wtorek, 17 stycznia 2017

Od Daniela (CD Chris) - Dlatego nie odwiedzam klubów nocnych...

        Celine Dion jakoś nigdy nie podchodziła pod gust Daniela. Zawsze wydawała mu się smętnie wyć niż faktycznie śpiewać. Ale szczerze, to nie pamiętał już kiedy ostatnio przyszło mu się bić przy jakimkolwiek akompaniamencie.
  Podrywająca Ferę kobieta zniknęła w tłumie, jakby chciała dorwać wszystkie drony policyjne przed resztą. Sama Strzyga zdążyła już chwycić za pistolet i strzelić kilka razy w sufit, by rozpędzić panikujących ludzi.
  - Dzieci, zasłonić oczy! - wydarła się z typową sobie satysfakcją. - Widok będzie nieprzyjemny!
  - Dobrała się jedna z drugą... - rzucił na wpół do siebie cyborg, wyciągając katanę.
  - Co proszę? - szefowa zwróciła głowę w jego stronę.
  - Dogadałybyście się - wzruszył ramionami. - Może to nie taki głupi pomysł, Różyczko?
  Dziewczyna posłała mu swoje firmowe spojrzenie, zdolne uśmiercić każdego niewinnego szczeniaka w obrębie kilkunastu metrów. Po chwili jednak na jej twarzy zagościł niepokojący uśmiech. Postukała się palcem w policzek w namyśle.
  - Może i masz rację - powiedziała niewinnym głosikiem, psutym przez białe kły. - Czemu by nie skorzystać z bliższego towarzystwa...
  Po tych słowach wślizgnęła się między uciekających z klubu, kierując się na pięterko za Virus.
  - Oj, wystawiła cię - dorzucił Leviathan ze złośliwym uśmiechem. - Trzeba czegoś więcej niż płynny francuski, by trzymać przy sobie kobiety.
  Zanim Dan zdążył się odgryźć, walczące z tłumem roboty policyjne w końcu zdołały się przedostać bliżej. Te nie miały już przy sobie taserów - próbowały wycelować w ich stronę glockami. Daniel nabrał przeczucia, że stwierdzenie wirusa, iż są tu po niego, faktycznie może mieć w sobie trochę racji. Zwłaszcza, że osoba francuza ściągała nieco więcej uwagi.
  - Proszę nie oponować... - mechaniczne głosy ledwo przebijały się przez dźwięki paniki. Z galeryjki spadło jakieś krzesło.
  - Pewnie pozbycie się ich będzie dla ciebie pestką... - stwierdził Leviathan, grzebiąc za czymś po kieszeniach.
  - Za dużo cywili... - mruknął z niezadowoleniem cyborg, niepewnie przebierając palcami na rękojeści miecza.
  - Przejmujesz się?
  - Dawanie mediom paszy to nie do końca moje ulubione zajęcie. Policja to jedno, ale na co nam tu potrzebna masakra wśród postronnych?
  - Oho, czyli mieczyk to jednak nie do mięsa? - mężczyzna spokojnie oglądał jakieś dwa okrągłe przedmioty, jak dla Dana identyczne.
  - O swój poślizg się nie boję - kiwnął głową w stronę robotów. - Gorzej, gdy oni zaczną walić na ślepo w tłumie.
  Co do tego miał już pewno nieprzyjemne doświadczenie, które wbrew woli na nowo odbiło mu się w pamięci.
  Sylvain jeszcze kilka sekund próbował doszukać się różnicy w kulistych przedmiotach. W końcu wzruszył ramionami, wcisnął jeden z nich i rzucił pomiędzy przeciskające się przez przerzedzony już tłum drony. Coś zapikało trzy razy i błysnęło błękitem w towarzystwie głuchej eksplozji. Jednak żadnemu z przypadkowych ludzi nic się nie stało. Jedynie roboty nagle jakby przywarły stopami do podłogi, nie mogąc się ruszyć, a ich ręce szarpały się spazmatycznie.
  - Hah! Tym razem trafiłem! - Leviathan uśmiechnął się tryumfalnie i rzucił w najbliższego zabranym zza baru nożem.
  Trafił go w głowę, nieco poniżej oka, ale na tyle celnie, by ostrze wbiło się w szparę między wizjerem a metalową płytą twarzy. W tym samym czasie cyborg błyskawicznie znalazł się obok drugiego, ścinając go ukosem z góry w bark, aż katana przerwała główne łączenie na miejscu kręgosłupa. Trzeciemu ściął nogę i wbił broń w plecy gdy się pochylił, dla pewności jeszcze rozcinając robota w stronę łba.
  Z piętra docierały głuche odgłosy uderzeń, co jakiś czas strzały. Nie był jednak pewien, czy padały z pistoletów ludzkich gliniarzy, czy Fery. Ruszył w stronę schodów, zostawiając pozostałe drony pod pewną opieką Sylvaina. Na górę wspinał się akurat jeden z nich, ruszając najwyraźniej na pomoc towarzyszom, ale zauważając Daniela odwrócił się w jego stronę ponownie wygłaszając wgrane komendy. Mężczyzna jedynie chwycił go za czoło i wyrzucił za balustradę schodów. Pokonał ostatnie kilka stopni...a to co zobaczył na górze zamieniło go w słup soli.
  Ramię niedawno podrywającej jego szefową kobiety było wydłużone przez podejrzanie wyglądającą, ciemnoczerwoną substancję. Ta z nieludzką satysfakcją chwytała oślizgłymi palcami kolejnych funkcjonariuszy, miotając nimi po lokalu. Obok skakała szczerze uradowana Fera, strzelając do latających celów.
  - To ma być wyzwanie?! - rzuciła najwyraźniej do Virus. - Szybciej trochę!
  - Jak tylko sobie życzysz! - niemal zapiała radośnie brunetka, chwytając jedynego ostałego robota i ciskając nim przez barierkę. Strzyga z przyspieszoną reakcją trafiła go w korpus. Skrzywiła się niezadowolona.
  - Eh, mogło być lepiej - rzuciła. - Dawaj następnych!
  Jednak homoś jedynie wzruszył ramionami, nie mając już pod ręką żadnych żywych czy poprawnie działających policjantów. Strzyga fuknęła z frustracją. Wtedy w końcu dostrzegła zszokowanego Daniela.
  - BIERZEMY JĄ! - zadeklarowała pewnie, na co Virus (już z normalną ręką) przylgnęła do niej z tryumfalnym uśmiechem.
  Tia, pomyślał Giguere. Zdecydowanie się ze sobą dobrały.
  - Leviathan też idzie? - zapytała liderka gangu.
  - Wychodzi na to, że tak - wydusił w końcu Dan. Po chwili wskazał ręką z niedowierzaniem na leżących policjantów. - Co to do cholery było?!
  - Nie wiem, ale było ZA-JE-BIS-TE - Fera z radości cmoknęła dziewczynę w czoło.
  - Ej, a niżej? - poprosiła brunetka tonem przedszkolaka.
  - Może później - odparła różowa z tym samym niepokojącym uśmiechem co wcześniej. - Na razie stawiam wszystkim kolejkę w... - urwała nagle, gwałtownie gasząc przy tym zadowolony wyraz twarzy.
  Wszyscy wsłuchali się w ciszę. Klub zupełnie opustoszał, nawet muzyka w którymś momencie podczas zamieszania przestała grać, nikt nie zauważył kiedy. Jednak nie było zupełnie cicho. Po minucie do reszty awanturników również dotarło rytmiczne pikanie. Przy oderwanym łbie jednego z robotów błyskała dioda.
  - Puta madre! - zaklęła Strzyga i ruszyła biegiem do schodów równo z resztą.
  - Język - przypomniał jej cyborg.
  - Cierra la boca!
  Zbiegli na dół. Przy drzwiach wyjściowych już czekał mało przejęty sytuacją Sylvain. Opierał się o ścianę, bawiąc się czymś w rękach.
  - Chyba wzywają wsparcie - rzucił znudzenie.
  - No co ty nie powiesz?! - Fera mijając go pociągnęła mężczyznę za sobą za kołnierz. Nawet jeśli oficjalnie nie potwierdzał jeszcze swojej przynależności do Szczurów, ona chyba zrobiła to za niego.

I jak tam? Czas odwiedzić kryjówkę w Elizjum :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz