poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Kasumi - ,,Pozdrowienia od tatusia"

        Była już osiemnasta. Blair Alley wciąż skąpane było w słonecznym świetle - ognisty krąg schodził dopiero ku widnokręgowi. Kas półprzytomnie śledziła jego wędrówkę, niedostrzegalną dla ludzkiego oka, dopóki nie można było porównać obecnego położenia gwiazdy z poprzednim. Na przełomie wieków Słońce stanowiło najprostszą formę bóstwa. Sama wychowywała się wyznając shinto, gdzie najpotężniejszą z bogów była Amaterasu - matka-Słońce. A potem przez pół życia wmawiano jej i wszystkim wokół, że jest wcieleniem właśnie najwyższej bogini. O ile skojarzenie mutacji Kasumi z świetlistym bóstwem było jak najbardziej logiczne, o tyle nie umiała po dzień dzisiejszy zrozumieć co też jej ojciec próbował osiągnąć poprzez rozgłaszanie podobnych bzdur. Czy ludzie byli faktycznie tak głupi by w to wierzyć? Religia i wiara dalej pozostawały dla dziewczyny nierozwiązanymi tajemnicami.
  - Hej, Kasumi!
  Kobieta zamrugała kilkakrotnie, wyrwana z namysłu. Po drugiej stronie ulicy nadchodziła Khalida. Egipcjanka wydawała się wyjątkowo wesoła. Kas uśmiechnęła się niepewnie i jej odmachała. Khal przebiegła przez drogę dołączając do niej pod klubem.
  - Wybacz spóźnienie - powiedziała dysząc lekko. - Zasiedziałam się trochę ze znajomymi.
  - ,,Pasożytami"? - przypomniała z lekkim uśmiechem Feniks.
  - Tak. Dokładnie nimi - Rasha wyszczerzyła się w odpowiedzi.
  - Skoro przyszłaś, to zgaduję, że przemyślałaś naszą ofertę, Rasha-chan? - zapytała po raz ostatni Japonka.
  Latifa z przekonaniem kiwnęła głową. Tym razem Fuchicho nie widziała w tym geście ani cienia zawahania sprzed kilku godzin. Kobieta faktycznie była gotowa do nich dołączyć. Kas w jakimś stopniu to cieszyło.
  - To chyba czas dać znać reszcie, że mnie nie zamordowałaś z zimną krwią - stwierdziła i machnęła ręką na znak, by Rasha poszła za nią.
  Wkrótce zniknęły w zaułkach naprzeciwko Pól Elizejskich. Nawet jeśli przyszłej członkini gangu nie podobało się odciąganie jej od głównej ulicy i wzroku przechodniów, to nie dała tego po sobie poznać w żaden sposób. Albo była naiwna (w co Feniks nie wierzyła), albo faktycznie nie bała się niczego. Za coś musieli ją nazwać ,,nieśmiertelną", pomyślała Kas, rozglądając się za znajomym włazem do kryjówki.
  - Mam zabawne przeczucie, że nie zapisałaś się na ten sparing z własnej woli - rzuciła Khal, próbując zagaić towarzyszkę do rozmowy.
  - Jeśli się właśnie nie zgubiłyśmy, to szybko poznasz osobistości które uznały za genialny pomysł wysyłanie mnie na ring bez pytania - odparła Japonka.
  - Czekaj, zgubiłyśmy się? - powtórzyła Latifa z lekką kpiną.
  - Nie tylko ty tu jesteś nowa - odgryzła się Kasumi.
  Była przekonana, że szła w dobrym kierunku. A jednak kilka metrów przed nimi zaczynała się kolejna ulica. Oznaczało to, że minęły któryś z właściwych zakrętów. Do tej pory kobieta nie doceniała pomysłu na umieszczenie kryjówki w labiryncie zaułków, ale teraz zdała sobie sprawę z niejakiego strategicznego zmysłu Szczurów. Cóż, jeśli coś jest głupie, ale działa, to znaczy, że może wcale nie jest takie głupie jak się na początku wydaje.
  - Daj mi minutkę - rzuciła nagle sfrustrowana Fuchicho i w mgnieniu oka pozostała po niej świetlista smuga, znikająca gdzieś za rogiem. Jej zszokowana towarzyszka jakby wrosła w ziemię. Drgnęła dopiero, gdy po jakiejś minucie (Zila nie zwykła kłamać w kwestii potrzebnego jej czasu) Kasumi położyła jej rękę na ramieniu, wracając z drugiej strony. - Dobra, znalazłam. Musimy się wrócić.
  Rasha przetarła oczy, nie dowierzając temu, co właśnie zobaczyła. Po chwili jednak na jej twarzy pojawił się uśmiech zrozumienia.
  - To było takie oczywiste - rzuciła na wpół do siebie.
  - Mianowicie co? - spytała Kas. Kobiety ruszyły już w odpowiednim kierunku.
  - Mogłam się z miejsca domyślić, że jesteś mutantką - odpowiedziała wyższa z nich. - Wydawałaś mi się odrobinę za silna jak na swoją posturę.
  - Potrafisz rozróżnić takie szczegóły? - Japonka obejrzała się do tyłu ze szczerym podziwem.
  - Nazwijmy to doświadczeniem zawodowym. Ale żeby nie było, i tak się dobrze bijesz - dodała szybko.
  Feniks odpowiedziała zadowolonym z siebie uśmiechem. Za następnym zakrętem dotarły do przeklętego włazu. Rasha chwilę się wahała przed zejściem do ścieków, ale zaufała mutantce i po kilku minutach stały już pod drzwiami kryjówki. Kasumi zapukała kilka razy w zdartą starością tabliczkę ,,Przejście techniczne". Nic się jednak nie wydarzyło. Zmrużyła podejrzliwie oczy i stanowczo rąbnęła w nią pięścią.
  - Feli-kun?! Otwieraj! - zawołała. - Wcale nie jestem wście...
  Urwała, gdy w proga otwartych nagle drzwi pojawiła się uśmiechnięta twarz zupełnie nieznajomego jej blondyna. Chłopak uśmiechnął się wesoło.
  - Zdrastwujtie! - przywitał się miło. Na mankiecie kurtki miał drobne plamki podejrzanie przypominające zaschniętą krew.
  Och. Więc to są te ,,martwe rosyjskie ramiona", o których wspominał Felix.
  - Dzień...dobry? - odparła niepewnie kobieta i delikatnie odsunęła go na bok, by wejść do środka.
  Rozejrzała się po pustej kryjówce. Nie dostrzegając nikogo ruszyła korytarzem z wejściami do kwater członków w poszukiwaniu kogoś mogącego jej wyjaśnić co w bazie Szczurów robił rusek i to jeszcze z krwią na rękach. Nie wydawał się taki niebezpieczny i chyba zaciekawiła osoba Khalidy, bo do uszu Japonki dolatywały fragmenty rozmowy - sympatycznego łamanego rosyjskiego i niepewnego angielskiego w odpowiedzi.
  Kas zaglądała po kolei do pustych pokoi. Gdzie się wszyscy podziali? Nawet Ćwiek gdzieś poszedł, a po nim się tego najmniej spodziewała przy wspomnianym przez Ferę natłoku potencjalnych członków, których miał za zadanie namierzyć. Mijając kuchnię dostrzegła sporo pustych puszek po piwie i szeroki nóż wbity w deskę do krojenia. Uniosła brew do granic możliwości, nawet nie chcąc wiedzieć do czego tu doszło i ruszyła dalej. W końcu zajrzała do pokoju Sylve, gdzie z ulgą dostrzegła właściciela leżącego na łóżku.
  - Levi-san? - rzuciła, ale mężczyzna ani drgnął. - Sylve!
  Na drugie zawołanie francuz skrzywił się i zasłonił przedramieniem oczy.
  - Dajcie mi się w spokoju przepoczwarzyć, dobra? - jęknął. - Zmartwychwstawanie wcale nie jest takie zabawne jak w Biblii...
  - Wybacz - odparła Fuchicho, nie zamierzając pytać o sens wypowiedzi Sylvaina. - Chciałam tylko dać znać, że mamy w salonie podejrzanie miłego Rosjanina i Egipcjankę od MMA.
  - Egipcjankę?! - Levi zerwał się gwałtownie do siadu i szybko tego pożałował, krzywiąc się lekko. Uśmiechnął się jednak do Kas. - Czyli wnioskuję, że twoja wyprawa do Dżannah okazała się sukcesem?
  - O mojej wyprawie pogadamy później gdy będę miała pod ręką także Felixa - w spokojnym głosie kobiety brzmiało niewypowiedziane ostrzeżenie o ryzyku poruszania tego tematu.
  Gdy wróciła do salonu zastała nową znajomą siedzącą przy stoliku w towarzystwie blondyna i herbaty. Chłopak właśnie coś opowiadał, ale urwał widząc Kasumi.
  - Może trochę herbaty? - zaproponował nie najgorszym angielskim.
  - Może później, panie...? - przekrzywiła pytająco głowę.
  - Aleksandr - przedstawił się Rosjanin.
  Kobieta próbowała kilkakrotnie w myślach wymówić to imię. W końcu poddała się decydując, że nowy będzie dla niej po prostu ,,Alek-sanem". Nawet pasowało.
  - Siadaj z nami - Khal poklepała zachęcająco miejsce na kanapie. - Rozumiem co czwarte słowo z tego co mówi, ale i tak się fajnie gada.
  - Dzięki, ale chciałabym pójść pobiegać póki się nie ściemniło - odpowiedziała poprawiając czarny łańcuch na przedramieniu. - Levi-san zaraz powinien wstać i PRZYWITAĆ SIĘ PO LUDZKU! - ostatnie słowa podkreśliła kierując je w stronę korytarza. Odpowiedziało jej niemrawe mamrotanie.
  - Od kiedy do biegania potrzebny jest łańcuch? - Rasha uniosła jedną brew.
  - Jeśli biegasz w moim tego pojęcia znaczeniu to owszem, może się przydać - Kas uśmiechnęła się lekko i ruszyła do wyjścia.

        No dobra, czasem Fuchicho jednak trochę kłamała w kwestii czasu. Ciemność wcale jej nie przeszkadzała przy bieganiu. Bardziej chodziło tu o fakt ilu ludzi będzie się gapić za białą smugą światła przecinającą niebo nad nimi. Miała jednak dzisiaj to szczęście, że była w Elizjum - tutaj nikt nie spodziewał się jej widzieć, w przeciwieństwie do co poniektórych obywateli Shangri-La, z którymi nie chciałaby się spotkać. Elizjum było miastem hałasu, rozrywki i różnokolorowych świateł. Wszystko to idealnie kryło mutantkę.
  Była już godzina po zmierzchu. Przeskoczyła z dachu na dach nad ulicą, ciągnąc za sobą malowniczy łuk. Tam dopiero zatrzymała się, lekko już zmęczona, ale zadowolona. Trochę ruchu - tylko tyle jej było potrzeba. Usiadła na chwilę, uśmiechając się do siebie i spojrzała w górę w granatowe niebo. Nie dało się tutaj zobaczyć gwiazd jak w Shangri-La. Elizjum było na to zbyt jasne i nie miało tylu wieżowców, na które można by się wspiąć. Podobno nocny nieboskłon najlepiej wyglądał nad cichym, pozbawionym przepychu Dżannah. Kiedyś będzie musiała się tam wybrać, tylko i wyłącznie by popatrzeć na gwiazdy. Co innego miałoby ją tam ciągnąć?
  Nagle kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie. Ledwo jej mózg zdołał to zinterpretować, a przed nosem przeleciało jej coś tnąc powietrze z niebezpiecznym świstem. Obejrzała się w kierunku z którego nadleciał pocisk i w ostatniej chwili wykonała unik przed dwoma następnymi. Jeden z nich, wymierzony w łydkę kobiety, wbił się w srebrną tubę wentylacji. Kasumi zachłysnęła się powietrzem rozpoznając w rzuconym ostrzu znajome kunai. Spojrzała w stronę napastnika akurat, by dostrzec znikającą za krawędzią dachu czarną sylwetkę.
  Dobiegła do krańca patrząc w dół na rozświetloną ulicę. Nie dostrzegła niczego...dopóki nie zwróciła uwagi jak w jednym miejscu wizja jakby się załamywała. Kobieta nie miała zielonego pojęcia jak, ale czarny kostium najwyraźniej miał jakąś opcję kamuflażu. Nieznajomy zsuwał się bez lęku po metalowym pasie wzmocnień między oknami budynku, po czym na odpowiedniej wysokości odbił się od ściany i wylądował przekoziołkowując na balkonie jakiejś kafejki po drugiej stronie węższej ulicy. Kas ruszyła za nim, ale coś jej nie odpowiadało. Facet miał ją na widelcu - dała się podejść, nie ruszała się, stanowiła łatwy cel. A mimo tego PIERWSZY nóż spudłował...
  Czego ty ode mnie chcesz?, pomyślała lawirując po torze przeszkód zostawianym przez tajemniczego jegomościa. Shinobi (innej nazwy dla niego nie umiała znaleźć, a takie skojarzenie w niej właśnie wywoływał) nie zamierzał jej się dać łatwo złapać. Fuchicho miała przed sobą jeszcze dziesięć minut obserwowania mężczyzny tuż przed sobą, a jednak nie dane jej było go dogonić. Szybko doszła do wniosku, że ma do czynienia nie z jakimś gościem w stroju ninja, ale faktycznym shinobim. Stanowczość w każdym ruchu, niesamowita zwinność i niemal nadludzka reakcja...to nie był byle najemnik. Musiała go tutaj wysłać yakuza.
  Wydawał się doskonale wiedzieć, że mutacja Feniks nie pomoże jej jeśli będzie wybierał nieprzewidywalną trasę. Słusznie zrobił decydując się prowadzić pościg na poziomie ulicy - nie miał najmniejszego problemu z wymijaniem przechodniów, czego nie można było powiedzieć o Kas, przyzwyczajonej do pędzenia w linii prostej. Zbyt często musiała zwalniać i biec nie używając mocy, przez co nieznajomy nabierał przewagi. Nagle zniknął jej zupełnie z oczu. Rozejrzała się zdezorientowana, po czym spojrzała w górę. Uśmiechnęła się do siebie dostrzegając ciemną sylwetkę przeskakującą barierkę balkonu cztery piętra wyżej. Wspięła się na górę w sekundę, zeskakując na shinobiego i przygniatając go do drewnianej podłogi. Chwyciła go za ręce zanim zdążył sięgnąć po broń.
  - Który z nich cię wysłał? - warknęła.
  - Gdyby to jeszcze miało znaczenie - odparł zamaskowany mężczyzna, nagle przestając się szarpać - i nie miałbym za grosz klasy, to rzuciłbym coś w stylu ,,Pozdrowienia od tatusia", ale zdanie pana Orochiego przestało mnie obchodzić.
  Kasumi zamrugała zdezorientowana. Już nie chodziło o samo nazwisko jej ojca. Skądś kojarzyła ten dowcipny ton głosu. Shinobi wykorzystał okazję, zwijając nogi i odkopując ją do tyłu. Gdy wylądowała na ziemi zdążył już wstać robiąc fikołka do tyłu i podnosząc się lekko na rękach. Otrzepał rękawy, jakby miało to jakiś ważny cel.
  - Wybacz, Kasumi-chan - powiedział podchodząc do niej. - To niezbyt kulturalne kopać kobietę w brzuch, ale jak mam z tobą rozmawiać, gdy przyduszasz mnie do podłogi? W innych okolicznościach bym nie pogardził, ale to ma być poważna rozmowa - wyciągnął do niej rękę.
  Tego było dla Feniksa za wiele. Odsunęła się do tyłu i wstała na nogi ignorując propozycję pomocy. Koleś podburzył ją do pościgu poprzez nieudaną próbę zamachu na jej życie. Bawił się w kotka i myszkę prawie dwadzieścia minut. Wspomniał o ,,pozdrowieniach od tatusia" i zna jej imię. A teraz ze spokojem proponuje ,,poważną rozmowę". Coś naprawdę się jej w tym wszystkim nie podobało.
  - Coś ty za jeden? - zmrużyła podejrzliwie oczy.
  - Pani wybaczy - westchnął i zdjął z głowy przypominającą lekki hełm maskę.
  Co ciekawe, w pierwszej kolejności poznała uśmiech. Nikt inny nie miał tak paskudnie pewnego siebie uśmieszku, przybranego nawet w najgorszych sytuacjach. Dopiero potem zaczęła kojarzyć rysy twarzy, ciemne oczy i zaczesane lekko do tyłu czarne włosy. Teraz już wiedziała skąd kojarzyła ten głos i mimowolnie zmięła w ustach przekleństwo.
  - Ichiro - rzuciła zamiast tego, jakby to imię mogło pomieścić w sobie wiązankę przysłowiowego szewca.
  Osoku Ichiro ukłonił się nisko niczym aktor pod koniec spektaklu.
  - We własnej osobie, Kasumi-chan - odpowiedział wesoło, dalej szczycąc ją osławionym cwaniackim uśmiechem.

Ichiro? Stało się :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz