Jeśli nigdy więcej nie wyciągniesz broni bez mojego pozwolenia będziesz mógł żyć. Odpowiadają ci takie warunki?
Gdyby Chien miał być zupełnie szczery i gdyby mógł pozwolić sobie na komentarz z pewnością stwierdziłby, że wcale nie. Nie odpowiadały mu takie warunki ani odrobinę. Prawdę powiedziawszy, tuż po usłyszeniu wspomnianych, przeklętych słów, w pierwszym odruchu zapragnął wyrzucić z siebie bogatą wiązankę przekleństw i uderzyć ścianę na której był wsparty. Nie skończyłoby się to dobrze ani dla jego podłamanej reputacji, ani dla ręki, ani dla tynku na ścianie, więc Duong nie drgnął nawet o centymetr. W obecnej chwili nie widział dla siebie żadnej czynności, która mogłaby pozwolić mu odreagować. Niewerbalne sposoby stanowczo nie wchodziły w rachubę, a z tymi werbalnymi wolał nie ryzykować. Z drugiej strony miał wrażenie, że mógłby równie dobrze zrobić wszystko na co miał ochotę i w zasadzie jego sytuacja nie zmieniłaby się znowu tak diametralnie. Mimo wszystko nie chciał dolewać oliwy do i tak wysokiego ognia. Legionowi nigdy nie można było odmówić chłodnego opanowania. Mogło go skręcać w środku z oburzenia, mogła go zżerać chęć buntu, mógł czuć niemożliwy do przejścia opór, ale i tak nie dał po sobie poznać co nim targa. Temu żołnierzowi zwyczajnie nie przystało czegokolwiek nie akceptować. Nie miał zatem nazbyt wielkiego wyboru. Z tego względu jedynie zacisnął dłonie w pięści i odetchnął głęboko. Z jego ust musiały paść słowa, których wypowiadać nie chciał. Nie był jednak pozbawiony rozsądku, ani instynktu samozachowawczego. Lio zabiłaby go bez wahania. Nie drgnęłaby jej nawet mechaniczna powieka, podobnie jak on nie poczuł nic w związku z zabiciem nożownika z klubu. Pod tym względem oboje byli do siebie podobni. Potrafili zabijać w imię celu uznanego przez nich za słuszny. Chien nie był głupi, wiedział, co ma powiedzieć, by ujść cało z tej sytuacji. Im dłużej się jednak do tego zbierał, tym trudniej było mu wymówić to pojedyncze, trzyliterowe słowo, rozpoczynające się na literę „t”.
Nie chodziło tu nawet o jego kaprys. Legion wiedział, że z łatwością poradziłby sobie ze wszystkim bez broni. Nie miał także otrzymać całkowitego zakazu na używanie swojego uzbrojenia i nikt nie zażądał oddania nawet jednego noża. Jego spokój mąciło coś innego. Duong doskonale wiedział jak silne są jego przyzwyczajenia. Nawet bez ciążącej nad nim groźby śmierci czasem nie potrafił powstrzymać odruchu, czego popis dał w klubie naprzeciwko którego właśnie stali. Stanowiło to o tyle istotny problem, że w obecnej chwili i posiadając obecną wiedzę na temat konsekwencji, był pewien, że w klubie nie postąpił inaczej. Strzeliłby, bo tak go nauczono. I nadal nie widziałby w tym absolutnie nic złego. Tylko dlatego jeszcze nie przystał na warunek Lalki. Nikt o zdrowych zmysłach nie podpisałby własnego wyroku śmierci. Legion posiadał też nieco kulawy honor, który mówił mu, by nie składał obietnicy, której i tak nie dotrzyma. Jednakże alternatywą była jedynie natychmiastowa śmierć, a na to Chien zdecydowanie gotowy nie był.
Zwlekanie, jakkolwiek zbawienne dla chłopaka, by nie było, powoli przestawało się podobać Lio. Marionetka przestąpiła z nogi na nogę i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, w ten sposób dyskretnie popędzając, nadal wahającego się z odpowiedzią Legiona. On jednak nijak nie potrafił się zmusić do przypieczętowania odroczenia swojego zgonu w czasie. Instynkt samozachowawczy wręcz wołał mu, by uciekał, żeby zostawił za sobą Lio i cały ten bałagan i zniknął. Miasto było duże, a on potrafił stać się niewidzialny. Pytanie tylko jak długo mógłby się ukrywać przed czymś co nawet nie było człowiekiem. Lio mogła ścigać go bez przerwy niezależnie od okoliczności. On natomiast potrzebował snu i jedzenia, a to zabierało cenny czas. W takim wypadku ucieczka także nie wydawała mu się dobrym pomysłem na wyjście z całej sytuacji obronną ręką.
Legion tkwił przyparty do muru. Ba! To nawet za mało powiedziane. Gdyby postawiono go pod ścianą, przeszkodę miałby z jednej, góra dwóch stron i mógłby coś wymyślić, by się ocalić. Obecna sytuacja bez wątpienia była dużo gorsza, a Chien nie potrafił dostrzec nawet cienia szansy dla siebie, poza oczywistym zgodzeniem się na wszystko. Trafniej więc powiedzieć, że Legion tkwił w klatce, która powoli tonęła. Jedyna droga względnie bezpiecznej ucieczki wiodła go wprost ku zgubie, a pomimo tego, niczym przysłowiowy tonący chwytający się brzytwy, on także ostatecznie zaryzykował tym, co miało go już niedługo zranić.
- Tak. Odpowiadają mi te warunki. – wykrztusił w końcu sucho, ale jego twarz dalej pozostawała niewzruszona.
- Doskonale. – odparła Lio. Dziewczyna, choć nie posiadała mimiki twarzy, wydała się być Legionowi znudzona tym, jak wiele czasu minęło zanim zdobył się na wypowiedzenie tych kilku prostych słów.
Chien nie mógł jej winić, bo zapewne nie przypuszczała jaki kaliber miała jego walka. Ruda nawet nie mogła wiedzieć, że Duong tą deklaracją strzelił sobie w kolano i prawdę powiedziawszy odpowiadało mu to. Ostatecznie każda widoczna słabość mogła być wykorzystana przeciwko niemu. Wiele razy zdarzało się, że odbita rykoszetem kula trafiała kogoś, kto zupełnie się tego nie spodziewał. Tak samo było ze słabościami. Raz uzewnętrzniona czasem potrafiła wrócić i zwalić z nóg. Z tym także Legion musiał się liczyć, przez co cała sytuacja zaczęła jawić mu się w znacznie gorszych niż dotychczas barwach.
- Co teraz? – spytała Lalka, gdy Duong nadal tkwił w bezruchu oparty o ścianę. – Niedługo przybędzie tu policja. Nikt nie powinien znowu ginąć.
- To rozwiązałoby twój problem, co? – Chien przeniósł wzrok z Lio na pobliskie budynki. – Możemy na nich zaczekać. Sprzątną mnie i po kłopocie. Tak jak sobie tego życzysz.
- NIKT nie powinien dzisiaj umrzeć. Ty też nie. – uparła się.
Już po chwili nadzwyczaj silna dziewczyna wręcz holowała go ulicą w tylko sobie znanym kierunku. Przechodnie zerkali na nich podejrzliwie. Widok drobnego rudzielca z rozbitą twarzą, ciągnącego za sobą postawnego i uzbrojonego Azjatę wywoływał szok zmieszany z obawami i niepokojem. Wyjątkowo ciężka mieszanka dla zwykłych, szarych obywateli, których miała nieprzyjemność mijać ta dwójka odmieńców. Koniec końców jednak Chien wyrwał się dziewczynie i zatrzymał, wciskając ręce do kieszeni spodni. Jego dłoń trafiła na garotę, którą bezwiednie obrócił w palcach, jak gdyby znajome narzędzie mogło cokolwiek w tej sytuacji zdziałać. Może i zdziałałoby, gdyby dałoby się je chociaż wydobyć z kieszeni...
- To bez sensu. Ciągniesz mnie po mieście i straszysz ludzi. Niczego tym nie osiągniesz, Lio.
Gdyby Chien miał być zupełnie szczery i gdyby mógł pozwolić sobie na komentarz z pewnością stwierdziłby, że wcale nie. Nie odpowiadały mu takie warunki ani odrobinę. Prawdę powiedziawszy, tuż po usłyszeniu wspomnianych, przeklętych słów, w pierwszym odruchu zapragnął wyrzucić z siebie bogatą wiązankę przekleństw i uderzyć ścianę na której był wsparty. Nie skończyłoby się to dobrze ani dla jego podłamanej reputacji, ani dla ręki, ani dla tynku na ścianie, więc Duong nie drgnął nawet o centymetr. W obecnej chwili nie widział dla siebie żadnej czynności, która mogłaby pozwolić mu odreagować. Niewerbalne sposoby stanowczo nie wchodziły w rachubę, a z tymi werbalnymi wolał nie ryzykować. Z drugiej strony miał wrażenie, że mógłby równie dobrze zrobić wszystko na co miał ochotę i w zasadzie jego sytuacja nie zmieniłaby się znowu tak diametralnie. Mimo wszystko nie chciał dolewać oliwy do i tak wysokiego ognia. Legionowi nigdy nie można było odmówić chłodnego opanowania. Mogło go skręcać w środku z oburzenia, mogła go zżerać chęć buntu, mógł czuć niemożliwy do przejścia opór, ale i tak nie dał po sobie poznać co nim targa. Temu żołnierzowi zwyczajnie nie przystało czegokolwiek nie akceptować. Nie miał zatem nazbyt wielkiego wyboru. Z tego względu jedynie zacisnął dłonie w pięści i odetchnął głęboko. Z jego ust musiały paść słowa, których wypowiadać nie chciał. Nie był jednak pozbawiony rozsądku, ani instynktu samozachowawczego. Lio zabiłaby go bez wahania. Nie drgnęłaby jej nawet mechaniczna powieka, podobnie jak on nie poczuł nic w związku z zabiciem nożownika z klubu. Pod tym względem oboje byli do siebie podobni. Potrafili zabijać w imię celu uznanego przez nich za słuszny. Chien nie był głupi, wiedział, co ma powiedzieć, by ujść cało z tej sytuacji. Im dłużej się jednak do tego zbierał, tym trudniej było mu wymówić to pojedyncze, trzyliterowe słowo, rozpoczynające się na literę „t”.
Nie chodziło tu nawet o jego kaprys. Legion wiedział, że z łatwością poradziłby sobie ze wszystkim bez broni. Nie miał także otrzymać całkowitego zakazu na używanie swojego uzbrojenia i nikt nie zażądał oddania nawet jednego noża. Jego spokój mąciło coś innego. Duong doskonale wiedział jak silne są jego przyzwyczajenia. Nawet bez ciążącej nad nim groźby śmierci czasem nie potrafił powstrzymać odruchu, czego popis dał w klubie naprzeciwko którego właśnie stali. Stanowiło to o tyle istotny problem, że w obecnej chwili i posiadając obecną wiedzę na temat konsekwencji, był pewien, że w klubie nie postąpił inaczej. Strzeliłby, bo tak go nauczono. I nadal nie widziałby w tym absolutnie nic złego. Tylko dlatego jeszcze nie przystał na warunek Lalki. Nikt o zdrowych zmysłach nie podpisałby własnego wyroku śmierci. Legion posiadał też nieco kulawy honor, który mówił mu, by nie składał obietnicy, której i tak nie dotrzyma. Jednakże alternatywą była jedynie natychmiastowa śmierć, a na to Chien zdecydowanie gotowy nie był.
Zwlekanie, jakkolwiek zbawienne dla chłopaka, by nie było, powoli przestawało się podobać Lio. Marionetka przestąpiła z nogi na nogę i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, w ten sposób dyskretnie popędzając, nadal wahającego się z odpowiedzią Legiona. On jednak nijak nie potrafił się zmusić do przypieczętowania odroczenia swojego zgonu w czasie. Instynkt samozachowawczy wręcz wołał mu, by uciekał, żeby zostawił za sobą Lio i cały ten bałagan i zniknął. Miasto było duże, a on potrafił stać się niewidzialny. Pytanie tylko jak długo mógłby się ukrywać przed czymś co nawet nie było człowiekiem. Lio mogła ścigać go bez przerwy niezależnie od okoliczności. On natomiast potrzebował snu i jedzenia, a to zabierało cenny czas. W takim wypadku ucieczka także nie wydawała mu się dobrym pomysłem na wyjście z całej sytuacji obronną ręką.
Legion tkwił przyparty do muru. Ba! To nawet za mało powiedziane. Gdyby postawiono go pod ścianą, przeszkodę miałby z jednej, góra dwóch stron i mógłby coś wymyślić, by się ocalić. Obecna sytuacja bez wątpienia była dużo gorsza, a Chien nie potrafił dostrzec nawet cienia szansy dla siebie, poza oczywistym zgodzeniem się na wszystko. Trafniej więc powiedzieć, że Legion tkwił w klatce, która powoli tonęła. Jedyna droga względnie bezpiecznej ucieczki wiodła go wprost ku zgubie, a pomimo tego, niczym przysłowiowy tonący chwytający się brzytwy, on także ostatecznie zaryzykował tym, co miało go już niedługo zranić.
- Tak. Odpowiadają mi te warunki. – wykrztusił w końcu sucho, ale jego twarz dalej pozostawała niewzruszona.
- Doskonale. – odparła Lio. Dziewczyna, choć nie posiadała mimiki twarzy, wydała się być Legionowi znudzona tym, jak wiele czasu minęło zanim zdobył się na wypowiedzenie tych kilku prostych słów.
Chien nie mógł jej winić, bo zapewne nie przypuszczała jaki kaliber miała jego walka. Ruda nawet nie mogła wiedzieć, że Duong tą deklaracją strzelił sobie w kolano i prawdę powiedziawszy odpowiadało mu to. Ostatecznie każda widoczna słabość mogła być wykorzystana przeciwko niemu. Wiele razy zdarzało się, że odbita rykoszetem kula trafiała kogoś, kto zupełnie się tego nie spodziewał. Tak samo było ze słabościami. Raz uzewnętrzniona czasem potrafiła wrócić i zwalić z nóg. Z tym także Legion musiał się liczyć, przez co cała sytuacja zaczęła jawić mu się w znacznie gorszych niż dotychczas barwach.
- Co teraz? – spytała Lalka, gdy Duong nadal tkwił w bezruchu oparty o ścianę. – Niedługo przybędzie tu policja. Nikt nie powinien znowu ginąć.
- To rozwiązałoby twój problem, co? – Chien przeniósł wzrok z Lio na pobliskie budynki. – Możemy na nich zaczekać. Sprzątną mnie i po kłopocie. Tak jak sobie tego życzysz.
- NIKT nie powinien dzisiaj umrzeć. Ty też nie. – uparła się.
Już po chwili nadzwyczaj silna dziewczyna wręcz holowała go ulicą w tylko sobie znanym kierunku. Przechodnie zerkali na nich podejrzliwie. Widok drobnego rudzielca z rozbitą twarzą, ciągnącego za sobą postawnego i uzbrojonego Azjatę wywoływał szok zmieszany z obawami i niepokojem. Wyjątkowo ciężka mieszanka dla zwykłych, szarych obywateli, których miała nieprzyjemność mijać ta dwójka odmieńców. Koniec końców jednak Chien wyrwał się dziewczynie i zatrzymał, wciskając ręce do kieszeni spodni. Jego dłoń trafiła na garotę, którą bezwiednie obrócił w palcach, jak gdyby znajome narzędzie mogło cokolwiek w tej sytuacji zdziałać. Może i zdziałałoby, gdyby dałoby się je chociaż wydobyć z kieszeni...
- To bez sensu. Ciągniesz mnie po mieście i straszysz ludzi. Niczego tym nie osiągniesz, Lio.
- Co zatem proponujesz?
- Zakładam, że i tak mi nie odpuścisz. Idziemy do mnie. – odparł cierpko, nawet nie siląc się na cieplejsze emocje i zmienił kierunek na ten właściwy.
Ich spotkanie nie zaczęło się może zbyt miło i sympatycznie. Jednak mieli szansę być dobrymi znajomymi. Można powiedzieć, że siła wyższa zweryfikowała tą relację i dostrzegłszy błąd, szybko skorygowała ją do poprawnego stanu. Najwyraźniej nie dane im było darzyć się zbyt szczególną sympatią. W każdym razie Legion się obraził. I nie przypominało to niedojrzałego „focha” zwieńczonego tupnięciem nóżką i odwróceniem się plecami do źródła nieprzyjemności. Była to raczej potęgująca się, niesamowicie ciężka niechęć właściwa osobie, której zakazano robienia tego, do czego została stworzona. Tak samo zareagowałby pisarz, gdyby odebrać mu długopis, tak samo stałoby się z muzykiem, któremu zniszczono jego instrument i to samo poczułby haker, gdyby zabrać mu komputer. Pewne rzeczy istniały wyłącznie po to, by korelować ze sobą i odbieranie jednej z takich rzeczy uniemożliwiało funkcjonowanie tej drugiej. To dlatego Legion autentycznie się o siebie obawiał. Dlatego też poczuł się przytłoczony nową sytuacją. I z tego powodu nagle stał się drażliwą, dręczoną niepokojem imitacją samego siebie. Chien był potworem. Lio była tą, która spętała bestię i najwyraźniej nie przejmowała się, co może się z nim stać, byle świat miał spokój. Co gorsza ta sytuacja ciągnęła się raptem od dwudziestu minut, Chien natomiast już miał jej serdecznie dosyć. Nic specjalnie go nie prowokowało do tego, by już teraz złamać warunki. Mimo to odczuwał stres. Ten szczególnie dławiący, gdy ma się poczucie nieuchronnego i jest się zupełnie bezradnym. Nawet jeśli tak było (a było na pewno, patrząc po stanie psychicznym Wietnamczyka), Legion zaskakująco dobrze odgrywał swoją rolę tego, którego nic nie rusza.
W taki sposób, w napiętym milczeniu pokonali całą drogę do chienowego mieszkania. Mieściło się ono na 13. piętrze budynku, który właściwie niewiele wyróżniał się od reszty stojących w pobliżu apartamentowców. Całe osiedle stanowiły spiralnie poskręcane wielopiętrowe wieżowce, które nie mogły istnieć nigdzie indziej poza Shangri-La.
- Ładnie mieszkasz. – skomentowała Lio, rozglądając się po minimalistycznym wnętrzu urządzonemu głównie w czerni i bieli.
- Mhm... - Chien prawdę powiedziawszy nigdy nie zwracał uwagi na warunki, które niosło to mieszkanie. Dobrze byłoby mu nawet gdyby miał do dyspozycji jedno pomieszczenie w piwnicy i stary materac jako jedyny mebel lub w podobnym apartamencie gdzieś w chmurach. Choć bez wątpienia wolałby jednak tą pierwszą opcję. Materac w łóżku był stanowczo zbyt wygodny jak na standardy Legiona. Mimo to potrzebował normalnego życia, zwykłego obywatela lub chociaż pozorów takowego. Jak widać nie pierwszy raz przekładał własny komfort ponad potrzebę.
- Jesteś na mnie zły, Chien? – zagadnęła ruda, gdy chłopak nie najdelikatniejszym gestem odstawił karabin na swoje miejsce przy drzwiach wejściowych. Z podobnym impetem cisnął też kilka noży i pistolet, a potem poszedł prosto do kuchni poszukać sobie zajęcia. Ruch. Chien potrzebował być w ruchu, żeby nie wyrzucić dziewczyny przez okno.
- Tak. Jestem zły jak cholera. – warknął, zresztą zgodnie z prawdą, przegrzebując szafki.
Lio zostało tylko obserwować jak Legion miota się po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu nieistniejącego spokoju. Najwyraźniej i brunet doszedł do wniosku, że nic podobnego w ostatnim czasie nie kupił, bo nagle zamarł i z westchnieniem oparł się o blat.
- To jest konieczne. Stanowisz zagrożenie i...
- Daruj sobie. – wszedł jej w słowo, nawet na nią nie patrząc. - Nie pomagasz.
- To nie znaczy, że popieram taki stan rzeczy. Masz wybór i nie musisz tak żyć.
- Mylisz się. Nigdy nie miałem wyboru. Nie w kwestii tego kim teraz jestem. – oświadczył.
- Zawsze masz wybór. Teraz, wcześniej, później też będziesz go miał. Grunt to chcieć. – twarz Lio drgnęła w uśmiechu, co zaowocowało tym, że w powietrzu rozniósł się krótki zgrzyt. Chien mimo woli skrzywił się. A potem lekko odwrócił głowę w stronę okna. O niczym nie masz pojęcia, Lio...
- Powinnaś to naprawić. Najlepiej teraz. – tym samym Chien zakończył całą dyskusję. Wyprostował się i przeszedł do lady oddzielającej kuchnię od salonu i usiadł na wysokim stołku, unikając patrzenia w stronę rudej dziewczyny.
- Zakładam, że i tak mi nie odpuścisz. Idziemy do mnie. – odparł cierpko, nawet nie siląc się na cieplejsze emocje i zmienił kierunek na ten właściwy.
Ich spotkanie nie zaczęło się może zbyt miło i sympatycznie. Jednak mieli szansę być dobrymi znajomymi. Można powiedzieć, że siła wyższa zweryfikowała tą relację i dostrzegłszy błąd, szybko skorygowała ją do poprawnego stanu. Najwyraźniej nie dane im było darzyć się zbyt szczególną sympatią. W każdym razie Legion się obraził. I nie przypominało to niedojrzałego „focha” zwieńczonego tupnięciem nóżką i odwróceniem się plecami do źródła nieprzyjemności. Była to raczej potęgująca się, niesamowicie ciężka niechęć właściwa osobie, której zakazano robienia tego, do czego została stworzona. Tak samo zareagowałby pisarz, gdyby odebrać mu długopis, tak samo stałoby się z muzykiem, któremu zniszczono jego instrument i to samo poczułby haker, gdyby zabrać mu komputer. Pewne rzeczy istniały wyłącznie po to, by korelować ze sobą i odbieranie jednej z takich rzeczy uniemożliwiało funkcjonowanie tej drugiej. To dlatego Legion autentycznie się o siebie obawiał. Dlatego też poczuł się przytłoczony nową sytuacją. I z tego powodu nagle stał się drażliwą, dręczoną niepokojem imitacją samego siebie. Chien był potworem. Lio była tą, która spętała bestię i najwyraźniej nie przejmowała się, co może się z nim stać, byle świat miał spokój. Co gorsza ta sytuacja ciągnęła się raptem od dwudziestu minut, Chien natomiast już miał jej serdecznie dosyć. Nic specjalnie go nie prowokowało do tego, by już teraz złamać warunki. Mimo to odczuwał stres. Ten szczególnie dławiący, gdy ma się poczucie nieuchronnego i jest się zupełnie bezradnym. Nawet jeśli tak było (a było na pewno, patrząc po stanie psychicznym Wietnamczyka), Legion zaskakująco dobrze odgrywał swoją rolę tego, którego nic nie rusza.
W taki sposób, w napiętym milczeniu pokonali całą drogę do chienowego mieszkania. Mieściło się ono na 13. piętrze budynku, który właściwie niewiele wyróżniał się od reszty stojących w pobliżu apartamentowców. Całe osiedle stanowiły spiralnie poskręcane wielopiętrowe wieżowce, które nie mogły istnieć nigdzie indziej poza Shangri-La.
- Ładnie mieszkasz. – skomentowała Lio, rozglądając się po minimalistycznym wnętrzu urządzonemu głównie w czerni i bieli.
- Mhm... - Chien prawdę powiedziawszy nigdy nie zwracał uwagi na warunki, które niosło to mieszkanie. Dobrze byłoby mu nawet gdyby miał do dyspozycji jedno pomieszczenie w piwnicy i stary materac jako jedyny mebel lub w podobnym apartamencie gdzieś w chmurach. Choć bez wątpienia wolałby jednak tą pierwszą opcję. Materac w łóżku był stanowczo zbyt wygodny jak na standardy Legiona. Mimo to potrzebował normalnego życia, zwykłego obywatela lub chociaż pozorów takowego. Jak widać nie pierwszy raz przekładał własny komfort ponad potrzebę.
- Jesteś na mnie zły, Chien? – zagadnęła ruda, gdy chłopak nie najdelikatniejszym gestem odstawił karabin na swoje miejsce przy drzwiach wejściowych. Z podobnym impetem cisnął też kilka noży i pistolet, a potem poszedł prosto do kuchni poszukać sobie zajęcia. Ruch. Chien potrzebował być w ruchu, żeby nie wyrzucić dziewczyny przez okno.
- Tak. Jestem zły jak cholera. – warknął, zresztą zgodnie z prawdą, przegrzebując szafki.
Lio zostało tylko obserwować jak Legion miota się po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu nieistniejącego spokoju. Najwyraźniej i brunet doszedł do wniosku, że nic podobnego w ostatnim czasie nie kupił, bo nagle zamarł i z westchnieniem oparł się o blat.
- To jest konieczne. Stanowisz zagrożenie i...
- Daruj sobie. – wszedł jej w słowo, nawet na nią nie patrząc. - Nie pomagasz.
- To nie znaczy, że popieram taki stan rzeczy. Masz wybór i nie musisz tak żyć.
- Mylisz się. Nigdy nie miałem wyboru. Nie w kwestii tego kim teraz jestem. – oświadczył.
- Zawsze masz wybór. Teraz, wcześniej, później też będziesz go miał. Grunt to chcieć. – twarz Lio drgnęła w uśmiechu, co zaowocowało tym, że w powietrzu rozniósł się krótki zgrzyt. Chien mimo woli skrzywił się. A potem lekko odwrócił głowę w stronę okna. O niczym nie masz pojęcia, Lio...
- Powinnaś to naprawić. Najlepiej teraz. – tym samym Chien zakończył całą dyskusję. Wyprostował się i przeszedł do lady oddzielającej kuchnię od salonu i usiadł na wysokim stołku, unikając patrzenia w stronę rudej dziewczyny.
- Może masz rację...
Lalka oddaliła się, zostawiając chłopaka sam na sam ze swoimi myślami.
Chien natomiast odniósł nieprzyjemne wrażenie, że zdrowo przesadza.
Nigdy nie posądzał się o bycie paranoikiem, a tymczasem okazało się, że z
powodu jednego zdania spanikował. Nikt nie kazał mu od razu ginąć.
Przed Legionem jawiła się wymagająca próba charakteru, ale czym mogła
być wobec Niepokonanego? Przecież jego oddział zawsze szczycił się
tytanową silną wolą. Niepokonani byli niezłomni. Nigdy nie ulegali.
Chien też nie zamierzał. Potrzebował jedynie chwili spokoju, by dojść do
wniosku, że jego świat się nagle nie zawalił. Zmieniły się jedynie
możliwości, ale Duong był prawie pewien, że choć przez jakiś czas uda mu
się trzymać z daleka od kłopotów. Nie mógł zmienić siebie, ale mógł
ograniczyć wydarzenia prowadzące go do złamania warunków. To także nie
było najprostsze, ale miało choć cień szansy na powodzenie.
Legion oparł głowę na blacie i zamknął oczy. Chciał człowiek tylko pospacerować... Ten
wieczór z całą pewnością nie mógł należeć do udanych. Nie był też
najgorszym z najgorszych, bo Chien mgliście pamiętał znacznie
paskudniejsze chwile w swoim życiu.
Tym razem przed zamyśleniem się po raz kolejny uratowały go kroki w korytarzu. Lio postanowiła wrócić. Chien otworzył jedno oko i przyjrzał się twarzy dziewczyny. Wyglądała lepiej niż chwilę wcześniej, ale jej twarz nadal nosiła ślady po kuli. Najwyraźniej Marionetka nie zamierzała zostawić Duonga samego sobie na dłużej niż kwadrans. Legion był gotów założyć, że na chwilę obecną mógł pożegnać się z całkowitą prywatnością.
Tym razem przed zamyśleniem się po raz kolejny uratowały go kroki w korytarzu. Lio postanowiła wrócić. Chien otworzył jedno oko i przyjrzał się twarzy dziewczyny. Wyglądała lepiej niż chwilę wcześniej, ale jej twarz nadal nosiła ślady po kuli. Najwyraźniej Marionetka nie zamierzała zostawić Duonga samego sobie na dłużej niż kwadrans. Legion był gotów założyć, że na chwilę obecną mógł pożegnać się z całkowitą prywatnością.
- Będziesz mnie niańczyć? - rzucił kąśliwie, gdy dziewczyna zatrzymała się kawałek od niego.
-
Będę robić to, co trzeba zrobić. - odpowiedziała mu. Chien nieco się
rozczarował, że zignorowała jego zaczepkę. - A ty powinieneś w końcu się
uspokoić.
- Jestem spokojny. - oznajmił jej - Zawsze jestem spokojny.
-
Doprawdy? - Lio odwróciła się nieco w stronę kuchni, niemo
przypominając Legionowi o tym, co miało miejsce raptem parę minut
wcześniej.
- Prawie zawsze. - sprostował niechętnie - Ale to nie moja wina. Nawet nie wiem po kiego diabła mnie karzesz.
- Jak możesz nie wiedzieć? Zabiłeś człowieka, Chien. Niewinnego człowieka. To jest niedopuszczalne.
- Zaatakował nas. To wyklucza jego niewinność. Sam jest sobie winien.Lio wydała z siebie dźwięk podobny do westchnięcia. Z jej perspektywy musiało to wyglądać zupełnie inaczej niż z perspektywy Legiona.
- Nie był sobie niczego winien. Prawdopodobnie i tak nie zdołałby zrobić nikomu krzywdy. Mogłeś mu odpuścić. Przeżyłby i wszyscy bylibyśmy zadowoleni.
- Akurat... Strasznie nie lubię kiedy ktoś rzuca się na mnie z bronią, wiesz?
-
To zrozumiałe. Uważam jednak, że powinieneś być rozsądniejszy. Nie
musisz mordować tych, którzy ci się nie podobają. Nie jesteś taki.
- Skąd wiesz jaki jestem? - Chien podniósł głowę z blatu i uniósł brew w geście zdziwienia.
-
Nie tak dawno sam zaproponowałeś, że pójdziesz ze mną pomagać ludziom. I
pomagałeś... Dopóki nie popełniłeś błędu. Nie jesteś zły z natury, to
widać.
- Może... Albo to tylko wyjątkowo mylące pozory. - zauważył.
- Nie wydaje mi się. - odpowiedziała mu Lio, przechadzając się po kuchni. - Wygląda to tak jakbyś sam nie wiedział co masz robić.
- Trochę racji w tym jest... - Duong wstał i przeszedł do okna w salonie.
Zatrzymał się tam w lekkim rozkroku, chwytając za plecami dłonią nadgarstek drugiej ręki. Dobrze wyćwiczona pozycja już dawno temu stała się dla niego naturalna, więc nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że ją przyjął. Znacznie bardziej koncentrował się na widoku po drugiej stronie szyby. Światła Shangri-La zdecydowanie nie były tym, co oczy Legiona powinny widzieć. Mimo wszystko nie przeszkadzało mu to zbytnio. Czasem nawet cieszył się z porzuconej misji w tym mieście. Przywiązał się do swojego nowego (o dziwo zgoła spokojniejszego) życia, a jednak nadal odnosił wrażenie, że to nie jego świat i, że nie pasuje. Co gorsza wiedział, że ma rację, ale z uporem brnął w to dalej licząc, że z czasem wszystko się ułoży. Tym bardziej, że wbrew pozorom faktycznie szło mu coraz lepiej.
- Jesteś żołnierzem, prawda? - tuż obok niego pojawiła się Lio. Chien rzucił jej kątem oka przelotne spojrzenie i z powrotem wrócił do przypatrywania się miastu.
- I to jeszcze jakim. - potwierdził jej słowa - To chyba zresztą widać.
- Masz jakieś hobby poza tym wszystkim?
- Nie. Nic, a nic. Nawet nie mam co ze sobą zrobić. - przyznał szczerze. Przez chwilę pomiędzy nim, a Lio panowało milczenie. - A ty? Co z twoim życiem?
- To znaczy? - ruda odwróciła głowę, koncentrując się na Legionie.
- No nie wiem... Masz może jakieś hobby? Albo zainteresowania?
Lio? Proszę. Ktoś musiał nakarmić ten sadyzm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz