Ściana zbliżała się do SUVa nieuchronnie, jakby mówiła na głos jego pasażerom ,,Jestem waszym końcem!". Ale w tym wypadku groziła dwóm żywym trupom, które mogła co najwyżej na jakiś czas wyrzucić z obiegu. Pandora w żadnym wypadku nie martwiła się ścianą. Za to jej drobna ostała część zdrowego rozsądku przypomniała mutantce o trzech radiowozach i tym, co policja zrobi z ich pozbawionymi świadomości ciałami. Prawdę mówiąc, kobieta nie miała zielonego pojęcia, gdzie lądują przypadkowo lub mniej przypadkowo martwi uciekinierzy. Mogła jedynie sobie wyobrazić jak bardzo dziwna cisza musiała przez te dwie minuty panować wśród grupki niebieskich odpowiedzialnych za śmierć jakiegoś gościa. Ile było możliwości? Powiadomienie bliskich wydawało się najrozsądniejszym i najbardziej ludzkim zachowaniem, ale najpierw musieliby zidentyfikować zwłoki. A gdyby ktoś zorientował się, że złapali dwójkę terrorystów, obudziliby się w izolatkach w zaciśniętych kaftanach bezpieczeństwa. Albo dopiero w drodze do nich.
W każdym razie, Erro nie za bardzo uśmiechał się podobny obrót spraw. W tej chwili nie mogła sobie pozwolić na zgon, ani swój, ani Sylve.
- Nie wyskakuj! - krzyknęła szybko.
- Co?!
- Ci goście w przeciwieństwie do nas nadal mają samochody! - kobieta uderzyła kolbą pistoletu kilka razy w szyberdach, aż szybopodobna sklejka pękła. - Gdzie masz tą cholerną linkę?!
Leviathan załapał o co jej chodzi. W jednej chwili znalazł potrzebny gadżet i chwycił Erro w pasie. Wystrzelona kotwiczka przebiła się przez osłabioną szybę. Gdy tylko zaczepiła się na ścianie budynku, prawa fizyki wyciągnęły dwójkę mutantów z pojazdu wyszarpując ich przez szyberdach i ciągnąc pod kątem w stronę budynku. Dokładnie w tej samej chwili zza rogu wyjechała policja.
- HAHA! - wypalił zadowolony Berthier, gdy przelatywali nad radiowozami. - Tego się nie...
- ŚCIANA! - przerwała mu Wendigo.
Sylvain widząc kolejny niebezpiecznie szybko zbliżający się do nich budynek (i to w ciągu kilku minut!) niemal natychmiast odczepił linkę. Zamiast więc zderzyć się ze ścianą, wpadli na okno do czyjegoś mieszkania. Wylądowali w czyimś salonie, w akompaniamencie tłuczonej szyby, zerwanej zasłony i rozsypujących się po pomieszczeniu odłamków.
Pandora zaklęła pod nosem, podnosząc się z puszystego dywanu do pozycji siedzącej. Uderzyła w okno jako pierwsza i odczuwała tego nieprzyjemne, kłujące skutki na prawie całej długości prawej ręki. Rozejrzała się po pokoju, dopiero teraz zauważając siedzącego na kanapie dzieciaka, na oko dwunastoletniego. Chłopiec był w głębokim szoku, nie potrafiąc wydusić z siebie nawet przerażonego krzyku. Ciszę zakłócał jedynie telewizor i okrzyki policjantów, prawdopodobnie zbliżających się do rozbitego SUVa. Zmrużyła oczy.
- To się właśnie dzieje - powiedziała pokazując szerokim gestem bałagan - gdy się marnuje za dużo czasu na telewizję. Zrozumiano?
Dzieciak pokiwał powoli głową. Usatysfakcjonowana Brazylijka wstała na nogi. W międzyczasie Sylve dzielnie walczył z zasłoną o wolność i w końcu wyciągnął z niej głowę, obrócony w stronę włączonego telewizora.
- Hej, to Spongebob! - ucieszył się, na co Erro przewróciła oczami i pociągnęła go za kołnierz, niemal stawiając na nogi. - Ale to mój ulubiony odcinek! - protestował mężczyzna w drodze do wyjścia. Chłopak odprowadzał ich wzrokiem aż zniknęli w przedpokoju.
- Dobra - przyznała, gdy kilka minut później szli przez podwórko, nasłuchując radiowozów. - To było fajne.
- Pfft, oczywiście, że było - napuszył się zadowolony Francuz. - To w końcu był mój pomysł.
Pandora podsumowała swoje dzisiejsze obrażenia wydłubując z ramienia kawałki szkła. Poza straconym kciukiem nie wydarzyło się nic zmuszającego ją do dnia wolnego, więc z zadowoleniem stwierdziła, że ten dzień wyszedł jej tylko na dobre. Oczywiście każdy postronny człowiek słyszący relację z wysadzania budynku, odcinania sobie palca i szaleńczego rajdu po mieście zakończonego wizytą w czyimś mieszkaniu miałby o wszystkim zupełnie inne zdanie. To tylko utwierdza wszystkich w fakcie, że podsumowywanie swojej sytuacji to kwestia umowna, zależna od poglądów. Jak długo Erro dobrze się bawiła, nie traciła całych kończyn i nie dawała się złapać, wszystko wydawało jej się być na plusie.
Już miała zapytać ,,Co teraz?", gdy z niczego zadzwonił telefon Berthiera. To pytanie musiało mieć jakąś niewyjaśnioną moc sprawczą, skoro nie trzeba go było wypowiadać, by dostać odpowiedź. A przynajmniej takie wrażenie odnosiła Pandora, bo za każdym razem, gdy mówiła te dwa słowa, w ciągu następnej godziny działy się rzeczy niesamowite. Kobieta uśmiechała się złowieszczo, już czując, że ktokolwiek dzwonił w tym momencie do Sylve, nie bez powodu zrobił to w tym samym momencie, gdy zaczynała się już nudzić.
- Fera - rzucił Sylvain, również się uśmiechając. Wszyscy wariaci najwyraźniej myślą w podobny sposób.
Mężczyzna usiadł na mijanej właśnie ławce i poklepał miejsce obok siebie. Gdy Erro się do niego przyłączyła, odebrał telefon i od razu ustawił na tryb głośnomówiący, nie przejmując się placem zabaw tuż obok.
- Dzwonisz w idealnym momencie - powiedział na starcie do szefowej. - Właśnie zaczynaliśmy się nudzić.
- Czyli Erro dalej jest obok ciebie? - Fera nie brzmiała na zaskoczoną. - Świetnie. Po wiadomościach z radia wnioskuję, że dalej jesteście gdzieś na mieście.
- Zgadza się - odpowiedział Francuz.
- Coś do roboty? - wtrąciła z nadzieją Pinheiro.
- Nie do końca. Po prostu załatwiam pewne istotne sprawy - wyjaśniła Strzyga. W tle słychać było jakieś rozmowy i pokrzykiwania. - Jeśli chcecie wpaść powiedzieć ,,Cześć" to jestem w Norze.
- Wszystkie drogi prowadzą do Nory, co? - rzucił z westchnieniem Leviathan, bardziej do Erro niż Fery. Dopiero potem odpowiedział głośniej: - Co robisz w Norze?
- Mówiłam już: istotne sprawy.
- Jak istotne?
- Jak zawalenie wieżowca.
Francuz zastanowił się chwilę.
- To jakaś metafora? - zapytał.
Z głośnika dobiegł śmiech liderki Szczurów.
- Bardziej obietnica - odpowiedziała. Wendigo dałaby głowę, że w tym momencie Meksykanka uśmiechała się zbójecko. - To jak, wpadacie? Wolę dać znać ochronie, żeby do was nie strzelali.
- Straciłam kciuk i niemal dwukrotnie zderzyłam się ze ścianą. Co tam kilka kul... - Pandora wzruszyła ramionami.
- Czekaj, co?
- Widzimy się za chwilę - odpowiedział Sylvain i się rozłączył.
Wyciągnął ręce za głowę. Przez następnych kilka minut dwójka obdartych mutantów siedziała sobie na ławce obok placu zabaw, gapiąc się bezczynnie przed siebie. Mijający ich dorośli niezauważalnie odciągali dzieciaki nieco w bok, a te pomimo nagany nadal pokazywały palcami na pokaleczoną Brazylijkę i wysypującego z kieszeni szkło Francuza.
- Więęęęc... - przerwał milczenie mężczyzna, już znudzony chwilą spokoju. - Gdzie jest Nora?
- Kojarzysz taksówki Midtone Co.?
- To te brzydkie?
- A są ładne taksówki?
- To zależy od gustów - wzruszył ramionami.
- Nieważne - stwierdziła Wendigo. - W każdym razie, właściciel firmy założył w pierwszej kolejności Norę, umieszczając ją na starym podziemnym parkingu, a dopiero potem wymyślił biznes taksówkowy w celu przykrywki.
- Wiedziałem, że z taksówek nie da się zarobić na utrzymanie. Zwłaszcza takich brzydkich - Sylve wstał. Spojrzał jeszcze raz na ekran telefonu. - Minęło dokładnie czternaście minut i trzydzieści osiem sekund odkąd zrobiliśmy coś wielce nieodpowiedzialnego i niebezpiecznego. Chyba czas ruszać w dalszą podróż po ścieżce niekontrolowanego chaosu.
- Nareszcie ktoś mówiący w moim języku - Erro uśmiechnęła się.
- Nie miałem pojęcia, że znasz francuski - Levi odwzajemnił uśmiech i teatralnie wyciągnął do niej dłoń.
- Bo nie znam - kobieta równie przesadzenie przyjęła wyciągniętą rękę, po czym ujęła towarzysza pod ramię, kierując jego kroki w odpowiednią stronę. - Nie słyszałeś, że wszyscy wariaci mówią tym samym pokręconym językiem?
Okolica, w której znajdowała się główna ,,siedziba" Midtone Co. nie należała do tych, które umieszczało się na ulotkach reklamujących Elizjum. Oczywiście nic tutaj nie mogło umywać się do brazylijskich faweli, ale Pandora odnosiła wrażenie, że to konkretne osiedle w porównaniu do całego miasta przypominało stawianie obok siebie centrum Rio de Janeiro albo Brasilii obok ich dzielnic biedoty. Limelight Street przypominało połączenie nowojorskich i europejskich blokowisk, ze stojącymi w rzędzie identycznymi budynkami mieszkalnymi i bramami prywatnych osiedli. Wszystko strasznie paskudnie nie wyglądało - to w końcu Megalopolis, które w zamyśle miało być cudowne - jednak przy podobnym rozwinięciu technologicznym na wyciągnięcie ręki, przyjezdny nie spodziewał się na tej wyspie zobaczyć czegoś tak znajomego. Co poradzisz? Technologia to jedno, a wydatki drugie. Żadne z miast nie składało się wyłącznie z wieżowców.
Erro zatrzymała się i rozejrzała po okolicy, szukając znajomej reklamy pokrytej kilkuletnim graffiti. W końcu dostrzegła uśmiechniętą taksówkę z zamalowanymi kilkoma zębami i dorobionym podbitym okiem. W dymku, niegdyś mówiącym ,,Zapraszam na przejażdżkę!" ktoś dopisał ,,Sąsiedzka kultura na najwyższym poziomie!".
- Mon cher? - zapytał niepewnie Francuz, gdy schodzili pod reklamą do parkingu.
- Taaak? - rzuciła przez ramię kobieta.
- Do ciebie też się ta taksówka uśmiecha?
- Spokojnie, Sylve. Jesteś tak samo normalny jak ja - uspokoiła go.
Zjazd, w przeciwieństwie do pozostałych podziemnych parkingów, zakręcał dwa razy, zanim wychodziłeś na prostą na parking. W ten sposób pomieszczenie o długości i szerokości niemal całego budynku położone było głębiej niż inne, ale nadal pod nim, a dostanie się do środka nie było zbyt łatwe, zwłaszcza jeśli jechałeś rozpędzonym samochodem jako potencjalny pościg. W połowie drogi do pierwszego zakrętu stała najzwyklejsza brama garażowa, zaopatrzona w dwa szerokie i niskie lustra weneckie na wysokości ludzkiej głowy. Stojący za nimi dwaj goście zauważyli ich już z daleka. Fera musiała już zdążyć im wspomnieć o gościach, bo podnieśli bramę zanim dwójka mutantów do niej dotarła. Schylili się przechodząc pod nią i już w tej samej chwili drzwi zaczęły z powrotem opadać. ,,Pracownicy" Midtone skinęli im tylko głowami i wspomnieli, że szefowa już przyszła.
- Łał. Dawno nie byłem gdzieś mile widziany - skomentował Sylve, gdy mijali pierwszy zakręt.
- Jak mówiłam: Nora to neutralny grunt, a Szczury przyczyniły się niejako do jej powstania - odpowiedziała Pandora. - Dziwi mnie, że Fera jeszcze nie próbowała domagać się praw do tego miejsca.
- Wtedy już chyba nie byłoby takie neutralne - zauważył mężczyzna.
- I spora część obrotu imigrantów oraz przemytu w Elizjum byłaby pod kontrolą Szczurów - dodała Erro.
- Może Różyczka nie lubi matematyki - wzruszył ramionami. - Jak dla mnie kontrolowanie tylu... biurowych rzeczy naraz to za dużo zachodu. Skoro teraz już i tak jej zdanie ma tutaj jakieś znaczenie, to po co się martwić kierowaniem całą placówką?
Brazylijka kiwnęła w namyśle głową. Wcale nie głupie podejście. Ale sama nie miała głowy do interesów, więc ciężko jej było się wypowiadać na podobny temat. Umiała je tylko skutecznie niszczyć.
Zza kolejnego zakrętu dobiegały ich już znajome wcześniej z telefonu odgłosy: sporo rozmawiających równocześnie ludzi, krzątanina i przenoszone rzeczy. Na parkingu obecnie był zaskakująco duży ruch. Erro naliczyła dziesięć vanów różnego koloru, pozbawionych jakichkolwiek reklam i z laminowanymi tablicami rejestracyjnymi. Między nimi plątali się ludzie, w stanowczej większości mężczyźni. Kilka kobiet nadzorowało pakowanie pojazdów bliżej nieokreślonymi pudłami. Jedna z nich - ze skośnie ściętymi włosami zafarbowanymi na zielono - była znacznie głośniejsza od pozostałych. Na dodatek jako jedyna nosiła przy sobie broń. Pozostali uzbrojeni stali przy kilku wyjściach, prawdopodobnie do podobnych tuneli technicznych jaki dwójka Szczurów miała już okazję odwiedzić.
- To właśnie Charon - wyjaśniła Pandora wskazując zielonowłosą.
Wspomniana kobieta zauważyła ich i chwilę później dało się słyszeć donośne ,,FERA!" rozchodzące się echem po parkingu. Różowowłosa wyjrzała zza jednego z wozów. Pomachała do nich, po czym zawołała jeszcze Charon, by również do niej dołączyła. Elizejska przewodniczka wydawała się zdziwiona tą prośbą, ale nie wahała się właściwie wcale.
- Piękny dzień, nie sądzicie? - wypaliła dziwnie rozweselona Szczurzyca. Pandora i Sylve nie odpowiadali jednak, wpatrując się cały czas w jej twarz. - No co?
Coś się nie zgadzało. Erro widziała ją do tej pory tylko raz, ale była przekonana, że liderka Szczurów coś zrobiła...
- Zmieniłaś fryzurę, Różyczko - zauważył Francuz. - I... twoja twarz... nie świeci się.
- Twój zmysł dedukcji jest oszałamiający, Sylve - stwierdziła Szczurzyca.
Brazylijka przemilczała temat metamorfozy. Przypomniała sobie, że Fera - podobnie jak kilku innych sztucznych mutantów w Czterech Miastach - miała w przeszłości do czynienia z UNK32-1, albo jakimś podobnym do niego zamiennikiem. Potrafiła już sobie wyobrazić, co Meksykanka zrobiła ze swoimi tatuażami. Ciekawe, czy ktoś to posprzątał...
- Coś się stało? - do towarzystwa dołączyła Charon. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust do Pandory. - Cześć, Erro.
Ta odmachała jej tylko palcami i wpatrywała się wyczekująco w szefową. Jednak wszystko musiało jeszcze chwilę zaczekać, bo Sylve najwyraźniej był niezwykle zafascynowany nową twarzą.
- Co to za akcent? - zapytał z ciekawością nie mającą na celu nikogo obrazić. - Na pewno jakiś słowiański, ale nie chcę zgadywać.
- Polski - kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie.
- W Megalopolis nie ma dużo Polaków, co?
- Raczej się tutaj nie wybierają - Charon wzruszyła ramionami.
- Wy chyba nie mieliście jeszcze okazji się poznać - stwierdziła Fera. - Charon, to Sylvain Berthier, znany także jako Leviathan. Sylve, poznaj Helenę ,,Której-nazwiska-wypowiedzieć-nie-potrafię". Szerzej znaną jako Charon lub Hel.
- ,,Niewypowiedzialne nazwisko", mówisz? - Francuz zmrużył oczy, patrząc na Helenę niemal z wyzwaniem.
Zielonowłosa uśmiechnęła się, wydając się odpowiadać na rzuconą rękawicę, i odpowiedziała krótko:
- Sobieszczańska.
Mężczyzna najpierw zamrugał kilka razy. Potem poruszył ustami, jakby próbował sobie poukładać wszystkie sylaby. Spróbował powtórzyć, po czym przestąpił z nogi na nogę i oparł brodę na zaciśniętej dłoni. Powiedział pierwsze dwie sylaby, aż w końcu się poddał.
- Jeszcze się tego nauczę - poprzysiągł, unosząc do góry palec.
- Dobra, to skoro już tu jesteśmy... - wtrąciła się Pandora. - Co właściwie się tu dzieje?
Strzyga rozejrzała się wokół i parsknęła śmiechem.
- To nie ma nic wspólnego z nami - wyjaśniła. - Przyszłam tu tylko do Leny.
- Właśnie, co do tej ,,sprawy" - przypomniała jej Charon. - Nadal nie wyjaśniłaś mi o co chodzi.
Wendigo cały czas obserwowała zachowanie Fery Rosy. Jak już wcześniej powiedziała Leviemu, wszyscy wariaci porozumiewają się ze sobą tym samym językiem, niezrozumiałym dla reszty świata. Z miejsca więc dostrzegła, że coś się święci. Jej nowa szefowa wydawała się rozpierana przez energię, jakby coś w nią wstąpiło zeszłego wieczoru. Coś takiego nie brało się znikąd. Erro zaobserwowała to zjawisko niejednokrotnie wcześniej u samej siebie, a dzisiaj nawet u Sylve. To nie był byle zastrzyk energii - Fera miała plan. I już sama tego świadomość sprawiała, że na twarzy Brazylijki widniał uśmiech.
- Przede wszystkim potrzebuję tego wieczoru zebrać ABSOLUTNIE wszystkich w bazie. Wtedy omówimy szczegóły - zaczęła, po czym zrobiła teatralną pauzę... - W następnym tygodniu atakujemy yakuzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz