Kasumi była burzą. Zdecydowanie burzą, a przynajmniej do takiego
wniosku doszedł Leviathan, w momencie, gdy opuszczała jego pokój.
Żądanie Japonki z całą pewnością siało podobne spustoszenie co zjawisko
do którego Berthier ją porównał. Sylvain znalazł chwilę spokoju, żeby
względnie zapanować nad szeregiem dziwnych dolegliwości, które go
dopadły, ale jak widać nie dane mu było zbyt długo cieszyć się tym
stanem. Ze wszystkich śmierci ta była bezsprzecznie najbardziej
inwazyjna. O tym szczególnie zdawał się przemawiać fakt, iż Berthier,
TEN Berthier, nie miał najmniejszej ochoty widzieć na oczy niczego
żywego i zdolnego mówić. Miejsce, gdzie jeszcze do niedawna tkwiła kula
promieniowało mu tępym bólem, stanowczo komplikując i tak zapętlone
procesy myślowe. Nic nie było dla niego dość jasne, by potrafił to
pojąć. Dlatego Sylvain nie miał zamiaru wstawać, wracać do ruskiego
pomiotu samego diabła i witać się z tajemniczą Egipcjanką. Kwiatek Wiśni
zdecydował jednak za niego, oznajmiając, że Sylve przyjdzie i się "po
ludzku" (Zgrozo, jak tak można?) przywita. Co oczywiście nie
przeszkadzało mu paść z powrotem na poduszkę. Chwilę później jednak
uświadomił sobie, że powinien zrobić na Egipcjance jakiekolwiek
wrażenie, więc z jękiem dźwignął się do siadu.
Sylvain nigdy nie śmiał przypuszczać, że kryjówka może aż tak
zadziwiająco... płynna. Znaczy, wszelkim bogom i bóstwom dzięki, że nie
była zalana ani, że nic jej nie stopiło. Jedynym problemem były krzywe,
półpłynne ściany, które falowały i przelewały się zupełnie niezależnie
od samego Sylvaina.
-
Co do cholery...? - Berthier wstał, chcąc zbadać dziwne zjawisko. Nie
śmiał jednak przypuszczać, że podłoga zawiruje mu pod nogami, posyłając
go z powrotem na łóżko. Leviathan zamknął oczy i przetarł je dłońmi,
licząc, że to wszystko mu się przywidziało. Z drugiej strony wszystko
wyglądało zadziwiająco realnie. A zatem nie istniało żadne logiczne
wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.
Gdy znów otworzył oczy zastał go jednak dużo bardziej niepokojący widok. Na środku pokoju lewitował cień. Gdzie twój właściciel, kolego? Sylvain
zamrugał skonsternowany i przekrzywił głowę, przyglądając się
jednolicie czarnej, skłębionej masie, która kotłowała się przed jego
oczami. Nim zdołał jednak wykonać choć drobny ruch, cień rozmył się i
ruchem zbyt szybkim, by Levi mógł się w tym połapać, zniknął pod jego
łóżkiem. Berthier stłumił przekleństwo, wygramolił się na brzeg łóżka i
wychylił, żeby zajrzeć pod nie. Ułamek sekundy później w całej kryjówce
dało się usłyszeć zaskoczony okrzyk, łoskot z jakim dorosły mężczyzna
zwalił się z łóżka na ziemię i szuranie, gdy w popłochu odsuwał się od
owego mebla. Berthier spodziewał się zobaczyć tamten cień, jednak to, co
zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Spod łóżka patrzyły na
niego błyszczące, podobne do kocich ślepia. Jednak już moment później w
ciemności pootwierały się inne, jeszcze mniej naturalne oczy i każde z
nich patrzyło wprost na Sylve. Potwory pod łóżkiem najwyraźniej
istniały, wbrew powszechniej opinii o ich nieistnieniu. Był to ten
jedyny przykład, gdy człowiek patrząc na coś dostaje w odwecie zupełnie
niespodziewane patrzenie... jakby bardziej? Przynajmniej pod względem
ilości patrzących oczu było bardziej. Leviathan oderwał wzrok od oczu
spod łóżka i rozejrzał się czujnie, by upewnić się, że dziwna siła
opętała wyłącznie jego łóżko.
-
Tovarishch? - drzwi pokoju Bethiera otworzyły się, a do środka wleciała
chmara różnobarwnych motyli. Zatoczyły one łuk po całym pokoju i jeden
po drugim eksplodowały, sypiąc dookoła migoczącym, kolorowym proszkiem.
Francuz potrząsnął głową i skierował niewidzący wzrok na próg,
spodziewając się zobaczyć jasnowłosego Rosjanina. O mało co znowu nie
wrzasnął, widząc ogromną bestię, podobną człowiekowi tylko z budowy
ciała. Przerośnięty, zakrwawiony mutant, szczerzył do niego pożółkłymi
kłami. Świńskie ślepia błyszczały groźnie, gdy potwór podszedł do niego i
ukucnął sprawiając, że nabrzmiałe do granic mięśnie naparły na skórę w
taki sposób, że Sylvaina zdziwiło, że zewnętrzna powłoka wytrzymała i
nie rozerwała się z trzaskiem. Olbrzym pomachał mu koślawą łapą przed
twarzą i zbliżył pysk, żeby przyjrzeć mu się z bliska.
-
Bon Dieu! Non, non, non, non... - Sylvain zasłonił się rękami i z całej
siły zacisnął powieki, odwracając głowę w bok. Poczuł, że coś,
najpewniej owy mutant, choć z drugiej strony kto wie, co jeszcze mogło
go teraz zaskoczyć, stawia go siłą na nogi.
- Ej! Popatrz na mnie. - zarządził jakiś inny, dla odmiany łagodny i kobiecy głos. - Co ci się stało? No już! Otrząśnij się!
Leviathan otworzył najpierw jedno oko, żeby zobaczyć co ma przed sobą
tym razem. Potrząsała nim wyjątkowo porządnie zbudowana dziewczyna o
ciemnej skórze. Sylvain opuścił trzymaną wcześniej gardę i otworzył
drugie oko z niemałym zaskoczeniem odkrywając, że mutant, pyłek
pozostały po motylach, a nawet oczy spod łóżka zniknęły. Died Maroz stał
oparty o ścianę niedaleko i przyglądał się całej sytuacji z niemałym
rozbawieniem. Sylvain zmrużył oczy i posłał Rosjaninowi mordercze
spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na trzymającą go dziewczynę i
uśmiechnął się głupio.
-
Cześć, jestem Leviathan. Dla znajomych Sylvain - zaśmiał się nieco
histerycznym, zażenowanym śmiechem i wyrwał z rąk Egipcjanki. - A ty
musisz być ta sławna Khalida, czyż nie?
-
Wszystko pięknie, ale... Co to właściwie było? - dziewczyna oparła ręce
na biodrach i przyjrzała się podejrzliwie, wpatrzonemu we własne buty
Francuzowi.
- Przepraszam, ale to nie jest moja wina... - zaczął Berthier i wskazał oskarżycielsko na Sashę - To jego wina!
- Okej. A czym on ci niby zawinił?
Sylvain
nie dziwił się wcale jej sceptycyzmowi. On sam by sobie za bardzo nie
wierzył. Co gorsza naprawdę ani trochę nie wierzył rzeczywistości.
-
Strzelił mi w łeb i kula weszła w czaszkę... Jestem prawie pewien, że
ten ołów coś mi uszkodził! Albo może to świat nagle stał się mniej
przewidywalny?- Leviathan potarł się po karku i spojrzał na Khalidę z
nieśmiałym uśmieszkiem - Taak... Witamy wśród Szczurów?
Dziewczyna
skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, patrząc na Maroza, a potem
znowu na Sylve. Francuz podążył za jej spojrzeniem i coś sobie
uświadomił.
-
Nie! To nie tak! Nie wszyscy członkowie są... - tu wykonał nieokreślony
ruch ręką - no, tacy... Zresztą widziałaś Kasumi i wiesz jak jest!
Wtedy świat ponownie zawirował, a na ściany wypłynęły tęczowe kolory. Spokojnie
Sylve, spokojnie. Przejdzie ci, prawda? Zaraz przejdzie, cholerny
motylku! Będzie dobrze, ale na litość aniołów, nie panikuj! Leviathan uśmiechnął się szerzej i gestem zaprosił swoich gości do opuszczenia pokoju.
-
Może przejdziemy się z powrotem do salonu, hm? - zaczął, śledząc
wzrokiem cieniste łapy pełznące po ścianach w jego stronę. - Wydaje mi
się, że tam będzie nieco milej i weselej niż tutaj.
Tak więc Egipcjanka wyszła z pokoju Sylve, a zaraz za nią podążył Aleksandr. Na koniec opętany pokój opuścił jego właściciel, uchylając się przy tym przed usiłującymi go schwytać łapami i starannie zamknął za sobą drzwi. Naiwnie wierzył w to, że wszystkie te dziwactwa nie odważą się wyleźć za próg. Jednakże ogromny motyl nad jednymi z drzwi przekonał go o tym, że nie ma takiej szansy.
- Słuchajcie... - zaczął - Taka śmieszna sprawa jest. Jeśli znowu mi odwali nie zwracajcie uwagi, okej?
- Chto? Chto vy govorite?
- Widzę dziwne rzeczy których nie ma... Chyba nie ma. Hej, Khal? Widzisz nad sobą kolorowego motylka?
- Nie?
- No. Najwyraźniej faktycznie ich nie ma. Ale przejdzie mi! Z czasem musi...
Sylvain usiadł na jednej z kanap i po raz kolejny w ciągu ostatnich minut zbadał otoczenie. Na chwilę obecną nie widział nic niewłaściwego, ale kto wie jak długo mogło to potrwać? Levi zdecydowanie nie chciał nawet myśleć co stałoby się gdyby takie widzenie dziwnych rzeczy zostało mu na stałe albo gdyby przypominało o sobie regularnie.
- Sylvain? - zagaiła Egipcjanka.
- Tak?
- Jesteś dziwny.
Francuz parsknął śmiechem.
- Wiem o tym aż za dobrze, ale uwierz, że byłoby znacznie lepiej gdyby nie zabił mnie pewien uroczy, ruski koleżka.
- Jak to zabił?
- Tak po prostu. Nie wszyscy mutanci mają jakieś super zdolności. Niektórzy zwyczajnie sobie zmartwychwstają, nijak nie mogąc umrzeć... Cholera! Od kiedy masz dwie twarze? Powinienem mówić do prawej czy lewej, co?
Tak więc Egipcjanka wyszła z pokoju Sylve, a zaraz za nią podążył Aleksandr. Na koniec opętany pokój opuścił jego właściciel, uchylając się przy tym przed usiłującymi go schwytać łapami i starannie zamknął za sobą drzwi. Naiwnie wierzył w to, że wszystkie te dziwactwa nie odważą się wyleźć za próg. Jednakże ogromny motyl nad jednymi z drzwi przekonał go o tym, że nie ma takiej szansy.
- Słuchajcie... - zaczął - Taka śmieszna sprawa jest. Jeśli znowu mi odwali nie zwracajcie uwagi, okej?
- Chto? Chto vy govorite?
- Widzę dziwne rzeczy których nie ma... Chyba nie ma. Hej, Khal? Widzisz nad sobą kolorowego motylka?
- Nie?
- No. Najwyraźniej faktycznie ich nie ma. Ale przejdzie mi! Z czasem musi...
Sylvain usiadł na jednej z kanap i po raz kolejny w ciągu ostatnich minut zbadał otoczenie. Na chwilę obecną nie widział nic niewłaściwego, ale kto wie jak długo mogło to potrwać? Levi zdecydowanie nie chciał nawet myśleć co stałoby się gdyby takie widzenie dziwnych rzeczy zostało mu na stałe albo gdyby przypominało o sobie regularnie.
- Sylvain? - zagaiła Egipcjanka.
- Tak?
- Jesteś dziwny.
Francuz parsknął śmiechem.
- Wiem o tym aż za dobrze, ale uwierz, że byłoby znacznie lepiej gdyby nie zabił mnie pewien uroczy, ruski koleżka.
- Jak to zabił?
- Tak po prostu. Nie wszyscy mutanci mają jakieś super zdolności. Niektórzy zwyczajnie sobie zmartwychwstają, nijak nie mogąc umrzeć... Cholera! Od kiedy masz dwie twarze? Powinienem mówić do prawej czy lewej, co?
Widzię że nie mogłaś wytrzymać XD
OdpowiedzUsuńA ja akurat od dzisiaj mam wreszcie tydzień wolnego i mogłam odpisywać :P