czwartek, 19 stycznia 2017

Od Felixa (CD Sylvaina) - Taaaake oooon meeee!

        Felix był szczerze pod wrażeniem Sylve. Nie chodzi tu jednak o wokal - chłopak był pozytywnie zdumiony samą jego postawą. Był tu od...godziny? Coś koło tego. Krótko, a z miejsca wczuł się w rolę długoletniego członka Szczurów. Sam Ćwiek był tu od niespełna roku i zaprzyjaźnienie się z resztą zajęło mu trochę czasu. Nauczył się dwóch ważnych rzeczy: a) Fera nie lubi sypiać na mieście i b) to, że Dan jest cyborgiem nie znaczy, że można mu bezkarnie przywalić (co prawda Felixowi zdarzyło się to tylko kilka razy i to z czystego, niezamierzonego przypadku, ale i tak się to blaszanemu koledze nie podobało). Jednak koniec końców to nie on musiał dostosować się do Szczurów, tylko one do niego. Szefowa zaczęła tolerować głośną muzykę, a Danny nauczył się nie przechodzić zbyt blisko pracującego hackera, by nie oberwać śrubokrętem lub kluczem francuskim. Wszystko wskazywało na to, że w przypadku Sylvaina starsze stażem Szczury znowu będą musiały się skorygować pod jego żywiołowy charakter, tak jak niegdyś zrobiły to z przesadnie nakręconym i optymistycznym Felixem. Może minie trochę czasu zanim go polubią, ale jedną trzecią sukcesu już osiągnął - Ćwiek na pewno go polubił. Mimo wszystko jednak poczuł ukłucie zazdrości - po raz pierwszy od bardzo dawna widział Ferę w tak dobrym nastroju, a Daniel po trzeciej rundzie zaczął przytupywać nogą do rytmu i chyba nawet nieco się rozluźnił. Sam nigdy nie dałby rady tak wyluzować tej dwójki, chociaż znał ich dłużej i nie raz próbował.
  Haker dalej nucił pod nosem Let It Go gdy padło pytanie francuza. Ledwo usiadł, a już zerwał się z powrotem na nogi z genialnym pomysłem. Wyrwał rękę do góry jak w przedszkolu i stał tak lekko podskakując ze swoją wersją uśmiechu na zamaskowanej mordce.
  - Feeelix? - udzielił mu głosu Leviathan.
  - Take On Me! - zaproponował chłopak. - Ale tym razem wszyscy na zmianę!
  - Dawaj! - zgodziły się równo dziewczyny. Sylvain też pokiwał głową z aprobatą.
  Ćwiek zadowolony rzucił się do krzesła z takim impetem, że zakręcił się trzy razy zanim chwycił  klawiaturę. Znalazł wideo ze słowami i puścił. Z głośników popłynął grany na syntezatorze początek starego, szeroko rozpoznawalnego hitu...
[LINK, coby nam nudno nie było czytając to w realu :3]
  Pierwszą zwrotkę dorwała Chris, a Fera dołączyła do niej w drugim i czwartym wersie. Do refrenu włączył się im bezpardonowo Felix, robiąc ,,echo", a za nim Berthier. Męska drużyna przejęła drugą zwrotkę. Podczas drugiego refrenu znowu śpiewali na równo z dziewczynami.
  - Taaaaake ooooon meeeee... - wyrwał się solo Ćwiek. Levi dodał krótsze ,,Take on me!".
  - Taaaaake meeeee ooooon... - kontynuowała Fera, a echo zrobiła jej Chris. Ostatnie dwa wersy pociągnęli wszyscy naraz:
  - IIIIIII'LL BEEEEEE GOOOOONE, IN A DAY OR TWOOOOOOOO...!!!
  Ostatni wyraz oczywiście wszyscy przeciągnęli najwyżej jak się dało (jakby nie było, to esencja tego utworu). Felixowi wydawało się, że na chwilę ogłuchł, ale mało się tym przejął - za dużo czasu spędzał na zbyt głośnych słuchawkach. Nikt jednak w tym pisku nie zwrócił uwagi, że ktoś otworzył drzwi i stanął jak wryty widząc całą rozgrywającą się w środku scenę. Jedynie Daniel zauważył zdezorientowanego brodatego mężczyznę w kurtce. Jego ramiona zatrzęsły się w bezgłośnym śmiechu na widok miny kuriera, czego pozostali nie zauważyli. Nie zamierzał też zwracać im uwagi na gościa. Dopiero Ćwiek dostrzegł brodacza i z szeroko otwartymi pikselowymi oczyma kliknął szybko spację, zatrzymując muzykę. Reszta ciągnęła jeszcze chwilę sopran, aż zauważyli, że akompaniament zniknął i jeden po drugim niezgrabnie urywali. Kurier w końcu odchrząknął, zwracając na siebie uwagę Fery.
  - To teraz już wiem, czemu nikt nie odbierał - powiedział chrapliwym głosem.
  Ćwiek z poczuciem winy spojrzał na ekran blokady telefonu. Widniało na nim 13 nieodebranych połączeń. Ajajaj...
  - Jerry! - przywitała się nader wesoło Strzyga. Jej nastrój po karaoke był zdecydowanie lepszy. - Wybacz, robimy małą imprezę inauguracyjną.
  - Im...? - zaczął zdziwiony. - Przecież ty nie robisz imprez.
  - Nie ja to zaczęłam i nie chce mi się tego kończyć - wzruszyła ramionami podchodząc bliżej. - Coś się stało?
  - Chciałem tylko przesłać hakerowi namiary - kiwnął głową w stronę Felixa z wyraźną dezaprobatą w głosie - ale że nie odbierał, to pofatygowałem się tu osobiście.
  - Heh, wybacz ^ ^" - Ćwiek zaśmiał się nerwowo. - Masz to może na flashu?
  - Na twoje szczęście tak - Jerry rzucił mu mały przedmiot: przedpotopowy pendrive.
  Chłopak w masce siadł za komputerem i zaczął przeglądać pliki. Leviathan zafascynowany stanął za nim niemal wisząc na oparciu fotela. Na ekranie pojawiła się mapa interaktywna Megalopolis.
  - Macie kryzys oszczędnościowy, że korzystacie ze starych pendrive'ów? - rzucił z lekką złośliwością w głosie.
  - To raczej kwestia zaufania do sprzętu - odparł Felix, skupiony na odszukaniu zaznaczonych obiektów. W morzu poruszających się nazwisk było to dosyć ciężkie. - Nie lubię korzystać z niczego wyprodukowanego w obrębie Megalopolis. Wszystko może być pod kontrolą...
  - Jest paranoikiem - streścił Daniel z drugiego końca pokoju.
  - Wcale nie! > <" - odkrzyknął mu haker odwracając głowę na chwilę w jego stronę.
  Program zapikał dwa razy, odnajdując na mapie wyspy dwa, całkiem sporo oddalone od siebie punkty. Chłopak gwałtownie przysunął się do kompa, pozbawiając Sylve podparcia, przez co mężczyzna niemal się przewrócił. Zaznaczył pierwszy z punktów, znajdujący się na wybrzeżu w Shangri-La i przybliżył. Komputer śledził punkcik opatrzony krótkim opisem: Orochi Kasumi - 29 lat - Shangri-La. Ćwiek wszedł w szczegółowe informacje, przyglądając się między innymi zdjęciu, na którym widniała zdecydowanie młodsza azjatka niż podawało info - najwyraźniej policyjne drony od czasu jego zrobienia nie mogły już namierzyć panny Orochi.
  Felix przewinął szybko do drugiego namiaru, opisanego jako Carmilla Karnstein - 27 lat - Elizjum. Jednak kropka przebywała obecnie w Edenie, a system nie mógł z jakiegoś powodu wczytać zdjęcia.
  - I co jest takiego interesującego w tej dwójce? - zapytała Jerry'ego Fera z lekkim powątpiewaniem w głosie.
  - Z tego czego się o nich dowiedziałem wnioskuję, że lepiej, by były po naszej stronie barykady - zasugerował. - O Austriaczce nie wiadomo właściwie nic i to mnie najbardziej niepokoi. Za to druga panienka jest zaplątana w działalność yakuzy w Shangri-La, ale wygląda na to, że obecnie jest ścigana zarówno przez pobratymców jak i policję. Obie przemieszczają się nienaturalnie szybko i wątpię, by cały czas korzystały z jakiegoś pojazdu.
  - Uuuu, niezarejestrowane mutantki? - uśmiechnęła się Chris. - To tak jak ty, Różyczko!
  Wizjer maski zamrugał odrobinę, gdy jej właściciel lekko się skrzywił. Wcale mu się nie podobało, że to Strzyga była podrywana przez Virus. Czuł się trochę niesprawiedliwie.
  - Dzięki Jerry - rzuciła różowa dając mu lekką sugestię, by już opuścił kryjówkę.
  - Drobnostka. Tylko następnym razem otwórzcie mi ten właz jak zadzwonię, dobra? - poprosił kurier żartobliwie i skierował się do wyjścia.
  - Skoro to mutantki to chyba warto przedstawić im naszą ofertę - stwierdziła liderka Szczurów gdy brodaty mężczyzna opuścił pomieszczenie. - Trzeba by było zająć się tym z samego rana...
  - My z Felixem chętnie odwiedzimy Shangri-La! - zaproponował Levi chwytając znienacka głowę hakera tak, że wychylił się niebezpiecznie za krzesło. Mimo to na jego wizjerze pojawił się uśmiech aprobaty.
  - Niech wam będzie - dziewczyna uśmiechnęła się lekko widząc, że chodzące zniszczenie i cichociemny anarchista już się dogadują.
  - A co z Edenem? - zapytał Daniel.
  Fera zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
  - Namiary nam się nie zestarzeją przez jedną noc. Pogadamy o tym jutro. A teraz Felix: odpalaj z powrotem muzykę!

        - Woooooah, nie widziałem takich kolejek od ostatniej wizyty w sidneyowskim Lunaparku - Ćwiek gwizdnął z podziwem.
  Przyszli na Dworzec Centralny około dziewiątej rano. Ludzie zdążyli się już zgromadzić, ale żeby aż tylu? Wierzyć się nie chciało patrząc na te wszystkie ogonki prowadzące do barierek kasujących bilety. Oczywiście ani Felix, ani Sylvain nie mieli biletów. Żaden z nich jednak nie wyglądał jakby się tym zbytnio przejmował. Spokój hakera brał się z pewnego planu, a francuza z nadziei, że jego towarzysz coś wymyśli.
  - Coś ma się dzisiaj odbyć ważnego w Shangri-La? - zapytał Sylve.
  - Nie mam zielonego pojęcia, a istnieje naprawdę mało rzeczy, o których miałbym się nie dowiedzieć z kilkudniowym wyprzedzeniem - odpowiedział młodszy z mężczyzn.
  Zapadła chwila ciszy. Kolejka przesunęła się przez ten czas o dwa miejsca. W końcu Felix zaczął rozmowę, a wyboru tematu szybko pożałował:
  - Długo znasz Chris? Przyszliście razem, więc chyba Fera z Danem zgarnęli was w tym samym miejscu i czasie...
  Berthier zastanowił się chwilę, wykrzywiając lekko wargi.
  - Uratowała mi tyłek przed dronami, zabrałem ją do Pól Elizejskich i podsunąłem pomysł poderwania twojej szefowej. To się liczy jako ,,znanie się"? - zapytał.
  - Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami. Po chwili znowu zagaił: - Virus jest homo czy bi? O.o
  - A to czemu cię interesuje, mon ami? - na ustach Leviathana zatańczył podejrzany uśmieszek.
  - A...tak tylko pytam ^ ^" - odparł szybko (zbyt szybko) Ćwiek.
  Od niewygodnych wyjaśnień uratował go przechodzący wzdłuż kolejki robot policyjny. Spojrzenia obu mężczyzn spoczęły na przypiętym do pasa paralizatorze. Chyba oboje pomyśleli o tym samym...
  - Naprawdę tak bardzo musimy się dostać do Shangri-La czy nie warto ryzykować? - spytał Sylve ze zbójeckim błyskiem w oku.
  - Czekaj, próbuję sobie przypomnieć dokładną szybkość reakcji robogliniarzy - zamyślił się Ćwiek. - Może gdybyśmy zwinęli go wystarczająco...
  Urwał, gdy usłyszał skrzek syreny przed sobą. Dotarli już do bramek. Przechodzący przed dwoma Szczurami chłopaczyna został właśnie zgarnięty przez ochroniarzy. Mimo oporów droidy nie miały najmniejszego problemu z przeciągnięciem go wzdłuż kolejki w stronę najbliższego komisariatu. Sfałszowany bilet, domyślił się haker.
  - Kh-amator! - odkaszlnął w pięść, gdy przechodzili obok niego.
  - Dobra, panie specjalisto, a jak my się tam dostaniemy? - zapytał jego towarzysz.
  - Na spokojnie i bez hałasu. Podejdź do bramki i udawaj, że przysuwasz coś do skanera - szepnął.
  Berthier zrobił tak jak mu powiedział. Tymczasem Felix wysunął z kieszeni komórkę, jakby sprawdzał tylko sms. Bramka, ku miłemu zaskoczeniu Sylvaina, zamrugała zieloną diodą i przepuściła go dalej. Ćwiek wszedł za nim, również bez problemu, z wyjątkowo zadowoloną miną.
  - Całkiem to wygodne - przyznał starszy z nich.
  Skierowali się na peron do Shangri-La. Pociąg - srebrna tuba o dużych oknach - czekał już na odprawę. Na wagonach widniało logo Megalopolis Safety Travels. Dwaj pasażerowie na gapę wsiedli do klasy średniej, bezczelnie witając się z niczego nieświadomym ludzkim konduktorem, który uchylił im grzecznie kapelusza życząc miłej podróży. Nawet nie zastanowił się co takie obdartusy robią w wagonie godnym bogatszych mieszkańców miasta. Szli korytarzem szukając wolnego przedziału gdy pociąg ruszył, a w interkomie odezwał się mechaniczny żeński głos:
  - Witamy w MST. Kierunek podróży: Shangri-La. Przewidywany czas podróży: 43 minuty. Życzę miłego dnia.
  - Pfft, zero profesjonalizmu - rzucił na wpół do siebie Felix. - Życzy nam miłego dnia z równym entuzjazmem co mechaniczny gliniarz. Gdybym JA projektował interkom, niewidzialna pani brzmiałaby zdecydowanie bardziej ludzko. I przy tym seksownie. Nic tak nie uspokaja jak seksowny głos...

Sylvain? Jedziemy na wycieczkę! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz