sobota, 7 stycznia 2017

Od Sylvaina - Ubarwić leniwe popołudnie

        - Mamusiu, a dlaczego ten pan się nie rusza?
        Do uszu wylegującego się na ławce pod drzewem człowieka dotarło nader interesujące pytanie. Przeczucie nie zawiodło go i tym razem. Leviathan doskonale wiedział, że tu, w Edenie będzie świadkiem czegoś, co nieco ubarwi jego nadzwyczaj leniwe popołudnie. Padło akurat na sprawy życia i śmierci, a to, tłumaczone siedmioletniej dziewczynce czasem bywa zabawne. Sylvain nawet nie był ciekawy na kogo dziecko wskazało. Mogło wskazać na niego, skoro od dobrej pół godziny leżał z zamkniętymi oczami w absolutnym bezruchu, mogło też na niedbale ciśnięte pod sąsiednią ławkę zwłoki mężczyzny w podeszłym wieku, gwoli ścisłości znalezione i przytaszczone w to miejsce przez samego Leviathana. O dziwo nikt nie zwrócił uwagi na jego osobę paradującą po mieście z truchłem przerzuconym przez ramię, co prawdę powiedziawszy całkiem go zdziwiło, gdyż wcale nie krył się z tym, że je niesie. Ba, on nawet pogwizdywał wesoło, kołysząc bezwładnym ciałem i nikt, absolutnie nikt, nie zrobił nic poza posłaniem mu krzywego spojrzenia. Mimo wszystko facet wyglądał jakby wypił o jeden kieliszek za dużo, co niejako mogło mieć wpływ na ogólny odbiór całokształtu. Tak czy siak, niezależnie od środka transportu i sposobu dotarcia do celu ciało, upchnięte pod ławką (na ławce nijak nie chciał się stary zmieścić) czekało, by przyciągnąć zamieszanie. Zupełnie inna kwestia, ze całkowicie zdrowy na umyśle człowiek, który, jeśli dopuściłby się takich czynów, czym prędzej oddaliłby się z miejsca zdarzenia i zniknął. Zrobiłby to prawie każdy na miejscu Sylvaina, więc standardowo on sam nie mógł sobie na to pozwolić. Najzwyczajniej na świecie, tylko sobie znanym procesem myślowym doszedł do wniosku, że nikt nie będzie podejrzewał o nic faceta śpiącego ledwie 10 metrów od truchła. Wracając jednak do tu i teraz zdał sobie sprawę z tego, że kobieta podejrzanie długo milczy, jak gdyby nie mogła znaleźć odpowiednich słów na to, by przekazać córce prawdę o tym co widzi.
- Widzisz córciu... Bo ten pan nie żyje. 
        Znowu nastąpiła krótka chwila absolutnej ciszy, której nawet sam Berthier nie śmiał zakłócić poruszeniem się.
- Co to znaczy, że nie żyje? To inne określenie na to, że śpi?
Kopnął w kalendarz, wącha kwiatki od spodu albo się przekręcił. Skreśl niepotrzebne.
- Nie... Jest martwy. Już nigdy nie wstanie.
- Jak to nie?
- Widzisz, kochana, życie ma swój ustalony biologiczny rytm. Od czasu do czasu burze przerywają jego bieg, ale wiosna, lato, jesień i zima następują po sobie tak, jak urodzenie, życie i śmierć. Tyle, że przyroda zmartwychwstaje - my nie.
        W tym momencie Leviathan parsknął cicho. Poczuł na sobie wzrok dwóch par oczu.
- A ten? Czy ten pan też nie żyje?
Od kilku ładnych lat, mała...
- Nie. Ten pan żyje. Tylko odpoczywa.
- Aha. Co się dzieje po śmierci?
Jest ciemno, zimno i pusto. Na kilometr śmierdzi stęchlizną i wieje nudą. No i kurewsko boli.
- Tego nie wie nikt.
        Znowu od strony mężczyzny dobiegło rozbawione parsknięcie nad którym nie udało mu się zapanować. Kobieta wymamrotała do dziecka coś, co umknęło mężczyźnie i pospiesznie się oddaliła. Sylvain podniósł się do pozycji siedzącej, mlaskając z niezadowoleniem. Spojrzał na truchło, nieświadomie przesuwając językiem po zębach. Głęboko zastanawiał się co, u licha, tym razem poszło nie tak.
