Plan Iro nie miał prawa zadziałać. No, może nie do końca. Istniał ten drobny procent szans, że Kasumi faktycznie jest w Elizjum i dalej nie zaniechała wypadów na miasto. Jeszcze mniejszy przewidywał, że Kage zdoła namierzyć ścigającą się ze światłem mutantkę akurat tej nocy. A skoro już przeszliśmy do kwestii prędkości z jaką kobieta potrafiła się poruszać, spróbujcie odgadnąć jak nisko mężczyzna oceniał możliwość wygrania z nią w biegu. Ichiro przyzwyczaił się do zaokrąglania zbyt rozciągniętych po przecinku liczb, dlatego bezpiecznie wolał przyjąć, że nie miał z nią żadnych szans. I tak nie taki był plan - po co kogoś zmuszać do ścigania cię, jeśli mu zwiejesz i nic z tego nie będziesz miał?
Ściągnięcie szczerze cię nie cierpiącej mutantki (zabijającej twoich popleczników jeden po drugim - taki tam szczegół) na próg własnego mieszkania wydawało się o wiele lepszym pomysłem. W każdym razie, był to cel o s i ą g a l n y. Lepsze to niż działania z góry skazane na porażkę.
Trzeba przyznać, że ,,uciekanie" przed czymś ze świadomością iż i tak nie wygrasz i w końcu będziesz musiał ,,przegrać", było dla Kage całkiem nowym doświadczeniem. Gdy już uciekał, to z reguły nie musiał się martwić o ogon. W większości przypadków zostawał z tyłu, w pozostałych Osoku improwizował. Nigdy nie lubił bezsensownych działań - skoro i tak go złapią, to po co się męczyć? Ten wyścig był więc dla niego zaprzeczeniem jego własnej logiki. Z drugiej strony, nie miał innego wyboru. Jeśli on nie mógł dopaść Kasumi, niech ona dopadnie jego.
Pomimo nie pozbawionych sensu przewidywań, koniec końców Fuchicho stała dokładnie tam, gdzie chciał. Do plusów Iro mógł zaliczyć także fakt, że jeszcze żył. Wyraz twarzy kobiety nie świadczył jednak o żadnych pozytywnych uczuciach co do jego osoby i wolał zakładać, że jest to zwycięstwo wyjątkowo niepewne. Mimo to na jego ustach dalej gościł ten sam bezczelny niemal uśmiech, przekazując Feniksowi jasny, dobijający komunikat: Wygrałem.
- Przysłali cię po mnie - stwierdziła Kasumi, mrużąc podejrzliwie oczy.
- Owszem. Z takim zamiarem próbowałem cię odnaleźć - przyznał się Iro.
- I co teraz? Liczysz, że dam się przerzucić przez plecy i zanieść ojcu?
- Wizja o tyle zabawna co nieprawdziwa - mężczyzna parsknął śmiechem. - Możesz mi nie wierzyć, ale mam na tyle rozumu by chociaż domyślać się jak tragicznie skończyłaby się dla mnie podobna próba.
- O co więc chodzi? - Kas szybko zaczynała tracić cierpliwość. - Kolejna pułapka? A może mam uwierzyć, że tak po prostu się stęskniłeś?
- A ty nie? Ranisz moje uczucia, okrutna kobieto...
- W co ty znowu pogrywasz? I po co ta cała szopka z napadaniem na mnie?
- Obawiałem się, że w żaden inny sposób nie zwrócę twojej uwagi - odparł Kage ze wzruszeniem ramion, podchodząc do szklanych drzwi apartamentu. - Na zwykłe zaproszenie byś odpowiedziała nożem, albo w ogóle.
Przyłożył kartę magnetyczną do zamka na drzwiach. W mieszkaniu za przezroczystą ścianą zapaliły się światła, podobnie nad całym wciętym w budynek półkolistym balkonem. Kasumi pojęła, że nie trafiła w przypadkowe miejsce, tym bardziej nabierając podejrzliwości. Ichiro dostrzegł to i spróbował uśmiechnąć się uspokajająco.
- Nie masz czym się martwić - zapewnił ją, opierając się o barierkę. - Nikt nie wie o naszym małym spotkaniu. Zaufaj mi, dwa razy na tydzień szukam w całym mieszkaniu podsłuchów i jak do tej pory żadnych nie znalazłem. Co innego w Shangri-La. Właściwie to sporo ułatwiłaś uciekając do Elizjum.
Chociaż swoim zwyczajem starał się okazywać jak najwięcej pewności siebie, w dole kręgosłupa Osoku przebiegły ciarki. Apartament znajdował się na czwartym piętrze, a jego trzymała w tym miejscu tylko metalowa rurka i szklana sklejka. Nie miał lęku wysokości, na dodatek wciąż miał na sobie magnetyczne obuwie i rękawice. W razie czego wystarczyłoby złapać się balkonu piętro niżej. Obawiał się za to zostać wyrzuconym przez wściekłą mutantkę i to w taki sposób, by nawet nie miał szans dosięgnąć budynku choćby i opuszkami palców. Kas jednak dalej stała trzy metry dalej z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i tym samym wyrazem zdegustowania na twarzy, jakby ktoś podłożył jej coś zjełczałego pod nos. Ścięła włosy (nawet z kucykiem Iro mógł dostrzec różnicę), zaczęła używać makijażu i zmieniła strój, ale charakter pozostał ten sam. A może i on się zmienił, wnioskując po dzikim błysku w ciemnych oczach? W jego pojęciu były to zmiany na lepsze. Niemniej jednak dalej odbijało mu się w pamięci jej stwierdzenie przed kilku laty, gdy podobnie jak dzisiaj wywiódł ją na balkon by porozmawiać sam na sam. Mimo iż było to przyjęcie ze sporą ilością gości wokół, kobieta nie obawiała się głośno zasugerować jak to łatwo byłoby go teraz wypchnąć za barierkę i skończyć zabawę w aranżowane małżeństwo. Skoro już wtedy czuła się do tego zdolna, co powstrzymywało ją teraz?
Kasumi westchnęła w końcu, przewracając oczami. Kage uznał to za dobry znak. Z reguły takim gestem raczyli go rozmówcy uznający, że nie godzi się marnować ich cennego czasu na takiego karalucha jak on. To oznaczało, że jeszcze pożyje.
- Nie przysyła cię tutaj ani mój ojciec... - zaczęła.
- Teoretycznie tak - wtrącił Iro.
- ...ani nikt inny - kontynuowała Kas. - Czego więc ode mnie chcesz?
- No trudno - westchnął shinobi. - Skoro przechodzimy do konkretów...
Zastanowił się chwilę. Rozmowa z Feniksem zawsze przypominała mu spacerek po polu minowym. Nie, złe porównanie - zamiast min lepiej będzie wstawić wnyki. Gdy mieli być małżeństwem, kobieta na każdym kroku próbowała go nie tyle zniszczyć, co pognębić. Całkowite pozbycie się Ichiro ze swojego życia nie dawałoby jej tyle satysfakcji co udowadnianie mu jak mało miał racji myśląc, że jest jej wart. Tak więc na jedną jego uwagę znajdowała trzy niszczące argumenty, za każdym razem osiągając zamierzony cel. Pech chciał, że jej ofiarą był właśnie Ichiro, bardziej zafascynowany niż zrezygnowany dominacją kobiety na polu bitwy. Tym razem jednak nie rozchodziło się o zwykłe przepychanki, a poważniejszą sprawę i Osoku wolał nie skreślać jednym niewłaściwym słowem swojej jedynej okazji na przeżycie niezadowolenia mistrza Orochiego.
- Jak się trafnie domyśliłaś, Orochi kazał mi cię znaleźć - zaczął. - Uznał najwyraźniej, że na tyle dobrze cię znam, by podołać temu zadaniu.
- I najwyraźniej się nie pomylił - przyznała ze skrzywieniem warg Fuchicho. Kącik ust Iro mimowolnie drgnął, ale powstrzymał się od komentarza, zamiast tego wracając do wyjaśnień:
- Próbowałem cię wyśledzić. Skłamałbym mówiąc, że to łatwe. Za którymś razem po prostu zwątpiłem w sukces tego przedsięwzięcia i zastanawiałem się już nad jakimś innym sposobem utrzymania się w yakuzie. Tak się akurat cudownie złożyło, że w którymś momencie zaczęłaś się interesować Szczurami... - urwał, oczekując jakiejś ciekawej reakcji ze strony swojej rozmówczyni.
Kas zmrużyła oczy, ale nie odezwała się ani słowem. Z jednej strony szkoda, z drugiej zdrowy rozsądek Kage cieszył się, że nie próbowała go podpuszczać.
- A więc...? - napierała.
- Przemyślałem, czy aby na pewno zależy mi na miejscu pod nogami Orochiego - odpowiedział - czy na utrzymaniu się w yakuzie. Do tej pory wydawało mi się to równoznaczne ze sobą.
- A nie jest? - kobieta uniosła jedną brew.
- Otóż niekoniecznie - mężczyzna uśmiechnął się jednym kącikiem ust. - Zwłaszcza, jeśli porównasz sobie wpływy Orochiego do wpływów Fery Rosy. Główną podstawą do wywalenia mnie na zbity pysk jest brak poparcia żadnej ze znaczących rodzin. Okazuje się, że wasza Strzyga może stanowić dla niego równego przeciwnika, a chyba można nazwać was od biedy jedną, wielką, popapraną rodziną, nieprawdaż? Mając wśród swoich popleczników kogoś takiego, moja pozycja stanie się niezachwiana.
- ,,Nas"? - powtórzyła Fuchicho. - Sugerujesz, że już należę do Szczurów?
- A czy to nie oczywiste, Kasumi-chan? Opuszczasz z niczego Shangri-La, AKURAT w dzień osławionej już ,,Szczurzej draki" w centrum miasta, i tak zupełnie przypadkiem celujesz akurat w Elizjum, gdzie w ostatnim tygodniu doszło do burdy w jednym z lepszych klubów nocnych, AKURAT z udziałem Szczurów. Jakimś cudem wszystkie drogi prowadzą do Elizjum...
- I sądzisz, że Fera przyjmie do siebie od tak członka yakuzy? Mamy ci zaufać, że nie będziesz działać na dwóch frontach?
- Próbujesz mnie urazić, Feniksie? - ton głosu mężczyzny nie sugerował jednak niczego podobnego.
- Jakby nie było, jesteś shinobim. Od zawsze mieliście to we krwi - ton głosu Kas sugerował za to wypowiedzenie otwartej wojny. Na jej ustach zaigrało coś na kształt delikatnego uśmiechu. Kpiącego, jakby Kage ponownie patrzył w lustro. A jednak - nawet jeśli za samym Iro nie tęskniła (kto by za jego towarzystwem tęsknił?) to powrót do stałego sprowadzania wygórowanych dupków do parteru najwyraźniej jej się podobał.
- Zawsze biłaś tak nisko, czy dopiero odkąd wygrzebałaś się z ojcowskiego terrarium? - odgryzł się z satysfakcją Osoku.
- Przynajmniej nie muszę już siedzieć wśród podobnych tobie węży - Kasumi nie pozostawała mu dłużna. - Nie znam jeszcze Fery zbyt dobrze, ale jestem pewna, że nie chciałaby wśród swoich zdradzieckiego gada.
- Może to JĄ właśnie zapytamy o zdanie? - zaproponował Zen'i. - Masz prawo mi nie ufać i nie będę cię na siłę do siebie przekonywał. Reszcie świata nie musisz zabierać tej szansy.
- Oj uwierz mi, robię światu wielką przysługę.
- Miło by jednak było, gdybyś dała znać komukolwiek z wyżej postawionych Szczurów, że mam dla nich ofertę.
Feniks zamrugał kilka razy, jakby nie do końca rozumiejąc.
- To nie było przypadkiem tak, że to właśnie TY potrzebujesz pomocy? - zauważyła.
- Nie liczę na bezinteresowną pomoc ze strony gangu. Wsparcie finansowe zawsze może się przydać. Tak samo jak mój osławiony talent do bycia podwójnym agentem - dodał sarkastycznie.
- Zastanowię się - odparła Fuchicho i ruszyła w stronę barierki.
- Takie rzeczy mówi się po pierwszej randce, nie poważnej propozycji - rzucił Kage, ale nie zatrzymywał jej już. - W razie gdybyś jednak zmieniła zdanie to jestem pewien, że będziecie wiedzieć gdzie mnie szukać.
Mutantka posłała mu powątpiewające spojrzenie, po czym bez pożegnania przeskoczyła barierkę balkonu. Mężczyzna śledził jeszcze chwilę białą smugę światła, pełznącą po szklanych ścianach i znikającą za rogami budynków. W końcu uśmiechnął się do siebie zadowolony i ruszył w stronę drzwi. Teraz mógł już szczerze przyznać sam przed sobą, że odniósł niekwestionowane zwycięstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz