- Słyszałem, że olimpijscy bogowie mieli całkiem sadystyczne podejście do swoich wyznawców - zaczął uszczypliwie Jack - ale po Merkurym podobnej satysfakcji z cudzego cierpienia bym się nie spodziewał.
- Ja? Sadystą? - kreator uderzył się pięścią w pierś w teatralnym niedowierzaniu. - Skądże, mnie tylko wyjątkowo bawią wasze reakcje...
- Mam rozumieć, że nie tylko mi przypadł zaszczyt chodzenia po ścianach?
- I nie ty pierwszy narzekasz - błękitny założył ręce na piersi obruszony. - Ja na waszym miejscu bym się cieszył - na co dzień tak nie możecie, ale gdy już ktoś wam robi przysługę i pokazuje jak to jest, to tylko marudzić i się czepiać!
Tym razem to w oczach Piaskuna błysnęło coś na kształt rozbawienia. Błysnęło i znikło jednak zanim Echo miałby to zauważyć. Zachowanie rzekomego boga przypominało bardziej reakcję nierozumianego przez dorosłego dziecka, niż kogoś faktycznie ważnego. Jego logika pojmowania ludzkich zachowań dawała wiele do życzenia.
- Ile czasu spędziłeś wśród ludzi? - zapytał.
- No nareszcie jakieś pytania! Już myślałem, że nic z tej rozmowy nie będzie - ucieszył się Merkury. - Trafiłem tu u początków czasów nazywanych obecnie ,,antykiem".
- I dalej fascynuje cię dlaczego to przeszkadza im gwałtowna zmiana kierunku przyciągania ziemskiego? - Piaskun ruszył z powrotem w dół, ku dalej nie osiągalnej mu normalnej grawitacji.
Błękitny zmrużył oczy w namyśle i podparł brodę pięścią, na wzór myśliciela. Po chwili jakby zauważył, że zgubił nowego kolegę i ruszył za nim biegiem.
- W sumie to nigdy się nad tym zagadnieniem nie zastanawiałem - stwierdził gdy już dogonił mężczyznę w pelerynie. - To chyba kwestia ograniczenia ludzkich umysłów.
- To nie jest tak jak powiedział jeden z ludzkich uczonych: ,,Dwie rzeczy są nieskończone - wszechświat i ludzka wyobraźnia"?
- ,,Wyobraźnia", a ,,umysł" to zupełnie osobne definicje, mój nieśmiertelny przyjacielu - Jack lekko skrzywił się słysząc ostatnie słowo, ale chłopak jakby tego nie zauważył. - Wyobrażenie sobie chodzenie po ścianie, a faktyczne tego doświadczenie, jak widać na twoim przypadku, najwyraźniej jest pewną różnicą. Ludzie nie umieją otwierać się na nowe doświadczenia. Ich umysły przyjmują tylko jeden stan jako ,,normalny", inne mogą sobie istnieć, ale nie dla nich.
- A potem tych, których umysły faktycznie się otworzyły palili na stosie, topili, a w dzisiejszych HUMANITARNYCH czasach wysyłali do szpitali psychiatrycznych - dokończył myśl Pierwszy z grobowym westchnieniem.
- Dokładnie! Połowa moich ludzkich znajomych tak skończyła...znaczy, nie żebym się czymś chwalił, to paskudne! - poprawił się szybko Echo uświadamiając sobie, że włożył w swoją wypowiedź za dużo wesołości. Spojrzał przed siebie i dostrzegł sposobną sytuację do odrobiny rozrywki. - Patrz na to!
Wskazał przed siebie. Tuż ,,pod" nimi szła właśnie jakaś kobieta z piankowym kubkiem na kawę. Wypiła ostatni łyk napoju i nie odwracając ani na chwilę wzroku od telefonu bez wahania rzuciła na ziemię pusty pojemnik. Kosz był kilka metrów dalej.
- Paskudne - skomentował Hermes. - Kiedy oni się nauczą?
Zanim jednak kubek dotknął płytek chodnikowych, poszybował nagle w górę w stronę wyciągniętej ręki kreatora. Błękitny złapał go, trzymając jednak od góry - przedmiot napierał w stronę nieba, nie ziemi. Gdyby teraz mu wypadł, zatrzymał by się dopiero przy osiągnięciu stanu nieważkości. Chłopak przeszedł z nim kilka metrów, wyprzedzając śmiecącą kobietę, odczekał kilka sekund i odwrócił kierunek ciążenia kubka. Spadł dziesięć metrów w dół, trafiając nieznajomą w czubek głowy. Ta wzdrygnęła się zaskoczona i podniosła z ziemi kubek, oglądając się za siebie. Pokręciła jednak głową, po czym tym razem wrzuciła go do mijanego kosza na śmieci. Echo zachichotał. Piaskun posłał mu natomiast pytające, lekko powątpiewające spojrzenie, posyłane tylko komuś robiącemu właśnie coś niesamowicie głupiego i pozbawionego sensu.
- Kiedyś jeszcze ich nauczę dbać o to miasto - stwierdził błękitny.
- Jakby było o co - mężczyzna uparcie wznowił marsz w stronę ziemi. To tylko dziesięć metrów do wolności...na to przynajmniej liczył. Tymczasem musiał jeszcze chwilę zająć czymś świecącego natręta. - Czemu akurat ty musisz się tym przejmować?
- No nie powiesz mi, że nie ma w tym widoku czegoś pięknego - chłopak machnął szeroko ręką nad sobą. - Każde czasy mają swój urok. Nawet obecne. Za sto lat budowle będą równie piękne co te sto lat wcześniej. Tylko materiały się zmienią. Jak tu zaśmiecać dzieło sztuki?
- To zależy od gustu. Coś będące sztuką dla ciebie dla kogoś innego będzie nic nie warte - odparł Jack. - Więc uznajesz za swój obowiązek pilnowanie dosłownego porządku?
- Oj tam, ,,obowiązek". Mógłbym przestać to robić i niewiele by się zmieniło, doskonale zdaję sobie z tego sprawę - Merkury pokręcił głową. - Powiedzmy, że doskonale wiem jak czuje się artysta, którego dzieła nie są należycie szanowane. W końcu przecież ktoś kiedyś to miasto budował. Ktoś kiedyś musiał wykonać szkic techniczny. A jeszcze przed tym kimś inny ktoś namalował swoją wizję tego miasta. Myślisz, że malował na niej także walające się wszędzie śmieci? Nie sądzę.
- Skoro już mówimy o porządku na świecie... - zaczął Pierwszy zatrzymując się nagle i obracając w stronę swojego rozmówcy. - Postaw. Mnie. Z powrotem. Na ziemi.
Błękitny zorientował się nagle, że są już jakieś dwa metry nad chodnikiem. Na ich szczęście nie było tu już żadnych przechodniów. Widok dwójki nietypowo wyglądających facetów stojących bez żadnego wspomagania na ścianie mógłby wywołać niezłą sensację.
- Aaaaa więęęęc.... - zaczął Echo, z chorobliwą satysfakcją przeciągając głoski. - Chcesz wrócić na ziemię?
- Tak - skwitował stanowczo Piaskun.
- Jesteś tego W ZUPEŁNOŚCI pewien, Czerwony Kapturku?
- Owszem - w głosie mężczyzny zabrzmiała ostrzegawcza nuta.
- Wcale nie chcesz tutaj zostawać?
Jack przejechał sobie dłonią po twarzy z bezsilnym westchnieniem.
- Bo wiesz, skoro już tu jesteś może docenisz zalety tej sytuacji... - kontynuował chłopak.
- Słuchaj, jak zaraz... - zaczął jego przymusowy towarzysz, gdy nagle poczuł, że podłoga ponownie usuwa mu się spod nóg. Tym razem jednak był na to lepiej przygotowany i bez problemu wylądował o własnych nogach na chodniku. Posłał mordercze spojrzenie w stronę zadowolonego z siebie przerośniętego dzieciaka.
- Nie musisz dziękować - rzucił ten wesoło w odpowiedzi.
Piaskun jedynie mruknął coś pod nosem i ruszył przed siebie spokojnym krokiem. Nie trudno się domyślić, że Merkury nie zamierzał go od tak zostawić własnemu losowi. Jack usilnie starał się ignorować idącego obok chłopaka. Co najlepsze, błękitny nawet nie zeszedł na ziemię, dalej trzymając się stopami ściany budynku.
- Zawsze tak robisz? - zapytał Pierwszy, gdy docierali do zakrętu.
- W sensie?
- Jak już się mnie uczepiłeś, to może zejdź do norm...ludzkiej grawitacji. To mogłoby nam oszczędzić zbędnych wyjaśnień.
- A widzisz, by ktoś teraz tu szedł? - chłopak obejrzał się do tyłu, jakby chcąc jeszcze się upewnić w swoim przekonaniu.
Właśnie wtedy jak na życzenie zza rogu budynku wyszedł jakiś facet, również nie patrzący przed siebie. Odwrócił głowę w tym samym momencie co Hermes. Oboje krzyknęli zaskoczeni, równocześnie wykonując unik - niebieski uchylił się, przechodzień natomiast próbował uskoczyć w bok. Dopiero po fakcie dostrzegł idącego obok Piaskuna i już przygotował się na to, że się z nim kompromitująco zderzy. Jednak mężczyzna w czerwonej pelerynie stał się nagle półprzezroczysty i Bogu ducha winny gość przeleciał przez niego jakby w ogóle nie istniał. Facet obejrzał się na dwójkę dziwnych obcych z przerażeniem.
- Przepraszam! Moja wina! - powiedział szybko zażenowany kreator.
Mężczyzna jednak jedynie wrzasnął i ruszył biegiem przed siebie. Echo syknął pod nosem.
- I tak oto ludzie stają się wariatami - rzucił z lekkim rozbawieniem kolega w pelerynie. Bardziej chyba jednak bawił go sam Hermes niż biedny nieznajomy.
Piaskun? Nie wiem, czy dobrze się posługuję twoją postacią Apo >.< Zgań jak coś jest źle
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz