sobota, 17 marca 2018

Od Chiena (CD Felixa) - Rekrutacja

     Ćwiek zachowywał się dziwnie. Wyraźnie spinał mięśnie karku i ramion, dzięki czemu jego sylwetka nienaturalnie się kurczyła... jak na chwilę przed otrzymaniem ciosu. Kroki też stawiał w sposób świadczący o zdenerwowaniu. Sprawiał wrażenie jakby ktoś lada chwila miał go zaatakować. Albo okraść. Ewentualnie jedno i drugie. Martwił się o tego robota? Logiczne i prawdopodobne. Stracił coś, co należało do niego i pewnie chciał to odzyskać. W mieście tak przepełnionym ludźmi jak Elizjum nie mogło to być proste, a każda chwila zwłoki działała na jego niekorzyść.
     Legion widział, że coś jeszcze nie jest tak jak powinno. Ćwiek był podejrzany znacznie bardziej niż osoba, która spotkała obcego, potężnie zbudowanego Azjatę i zaledwie chwilę wcześniej zgubiła swojego robota. Chien Duong rozumiał, że sytuacja, którą sprowokował, była, lekko mówiąc, niezręczna. Dla niego tym bardziej, skoro nie odkrył jeszcze sposobu jak właściwie niczego nie zepsuć. Miał tylko jedną szansę i nieprzyjemne wrażenie, że całą misję zaraz szlag trafi. Dlatego nie trzymał dłoni na kaburze, chociaż coś podpowiadało mu, by tak zrobił i był gotowy na to, by się obronić. Naprawdę starał się sprawiać wrażenie człowieka godnego zaufania. Szedł prosto i pewnie, nie rozglądał się zanadto na boki, nie chcąc prowokować żadnych podejrzeń, że zastawił pułapkę. Zwalczył chęć schowania dłoni do kieszeni i trzymał je na widoku. Nawet jednym niekontrolowanym ruchem czy drgnięciem mięśnia nie dawał Ćwiekowi powodów do nerwów, a ten i tak wyraźnie go o coś podejrzewał. Mogła go niepokoić sama aparycja Legiona, ale na to Chien wpływu nie miał. Pomysł, by przebrać się w cywilne ubrania i zamaskować bliznę na twarzy przed spotkaniem się z wysoko postawionym członkiem najbardziej liczącego się gangu w mieście brzmiał idiotycznie.
     – Ten wspólny znajomy... – zaczął ostrożnie haker po kilkudziesięciu metrach marszu.
     Chien rozłożył sobie w głowie zniekształcony dźwięk i wyszło mu, że usłyszał niepewność. Oznaczało to, że Ćwiek przynajmniej próbuje wybadać grunt i sprawdzić jak daleko może się posunąć. W każdym razie oznaczałoby, gdyby Duong był tego pewien. Nie dość, że musiał domyślać się tonu głosu, to jeszcze nie mógł poprzeć swoich wniosków wyrazem twarzy. Maska hakera paskudnie utrudniała mu życie. Na szczęście miał trochę wprawy.
     – Którego właściwie miałeś na myśli? – dokończył Ćwiek.
     – Nie wiem – odparł Legion zupełnie swobodnym tonem.
     Dopiero przedłużająca się chwila ciszy uświadomiła mu jak bardzo źle to zabrzmiało. W myślach zaklął w kilku językach. Nauczył się tego od kolegów na froncie i wielu więcej słów nie znał. Chyba nawet nigdy nie potrzebował wielu więcej słów w tak mało wykorzystywanych językach jak greka, portugalski, polski czy hindi.
     – Nigdy się sobie nie przedstawiliśmy – poprawił się – Pomógł mi tylko znaleźć trop.
     – Czyli szukałeś mnie? Tak? O o
     – Nie było specjalnie łatwo.
     Legion wyciągnął z kieszeni pendrive'a. Obrócił go w palcach i wyciągnął rękę w stronę hakera. Wcześniej co prawda planował rzucić urządzeniem o chodnik, rozgnieść je pod podeszwą i wyrzucić bezużyteczne szczątki do najbliższego kosza na śmieci, ale wcale nie musiał tego robić.
     – Tyle na ciebie znalazł – wyjaśnił na widok znaków zapytania na ekranach maski.
     – Tak... hm... dzięki – Ćwiek przyjął prezent niemal bez ociągania, ale i tak zrobił to tak, jakby Duong wkładał mu w dłonie granat o mocy bomby atomowej.
     – Nie byłbym w stanie go zawirusować nawet gdybym chciał – Chien westchnął w duchu, wiedząc doskonale jakie myśli przewinęły się przez głowę hakera. Żeby to raz ktoś z dowództwa wypytywał informatyków o podobne rzeczy, przypadkiem zapominając o odprawieniu go na względnie zasłużoną przerwę...
     – Oczywiście.
     Dalsza część spaceru odbyła się w zupełnej ciszy. Chien nie chciał odzywać się pierwszy. Tylko wszystko by zepsuł swoimi nieudolnymi próbami bycia kimś, kim nie jest. Wymuszona gadatliwość jeszcze nigdy nie wyszła mu na dobre. Dawno temu dobitnie uświadomiono mu, że powinien więcej słuchać niż mówić. Od mówienia byli przywódcy i generałowie, a nie żołnierze, więc wiernie trzymał się wpojonej mu zasady.
     Chwycił za przewieszony przez ramię pas karabinu. Ćwiek natychmiast zwrócił na to uwagę, rzucając mu ukradkowe spojrzenie. Duong dla spokoju udał, że tego nie widzi. Ściągnął karabin z ramienia i obejrzał go, upewniając się, że wszystko nadal jest na swoim miejscu. Przełożył pasek przez głowę i poprawił go, żeby broń dobrze leżała mu na plecach. Tak było łatwiej biegać, a Chien wolał być przygotowany na ewentualną ucieczkę. Przeczuwał, że coś się święci i nie miało to nic wspólnego zmieszanymi uczuciami odnośnie spotkania twarzą w twarz z Ferą Rosą. Czy ona wie, że Legion na nią polował? Pewnie tak, to w końcu Fera Rosa. Właściwym pytaniem powinno być raczej co zamierzała z tym faktem zrobić?
     Nerwowość tego hakera jest zaraźliwa. Czy on czasem nie planuje wprowadzić mnie w zasadzkę?
     Park Architektury nie robił na Chienie przesadnego wrażenia. W założeniach miał być rozciągniętą pod gołym niebem ostoją kunsztu artystów i aż roiło się w nim od mniej lub bardziej abstrakcyjnych wyrazów miejskiej sztuki. Ludziom podobno bardzo się to miejsce podobało. Ale Legion nie potrafił tego docenić. Owszem, widział rzeźby, ale nie skupiał się na tym co przedstawiają. Interesowało go wyłącznie to, że za odpowiednio obszernymi cokołami dało się schować przed kulami. Widział fontanny (Celowanie przez taką ścianę wody może być trudniejsze) i klomby kwiatów (Nie potknij się na kamieniach dookoła, jeśli będziesz planował przebiec do tamtych drzew). Park wcale nie był opuszczony. Roiło się w nim od zwykłych ludzi zajętych swoimi zwyczajnymi rzeczami. Część odpoczywała na ławkach, ciesząc oczy wszechobecnymi dziełami i roślinami, inni spacerowali alejkami, a jeszcze jedni siedzieli na kocach na trawie. Chien słyszał gdzieś za sobą śmiech bawiących się dzieci. Wszystko sprawiało wrażenie spokojnego i zupełnie niegroźnego. Może z wyjątkiem jednego cyborga, spokojnie czekającego na coś na ławce. Ponad jego ramieniem wystawała rękojeść katany.
     Legion niemal od razu zdał sobie sprawę z tego, że haker lekko przyspieszył. Prosto w stronę cyborga. Chien zatrzymał się gwałtownie na środku alejki, niemal zderzając się plecami z zapatrzonym w ekran telefonu nastolatkiem.
     – Facet, uważaj trochę! – rzucił z pretensjami, mijając Duonga.
     Zaalarmowany tymi słowami Ćwiek zerknął przez ramię w stronę żołnierza. Widząc skrzyżowane na klatce piersiowej ręce i błyszczące irytacją spojrzenie, sam też się zatrzymał.
     – Wyjaśnij mi jedną rzecz – zaczął Legion tonem, który nie zwiastował niczego nazbyt dobrego – Od kiedy MUTANTKA Fera Rosa jest cybernetycznym żołnierzem typu ,,Stalker"?
      Cyborg w tym czasie podniósł się z ławki i swobodnym korkiem ruszył w ich stronę. Chien śledził każdy jego ruch kątem oka, nie pozwalając sobie otwarcie się w niego wpatrywać. Jeszcze nie wszystko było stracone.
     – Ja... Mogę to wszystko wyjaśnić! – zapewnił haker. Trudno było stwierdzić czy w jego zniekształconym głosie pobrzmiewało więcej paniki czy nadziei.
      Duong pokręcił lekko głową, sam nie wierząc, że to rzeczywiście się dzieje. Dotarcie do Szczurów nawet w założeniach nie było poste. Nie miało też zrobić z niego idioty. Prosił o jedną rzecz, a w zamian dostał coś zupełnie innego. Nie był pewien czy lepiej byłoby się wściec czy roześmiać, dlatego nie zrobił nic, czekając na wyjaśnienia, które jakoś nie nadchodziły.
     – Wyjaśniaj.
     – Jakiś problem? – spytał cyborg, zatrzymując się przy hakerze. Brzmiał w zasadzie spokojnie.
     – Zaszło drobne nieporozumienie – oznajmił Chien cierpko – Nie dogadaliśmy się z Ćwiekiem.
     – Nie moja wina – bronił się Ćwiek. – Nie codziennie ktoś zaczepia mnie na ulicy i pyta o rekrutację!
     – O rekrutację...? – upewnił się cyborg.
     Chien skinął mu krótko głową.
     – Kim ty właściwie jesteś, Chien? – zapytał haker, który w obecności cyborga najwyraźniej nabrał pewności siebie.
      Chien Duong, żołnierz pseudonimem ,,Legion".
     – Z oddziału? – dopytał cyborg.
     T-20 ,,Niepokonani". Służyłem ze Stalkerami w Iranie.
     Powiedział wszystko, czego od niego oczekiwano. Nie miał powodów tego ukrywać, bo każdy, a w szczególności Stalker i haker mogli się tego dowiedzieć. O Niepokonanych było głośno. Czasem nawet występowali w telewizyjnych relacjach z defilad ku pamięci czegoś niesamowicie ważnego czy światowych targów, gdzie najbardziej rozwinięte państwa przerzucały się swoimi militarnymi osiągnięciami. Zwłaszcza na tych drugich robili sporo zamieszania, choć mimo wszystko pełnili tam rolę co najwyżej przedmiotową. Ot, stać w bezruchu i ignorować wszystko i wszystkich przez kilka godzin pomiędzy jedną, a drugą prezentacją możliwości bojowych oddziału. Istnienie i sposób działania T-20 tajemnicą nie było żadną, bo oddział stworzono właśnie po to, by wiedziano do czego jest zdolny. I żeby się go bano.
     Stalker pokiwał głową na znak, że przyjął do wiadomości podane mu informacje. Chyba nawet wszystko mu się zgadzało, bo nie sięgnął ręką do katany. Legion bronił się dzielnie.
     – Na co liczysz?
     – Na cel. Może też zemstę za to co mi zrobili.
     Nie było mowy o tym, żeby jeden były żołnierz nie zrozumiał drugiego. Zwłaszcza, że każdy Stalker miał coś wspólnego z Niepokonanym – jeden był człowiekiem w ciele maszyny, a drugi maszyną, wyglądającą jak człowiek. Żaden z nich nijak nie mógł funkcjonować zupełnie w realiach uznawanych przez ogół za normalność. I oboje nie mogli wytrzymać bezczynności. Jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało nie byli niczym innym niż sztucznym tworem, stworzonym na potrzeby czyjegoś wielkiego planu. I dopóki ten cel realizowali było dobrze. Kiedy zaczynało go brakować nadchodziło uczucie bezużyteczności, bo nikt nie brał pod uwagę przystosowania poszczególnych jednostek do czegokolwiek innego niż pierwotny cel. A bycie bezużytecznym kłóciło się ze wszystkim w co musiała wierzyć jednostka specjalna.
     – Odezwiemy się.
     – Dzięki – odpowiedział Chien, wyraźnie czując jak kąciki jego ust unoszą się lekko. Rzadko miał okazję się szczerze uśmiechać. Jednak się udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz