piątek, 23 marca 2018

Od Semiry - Wojna karteli

     – Espenie! – zawołała, gdy tylko otworzyły się szklane drzwi wieżowca. Kilka głów odwróciło się w jej stronę, by zaraz z powrotem zająć się swoimi sprawami. Królowa nie zwróciła na nikogo większej uwagi, skupiona na kilku swoich problemach.
     Na swojego asystenta nie musiała długo czekać. Zjawił się praktycznie znikąd, nagle wyrastając u jej boku z nieodłącznym notesem w ręku i podkrążonymi zmęczeniem oczami. Espen wyjątkowo nie towarzyszył jej przy spotkaniu z Ferą Rosą, ale też nie miał okazji odpocząć. Semira zostawiła go samego z górą papierów do przejrzenia w jej imieniu i perspektywą kilkugodzinnego deszyfrowania sztywnego, oficjalnego bełkotu ludzi, którzy bez wątpienia mogliby konkurować z regularnymi urzędnikami. W efekcie tego jej asystent sprawiał wrażenie, jakby ostatnie kilka nocy spędził bardzo daleko od łóżka.
      – Tak, Isati?
     Meraffe uśmiechnęła się do niego ładnie i poprawiła mu kołnierzyk koszuli. Zupełnie niepotrzebnie, bo Espen zawsze wyglądał nienagannie, ale lubiła chociaż sprawiać wrażenie, że się o niego troszczy. Jemu chyba też się to podobało na tyle, na ile miał odwagę przyznać.
     – Czeka nas dzisiaj dużo pracy.
     Zdawało jej się, że usłyszała cichy jęk protestu, ale Espen mimo to odwzajemnił jej uśmiech.
     – Przynieść kawę do gabinetu?
     – Dwie kawy – zarządziła – najlepiej w papierowych kubkach z pokrywkami. I do ręki, a nie gabinetu.
     Asystent uniósł brwi w niemym pytaniu czy aby się nie przesłyszał. Semira nie znosiła pić kawy, którą serwował stojący niedaleko automat. Zawsze uważała, że tak podana kawa pasuje do sekretarki w podrzędnej korporacji, a nie czarnorynkowej demonicznej królowej. Sytuacja była jednak wyjątkowa.
     – Jedna kawa jest dla mnie, a druga dla ciebie – wyjaśniła z westchnięciem. – Nie mam ochoty sprawdzać co może pływać w moim kubku, kiedy zejdziemy do laboratorium.
      Espen tylko pokiwał głową ze zrozumieniem i ruszył w stronę automatu. Ifryt natomiast nie traciła czasu na odprowadzenie go wzrokiem. Skierowała się w stronę windy, zdecydowana wezwać ją zanim ktoś po raz kolejny zrobi to w jej imieniu.
     Fera na dzisiejszym spotkaniu wyraziła się wystarczająco jasno, by Semira wywnioskowała, że pora zapracować na swoją rolę w gangu. Być może także i na pozycję, jeśli okoliczności pozwolą. Dostała jasno wytyczone zadanie i czekało ją mnóstwo pracy, jeśli miała znacząco przyczynić się do wyczyszczenia kont jednego z najgroźniejszych konkurencyjnych karteli. Nie było tajemnicą, że yakuza między innymi trudniła się tym samym co imperium Isati. Stanowiła zagrożenie, z którym trzeba było się liczyć, a takie zagrożenia należało bezwzględnie eliminować przy każdej nadarzającej się okazji.
     Wojna gangów bez wątpienia była sprzyjającą okolicznością. Ifryt jednak stworzyła z niej swoją osobistą arenę starcia. Jeszcze nie zemsty, bo yakuza nie próbowała skutecznie jej zaszkodzić. Semira była ponad niegroźnymi na dłuższą metę przepychankami i nie odpowiadała na nie. Ale nie zapomniała żadnej z nich. Nie chciała osłabić domu Fujiyamy. Wolała zetrzeć go z powierzchni ziemi i zbudować nowy pałac na jego gruzach, a dzięki Szczurom wreszcie było to możliwe.
     Drzwi windy rozsunęły się z donośnym piknięciem. Ze środka wyszło kilkoro ludzi, zostawiając ją zupełnie pustą. Ifryt nie spieszyła się z wejściem, bo nadal nie dostała swojej kawy, a jej asystent już się zbliżał.
   – Jak stoją wpływy Fujiyamy na rynku? – spytała, gdy Norweg zajął miejsce tuż obok niej i podał jej ciepły kubek. Ostrożnie upiła mały łyk napoju, starając się przy tym brzydko nie krzywić.
    – Lepiej niż w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – odparł – I ciągle rosną.
    – Świetnie. Im wyżej wejdzie tym bardziej zaboli upadek.
    – Co mam robić?
    Espen znał ją lepiej niż ktokolwiek na świecie. Czasami zdawał się nawet czytać w jej myślach i był w tym bezbłędny. Spędzili ze sobą wiele długich godzin, nierzadko przesiadując całymi nocami w gabinecie. Ifryt miała swoje wielkie plany, a Espen był ich koordynatorem. Pilnował terminów, aranżował odpowiednie spotkania i śledził powierzone mu instrukcje, nigdy nie pytając o nic ponad to, o czym chciała powiedzieć mu Isati. Był jej niezastąpionym asystentem i nieocenioną pomocą... ale nigdy nie zaprosiła go do swojego apartamentu. Ponieważ był tylko asystentem i nikim więcej.
     – Na początku zajmiesz się nadzorowaniem skupowania udziałów Fujiyamy. Musimy zgromadzić ich tyle, ile tylko się da, w jak najkrótszym czasie. Rozumiesz?
     – Oczywiście, Ifryt.
     – Świetnie. Kiedy już się z tym uporasz, wyśledź w dokumentach znanych nam handlarzy tego domu i prześlij namiary Szczurom. Przyda im się garść sprawdzonych informacji.
     Asystent pokiwał głową i upił znacznie większy łyk kawy niż było to rozsądne i bezpieczne.
     Laboratoriów Messiah Union nie powstydziłby się żaden ośrodek badawczy. Ogromne, jasne pomieszczenia w całości zapełnione były wszystkim, co mogło być w jakimś stopniu potrzebne przy badaniu, testowaniu i produkowaniu wszystkiego, co mogło pojawić się na czarnym rynku. Nowoczesne maszyny, naczynia przeróżnych kształtów i zastosowań, mikroskopy – narkotykowe imperium Ifryt w Messiah Union było zupełnie niezależne od zewnętrznych dostawców.
      Semira pamiętała pierwsze ,,laboratorium" w jakim się znalazła, kiedy dopiero zaczynała pracę w tej branży i nie była nikim ważnym. Mieściło się w starym garażu i było w opłakanym stanie. Do teraz pamiętała widok pleśni na ścianie i walające się wszędzie pod nogami śmieci. Już wtedy nie mogła uwierzyć, że w takich warunkach da się stworzyć cokolwiek przydatnego. Obecnie, napawając się widokiem centrum nauki, które udało jej się stworzyć, była tego samego zdania, co wtedy. Z jedną drobną różnicą – teraz była jeszcze bardziej pewna, że miała rację.
     Isati, której asystent nie opuścił nawet na krok przecięła laboratorium, przyglądając się pracy ludzi i popijając swoją kawę drobnymi łyczkami. Może jedynie jej się wydawało, ale wszyscy sprawiali wrażenie aż nienaturalnie skupionych na swoich zadaniach. Normalnie bawiłoby ją to. Normalnie przystanęłaby przy co najmniej czterech osobach i wypytała o szczegółowe postępy.
     To jednak nie była rutynowa przechadzka po włościach. Ifryt nie miała czasu przekonać się osobiście czy rzeczywistość była zgodna z raportami, a bardzo lubiła to robić. Niezapowiedziana kontrola musiała poczekać.
     Meraffe otworzyła pancerne drzwi prowadzące do zgoła bardziej zamkniętych części placówki. Okropnie nie lubiła pozostawiać swoich najcenniejszych sekretów niepilnowanych. Stąd przy drzwiach wartę pełnili dwaj ochroniarze. Kolejni dwaj czekali zaraz za progiem, a pomiędzy krzątającymi się dookoła specjalistami w białych kitlach krążyło jeszcze kilku. Wszystko po to, by nikt nie mógł dowiedzieć się zbyt wcześnie o nowych produktach opuszczających podziemia Messiah Union. Konkurencyjne kartele nie zasługiwały na zbyt łatwe i wygodne życie. Przecież nikt nie mógł bezkarnie wyprzedzić Ifryt.
     – Jak prace? – zaczepiła najbliższego człowieka.
     Mężczyzna spojrzał na nią znad trzymanych w dłoni zapisków i wzruszył ramionami.
     – Fantastycznie.
     – Proszę mu wybaczyć, pani Amsalu! – do rozmowy wtrąciła się niska kobieta z upiętymi wysoko włosami – Leonardo nie jest najbardziej otwartym człowiekiem w zespole. Dość słabo zna angielski... – wyjaśniła, ściszając głos niemal do szeptu i uśmiechnęła się przepraszająco.
     – A ty znasz go dobrze, z tego co widzę – zauważyła Meraffe, zerkając pobieżnie na mężczyznę. Czy koniecznie chciała mieć kogoś takiego w sercu swojej twierdzy?
     – Dogaduję się – odparła skromnie. – Pokazać pani wszystko co mamy?
     Semira gestem wskazała jej, by prowadziła.
     – Robimy co możemy, żeby zastosować się do pani zaleceń, pani Amsalu...
     – Interesują mnie tylko realne skutki – stanowczo weszła jej w słowo. – Prosiłam o twardy narkotyk, który bez reszty uzależni już od przyjęcia pierwszej dawki. Dostałam go?
      – Dostanie pani, pani Amsalu. Przeprowadzamy właśnie ostatnie testy i wszystko idzie dobrze.
      – Mam nadzieję...
       Metalowy blat gęsto zastawiony był statywami częściowo zapełnionymi probówkami. Coś kręciło się w wirówce, ale maszyna zbyt szybko się obracała, by Semira mogła bezbłędnie zidentyfikować ciecz wewnątrz. Na szczęście nie było to konieczne, bo tuż obok leżała szczegółowa karta z opisem. Meraffe sięgnęła po nią i podała ją Espenowi. Sama w tym czasie pochyliła się nad mikroskopem, odstawiając papierowy kubek na blat tuż obok.
     Narkotyk wyglądał jak zmielony cukier o mocno intensywnej, błękitnej barwie. Chemiczny, przeszło jej przez myśl, nowa generacja. Szeroko zakrojony postęp, którym szczyciło się Megalopolis nie dotknął tylko architektury, nauki czy medycyny. Sięgał znacznie dalej i głębiej. Może nawet za daleko, by ktoś miał nad nim kontrolę. Opanował każdą dziedzinę życia, włączając w to także jego nielegalne gałęzie. Imperium Isati przystosowało się do niego jako jedno z pierwszych. Z początku znacznie wyprzedzało konkurencję, oferując to, czego nikt inny nie mógł zaoferować. Obecnie przepaść technologiczna zatarła się i nie dawała już tak znaczącej przewagi. Dlatego Ifryt musiała zaskakiwać swoich klientów, a wypuszczenie na rynek zupełnie nowej substancji nieustannie budziło zamieszanie.
      Po chwili napiętej ciszy dwaj przełożeni podnieśli głowy i wymienili spojrzenia. Espen skinął lekko głową w stronę karty, a Semira uśmiechnęła się delikatnie. Przesunęła urządzenie w jego stronę. On natomiast podał jej kartę z wynikami badań. Oboje znali się na swojej pracy. Meraffe była pewna, że nie zobaczyła niczego niepokojącego, a Espen nie miał zastrzeżeń co do wyników. Nie mogli jednak zignorować niezapisanej zasady, która jasno mówiła, że im więcej osób coś sprawdzi tym mniejsza szansa, że przeoczy się błąd.
     – ,,Thunder"? – spytała, marszcząc brwi – Kto zatwierdził taką nazwę?
    – Nasz dyrektor kreatywny – wyjaśniła usłużnie czekająca tuż obok kobieta. – Mówił coś o tym, że prosta i sugestywna nazwa lepiej się sprzedaje, więc naszemu thunderowi tak już zostało. Lepszej nazwy w propozycjach nikt nie podał...
     – Były inne propozycje? – zainteresował się Espen.
     – Oczywiście! Proponowali zwykłą nazwę od składu, która brzmiała jak bezsensowny zbitek literek. Poza tym jeszcze był ,,Twist" i ,,Catnip".
      Ifryt tylko pokręciła głową. Wiedziała jak działa rynek i rozumiała powód podjęcia tej decyzji w doborze nazwy. Dobra nazwa i marka stanowiły połowę sukcesu i nie należało tego lekceważyć. Sama Meraffe była zwolenniczką bardziej prostych i przystępnych nazw. Nie zmieniało to faktu, że jej wielki plan i ,,Thunder" się ze sobą gryzły. Mogła oczywiście nazwę zmienić - w końcu jej słowo stanowiło prawo w murach tego wieżowca. Problem polegał na tym czy rzeczywiście powinna to zrobić. Ludzie najwyraźniej byli zadowoleni ze swojego thundera i przywykli do stosowania tej nazwy. Nagła zmiana bez wyraźnego, logicznego powodu mogła wywołać więc falę ogólnego niezadowolenia i niezrozumienia. Na to Ifryt nie mogła sobie pozwolić nawet za cenę swojego niezadowolenia. Musiała się przyzwyczaić.
     – ,,Thunder" to rzeczywiście dobra nazwa – stwierdziła pogodnie i uśmiechnęła się do specjalistki – Niech wasz team leader rozpisze stosowne premie dla ludzi, którzy nad tym pracowali. Jutro, a najdalej pojutrze, chcę widzieć listę na moim biurku.
      Kobieta otworzyła usta lekko zdziwiona. Po chwili je zamknęła, a na jej twarz wypłynął zachwycony uśmiech.
      – Dziękuję, pani Amsalu!
      – Jeszcze nie wszystko zrobione – stwierdziła Ifryt – Ile czasu zajmuje produkcja?
      – Sporo – specjalistka skrzywiła się – I jest naprawdę skomplikowana. Droga.
     – To bez znaczenia. Zagoni się do pracy pozostałe teamy i prace powinny przyspieszyć. Macie tydzień, żeby wyprodukować tyle thundera, żeby wystarczyło go na promocję i pierwszą sprzedaż, jasne?
     – Jak neonówka! –  – zasalutowała jej kobieta.
     – I lepiej żeby nic się tutaj nie zatrzymywało. Chcę widzieć ludzi przy pracy przez całą dobę, niezależnie od tego co się stanie.
      Semira chwyciła swój kubek i dopiła kawę. Zgniotła papierowe opakowanie i wrzuciła je do stojącego pod blatem kosza na śmieci, a potem skinęła na Espena.
     – A my, mój drogi, zajmiemy się całą resztą pracy. Powiedz mi... Jak wiele klubów w okolicy sprzyja naszej sprawie?
     Tym razem to Espen się uśmiechnął. Nie robił tego bardzo często.
      – Wystarczająco, by yakuza zrozumiała, że mamy przewagę w tej wojnie.

1 komentarz:

  1. Ten wątek będzie GENIALNY. Nie mogę się doczekać aż zbierzemy wszystkich w bazie (nieważne jak niebezpiecznie to brzmi) ^^
    Btw, żądam wyraźnego powrotu do pisania komentarzy pod opkami! > <

    OdpowiedzUsuń