-
Ojj taaak...
Wkrótce
później znaleźli sobie wolny przedział, więc Berthier zajął miejsce przy oknie.
Westchnął z zadowoleniem, wyciągając się w wygodnym fotelu.
-
To jest milion razy lepsze od paryskiego metra.
-
A więc jesteś z Paryża, co? – Felix zajął miejsce obok i założył ręce za głowę,
także wygodnie się rozsiadając.
-
Nie. I wcale nie żałuję. Widziałeś jaki syf jest w całym Paryżu? – spytał z
udawaną odrazą – Paskudnie. Ja mieszkałem w Levallois-Perret. To całkiem
niedaleko stolicy.
Uwagę
mężczyzny przyciągnęła kwadratowa, czarna miseczka wypełniona wodą. Obok niej
leżały grube tabletki o wyjątkowo dziwnej, podobnej do materiału fakturze.
Sylvain chwycił jedną, obrócił w palcach i przysunął sobie do oczu. Doszedł do
wniosku, że dawno nie jeździł pociągiem skoro pojęcia nie ma do czego to służy.
Koniec końców wrzucił tabletkę do miseczki z wodą. Tabletka wciągnęła trochę
wody i wydłużyła się, przyjmując kształt walca. Napęczniała jeszcze nieco i
przestała się zmieniać. Leviathan chwycił ją znowu, z niemałym zdziwieniem
odnotowując, że jest sucha i przyjrzał jej się dokładnie. Po głębszej analizie
odkrył, że to chusteczka. Zagwizdał z uznaniem i wrzucił do wody jeszcze parę
tabletek, które spotkał dokładnie taki sam los. Garść następnych trafiła już
prosto do kieszeni Sylvaina.
-
Nigdy nie wiem co może mi się przydać. Dlatego zawsze noszę wszystko przy
sobie. – wyjaśnił, unosząc do góry wskazujący palec dla dodania powagi swoim
słowom. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że patrzy na Felixa oczami
dziecka, które zapodziało się w Disneylandzie, ale jest zbyt zafascynowane, by
się przejąć. Odpowiadało mu to. Lubił zachowywać się tak, jakby cały świat
oglądał po raz pierwszy w życiu. W tej smutnej, szarej rzeczywistości odrobina
dziecięcej radości z reguły niosła więcej dobrego niż złego.
Felix uśmiechnął się do niego. Sylvain naprawdę polubił Ćwieka. Z pewnością mógł powiedzieć, że właśnie on przypadł Berthierowi do gustu najbardziej z całej czwórki znanych mu Szczurów. Co prawda nie mógł powiedzieć, by nie lubił reszty. Nawet Daniel zdecydowanie trafił w szereg tych ludzi, których Sylve chociaż trochę polubił. Żaden z nich jednak nie trafił w przekonania Leviathana tak bardzo jak Felix. Tym bardziej Sylvain cieszył się na myśl o wycieczce do Shangri-La.
Mimo wszystko nie był człowiekiem, który potrafiłby wytrzymać choć kwadrans, nie robiąc przy tym absolutnie nic, więc odczepił od paska swoją maskę i przyjrzał jej się uważnie. Od czasu kiedy mu zgasła tam, na parkingu, nie miał czasu sprawdzić czy nadal działa. Dlatego też zerknął na Feilxa (który wybijał jakiś chwytliwy rytm na podłokietniku, kontemplując mapę w komórce kompletnie, pochłonięty przez swój własny, idealny świat) i nasunął ją na twarz. Kliknął przycisk, który miał ją włączyć, ale nie zadziałało. Diody w masce rozjarzyły żałośnie słabo i zgasły na dobre. Gdy maska nie działała prawidłowo mocno ograniczała pole widzenia mężczyzny do sześciu, przyciemnionych dziur i ciemności dookoła. Wcisnął przycisk raz jeszcze, choć tym razem nie stało się już zupełnie nic i ze zrezygnowanym westchnięciem ściągnął ją z twarzy.
- Jakiś problem? - spytał Felix, kierując na niego wzrok. Na jego masce wyświetliły się dwie małe literki: "o", które, jak Sylvain zdążył, zauważyć nie znaczyły nic konkretnego.
- Nie no... Robogliniarz konkretnie popieścił mnie paralizatorem i chyba zrobił mi zwarcie w obwodzie. Skurczybyk zepsuł mi najlepszą zabawkę!
- Co za drań! >.>
- Dokładnie tak! Ale nie ma tego złego... Jeśli dopadnę gdzieś jakieś narzędzia i kawałek miejsca to, to naprawię. To nie tak, że pierwszy raz ktoś mi ją popsuł...
- Noooo... Tooo czego szukamy? Mam wypatrywać jakiejś gorącej laski z morderczym błyskiem w oku?
Dworzec w Shangri-La był nie mniej zatłoczony niż ten w Elizjum, ale wydostanie się z niego zajęło chłopakom znacznie mniej czasu.
- Tu i tak jej nie znajdziemy... Ostatnio była gdzieś przy wybrzeżu.
- Fantastycznie! W końcu mogę przetestować czy mam WSZYSTKIE zdolności Jezusa. Tego Jezusa. Sprawdzimy czy biegam po wodzie? - twarz mężczyzny rozjaśnił tak charakterystyczny dla niego zbójecki uśmiech. Prawdę powiedziawszy nie raz zażyło mu się biegać po kałużach w deszczu, ale to nie to samo, co przetestować swoje wyimaginowane zdolności w pełnej skali.
Leviathan zadarł głowę do góry, by podziwiać ogromny, wykonany z błyszczącego metalu budynek. Galeria handlowa, jak miał okazję kiedyś sprawdzić, była wielkich rozmiarów, idealną kulą, której powierzchnia wyglądała jakby ktoś rozlał na niej rtęć. Nie sposób było ją przeoczyć, choć Sylvainowi za pierwszym razem się to udało. Teraz jednak zastanawiał się nad czymś innym. Shangri-La nie było jego ulubionym miastem, bo zbyt często się tu gubił. Niby lubił przebywać w miejscu, które tak bardzo spełniało rolę odbicia jego mentalności, ale mimo wszystko człowiek z chaosem wewnętrznym, otoczony do tego chaosem zewnętrznym, zwyczajnie mógł się pogubić. Właśnie dlatego opracował sobie mentalną mapę skrótów prowadzących do co ważniejszych punktów w mieście. Najczęściej był to system kabli rozpiętych od budynku do budynku, czasem tajne przejścia o których wiedzieli jedynie wybrańcy lub inne mało uczęszczane trasy. Tak czy siak każdy z tych skrótów był bardzo w stylu Sylvaina.
- To mówisz, że jak daleko jest stąd do wybrzeża? - zagadnął Felixa, a ten szybko sprawdził u siebie.
- Jakieś 40 minut pieszo. Chce ci się spacerować?
Berthier stanowczo pokręcił głową.
- Wcale. Idziemy skrótem.
- Znaczy się? O.o
- Znaczy się, że po mojemu. - chwycił Ćwieka za przedramię i pociągnął w kierunku kuli. Nie należał do ludzi, którzy potrafią robić cokolwiek spokojnie. No i na ogół wszędzie biegał, a biedny Felix miał jedno, choć wymagające zadanie. Mianowicie: nadążyć.
W ten oto sposób znaleźli się na dachu kuli. Gdzie, nawiasem mówiąc, zamontowana była gruba stalowa lina prowadząca, do innego większego budynku paręset metrów dalej. Sylvain przyjrzał jej się krytycznym wzrokiem. Wzruszył ramionami, licząc, że od ostatniego razu nikt przy tej śmiałej konstrukcji, udającej solidną, nie kombinował i chwycił za zamontowanym przy linie (niesamowicie wygodnym) uchwycie. Już miał tego użyć, gdy nagle coś sobie przypomniał.
- Wiesz co, Felix? Nie ufam tej linie. Jeśli się zerwie, dopilnuj, żeby dokładnie zeskrobali mnie z chodnika, okej? No. Fajny z ciebie kumpel. - oznajmił i skoczył, nie dając Ćwiekowi okazji do tego, by jakkolwiek zareagować.
Z dźwięcznym sykiem pokonał cały dystans. Robił to już wiele razy, ale nie przypominał sobie, by kiedykolwiek miał wtedy jakiekolwiek zabezpieczenie. Mimo to i tak nie zamierzał się tym przejmować. Nawet nie wiedział jak powinno się włożyć uprząż, więc tym bardziej nie widział sensu zaprzątać sobie tym głowy. Na chwilę obecną liczyło się głównie podziwianie widoczków dookoła i zbliżający się budynek. Leviathan zauważył jedną rzecz, która zdecydowanie mu się nie spodobała. Okno w które celował było zamknięte, a facet nie miał najmniejszej ochoty znowu rozbijać sobą szyby. Dlatego też szczerze się ucieszył, gdy zauważył, że ktoś właśnie to okno otworzył na parę sekund zanim Sylvain wpadł do środka. Absurdalna sytuacja nawet go nie zdziwiła, bo skoro "głupi ma zawsze szczęście" należało się tego spodziewać. Sylvain często padał ofiarą dziwnych przypadków.
- Dzień dobry! - wyszczerzył się do zaskoczonej sprzątaczki, która całkiem nieświadomie otworzyła mu okno. Chwycił dłoń kobiety dobre dwa razy starszej od niego i potrząsnął nią. Chwilę później do środka wpadł Felix.
- To było zajebiste! ZA-JE-BI-STE! ^ ^ - zaśmiał, unosząc obie zaciśnięte w pięść dłonie.
- No ja jak! - odparł Leviathan, sam też się śmiejąc. - A teraz lecimy dalej!
W ten sposób, zaskakując w większym lub mniejszym stopniu całe rzesze ludzi, trafili na wybrzeże po niespełna 25 minutach.
- Feeeliiiiix? - zaczął Sylvain, celowo przeciągając głoski.
- Taaaaak?
- A jak wygląda ta laska, której szukamy? - spytał w końcu. - I co tak w ogóle o niej wiemy?
Leviathan zadarł głowę do góry, by podziwiać ogromny, wykonany z błyszczącego metalu budynek. Galeria handlowa, jak miał okazję kiedyś sprawdzić, była wielkich rozmiarów, idealną kulą, której powierzchnia wyglądała jakby ktoś rozlał na niej rtęć. Nie sposób było ją przeoczyć, choć Sylvainowi za pierwszym razem się to udało. Teraz jednak zastanawiał się nad czymś innym. Shangri-La nie było jego ulubionym miastem, bo zbyt często się tu gubił. Niby lubił przebywać w miejscu, które tak bardzo spełniało rolę odbicia jego mentalności, ale mimo wszystko człowiek z chaosem wewnętrznym, otoczony do tego chaosem zewnętrznym, zwyczajnie mógł się pogubić. Właśnie dlatego opracował sobie mentalną mapę skrótów prowadzących do co ważniejszych punktów w mieście. Najczęściej był to system kabli rozpiętych od budynku do budynku, czasem tajne przejścia o których wiedzieli jedynie wybrańcy lub inne mało uczęszczane trasy. Tak czy siak każdy z tych skrótów był bardzo w stylu Sylvaina.
- To mówisz, że jak daleko jest stąd do wybrzeża? - zagadnął Felixa, a ten szybko sprawdził u siebie.
- Jakieś 40 minut pieszo. Chce ci się spacerować?
Berthier stanowczo pokręcił głową.
- Wcale. Idziemy skrótem.
- Znaczy się? O.o
- Znaczy się, że po mojemu. - chwycił Ćwieka za przedramię i pociągnął w kierunku kuli. Nie należał do ludzi, którzy potrafią robić cokolwiek spokojnie. No i na ogół wszędzie biegał, a biedny Felix miał jedno, choć wymagające zadanie. Mianowicie: nadążyć.
W ten oto sposób znaleźli się na dachu kuli. Gdzie, nawiasem mówiąc, zamontowana była gruba stalowa lina prowadząca, do innego większego budynku paręset metrów dalej. Sylvain przyjrzał jej się krytycznym wzrokiem. Wzruszył ramionami, licząc, że od ostatniego razu nikt przy tej śmiałej konstrukcji, udającej solidną, nie kombinował i chwycił za zamontowanym przy linie (niesamowicie wygodnym) uchwycie. Już miał tego użyć, gdy nagle coś sobie przypomniał.
- Wiesz co, Felix? Nie ufam tej linie. Jeśli się zerwie, dopilnuj, żeby dokładnie zeskrobali mnie z chodnika, okej? No. Fajny z ciebie kumpel. - oznajmił i skoczył, nie dając Ćwiekowi okazji do tego, by jakkolwiek zareagować.
Z dźwięcznym sykiem pokonał cały dystans. Robił to już wiele razy, ale nie przypominał sobie, by kiedykolwiek miał wtedy jakiekolwiek zabezpieczenie. Mimo to i tak nie zamierzał się tym przejmować. Nawet nie wiedział jak powinno się włożyć uprząż, więc tym bardziej nie widział sensu zaprzątać sobie tym głowy. Na chwilę obecną liczyło się głównie podziwianie widoczków dookoła i zbliżający się budynek. Leviathan zauważył jedną rzecz, która zdecydowanie mu się nie spodobała. Okno w które celował było zamknięte, a facet nie miał najmniejszej ochoty znowu rozbijać sobą szyby. Dlatego też szczerze się ucieszył, gdy zauważył, że ktoś właśnie to okno otworzył na parę sekund zanim Sylvain wpadł do środka. Absurdalna sytuacja nawet go nie zdziwiła, bo skoro "głupi ma zawsze szczęście" należało się tego spodziewać. Sylvain często padał ofiarą dziwnych przypadków.
- Dzień dobry! - wyszczerzył się do zaskoczonej sprzątaczki, która całkiem nieświadomie otworzyła mu okno. Chwycił dłoń kobiety dobre dwa razy starszej od niego i potrząsnął nią. Chwilę później do środka wpadł Felix.
- To było zajebiste! ZA-JE-BI-STE! ^ ^ - zaśmiał, unosząc obie zaciśnięte w pięść dłonie.
- No ja jak! - odparł Leviathan, sam też się śmiejąc. - A teraz lecimy dalej!
W ten sposób, zaskakując w większym lub mniejszym stopniu całe rzesze ludzi, trafili na wybrzeże po niespełna 25 minutach.
- Feeeliiiiix? - zaczął Sylvain, celowo przeciągając głoski.
- Taaaaak?
- A jak wygląda ta laska, której szukamy? - spytał w końcu. - I co tak w ogóle o niej wiemy?
Feeeeliiiiiix? Ratuj proszę, bo mi nie wychodzi >.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz