Błąd. Przedziwne
pojęcie oznaczające, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Wedle
naukowców oraz przypisanej temu terminowi definicji to nieumyślne
działanie, które jest niezgodne z zasadami lub założeniami i przynosi
złe skutki. Świat zna wiele błędów. Powstała nawet cała klasyfikacja
różnych typów pomyłek. W ten sposób odróżnia się błąd logiczny od błędu
metody czy pomiarowego. Wiele porażek z odmiennych powodów to także cały
rozbudowany system terminologii, by każdy na pewno mógł odszukać nazwy
popełnionego przez siebie błędu. To zatrważające jak wielu ludzi musiało
popełnić jeden, niemal identyczny błąd, by przypisać mu ścisłą nazwę
oraz zakres. Pomyłki, choć mogą uczyć i nieść doświadczenie, są karane
jakby były czymś niewłaściwym i nienaturalnym. Jakby świat nie mógł
pozwolić sobie na błędy. Wyidealizowane społeczeństwa perfekcyjnych
ludzi karmionych śmieciami serwowanymi przez subiektywne media i cały
show biznes nie są w stanie znieść świadomości porażki czy nawet
przyznać się do niej, bo grozi to wykluczeniem ze swojej grupy.
Zaawansowane technologie, roboty i wszelkie urządzenia przeznaczone do
powszechnego użytku nie mogą mieć awarii i muszą być niezawodne, a gdy
nie są wymienia się je na lepsze modele. Doskonały system kontroli czuwa
nad tym, by wszelkie wykryte błędy były eliminowane. Gorzej radzi sobie
natomiast, gdy defektem jest sam człowiek. Nie wspominając już o tym
ile zamieszania potrafi stworzyć człowiek-błąd, który jest efektem
działania sił spoza zamkniętego systemu.
Legion z całą pewnością był właśnie takim błędem. Choć mimo wszystko
jego przypadek został popełniony tylko raz w historii i nie zapowiadało
się, by w najbliższej przyszłości któryś z Niepokonanych miał zerwać się
z łańcucha i pójść w ślady niegdyś niedoścignionego wzoru... Jak to się w życiu potrafi pomieszać. Chien
był pewien, że systemy dążą do likwidacji także problemu, który on
stwarzał. Nie raz i nie dwa któraś z kamer zarejestrowała jego twarz i
nasłała na niego cały komitet powitalny złożony z minimum połowy
najbliższych jego lokalizacji policjantów. Nie mógł przespacerować się
pod komisariatem czy dowolną placówką porządkową bez wszczynania
strzelaniny. Co rusz ktoś coś komuś szepnął, dotarło to do niepowołanych
uszu i od razu wyruszał pościg. Wietnamczyk nie mógł jednak na to
narzekać. Wyprowadzanie funkcjonariuszy w pole, gubienie nasłanych na
niego ludzi czy wymykanie się zasadzkom lub udaremnianie zamachów na
niego sprawiało mu faktyczną satysfakcję. Stanowiło niejako cel i
motywację chłopaka do tego, by raz za razem udowadniać sobie i światu,
że jeden doskonale przeszkolony zawodowy żołnierz wart jest więcej niż
cały batalion wątpliwej jakości stróżów prawa. Stanowiło to istny
paradoks, lecz dowodów nie można było ignorować. Policja przegrywała, a
Chien Duong nadal chodził wolno i wcale nie zamierzał kryć się z tym, że
istnieje. Ba! Tylko tchórze kryją się w norach i czekają, aż władza
straci nimi zainteresowanie, w panice wsłuchując się w każdy odgłos
mogący oznaczać, że ich kryjówka została odkryta. Legionowi to nie
przystało, bo nie zwykł uchylać się od zagrożenia. Zwłaszcza, że na ogół
sam je powodował, więc tym bardziej nie mógł pozwolić sobie na
ucieczkę. Zniknął na pewien czas ze wszystkich radarów, to prawda, lecz
nawet wtedy nie za bardzo się krył. Nie ściągał uwagi, bo musiał ułożyć
sobie względnie nowe życie. A potem, gdy już miał to, co konieczne,
wziął odwet za zniszczenie mu wszystkiego co mógł mieć zanim pozbawiono
go jakiejkolwiek szansy na normalność. I w ten sposób wiódł drugie
życie, nie stroniąc od zamieszania i ryzyka. Mógł jednak z całą
pewnością powiedzieć, że był stuprocentowo zadowolony z takiego, a nie
innego obrotu spraw. Tym razem mógł i powinien zrobić coś, co na nowo
przypięłoby jego nazwisko do pierwszej strony codziennych gazet. I miał
już pewien plan...
Chłodny wiatr rozwiał włosy pogrążonego we własnych myślach chłopaka. Słonawa bryza z całą pewnością pochodziła znad portu i przyjemnie orzeźwiała Azjatę. Pomagała mu zebrać myśli i skupić się na teraźniejszości. Było mu to niezbędne, zwłaszcza teraz, gdy od blisko godziny przeczesywał wzdłuż i wszerz odmęty własnej psychiki. Szukał strzępów wspomnień. Tych własnych, odległych wspomnień, których nie dane mu było poznać. Za każdym razem gdy już prawie je miał, gdy już był pewien, że tym razem je dopadnie, zawsze mu się wymykały i znikały w tak paskudny sposób, że Chien zaczynał wątpić w ich istnienie. Tym razem nie mogło być inaczej, więc Duong z westchnięciem pogodził się z porażką i poprawił przewieszony przez ramię karabin szturmowy. Kwestia czasu nim ktoś go skojarzy i doniesie policji. Chien doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale standardowo nic sobie nie robił z tego faktu. W końcu wyszedł tylko na spacer, prawda? Ludzi, nawet poszukiwanych, nie powinno się aresztować za to, że wychodzą się przewietrzyć. To zwyczajnie irracjonalne, a pomimo tego niedługo później za plecami Legiona rozbłysły czerwone i błękitne światła, a po okolicy rozniósł się irytujący odgłos syren i chrzęszczące komunikaty wykrzykiwane przez megafon pod adresem Chiena.
Chłopak jakoś nie miał ochoty stawić otwartego oporu, więc nie sięgnął po broń. Tym razem nie miał nastroju na strzelaniny. Zdecydowanie mógł jednak pobiegać, choćby i po to, by pobawić się w kotka i myszkę i właśnie to postanowił zrobić.
Ruszył biegiem w dół ulicy, roztrącając przechodniów na boki i nawet nie zadając sobie trudu wymamrotania przeprosin. Był szybki, dość szybki, by z powodzeniem dorównywać w sprincie wyspecjalizowanym do pościgów dronom, lecz choć jego wytrzymałość gwarantowała mu utrzymanie szaleńczego tępa znacznie dłużej niż któremukolwiek człowiekowi on także potrafił się zmęczyć, a to nie działało na jego korzyść. Nie zamierzał jednak przeciągać ścigania go aż do momentu w którym miałby zwolnić, więc nie wybiegał myślami w przyszłość. Skupił się głównie na lawirowaniu w tłumie, wybierając coraz mniej dostępne uliczki dopóty, dopóki nie trafił na otoczony budynkami wewnętrzny placyk. Jedna droga wyjścia, jedna droga wejścia i brak jakiejkolwiek alternatywy. Masz farta, chłopie... Legion obszedł plac dookoła, daremnie usiłując wymyślić jak ma zniknąć właściwie nie ruszając się z miejsca. Mógłby się schować i przeczekać, ale za bardzo przypominało mu to cholerne gry w których przeciwnicy właściwie nie mogli pochwalić się nadmiarem inteligencji. W prawdziwym życiu granie w chowanego z policjantem raczej się nie udawało. Zwłaszcza gdy przestrzeń do gry była mocno ograniczona i zamknięta.
I właśnie wtedy mignęły mu ogniście rude włosy, które coś mu przypominały, ale nie był pewien co. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, jakby czując na sobie wzrok Legiona. W pierwszej chwili w oczy rzucił mu się dziwny materiał pokrywający jej szyję, w następnej utonął w niespotykanie błękitnych oczach...
Jestem Lio. Jestem tu by pomóc.
Chien zamrugał kilkakrotnie zaskoczony krótkim przebłyskiem wspomnienia. Pamiętał Lio. Nie wiedział skąd, nie wiedział dlaczego, ani w którym momencie się spotkali, ale z całą pewnością któraś z jego świadomości miała z nią kontakt. On sam był przekonany, że sam nie miał z nią wiele wspólnego i widzi ją po raz pierwszy w życiu. Nie znał jej i nie wiedział kim lub czym jest. Był natomiast pewien, że nazywa się Lio i jest tu, by pomóc. A skoro tak, to może pomoże i jemu. Już miał otworzyć usta, by spytać, lecz nie dane mu było choćby sformułować pierwszej sylaby.
W ostatniej chwili dostrzegł, że został odnaleziony i jest na celowniku. Rzucił się w tył, by uciec z pola zasięgu granatnika, dokładnie w momencie gdy dron policyjny pociągnął za spust. Chien zdołał jedynie schronić się za betonowym murkiem i skulić się w oczekiwaniu. Zawsze najbardziej cierpią niewinni, przemknęło mu jeszcze przez myśl, gdy uświadomił sobie, że będą ofiary tego ataku. Ułamek sekundy później placykiem wstrząsnęła eksplozja, po której świat pogrążył się w absolutnej ciszy. Legionowi co prawda dzwoniło w uszach, ale był pewien, że poza tym nie docierają do niego żadne inne dźwięki. Policja wycofała się, tym razem pewna, że Legionowi nie dane będzie wyjść znowu na ulice. Zostawili po sobie natomiast obraz zniszczenia i co najmniej kilka ludzkich tragedii. Lio. Chłopak wychylił się zza swojej osłony i rozejrzał się dookoła. Jak na jego gust część placyku, w której wybuchnął granat aż nazbyt przypominała dobrze znane mu widoki prześladujące go po nocach. Obraz ten przywodził Chienowi na myśl wyłącznie Strefę Gazy. Pośrodku tego całego zamieszania dostrzegł czerwone włosy. Lio. Żywa. Wbrew pozorom ucieszył go ten fakt. A przynajmniej poruszył na tyle, by chłopak wstał i podszedł do pochylającej się nad jakimś człowiekiem dziewczyny.
- Kim jesteś? - spytał, kucając tuż obok.
- Jestem Lio. Jestem tu by pomóc. - odpowiedziała mu machinalnie.
- W porządku... A ja mogę jakoś pomóc tobie? - zagadnął, zacierając ręce i raz jeszcze rozglądając się po obrazie zniszczenia. - Jakby nie spojrzeć to poniekąd moja wina...
Chłodny wiatr rozwiał włosy pogrążonego we własnych myślach chłopaka. Słonawa bryza z całą pewnością pochodziła znad portu i przyjemnie orzeźwiała Azjatę. Pomagała mu zebrać myśli i skupić się na teraźniejszości. Było mu to niezbędne, zwłaszcza teraz, gdy od blisko godziny przeczesywał wzdłuż i wszerz odmęty własnej psychiki. Szukał strzępów wspomnień. Tych własnych, odległych wspomnień, których nie dane mu było poznać. Za każdym razem gdy już prawie je miał, gdy już był pewien, że tym razem je dopadnie, zawsze mu się wymykały i znikały w tak paskudny sposób, że Chien zaczynał wątpić w ich istnienie. Tym razem nie mogło być inaczej, więc Duong z westchnięciem pogodził się z porażką i poprawił przewieszony przez ramię karabin szturmowy. Kwestia czasu nim ktoś go skojarzy i doniesie policji. Chien doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale standardowo nic sobie nie robił z tego faktu. W końcu wyszedł tylko na spacer, prawda? Ludzi, nawet poszukiwanych, nie powinno się aresztować za to, że wychodzą się przewietrzyć. To zwyczajnie irracjonalne, a pomimo tego niedługo później za plecami Legiona rozbłysły czerwone i błękitne światła, a po okolicy rozniósł się irytujący odgłos syren i chrzęszczące komunikaty wykrzykiwane przez megafon pod adresem Chiena.
Chłopak jakoś nie miał ochoty stawić otwartego oporu, więc nie sięgnął po broń. Tym razem nie miał nastroju na strzelaniny. Zdecydowanie mógł jednak pobiegać, choćby i po to, by pobawić się w kotka i myszkę i właśnie to postanowił zrobić.
Ruszył biegiem w dół ulicy, roztrącając przechodniów na boki i nawet nie zadając sobie trudu wymamrotania przeprosin. Był szybki, dość szybki, by z powodzeniem dorównywać w sprincie wyspecjalizowanym do pościgów dronom, lecz choć jego wytrzymałość gwarantowała mu utrzymanie szaleńczego tępa znacznie dłużej niż któremukolwiek człowiekowi on także potrafił się zmęczyć, a to nie działało na jego korzyść. Nie zamierzał jednak przeciągać ścigania go aż do momentu w którym miałby zwolnić, więc nie wybiegał myślami w przyszłość. Skupił się głównie na lawirowaniu w tłumie, wybierając coraz mniej dostępne uliczki dopóty, dopóki nie trafił na otoczony budynkami wewnętrzny placyk. Jedna droga wyjścia, jedna droga wejścia i brak jakiejkolwiek alternatywy. Masz farta, chłopie... Legion obszedł plac dookoła, daremnie usiłując wymyślić jak ma zniknąć właściwie nie ruszając się z miejsca. Mógłby się schować i przeczekać, ale za bardzo przypominało mu to cholerne gry w których przeciwnicy właściwie nie mogli pochwalić się nadmiarem inteligencji. W prawdziwym życiu granie w chowanego z policjantem raczej się nie udawało. Zwłaszcza gdy przestrzeń do gry była mocno ograniczona i zamknięta.
I właśnie wtedy mignęły mu ogniście rude włosy, które coś mu przypominały, ale nie był pewien co. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, jakby czując na sobie wzrok Legiona. W pierwszej chwili w oczy rzucił mu się dziwny materiał pokrywający jej szyję, w następnej utonął w niespotykanie błękitnych oczach...
Jestem Lio. Jestem tu by pomóc.
Chien zamrugał kilkakrotnie zaskoczony krótkim przebłyskiem wspomnienia. Pamiętał Lio. Nie wiedział skąd, nie wiedział dlaczego, ani w którym momencie się spotkali, ale z całą pewnością któraś z jego świadomości miała z nią kontakt. On sam był przekonany, że sam nie miał z nią wiele wspólnego i widzi ją po raz pierwszy w życiu. Nie znał jej i nie wiedział kim lub czym jest. Był natomiast pewien, że nazywa się Lio i jest tu, by pomóc. A skoro tak, to może pomoże i jemu. Już miał otworzyć usta, by spytać, lecz nie dane mu było choćby sformułować pierwszej sylaby.
W ostatniej chwili dostrzegł, że został odnaleziony i jest na celowniku. Rzucił się w tył, by uciec z pola zasięgu granatnika, dokładnie w momencie gdy dron policyjny pociągnął za spust. Chien zdołał jedynie schronić się za betonowym murkiem i skulić się w oczekiwaniu. Zawsze najbardziej cierpią niewinni, przemknęło mu jeszcze przez myśl, gdy uświadomił sobie, że będą ofiary tego ataku. Ułamek sekundy później placykiem wstrząsnęła eksplozja, po której świat pogrążył się w absolutnej ciszy. Legionowi co prawda dzwoniło w uszach, ale był pewien, że poza tym nie docierają do niego żadne inne dźwięki. Policja wycofała się, tym razem pewna, że Legionowi nie dane będzie wyjść znowu na ulice. Zostawili po sobie natomiast obraz zniszczenia i co najmniej kilka ludzkich tragedii. Lio. Chłopak wychylił się zza swojej osłony i rozejrzał się dookoła. Jak na jego gust część placyku, w której wybuchnął granat aż nazbyt przypominała dobrze znane mu widoki prześladujące go po nocach. Obraz ten przywodził Chienowi na myśl wyłącznie Strefę Gazy. Pośrodku tego całego zamieszania dostrzegł czerwone włosy. Lio. Żywa. Wbrew pozorom ucieszył go ten fakt. A przynajmniej poruszył na tyle, by chłopak wstał i podszedł do pochylającej się nad jakimś człowiekiem dziewczyny.
- Kim jesteś? - spytał, kucając tuż obok.
- Jestem Lio. Jestem tu by pomóc. - odpowiedziała mu machinalnie.
- W porządku... A ja mogę jakoś pomóc tobie? - zagadnął, zacierając ręce i raz jeszcze rozglądając się po obrazie zniszczenia. - Jakby nie spojrzeć to poniekąd moja wina...
Lio? Mam nadzieję, że mi się udało...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz