, ale nie zbyt ostro, by nie wystawił nam złych ocen... w końcu z czegoś trzeba żyć.
 - I właśnie dlatego chciałam o tym porozmawiać. 
   Cykada przymrużyła oczy.
 - Jest coś jeszcze? - ledwo skończyła pytanie, a już usłyszała po drugiej stronie zrezygnowane sapnięcie. Takie momenty zazwyczaj zwiastowały ich niewielkie wojny na gesty i słowa, ale zrezygnowana Sumin naprawdę chciała ich dzisiaj uniknąć. Niestety, jej temperament był uśpionym smokiem. 
 - Czy myślałaś kiedyś, by ten jeden raz przełknąć swoją dumę?
   Sukkub jedynie zamknęła oczy i uśmiechnęła się do siebie. Teraz już dobrze wiedziała dokąd No-Rae zmierzała i ani trochę jej się to nie podobało. A przecież tak bardzo nie chciała się kłócić. Brakowało jej na to energii i motywacji, nie wspominając już o tym, że w jej głowie jakiekolwiek przypływy złości jedynie dawały szansę nieznajomemu klientowi na namieszanie jej w głowie i to jeszcze bardziej, niż stos nieskończonych prac.
 - Sumin...
 - ... No-Rae.
 - Nie bądź dzieckiem.
 - Nie jestem! - niestety, kiedy Sumin zdała sobie sprawę z tego, że podnoszenie głosu w takiej sytuacji jedynie pokazuje rację rozmówczyni, było już za późno. - Po prostu nie rozumiem, czemu jesteś taka uparta...
 - Aaa, czyli to teraz ja jestem tą upartą, tak?- całe szczęście, Cykada zignorowała te drobne drwiny. Chyba gdzieś tam w głębi zdawała sobie sprawę, że trochę na nie zasłużyła.- Jakie to uczucie rozmawiać z kimś takim?
 - Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Po prostu... nawet nie wiesz jak często musiałam użerać się z takimi ludźmi i to jeszcze zanim się poznałyśmy. Dyskusja z nimi... ha, każdego rodzaju rozmowa jest po prostu trudna, a do wielu odpowiedzi potrzeba czasu i odwagi, której początkujący, bardziej zdesperowani artyści po prostu jeszcze nie mają. Mogę malować jak tylko mi się podoba! A kolory "Klatki Skarbów" są idealne i nie będę ich zmieniać! Wiesz, ile czasu zajmuje powiedzenie tego na głos? Ale wiesz, czasem mam wrażenie, że oni... wszyscy, którzy kupują moje prace i wykłócają się o drobiazgi nawet ich nie lubią.
 - Wiesz, że mogłabyś temu zaradzić, prawda?
 - No-Rae…
 - Oh, czyli nie muszę ci tego mówić?
 - Nie musisz mi tego  p o w t a r z a ć . 
 - Gdybym nie musiała, to by mnie tutaj nie było. - kobieta najwyraźniej nie miała zamiaru się poddać. - Obie wiemy aż za dobrze jak działasz na klientów. Cholera wie czemu i co to właściwie jest, ale czasem wystarczy kilka zdań, by oszaleli na twoim punkcie!
   Cienki uśmiech na porcelanowej twarzy Cykady wyglądał teraz prawię ponuro. Oczywiście nie chodziło tutaj o zdania i dobrze o tym wiedziała. Prawda jest taka, że w swojej lepszej formie mogłaby niczego nie mówić… ha, mogłaby nie malować naprawdę świetnych obrazów, a jedynie mierne karykatury obecnych prac i  osiągnęłaby identyczny efekt, gdyby tylko przy każdej negocjacji spotykała się z klientami twarzą w twarz. I właśnie to tak niezmiernie ją irytowało. Nie zawsze, oczywiście. Tylko skończony hipokryta próbowałby udowodnić, że posiadanie podobnego “daru” nie ma swoich korzyści, a Sumin nie miała powodów udawać przed nikim niewiniątka, a już na pewno nie przed samą sobą. Lubiła bycie sukkubem, czasami mniej lub bardziej, ale dobrze wiedziała, że nie powinna narzekać na swoje umiejętności, które naprawdę potrafiły ułatwić życie. Wyjątek stanowiły obrazy. Nie była najlepsza w swoim fachu, to było oczywiste, ale do beztalencia wiele jej brakowało. Właśnie w tym tkwił problem. Wystarczyłoby jej zupełnie jedno spotkanie twarzą w twarz z klientem, o czym co jakiś czas przypominała jej No-Rae. Niestety, współpracowniczka sukkuba nie wiedziała, że zapewne nie minęłaby noc, by każdy z tych klientów zaczął żądać czegoś więcej, niż malowideł. 
 - Być może.- malarka odezwała się po przerwie, kiedy wijące się liście tatuażu przestały łaskotać ją po plecach.- Ale obie dobrze wiemy, czemu tego nie robię.
 - Hmmm...
- Nie mów do mnie “hmm”. - ponowne ożywienie w głosie Cykady z pewnością nie wróżyłoby niczego dobrego, gdyby kobiety rozmawiały ze sobą twarzą w twarz i No-Rae podziękowała sobie w myślach, że zdecydowała się na telefon. - Nie możesz od tak sobie siedzieć w tej cholernej willi, na swojej głupiej kanapie i zgrywać mądrego człowieka! 
 - Powiedział człowiek bez kanapy…
   Cykada jedynie prychnęła w odpowiedzi, ale nie była już zła na nikogo. Z jakiegoś dziwnego powodu te wszystkie głupie docinki No-Rae czasem trzymały ją przy ziemi, chociaż nawet po latach znajomości nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Jak to się stało, że tym razem to człowiek w jakikolwiek sposób działał na sukkuba? O tym już chyba nigdy się nie dowie, ale może tak było najlepiej.
 - Wiesz co, zapomnij o nim.- głos Sumin brzmiał znacznie pewniej, niż powinien.- Jeśli będziesz się jeszcze kontaktować z tym facetem, powiedz, że jeśli taki obraz mu się nie podoba, może go po prostu nie kupować. Nikt go do niczego nie zmusza.
 - Jesteś pewna..?
 - Acha.- i faktycznie, w tej konkretnej chwili wydawało jej się, że jest najpewniejszą siebie istotą żyjącą w Megalopolis. Gdyby tylko wiedziała jak wielką ma konkurencję...- Ale jeśli on w dalszym ciągu będzie chociaż w połowa tak nieznośny jak mi go opisałaś, możesz się po prostu rozłączyć.
 Odpowiedział jej jedynie cichy śmiech No-Rae, ale kobieta niczego nie skomentowała i najzwyczajniej w świecie skończyła rozmowę. Sumin z westchnieniem odłożyła słuchawkę, dziękując sobie w myśli, że zdecydowała się wcześniej posprzątać ten chaotyczny bałagan, jaki zawsze po sobie zostawiała w trakcie pracy. 
   Po raz ostatni zdecydowała się zerknąć na niedokończoną pracę, dobrze wiedząc, że od dzisiaj  będzie ją ona obserwować lekceważąco i to do momentu, w których nie zdecyduje się jej skończyć. I być może kiedyś to zrobi. Kiedyś... teraz była po prostu zmęczona. 
   Farba na częściowo pokrytym papierze zdążyła już prawie całkowicie zaschnąć, zgodnie z właściwościami gwaszu przyciemniając jaśniejsze kolory i rozjaśniając te ciemne. Obecnie skóra dwóch kobiet wydawała się znacznie lepiej zlewać z tłem, co jedynie sprawiało, że faktycznie wyglądały jakby były przezroczyste. Tak naprawdę, obraz był zdecydowanie delikatniejszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, od subtelnego dotyku jednej z kobiet, po zdobiące ich twarze nieśmiałe uśmiechy. Koniec końców, nikt nikogo nie dusił. 
   Sumin miała wrażenie, jakby ktoś mocno ściskał palce dookoła jej własnej szyi. 

środa, 2 października 2019

Od Joan - Przyjazne ostrzeżenie

        Joe była przyzwyczajona do bycia uważnie obserwowaną. Jakby nie było, zarabiała na byciu rozbieraną wzrokiem przez klientów ,,Venus". Gdyby czuła się z tym niekomfortowo, dawno zmieniłaby zawód. Nauczyła się to tolerować, nawet poza pracą. Jednakże mimo wieloletniego doświadczenia występowanie prawie nago przed kilkunastoma ludźmi było niczym w porównaniu do krytycznej oceny Isati.
    Semira nic nie mówiła. Spojrzała tylko na Joan od stóp do głów, przykładając zgięty palec do dolnej wargi w zamyśleniu. Martin nie była w stanie stwierdzić, czy tylko udawała, czy faktycznie zastanawiała się nad doborem stroju błękitnoskórej. Poprzedniego dnia poradziła tylko Joan, by ubrała się elegancko, ale bez przesady oraz dodała, że przyjrzy się jej przed samym wyjściem. Joe przeszukała więc swoją szafę i odnalazła starą, lecz zadbaną sukienkę. Była matowo czarna, dopasowana, pozbawiona zdobień (poza pozłacanymi guzikami spinającym ją na karku) i rękawów, sięgała połowy ud. Jedyną ,,ekstrawagancją" w designie było owalne wycięcie na plecach, zaczynające się pod łopatkami i kończące nad krzyżem. Z biżuterii Martin wybrała tylko wiszące kolczyki w kształcie potrójnych złotych pasków oraz pasującą do nich skromną bransoletkę. Rozpuszczone włosy upięła wsuwkami po bokach głowy tak, by opadały na plecy. W ten sposób ubrana stawiła się w Messiah Union w gabinecie Meraffe oczekując werdyktu.
    Najśmieszniejsze (tragicznie śmieszne, doprecyzowując) było to, że Joan naprawdę czuła się niekomfortowo. Ifryt obserwowała ją w ciszy całą minutę i czuła się z tym jak podczas swoich pierwszych występów w taniej melinie na obrzeżach Elizjum. Co gorsza, nie było to całkowicie paskudne uczucie. Joe w pewien dziwny sposób podobało się, że skupiła na sobie całą uwagę Semiry, że etiopska królowa poświęca jej swój cenny czas, bo chce, by Martin prezentowała się perfekcyjnie. Bycie krytycznie ocenianą przez tłum obcych ludzi było dla Joan pracą, ale prezentacja przed Isati wydawała się... zaszczytem.
    Na ustach Semiry pojawił się uśmiech, jeszcze nic nie znaczący - w końcu ta akurat kobieta zdawała się częściej uśmiechać do samej siebie niż do kogoś - jednakże dodający błękitnoskórej pewności siebie. Podobnie krótkie stwierdzenie, które padło sekundę później:
    - Dobry wybór.
    Martin tylko uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi. Wiedziała kiedy powinna się odezwać i nie była to do tego odpowiednia chwila. Skromność często opłacała się bardziej.
    Meraffe, usatysfakcjonowana przygotowaniami Joan, spojrzała na zegar ścienny, po czym zwróciła się do siedzącego obok jej biurka Espena:
    - Ile jeszcze mamy czasu?
    - Niewiele - odpowiedział blondyn. - Samochód Likaona powinien pojawić się za pięć minut.
    - A więc zdążymy jeszcze wszystko powtórzyć po drodze - Semira gestem kazała im za sobą iść i chwilę później zjeżdżali już windą na parter Messiah Union.
    - Nie wiedziałam, że Oqinile jest zamieszany w handel narkotykowy - zagaiła zaciekawiona Martin.
    - Bo nie jest - odparła Ifryt. - Dhaqan zaoferował nam jedynie pomoc w przygotowaniu spotkania. Nie chce mieć nic wspólnego z premierą Thundera, ale był na tyle uprzejmy, by znaleźć odpowiedni lokal i zapewnić bezpieczeństwo tobie i zastępcy Fery.
    Joan przypomniała sobie czarnego cyborga opancerzonego od stóp do głów. On chyba potrafiłby o siebie zadbać, pomyślała.
    - Pamiętasz, co masz robić? - zmieniła temat murzynka. Pytanie miało charakter wyłącznie kontrolny - oczywiście, że Joe pamiętała. Wyuczyła się formułki słowo w słowo i przygotowała odpowiedzi na najbardziej prawdopodobne pytania tak, by odpowiadając na nie nadal brzmiała naturalnie. Nie bez powodu, to właśnie ją wybrała do tego zadania. Szwedka ze swoją reklamową buźką, latami doświadczenia w przekupywaniu ludzi samymi słowami oraz świetną organizacją idealnie nadawała się do roli twarzy nowego produktu. To, że zamierzała wcisnąć grupie ludzi silny narkotyk nie miało większego znaczenia. W dobie reklam coraz to cudowniejszych leków bez recepty, od występujących w nich modelek Joan różnił jedynie budżet.
    - Mówić bez zająknięcia, uśmiechać się tajemniczo, stać wyprostowana, ale nie sztywna, wzmacniać przekaz drobnymi gestami i od czasu do czasu wspomnieć, co właściwie sprzedaję - ostatnie dodała jako dowcip. Nie bała się tej misji, a w trzymaniu cudzej uwagi na sobie była mistrzynią. Sem jednak uśmiechnęła się pobłażliwie i odpowiedziała:
    - Zbytnia pewność siebie może być równie zabójcza co jej brak.
    Te słowa ściągnęły Szwedkę na ziemię. Zmieszana skinęła tylko głową.
    Chwilę później weszli do przestronnego atrium, gdzie czekała na nich dwójka mężczyzn. Jeden trzymał zamykaną kodem walizkę, którą przekazał Joan razem z kombinacją. Kobieta powtórzyła ją sobie w myślach kilka razy, nagle czując prawdziwy ciężar jaki miała w rękach. Nie oszukujmy się - to nie był pierwszy raz, gdy robiła coś nielegalnego. Ale rozmach przedsięwzięcia Isati, sam fakt, że Martin właśnie pomagała jej poszerzyć władzę nad całym Elizjum, był czymś drastycznie innym. Usilnie starała się o tym nie myśleć. Musiała być skupiona, nie mogła pozwolić, by to wszystko ją przytłoczyło. Z własnej woli została częścią tego obcego świata rządzonego przez elity Megalopolis i nie zamierzała dać mu się pożreć. Nawet więcej: zamierzała umocnić swoją pozycję w nim, do tego zaś potrzebowała aprobaty Semiry Amsalu Mekbib.
    Zgodnie z planem, pod drzwiami zatrzymał się czarny suv z przyciemnianymi szybami, z którego wysiadł Daniel. Dziwnie było widzieć go stojącego od tak na ulicy w biały dzień. Powiedzieć, że nie pasował do otoczenia byłoby za mało. Wyglądał jak ciemna plama na jasnym obrazie. Sporadycznie wchodzący i wychodzący z MU ludzie spoglądali na niego z uzasadnionym zdziwieniem, ale równie dobrze mogliby nie istnieć. Daniel po prostu czekał, oparty o samochód, aż bogata elita łaskawie przestanie marnować jego czas.
    Semira nie dała mu jednak długo czekać. Joan ruszyła za nią do wyjścia. Kanadyjczyk wyprostował się, jakby w ten sposób chciał okazać choć trochę szacunku. Pomimo tego jego podejście do Ifryt wydawało się całkiem jasne: był tu wyłącznie z obowiązku i miał gdzieś, co Etiopka sobie o nim pomyśli.
    - Pani Mekbib - skinął głową.
    - Panie Giguere - kobieta mimo wszystko nadal uśmiechała się delikatnie. - Droga się nie dłużyła?
    - Jakby korki miałyby mi robić większą różnicę... - cyborg jednoznacznym gestem otworzył drzwi do samochodu. Najwyraźniej nie miał ochoty spędzać w Messiah Union więcej czasu niż było to konieczne. Joan wsiadła więc do tyłu, kładąc walizkę na siedzeniu obok. Kierowca - zaskakująco młody czarnoskóry chłopak - spojrzał na nią we wstecznym lusterku i przywitał się grzecznie. Ruszył gdy tylko Giguere zajął miejsce z przodu.
    Kilka minut drogi minęło w całkowitej ciszy. Martin patrzyła przez okno na mijane budynki, aż w końcu ten spokój zrobił się frustrujący. Przeniosła więc wzrok na Daniela. Podobnie jak resztę Szczurów, do tej pory miała okazję tylko przelotnie widzieć go na spotkaniu w kryjówce. Nie należała do ludzi wyrabiających sobie o kimś zdanie po pierwszym wrażeniu, i także tym razem była pewna, że ma do czynienia z kimś więcej niż tylko ochroniarzem. Czy nie tak było z całym tym gangiem? Fera Rosa była młodsza od większości swoich ludzi, profesjonalne zaplecze informatyczne wyglądało jak banda dzieciaków, a przerażający terroryści wysadzający budynki w Elizjum okazali się miłym towarzystwem do rozmowy. Za każdym Szczurem kryło się zdecydowanie więcej, jeśli więc niepozornie wyglądający ludzie w rzeczywistości trzęśli całym miastem, to może odstraszający przechodniów cyborg tak naprawdę był towarzyski?
    Tak przekonana Joe przesunęła się na środek kanapy i nachyliła lekko do przodu, by zagaić ochroniarza do rozmowy.
    - Jedziemy na dworzec, czy do autostrady? - zaczęła od prostego pytania.
    Dan przechylił głowę na tyle, by móc ją widzieć kątem oka.
    - Dworzec - odparł. - Będzie szybciej i wygodniej. Likaon wypożyczył nam jeden samochód tutaj i drugi w Elizjum.
    - Hojna przysługa - skomentowała kobieta.
    - Jego Wysokość dba o dobre relacje ze swoimi sojusznikami - wtrącił się kierowca. W jego głosie pobrzmiewały ślady afrykańskiego akcentu. - Udzieloną wam pomoc uznaje za uzasadnioną.
    Uzasadnioną? Sprzedajemy narkotyk, pomyślała Joan, ale nie miała serca tego powiedzieć. Chłopak wypowiadał się o swoim pracodawcy z głębokim szacunkiem. Martin słyszała niejednokrotnie pracowników w MU mówiących o Semirze i chociaż bez wątpienia w ich słowach także było takowy słychać, był to zupełnie inny rodzaj szacunku. W samym tytułowaniu „Jego Wysokość” dało się słyszeć swego rodzaju ciepło, jakiego raczej nie dałoby się odnieść do Isati. Pracownik Likaona głęboko wierzył w słuszność jego postępowania, tak głęboko, że najwyraźniej nie kwestionował nawet jego układów z Mekbib i Strzygą.
    - Długo dla niego pracujesz? - zaciekawiła się Szwedka.
    Chłopak uśmiechnął się szeroko.
    - Już trzy lata - odpowiedział. - Dzięki niemu moje życie stało się lepsze niż kiedykolwiek.
    - To musi być naprawdę dobry człowiek - zgodziła się z nim kobieta. Potem zwróciła się do Daniela: - A ty? Pracowałeś już kiedyś dla Oqinile?
    - Nie jestem najemnikiem - cyborg tym razem nawet nie spojrzał w jej stronę. - Mam tylko jednego pracodawcę.
    - Ale Ifryt cię zna - zauważyła Joe. - Nie do każdego zwraca się po nazwisku...
    - Bo jej kiedyś pomogłem.
    - „Pomogłeś”... - powtórzyła.
    Giguere znowu zerknął na nią kątem oka. I chociaż nie posiadał żadnej twarzy, która mogłaby cokolwiek zdradzać, kobieta wyczuła w jego wzroku subtelne ostrzeżenie, że zaczyna za dużo sobie dopowiadać.
    - Robiłem to na polecenie Fery Rosy - wyjaśnił. - Nie jestem ani nożem do wynajęcia, ani fundacją charytatywną.
    Martin umilkła na chwilę. Nie zamierzała jednak tak łatwo odpuścić.
    - Godna pochwały lojalność - powiedziała.
    Daniel nie zareagował.
    - Ile już pracujesz dla Strzygi? - zapytała.
    - Od samego początku - odpowiedział wymijająco.
    - Dużo jej zawdzięczasz?
    - A ciebie co to obchodzi?
    - Takim jak ty musi być trudno żyć w mieście samemu.
    - Próbujesz mnie obrazić?
    - Tylko stwierdzam fakt. Jeśli cię uraziłam...
    Mężczyzna nagle parsknął śmiechem. Ta niespodziewana reakcja wybiła Joan z rytmu.
    - Trzeba o wiele więcej, żeby mnie urazić, Martin - cyborg pokręcił głową prawie że pobłażliwie, po czym przeniósł wzrok na drogę. - Prościej mnie za to zirytować. Dlatego proszę, przestań węszyć i skup się na swojej obecnej robocie - dodał, podkreślając delikatnie ostatnie dwa słowa. 
    Joan nie odezwała się. Oparła się tylko i wyjrzała z powrotem przez okno. Zrozumiała komunikat. Przyjęła też do wiadomości, że Daniel nie ufał jej za grosz. Nie mogła go za to winić, w końcu do samochodu odprowadziła ją sama Isati. Nadal jednak czuła się niesprawiedliwie osądzona, w końcu nie miała na celu nic złego. Rozsądnie jednak uznała, że lepiej nie poruszać więcej tematu pracy. 

         Do umówionego miejsca dotarli o zmroku. Kierowca obiecał, że po spotkaniu odwiezie Joan do domu, tak jak - podobno - było w umowie z Semirą, i skręcił na parking. Martin, teraz już tylko w towarzystwie metalowego Kanadyjczyka, ruszyła w stronę drzwi na zaplecze pubu, które, według Daniela, powinny być dla nich otwarte.
    - Gotowa? - zapytał.
    Kobieta prychnęła.
    - Głupie pytanie - odparła, po czym tonem godnym samej Ifryt spytała: - Wiesz, co masz robić?
    Mężczyzna wzruszył ramionami.
    - Stać i ładnie wyglądać? - upewnił się.
    Martin aż obejrzała się na niego z niedowierzaniem.
    - Przesłyszałam się, czy to był dowcip? - rzuciła z uśmiechem.
    - Skąd. Jestem śmiertelnie poważny - Daniel odpowiedział dokładnie tym samym spokojnym tonem, co mogło znaczyć, że albo faktycznie żartował, albo nie posiadał żadnego poczucia humoru. Biorąc pod uwagę ich wcześniejszą rozmowę w samochodzie i jego szczerze rozbawioną reakcję wtedy, Joe skłaniała się bardziej ku tej pierwszej opcji.
    - Czas wypuścić Thundera na rynek - powiedziała więc z pewnym siebie uśmiechem i Giguere otworzył jej drzwi.
    Weszli do małego pomieszczenia magazynowego, gdzie czekał na nich jakiś pracownik lokalu. Ciężko stwierdzić, czy to przez niebieską skórę Joan, czy też towarzyszącego jej cyborga, ale poznał ich od razu i bez słowa poprowadził dalej. Przeszli przez kuchnię, gdzie nikt z trójki uwijających się przy zamówieniach kucharzy nawet nie zwrócił na nich uwagi. Joe skrzywiła się nieco, gdy uderzył w nią zapach oleju, wykorzystywanego zapewne do większości oferowanych w pubie przekąsek. Całe szczęście nie musieli się tam zatrzymywać - spotkanie z handlarzami urządzono w pomieszczeniu obok i po zamknięciu drzwi przykra woń zniknęła. Sam pokój wyglądał na specjalnie przygotowany do takich przedsięwzięć. Świadczyło o tym samo jego położenie. Za ścianą klienci oglądali mecz, a tuż obok nich ktoś właśnie rozpoczynał nielegalny biznes i żadna ze stron nie mogła na siebie przypadkiem wpaść.
    Joan powitało kilkanaście spojrzeń: ponurych, znudzonych, zaskoczonych, czy nawet zadowolonych. Stanowczą większość zaproszonych stanowili mężczyźni, jednakże między nimi znalazło się kilka kobiet. Czy też, trafniej, dziewczyn, bo wszyscy bez wyjątku wydawali się młodsi od Martin. Nie było to dziwne: kobieta nie słyszała nigdy o starszym stażem handlarzu narkotyków, który osobiście sprzedawał swój towar. Na spotkaniu obecni byli ich podwładni, którym pokazanie twarzy pracowniczce Isati i prawej ręce Fery Rosy niczym nie groziło. Ci mieli zdać swoim szefom relacje, które albo zaintrygują ich do zamówienia narkotyku Semiry, albo przekonają, że inwestowanie w niego jest niewarte zachodu. Oczywiście plan nie miałby absolutnego sensu, gdyby potencjalni klienci nie mogli zobaczyć Thundera w akcji. Następnego dnia z samego rana mała ilość miała trafić w ręce zaufanych handlarzy samej Ifryt. W przeciągu kilku dni zdobędzie popularność i zaczną się pytania, gdzie można go kupić. To i małe próbki rozdane przez Joan powinny ostatecznie zachęcić do skorzystania z pełnej oferty. Błękitnoskóra Szwedka musiała tylko wystarczająco zaintrygować tych ludzi, by jej obietnice zgodziły się z efektem pierwszej fali Thundera na rynku.
    Dealerzy siedzieli na osobnych krzesłach, byle jak poustawianych obok siebie. Niektóre siedzenia były puste lub bardzo rozsunięte, czasem wyraźnie przez to odcinając trzy-cztero osobowe grupki. Tylko po tych podziałach i pierwszej reakcji poszczególnych osób Joe była w stanie niejako odgadnąć dla kogo dany człowiek mógłby pracować. Gdyby na spotkaniu były tylko osoby z listy Espena, mogłaby jeszcze zgadywać po rasie czy narodowości, ale obecność ludzi z tak zróżnicowanej organizacji jak Szczury utrudniała ocenę. Dla Fery mógł pracować zarówno Japończyk jak i Litwin, czy nawet Marokańczyk, bez różnicy. Jedynym wyraźnym podziałem wśród jej ludzi był stan majątkowy (Szczurami byli choćby Hakugai-sha czy sam Dhaqan Oqinile, ale żaden z nich nie zniżyłby się do poziomu kurierów i najemników), jeśli jednak zebrać w jednym miejscu przedstawicieli którejkolwiek z tych dwóch grup i wymieszać ich z podobnymi, ale nie związanymi z ich gangiem osobami, rozróżnienie było prawie niemożliwe. Joan nie mogła mieć całkowitej pewności, czy patrzy właśnie na kontakt yakuzy, Fery, czy Ifryt. Jej jedyną deską ratunku była obecność Daniela, którego, w przeciwieństwie do niej, część handlarzy poznała od razu. Żaden, co prawda, nie wydawał się przez to spokojny, ale niektórzy wyglądali na bardziej zaniepokojonych od reszty, a to coś znaczyło.
    Szczupły pracownik pubu zaprosił Martin gestem do postawionego przed publicznością stolika. Stanęła więc obok i położyła na blacie walizkę, na chwilę skupiając na niej uwagę zebranych. W tym czasie Daniel stanął pod ścianą w połowie drogi między Joe a drzwiami, dając dealerom do zrozumienia, że niezależnie od tego, czy spróbują do niej podejść, czy wyjść zanim skończy mówić, metalowa ręka dosięgnie ich szybciej. To dodało kobiecie otuchy, chociaż nie miała pojęcia, iż właśnie tego teraz potrzebowała. Uśmiechnęła się - nie zbyt szeroko, nie mogła wyglądać jak pozbawiona wolnej woli lalka z telewizji - odchrząknęła cicho i zaczęła mówić:
    - Dobry wieczór wszystkim. Jak pewnie już was poinformowano, jestem tutaj z ramienia Ifryt w celu przedstawienia wam jej najnowszej oferty. Niektórzy obecni są tu jedynie przez wzgląd na formalności - zatrzymała wzrok na kilku osobach, o których była prawie pewna, że pracują dla Szczurów - ale resztę mam nadzieję przekonać do zastanowienia się nad zmianą zaopatrzeniowca - tu spojrzała na pracowników yakuzy, próbując wypatrzeć charakterystyczne tatuaże u dealerów z azjatyckimi rysami. Po krótkiej pauzie kontynuowała: - Nie owijając w bawełnę, oto Thunder - otworzyła walizkę i podniosła szczelny, słabo wypchany woreczek do światła jarzeniówek.
    Wtedy ktoś parsknął śmiechem, ale raczej bez intencji przerwania jej.
    - Te nazwy robią się coraz głupsze... - dosłyszała szept z drugiej strony.
    - Ta niepozorna paczka - potrząsnęła raz zawartością dla podkreślenia - wkrótce podbije Elizjum.
    - Słyszałem to tylko pięć razy przez ostatni miesiąc - tym razem ktoś odezwał się głośno, z wyraźnym sarkazmem. - Musisz się bardziej postarać, skarbie.
    Joan od razu wypatrzyła mówiącego, jakiegoś białego chłopaka siedzącego z boku. Gdy złapała z nim kontakt wzrokowy, uśmiechnęła się pobłażliwie.
    - Och, ależ nie jesteśmy zdani na waszą łaskę - odpowiedziała. - Nie jestem tu po to, by wypuścić nasz produkt na rynek. On i tak tam trafi. Ifryt tylko chce wam dać przewagę kilku dni, zanim popularność Thundera skoczy. Macie okazję przygotować się na największy przewrót od dziesięciu lat. Ba, możecie być jego częścią.
    Tak jak się spodziewała, i te słowa nie zdobyły wielkiego wrażenia, ale podłapała gdzieniegdzie ulotne oznaki zainteresowania. Jeśli ktoś z obecnych wiedział co nieco o Etiopskiej Królowej, zapowiedź Joan mogła do niego trafić, nie jako reklama, ale na pewno jako powód do zastanowienia, co tym razem planuje Isati.
    - Potraktujcie to jako przyjazne ostrzeżenie - Martin odłożyła woreczek do walizki. - Nadchodzi wielka fala, do której lepiej się przyłączyć niż przeciwstawić Macie tylko chwilę zanim w Elizjum zrobi się zbyt ciasno dla handlarzy z zewnątrz. To jak będzie? - Szwedka zastukała paznokciami w uniesione wieko. - Ktoś jeszcze ma jakieś komentarze, czy też wolicie usłyszeć pełną ofertę?

    Odpowiedziała jej cisza, niezupełnie martwa, ale wystarczająca by domyślić się, czego chcą dealerzy. Joe uśmiechnęła się do siebie, pewna już, że gdy wyjdzie z tego pomieszczenia puści w ruch zębatki planu Semiry. Ci, którzy zainteresują się Thunderem teraz, nie pożałują swojej decyzji i szybko staną się zależni od produkcji w Messiah Union. Pozostali za kilka dni zmienią zdanie i będą walczyć o miejsce w kolejce po Thundera. Tak czy inaczej, shangri-laska yakuza straci swoje wpływy w Elizjum, a Isati i Strzyga dostaną to, czego chciały.

piątek, 30 sierpnia 2019

Od Matthiasa - Plan

         - Wiesz, gdzie Felix trzyma zagłuszacze? - zapytał Jager.
    Violet na chwilę zamarła, gapiąc się w monitor. Zmarszczyła brwi i zajrzała przez przerwę między ekranami do małego warsztatu. Przyglądała się moment, gdzie Matthias właściwie szuka, po czym pokręciła głową.
    - Na pewno nie tam - odpowiedziała, mając na myśli dolną szufladę, którą właśnie otworzył. - A przynajmniej od dzisiaj.
    - Od dzisiaj? - powtórzył brunet.
    - Cup dorwała się ostatnio do jednego, gdy Hyde jej pilnowała - wyjaśniła dziewczyna wracając do wystukiwania czegoś na klawiaturze. - Dzisiaj rano uznał, że „to nie była najlepsza decyzja w jego życiu" i zaniósł wszystkie do swojego pokoju.
    Wolf zastanowił się chwilę.
    - Cup to ten mały robot? - upewnił się.
    - Tak.
    Nie musiał już więcej pytać. Widział się z Hiccup tylko kilka razy i za każdym rozmowa z nią ograniczała się do kiwania głową ze zrozumieniem, czy okazjonalnego rzucenia „Serio?", „Naprawdę?" i tym podobnych zwrotów sugerujących, że nadąża za zbyt szybkim potokiem słów. Przy okazji zorientował się, jak szybko robocik tracił wątek, gdy coś go rozkojarzyło oraz ile rzeczy naraz go fascynowało. Nawet po tak krótkiej znajomości potrafił zrozumieć, dlaczego Ćwiek postanowił przenieść swoje zabawki poza zasięg metalowych łapek.
    - A do czego ci zagłuszacz? - zainteresowała się Jekyll.
    Jager wrócił do salonu, nie mając tam zbyt wiele do roboty, skoro nie miał w czym grzebać.
    - Przyda mi się w sobotę - odparł. Usiadł na pustym fotelu na kółkach obok niej. - Ale najpierw muszę się upewnić, ile szkód może narobić. Jeśli za mało, będę musiał przy nim pogrzebać...
    - Odradzam - przerwał mu ktoś z tyłu. Obejrzał się, by zobaczyć zamykającą główne drzwi Kasumi. - Sylve raz próbował coś zrobić z jednym z zagłuszaczy. Zabrakło nam prądu na godzinę.
    - Pewnie coś zepsuł - Niemiec wzruszył ramionami.
    Japonka zmarszczyła się z oburzeniem, jakby to jej zdolności techniczne poddawał w wątpliwość, a nie Sylvaina.
    - Sylve nie jest głupi - powiedziała z absolutną pewnością. - To Fel jest sprytniejszy niż ci się wydaje. Jego sprzętu nie da się przerobić bez jego pomocy.
    Matthias uniósł jedną brew, autentycznie zainteresowany.
    - Zagłuszacze mają zabezpieczenia? - dopytywał.
    Kas zastanowiła się chwilę, ale ostatecznie wzruszyła tylko ramionami w niemym „Chyba tak". W jej interesie nigdy nie leżało grzebanie w elektronice. Od takich rzeczy Szczury miały Felixa, Sylve, a teraz także RatFace'a. Ironicznie, to właśnie ich Matt powinien traktować poważnie, nawet jeśli byli albo dziećmi, albo niepoważnymi dorosłymi, albo oboma naraz.
    Viola widząc niepewność Kasumi ruszyła jej z odsieczą:
    - Felix to nie byle haker. Siedzi w tej branży  Jakoś by mnie nie zdziwiło, gdyby się okazało, że każdy swój wynalazek zaminowuje pułapkami w ten czy inny sposób. Pamiętaj, że ostatecznie ma grubszą kartotekę niż ty - zerknęła znacząco na Matthiasa. - Po prostu nie ma na niej jego imienia.
    - Bo jest inteligentniejszy od trzech czwartych tego gangu - Feniks wyciągnęła nogi na kanapie, uśmiechając się lekko do bruneta.
    - Dobra, załapałem - mężczyzna machnął ręką niedbale. - Bez jego pomocy nic nie zdziałam. Ale lepiej żeby udało mi się go tutaj złapać przed sobotą.
    - Kiedyś wróci. To introwertyk - rzuciła Jekyll.
    - Poważnie? A nie wygląda - stwierdził Matt zgryźliwie.
    Violet wzruszyła ramionami.
    - Dam mu znać, że próbowałeś się dobrać do jego sprzętu - zaproponowała Kasumi.
    - Od kiedy zrobiłaś się taka wygadana? - Wolf obrócił się w jej stronę.
    - Pewnie udzieliło mi się wasze zbiorowe szaleństwo - odgryzła się Japonka.
    - Właśnie, skoro już przy szaleństwie stoimy... - Jager wstał i rozejrzał się wokół. Kobieta uważnie śledziła go wzrokiem, aż mężczyzna znalazł plany domu Orochiego, podszedł do stołu i rozłożył je przed nią.
    Kas patrzyła na nie przez chwilę. Uniosła jedną brew.
    - I co mam z nimi zrobić? - spytała.
    - Ty nic - odpowiedział brunet przysuwając sobie fotel. - Ale wypadałoby, by chociaż jeden uczestnik tego szaleństwa poza mną był obecny przy omówieniu planu.
    Czarnowłosa zamrugała kilka razy.
    - Kiedy zgłaszałam się do udziału w twojej akcji? - zapytała całkowicie poważnie.
    - Gdy dowiedziałem się, że znasz tę willę lepiej niż ten rysunek techniczny pobrany z internetu - odparł Matthias.
    Kobieta wyprostowała się, mierząc Wolfa tak morderczym spojrzeniem, że aż mu ciarki przeszły po plecach. Zdjęła nogi z kanapy i pochyliła się lekko nad stołem.
    - Z jakiej racji miałabym tam wracać? - niemal wysyczała.
    - By wysadzić to wszystko w cholerę.
    Kasumi nadal nie urwała kontaktu wzrokowego. Tym razem jednak wydawała się szukać jakiejś oznaki, że to wszystko to jakiś dowcip. Oczekiwała nagłego wybuchu śmiechu, choćby drobnego uśmieszku sugerującego, że Niemiec sobie z nią pogrywa. Ale Matthias mówił poważnie. Gdy w końcu to do niej dotarło, oparła się na kanapie i założyła ręce na piersi. Wyrazu jej twarzy nie dało się odczytać.
    - Mów - rzuciła krótko, jak rozkaz. Jej ton głosu także zupełnie się zmienił.
    Jager uznał to za osobiste zwycięstwo. Nie chcąc tracić zainteresowania Kas, od razu przeszedł do wyjaśnień:
    - Fera kazała mi zostawić Orochiemu jasną wiadomość. Ponieważ nie możemy go upokorzyć tak samo jak Fujiyamę lub Takahachiego, bo nie będzie go w mieście w dniu ataku, jedynym, w co możemy uderzyć jest ten budynek. I z tego, co się dowiedziałem w ciągu ostatnich kilku dni, wyjątkowo sobie go ceni... - urwał, chcąc usłyszeć potwierdzenie tego faktu z pierwszej ręki.
    - To już rodzinna rezydencja - Feniks skinęła głową. - Wprowadził się tam mój dziadek, jako jeden z pierwszych japońskich przedsiębiorców w Megalopolis. Mój ojciec i ja urodziliśmy się w Megalopolis.
    - Czyli ma wartość praktycznie sentymentalną? - upewnił się brunet. Znowu potaknęła. - Rozumiem więc, że to w połączeniu z jego patriotyczną obsesją na punkcie tradycji - tu Kasumi syknęła pod nosem, jakby przypomniała sobie coś nieprzyjemnego - sprawi, że zniszczenie willi nieźle nim poruszy.
     - Poruszy? - kobieta parsknęła wisielczym śmiechem. - Ten człowiek może nam za to zrzucić niebo na głowę.
    - Jak dobrze więc, że zawczasu przeprowadziliśmy się pod ziemię - Matt uśmiechnął się.
    - Dobra, przejdź do sedna - pospieszyła go nagle Feniks. - JAK zamierzasz zniszczyć ten budynek? Przekonaj mnie, że to możliwe.
    - Tu właśnie będziesz mi potrzebna. Ktoś musi ułożyć pojemniki z gazem przy przewodach wentylacyjnych. Tak, by rozniósł się po całym budynku bez niczyjej pomocy.
    - Gaz?
    - Wysoce łatwopalny - uśmiech Niemca nabrał paskudniejszego wyrazu. - Jeśli damy mu wystarczająco czasu, rozejdzie się po kilku piętrach i po zdetonowaniu małych ładunków cały dom rozniesie o wiele większa eksplozja.
    - A co z tym czasem? - Kas zmarszczyła brwi. - Ile go potrzebujesz? Co z dywersją?
    - Dywersję załatwisz mi ty i Piaskun - brunet wskazał punkt na mapie: fragment ogrodzenia wokół domu. - Rezdencja ma kilka poziomów zabezpieczeń, w tym alarm zewnętrzny włączany przejściem przez mur. Tego alarmu nie będziemy wyłączać.
    Japonka uniosła wzrok skonfundowana, ale Matt uniósł palec wskazujący na znak, by dała mu dokończyć:
    - Piaskun może przejść przez mur bez włączania alarmu. Ale kiedy ty go przeskoczysz, ochrona zostanie wezwana na zewnątrz. Oczywiście na miejscu zamiast ciebie spotkają Pierwszego i raczej dobrze się to dla nich nie skończy. Zamieszanie wyciągnie z budynku jeszcze więcej ludzi. Tymczasem ty dostaniesz się do willi niezauważona i dzięki zagłuszaczom Ćwieka nie uruchomisz wewnętrznego alarmu. Normalnie prościej byłoby po prostu wyłączyć prąd w domu, ale wtedy wyglądałoby to bardziej podejrzanie. Z braku ochrony w środku i przez realne zagrożenie w postaci Piaskuna, nikt nie zwróci uwagi na rozpylający się gaz. A gdy jego stężenie wyniesie odpowiedni poziom i wyniesiecie się poza pole rażenia, zafunduję Shangri-La brutalny pokaz fajerwerków.
    Feniks słuchała go uważnie. Gdy skończył, przez chwilę trawiła cały plan.
    - Chcesz zmienić dom, w którym spędziłam całe swoje dzieciństwo i część dorosłego życia, w wielką kulę ognia - powiedziała powoli, jakby sama temu nie dowierzała. Matthias wzruszył ramionami.
    - W gruncie rzeczy, tak: do tego sprowadza się cała akcja - zgodził się.
    - Idę - odparła od razu kobieta, zaskakując jego samego tym upiornym spokojem, z jakim to powiedziała. - Ten budynek nie może spłonąć bez mojego udziału.

środa, 5 czerwca 2019

A ona zabiła je ich miłością, ich wzajemną miłością. Teraz pan widzi jak to jest. Tak jest codziennie... na całym świecie


Imię: Jej prawdziwego imienia nie sposób wymówić w żadnym z ludzkich języków, jednak przy pozbyciu się kilku, wyjątkowo nieprzyjemnych dla ucha dźwięków jej mowy ojczystej i zabraniu paru już zupełnie niewymawialnych głosek, z przymrużeniem oka można przetłumaczyć jej imię na słowo zbliżone do “Sumin” i takim też dziewczyna posługuje się na codzień. 
Nazwisko: Ponieważ faktycznego nazwiska nie posiada, a jej profesja nie wymaga od niej przedstawiania się w żaden konkretny sposób, zwykła wymyślać je na poczekaniu, ale tylko w sytuacjach, kiedy jest to konieczne. Robi to jednak rzadko, gdyż z jakiegoś powodu wymyślanie sensownie brzmiących i względnie przekonujących nazwisk sprawia jej niemały kłopot i Sumin wyjątkowo tego nie lubi.
Pseudonim: Dawno temu dostała przydomek Cykada i w dalszym ciągu lubi się nim posługiwać, chociaż obecnie używa go przede wszystkim jako zastępczego imienia, którym w dolnym rogu podpisuje swoje obrazy. W jej przypadku, otrzymanie pseudonimu po owadzie, który w melodyjny sposób zwykł irytować lub umilać wieczór, zawsze jednak spędzając przy tym sen z powiek wydaje się bardziej, niż odpowiednie.
Płeć: Kobieta
Wiek: Wygląda na nie więcej niż 30 lat, jednak nie staży się w taki sam sposób jak ludzie. Nawet sama Sumin nie jest w stanie określić, ile faktycznie liczy sobie lat, gdyż w miejscu, z którego pochodzi nikt nie interesuje się zapamiętywaniem wieku sukkubów. Może jedynie stwierdzić, że od momentu, kiedy zaczęła żyć pośród ludzi, nie postarzała się nawet odrobinę i póki co nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek miało się zmienić.
Rasa: Chociaż kobiecie brakuje pary rogów, długiego, zakończonego ostrym pazurem ogona, rozłożystych, nietoperzych skrzydeł, oraz wachlarza pozostałych atrybutów tak często przypisywanych demonom, Sumin bez wątpienia jest sukkubem z krwi i kości. Mimo wszystko, ponieważ woli trzymać swoją rasę w sekrecie, zwykła podawać się za człowieka, chociaż ze względu na jej wygląd i tak mało kto jest w stanie uwierzyć w jej człowieczeństwo.
Narodowość: Podobnie jak imię, Cykada posiada również i typowo koreańską urodę, a mimo to kobieta nie tylko nie jest Koreanką, ale tak naprawdę nie urodziła się w żadnym ze znanych nam krajów. Sukkub pochodzi z krainy, w której żaden człowiek nigdy nie miał, nie ma i nie będzie mieć prawa, ani możliwości postawić stopy. Jej stopa razem z cała resztą również od dłuższego czasu nie ma prawa się tam pojawić, a od momentu, w którym Sumin mogła bezkarnie nazywać tamto miejsce domem dzieli ją już wiele długich lat.
Obywatelstwo: Shangri-La
Rodzina: Jako demon, tej biologicznej rodziny nigdy nie posiadała, chociaż swego czasu przez lata należała do swego rodzaju społeczności, która mogłaby pełnić podobą rolę, nawet jeśli ich więzi były zdecydowanie bardziej formalne i hierarchiczne, niż te, które charakteryzują większość rodzin. To było jednak dawno temu, zanim kilka niezwykle głupich błędów nie zmusiło jej do zamieszkania na stałe w świecie ludzi.
Miłość: Odkąd pamięta bez przerwy wpajano jej, że podobne uczucia z wiadomych przyczyn nigdy nie były dostępne dla istot pokroju jej rasy, zaś Sumin, nie licząc krótkiego okresu niezwykle głupiego i naiwnego młodzieńczego buntu, przez który najwyraźniej muszą przejść także i te nieludzkie istoty, również święcie w to wierzy. Oczywiście, skłamałaby mówiąc, że ledwo pamięta swoją pierwszą i jedyną miłość, albo, że nigdy nie żywiła do niej urazy za sposób, w jaki obie się rozstały, ale po tak długim czasie osoba, która była zdolna zawrócić sukkubowi w głowie pozostała dla niej jedynie tym, czym sama Sumin do dzisiaj jest dla większości ludzi - przelotnym wspomnieniem, wstydliwą nostalgią, słodko-gorzką mieszanką naiwnych oczekiwań i dobrze ukrywanych wyrzutów sumienia. Mimo wszystko, kobieta ma dość długie doświadczenie w pakowanie się w dwuznaczne i niezobowiązujące związkach (nie miałam bladego pojęcia jak ładnie przetłumaczyć friends with benefits) i raczej przy tego typu relacjach pozostanie. Nie ukrywajmy jednak, że kiedy wiele pierwszych rozmów z nieznajomymi sprowadza się do bycia oskarżanym o mieszanie w głowie, tudzież czysto bezwstydną kradzież partnerów (Cykada zawsze stara się cierpliwie tłumaczyć, że to jedynie nieporozumienia, chociaż ciężko wziąć ją na poważnie, kiedy na ustach tańczy jej ten dwuznaczny uśmiech), to raczej nie pomaga jej to w tworzeniu jakichkolwiek relacji.
Aparycja: Od momentu, kiedy Sumin została zmuszona na stałe mieszkanie wśród ludzi, sukkub została pozbawiona wielu cech jakich można by oczekiwać od przedstawicielki tej rasy. Mimo wszystko, brak owych “demonicznych znaków rozpoznawczych” tłumaczy zwykłą głupotą mitów i naiwnością ludzi, którzy w dalszym ciągu gotowi są uwierzyć w tak wyolbrzymiony i oklepany obraz demona. W końcu brzmi to znacznie lepiej, niż przyznanie się, że to jedynie z własnej głupoty utraciła tak znaczącą część dawnego życia i, co gorsza, potwierdzenie, że znaczna część opowieści wspominających o wyglądzie i zachowaniach jej rasy jest prawdziwa. 
Zapewne ma to jedynie związek z byciem sukkubem, jednak mimo wszystko nie da się ukryć, że wygląd, a w szczególności twarz Cykady najzwyczajniej w świecie zwraca na siebie uwagę. Delikatne i kobiece rysy twarzy, pełne usta, jasna, ale nie niezdrowo blada cera, oraz błękitne oczy w kształcie migdałów, tak nienaturalnie połączone z Azjatycką urodą, które zdecydowanie wyróżniają się na tle gęstych, ciemnych włosów. Mimo wszystko, jej rysy, choć niewątpliwie urokliwe, należą do grona tych rzeczy, które zdecydowanie lepiej prezentują się na bezpiecznej odległości. Sumin przypomina tym nieco ręcznie zdobioną, porcelanową lalkę, która pod uśpionym okiem domowników, pozostawiona samotnie w mieszkaniu wydaje się niepostrzeżenie zmieniać swoje miejsce lub elegancki portret niezwykle pięknej kobiety, który wieczorami zdaje się śledzić przypadkowych przechodniów namalowanymi oczami, jednocześnie przerażając i fascynując. Ujmując to w bardziej bezpośredni sposób, wymaga to nieco dokładniejszego wpatrzenia się, aby zauważyć, że wygląd Sumin ma w sobie coś pociągającego i zarazem odpychającego, zaś sama jej osoba kojarzy się raczej z przyprawiającą o poczucie winy przelotną fantazją lub odległą wizją dawno utraconej pierwszej miłości, niż kimś nadającym się do bliższego poznania. Jakkolwiek samotnie może to nie brzmieć, należy pamiętać, że to właśnie z taką myślą podobne jej demony przybierały wygląd - miały zwracać na siebie uwagę, uwodzić i intrygować, ale nie rozkochiwać, a już na pewno nie zostawać nigdzie na stałe, niezależnie od tego, czy sama Sumin zdecydowała się kontynuować podobne życie w zupełnie nowym świecie.
Kobieta nie odznacza się szczególnie umięśnioną posturą, a jej wysoka, szczupła sylwetka pozbawiona blizn i większych zadrapań jedynie utwierdza w przekonaniu, że zaradność Cykady przejawia się w postaci umiejętnego unikania zagrożeń i starannego panowania nad niebezpiecznymi sytuacjami, niż polegania na resztkach jakichkolwiek  siły fizycznej. Jednym z bardziej rzucających się w oczy elementów wyglądu Sumin jest kwiatowy tatuaż, ciągnący się od lewego uda, pokrywający wijącym się wzorem niemalże całe jej plecy, kończąc na barku i lewym ramieniu. Przedstawia on kolorowy wzór rozwijających się kwiatów japońskiej moreli, który z każdym nienaturalnie przyspieszonym biciem serca Cykady zaczyna się poruszać ostrzegawczo, płynnie wykonując coraz to szybsze zgięcia łodyg, naprzemian zwijając i rozwijając żółte kwiaty.
Charakter: W porównaniu z wcześniej opisanym, urokliwym wyglądem Sumin, całą egzystencję sukkuba można przedstawić jako nieciekawie prezentującą się mieszankę niekorzystnych dla niej zbiegów okoliczności i nieporozumień, zaskakującej łagodności i okazjonalnych napadów porywczości, przeplatanych z wiecznie niezaspokojoną ciekawością.
Kobieta uwielbia siedzieć i obserwować z odległości otaczający ją świat, a w szczególności zachowania nieznajomych ludzi, przyglądając się im z dwuznacznym uśmiechem na ustach, jakby w ten sposób starała się luźno zasugerować, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robili ostatniej nocy i to jedynie od jej humoru zależy, czy zdecyduje się podzielić tą wiedzą z wścibską częścią świata. Przypomina tym odrobinę niewielkiego, a przez to i niepozornego drapieżnika, obserwującego stado znacznie większych i silniejszych od siebie zwierząt, wywołując tym dziwną mieszankę niepokoju i politowania. Z drugiej strony, nazwanie tego sukkuba samotnikiem, a tym bardziej odludkiem i posądzenie o nieśmiałość byłoby wielką pomyłką. Nawet jeśli kobieta zdecydowanie jest indywidualistką, to mimo wszystko lubi rozmawiać z ludźmi i pomijając jej niemalże mechaniczne nawyki uwodzicielki, których w dalszym ciągu próbuje się wyzbyć i ograniczyć jedynie do sytuacji, które takich zachowań faktycznie wymagają, Cykada odnosi się do nieznajomych naprawdę przyjaźnie. Fascynuje ją poznawanie nowych osób, lecz zupełny brak w tej fascynacji jakichkolwiek śladów pogardy, czy politowania, jakiego można by oczekiwać od demona, mającego na karku dekady wspomnień, przepełnionych zlewającymi się ze sobą twarzami, powtarzającymi się dialogami, oraz niezbyt oryginalnymi już sytuacjami. Zamiast szukać znajomych, oklepanych schematów w zachowaniach i sposobie myślenia ludzi, Sumin woli skupiać się na tych cechach, które stanowią tą małą wyrwę w rutynie. Pomimo jej niechęci do monotonii, kobieta zdecydowanie nie jest typem znudzonego życiem awanturnika, uparcie wyczekującego okazji, aby namącić w życiu przypadkowych nieszczęśników, a już na pewno nie przepada za zbytnim zwracaniem na siebie uwagi, co wydawać może się wręcz absurdalne, zważywszy na jej wygląd. Oczywiście, wbrew usilnym staraniom trzymania się na uboczu, jej okazjonalnie dająca o sobie znać porywczość skutkuje czymś zupełnie odwrotnym. Nie zrozumcie tego źle, Sumin nie należy do nerwowych osób, a sytuacje, w których zachowuje się jak w gorącej wodzie kąpana należą do rzadkości, spowodowanych głównie przez jakże niewygodne przeczucie, że oto znalazła się w sytuacji bez wyjścia, w skutek czego najzupełniej w świecie potrzebuje wyżyć na czymś swoją irytację. Całe szczęście, podobne, nagłe wybuchy kończą się tak szybko, jak tylko się zaczynają, a kiedy już znikają to na długo i niemalże bez śladu. 
Sumin, pomimo swojej tajemniczości względem własnego pochodzenia, a także wspomnianej wcześniej okazjonalnej porywczości, na codzień jest osobą rozsądną i zdecydowanie bardziej odpowiedzialną, niż może się wydawać, chociaż zdecydowanie lepiej wychodzi jej dbanie o otaczających ją bliskich, niż o samą siebie. Co ciekawe, jak na demona Cykada wydaje się być wręcz  podejrzanie łagodna i empatyczna. Oczywiście daleko jej do czystego altruizmu, choć zdolna jest do różnego rodzaju poświęceń i bezinteresownych czynów, w szczególności kiedy przedstawiona sprawa wydaje jej się dostatecznie intrygująca. Dziewczynę cechuje nie tylko inteligencja, ale przede wszystkim niesamowita zaradność i umiejętność wybrnięcia z naprawdę paskudnych sytuacji w jak najbardziej pokojowy sposób, nie wzbudzając przy tym zbyt dużych podejrzeń. 
Chociaż Cykada zazwyczaj stara się trzymać swoją rasę w sekrecie, aby uniknąć kolejnych, niepotrzebnych oskarżeń o niewiadomo jak bezwstydne czyny, to w niektórych okolicznościach chętnie korzysta z możliwości rozpowszechnienia przeróżnych pogłosek (zarówno tych prawdziwych i nieprawdziwych) tylko po to, aby odrobinę namieszać komuś w głowie (czyżby to była hipokryzja?). Bo nawet jeśli droczenie się nie należy do ulubionych zajęć tego sukkuba, to Sumin od czasu do czasu po prostu lubi bawić się stereotypami. Gwarantuję, że jeśli tylko znajdzie okazję do nabrania kogoś, że chociażby noszona przez nią biżuteria jest tak prawdę amuletem zapewniającym jej wieczną młodość, stojącym za jej przyciągającym wzrok wyglądem, albo rzucenia luźnej sugestii o możliwości wyssania komuś całej życiowej energii przez sen, szanse, że ją przepuści są naprawdę małe. Wbrew temu, Sumin zwykła traktować typowe umiejętności i cechy (nawet te wrodzone) sukkubów bardziej jak część pracy, niż nieodłączną część siebie. A jak to już z większością zawodów bywa, Cykada przechodzi przez dni pełne całkowitego zobojętnienia, choć innym razem to, kim jest przepełnia ją zwyczajnym niesmakiem. Dziewczyna potrafi być sobą serdecznie zmęczona, a jednak (nawet gdyby było to faktycznie możliwe) z czystego przywiązania nie byłaby w stanie pozbyć się resztek, jakie pozostały jej po dawnym życiu. Miewa dni, podczas których czuje się jak najbardziej wykwalifikowany sukkub, które zaraz mijają, tyko po to, aby zostać zastąpionym chwilami spędzonymi na podejrzeniach, że jest nikim więcej jak oszustem bez rogów, który dziwnym i zupełnie niewyjaśnionym trafem nie został jeszcze zdemaskowany.
Zarys przeszłości: Sama historia życia sukkuba przez niezmiernie długie, monotonne lata tak naprawdę nie miała żadnego początku. Nie oznacza to jednak, że Cykada istniała od zawsze, albo, że od momentu powstania po prostu żyła bezzmiennie. Nic z tych rzeczy! Dorastała tak samo, jak dorasta wszystko na tym świecie, lecz przez okres przypominający jedną, ciągnącą się w nieskończoność noc Sumin po prostu istniała jako część jej własnego, nieco pokrzywionego społeczeństwa, nawiedzając ludzi, mieszając nie tylko w ich głowach, zabierając rzeczy, które nigdy nie należały do niej. Bardzo chciałabym powiedzieć, że to zdrowy rozsądek lub współczucie było przyczyną zmiany, że doprowadziło do powstania tego nowego początku, którego wcześniej jej brakowało. Niestety, tylko i wyłącznie z powodów jeszcze szczenięcej naiwności i niepohamowanej ciekawości, z niemałym udziałem drugiej osoby, życie Cykady wywróciło się do góry nogami. Jej ciekawość 
(to pierwszy stopień do piekła, a zaspokojona ciekawość to krok w przeciwnym kierunku)
uruchomiła spór natury z wychowaniem i chęć udowodnienia sobie samej, że być może nic się nie stanie, jeśli spróbuje nieco zboczyć z wyznaczonej drogi. Przecież zabierze ze sobą tylko jedną osobę, w końcu we dwie już od dłuższego czasu wspólnie pociągały siebie na samo dno. Z ciekawości zrodziła się fascynacja, zaś z fascynacji zaczęły rodzić się niezliczone błędy, a popełniane jeden za drugim coraz bardziej oddalały ją od możliwości powrotu do dawnego życia i osób, z którymi żyła i dorastała przez lata. A kiedy ta dawna ciekawość  
(zabiła kota, satysfakcja go wskrzesiła) 
minęła tak szybko i nagle, jak tylko została zaspokojona, wraz z jej odejściem całkowicie zniknęła również szansa jaką Sumin dostała na powrót do miejsca, nazywanego przez nią domem. To nie było wygnanie, a raczej ucieczka. Kiedy kobieta zrozumiała, że jej czyny w dużym stopniu dotknęły również innych, postanowiła się wynieść i to najdalej jak tylko było to możliwe. Tak właśnie zdecydowała się na zamieszkanie pośród tych, którzy niegdyś przez tak długi czas byli tylko jej ofiarami. 
A jeśli po przeczytaniu tych niejasnych zdań wydaje ci się, że, chociaż łączą się one w całość, to tak naprawdę niczego nie tłumaczą, ani nawet nie opisują, to oczywiście masz rację. I póki co niech tak pozostanie.
Oficjalnie: Na codzień zajmuje się malowaniem, z pomocą farb i pędzli balansując między tym, co piękne i tym, co odrzucające i szkaradne. Przede wszystkim skupia się na semi-surrealistycznych malunkach, zaś jej dwie serie obrazów - jedna poświęcona kwiatowym ludziom, druga mieszająca senne koszmary z raczej dwuznacznymi aktami zapewniły jej nieco rozgłosu, jednak daleko jej do tytułu sławnej malarki i raczej się to nie zmieni.
Rola w gangu: Jakby na to nie patrzeć, chociaż Cykada jest demonem, a te zwykły kojarzyć się z nieludzką bezwzględnością i ponad przeciętną siłą, ten konkretny sukkub nie potrafi walczyć, ani tym bardziej korzystać z wszelkiego rodzaju oręży. Jedyną bronią jaką kobieta ma w zanadrzu i która przydaje się w gangu jest jej umiejętność perswazji, zdobywania informacji, czy też zmuszania ludzi do przeróżnych czynów za pomocą raczej wątpliwych środków. Przez ostatnie lata nauczyła się, że w przeciwieństwie do większości nadnaturalnych istot, ludzie zazwyczaj nie opierają się pokusie odpowiadania na każde zadane przez nią pytanie, nieważne jak bardzo krępująca lub poufna może być ich odpowiedź. Czasem wystarczy, że sukkub jedynie ładnie poprosi i szepnie do ucha parę miłych słówek.
Umiejętności: Bez umiejętności w posługiwaniu się bronią, czy to palną, czy białą, bez znajomości technik samoobrony i praktycznie znikomą wiedzą na temat współczesnej technologii, która jest w stanie otworzyć zupełnie nowe drzwi niemalże nieskończonych możliwości, Sumin tak naprawdę wydaje się po prostu bezbronna, a już na pewno nie jest tak nietykalna jak można od niej oczekiwać na podstawie czytanych legend i słyszanych historii. Jedynym, co pozostało kobiecie jest jej zaradność i to, że najprościej w świecie wie jak zawrócić w głowie. No, może “wie” nie jest najlepszym określeniem, a raczej p o t r a f i  i podczas lat życia w ludzkim społeczeństwie nauczyła się to wykorzystywać do czysto samolubnych celów. Warto jednak wspomnieć, iż Cykada nie korzysta z tej umiejętności (jeśli w ogóle można to nazwać umiejętnością) nawet w połowie tak świadomie jakby chciała. Zamiast dogłębnie zaplanowanego i kontrolowanego czynu, przypomina to raczej mruganie - owszem, na upartego każdy z nas jest w stanie przez jakiś czas je kontrolować i jeśli tylko skupimy na nim całą swoją uwagę, to tylko od nas zależy, kiedy i w jakim tępie zaczniemy zamykać oczy. Jednak, koniec końców wystarczy chwila nieuwagi, tudzież znalezienie jakiekolwiek bardziej pochłaniającego zadania, a sama czynność nie tylko zacznie dziać się samoistnie, ale w dodatku nie sposób będzie jej całkowicie zatrzymać, nawet gdybyśmy bardzo tego chcieli.
Ci, co słyszeli o sukkubach słowo lub dwa zazwyczaj bezbłędnie kojarzą te stwory z i ich umiejętnością pokazywania się w snach osób, które obrały sobie za ofiarę. Mowa tutaj więc o nawiedzaniu przez sen w formie gorzko-słodkej tortury, która w najlepszym wypadku jedynie namiesza, osłabi i zdekoncentruje nieszczęśnika na kilka kolejnych dni. W gorszym wywoła paraliż senny, którym sukkuby gotowe są dręczyć śniących nocami, a pamiętajmy, że nie każde z tych potwornych doświadczeń kończy się przebudzeniem. Niestety od czasu, kiedy Sumin zdecydowała się bezpowrotnie zadomowić wśród ludzi, moce kobiety uległy osłabieniu. Oczywiście, w dalszym ciągu jest w stanie kontynuować swoje "sukkubie obowiązki", jednak aby tego dokonać najpierw sama musi zasnąć, co nie jest możliwe bez uprzedniego nafaszerowania się tabletkami nasennymi, szczególnie jeśli planuje wyrządzić większe szkody, niż zwykłe osłabienie. Z tego też powodu, chociaż jest w stanie nawiedzać i dręczyć w cudzych snach niemalże na zawołanie, to jedynie z pomocą tabletek i długich, męczących godzin snu potrafi znacznie bardziej wykończyć, doprowadzić do obłędu, a przy dłuższej pracy nawet odebrać życie. 
Przyjaciele: Sukkub należy do tego typu istot, które świetnie radzą sobie w zdobywaniu znajomych, ale w kwestii tworzenia jakichkolwiek głębszych relacji są po prostu beznadziejne. I nie ma to najmniejszego związku z brakiem zaufania do ludzi, a raczej z tym, że trzymanie swojego pochodzenia i rasy w sekrecie jest znacznie trudniejsze, kiedy przez lata będziesz żyć blisko z powoli starzejącymi się ludźmi, sama nie zmieniając się ani odrobinę. Koniec końców nawet ona nie jest w stanie przez tak długi czas bronić się tekstem: “Ponoć dobrzy ludzie się nie zmieniają!”.
Wrogowie: Sama Cykada uważa, że tak naprawdę nie posiada żadnych prawdziwych wrogów. W końcu nawet krytycy, którzy czasem potrafią być nadzwyczaj bezwzględni w stosunku do jej obrazów potrafią być dla niej nikim więcej, niż jedynie tymczasowym utrudnieniem, zaś nawiedzania przez sen bezbronnych ludzi nikt nie jest w stanie jej udowodnić. Póki będzie się trzymać z daleka od rodzinnej krainy, powinna być względnie bezpieczna.
Autor: Earl Blue

niedziela, 7 kwietnia 2019

Od Sylvaina (CD Craiga) - Nic tak nie łączy, jak nienawiść do ruskich!

     Sylvain Berthier zawsze czuł, że powinien był zostać artystą. Nie jakimś tam terrorystą, za którego zdawali się go mieć wszyscy dookoła (z nim samym włącznie – ale tylko od czasu do czasu!). Nie łudził się co prawda do tego, że miał talent. Najprawdopodobniej wcale go nie miał i zupełnie mu to nie przeszkadzało. Po prostu lubił od czasu do czasu bazgrać po kartce papieru, starając się w miarę możliwości zachowywać zasady realizmu. Lub zupełnie je zignorować i sprawdzić co się stanie. W każdym razie nigdy nie przykładał się do tego zajęcia za bardzo.
     Na szczęście miał pod ręką Felixa. Australijczyk zdecydowanie wiedział co robić i sprawiał wrażenie profesjonalisty. A przy tym nie zadawał zbędnych i głupich pytań. Po prostu wspólnik w zbrodni idealny, o czym Sylve miał okazję się już przekonać wcześniej. Praca nad nowym wzorem poszycia śmigłowca tylko utwierdziła go w przekonaniu, iż w kwestii wyboru swojego najlepszego kumpla w życiu nie pomylił się ani odrobinę.
     Na pierwszy ogień poszły wszelkie oznaczenia wojskowe, symbol jednostki wojskowej w Shangri-La i oczywiście sam numer boczny maszyny. Wszystkie zginęły pod jednolitą, czarną farbą, żeby nikomu na pewno nie przyszło do głowy pytać jakim cudem śmigłowiec z takim rodowodem ,,przypadkowo" zgubił się w Norze. Sylvain może i był człowiekiem wielkiej kreatywności, ale zdecydowanie nie chciało mu się na poczekaniu wiarygodnej historyjki. Wątpił, by ktokolwiek uwierzył mu w to, że znalazł błyszczącego nowością Changhe na ulicy i tak po prostu go przygarnął. Nie, Sylvain Berthier nie był głupi. Co najwyżej mocno stuknięty. Dlatego skrzętnie zatarł wszelkie ślady przeszłości swojej nowej maszyny i pozbył się z kokpitu jakichkolwiek urządzeń ułatwiających namierzanie.
     Dopiero wtedy razem z Ćwiekiem przystąpił do właściwej akcji ociekającej wręcz swoim artyzmem. Plan zakładał, by było krzykliwie, ale elegancko i jakoś tak... klasycznie? Sylvain widział swoją machinę zagłady z wyszczerzonym, zębatym pyskiem na przodzie, który kojarzył mu się ze zdjęciami Splitfire'ów. Felix podsunął mu też pomysł, by nadać śmigłowcowi jakieś znaczące imię. Ot tak dla zabawy. To wystarczyło, żeby przekonać Francuza. W ten sposób Changhe zyskał nowy, całkowicie adekwatny przydomek: Śmierć z Powietrza. I już, już mieli zabrać się do pracy, gdy nagle uwagę blondyna przykuł nowy cyborg. Stosunkowo szybko okazało się też, że cyborg być może zostanie w rodzinie na dłużej.
     – Jak dla mnie to żaden problem – skwitował Sylve, zmierzywszy giganta krytycznym wzrokiem artysty – Wpasuje się do nas.
     – Fera o tym wie? – upewnił się Felix.
     – Zaczęłam właśnie od spytania Fery o zdanie – zapewniła Polka.
     Sylvian jednak w tym samym momencie zupełnie przypadkowo uciekł myślami w bardziej niż bardzo odległe miejsca. Oczyma wyobraźni zobaczył co najmniej kilka mniej lub bardziej dramatycznych akcji z udziałem siebie i nowego towarzysza zbrodni. Spodobała mu się ta wizja. A jakby tak jeszcze dodać do tego całego bałaganu Echo...
     – Będziemy kumplami – wypalił ni stąd, ni zowąd, posyłając Craigowi swój firmowy, rozbrajająco szczery uśmiech.
     Cyborg w odpowiedzi na jego oświadczenie uniósł jedną brew.
     – Mam względem ciebie całkiem konkretne plany, złociutki – doprecyzował Leviathan. – Uwierz, że nudził się nie będziesz u nas. Prawda, mon ami? – zwrócił się do Ćwieka, szukając poparcia dla swoich słów.
     – Zdecydowanie – haker bez wahania pokiwał głową, zgadzając się na wszystko.
     – Lena – cyborg chwilowo zwrócił się do swojej towarzyszki – Jesteś absolutnie pewna, że Szczury pomogą z moim problemem?
     Polka uśmiechnęła się przebiegle i uniosła do góry jeden palec, uciszając tym zbierającego się do zadawania pytań Sylve.
     – Craig ma problem z Rosjanką i jej bandą – oświadczyła na tyle wyraźnie, by na pewno wszyscy zrozumieli.
     Sylvain Berthier zamknął usta, natychmiast poważniejąc. Zmrużył oczy w niekłamanej nienawiści, wyprostował ręce wzdłuż ciała i rozciągnął palce, szykując się do zaciśnięcia pięści. Ściągnął też brwi tak mocno, że niemalże zetknęły mu się nad nosem. Nastroszył się, a na jego twarz wypłynął pełen ponurej determinacji grymas. Nienawidził ruskich z całego swojego niezdolnego do nielubienia kogoś serca.
     – Imię, nazwisko i miejsce, gdzie się ten pomiot szatana ukrywa – zażądał, strzelając kostkami dłoni. Ćwiek przezornie odsunął się o pół kroku. Craig po raz kolejny przybrał na twarz skonsternowaną minę. Elena natomiast uśmiechnęła się pobłażliwie.
     – A broń masz?
     Ręka Francuza wystrzeliła w stronę Śmierci z Powietrza.
     – Widzisz, Craig? – spytała wesoło cyborga – Odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach.
     – Widzę... Nie lubisz Rosjan, huh?
    – Nienawidzę – oświadczył Sylvain z całkowitą pewnością. – No... Może niekoniecznie w s z y s t k i c  h Rosjan jak popadnie, ale stanowczej większości. Wariaci, mówię ci. Nigdy nie ufaj ruskim.
     – Tia... Faktycznie ma to jakiś sens... – zgodził się Craig. – Ciebie też oszukali?
    Tym razem dla odmiany Leviathan parsknął śmiechem.
     – A żeby tylko! Pojechałem na pokojową, rozumiesz, p o k o j o w ą rozmowę o rekrutację. Facet przywitał mnie łopatą i kulką między oczy. Umarłem. Po prostu mnie facet zastrzelił jak kundla. A jeśli ktoś mnie zabija to automatycznie go nie cierpię. Dlatego nie zabijaj mnie, bo chciałbym się z tobą lubić.
     Craig chyba nie do końca mu uwierzył. Rozejrzał się dyskretnie po pozostałych, sprawdzając czy któryś ma ochotę jakoś skomentować aż takie stężenie absurdu w jednej wypowiedzi. Niestety zarówno Elena jak i Ćwiek uwierzyli mu na słowo już jakiś czas temu. No bo dlaczego mieliby mu nie wierzyć? Świadków może i nie miał (jeszcze), ale Felix na samym początku ich znajomości mógł pooglądać jeden z jego jak najbardziej prawdziwych aktów zgonu. Miał też własny grób z bardzo ładnym, jasnym pomnikiem na cmentarzu w Edenie. I – co najważniejsze – żadnych powodów do tego, by kłamać.
     – Poważnie mówisz? – upewnił się w końcu cyborg. – Umarłeś i dalej żyjesz?
     – Nie raz, mon ami – Sylve uśmiechnął się niewinnie, dawno już zapominając o swojej wściekłości. – Dobrze... To wy tu sobie jeszcze porozmawiajcie, a ja zajmę się czymś pożytecznym. I tak spotkamy się jeszcze z milion razy!
     Już odwrócił się, by w spokoju wrócić do swojej maszyny i zacząć swoje nowe dzieło stworzenia, gdy przypomniał sobie o jednej nader ważnej kwestii.
     – Hej, Elen? Masz potem chwilkę?
     – Coś się znajdzie... A co?
     – Jesteś moim jednym z niewielu pewnych źródeł kobiecej wiedzy. No... W każdym razie bardziej pewnym niż taka, powiedzmy sobie szczerze, Cup albo Fera. Będę miał kilka pytań.
     – Co ty znowu planujesz? – wtrącił się Fel.
    Sylvain Berthier wyszczerzył się tak, jak potrafił tylko, gdy wpadał na kolejny niesamowity pomysł.
     – Coś super – rzucił na odchodnym, machając towarzystwu ręką.
     Nie dało się ukryć, że Sylvain w kwestiach rekrutacji nie miał zbyt wielkich osiągnięć. Raz jeden poszedł na spotkanie z kimś ważnym i od tego czasu osoba ta miała go najwyraźniej za lekko niedorozwiniętego. Do tego ukradł Japończykowi mechaniczną sekretarkę o mentalności dziecka i nieomal ukradł mu kota. A samotny wypad Berthiera na poszukiwanie rekrutów pozbawił go życia. Sylvain musiał spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że akurat do tego talentu zdecydowanie nie miał. Dlatego litościwie usunął się z dyskusji, pozwalając dorosłym porozmawiać jak trzeba. Grunt, że wyraził swoje zdanie w kwestii nowego kolegi. Teraz pozostało mu tylko czekać na efekty.
     Schylił się do pozostawionej na podłodze torby i pogrzebał w niej chwilę, szukając odpowiedniej farby oraz ołówka. Z czerwoną puszką stojącą dumnie tuż obok wielkiej płachty kartonu rozłożonej na ziemi zabrał się za planowanie kształtu zębatej paszczy dla swojego śmigłowca. Z tyłu głowy z wolna rysował mu się już projekt całej reszty maszyny, który tylko czekał na skonsultowanie go z Felem i ostatecznie wykonanie. Sylvain cieszył się na myśl o tym jak będzie wyglądała jego maszyna. Szkoda tylko, że musiał ją rozbić tego samego dnia, w którym przydać się miała po raz pierwszy.

Krótko, bo krótko, ale jak chcesz coś Red dodać, to się nie krępuj