czwartek, 12 stycznia 2017

Od Sylvaina (CD. Fery Rosy) - Je m'appelle Sylvain, et vous?

                   Leviathan nawet nie zdążył porządnie się zastanowić która z obecnych kobiet sprawi Virus najwięcej kłopotu, gdy do środka weszła dziewczyna z zielonymi tatuażami i różowym irokezem eskortowana przez cyborga. Prawdę powiedziawszy sama wyglądała na niebezpieczną. Naturalną koleją rzeczy to właśnie na nią padł wybór Sylvaina, a brązowowłosa poszła, by ją, jak to określiła, zdobyć. Mężczyzna odprowadził ją wzrokiem, a potem wrócił do własnego kieliszka, kolistym ruchem ręki mieszając leniwie jego zawartość.
                Długo jednak sam nie siedział. Opróżnił drobnymi łykami ledwie pół kieliszka, delektując się każdym z nich, gdy o ladę obok niego oparł się cyborg. Berthier obrzucił go przelotnym spojrzeniem. Cyborg zdawał się samą swoją postawą mu grozić, ale Sylvain nie należał do tych ludzi, którzy dają się zastraszyć w jakikolwiek sposób, więc poruszył ramionami dla dodatkowego rozluźnienia się, a potem uśmiechnął się przyjaźnie i najzwyklejszym w świcie tonem spytał:
- Est-ce que je peux aider?
                Zupełnie świadomie i celowo użył swojego języka ojczystego. Z doświadczenia wiedział, że ci, którzy go szukali tracili odrobinę pewności, słysząc, że mężczyzna, którego mieli za mieszkańca Megalopolis odzywa się płynnym francuskim zupełnie od ręki. Leviathan wiedział, że cyborg miał na celu kogoś znaleźć. Obserwował jego odbicie w kieliszku, jedynie pozornie kontemplując ciecz wewnątrz. Miał też świadomość, że wykazuje się egoizmem skoro założył, że może chodzić o niego, ale przeżył już dość, by orientować się już jak działa świat. Wbrew pozorom często ktoś o niego pytał, bo choć Sylvain Berthier oficjalne leżał w grobie, o tyle Leviathan był swoistą legendą miejską niektórych dzielnic w każdym z czterech miast. Mimo wszystko nie spodziewał się, by cyborg mu odpowiedział. Tym większe było jego zdziwienie gdy usłyszał równie płynną do jego, choć z dość wyraźnymi śladami akcentu, mowę.
- Cherchant Léviathan.
Cyborg nawet nie zadawał sobie trudu zatajenia tego faktu. Po prostu tonem, który sugerował miłą pogawędkę oznajmił czego potrzebuje i liczył, że to dostanie.
- Je suis désolé, mais je ne sais pas. – wzruszył ramionami i upił kolejny łyk wina - Je m'appelle Sylvain, et vous?
Tym razem na odpowiedź musiał poczekać odrobinkę dłużej.
- Daniel. Je suis Daniel.
- Comment ça va?
Skoro Daniel sobie radził z francuskim na tyle, by móc się dogadać, Leviathan postanowił wciągnąć go w rozmowę adekwatną do tonu jego głosu. Trochę chrzanienia o niczym, gdy człowiek ma zadanie i jest zajęty potrafi wyprowadzić z równowagi. Sylvain bardzo chciał zobaczyć zirytowanego cyborga, lecz ten tylko stał, nachylając się lekko w jego stronę.
- Ce n'est pas grave... – uciął tamten, w końcu siadając na sąsiednim stołku i znów skierował rozmowę na odpowiednie tory. - Savez-vous quoi que ce soit sur le gars?
- Non... Je l'ai entendu dire qu'il est étonnant. La vérité?
- Je ne sais pas... Je fais juste mon travail.
- Dommage.
Sylvain zrozumiał już, że jego rozmówca kompletnie nic o nim nie wie i jest z czyjegoś polecenia. Wobec tego nie widział już sensu udawania, że nie ma pojęcia o co może chodzić, więc spytał zbierającego się do wstania cyborga.
- Alors, que voulez-vous de moi?
- Je vous ai dit.
- NON! Que voulez-vous DE MOI?
Wizjery Daniela jasno wskazywały, że zmrużyłby oczy gdyby takowe posiadał i na powrót rozsiadł się na stołku.
- Vous êtes le Léviathan. – rzucił już znacznie mniej przyjaznym tonem - Vous avez menti à moi.
- Oui ami! Vous avez raison – tym słowom towarzyszył ten konkretny, bezczelnie zadowolony z siebie uśmiech, który połowę społeczeństwa potrafił doprowadzić do szewskiej pasji. - Porquoi?
Wizjery zamrugały rytmicznie, więc Leviathan domyślił się, że zbił Daniela z tropu.
- Pourquoi quoi?
- Pourquoi parles-tu à moi?
- Mon patron veut vous embaucher.
- Et pour quoi?
Daniel wzruszył ramionami nie wiedząc, bądź nie chcąc zdradzać do czego miałby się przydać. Ostatecznie jednak w miarę przystępnie objaśnił Berthierowi na czym polegałaby jego praca w szeregach Szczurów, a co ważniejsze czym owe Szczury są. W tym czasie Sylvain zauważył różowowłosą z irokezem podchodzącą do nich. Virus szła obok, wręcz jej uczepiona i szczerzyła się przy tym jakby zdobyła trofeum życia. Zatrzymała się w pobliżu i przysłuchała się ostatnim słowom cyborga.
- Znalazłeś sobie kolegę, Daniel ? – spytała – I o czym wy, kurna, mówicie?
Cyborg wydał z siebie dźwięk jednoznacznie oznaczający westchnięcie.
- To właśnie jest ten twój Leviathan, Fera. – wskazał głową Sylviana. Ten w tym czasie zdążył przybrać zagubiony wyraz twarzy i przekrzywił głowę patrząc to na Ferę, to na Daniela. Zupełnie jakby nie rozumiał ani słowa. Ostatecznie jednak, gdy trzy pary oczu spoczęły na nim, poderwał się z miejsca i serdecznie uściskał Ferę, a potem cmoknął ją w policzek.
- Je suis célibataire!
Daniel parsknął śmiechem, gdy Sylvain cofnął się poza zasięg kobiety, gdyby zechciała go uderzyć otrząsnąwszy się z szoku wywołanego nagłym wylewem ciepłych uczuć ze strony obcego.
- Co on pierdoli? – warknęła do Daniela, ewidentnie niezadowolona, że sama tego nie wie.
- Właśnie oznajmił ci, że jest kawalerem...
W tym momencie Leviathan uśmiechnął się miło i posłał jej całusa.
- Mon prénom est Sylvain, madame.
- … I, że nazywa się Sylvain. – dokończył Daniel. – To by było tyle w kwestii rekrutacji, hm?
- Nie, nie. – Fera pokręciła głową – Coś ci się musiało pomylić. Informacje na temat Leviathana mówią zupełnie coś innego.
- Quoi? – wtrącił się, patrząc na Daniela. - Qu'est-ce qu'elle dit?
Cyborg spojrzał na swoją przełożoną, potem na Sylvaina, znów na Ferę i znów na Leviathana, po czym westchnął zrezygnowany, mamrocząc coś pod nosem.
- Co powiedział? – dopytała Fera. Teraz wianuszek siarczystych przekleństw usłyszeli wszyscy. Mimo wszystko brzmiało to zaskakująco, jak na tę sytuację, spokojnie.
- Spytał mnie co powiedziałaś. – odparł Daniel.
- Hej! To bez sensu! – po raz pierwszy w tym dialogu głos zabrała Virus – Ze mną rozmawiał normalnie...
- Co?! Chcesz mi powiedzieć, że bez problemu mogliśmy sobie darować tą szopkę z francuskim? – Daniel posłał Leviathanowi tak mordercze spojrzenie, że ten niemal się zdziwił, że znowu nie umarł. Mimo to jego twarz nadal zdobił uśmiech.
- Jak najbardziej. Ale gdzie w tym byłaby zabawa? Masz genialny kanadyjski akcent! – klasnął w dłonie szczerze uradowany, a potem jak gdyby nigdy nic zwrócił się do brązowowłosej. – I jak wirusku? Udało ci się podołać wyzwaniu?

Nie wiem kto to przejmie, ale powodzenia życzę ^^

1 komentarz:

  1. Słusznie, że się od Fery odsunął - na pewno by go walnęła gdyby to zrobił za późno XD

    OdpowiedzUsuń