piątek, 11 lutego 2022

[Alkai CD Sumin] Niezapowiedziane towarzystwo

    Alkai Underwood miał bardzo proste i poukładane życie. Wbrew pozorom. W niedziele nie budziło go nic, więc zwykle zostawał w łóżku do co najmniej jedenastej. Przez pozostałe sześć dni w tygodniu budzik bezlitośnie budził go o nieludzkiej 7:30. Wstawał więc rano i szykował sobie szybkie śniadanie. Przeważnie jego wybór padał na tosty z czymkolwiek, bo ich przygotowanie wymagało minimalnego zachodu. Ale – kiedy naprawdę nie chciało mu się niczego dla siebie robić – zwykle sięgał po pierwszy w zasięgu ręki owoc, który wyglądał, jakby zbliżał się do momentu swojego życia, w którym zdajanie go byłoby w najlepszym przypadku kiepskim pomysłem, w najgorszym zaś – ryzykownym. Nakarmienie Winniego, małej bestii, z którą zdecydował się dzielić życie, i doprowadzenie się do porządku wystarczająco, by pokazać się światu zajmowało mu mniej więcej pół godziny. A potem – około ósmej rano – schodził piętro niżej do jego bardzo własnej kawiarni.
    W The Lookout Cafe na godzinę przed otwarciem zwykle działo się sporo. Alkai zaczynał swój dzień w pracy od włączenia muzyki i ekspresów. Była to decyzja niemalże strategiczna. I to z trzech powodów zresztą! Po pierwsze: Underwood potrzebował porządnej kawy, by zacząć funkcjonować jak normalny człowiek i być może przestać ziewać po kilka razy na minutę. Po drugie: i tak musiał rozgrzać ekspresy w całości – nie tylko wodę wewnątrz – jeśli te miały spełniać swoją funkcję, tak jak oczekiwał tego Al. A to niestety zajmowało im chwilę. Wreszcie po trzecie: gdyby cokolwiek było nie tak, Alkai wolał o tym wiedzieć jeszcze przed otwarciem kawiarni. Nie chciałby przecież dopuścić do tego, żeby pechowy pierwszy klient wrócił do niego z absolutnie niewypijalną kawą i pytaniem co się stało. Dlatego pierwsza podwójna porcja espresso zawsze należała tylko i wyłącznie do Underwooda. A w międzyczasie – gdy wszystkie maszyny budziły się do życia tak samo wolno i niechętnie jak ich właściciel – Alkai upewniał się czy wszystko na pewno dokładnie sprzątnął po zamknięciu. I dla całkowitej pewności raz jeszcze przecierał stoliki i bar. Uzupełniał też zużyte poprzedniego dnia zapasy, żeby w połowie pracy niczego mu nie zabrakło. Czyli głównie dosypywał kawy do młynków. Sprawdzał też, ile zostało mu mleka i syropów. Jeśli czegoś brakowało – miał jeszcze mnóstwo czasu, by wyciągnąć i donieść więcej. I to wszystko odbierając bardzo skromną, chociaż świeżą dostawę ciastek i słodkiego pieczywa wprost spod tylnych drzwi.
    Underwood nie miał większych złudzeń. Do The Lookout nie przychodziło się po to, by zjeść ciastko. Większość pewnie nawet nie brała pod uwagę takiej opcji lub zwyczajnie o niej nie wiedziała. Kawiarnia Alkaia nie miała w końcu otwartej, przeszklonej lady, z której słodkości mogłyby kusić klientów. Miała zabudowany bar, pod którym chowało się naprawdę wiele rzeczy. I jakkolwiek Alkai świetnie by się tam nie odnajdywał, wolał jednak nie pokazywać swojego perfekcyjnego chaosu przypadkowym ludziom. Underwood miał jednak tych kilku stałych klientów, którzy wpadali do niego na śniadanie i z przyjemnością domawiali do swojej kawy bajgla czy pączka. Czy dla tych kilku klientów zadawał sobie dodatkowy trud? Owszem, robił to tylko dla nich. A jeżeli tego konkretnego dnia któryś postanowił nie przychodzić, zamówione słodkości i tak się nie marnowały – Al miał mnóstwo powodów i okazji, by zaopiekować się porzuconymi resztkami.
    Potem przychodziła wyczekiwana przez co najmniej trzynastu studentów i czterech poważnych dorosłych w drodze do pracy godzina 9:00. Była to godzina magiczna i znacząca. Godzina, gdy Alkai Underwood, dopijając resztę swojej kawy, otwierał do tej pory zamknięte na zamek drzwi The Lookout Cafe i przekręcał wiszącą na nich staromodną tabliczkę. Tylko nie zrozummy się źle: to nie tak, że pod lokalem na krótko przed otwarciem ustawiały się kolejki. Mimo fantastycznej kawy i firmowego klimatu bardzo przytulnego, komfortowego miejsca, kawiarnia naprawdę rzadko przeżywała prawdziwe oblężenia. Większy ruch zaczynał się dopiero po trzynastej, a i wtedy Underwood nie miał większych problemów z nadążeniem za zamówieniami. Tylko dzięki temu nigdy nie rozważał zatrudniania kogoś poza sobą. Póki radził sobie sam, a kawiarnia była jak najbardziej opłacalna, nie miał powodów, by cokolwiek zmieniać. I tylko czasami ktoś Alkaia rano zaskakiwał, wchodząc do kawiarni od razu po otwarciu, więc mimochodem całą drogę od drzwi do baru pokonywali wspólnie. Zwykle jednak to on czekał na swoich ulubionych klientów. Nieważne czy byli starzy, czy nowi. Każdy człowiek, który odwiedzał The Lookout był ulubionym klientem Underwooda. Po prostu niektórzy byli ulubieni bardziej.
    Trochę czasu dla siebie Al znajdował dopiero po zamknięciu kawiarni, czyli najwcześniej po godzinie 17. Wtedy też zamawiał sobie jakiś konkretny, ciepły obiad z dostawą z jakiejś pobliskiej restauracji. Alkai nie miał w zwyczaju używać swojej absurdalnie małej kuchni zbyt często. Nie żeby jej nie uwielbiał! Kochał gotowanie na parapecie! Po prostu po ośmiu godzinach na nogach, kiedy po ostatnim kliencie musiał jeszcze wysprzątać całą kawiarnię, bo wiedział, że następnego dnia za nic nie wstałby wcześniej, żeby to nadrobić, wizja stania nad garnkiem wydawała mu się lekko… przytłaczająca. Zdecydowanie lepiej funkcjonował, kiedy obiad przyjeżdżał do niego pod koniec sprzątania. Mógł wtedy podziękować dostawcy napiwkiem i zabrać jeszcze ciepłe jedzenie prosto do swojego mieszkania. Wtedy nadchodziła ta najbardziej spontaniczna część dnia Underwooda, której nigdy nie planował jakoś dokładniej. Dlatego czasem zostawał w domu do wieczora i odpoczywał, jeśli tego właśnie potrzebował. Podlewał kwiatki, bawił się z Winniem albo najzwyczajniej w świecie oglądał coś na swoim cudownym, kontrolującym większość jego życia tablecie wyciągnięty w poprzek łóżka. Ewentualnie robił cokolwiek innego na co miał właśnie ochotę i to nie wykluczając zdrowej drzemki czy spaceru do pobliskiego parku. Sporadycznie przychodzili do niego znajomi. Nie żeby Alkai ich nie miał. Znał całkiem sporo ludzi i większość z nich coś studiowała. Po prostu częściej to on wychodził do ludzi niż ludzie przychodzili do niego. A czasami zdarzało się i tak, że wieczorem był z kimś umówiony. Albo wychodził do któregoś z otwartych w tygodniu klubów. Antillia miała zaskakująco korzystne połączenia z Walhallą. Dlatego Alkai rzadko musiał się martwić transportem, gdy już po północy wracał do swojego mieszkania, by paść na łóżko i złapać tych kilka ostatnich godzin snu przed kolejnym budzikiem.
    Chyba że była to sobota – wtedy o siedemnastej zamykał kawiarnię na dwie godziny tylko i wyłącznie po to, by móc szybko sprzątnąć, zjeść w spokoju obiad i chwilę posiedzieć w ciszy. Soboty w The Lookout były zdecydowanie najbardziej intensywnymi dniami w całym tygodniu Alkaia, bo po dwugodzinnej przerwie otwierał kawiarnię ponownie. Różnica polegała jedynie na tym, że muzyka grała nieco głośniej, światła były bardziej przyciemnione, a klienci generalnie nieco starsi niż wcześniej i częściej zamawiali kolorowe drinki niż cappuccino. Wtedy też rzeczywiście miał okazję, by używać baru i by popisywać się przed klientami wszystkimi sztuczkami, których nie mógł zrobić z kawą. A miał się czym chwalić, więc robił to raczej często i chętnie. W soboty The Lookout było czynne od dziewiątej rano aż do pierwszej w nocy. I mimo wszystko wciąż zdarzali się ludzie, którzy potrafili z nieukrywanym rozczarowaniem pytać, dlaczego tak krótko. Czy Alkai ich rozumiał? Oczywiście, że ich rozumiał. Czy zamierzał przeciągać godziny otwarcia ponad te ustalone, by zadowolić kilku lekko pijanych ludzi? Oczywiście, że nie, bo cenił sobie swój wolny czas. Zwłaszcza, że w niedzielę również otwierał kawiarnię popołudniu i zamykał ją w nocy.
    Al miał swój ustalony rytm tygodnia, z którym było mu po prostu dobrze i który całkowicie odpowiadał wszystkim jego bieżącym, megalopolijskim potrzebom. Każdy tydzień był podobny do tego poprzedniego, chociaż nie tak do końca identyczny i szalenie mu się taki stan rzeczy podobał. Panował nad tym wszystkim i radził sobie fenomenalnie. Zwykle na nic nie brakowało mu czasu i żyło mu się naprawdę spokojnie. To znaczy, tak właśnie było, dopóki pewna persona nie zaczęła dobijać się do tylnych drzwi The Lookout Cafe o trzeciej w nocy.
    Powiedzieć, że Alkaia Underwooda mocno zaskoczyła tak niezapowiedziana wizyta byłoby chyba sporym niedomówieniem. Nawet Zeke nie robił mu takich rzeczy i nie pojawiał się znikąd pod drzwiami bez żadnego ostrzeżenia. Alkai szybciej spodziewałby się inwazji obcych cywilizacji niż tego, że w czwartkową noc tuż po trzeciej usłyszałby pukanie do drzwi. Chyba właśnie dlatego nie przejął się zbytnio podejrzanym dźwiękiem, gdy usłyszał go po raz pierwszy. Zwyczajnie wziął odległe stukanie za przesłyszenie, zbył wzruszeniem ramion i jakby nigdy nic wyrzucił skórkę po bananie do kosza na śmieci. A potem wyszedł z kuchni i znalazł się przy łóżku. Zajęło mu to dokładnie trzy kroki, w czasie których zdążył i ziewnąć, i się przeciągnąć. Usiadł na materacu i dla świętego spokoju zerknął na ekran telefonu. Tylko po to, by – w zasadzie zgodnie z przewidywaniami – odnotować, że nie czekała na niego ani jedna wiadomość od stojącego pod drzwiami niezapowiedzianego znajomego. Swoją ignorancją nie skazywał na włóczenie się po mieście do rana żadnej zbłąkanej duszy w potrzebie. Uświadomił sobie jedynie, że do budzika zostało mu zaledwie niecałe cztery i pół godziny.
    Musiało mi się wydawać, stwierdził w końcu i odłożył urządzenie na parapet. Znowu ziewnął. Czas spać…
    I właśnie wtedy, gdy już sięgał ręką po kołdrę, żeby się pod nią wślizgnąć; gdy już-już prawie się położył, intruz za drzwiami załomotał w nie ponownie. Tylko tym razem o wiele głośniej i natarczywiej. Alkai zmarszczył brwi i wyprostował się, nasłuchując uważniej. Zdecydowanie coś się tutaj nie zgadzało.
    Ostatecznie podjął kluczową decyzję, by wstać i sprawdzić kim był intruz, biorący szturmem drzwi. J e g o drzwi. Nie mógł to być złodziej. W końcu żaden szanujący się włamywacz nie budziłby właściciela, by okraść jego kawiarnię. Nie zachowywałby się też tak głośno. Oczywiście istniało pewne prawdopodobieństwo, że była to najzwyklejsza pułapka. Alkai zwabiony hałasem przynajmniej teoretycznie miałby być łatwym celem, którego złodziej – lub wręcz złodzieje – ogłuszyłby tuż po uchyleniu drzwi. Albo uśpił jakimś paskudztwem i wtedy wszedł do środka, nie przejmując się już niczym. Problem polegał na tym, że Alkai miał pewną przewagę w kwestii zaskakiwania ludzi, więc odrzucił ten pomysł niemal z marszu. Szybko zorientowałby się nie tylko w liczbie napastników, ale też w ich zamiarach i prawdopodobnie mógłby spróbować przegonić nieproszone towarzystwo jeszcze przed przekręceniem klucza w zamku. Ale mógł to być ktoś, kto potrzebował pomocy. Może kogoś dźgnięto nożem i właśnie powoli wykrwawiał mu się na progu? Może kogoś pobito w jednym z zaułków, a rozładowany telefon nie pozwalał wezwać innej pomocy? Może był to ktoś chory? Ktoś kto potrzebował, by wskazać mu drogę do domu? Ktoś zagubiony? Potrzebująca pomocy dziewczyna ścigana przez jakiegoś podejrzanego typa? Dziecko? Może jednak znajomy, któremu przyszedł do głowy naprawdę głupi pomysł na dowcip? Trzecia w nocy nie była momentem, w którym oczekiwałby wizyty kogokolwiek. Wobec tego nie miał pojęcia kogo miałby zastać po drugiej stronie drzwi. Spodziewał się więc wszystkiego z równym prawdopodobieństwem.
    Z takimi myślami zszedł po schodach, jednocześnie starając się rozeznać w sytuacji odpowiednio wcześniej. Pierwsze wrażenie połaskotało go w tyle głowy już gdzieś na szczycie klatki schodowej. Nie było specjalnie nieprzyjemne. Było… wibrujące, ale łatwe do przeoczenia. Oczywiście tylko wtedy, gdyby to nie był środek nocy, a w bliższej okolicy znajdowali się inni ludzie. O trzeciej w absolutnie wymarłym budynku, Alkai nie miał żadnej możliwości, by skupić się na czymkolwiek innym. Nawet gdyby bardzo chciał. Jednak wrażenie cudzej obecności tylko delikatnie muskało ten dodatkowy zmysł, który Alkai odziedziczył po Underwoodach. Jeszcze niczego mu nie mówiło z tej odległości. Subtelnie dawało znać, że mógłby podejść nieco bliżej i przekonać się, co też siedziało w głowie intruza. Na ten moment Al wiedział jedynie, że człowiek pod jego drzwiami był całkiem sam.
    Dobre i to.
    W połowie długości schodów Alkai poczuł wyraźne ukłucie jego bardzo własnego niepokoju. Zdał sobie bowiem sprawę z jednego, niesamowicie istotnego szczegółu – osoba dobijająca się do drzwi jego kawiarni nie była człowiekiem. Nie była też mutantem. Była kimś innym, chociaż tak niezupełnie. Alkai wyczuwał dwa główne elementy składowe nastroju intruza: ciekawość i nudę. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo wszystko było dziwnie pokręcone i niewyraźne. Trochę tak jakby rozmawiał z kimś, kto używał innego języka niż on. Ale takiego innego języka z tego samego kawałka świata. Część rzeczy brzmiała całkiem podobnie, a innych był w stanie się domyślić. W gruncie rzeczy mógł wyłapać jakiś ogólny sens całości i z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że miał rację. Jednak wciąż pozostawało w tym wszystkim sporo miejsca na absolutny bełkot, który nie mówił mu zupełnie nic.
    – Czym ty, kurna, jesteś? – pomyślał na głos, zeskakując z ostatnich schodów. A jednak mimo wszystko przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi. Tak tylko troszkę. Na tyle, by w nich stanąć, ale nie na tyle, by otwierać je na oścież.
    Nie ulegało żadnym wątpliwościom, że przed Alkaiem stała niższa od niego kobieta. I chociaż światło latarni za jej plecami ukrywało większość szczegółów, Al nie mógł nie zauważyć azjatyckich rysów twarzy nieznajomej i bijącej od niej w bardzo oczywisty sposób atrakcyjności. Wydawała się bardzo delikatna – wręcz filigranowa – a opadająca na jej oczy prosta grzywka i długie włosy tylko to wrażenie potęgowały. Czy oczarowała Alkaia? Sprawiedliwie przyznał przed samym sobą, że była piękna. Ale była też zdecydowanie nie na miejscu, wybierając zły czas i złe okoliczności, by mógł to należycie docenić. Alkai zwyczajnie nie był w stanie uwierzyć w coś tak surrealistycznego o tak nieludzkiej porze.
    – Otwieramy o 9... – zaczął, marszcząc brwi.
    Zupełnie jakby to miało cokolwiek tłumaczyć. Albo jakby miało sprawić, że nieznajoma speszy się i odejdzie, by wrócić rano. Za nic nie przewidziałby, że kobieta błyśnie zębami w nieskrępowanym uśmiechu. Ba, w dodatku całkiem uroczym uśmiechu, który w każdej innej okoliczności mógłby złapać nieświadomego zagrożenia mężczyznę za serce. Nieznajoma, poza tym, że była oczywiście piękna, była także w bardzo oczywisty sposób niebezpieczna... A Al zbyt poirytowany i zmęczony, by jakikolwiek uśmiech zyskał nad nim władzę.
    – A jednak już tutaj jesteś – odpowiedziała z prostotą. Nie siliła się na udawanie czegokolwiek. Nie była zagubiona. Nie potrzebowała pomocy. Po prostu przyszła pod tylne drzwi zamkniętej kawiarni i zachowywała się tak, jakby to wszystko było całkowicie normalne. Jakby to było leniwe popołudnie, a nie pora na godzinę przed świtem. Jakby mogła tak po prostu liczyć, że kawiarnia otworzy się specjalnie dla niej. Jakby sam Al czekał na nią z otwartymi ramionami. – Mogę wejść?
    – Nie.
    Kobiety nie zaskoczyła tak bezpośrednia odmowa. Albo i zaskoczyła, ale ten krótki przebłysk zwyczajnie minął uwagę Underwooda i utonął w reszcie bełkotu? Nieznajoma wciąż nie miała dla niego większego sensu i zdecydowanie nie wzbudzała zaufania. Ta jej wszechogarniająca chyba-ciekawość przy zerowym poczuciu czegokolwiek, co Al mógłby uznać za poczucie winy, zwiastowała nadchodzące kłopoty. I kiedy tak zastanawiał się nad tym, jak zinterpretować to, co czuł na jej temat, dziewczyna patrzyła na niego z żywym zainteresowaniem, przekrzywiając głowę lekko w bok. Zupełnie jakby Underwood był jakimś ciekawym okazem, któremu trzeba było się dokładnie przyjrzeć.
    – Nie? – spytała miękko i uśmiechnęła się jeszcze cieplej. – Na pewno?
    – Dziewczyno, ja cię nawet nie znam.
    Kobieta jednym zgrabnym ruchem wyciągnęła do niego otwartą dłoń. Uścisnął ją z wyraźnym wahaniem.
    – Sumin – powiedziała jakby nigdy nic, wciąż nie przestając się uśmiechać.
    – Errrrm… Alkai?
    Dziewczyna opuściła rękę.
    – Bardzo ładne imię, Alkai.
    – Huh, dzięki?
    – Teraz już mnie znasz. Mogę wejść?
    Nie czekając na odpowiedź popchnęła drzwi, żeby przecisnąć się obok. Alkai był jednak nieco szybszy i przesunął się o krok w bok, żeby zasłonić wejście swoim ciałem. Sumin uniosła ręce w obronnym geście, w ostatniej chwili ratując się od rozpłaszczenia nosa na torsie mężczyzny. Tylko delikatnie go musnęła czubkami palców. Szybko cofnęła się o krok. Obrzuciła go wzrokiem, który wyraźnie sugerował mu, że nie wszystko poszło zgodnie z jej pierwotnym planem. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Alkai odpowiedział jej najbardziej ostrzegawczym spojrzeniem, jakim tylko był w stanie. Nie było to zbyt proste, kiedy jednocześnie starał się stłumić ziewnięcie.
    – Zrób tak jeszcze raz – rzucił w końcu – a zatrzasnę ci te drzwi przed samym nosem i zostawię na ulicy.
    – Skoro jeszcze tego nie zrobiłeś to znaczy, że wcale nie chcesz ich przede mną zamykać – odpowiedziała mu butnie z całkowitą pewnością i wyzywająco skrzyżowała ręce na piersiach.
    Alkai potarł palcami zmęczone oczy i westchnął ciężko. No właśnie? Czemu po prostu nie zamknąłeś ich od razu? Miałeś do tego pełne prawo. Ale to Sumin miała rację. Było w tej dziewczynie coś intrygującego. Ciekawiła go i chyba tylko dlatego zaczął z nią rozmawiać. Zresztą, czy spotkania takie jak to zdarzały się codziennie? Sumin biorąca szturmem jego kawiarnię nie mogła być pierwszą z brzegu przypadkową kobietą, która miała zbyt wiele wolnego czasu o chorych porach.
    – Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś, co?
    – Przyjechałam pociągiem – odpowiedziała wymijająco. Ten bardzo elegancki, ale ciepły i uroczy uśmiech cały czas błądził po jej wargach. – A później autobusem.
    – Domyślam się, że nie na nogach… – mruknął. – Czekaj… Pociągiem?
    – A-ha – przytaknęła.
    – Czyli ty nie jesteś z Edenu? – zerknął na nią i zmrużył oczy z nową podejrzliwością.
    – Nie…? Przyjechałam z Shangri-La. A co…?
    Och, no oczywiście, że z Shangri-La. A co myślałeś? Alkai zignorował jej pytanie. Miał zbyt wiele własnych, by jeszcze dodatkowo przejmować się cudzymi.
    – Skąd wiedziałaś o tym miejscu? Przecież nie jesteś z okolicy.
    – Znajomi opowiedzieli mi o twojej kawiarni. W samych superlatywach zresztą, więc postanowiłam przyjechać i sama sprawdzić…
    – W środku nocy – dokończył za nią Al., krzywiąc się przy tym lekko.
    – W środku nocy – zgodziła się z nim Sumin.
    – I najwyraźniej nasi bez wątpienia wspólni znajomi nie wspomnieli ci o godzinach otwarcia… – mruknął Al, nieco bardziej do siebie niż do swojej przypadkowej towarzyszki. – Powiesz mi, z łaski swojej, kto to był?
    Sumin zmierzyła go nieodgadnionym wzrokiem. Z tym delikatnym uśmiechem wydawała się taka łagodna. Taka… niewinna i bezbronna. Zupełnie jakby ktoś stworzył ją tylko po to, by wabić ludzi. Jednak Alkai widział coś, na co normalnie raczej nie zwróciłby uwagi. Za wachlarzem gęstych rzęs czaiło się zagrożenie. Ciepły uśmiech, który miał stopić mu serce nie był dla niego. Był dla Sumin. Uśmiechała się do siebie. I bawiła się nim czy tego chciał czy nie. Cała ta rozmowa była dla niej zabawą. A jej zadowolenie i ciekawość mieszały się ze znudzeniem, tworząc ciężką, lepką mieszankę. Alkai czuł się dokładnie tak, jakby jego biedny, zmęczony mózg został zanurzony w miodzie. Co, jak nietrudno się było domyślić, niczego nie ułatwiało. Wręcz przeciwnie.
    – Czy to jest jakieś przesłuchanie? Jesteś z policji czy coś?
    – Próbujesz wziąć szturmem moją kawiarnię – Alkai skrzyżował ręce na piersi. – Chyba mam prawo wiedzieć z kim mam do czynienia. I kto za to odpowiada.
    – Ale po co ci to wiedzieć? Co za różnica kto mi powiedział…
    – Mam zamiar skończyć kilka znajomości.
    – Wow, nie musisz być taki niemiły – zerknęła na niego z ukosa.
    – Sumin, jest chwila po trzeciej w nocy, a ja widzę cię po raz pierwszy w życiu. Czego się spodziewałaś? Kwiatów? Czerwonego dywanu? Fajerwerków?
    Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.
    – Spodziewałam się, że mnie wpuścisz. Znajomi mówili, że lubią do ciebie przychodzić, bo jesteś w porządku.
    Alkai westchnął. Powoli do niego docierało, że jego nowa znajoma nie zamierzała się poddawać. Trzymanie jej na progu nie tylko nie miało żadnego sensu, bo Sumin nigdzie się nie wybierała. Nie miało żadnego sensu, bo zabierało mu cenny czas, który pozostał do rana. Musiał ją wpuścić. Wciąż istniała szansa, że być może zadowoliłaby się posiedzeniem w pustej kawiarni przez dwadzieścia minut i zostawiła go w spokoju? Czy miał cokolwiek do stracenia poza – oczywiście – cennymi minutami snu? Ano nie miał.
    – Czyli mówisz, że chcesz t y l k o odwiedzić The Lookout? – upewnił się jeszcze.
    Sumin pokiwała głową.
    – Tylko posiedzieć w środku? Absolutnie nic więcej?
    – Nie, tylko posiedzieć. Przecież cię nie okradnę.
    Alkai zmierzył ją długim, uważnym spojrzeniem. A potem odsunął się na bok z kolejnym dobitnym westchnięciem. Czy mógł jej ufać? Oczywiście, że nie. Czy mu to przeszkadzało? Oczywiście, że nie. Z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu.
    – Dobra, niech stracę... Właź – zarządził i gestem zaprosił ją do środka.
    Szczęścia, które wymalowało się na twarzy i emocjach Sumin nie sposób było opisać w żadnym znanym ludzkości języku. Nie potrzebowała nawet dodatkowej zachęty, by przekroczyć próg.
    – Dzięki, Alkai!
    Underwood tylko zamknął za nią drzwi i bez słowa pacnął palcami włącznik światła.
    Oczom dziewczyny ukazało się bardzo proste, kwadratowe pomieszczenie. Takie, które poza ciemną podłogą i szarymi, betonowymi ścianami nie reprezentowało sobą zbyt wiele. W zasadzie jedynymi jego ozdobami była na wpół żywa monstera w doniczce w kącie i seria czarno-białych kadrów z Ameryki (gwoli ścisłości podróżniczych wspomnień właściciela tego przybytku), które w prostych czarnych ramkach wisiały nad nią. W pomieszczeniu było natomiast całe mnóstwo drzwi prowadzących w każdą z czterech stron świata. Te podwójne – na prawo od tylnego wyjścia – prowadziły do toalet dla klientów. Te po przeciwnej stronie prowadziły wprost na klatkę schodową. Dostępu do niej broniła jednak prosta, ale jakże wymowna tabliczka informująca, że wszystko, co znajduje się za nimi jest „tylko dla personelu”.
    – Idź prosto – pokierował ją, odwracając jej uwagę od nielegalnych drzwi.
    Sam przeciął pomieszczenie, by uchylić przed dziewczyną zasłaniającą widok na kawiarnię ciemnoszarą kotarę. Tuż za nią znajdowało się właściwe The Lookout Cafe – idealnie chaotyczna w swoim uporządkowaniu mieszanina betonu, metalu i drewna, z której był tak cholernie dumny. Kawiarnia miała swój niezaprzeczalny klimat. Miała też trzy ogromne okna, które w całości podzielone były na mniejsze prostokątne szybki i które w połączeniu z surowymi ścianami nadawały jej nieco starodawnego, industrialnego stylu. Środek pomieszczenia wyłożono wzorzystymi płytkami, które nieco przypominały mozaikę poukładaną w symetrycznie, nieco przypominające kwiaty wzory. Ten sam motyw znalazł sobie miejsce na ścianie za barem – pięknym, chociaż prostym, drewnianym barem Alkaia, dość dużym by mogły przy nim usiąść trzy osoby i nie przeszkadzać innym klientom oraz sobie nawzajem. W The Lookout było też dość miejsca dla sześciu okrągłych stolików stojących na prostych metalowych nogach. Ich drewniane blaty wyglądały na stare, ale niekoniecznie zniszczone. Jakby wiele już w życiu widziały zanim stały się wyposażeniem kawiarni, ale równocześnie ktoś dbał o nie przez cały ten czas. Pasowały do utrzymanych w tym samym stylu krzeseł. Oraz do wielu roślin stojących w wielu przypadkowych miejscach. I do fotografii na ścianach przedstawiających jeszcze więcej Ameryki.
    – Och… – mruknęła Sumin.
    – Przytulnie, co? – uśmiechnął się lekko.
    – Tak, tak. Bardzo ładnie.
    – Staraliśmy się, żeby tak było.
    – „My”, czyli…?
    – Ja, mój szef, jego syn… cała ekipa remontowa – wyliczył na palcach. – The Lookout w życiu nie mogłaby wyglądać lepiej.
    Dziewczyna wyszła na środek kawiarni i powoli obróciła się wokół własnej osi, chłonąc każdy szczegół wystroju. Jej wzrok zatrzymał się na wąskich, ciemnych schodkach pod ścianą. Po ich metalowej poręczy pięła się dumnie trzykrotka.
    – To na antresolę – wyjaśnił zanim zdążyła spytać – ale poza kilkoma kwiatkami, siatką i poduszkami niewiele tam jest.
    – Masz tu nawet antresolę z siatką?
    Spojrzała na niego z nowym zainteresowaniem. Alkai uśmiechnął się do siebie.
    – Znajomi nie mówili?
    Sumin w odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
    – Tak, mam antresolę z siatką.
    – I można na niej siedzieć?
    – No, generalnie po to tam jest.
    – Mogę? – spytała, uroczo mrużąc oczy w uśmiechu.
    Wzruszył ramionami.
    – Pewnie.
    Sumin z gracją kotki wspięła się na schody. Alkai odprowadził ją wzrokiem i zajął sobie miejsce na jednym z wysokich krzeseł przy barze. Miał stamtąd o wiele lepszy widok na poczynania dziewczyny pod sufitem. Położył łokcie na blacie i podparł brodę otwartą dłonią, zerkając w górę.
    – I jak? – spytał po chwili.
    Sumin spojrzała w dół i uśmiechnęła się szeroko. Odpowiedział jej równie wesołym uśmiechem. Nie mógł nic poradzić na to, że chwalił się swoim najbardziej ulubionym miejscem na całym świecie. Wizyta Sumin może i była niezapowiedziana. Ale koniec końców oznaczała, że jedna więcej osoba mogła zobaczyć jego kawiarnię. Alkai kochał The Lookout Cafe. Uwielbiał obserwować jak inni też się w niej zakochiwali.
    – Bardzo wygodnie! – odpowiedziała mu. Dla dowodu położyła się całkiem na plecach. – Pewnie cały czas ktoś tu siedzi, co?
    – Nie, raczej nie.
    – Ludzie tu nie wchodzą? – przekręciła się na brzuch i spojrzała na niego uważnie pomiędzy oczkami siatki.
    – Tylko czasami. Zwykle wolą usiąść przy barze, jeśli już zostają.
    – Pfffff… Nie wiedzą, co tracą – stwierdziła tonem, który sugerował oczywistość – Stąd jest naprawdę dobry widok, wiesz?
    – Och, wiem – zaśmiał się – Ta siatka może i nie jest ulubionym miejscem wszystkich, ale… wciąż nie jesteś jej jedyną, ani nawet pierwszą fanką.
    – Jest nas więcej? – przechyliła głowę na bok i podparła ją wierzchem dłoni.
    – Niewielu więcej – poprawił ją – ale na waszym miejscu bym się cieszył.
    – Tak? Dlaczego?
    – Przynajmniej nie macie tam tłoczno. To jakiś plus?
    – Fakt – przyznała po chwili namysłu.
    Przez chwilę pomiędzy dwójką nowych znajomych zapanowało wygodne milczenie. Pasowało do tej surrealistycznej scenerii. Był środek nocy. Poznali się zaledwie chwilę wcześniej. Nie wiedzieli o sobie niemalże nic. Zupełnie im to nie przeszkadzało. Sumin podziwiała kwiaty na antresoli. Alkai myślami był przy czekającym u góry łóżku. Siedzieli w opuszczonej kawiarni na sześć godzin przed jej otwarciem. Oświetlało ich ciepłe światło żarówek. Za oknem ulicę zalewała błękitna poświata neonów. Było tak cicho i spokojnie jak tylko mogło być w ogromnej, pogrążonej we śnie metropolii.
    – Wejdziesz tu do mnie?
    Alkai otworzył oczy i zerknął na nową koleżankę.
    – Nie, dzięki.
    – Czemu? Chyba się mnie nie boisz, co?
    – Nie chce mi się – przyznał szczerze.
    – Och, okej. Czyli ty też jesteś z tych ludzi, którzy nie wchodzą na siatkę.
    – Ciekawe dlaczegooo… – końcówka wyrazu przeciągnęła się nienaturalnie, gdy ziewnął. – Przecież to nie tak, że zwykle stoję pod nią.
    – Ale teraz nie musisz.
    – Ale to nie zmienia faktu, że mi się nie chce.
    Dziewczyna zmrużyła oczy i delikatnie zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś. Alkai odwrócił głowę i zawiesił wzrok na oknie. Nie widział ulicy, ale zakładał, że i tak nikogo po drugiej stronie szyby nie było. Widział natomiast siebie. Oraz Sumin, która podążając za jego wzrokiem, również patrzyła w stronę szyby. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Pomachała mu samymi palcami.
    Co za dziewczyna.
    – Czym się zajmujesz, Sumin? – spytał ją od niechcenia.
    – Jestem malarką – oświadczyła dumnie.
    – Ooooh... Rozumiem. Przynieś kiedyś jakieś swoje obrazy, co? Albo chociaż ich zdjęcia.
    – Interesujesz się malarstwem? – spytała z nową ciekawością.
    – Niespecjalnie – odpowiedział zgodnie z prawdą – ale kocham ludzi z pasją. I ładne rzeczy.
    – Sugerujesz, że moje obrazy są ładne, chociaż nigdy ich nie widziałeś?
    – Nie wyglądasz jak ktoś, kto brzydko maluje.
    Sumin uśmiechnęła się do niego z radością. Jej ciekawość przychodziła falami – jak morze. Alkai mógłby przysiąc, że z każdym kolejnym przypływem sens i logika opuszczały jego mózg wypierane sukcesywnie przez obce uczucia. Działo się najgorsze: Alkai William Underwood pozwolił sobie na to, by odbić emocje swojego rozmówcy i poczuć tę samą ekscytację. Zaśmiał się sam do siebie na tę myśl.
    – Dziękuję! Ale mam jedno, małe pytanie: Jesteś zmęczony, Al?
    – Nie, czemu?
    – Jest środek nocy – zauważyła, na wypadek, gdyby o tym zapomniał – a ty masz coraz bardziej podejrzany humor.
    – Wcześniej ci to jakoś nie przeszkadzało, moja droga – parsknął.
    – Ale może tobie przeszkadza.
    – Po prostu potrzebuję kawy – stwierdził.
    – To fantastycznie się składa – klasnęła w dłonie. – Możesz zrobić nam kawę, skoro jesteśmy w kawiarni.
    Alkai odwrócił się z powrotem w jej stronę i parsknął krótkim niczym nieskrępowanym śmiechem.
    – Zapomnij – rzucił. – Nie ma mowy.
    – A to niby dlaczego? – zdziwiła się.
    – Ekspresy są umyte. Nie będę żadnego włączał o tej porze… Jeśli chcesz napić się kawy stąd musisz poczekać na otwarcie.
    – Czyli aż do dziewiątej? – spytała.
    Underwood wspiął się na wyżyny swojego absolutnie nieistniejącego talentu aktorskiego, by udać, że się mocno nad tym zastanawia.
    – Technicznie rzecz biorąc… Tak – stwierdził – Ale ponieważ to moja kawiarnia i ja ustalam zasady, możemy zrobić wyjątek i specjalnie dla nas otworzyć aż pół godziny wcześniej.
    – Ah tak? – uśmiechnęła się zadziornie.
    – Ah tak – odpowiedział uśmiechem i wstał z krzesła. – Ale jeśli masz ochotę na kawę już teraz i w dodatku nie przeszkadza ci towarzystwo moje i mojego małego futrzanego terrorysty… Musimy zmienić dekoracje.
    – Gdzie mnie zabierasz? – spytała podejrzliwie, siadając na siatce. Jeszcze nie podjęła decyzji, by zejść z antresoli.
    – Do góry! Ku czajnikowi elektrycznemu i kawie z filtra – zarządził.
    Może nawet zbyt optymistycznie niż wypadało w tym momencie. Ale kogo to obchodziło?

Sumin? For here or to go?