        Dotarło do niego, że w zasadzie wszystko w porządku, gdy na horyzoncie pojawiły się drony policyjne. Wtedy też uświadomił sobie, że przegapił okazję do niepostrzeżonej ucieczki. Na ciele pod ławką zostało sporo jego odcisków palców. Mimo to nie mógł powstrzymać się od zostania jeszcze odrobinę dłużej.
        Trzy drony podleciały do ławki. Dwa z nich były standardowych rozmiarów i wyposażenia, trzeci, nieco większy, zdawał się być stworzony specjalnie do postawionego przed nim zadania. Tak przynajmniej sugerowały wysunięte szczypce i to jak niedelikatnie ustrojstwo wyciągnęło zwłoki spod ławki, a potem je prześwietliło. Przez krótką chwilę dron zastygł w bezruchu i jedynie migająca czerwona lampka sygnalizowała, że coś się dzieje. Po dwóch minutach analiza została zakończona, lampki zamigotały też na pozostałych dronach, będąc jedynym namacalnym znakiem, że doszło do transferu danych i zaczęło się śledztwo.
        A pierwszym podejrzanym, zgodnie ze swoimi przypuszczeniami, okazał się Berthier. Nie uciekł w porę, więc dostał to, czego chciał – trzy drony rozpoznawczo-likwidujące. Wszelkim bogom dzięki, że zainteresował się nim tylko jeden z nich. Podleciał do niedbale rozpartego na ławce mężczyzny i zawisł tuż przed jego twarzą. Facjata Leviathana odbiła się w okrągłym obiektywie, więc uśmiechnął się pogardliwie i pomachał do kamerki.
- Obywatelstwo? – zaskrzeczał dron, irytującym, sztucznym głosem.
- Shangri-La – odparł bez wahania.
- Imię i nazwisko?
- Wal się.
- Imię i nazwisko, obywatelu? – ponaglił dron.
- Kapitan Gąska. Lepiej?
        Dron wydał z siebie wysoki, piskliwy odgłos – pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Dwa pozostałe drony zaprzestały poszukiwań, gotowe w każdej chwili dołączyć do jednostki przesłuchującej Sylvaina. Mimo to, mężczyzna nie czekał na dalszą część upomnienia. Zerwał się z ławki, przeskoczył nad nią i przykucnął, dokładnie w momencie, gdy w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział, wystrzelił paralizator. 1-0 dla mnie. Zaśmiał się tylko i zerwał się do biegu w stronę krawędzi tarasu. Drony oczywiście pomknęły za nim, wydając komunikaty w stylu: „Zatrzymaj się!” czy „Jesteś aresztowany za zakłócanie porządku publicznego”, co prawdę mówiąc powodowało jedynie szerszy uśmiech Leviathana. Ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął stamtąd srebrny walec.
        Rozpędził się jeszcze bardziej, by odbić się od krawędzi. W końcowej fazie odbicia, gdy już niemal nie dotykał tarasu nacisnął przycisk na walcu. Narzędzie rozczepiło się. Jeden koniec przytwierdził się do brzegu tarasu, drugi został mu w ręce, a między nimi błysnęła cieniutka linka. Mimo wszystko Sylvain bez żadnego strachu runął w dół z trzydziestego piętra. Linka napięła się, wstrząsając ciałem Berthiera i sprawiła, że tor jego lotu zmienił z betonu w dole, na ścianę parkingu za nim. Zdążył odwrócić się jedynie do połowy, gdy zderzył się ze szklaną ścianą. Ta na szczęście ustąpiła pod siłą uderzenia i mężczyzna, w towarzystwie gradu szklanych pocisków wpadł na maskę jakiegoś niemożliwie modernistycznego samochodu. O ile faktycznie był to samochód, bo niezwykle trudno było rozpoznać co kryje się pod toną udziwnień i za sześcioma kołami. 2-0 dla mnie.
        Z bolesnym jękiem stoczył się z maski na chropowatą powierzchnię parkingu i założył maskę. Wcisnął przycisk z boku i świat nagle stracił kolory, w zamian wyraźnie pokazując dokładną temperaturę otoczenia. Drony miały czujniki na taki wypadek, ale Leviathan miał na to swój sposób. Rozejrzał się dookoła, szukając pojazdu, który niedawno przyjechał, a jego silnik nie zdążył jeszcze ostygnąć. Znalazł taki na drugim końcu parkingu i rzucił się w jego stronę, coraz wyraźniej słysząc zbliżających się prześladowców. Dotarł do niego i schował się na ostatni moment. Sekundę później jego plan nie miałby sensu, bo zostałby odkryty i musiałby znowu kombinować. 3-0 dla... Tuż przed nim jak znikąd pojawił się większy z dronów, wyciągając szczypce, żeby go złapać. Sylvain padł płasko na ziemię, unikając szczypiec i przetoczył się w bok, by poderwać się do pionu. Okej, czyli 2-1.
        Znudziło go uciekanie. Liczył na łatwe, szybkie i przyjemne rozwiązanie. Skoro nie wyszło czas najwyższy spacyfikować drony. Stuknął w maskę, przywracając jej normalny tryb i chwycił drona, w miarę możliwości starając się nie stracić palców. Nie był pewien czy by mu odrosły i wcale nie miał ochoty tego sprawdzać. A potem obrócił się i wykorzystując siłę odśrodkową cisnął maszyną o najbliższy samochód. Szyba pękła i dron wpadł do samochodu, obijając się o wszelkie możliwe krawędzie niczym zatrzaśnięty w wirującej pralce i znieruchomiał. Huk był przy tym tak konkretny, że Leviathan wzdrygnął się, w myślach odnotowując, że musi sprawdzić czy nie obudził zwłok, które zostały na środku chodnika.
        Dwa pozostałe drony zbliżyły się już, grożąc paralizatorami. Jeden z nich miał nawet czelność popieścić Berthiera tak solidną dawką prądu, że ciało mężczyzny momentalnie zesztywniało, a światełka w masce zamigotały rytmicznie i zgasły. Chwilowy paraliż zniknął jednak tak szybko jak się pojawił i Leviathan zdarł maskę z twarzy, przeklinając przy tym na czym świat stoi.
- Dalszy opór jest bezcelowy. Jesteście aresztowani obywatelu.
- Czasy komuny minęły konserwo.
        Tylko ktoś pokroju Sylvaina był w stanie strzępić sobie język na drona, który poza standardowym pakietem komunikatów nie był w stanie odpowiedzieć niczego konkretnego. Nie miał też uczuć, a mimo to Leviathan lubił wmawiać sobie, że policyjne drony nienawidzą go z wszelką wzajemnością. Przez chwilę mógł pozwolić sobie to by postać nieruchomo, rozprostowując i zginając nadal mrowiące palce, ale takie zawieszenie nie trwało wiecznie. Oba drony znów zaatakowały jedyną bronią zdolną złamać opór, bez znacznego uszkodzenia człowieka. Tym razem jednak Sylvain nie dał sobie sprzedać podwójnego kopnięcia prądem i zanurkował między oba drony, by prześlizgnąć się pod nimi. Dokładnie obmacał wszystkie kieszenie, szukając małego dysku. Wydobywszy go, przytwierdził go do pierwszego lepszego samochodu i uderzył w niego pięścią. Dysk pękł równo na dwie połowy. Wszystkie pojazdy w pomieszczeniu ożyły nagle. Kakofonia alarmów, opadających szyb i otwieranych zamków pomieszała się z warkotem odpalanych silników.
- Ajj... Nie tak! – mężczyzna uderzył otwartą dłonią w czoło.
        Nie o to mu chodziło. Chciał zrobić spięcie, które uszkodziłoby wszystkie maszyny w pomieszczeniu. Zamiast tego jedynie wszystkie doładował, co było skutkiem dokładnie odwrotnym do zamierzonego. Usłyszał dźwięk odbezpieczanej broni. Drony wysunęły skądś po Glocku i teraz mierzyły do niego. Cholera! Cofnął się, unosząc ręce w geście kapitulacji.
- Hej! Hej, hej, hej. Spokojnie. Dogadamy się, co? Odpalę wam jakiś olej czy co to wam tam potrzeba, ok?
        W tym momencie przez ogólny hałas generowany przez samochody przebił się wyjątkowo zachrypnięty chichot. Sylvain, który jak do tej pory, cofając się, błądził wzrokiem w poszukiwaniu inspiracji do tego czym mógłby uratować sobie skórę, momentalnie przeniósł wzrok na źródło tak niepasującego do reszty dźwięku.
O jeden z samochodów stała oparta jakaś kobieta. Półnaga, choć zdecydowanie całkiem ubrana, z kaskadą brązowych włosów. W dłoni ściskała na wpół opróżnioną butelkę i przyglądała się całemu zajściu z nieukrywanym rozbawieniem. Zauważywszy wzrok Leviathana, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i pomachała mu miło.
        W tym samym czasie plecy mężczyzny trafiły na filar podtrzymujący strop parkingu. Po prawej i lewej miał samochody, od przodu lewitowały drony, a on nie miał żadnych perspektyw.
- Na pewno się nie dogadamy? – zaczął znowu, chociaż wiedział, że nie doczeka się odpowiedzi. – Nie chcecie mnie zabrać do więzienia? Po co od razu zabijać? W więzieniu jest fajnie! Naprawdę! Chcę do więzienia. Znam swoje prawa!
        Każde jego słowo wywoływało kolejną falę śmiechu ze strony przypatrującej mu się kobiety. Sylvain widział stopniowo budzące się zainteresowanie jego osobą, jednocześnie, mówiąc do dronów zmuszał je do przetwarzania danych czym nieznacznie opóźniał swoją egzekucję. Jego mózg pracował na pełnych obrotach, coraz rozpaczliwiej układając mniej lub bardziej karkołomne plany z których każdy miał jakąś wadę, która kończyła się nagłym, nieplanowanym zgonem.
- Opowiadałem wam kiedyś... Nie, oczywiście, że wam nie opowiadałem. Posłuchajcie mnie. W takim więzieniu to same fajne rzeczy się dzieją. Tu ci mydło spadnie, tam ci ktoś twarz przestawi, żarcie jałowe i pozbawione smaku, wszy w pryczy wielkości małych psów! Sama zabawa, co nie? Czujecie to? Miejsce idealne! – Myśl Sylv, myśl... – Więc dlaczego do diabła chcecie mnie zabić?! Co z wami jest nie tak?!
        Po raz pierwszy podczas tego dialogu spojrzenia Leviathana i dziewczyny skrzyżowały się. Jej rozbawienie zestawiło się z jego niemą prośbą. Brązowowłosa wzruszyła ramionami na znak, że wszystko jej jedno. Mężczyzna padł na kolana, znowu kierując wzrok na drony i złożył ręce jak do modlitwy.
- Proszę. Ja już będę grzeczny! Zmienię się, zacznę pracować, będę co niedzielę chodzić do kościoła. Nawet przygarnę szczeniaka i zaopiekuję się staruszką z sąsiedztwa. Będę kupował ciasteczka od harcerzy i przeprowadzał kaczuszki przez ulicę. Przemyślcie to chociaż zanim władujecie mi w mózg ołów, dobra? Mamy umowę?
        Kobieta śmiała się przez cały czas coraz bardziej i bardziej, ale nie drgnęła z miejsca. Pociągnęła spory łyk z butelki i dalej obserwowała, bawiąc się dużo lepiej niż Leviathan. Chociaż ta sytuacja mężczyźnie także sprawiała sporo radości. Radości naznaczonej desperacją, ale jednak. W końcu zdecydował się na coś co mogło skończyć się dla niego różnie. Podniósł się z kolan nadal, trzymając ręce nad głową. A potem po prostu rzucił się w bok, wskoczył na maskę samochodu i przebiegł po nim, odprowadzony pociskami. Zeskoczył na ziemię, zamarł na cenną sekundę, a potem ruszył w stronę kobiety. Dobiegł do niej i schował się za nią, zdając sobie sprawę z dziecinności takiego zachowania.
- A teraz piękna brązowowłosa mnie ocali. – odparł na zaskoczone spojrzenie kobiety. Sama zdawała się nie mieć piątej klepki, ale patrzyła na Sylviana jak na wariata do kwadratu.
- Sorry. Nie jesteś damą w opałach. Sam się ratuj. – wypchnęła go wprost pod ogień dronów. Leviathan skulił się nieco kiedy kula świsnęła mu za głową.
- Zginiemy więc razem. – chwycił kobietę za nadgarstek i zasłonił się nią jak żywą tarczą. – Tak przy okazji jestem Leviathan. Miło poznać.

Chris? Jednak nie masz za wielkiego wyboru...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz