"Każde dziecko powinno czuć, że szkoła pomaga mu stać się lepszym człowiekiem. Bohaterem."
Cytat ten widniał zaraz przy wejściu do głównego budynku
szkoły, by przypominał wszystkim dlaczego jeszcze nie rzucili edukacji. Co prawda większość ludzi i tak mijała go obojętnie, nierzadko nawet nie zdając sobie sprawy z jego istnienia. Inni przeczytawszy go raz, uśmiechali się pogardliwie i już nigdy więcej nie marnowali czasu na czytanie go. Jeszcze kolejni raz na jakiś czas przystawali, by odświeżyć sobie treść niepozornego cytatu i zastanowić się nad jego prawdziwością. Ci z kolei dzielili się na takich, którzy dochodzili do pewnych wniosków oraz takich, którzy odchodzili, by za jakiś czas spróbować zmierzyć się z cytatem po raz kolejny. Koniec końców każdy z uczniów miał własne, osobiste podejście do tych kilku prostych słów, które z założenia definiować miały choć cząstkę ich nastawienia do szkoły. Cytat był ważną, choć niewątpliwie niedocenianą częścią elitarnej placówki, w której przyszło zdobywać wiedzę młodemu MacCahane. On także nie zdawał sobie sprawy z tego faktu, choć ilekroć pozdrawiał skinieniem głowy pilnującego porządku przy drzwiach ochroniarza jego wzrok padał na pozłacane litery na ścianie.
Isaac jakoś nigdy nie potrafił poczuć się bohaterem, a już na pewno nie
czuł się nim w szkole, gdzie każdy mijany na korytarzu uczeń, nieomal mu
dorównywał. Mimo wszystko MacCahane stronił od ludzi, którzy przynajmniej teoretycznie byli do niego podobni. Nie miał w tej szkole nikogo bliskiego i nic nie zapowiadało, by sytuacja ta ulec miała zmianie. Isaac czuł się znacznie lepiej, gdy z odległości przysłuchiwał się dyskusji dobrze rokujących fizyków kwantowych czy wymianie opinii pomiędzy przyszłą genetyczką a pasjonatką bioinżynierii. Intelektualna przyszłość świata nie różniła się szczególnie od typowych uczniów, każdej porządniejszej szkoły. Może poza tym, że odsetek ludzi zdobywających wiedzę z własnej woli był nieco wyższy niż przeciętnie, stopnie naprawę rzadko sięgały pułapu oceny dobrej, a każda niższa była swoistą szkolną legendą o której wszyscy słyszeli, a niemal nikt nie miał szansy doświadczyć. Szkoła pełna genialnych umysłów już z definicji musiała trzymać poziom i rzeczywiście tak było. Nie była to jednak szkoła kujonów, jak utarło się mówić. Isaac nie przypominał sobie, by osobiście widział na korytarzu kogoś, kto bez przerwy by się uczył, żeby mieć swoje oceny. Plan lekcji dostosowany był pod predyspozycje ucznia, a zatem nie było mowy o tym, by ktokolwiek musiał spędzić nad książkami kilka godzin. Isaac na ten przykład nie uczył się prawie wcale.
Dzwonek donośnie obwieścił zakończenie zajęć. Isaac podniósł się z krzesła, jednocześnie sięgając po torbę i zebrał swoje podręczniki. Klasa, w której miał ostatnie dzisiejszego dnia zajęcia świeciła pustkami. Poza nim w sali przebywało ledwie sześciu uczniów i nauczycielka. Lekcja bioniki nie mogłaby odbywać się w bardziej dogodnym miejscu, gdyż cała prawa ściana pomieszczenia była zupełnie przeszklona, a widok za nią potrafił zachwycić - ogromne okno wychodziło na podobny ogrodowi botanicznemu wewnętrzny dziedziniec. W dole, dwa pietra niżej niż obserwator, pomiędzy bujną roślinnością przechadzali się pozostali w z wolna pustoszejącej szkole uczniowie.
MacCahane przerzucił torbę przez ramię, pożegnał się krótko z nauczycielką, a potem wyszedł z klasy, zarzucając na blond czuprynę kaptur. Wepchnął dłonie w kieszenie odrobinę zbyt rozciągniętej bluzy i westchnął cicho. Czasem żałował, że w szkole nie wolno mu nosić na twarzy maski. Avalon nie lubił być zostawiany sam sobie na dłużej niż dwie godziny, ale Isaac nie mógł nic na to poradzić. Nie w jego interesie było polemizować ze statutem ustanowionym przez dyrektora. Zwłaszcza, gdy zakaz ukrywania twarzy pod stylizowaną na szczurzy pysk maską brzmiał całkiem sensownie.
Na szczęście chłopak mógł z czystym sumieniem opuścić szkolne mury. W drodze do wyjścia obowiązkowo zostawił książki w szafce i zabrał z niej maskę, którą nałożył zaraz po wyjściu z budynku.
Witaj ponownie, Isaacu MacCahane.
Głos Avalonu jak zwykle brzmiał ciepło i serdecznie. Było to jedynie złudzenie, gdyż RatFace miał pewność, że jego projekt nie przewidywał, by sztuczna inteligencja znała emocje. Jednakże nie planował tego zmieniać. Podobało mu się to brzmienie, choć nigdy nie zdecydował się czy Avalon powinien brzmieć jak kobieta czy jak mężczyzna. Głos sztucznej inteligencji już na zawsze (a przynajmniej dopóki jego twórca tak chciał) miał pozostać bezpłciowy.
- Cześć, Avalon. - przywitał się Isaac, za nic mając fakt, iż pozornie rozmawia sam ze sobą. Nie peszyło go to tak jak powinno, bo każdy mógł usłyszeć głos Avalonu, jeśli tylko znalazł się dość blisko. Poza tym ulice pełne były dzieciaków głosem wydających polecenia technologii. Nauka poszła naprzód i właśnie tak wyglądała codzienność. Ludzie rozmawiali z cudami techniki. - Wszystko w porządku?
Pytanie to uruchomiło istną lawinę raportów płynących z każdego możliwego źródła. Wiadomości ze świata mieszały się z ustaleniami programów RatFace'a, a chłopakowi pozostało jedynie cierpliwie wysłuchać każdego strzępu napływających do niego informacji. Gdzieś pomiędzy komunikatami dosłyszał o drobnych zamieszkach na uboczu Edenu i o strzelaninie w Elizjum. Nic ponadto czego musiał wysłuchiwać codziennie. Isaac już dawno temu doszedł do wniosku, że ludzi najbardziej interesują sensacje i wydarzenia skropione krwią. Nie był natomiast pewien co do tego dlaczego tak się dzieje. Społeczeństwo miało aż zbytek podobnych informacji, więc zgodnie z logiką ludzie powinni się uodpornić na podobne wydarzenia. Tymczasem wszyscy gnali w przedziwnym pościgu za krwawymi nowinami.
Isaac mimo wszystko miał co robić, a rozważania na temat społecznego problemu stanowczo nie mieściły się w kręgu jego bieżących zainteresowań. Potrzebował obiadu i konkretów odnośnie póki co jedynej godnej jego uwagi treści. Był już o włos od odnalezienia Szczurów i właśnie nadszedł dzień, by raz na zawsze potwierdzić, że przejrzał gang na tyle, żeby zlokalizować siedzibę buntowników. Isaac MacCahane, cudowny dzieciak z Irlandii nie potrzebował osobistego zaproszenia i czerwonego dywanu wiodącego go wprost pod drzwi kryjówki. Właściwie to nawet wolał trafić tam samodzielnie i na własnych warunkach. To opłacało się zgoła bardziej, chociaż całe przedsięwzięcie było wręcz paskudnie ryzykowne. Wejście do kryjówki niepostrzeżenie z całą pewnością mogło z marszu udowodnić wartość RatFace'a. Mogło, ale wcale nie musiało. Równie dobrze mógł wejść w drogę ludziom z którymi zadzierać wcale nie chciał, a to, gdyby miał choć odrobinę szczęścia, tylko by go trwale okaleczyło.
MacCahane nie bał się konsekwencji. Nie planował żegnać się z życiem, choć była to prawdopodobna opcja. RatFace wbrew pozorom stronił od ryzyka. Oznaczało to, że pomimo kilku możliwych scenariuszy miał pewność co do swojego pomysłu. I pomysł ten zamierzał zrealizować. Wierzył w swoją właściwą ocenę sytuacji. Co zatem mogło pójść nie tak?
Błąd. Cel zgubiony.
- Wiem, wiem... - Isaac westchnął i rozejrzał się po okolicy. Dotarł do sieci zaułków, które aż nazbyt przywodziły na myśl starannie przemyślany labirynt. Avalon dysponujący całą najaktualniejszą mapą każdego z czterech miast wyłącznie z uwzględnieniem skomplikowanej sieci podziemnych kanałów.
Nie było w Megalopolis miejsca o którym RatFace nie miałby pojęcia. A jednak bezcenny tytuł osoby zaznajomionej z każdą nawet najmniej oczywistą trasą z punktu A do punktu B kruszył się za sprawą jednej niewielkiej białej plamy na mapie. MacCahane po raz pierwszy w życiu miał okazję zajrzeć w pobliże "Pól Elizejskich". Nie przepadał za klubami. Nie było tajemnicą, że wieczory wolał spędzać przed laptopem. Kluby, zwłaszcza takie jak Pola Elizejskie, były ostatnim miejscem w którym należało się spodziewać Isaaca MacCahane.
- Avalon, zeskanuj okolicę i wprowadź te uliczki na mapę. Wykorzystajmy fakt, że już tu jestem. - polecił RatFace. Widok w masce błysnął na błękitno, gdy po okolicy rozeszło się coś na wzór radaru. Co prawda nikt poza Isaaciem go nie widział, ale mapa została zaktualizowana na tyle, by pusty obszar choć odrobinę się zapełnił. - Przed nami jeszcze wiele pracy...
Owszem. Aczkolwiek prawdopodobieństwo powodzenia tego przedsięwzięcia wynosi równo 89 procent.
- Racja. To napawa optymizmem.
W ten sposób udało mu się przeszukać cały niewypełniony na mapie obszar. Po kryjówce nie było nawet śladu, co z kolei oznaczało, że skoro nie ma jej ani nad ziemią, ani na niej, cel poszukiwań Isaaca znajdować się musi pod nią. A to oznaczało, że należało zejść do kanałów.
Odradzam.
- Mnie także nie podoba się to wyjście... Ale czasem warto coś poświęcić w imię ideałów. - odparł chłopak, szukając wzrokiem czegokolwiek co mogłoby pomóc mu podważyć właz. Nie było mowy, by podniósł go samodzielnie. RatFace mógł mieć genialny umysł, ale sport nie był jego mocną stroną. Nic dziwnego, że podczas lekcji wf-u raczej nie przodował. Bał się piłek, które ze znaczą prędkością zbliżały się do niego, nie był fanem gimnastyki, a jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Isaac zwyczajnie nie nadawał się do żadnego wysiłku fizycznego poza okazjonalnym bieganiem na lekcje. Co za tym idzie był raczej wątły i nie mógł poszczycić się szczególnymi możliwościami. Na szczęście i na to miał sposoby. Jeśli nie potrafił czegoś podnieść w prosty sposób używał dźwigni. Prosta fizyka, a ile problemów mogła rozwiązać.
Gdy w końcu zejście do podziemi stanęło otworem, a długi pręt i skrzynka, których użył, leżały odłożone na swoje dotychczasowe miejsce, Isaac otarł dłonie o spodnienie przejmując się specjalnie tym, że może je zabrudzić, bo wedle jego obliczeń i tak dzisiaj zamierzał odłożyć je na stertę ubrań do wyprania i otaksował wzrokiem ziejącą dziurę dokładnie pośrodku chodnika. Wspomniał już Avalonowi, że nie podoba mu się to konkretne rozwiązanie. Co innego było komentować własny pomysł zanim jeszcze przystąpiło się do jego realizacji, a zupełnie inaczej było zmierzyć się z jego wyzwaniami już w trakcie. Zejście poniżej poziomu chodnika, w miejsce, gdzie potencjalnie kręcili się członkowie gangu, o korytarzach usianych alarmami czy pułapkami nie wspominając, nie jawiło się Isaacowi w kolorowych barwach. Chłopak nie po darmo uchodził za pesymistę, stąd zatem rozważał swoją opcję przez jeden z najgorszych scenariuszy. Ostatecznie i tak doszedł do wniosku, że posunął się dość daleko, by skończyć to, co zaczął i bardzo ostrożnie zszedł po niepewnej drabince ku mrocznej czeluści kanału.
Nie miało szczególnego znaczenia w którą część podziemnego labiryntu RatFace trafił, bo i tak musiał szukać drogi, a z poziomu powierzchni wiele by nie ugrał. Ponadto kojarzył co najmniej kilka dzieł zakładających, że by coś ukryć należało wykorzystać właśnie plątaninę korytarzy rozciągającą się pod miastem. Kanały czy opuszczone stacje metra zawsze cieszyły się wyjątkową popularnością, dlaczego więc Isaac miałby ich nie sprawdzić? Coś podpowiadało mu, że proste rozwiązania okazują się być skuteczniejsze niż niejedno kombinowane. W tej sytuacji to właśnie nadmierne rozumowanie było kluczem do porażki.
Coś zachrobotało za plecami chłopaka, gdy tak niepewnie stał w jedynej plamie światła wpadającej przez otwór w suficie, zastanawiając się czy uruchomienie latarki z telefonu jest aby na pewno konieczną opcją. Bądź co bądź szczurza maska emitowała słabe światło, zalewając okolicę bladobłękitną poświatą. Nagły dźwięk skutecznie pomógł mu podjąć decyzję. MacCahane wzdrygnął się i odwrócił, włączając latarkę. Jego serce zabiło znacznie szybciej niż było to wskazane, o czym Avalon nie omieszkał go uświadomić czerwonym wykrzyknikiem w rogu pola widzenia maski. Isaac zauważył tylko długi ogon miejskiego szkodnika znikający za rogiem. W porządku, pomyślał, kręcąc głową z niedowierzaniem, nie do końca o takie Szczury mi chodziło. Wedle zwyczajnych standardów nie było czego się bać. Ot, zwyczajny gryzoń jakich wiele. Isaac też był pewien, że nie ma powodów do strachu. Mimo wszystko, będąc sam w ciemności (Avalon raczej nie zaliczał się do bytów fizycznych) czuł na sobie natarczywy wzrok jakiegoś nierzeczywistego monstra. Nie chodziło tu nawet o lęk przed mrokiem. MacCahane nie obawiał się samego faktu przebywania w ciemności, bał się jedynie tego co mogło się w ów ciemności kryć. Szczura też go nie niepokoił. Tak po prawdzie to ten gryzoń był najlepszym co spotkało RatFace'a w kanałach. Nie trzeba było szczycić się wybitną umiejętnością dedukcji, by po masce i pseudonimie chłopaka poznać, że Isaac przepadał za tymi inteligentnymi stworzeniami.
Nie powinieneś pozostawać zbyt długo w jednym miejscu, Isaacu.
- Nie upominaj mnie, potrafię o siebie zadbać.- odparł chłopak i niechętnie ruszył przed siebie. Stawiał każdy krok jeszcze mniej pewnie niż zwykle, a i tak echo niosło się po korytarzach do wtóru wolno kapiącej wody i cichego chrobotania ukrytych przed wzrokiem szczurów. Przynajmniej był sam w okolicy. Paradoksalnie wcale się z tego powodu nie cieszył. Nie był już taki pewien czy znajdzie siedzibę gangu, bo z każdym krokiem oddalającym go od wyjścia czuł się coraz bardziej intruzem. To nie był jego świat i nie jego miejsce, więc stanowczo nie powinien był tu zaglądać. Isaac miał tego pełną świadomość i naprawdę poważnie analizował czy warto brnąć w to wszystko dalej.
Cel jest już zbyt blisko.
Jak za sprawą jakiejś bezimiennej siły wyższej na skraju pola oświetlonego latarką ukazała się żółto-czarna taśma odcinająca resztę kanału. Ta część prezentowała się znacznie brudniej niż reszta. MacCahane nerwowo oblizał wargi i przełknął ślinę. Czerwony wykrzyknik przy pulsie zamigał ostrzegawczo.
- Avalon, wylicz mi prawdopodobieństwo zlokalizowania kryjówki w nieczynnym odcinku kanału.
Przez zaledwie kilka sekund wokół panowała martwa cisza.
Dziewięćdziesiąt sześć procent.
- To wystarczy - Isaac uchylił się pod taśmą i z sercem nadal kołaczącym w piersi zagłębił się w pozornie nieodwiedzane tereny, dla otuchy przyciskając do piersi swoją torbę. Tutaj to już na pewno nikt mnie nie będzie szukał.
Sytuacji dodatkowo nie poprawił fakt, iż Avalon właśnie w tym momencie wyciągnął chłopakowi przed twarz informację o niegdysiejszej awarii dzięki której ten konkretny kanał został wyłączony z użytku. Isaac przystanął i przejrzał wyświetlone dane. Nie lubił czegoś nie wiedzieć. Wiedza nie zawsze jednak uszczęśliwiała. RatFace obejrzał się za siebie w stronę z której przyszedł. Jeszcze przez chwilę bił się z myślami. Wizja osiągnięcia swojego celu, a tym samym i spełnienia ambicji była kusząca, lecz zdrowy rozsądek bezustannie wołał chłopakowi, by uciekał. Isaac naprawdę chciał odnaleźć gang, choć nigdy nie mówił o tym jako o marzeniu. MacCahane nigdy nie potrafił być marzycielem i nie pozwalał sobie na rozważania o czymś tak zmiennym i niepewnym. Był realistą, a także niejako naukowcem. Takim jak on nie przysługiwał przywilej bujania w obłokach. Isaac twardo stąpał po ziemi... A właściwie to nie po niej, a pod nią i raczej nie twardo, tylko bardzo, bardzo ostrożnie, z duszą na ramieniu. Nie mniej reszta zdania się zgadzała. To z kolei oznaczało, że jest już o włos od - w zależności od sytuacji - wygranej lub życiowej porażki i chłopak czuł, że znacznie bliżej mu do tej drugiej opcji.Okazało się, że wycieczka po kanałach wcale nie była aż tak dobrym pomysłem jak pierwotnie miała być.
Drzwi po prawej.
Isaac podskoczył nerwowo, słysząc w uszach głos Avalonu. Parsknął krótkim, zażenowanym śmiechem, rozglądając się bezwiednie dookoła, jakby sprawdzał czy czasem przed kimś się nie ośmieszył. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo na tyle rozumnego, by obrzucić chłopaka ostrożnym spojrzeniem. Drzwi natomiast faktycznie istniały i na dodatek nie miały klamki. RatFace dokładnie oświetlił latarką każdy centymetr wejścia w poszukiwaniu ukrytych przycisków czy paneli. Jednocześnie starał się zdobyć choćby cień potwierdzenia, że wewnątrz znajdzie to czego spodziewał się znaleźć. Chwilę mu zajęło nim w końcu fragment drzwi ustąpił, ukazując skaner linii papilarnych. Nie przyłożył tam jednak swojego palca, bo wątpił czy jego dane figurują w bazie danych jako te na które skaner powinien zareagować. W najlepszym przypadku nie stałoby się absolutnie nic, najbardziej prawdopodobne było, że czerwona dioda odmówi dostępu, a najgorszy scenariusz mówił o uruchomieniu alarmu, a nawet i potencjalnie śmiertelnych pułapek. Żadne rozwiązanie nie było nawet bliskie celu MacCahane. Dlatego Isaac wyjął z torby niewielkiego laptopa. Włączył urządzenie, przekopał się przez tonę zadań domowych z matematyki, solennie przyrzekając sobie, że zrobi je później i sprawdził kilka rzeczy. Nadeszła pora, by udowodnić światu i sobie, że Isaac MacCahane mniej szeroko znany jako RatFace jest geniuszem.
Zielona dioda przy skanerze obwieściła światu, że dała się pokonać. Niepozorne urządzenie wbrew pozorom broniło się dzielnie. Co prawda, Isaac raczej nie miał znaczącego doświadczenia we włamywaniu się gdziekolwiek i nie leżało to w kręgu jego kwalifikacji, czyli naturalnie nie kształcił się zbytnio w tą stronę. Tłumaczyło to też dlaczego spędził pochylony nad klawiaturą dobre kilkanaście minut. Najważniejsze, że się udało. Styl nie miał znaczenia.
Chłopak pchnął drzwi nim zdążył uświadomić sobie jakie konsekwencje niesie ze sobą wejście wprost do siedziby Szczurów. Nie mógł być przecież pewien tego, że nie zastanie wewnątrz całej sali ludzi, którzy spojrzą wprost na niego, zastanawiając się skąd, u licha, się wziął na progu ich kryjówki. Gdyby pozwolił sobie na zastanowienie się pewnie nie ruszyłby się z miejsca sparaliżowany strachem, a potem uciekłby i już nie wrócił. Niestety życie wymaga czasem wyjścia poza schemat swojej natury. Isaac MUSIAŁ się przemóc. Mimo to i tak cofnął się o krok, gdy zobaczył trójkę ludzi patrzących na niego z kanapy. Avalon natychmiast objął obie twarze w minimalistyczne prostokąty. Przy kobiecie błysnęły białe litery układające się w ciąg informacji. Dane jednoznacznie sugerowały, że niejaka Rasha Latifa jest cenioną zawodniczką turniejów walk mieszanych. Czyniło to z niej piekielnie niebezpieczną kobietę. Co do blondyna i szatyna natomiast... byli równie niebezpieczni. Ich twarze w bazie danych zdawały się nie figurować, więc byli zagadką. Najwyraźniej nie spodziewali się zobaczyć Isaaca.
- Przepraszam... - mruknął chłopak, przestępując z nogi na nogę.
Khalida wstała z miejsca, a w ślad za nią podążył i blondyn. Szatyn natomiast niezrozumiale wodził wzrokiem po ścianie, śledząc wzrokiem coś, czego nikt inny zdawał się nie dostrzegać. Właśnie on spodobał się Isaacowi najmniej.
- Jesteśmy tu nowi. - wyjaśniła, jakby to ona nie miała prawa przebywać na terenie kryjówki. MacCahane postanowił podłapać to założenie. - No... Może poza tym tam. - wskazała szatyna.
- Ja jeszcze wszystkich nie znam. - wywołany machnął ręką i znowu skupił wzrok na ścianie. - Bajeczne kwiaty...
- Rozumiem, rozumiem... - odpowiedział RatFace, przekraczając próg siedziby i rozejrzał się dookoła - Nikt mnie nie uprzedził. - już chciał wyminąć towarzystwo i zniknąć w odbiegającym od głównego pomieszczenia korytarzu, ale został zatrzymany.
- Ja jestem Rasha - przedstawiła się kobieta - ten blondyn to Aleksandr, a tamten obecny wyłącznie ciałem nazywa się Sylvain. - ostatnie słowo dziwnie zachrzęściło w ustach kobiety odrobinę zniekształcone przez akcent.
Rosjanin, bo niewątpliwie nim był przedstawiony mu blondyn, uśmiechnął się do niego sympatycznie i pomachał mu.
- Zdrastwujtie. Kak tebya zovut?
- RatFace - odpowiedział Isaac. W rekach chłopak nadal trzymał laptopa, podświadomie odgradzając się nim od Rashy i Aleksandra, a w szczególności od Sylvaina - Wybaczcie, jestem zajęty.
Po tych słowach chłopak czym prędzej oddalił się w stronę, jak mu się zdawało, części mieszkalnej. Nie pomylił się ani trochę, a - co więcej - udało mu się znaleźć pokój, który nie nosił śladów użytkowania i zamknął się w nim.
Isaacu MacCahane, udało ci się.
- Teraz czas na trudniejszą część planu. Trzeba będzie wcześniej czy później stąd wyjść i liczyć, że nic złego się nie stanie. - odparł chłopak nieco zrezygnowanym tonem, zaraz jednak rozweselił się - Nie mniej jestem w kryjówce. Cel osiągnięty.
Isaac padł na łóżko, wzdychając przy tym. Uniósł maskę na czoło i uśmiechnął się do siebie. Świętował swój triumf w najlepszy znany sobie sposób jakkolwiek nudne, by się to nie zdawało. RatFace raczej nie potrzebował hucznych zabaw ku czci wygranej. Wzrok Isaaca powędrował w stronę porzuconej w połowie drogi do drzwi torby i jego dobry humor momentalnie się ulotnił.
Zadanie z matmy...
Isaac mimo wszystko miał co robić, a rozważania na temat społecznego problemu stanowczo nie mieściły się w kręgu jego bieżących zainteresowań. Potrzebował obiadu i konkretów odnośnie póki co jedynej godnej jego uwagi treści. Był już o włos od odnalezienia Szczurów i właśnie nadszedł dzień, by raz na zawsze potwierdzić, że przejrzał gang na tyle, żeby zlokalizować siedzibę buntowników. Isaac MacCahane, cudowny dzieciak z Irlandii nie potrzebował osobistego zaproszenia i czerwonego dywanu wiodącego go wprost pod drzwi kryjówki. Właściwie to nawet wolał trafić tam samodzielnie i na własnych warunkach. To opłacało się zgoła bardziej, chociaż całe przedsięwzięcie było wręcz paskudnie ryzykowne. Wejście do kryjówki niepostrzeżenie z całą pewnością mogło z marszu udowodnić wartość RatFace'a. Mogło, ale wcale nie musiało. Równie dobrze mógł wejść w drogę ludziom z którymi zadzierać wcale nie chciał, a to, gdyby miał choć odrobinę szczęścia, tylko by go trwale okaleczyło.
MacCahane nie bał się konsekwencji. Nie planował żegnać się z życiem, choć była to prawdopodobna opcja. RatFace wbrew pozorom stronił od ryzyka. Oznaczało to, że pomimo kilku możliwych scenariuszy miał pewność co do swojego pomysłu. I pomysł ten zamierzał zrealizować. Wierzył w swoją właściwą ocenę sytuacji. Co zatem mogło pójść nie tak?
Błąd. Cel zgubiony.
- Wiem, wiem... - Isaac westchnął i rozejrzał się po okolicy. Dotarł do sieci zaułków, które aż nazbyt przywodziły na myśl starannie przemyślany labirynt. Avalon dysponujący całą najaktualniejszą mapą każdego z czterech miast wyłącznie z uwzględnieniem skomplikowanej sieci podziemnych kanałów.
Nie było w Megalopolis miejsca o którym RatFace nie miałby pojęcia. A jednak bezcenny tytuł osoby zaznajomionej z każdą nawet najmniej oczywistą trasą z punktu A do punktu B kruszył się za sprawą jednej niewielkiej białej plamy na mapie. MacCahane po raz pierwszy w życiu miał okazję zajrzeć w pobliże "Pól Elizejskich". Nie przepadał za klubami. Nie było tajemnicą, że wieczory wolał spędzać przed laptopem. Kluby, zwłaszcza takie jak Pola Elizejskie, były ostatnim miejscem w którym należało się spodziewać Isaaca MacCahane.
- Avalon, zeskanuj okolicę i wprowadź te uliczki na mapę. Wykorzystajmy fakt, że już tu jestem. - polecił RatFace. Widok w masce błysnął na błękitno, gdy po okolicy rozeszło się coś na wzór radaru. Co prawda nikt poza Isaaciem go nie widział, ale mapa została zaktualizowana na tyle, by pusty obszar choć odrobinę się zapełnił. - Przed nami jeszcze wiele pracy...
Owszem. Aczkolwiek prawdopodobieństwo powodzenia tego przedsięwzięcia wynosi równo 89 procent.
- Racja. To napawa optymizmem.
W ten sposób udało mu się przeszukać cały niewypełniony na mapie obszar. Po kryjówce nie było nawet śladu, co z kolei oznaczało, że skoro nie ma jej ani nad ziemią, ani na niej, cel poszukiwań Isaaca znajdować się musi pod nią. A to oznaczało, że należało zejść do kanałów.
Odradzam.
- Mnie także nie podoba się to wyjście... Ale czasem warto coś poświęcić w imię ideałów. - odparł chłopak, szukając wzrokiem czegokolwiek co mogłoby pomóc mu podważyć właz. Nie było mowy, by podniósł go samodzielnie. RatFace mógł mieć genialny umysł, ale sport nie był jego mocną stroną. Nic dziwnego, że podczas lekcji wf-u raczej nie przodował. Bał się piłek, które ze znaczą prędkością zbliżały się do niego, nie był fanem gimnastyki, a jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Isaac zwyczajnie nie nadawał się do żadnego wysiłku fizycznego poza okazjonalnym bieganiem na lekcje. Co za tym idzie był raczej wątły i nie mógł poszczycić się szczególnymi możliwościami. Na szczęście i na to miał sposoby. Jeśli nie potrafił czegoś podnieść w prosty sposób używał dźwigni. Prosta fizyka, a ile problemów mogła rozwiązać.
Gdy w końcu zejście do podziemi stanęło otworem, a długi pręt i skrzynka, których użył, leżały odłożone na swoje dotychczasowe miejsce, Isaac otarł dłonie o spodnie
Nie miało szczególnego znaczenia w którą część podziemnego labiryntu RatFace trafił, bo i tak musiał szukać drogi, a z poziomu powierzchni wiele by nie ugrał. Ponadto kojarzył co najmniej kilka dzieł zakładających, że by coś ukryć należało wykorzystać właśnie plątaninę korytarzy rozciągającą się pod miastem. Kanały czy opuszczone stacje metra zawsze cieszyły się wyjątkową popularnością, dlaczego więc Isaac miałby ich nie sprawdzić? Coś podpowiadało mu, że proste rozwiązania okazują się być skuteczniejsze niż niejedno kombinowane. W tej sytuacji to właśnie nadmierne rozumowanie było kluczem do porażki.
Coś zachrobotało za plecami chłopaka, gdy tak niepewnie stał w jedynej plamie światła wpadającej przez otwór w suficie, zastanawiając się czy uruchomienie latarki z telefonu jest aby na pewno konieczną opcją. Bądź co bądź szczurza maska emitowała słabe światło, zalewając okolicę bladobłękitną poświatą. Nagły dźwięk skutecznie pomógł mu podjąć decyzję. MacCahane wzdrygnął się i odwrócił, włączając latarkę. Jego serce zabiło znacznie szybciej niż było to wskazane, o czym Avalon nie omieszkał go uświadomić czerwonym wykrzyknikiem w rogu pola widzenia maski. Isaac zauważył tylko długi ogon miejskiego szkodnika znikający za rogiem. W porządku, pomyślał, kręcąc głową z niedowierzaniem, nie do końca o takie Szczury mi chodziło. Wedle zwyczajnych standardów nie było czego się bać. Ot, zwyczajny gryzoń jakich wiele. Isaac też był pewien, że nie ma powodów do strachu. Mimo wszystko, będąc sam w ciemności (Avalon raczej nie zaliczał się do bytów fizycznych) czuł na sobie natarczywy wzrok jakiegoś nierzeczywistego monstra. Nie chodziło tu nawet o lęk przed mrokiem. MacCahane nie obawiał się samego faktu przebywania w ciemności, bał się jedynie tego co mogło się w ów ciemności kryć. Szczura też go nie niepokoił. Tak po prawdzie to ten gryzoń był najlepszym co spotkało RatFace'a w kanałach. Nie trzeba było szczycić się wybitną umiejętnością dedukcji, by po masce i pseudonimie chłopaka poznać, że Isaac przepadał za tymi inteligentnymi stworzeniami.
Nie powinieneś pozostawać zbyt długo w jednym miejscu, Isaacu.
- Nie upominaj mnie, potrafię o siebie zadbać.- odparł chłopak i niechętnie ruszył przed siebie. Stawiał każdy krok jeszcze mniej pewnie niż zwykle, a i tak echo niosło się po korytarzach do wtóru wolno kapiącej wody i cichego chrobotania ukrytych przed wzrokiem szczurów. Przynajmniej był sam w okolicy. Paradoksalnie wcale się z tego powodu nie cieszył. Nie był już taki pewien czy znajdzie siedzibę gangu, bo z każdym krokiem oddalającym go od wyjścia czuł się coraz bardziej intruzem. To nie był jego świat i nie jego miejsce, więc stanowczo nie powinien był tu zaglądać. Isaac miał tego pełną świadomość i naprawdę poważnie analizował czy warto brnąć w to wszystko dalej.
Cel jest już zbyt blisko.
Jak za sprawą jakiejś bezimiennej siły wyższej na skraju pola oświetlonego latarką ukazała się żółto-czarna taśma odcinająca resztę kanału. Ta część prezentowała się znacznie brudniej niż reszta. MacCahane nerwowo oblizał wargi i przełknął ślinę. Czerwony wykrzyknik przy pulsie zamigał ostrzegawczo.
- Avalon, wylicz mi prawdopodobieństwo zlokalizowania kryjówki w nieczynnym odcinku kanału.
Przez zaledwie kilka sekund wokół panowała martwa cisza.
Dziewięćdziesiąt sześć procent.
- To wystarczy - Isaac uchylił się pod taśmą i z sercem nadal kołaczącym w piersi zagłębił się w pozornie nieodwiedzane tereny, dla otuchy przyciskając do piersi swoją torbę. Tutaj to już na pewno nikt mnie nie będzie szukał.
Sytuacji dodatkowo nie poprawił fakt, iż Avalon właśnie w tym momencie wyciągnął chłopakowi przed twarz informację o niegdysiejszej awarii dzięki której ten konkretny kanał został wyłączony z użytku. Isaac przystanął i przejrzał wyświetlone dane. Nie lubił czegoś nie wiedzieć. Wiedza nie zawsze jednak uszczęśliwiała. RatFace obejrzał się za siebie w stronę z której przyszedł. Jeszcze przez chwilę bił się z myślami. Wizja osiągnięcia swojego celu, a tym samym i spełnienia ambicji była kusząca, lecz zdrowy rozsądek bezustannie wołał chłopakowi, by uciekał. Isaac naprawdę chciał odnaleźć gang, choć nigdy nie mówił o tym jako o marzeniu. MacCahane nigdy nie potrafił być marzycielem i nie pozwalał sobie na rozważania o czymś tak zmiennym i niepewnym. Był realistą, a także niejako naukowcem. Takim jak on nie przysługiwał przywilej bujania w obłokach. Isaac twardo stąpał po ziemi... A właściwie to nie po niej, a pod nią i raczej nie twardo, tylko bardzo, bardzo ostrożnie, z duszą na ramieniu. Nie mniej reszta zdania się zgadzała. To z kolei oznaczało, że jest już o włos od - w zależności od sytuacji - wygranej lub życiowej porażki i chłopak czuł, że znacznie bliżej mu do tej drugiej opcji.Okazało się, że wycieczka po kanałach wcale nie była aż tak dobrym pomysłem jak pierwotnie miała być.
Drzwi po prawej.
Isaac podskoczył nerwowo, słysząc w uszach głos Avalonu. Parsknął krótkim, zażenowanym śmiechem, rozglądając się bezwiednie dookoła, jakby sprawdzał czy czasem przed kimś się nie ośmieszył. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo na tyle rozumnego, by obrzucić chłopaka ostrożnym spojrzeniem. Drzwi natomiast faktycznie istniały i na dodatek nie miały klamki. RatFace dokładnie oświetlił latarką każdy centymetr wejścia w poszukiwaniu ukrytych przycisków czy paneli. Jednocześnie starał się zdobyć choćby cień potwierdzenia, że wewnątrz znajdzie to czego spodziewał się znaleźć. Chwilę mu zajęło nim w końcu fragment drzwi ustąpił, ukazując skaner linii papilarnych. Nie przyłożył tam jednak swojego palca, bo wątpił czy jego dane figurują w bazie danych jako te na które skaner powinien zareagować. W najlepszym przypadku nie stałoby się absolutnie nic, najbardziej prawdopodobne było, że czerwona dioda odmówi dostępu, a najgorszy scenariusz mówił o uruchomieniu alarmu, a nawet i potencjalnie śmiertelnych pułapek. Żadne rozwiązanie nie było nawet bliskie celu MacCahane. Dlatego Isaac wyjął z torby niewielkiego laptopa. Włączył urządzenie, przekopał się przez tonę zadań domowych z matematyki, solennie przyrzekając sobie, że zrobi je później i sprawdził kilka rzeczy. Nadeszła pora, by udowodnić światu i sobie, że Isaac MacCahane mniej szeroko znany jako RatFace jest geniuszem.
Zielona dioda przy skanerze obwieściła światu, że dała się pokonać. Niepozorne urządzenie wbrew pozorom broniło się dzielnie. Co prawda, Isaac raczej nie miał znaczącego doświadczenia we włamywaniu się gdziekolwiek i nie leżało to w kręgu jego kwalifikacji, czyli naturalnie nie kształcił się zbytnio w tą stronę. Tłumaczyło to też dlaczego spędził pochylony nad klawiaturą dobre kilkanaście minut. Najważniejsze, że się udało. Styl nie miał znaczenia.
Chłopak pchnął drzwi nim zdążył uświadomić sobie jakie konsekwencje niesie ze sobą wejście wprost do siedziby Szczurów. Nie mógł być przecież pewien tego, że nie zastanie wewnątrz całej sali ludzi, którzy spojrzą wprost na niego, zastanawiając się skąd, u licha, się wziął na progu ich kryjówki. Gdyby pozwolił sobie na zastanowienie się pewnie nie ruszyłby się z miejsca sparaliżowany strachem, a potem uciekłby i już nie wrócił. Niestety życie wymaga czasem wyjścia poza schemat swojej natury. Isaac MUSIAŁ się przemóc. Mimo to i tak cofnął się o krok, gdy zobaczył trójkę ludzi patrzących na niego z kanapy. Avalon natychmiast objął obie twarze w minimalistyczne prostokąty. Przy kobiecie błysnęły białe litery układające się w ciąg informacji. Dane jednoznacznie sugerowały, że niejaka Rasha Latifa jest cenioną zawodniczką turniejów walk mieszanych. Czyniło to z niej piekielnie niebezpieczną kobietę. Co do blondyna i szatyna natomiast... byli równie niebezpieczni. Ich twarze w bazie danych zdawały się nie figurować, więc byli zagadką. Najwyraźniej nie spodziewali się zobaczyć Isaaca.
- Przepraszam... - mruknął chłopak, przestępując z nogi na nogę.
Khalida wstała z miejsca, a w ślad za nią podążył i blondyn. Szatyn natomiast niezrozumiale wodził wzrokiem po ścianie, śledząc wzrokiem coś, czego nikt inny zdawał się nie dostrzegać. Właśnie on spodobał się Isaacowi najmniej.
- Jesteśmy tu nowi. - wyjaśniła, jakby to ona nie miała prawa przebywać na terenie kryjówki. MacCahane postanowił podłapać to założenie. - No... Może poza tym tam. - wskazała szatyna.
- Ja jeszcze wszystkich nie znam. - wywołany machnął ręką i znowu skupił wzrok na ścianie. - Bajeczne kwiaty...
- Rozumiem, rozumiem... - odpowiedział RatFace, przekraczając próg siedziby i rozejrzał się dookoła - Nikt mnie nie uprzedził. - już chciał wyminąć towarzystwo i zniknąć w odbiegającym od głównego pomieszczenia korytarzu, ale został zatrzymany.
- Ja jestem Rasha - przedstawiła się kobieta - ten blondyn to Aleksandr, a tamten obecny wyłącznie ciałem nazywa się Sylvain. - ostatnie słowo dziwnie zachrzęściło w ustach kobiety odrobinę zniekształcone przez akcent.
Rosjanin, bo niewątpliwie nim był przedstawiony mu blondyn, uśmiechnął się do niego sympatycznie i pomachał mu.
- Zdrastwujtie. Kak tebya zovut?
- RatFace - odpowiedział Isaac. W rekach chłopak nadal trzymał laptopa, podświadomie odgradzając się nim od Rashy i Aleksandra, a w szczególności od Sylvaina - Wybaczcie, jestem zajęty.
Po tych słowach chłopak czym prędzej oddalił się w stronę, jak mu się zdawało, części mieszkalnej. Nie pomylił się ani trochę, a - co więcej - udało mu się znaleźć pokój, który nie nosił śladów użytkowania i zamknął się w nim.
Isaacu MacCahane, udało ci się.
- Teraz czas na trudniejszą część planu. Trzeba będzie wcześniej czy później stąd wyjść i liczyć, że nic złego się nie stanie. - odparł chłopak nieco zrezygnowanym tonem, zaraz jednak rozweselił się - Nie mniej jestem w kryjówce. Cel osiągnięty.
Isaac padł na łóżko, wzdychając przy tym. Uniósł maskę na czoło i uśmiechnął się do siebie. Świętował swój triumf w najlepszy znany sobie sposób jakkolwiek nudne, by się to nie zdawało. RatFace raczej nie potrzebował hucznych zabaw ku czci wygranej. Wzrok Isaaca powędrował w stronę porzuconej w połowie drogi do drzwi torby i jego dobry humor momentalnie się ulotnił.
Zadanie z matmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz