Imię: Można by uznać, że ma dwa imiona: Sylvain oraz Zacharie. Sylvainem jest
dla całego świata i nigdy nie czuł się w obowiązku ukrywać tego faktu za
wszelką cenę. I tak nie miałby ku temu powodów, bo jedyne osoby zdolne
rozpoznać jego twarz na ulicy i dopasować ją do imienia w całości
pracują albo zakładach pogrzebowych, albo należą do Szczurów. W obu
przypadkach raczej nie obawia się zbyt wielu konsekwencji płynących z
rozpoznawania go, bo jak dotąd najgodniejszą uwagi reakcją było
bezgranicznie niedowierzanie pewnej młodej kobiety, która przygotowywała
go do tego, by ładnie wyglądał w trumnie. O dziwo imię Sylvain
(notabene oznaczające między innymi leśnego bożka lub zagajnik),
zwłaszcza gdy pierwszy raz widzi się je na oczy, potrafi znacznie
namieszać, bo różni ludzie różnie je wymawiają. Ci, którzy mają trochę
wiedzy na ten temat wołają go poprawną formą, która brzmi "Silwą",
natomiast reszta, nie dbając kompletnie o poprawność, mówi tak, jak
widzi. Wobec tego mężczyzna nauczył się już reagować i na "Sylwain".
Równie często zdarza się mu usłyszeć skróconą formę Sylve, który także
ma dwie formy - mniej lub bardziej poprawną, lecz różnica między nimi
nie jest aż tak drastyczna. "Silw" i "Sylwe" ostatecznie nie brzmią aż
tak różnie, jak mogłoby się wydawać i facet w zasadzie nie zwraca
zbytniej uwagi na to, kto i jak bardzo jego imię kaleczy, bo zawsze
śmieszy go to niemal identycznie. W kwestii drugiego imienia nie jest
już tak prosto i sympatycznie, bo Zacharie jest wręcz utajnione i na
dobrą sprawę nie figuruje nawet w systemach. Nie ma to związku z tym, że
mężczyzna przyjął sobie fałszywe imię, a z sentymentu nie chciał
zapomnieć tego z którym przyszedł na świat. Zacharie jest mianem ojca
Sylvaina i jednocześnie drugim nadanym mu przez matkę imieniem.
Mężczyzna przez wzgląd na szacunek do rodziciela nie wyparł się go.
Jednak nie ma zamiaru wspominać o tym, że je posiada, bo choć nie ma się
czego wstydzić, jest ono dla niego dość bolesnym symbolem niezbyt
kolorowej przeszłości. Sylvain jednak za nic nie mógłby o nim zapomnieć,
jakkolwiek trudno nie byłoby mu tego wspominać.
Nazwisko: Berthier. Wygląda dość ładnie i całkiem przyjemnie, ale wymawia się nieco gorzej, bo mniej więcej "Berthi" z charakterystycznym dla Francuzów akcentem, którego nie sposób idealnie oddać w tekście pisanym. Jest dość specyficzne i trudne w wymowie przy językach posiadających twardszy akcent, co niezmiernie bawi samego Sylvaina, który zdaje się czasem zapominać o tym, że nie wszyscy urodzili się i wychowali tam, gdzie mówi się po francusku. Mężczyzna zdaje się nie pojmować dlaczego niektórzy nawet nie są w stanie go powtórzyć, zachowując przy tym cały arsenał dźwięków i głosek towarzyszących temu nazwisku, lecz jak to zwykle bywa do każdego sposobu wymowy wcześniej czy później się przyzwyczaja i przestaje go to aż tak bawić. Zresztą, on sam swoje nazwisko lubi, bo śledząc je można bez trudu trafić na mineraloga, dzięki któremu nazwisko to trafiło na Wieżę Eiffla, księcia Neuchâtel i Wagram, będącego marszałkiem Francji czy kompozytora. Idąc jeszcze dalej można trafić na karabin powtarzalny i planetoidę... Ot, nazwisko sukcesu!
Pseudonim: Jego znakiem rozpoznawczym i jednocześnie najpopularniejszym pseudonimem jest Leviathan. Zezwala nawet na to, by skrócić sobie ten pseudonim do Levi, przez co podejrzanie wielu sądzi, że to jest to właściwe imię, a Sylvain stanowi jedynie przykrywkę niewiadomego przeznaczenia. Ów osławiony różną sławą Leviathan rozlewa się jak zaraza po co biedniejszych dzielnicach miast, będąc swoistą legendą miejską. Nie znasz dnia, godziny, ni miejsca gdzie Levi zdecyduje się pojawić, stworzyć godne go widowisko i niepostrzeżenie zniknąć z radarów aż do czasu kolejnego wyskoku na miasto. Policja z początku nie przypuszczała, by jeden człowiek był w stanie siać aż takie spustoszenie w tak niepowiązanych ze sobą miejscach. Później podejrzewali, że robią to niezależne od siebie grupy buntowników. Na korzyść tej teorii przemawiało to, że żadna akcja nie miała wspólnego mianownika. Co oczywiście nie przypadło do gustu samemu ich twórcy. Mniej więcej w tym okresie pojedyncze słowo zapisane dokładnie na miejscu zamieszania tak, by zwrócić na siebie uwagę, stało się przekleństwem policji i pożywką lokalnych mediów. W ten sposób Leviathan - nieuchwytny symbol rebelii przeciwko systemowi i władzy - każdą drogą przekazu i dzięki relacji naocznych światków trafił na języki ludzi mieszkających na terenach objętych jego działaniami. Pytanie go o to skąd on właściwie wziął swój pseudonim nie ma najmniejszego sensu. Żaden z niego wieloryb, a tak zwykło nazywać się te giganty, nie ma absolutnie nic wspólnego z jednym z najgroźniejszych biblijnych potworów, sieci sklepów także nie otworzył. Można pokusić się o wysnucie teorii w której to zwyczajnie spodobało mu się brzmienie i wydźwięk tego słowa. Leviathan odnosi się przecież do wielkiej bestii, która miała zniszczyć świat, a właśnie z tym kojarzyć się powinien i sam Berthier. Innym subtelnym nawiązaniem okazuje się być trudność w zabiciu zarówno pierwowzoru jak i Sylvaina. Po głębszym zastanowieniu się okazuje się, iż pseudonim ten ma znacznie więcej sensu niż ktokolwiek (włącznie z samym Sylvainem) zdawał sobie z tego sprawę. Jednakże nie tylko tym pseudonimem zdarza mu się posługiwać, lecz reszta nie stanowi na tyle ważnych tytułów, żeby trzeba było je przywoływać, gdyż zwykle używa ich jedna, dwie osoby i to głownie po znajomości. Najzabawniejsze jego zdaniem jest pieszczotliwe określanie go „wrzodem na dupie wrzoda na dupie społeczeństwa” lub dosłowne tłumaczenie jego imienia na Borowy, lecz poza jednym starym znajomym nikt nigdy tak do niego nie mówił.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Okrąglutkie 30 lat, chociaż z nie do końca jasnych dla niego przyczyn nie starzeje się jak trzeba. Mimo wszystko jest z tego faktu niezwykle zadowolony, bo choć przybywa mu lat on sam zdaje się wcale nie zmieniać. Jedna z jego najśmielszych teorii głosi, że pośmiertnie regenerujące się komórki zapomniały jak działa upływ czasu.
Rasa: Wyjątkowo dobrze zakamuflowany (do czasu aż oberwie kulkę czy dwie) mutant.
Narodowość: Słodka, pełna miłości i ogólnego syfua także spadających z nieba ludzi, to długa historia Francja.
Nawet gdyby Sylve zechciał to zataić i z czystego kaprysu nie przyznać
się do tego skąd pochodzi, z góry byłoby to skazane na porażkę. Ma wręcz nielogicznie wyraźny akcent jak na czas, który spędził poza rodzinnym krajem, mówiąc niemal wyłącznie po angielsku. No i zupełnie nieświadome francuskie wtrącenia go zdradzają. Berthier już z tym nie walczy.
Obywatelstwo: Wszystko w nim wręcz krzyczy o Edenie. Dokładnie to samo mówi jego nagrobek na edeńskim cmentarzu. Sylvain Berthier żył i umarł w Edenie i tego faktu mężczyźnie niezbyt chciało się zacierać. Natomiast pierwsze wzmianki o Leviathanie figurują w kartotekach policyjnych Shangri-La, jego miejsce zamieszkania wiążą z Dżannah, bo tam dzieje się stosunkowo mało akcji związanych z działalnością Leviego. Zdjęcie twarzy noszącej jego maskę wisi natomiast w co najmniej kilkunastu miejscach w Elizjum i zachęca do doniesienia o miejscu pobytu człowieka, który de facto już nie istnieje. Gdyby Sylvain miał nieco mniej roboty z nękaniem swoją osobą władz każdego miasta, zapewne sam by na siebie doniósł, by sprawdzić jak zareagują funkcjonariusze, gdy odkryją, że ten, który miał być ich największym sukcesem w karierze od kilku lat gnije pod ziemią i drwi sobie z ich niekompetencji.
Rodzina: Ojciec Sylvaina - Zacharie Berthier - jest tematem drażliwym w całej rodzinie, choć mimo wszystko bywa nader często wspominany. Był normalnym człowiekiem, założył szczęśliwą, jak najbardziej normalną rodzinę i choć można było zarzucić mu wady, mimo wszystko był dobrym człowiekiem. Dlaczego zatem jest aż tak niebezpiecznym tematem do rozmów? Słowem klucz jest tu "był". Był i zmarł przedwcześnie, przegrawszy walkę z wyjątkowo złośliwym nowotworem. Reszta rodziny Sylvaina nadal żyje i ma się dobrze, bo choć sam Sylve uchodzi za martwego, regularnie sprawdza co też dzieje się z ludźmi, których szczerze kochał, a którym nie może się już pokazać na oczy. Matka Yvonne, ciężko zniosła śmierć męża, a później samobójstwo najstarszego dziecka i już nigdy stała się na powrót kobietą, którą Sylvain pamięta z dzieciństwa i ma świadomość, że ma w tym swój udział. Leviathan ma także dwójkę rodzeństwa. Margot obecnie prowadzi wyjątkowo udany biznes i jej kawiarenka zdaje się być jedną z najlepszych w całym Levallois-Perret, a jej sława sięga i pobliskiego Paryża, gdzie, nawiasem mówiąc, także ma swoją filię. Fabien zajął się studiowaniem i wykładaniem na uniwersytecie na raz (na szczęście nie na tym samym), ale Sylvain nie potrafi zapamiętać na jakim kierunku aktualnie uczy się, bądź wykłada się jego brat. Wystarczy powiedzieć, że ten ścisły umysł na pewno nie zakończy edukacji, bo musiałby pożegnać się z sensem swojego istnienia i póki ma się czego uczyć będzie to robił. Leviathan czasem żałuje, że na własne żądanie wyrzucił się z tej zżytej ze sobą, kochającej się i troskliwej rodziny. Właśnie dlatego co roku na każde święta i urodziny wysyła do domu anonimową kartkę z życzeniami.
Miłość: „Miłość zbędna jest, zbyt ciężko ją znieść. Bez niej wszystko jest łatwiejsze, nie boisz się ran.” Berthier jakoś nie garnie się do bliższych kontaktów z kimkolwiek. Zwala winę na to, że najpewniej jest aromantykiem i zwyczajnie się nie zakochuje. Chociaż osobiście nie uważam, by wierzenie mu na słowo było dobrym pomysłem. Nie kryje się za tym jednak żadna burzliwa historia, złamane serce czy łamiąca duszę wiadomość, że wybranka serca woli tylko i wyłącznie dziewczyny, bo Sylvain tak naprawdę nigdy nie miał bliskiej przyjaciółki, o posiadaniu dziewczyny nawet nie wspominając. Zwyczajnie nie dbał o to i w sumie do teraz nie jest pewien swojej orientacji.
Aparycja: Cóż by można było rzec o Sylvainie... Z całą pewnością nie jest brzydki i może trafiać w pewne gusta. Chociaż i tak nie ma dla niego najmniejszego znaczenia to, jak ludzie go widzą. Jego znakiem firmowym jest burza byle jak roztrzepanych brązowych włosów (jest SZATYNEM, a nie żadnym brunetem. Słowo "szatyn" wzięło się od francuskiego słowa "kasztan", więc doskonale opisuje kolor włosów Sylve), które pod wpływem wilgoci odrobinę kręcą się na końcach. Dysponuje przewiercającym duszę na wylot, obdarzonym zbójeckim błyskiem spojrzeniem zwykle niesamowicie wesołych, orzechowych oczu. No i zawadiackim uśmiechem w którym czai się ostrzeżenie przed chaosem nieodmiennie otaczającym Leviathana. Jego czoło po lewej stronie zdobi charakterystyczna skośna blizna, która stanowi namacalną pamiątkę pierwszego zgonu Berthiera. Mimo wszystko mężczyzna jako takiego respektu na pierwszy rzut oka nie wzbudza. Jest całkiem przeciętnego wzrostu, nie ma tatuaży, ani kolczyków i nie ocieka mroczną aurą. Dzięki czemu z łatwością zwodzi i nabiera ludzi, którzy dopiero przy bliższym poznaniu go zaczynają dostrzegać jakim właściwie jest człowiekiem. Ubiera się raczej całkiem zwyczajnie. Ma swoją ulubioną brązową kurtkę z doczepionym czarnym kapturem i niemożliwą liczbą wewnętrznych i zewnętrznych kieszeni, sprane, nierzadko wytarte jeansy i na ogół zwykły T-shirt z jakimś nadrukiem, do tego nieodmiennie nosi albo wojskowe buty albo dowolne sportowe obuwie. Zawsze ma przy sobie wielofunkcyjną maskę emitującą zielone światło z każdego możliwego otworu, jednak ubiera ją tylko wtedy, gdy ma się zająć czymś, co wymaga raczej jego anonimowości. Maska jest nieodłącznym atrybutem Leviathana i nieodmiennie kojarzy się z jego niesamowitymi planami. Kolejnym stałym elementem jest fakt, że mężczyzna obwieszony jest różnorakim sprzętem niczym choinka na Święta, ale poza nim nikt szczególnie o tym nie wie. Noże sprytnie pochowane po zakamarkach stroju, jakieś strzałki ze środkiem usypiającym, strzykawki z cholera wie czym, tajemniczo wyglądające szare dyski, błyskacze (cokolwiek to oznacza), a tego jest jeszcze więcej... Poza takimi drobnymi szczególikami facet raczej nie wyróżnia się w tłumie ludzi i bez trudu można go przeoczyć, a to z kolei jest ogromnym błędem.
Charakter: Ktoś mądry powiedział kiedyś, że człowiek pozwala sobie na luksus szaleństwa tylko wtedy, gdy ma ku temu warunki. Jeżeli jest to prawdą, a pewnie jest zważywszy na osobę Sylvaina, opływa on w ów szczególny luksus i najwyraźniej dobrze się z tym czuje. Co więcej, nawet nie usiłuje się z tym kryć, pomimo tego, że bez trudu mógłby przybrać twarz zupełnie normalnej i zdrowej na umyśle osoby. Sądzi jednak, że to najgorsza z możliwych śmierci – zabić samego siebie przez wzgląd na obcych ludzi. Bo przecież, jeśli nie można być sobą, to kim w takim razie być? Pustą skorupą bez krztyny indywidualizmu? Ogłupioną marionetką w rękach społeczeństwa? Sylvain Berthier nie mógłby się na to zdobyć. Nigdy i za żadne pieniądze świata. Właśnie indywidualność i oryginalność odróżnia tego ekscentryka na tle zabieganej, szarej masy, która mija go na ulicach każdego dnia, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, kogo właśnie szturchnęli, bo zbyt zajęci są spieszeniem się do swoich przyziemnych spraw. Leviathan jest specyficzny i może właśnie przez to zapada ludziom w pamięci do tego stopnia, że nie sposób go zapomnieć choćby minęły całe długie lata. Żyje we własnym, znacznie lepszym i bardziej kolorowym świecie od którego znana wszystkim rzeczywistość trzyma się z daleka. Może to i lepiej, bo w chwili gdy oba światy spróbowałyby się ze sobą zmieszać Sylvain prawdopodobnie pogubiłby się w powstałej hybrydzie. Sam Berthier gdyby spytać go jaką rolę odgrywa prawdopodobnie odpowiedziałby, że jest wizjonerem i artystą zamieszania, po czym dodałby z uśmiechem, widząc niedowierzanie na twarzy rozmówcy, iż jest po prostu kolejnym z wielu wariatów. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku nie skłamałby ani trochę, bo Leviathan (choć wiele mu można zarzucić) kłamać akurat nie lubi. Nie ma też powodu tego robić, bo i tak nie da się go potraktować poważnie, a skoro ludzie przyjmują wszystko co mówi z przymrużeniem oka, tym bardziej nie ma obowiązku niczego zatajać. Jest niekwestionowanym geniuszem w swoim szaleństwie. Prawdą jest, że tylko ostatni ignorant i głupiec zaprzeczałby inteligencji Leviathana, bo chociaż toku rozumowania mężczyzny nie sposób pojąć czy zrozumieć, zawsze prowadzi on do logicznego dla Sylvaina wniosku. Francuza nieodmiennie otacza czysty chaos, lecz Levi zdaje się nad nim panować. W pozornie przypadkowych gestach i zdarzeniach, a nawet i w zupełnie wyrwanych z kontekstu zdaniach kryje się jakiś cel i metoda. Tak więc pomimo pozornej bezsensowności działań Sylvaina okazuje się, iż osiąga on zamierzony skutek. To chyba najbardziej dziwi twardo stąpających po ziemi, planujących wszystko obywateli. Mimo wszystko nie każde wypowiedziane przez Sylve słowo czy wykonana czynność była zaplanowane, bo prawdę powiedziawszy mężczyzna woli działać spontanicznie i wymyślać kolejne kroki w chwili ich realizowania. Sposób ten jest o tyle skuteczniejszy od zwykłego schematycznego podejścia, że nie sposób znaleźć sytuacji w której stale zmieniający i przystosowujący się do sytuacji plan mógłby okazać się porażką. Ponadto Levi czuje się zobowiązany do walki z każdym, nawet najmniejszym przejawem nudy, nie trudno więc przewidzieć, że ta chodząca destrukcja nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu ani chwili dłużej niż jest to konieczne. Czyni go to zarówno przewidywalnym jak i nieprzewidywalnym. Paradoks ten łatwo wytłumaczyć – wiadomo, że Leviathan zrobi coś o co zwykłych ludzi się nie podejrzewa, ale jednocześnie nie wiadomo nic, bo zarówno czas, jak i miejsce czy właśnie to zaskakujące „coś” stanowi tajemnicę nawet i dla Sylvaina, dopóki nie przyjdzie mu realizować swojego zamiaru. To z kolei czyni go niebezpiecznie nieprzewidywalnym, bo identycznym zagrożeniem jest dla siebie, przyjaciół, nieznajomych i wrogów. Mimo wszystko nie sposób tego w nim zmienić, bo Sylvain przestałby być tym samym niesamowicie żywiołowym i zdrowo stukniętym w pozytywną stronę Sylvainem, którego wszyscy znają. Mężczyzna w pierwszej chwili może i nie budzi zaufania (Ba! Tym bardziej nie budzi go przy bliższym poznaniu), ale nie można mu odmówić zwyczajnej wesołości i zdrowego, pełnego dystansu do wszystkiego poczucia humoru. Nawet jeśli jego dowcip sprawia, że Sylve odbierany jest jako bezczelny, a zawadiacki błysk w oku i niebezpiecznie radosny uśmiech nie poprawiają sytuacji. Prawdę powiedziawszy Francuz nie dzieli tematów do rozmowy na te bezpieczne oraz te, które nie powinny być poruszane. On sam jest zupełnie otwarty na ludzi, którzy nie zadali sobie trudu, by mu podpaść i zdaje się nie znać uczucia wstydu. W gruncie rzeczy Sylvain jest całkiem dobrym człowiekiem, a bezmyślne krzywdzenie tych, którzy wcale nie musieli zostać skrzywdzeni nie bawi go ani trochę. Z całą pewnością toleruje wszystkich i wszystko nawet nie zastanawiając się czy jest to właściwa tolerancja czy jej skrzywiona forma, która zakłada, że tolerowany przez Sylvaina biedak bardzo szybko pożałuje faktu, że w ogóle pojawił się w towarzystwie Leviathana. Sylve bardzo szybko zawiera znajomości, a jeszcze szybciej uznaje ludzi za swoich przyjaciół, więc tym bardziej nie ma od niego ratunku. Mimo wszystko większość ludzi zwyczajnie go lubi, bo Sylve może i nie jest do końca normalny, ale ciężko się przy nim nudzić. Jest na swój złośliwy sposób bardzo przyjaznym i towarzyskim człowiekiem, który zawsze lgnie do ludzi nieważne czy zna ich od dłuższego czasu czy właśnie po raz pierwszy zobaczył ich na oczy. Mężczyzna sprawia wrażenie dziecka, które po raz pierwszy zobaczyło ogromny świat i musi przyjrzeć się wszystkiemu z bardzo bliska i bardzo dokładnie. Ta dziecięca ciekawość połączona z wręcz kretyńską odwagą zwykle owocuje tym, że Sylve działa na kłopoty jak wielki magnes i – co ciekawe – podoba mu się taki stan rzeczy. Mniej więcej właśnie przez swoje uwielbienie dla ryzyka i dobrej zabawy zajmuje się tym, czym się zajmuje i robi to tak dobrze. Dla Sylvaina nie ma rzeczy niemożliwych, a każda kolejna akcja, której jest autorem tylko to potwierdza. W planowaniu swoich kolejnych wyskoków wykazuje się prawdziwą kreatywnością. Mimo wszystko łatwo traci zainteresowanie wszystkim za co się zabiera. Oczywiście, gdy trzeba potrafi się skupić i działać jak trzeba, lecz zwykle nie bardzo mu to wychodzi. Trudno wymagać od aż tak nieodpowiedzialnego człowieka, by sztywno trzymał się danej rzeczy dla dobra ogółu. Śledzenie planów też nigdy nie wychodziło mu za bardzo, choć nie można odmówić mu skuteczności, bo Sylvain nie ma w zwyczaju zawodzić. Zna i rozumie powagę sytuacji, nawet jeśli ani trochę się nią nie przejmuje, więc logicznie nie rujnuje czyichś planów. Sam nie chciałby, żeby jemu ktoś popsuł jego pomysł. Jednakże różnie bywa z przestrzeganiem zasad, co oczywiście także nikogo specjalnie nie dziwi. Inna sprawa, że w jego dłoniach każdy, nawet najbardziej niewinny przedmiot zyskuje rangę śmiertelnie groźnej broni przypadkowej zagłady. Tak czy siak Sylvain jest zupełnie pociesznym wariatem, który pomimo swoich kilku większych i mniejszych wad na ogół nie czyni krzywdy swojej nowej, wielkiej rodzinie.
Song theme: Men in the Mask - All Good Things | Crash - Days Gone Black
Nazwisko: Berthier. Wygląda dość ładnie i całkiem przyjemnie, ale wymawia się nieco gorzej, bo mniej więcej "Berthi" z charakterystycznym dla Francuzów akcentem, którego nie sposób idealnie oddać w tekście pisanym. Jest dość specyficzne i trudne w wymowie przy językach posiadających twardszy akcent, co niezmiernie bawi samego Sylvaina, który zdaje się czasem zapominać o tym, że nie wszyscy urodzili się i wychowali tam, gdzie mówi się po francusku. Mężczyzna zdaje się nie pojmować dlaczego niektórzy nawet nie są w stanie go powtórzyć, zachowując przy tym cały arsenał dźwięków i głosek towarzyszących temu nazwisku, lecz jak to zwykle bywa do każdego sposobu wymowy wcześniej czy później się przyzwyczaja i przestaje go to aż tak bawić. Zresztą, on sam swoje nazwisko lubi, bo śledząc je można bez trudu trafić na mineraloga, dzięki któremu nazwisko to trafiło na Wieżę Eiffla, księcia Neuchâtel i Wagram, będącego marszałkiem Francji czy kompozytora. Idąc jeszcze dalej można trafić na karabin powtarzalny i planetoidę... Ot, nazwisko sukcesu!
Pseudonim: Jego znakiem rozpoznawczym i jednocześnie najpopularniejszym pseudonimem jest Leviathan. Zezwala nawet na to, by skrócić sobie ten pseudonim do Levi, przez co podejrzanie wielu sądzi, że to jest to właściwe imię, a Sylvain stanowi jedynie przykrywkę niewiadomego przeznaczenia. Ów osławiony różną sławą Leviathan rozlewa się jak zaraza po co biedniejszych dzielnicach miast, będąc swoistą legendą miejską. Nie znasz dnia, godziny, ni miejsca gdzie Levi zdecyduje się pojawić, stworzyć godne go widowisko i niepostrzeżenie zniknąć z radarów aż do czasu kolejnego wyskoku na miasto. Policja z początku nie przypuszczała, by jeden człowiek był w stanie siać aż takie spustoszenie w tak niepowiązanych ze sobą miejscach. Później podejrzewali, że robią to niezależne od siebie grupy buntowników. Na korzyść tej teorii przemawiało to, że żadna akcja nie miała wspólnego mianownika. Co oczywiście nie przypadło do gustu samemu ich twórcy. Mniej więcej w tym okresie pojedyncze słowo zapisane dokładnie na miejscu zamieszania tak, by zwrócić na siebie uwagę, stało się przekleństwem policji i pożywką lokalnych mediów. W ten sposób Leviathan - nieuchwytny symbol rebelii przeciwko systemowi i władzy - każdą drogą przekazu i dzięki relacji naocznych światków trafił na języki ludzi mieszkających na terenach objętych jego działaniami. Pytanie go o to skąd on właściwie wziął swój pseudonim nie ma najmniejszego sensu. Żaden z niego wieloryb, a tak zwykło nazywać się te giganty, nie ma absolutnie nic wspólnego z jednym z najgroźniejszych biblijnych potworów, sieci sklepów także nie otworzył. Można pokusić się o wysnucie teorii w której to zwyczajnie spodobało mu się brzmienie i wydźwięk tego słowa. Leviathan odnosi się przecież do wielkiej bestii, która miała zniszczyć świat, a właśnie z tym kojarzyć się powinien i sam Berthier. Innym subtelnym nawiązaniem okazuje się być trudność w zabiciu zarówno pierwowzoru jak i Sylvaina. Po głębszym zastanowieniu się okazuje się, iż pseudonim ten ma znacznie więcej sensu niż ktokolwiek (włącznie z samym Sylvainem) zdawał sobie z tego sprawę. Jednakże nie tylko tym pseudonimem zdarza mu się posługiwać, lecz reszta nie stanowi na tyle ważnych tytułów, żeby trzeba było je przywoływać, gdyż zwykle używa ich jedna, dwie osoby i to głownie po znajomości. Najzabawniejsze jego zdaniem jest pieszczotliwe określanie go „wrzodem na dupie wrzoda na dupie społeczeństwa” lub dosłowne tłumaczenie jego imienia na Borowy, lecz poza jednym starym znajomym nikt nigdy tak do niego nie mówił.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Okrąglutkie 30 lat, chociaż z nie do końca jasnych dla niego przyczyn nie starzeje się jak trzeba. Mimo wszystko jest z tego faktu niezwykle zadowolony, bo choć przybywa mu lat on sam zdaje się wcale nie zmieniać. Jedna z jego najśmielszych teorii głosi, że pośmiertnie regenerujące się komórki zapomniały jak działa upływ czasu.
Rasa: Wyjątkowo dobrze zakamuflowany (do czasu aż oberwie kulkę czy dwie) mutant.
Narodowość: Słodka, pełna miłości i ogólnego syfu
Obywatelstwo: Wszystko w nim wręcz krzyczy o Edenie. Dokładnie to samo mówi jego nagrobek na edeńskim cmentarzu. Sylvain Berthier żył i umarł w Edenie i tego faktu mężczyźnie niezbyt chciało się zacierać. Natomiast pierwsze wzmianki o Leviathanie figurują w kartotekach policyjnych Shangri-La, jego miejsce zamieszkania wiążą z Dżannah, bo tam dzieje się stosunkowo mało akcji związanych z działalnością Leviego. Zdjęcie twarzy noszącej jego maskę wisi natomiast w co najmniej kilkunastu miejscach w Elizjum i zachęca do doniesienia o miejscu pobytu człowieka, który de facto już nie istnieje. Gdyby Sylvain miał nieco mniej roboty z nękaniem swoją osobą władz każdego miasta, zapewne sam by na siebie doniósł, by sprawdzić jak zareagują funkcjonariusze, gdy odkryją, że ten, który miał być ich największym sukcesem w karierze od kilku lat gnije pod ziemią i drwi sobie z ich niekompetencji.
Rodzina: Ojciec Sylvaina - Zacharie Berthier - jest tematem drażliwym w całej rodzinie, choć mimo wszystko bywa nader często wspominany. Był normalnym człowiekiem, założył szczęśliwą, jak najbardziej normalną rodzinę i choć można było zarzucić mu wady, mimo wszystko był dobrym człowiekiem. Dlaczego zatem jest aż tak niebezpiecznym tematem do rozmów? Słowem klucz jest tu "był". Był i zmarł przedwcześnie, przegrawszy walkę z wyjątkowo złośliwym nowotworem. Reszta rodziny Sylvaina nadal żyje i ma się dobrze, bo choć sam Sylve uchodzi za martwego, regularnie sprawdza co też dzieje się z ludźmi, których szczerze kochał, a którym nie może się już pokazać na oczy. Matka Yvonne, ciężko zniosła śmierć męża, a później samobójstwo najstarszego dziecka i już nigdy stała się na powrót kobietą, którą Sylvain pamięta z dzieciństwa i ma świadomość, że ma w tym swój udział. Leviathan ma także dwójkę rodzeństwa. Margot obecnie prowadzi wyjątkowo udany biznes i jej kawiarenka zdaje się być jedną z najlepszych w całym Levallois-Perret, a jej sława sięga i pobliskiego Paryża, gdzie, nawiasem mówiąc, także ma swoją filię. Fabien zajął się studiowaniem i wykładaniem na uniwersytecie na raz (na szczęście nie na tym samym), ale Sylvain nie potrafi zapamiętać na jakim kierunku aktualnie uczy się, bądź wykłada się jego brat. Wystarczy powiedzieć, że ten ścisły umysł na pewno nie zakończy edukacji, bo musiałby pożegnać się z sensem swojego istnienia i póki ma się czego uczyć będzie to robił. Leviathan czasem żałuje, że na własne żądanie wyrzucił się z tej zżytej ze sobą, kochającej się i troskliwej rodziny. Właśnie dlatego co roku na każde święta i urodziny wysyła do domu anonimową kartkę z życzeniami.
Miłość: „Miłość zbędna jest, zbyt ciężko ją znieść. Bez niej wszystko jest łatwiejsze, nie boisz się ran.” Berthier jakoś nie garnie się do bliższych kontaktów z kimkolwiek. Zwala winę na to, że najpewniej jest aromantykiem i zwyczajnie się nie zakochuje. Chociaż osobiście nie uważam, by wierzenie mu na słowo było dobrym pomysłem. Nie kryje się za tym jednak żadna burzliwa historia, złamane serce czy łamiąca duszę wiadomość, że wybranka serca woli tylko i wyłącznie dziewczyny, bo Sylvain tak naprawdę nigdy nie miał bliskiej przyjaciółki, o posiadaniu dziewczyny nawet nie wspominając. Zwyczajnie nie dbał o to i w sumie do teraz nie jest pewien swojej orientacji.
Aparycja: Cóż by można było rzec o Sylvainie... Z całą pewnością nie jest brzydki i może trafiać w pewne gusta. Chociaż i tak nie ma dla niego najmniejszego znaczenia to, jak ludzie go widzą. Jego znakiem firmowym jest burza byle jak roztrzepanych brązowych włosów (jest SZATYNEM, a nie żadnym brunetem. Słowo "szatyn" wzięło się od francuskiego słowa "kasztan", więc doskonale opisuje kolor włosów Sylve), które pod wpływem wilgoci odrobinę kręcą się na końcach. Dysponuje przewiercającym duszę na wylot, obdarzonym zbójeckim błyskiem spojrzeniem zwykle niesamowicie wesołych, orzechowych oczu. No i zawadiackim uśmiechem w którym czai się ostrzeżenie przed chaosem nieodmiennie otaczającym Leviathana. Jego czoło po lewej stronie zdobi charakterystyczna skośna blizna, która stanowi namacalną pamiątkę pierwszego zgonu Berthiera. Mimo wszystko mężczyzna jako takiego respektu na pierwszy rzut oka nie wzbudza. Jest całkiem przeciętnego wzrostu, nie ma tatuaży, ani kolczyków i nie ocieka mroczną aurą. Dzięki czemu z łatwością zwodzi i nabiera ludzi, którzy dopiero przy bliższym poznaniu go zaczynają dostrzegać jakim właściwie jest człowiekiem. Ubiera się raczej całkiem zwyczajnie. Ma swoją ulubioną brązową kurtkę z doczepionym czarnym kapturem i niemożliwą liczbą wewnętrznych i zewnętrznych kieszeni, sprane, nierzadko wytarte jeansy i na ogół zwykły T-shirt z jakimś nadrukiem, do tego nieodmiennie nosi albo wojskowe buty albo dowolne sportowe obuwie. Zawsze ma przy sobie wielofunkcyjną maskę emitującą zielone światło z każdego możliwego otworu, jednak ubiera ją tylko wtedy, gdy ma się zająć czymś, co wymaga raczej jego anonimowości. Maska jest nieodłącznym atrybutem Leviathana i nieodmiennie kojarzy się z jego niesamowitymi planami. Kolejnym stałym elementem jest fakt, że mężczyzna obwieszony jest różnorakim sprzętem niczym choinka na Święta, ale poza nim nikt szczególnie o tym nie wie. Noże sprytnie pochowane po zakamarkach stroju, jakieś strzałki ze środkiem usypiającym, strzykawki z cholera wie czym, tajemniczo wyglądające szare dyski, błyskacze (cokolwiek to oznacza), a tego jest jeszcze więcej... Poza takimi drobnymi szczególikami facet raczej nie wyróżnia się w tłumie ludzi i bez trudu można go przeoczyć, a to z kolei jest ogromnym błędem.
Charakter: Ktoś mądry powiedział kiedyś, że człowiek pozwala sobie na luksus szaleństwa tylko wtedy, gdy ma ku temu warunki. Jeżeli jest to prawdą, a pewnie jest zważywszy na osobę Sylvaina, opływa on w ów szczególny luksus i najwyraźniej dobrze się z tym czuje. Co więcej, nawet nie usiłuje się z tym kryć, pomimo tego, że bez trudu mógłby przybrać twarz zupełnie normalnej i zdrowej na umyśle osoby. Sądzi jednak, że to najgorsza z możliwych śmierci – zabić samego siebie przez wzgląd na obcych ludzi. Bo przecież, jeśli nie można być sobą, to kim w takim razie być? Pustą skorupą bez krztyny indywidualizmu? Ogłupioną marionetką w rękach społeczeństwa? Sylvain Berthier nie mógłby się na to zdobyć. Nigdy i za żadne pieniądze świata. Właśnie indywidualność i oryginalność odróżnia tego ekscentryka na tle zabieganej, szarej masy, która mija go na ulicach każdego dnia, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, kogo właśnie szturchnęli, bo zbyt zajęci są spieszeniem się do swoich przyziemnych spraw. Leviathan jest specyficzny i może właśnie przez to zapada ludziom w pamięci do tego stopnia, że nie sposób go zapomnieć choćby minęły całe długie lata. Żyje we własnym, znacznie lepszym i bardziej kolorowym świecie od którego znana wszystkim rzeczywistość trzyma się z daleka. Może to i lepiej, bo w chwili gdy oba światy spróbowałyby się ze sobą zmieszać Sylvain prawdopodobnie pogubiłby się w powstałej hybrydzie. Sam Berthier gdyby spytać go jaką rolę odgrywa prawdopodobnie odpowiedziałby, że jest wizjonerem i artystą zamieszania, po czym dodałby z uśmiechem, widząc niedowierzanie na twarzy rozmówcy, iż jest po prostu kolejnym z wielu wariatów. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku nie skłamałby ani trochę, bo Leviathan (choć wiele mu można zarzucić) kłamać akurat nie lubi. Nie ma też powodu tego robić, bo i tak nie da się go potraktować poważnie, a skoro ludzie przyjmują wszystko co mówi z przymrużeniem oka, tym bardziej nie ma obowiązku niczego zatajać. Jest niekwestionowanym geniuszem w swoim szaleństwie. Prawdą jest, że tylko ostatni ignorant i głupiec zaprzeczałby inteligencji Leviathana, bo chociaż toku rozumowania mężczyzny nie sposób pojąć czy zrozumieć, zawsze prowadzi on do logicznego dla Sylvaina wniosku. Francuza nieodmiennie otacza czysty chaos, lecz Levi zdaje się nad nim panować. W pozornie przypadkowych gestach i zdarzeniach, a nawet i w zupełnie wyrwanych z kontekstu zdaniach kryje się jakiś cel i metoda. Tak więc pomimo pozornej bezsensowności działań Sylvaina okazuje się, iż osiąga on zamierzony skutek. To chyba najbardziej dziwi twardo stąpających po ziemi, planujących wszystko obywateli. Mimo wszystko nie każde wypowiedziane przez Sylve słowo czy wykonana czynność była zaplanowane, bo prawdę powiedziawszy mężczyzna woli działać spontanicznie i wymyślać kolejne kroki w chwili ich realizowania. Sposób ten jest o tyle skuteczniejszy od zwykłego schematycznego podejścia, że nie sposób znaleźć sytuacji w której stale zmieniający i przystosowujący się do sytuacji plan mógłby okazać się porażką. Ponadto Levi czuje się zobowiązany do walki z każdym, nawet najmniejszym przejawem nudy, nie trudno więc przewidzieć, że ta chodząca destrukcja nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu ani chwili dłużej niż jest to konieczne. Czyni go to zarówno przewidywalnym jak i nieprzewidywalnym. Paradoks ten łatwo wytłumaczyć – wiadomo, że Leviathan zrobi coś o co zwykłych ludzi się nie podejrzewa, ale jednocześnie nie wiadomo nic, bo zarówno czas, jak i miejsce czy właśnie to zaskakujące „coś” stanowi tajemnicę nawet i dla Sylvaina, dopóki nie przyjdzie mu realizować swojego zamiaru. To z kolei czyni go niebezpiecznie nieprzewidywalnym, bo identycznym zagrożeniem jest dla siebie, przyjaciół, nieznajomych i wrogów. Mimo wszystko nie sposób tego w nim zmienić, bo Sylvain przestałby być tym samym niesamowicie żywiołowym i zdrowo stukniętym w pozytywną stronę Sylvainem, którego wszyscy znają. Mężczyzna w pierwszej chwili może i nie budzi zaufania (Ba! Tym bardziej nie budzi go przy bliższym poznaniu), ale nie można mu odmówić zwyczajnej wesołości i zdrowego, pełnego dystansu do wszystkiego poczucia humoru. Nawet jeśli jego dowcip sprawia, że Sylve odbierany jest jako bezczelny, a zawadiacki błysk w oku i niebezpiecznie radosny uśmiech nie poprawiają sytuacji. Prawdę powiedziawszy Francuz nie dzieli tematów do rozmowy na te bezpieczne oraz te, które nie powinny być poruszane. On sam jest zupełnie otwarty na ludzi, którzy nie zadali sobie trudu, by mu podpaść i zdaje się nie znać uczucia wstydu. W gruncie rzeczy Sylvain jest całkiem dobrym człowiekiem, a bezmyślne krzywdzenie tych, którzy wcale nie musieli zostać skrzywdzeni nie bawi go ani trochę. Z całą pewnością toleruje wszystkich i wszystko nawet nie zastanawiając się czy jest to właściwa tolerancja czy jej skrzywiona forma, która zakłada, że tolerowany przez Sylvaina biedak bardzo szybko pożałuje faktu, że w ogóle pojawił się w towarzystwie Leviathana. Sylve bardzo szybko zawiera znajomości, a jeszcze szybciej uznaje ludzi za swoich przyjaciół, więc tym bardziej nie ma od niego ratunku. Mimo wszystko większość ludzi zwyczajnie go lubi, bo Sylve może i nie jest do końca normalny, ale ciężko się przy nim nudzić. Jest na swój złośliwy sposób bardzo przyjaznym i towarzyskim człowiekiem, który zawsze lgnie do ludzi nieważne czy zna ich od dłuższego czasu czy właśnie po raz pierwszy zobaczył ich na oczy. Mężczyzna sprawia wrażenie dziecka, które po raz pierwszy zobaczyło ogromny świat i musi przyjrzeć się wszystkiemu z bardzo bliska i bardzo dokładnie. Ta dziecięca ciekawość połączona z wręcz kretyńską odwagą zwykle owocuje tym, że Sylve działa na kłopoty jak wielki magnes i – co ciekawe – podoba mu się taki stan rzeczy. Mniej więcej właśnie przez swoje uwielbienie dla ryzyka i dobrej zabawy zajmuje się tym, czym się zajmuje i robi to tak dobrze. Dla Sylvaina nie ma rzeczy niemożliwych, a każda kolejna akcja, której jest autorem tylko to potwierdza. W planowaniu swoich kolejnych wyskoków wykazuje się prawdziwą kreatywnością. Mimo wszystko łatwo traci zainteresowanie wszystkim za co się zabiera. Oczywiście, gdy trzeba potrafi się skupić i działać jak trzeba, lecz zwykle nie bardzo mu to wychodzi. Trudno wymagać od aż tak nieodpowiedzialnego człowieka, by sztywno trzymał się danej rzeczy dla dobra ogółu. Śledzenie planów też nigdy nie wychodziło mu za bardzo, choć nie można odmówić mu skuteczności, bo Sylvain nie ma w zwyczaju zawodzić. Zna i rozumie powagę sytuacji, nawet jeśli ani trochę się nią nie przejmuje, więc logicznie nie rujnuje czyichś planów. Sam nie chciałby, żeby jemu ktoś popsuł jego pomysł. Jednakże różnie bywa z przestrzeganiem zasad, co oczywiście także nikogo specjalnie nie dziwi. Inna sprawa, że w jego dłoniach każdy, nawet najbardziej niewinny przedmiot zyskuje rangę śmiertelnie groźnej broni przypadkowej zagłady. Tak czy siak Sylvain jest zupełnie pociesznym wariatem, który pomimo swoich kilku większych i mniejszych wad na ogół nie czyni krzywdy swojej nowej, wielkiej rodzinie.
Song theme: Men in the Mask - All Good Things | Crash - Days Gone Black
Zarys przeszłości: Sylvain urodził się i mieszkał w Levallois-Perret
– stosunkowo małej miejscowości pod Paryżem.
Aż do wieku dwunastu lat wiódł proste, bezproblemowe życie francuskiego
dziecka. Chodził do szkoły, gdzie był całkiem lubiany, uczył się dobrze i bez
wyraźnego wysiłku, miał znajomych z którymi wychodził po szkole... Nigdy nie
śmiałby przypuszczać, że już rok później będzie pół sierotą. U ojca Sylvaina
zdiagnozowano wyjątkowo złośliwy nowotwór, który okazał się być nie do pozbycia
w tym stanie. Tata zmarł, zostawiając trójkę dzieci i żonę. Na Sylvaina, jako
najstarszego z rodzeństwa, spadł obowiązek bycia wsparciem dla rodziny, ale
prawdę powiedziawszy nie radził sobie w tej roli. Starał się jak tylko
potrafił, lecz sytuacja przerastała 13-latka. Nie mógł być wsparciem dla matki,
która wpadła w okropną depresję. Nie potrafił też pocieszyć rodzeństwa, bo nie
wiedział co mógłby powiedzieć, by było im choć ciut lżej. Wszystkim było równie
trudno, lecz Sylvaina wyniszczało powoli poczucie winy i żal. Mimowolnie uznał,
że nie podołał postawionemu sobie zadaniu. Przez kolejny rok wcale nie było
lepiej. Dotknięta żałobą rodzina jakoś funkcjonowała, choć Sylvain mógłby
przyznać, że przyszło im to z najwyższym trudem. Do dzisiaj pamięta duszące wyrzuty sumienia związane z tym, że był za
mały, by móc się na coś przydać. Mimo to Sylve nigdy nie płakał w obecności
rodzeństwa i matki. Cierpiał gorzej niż oni wszyscy, bo wpadł w pułapkę
samokrytyki i rozczarowania samym sobą, ale robił to w samotności, po to, żeby
nie przysparzać rodzinie więcej zmartwień. A to z kolei wyniszczało go jeszcze
bardziej, bo choć miał mamę, brata i siostrę był całkiem sam.
Rola w gangu: Jego rola polega na absolutnym braku roli. Nie podporządkował się niczemu, zapowiadając jedynie, że będzie robił swoje. Nikt nie protestował i wszystkim wyszło to na dobre. Więc Sylvain robi za „człowieka do wszystkiego” z naciskiem na hobbystyczne sianie chaosu i sporadyczne odsiadki w więzieniu z czystej pasji.
Umiejętności: Leviathan ma szeroki wachlarz zainteresowań. Zna się trochę na pirotechnice, czasami zabawi się w hakera, ale w obu przypadkach raczej nie przoduje. Swoje umie, swoje wie, ale nie ma nic przeciwko temu, żeby popatrzeć sobie na kogoś mądrzejszego od niego. Jest kierowcą bez prawa jazdy, bo swoje prawdę powiedziawszy dożywotnio stracił już lata temu. Mimo wszystko i tak prowadzi sprawniej (i szybciej) niż większość ludzi. No i radzi sobie z dowolnym pojazdem latającym, gdyż ma na koncie kursik pilotażu. Miłością jego życia jest walka niekonwencjonalna. Wszystko co wpadnie mu w ręce stanowi broń przypadkowej zagłady. Jednak równą miłością darzy broń palną. Do noży także ma swoje specjalne uczucie i z pewnością wie jak dobrze ich używać nie zawsze zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. Sylvain potrafi też poradzić sobie z co prostszymi zamkami. Pomimo pokaźnego zestawu przydatnych mu zdolności jest jeszcze kwestia mutacji. Leviathan nie może umrzeć. Nie da się go zabić, choć wielu próbowało. Nie dlatego, że jego skóra odbija pociski, a wzrok zabija... Nic z tych rzeczy. Sam Berthier nie ma zielonego pojęcia jak to działa. Obrywa, serce przestaje bić, przez jakiś czas nie dzieje się kompletnie nic, a potem najzwyczajniej się budzi, orientując się, że śmiertelna rana zagoiła się do tego stopnia, że jest jedynie upierdliwym problemem z którym bez problemu można żyć. Trucizna kładzie go na trochę dłużej. Do tego stopnia, że ma na koncie wycieczkę z kostnicy do domu, ale to zupełnie inna historia. Fakt jednak zawsze jest stały i niezmienny. Mianowicie umieranie i zmartwychwstawanie boli jak wszystkie diabły zebrane do kupy, oblane smołą, podpalone i rzucone między wygłodniałe wilki. I chociaż Sylvain wie, że i tak wstanie za nic nie pozwala się uśmiercać, nawet w imię wyższych celów.
Przyjaciele: Aktualnie miejsce grzeje tu sobie Felix z Kasumi - najlepsi przyjaciele lekko nienormalnego Francuza. Co więcej, Erro także nie sprawia wrażenia jakby żałowała, że Berthier uznał ją za swoją wspólniczkę w zbrodni. Do listy jego przyjaciół należałoby dodać jeszcze Cup (w końcu są na podobnym poziomie) i Echo, bo drugiego takiego błękitnego przyjaciela to ze świecą szukać.
Wrogowie: Był taki jeden Rosjanin, który wypalił mu w czoło na dzień dobry. Sylve naprawdę nie znosi ludzi, którzy kiedyś go zabili.
Autor: Apocalyptical Deconde
Jako 15-latek był typowym
outsiderem, którego z miejsca klasyfikuje się jako „zwykłe emo”. Zmienił
szkołę, więc nie miał już znajomych, ale nie poszukiwał kolejnych. Przywykł już
do samotności, wobec czego odizolowywał się od ludzi dookoła. Od własnej
rodziny także, gdy sytuacja po śmierci ojca nabrała już kształtów codzienności.
Nadal nie potrafił sobie poradzić i nie chciał już żyć. Postanowił więc, że
popełni samobójstwo i w ten sposób uwolni się od wszystkiego. Pragnął jedynie
znaleźć w końcu spokój, więc w wieku 16 lat, w Walentynki dokładnie o 12:00 zeskoczył
ze szczytu wieży Eiffla. Udało mu się to. Zabił się tak jak tego chciał i
jeszcze zniszczył święto rzeszy zakochanych par. Można by jednak rzec, że los
ma swoiste poczucie humoru, gdyż właśnie ta śmierć odblokowała w Sylvainie wadę
z którą przyszedł na świat. Wada ta spowodowała, że ocknął się w kostnicy,
kompletnie nie wiedząc co się stało.
Niemniej zaskoczeni byli pracownicy kostnicy, gdy wyszedł z lodówki i udał się
na ulicę. Przeczuwał co dzieje się w jego domu i uznał siebie za hipokrytę, bo
znów naraził rodzinę na cierpienie. Jego psychika jednakże nie zachowywała się
tak jak powinna i Sylvain poczuł złośliwą satysfakcję. W ten sposób dożył
otwarcia Megalopolis i udał się tam, gdy tylko było to możliwe. Przyjął
pseudonim Leviathan i zajął się tym, czym powinien i co robi po dzień
dzisiejszy. Umarł kilka razy, lecz jak to określił: „Nie po raz pierwszy i na
pewno nie ostatni”.
Oficjalnie: Nie istnieje.
Teoretycznie powinien figurować w systemach,
ale poza jedną jedyną wzmianką o tym, że przybył do Dżannah kilka lat
temu, wszelki słuch o
nim zaginął, a nikt nie pali się by go wytropić i na nowo wciągnąć w
spis
ludności. I tak niewiele by to dało, gdyż gdyby poszukać dostatecznie
głęboko znajdzie się wzmiankę, która jednoznacznie mówi, że Sylvain
Berthier jest martwy i pochowany na cmentarzu w pobliżu Edenu. Ma się
niezwykle dobrze jak na trupa, prawda?Rola w gangu: Jego rola polega na absolutnym braku roli. Nie podporządkował się niczemu, zapowiadając jedynie, że będzie robił swoje. Nikt nie protestował i wszystkim wyszło to na dobre. Więc Sylvain robi za „człowieka do wszystkiego” z naciskiem na hobbystyczne sianie chaosu i sporadyczne odsiadki w więzieniu z czystej pasji.
Umiejętności: Leviathan ma szeroki wachlarz zainteresowań. Zna się trochę na pirotechnice, czasami zabawi się w hakera, ale w obu przypadkach raczej nie przoduje. Swoje umie, swoje wie, ale nie ma nic przeciwko temu, żeby popatrzeć sobie na kogoś mądrzejszego od niego. Jest kierowcą bez prawa jazdy, bo swoje prawdę powiedziawszy dożywotnio stracił już lata temu. Mimo wszystko i tak prowadzi sprawniej (i szybciej) niż większość ludzi. No i radzi sobie z dowolnym pojazdem latającym, gdyż ma na koncie kursik pilotażu. Miłością jego życia jest walka niekonwencjonalna. Wszystko co wpadnie mu w ręce stanowi broń przypadkowej zagłady. Jednak równą miłością darzy broń palną. Do noży także ma swoje specjalne uczucie i z pewnością wie jak dobrze ich używać nie zawsze zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. Sylvain potrafi też poradzić sobie z co prostszymi zamkami. Pomimo pokaźnego zestawu przydatnych mu zdolności jest jeszcze kwestia mutacji. Leviathan nie może umrzeć. Nie da się go zabić, choć wielu próbowało. Nie dlatego, że jego skóra odbija pociski, a wzrok zabija... Nic z tych rzeczy. Sam Berthier nie ma zielonego pojęcia jak to działa. Obrywa, serce przestaje bić, przez jakiś czas nie dzieje się kompletnie nic, a potem najzwyczajniej się budzi, orientując się, że śmiertelna rana zagoiła się do tego stopnia, że jest jedynie upierdliwym problemem z którym bez problemu można żyć. Trucizna kładzie go na trochę dłużej. Do tego stopnia, że ma na koncie wycieczkę z kostnicy do domu, ale to zupełnie inna historia. Fakt jednak zawsze jest stały i niezmienny. Mianowicie umieranie i zmartwychwstawanie boli jak wszystkie diabły zebrane do kupy, oblane smołą, podpalone i rzucone między wygłodniałe wilki. I chociaż Sylvain wie, że i tak wstanie za nic nie pozwala się uśmiercać, nawet w imię wyższych celów.
Przyjaciele: Aktualnie miejsce grzeje tu sobie Felix z Kasumi - najlepsi przyjaciele lekko nienormalnego Francuza. Co więcej, Erro także nie sprawia wrażenia jakby żałowała, że Berthier uznał ją za swoją wspólniczkę w zbrodni. Do listy jego przyjaciół należałoby dodać jeszcze Cup (w końcu są na podobnym poziomie) i Echo, bo drugiego takiego błękitnego przyjaciela to ze świecą szukać.
Wrogowie: Był taki jeden Rosjanin, który wypalił mu w czoło na dzień dobry. Sylve naprawdę nie znosi ludzi, którzy kiedyś go zabili.
Autor: Apocalyptical Deconde
,,...sieci sklepów też nie otworzył" XD Ta kwestia pochodzenia pseudonimu przyszła mi do głowy dopiero gdy to przeczytałam. I ma u mnie kolejnego plusa za song theme - kocham All Good Things <3
OdpowiedzUsuńCieszy mnie to, że ma jakiekolwiek plusy ^^ xD
OdpowiedzUsuń