czwartek, 29 czerwca 2017

Od Semiry (CD. Pandory) - Noc łowów

     ,,Polowanie na Erro dobiegło końca. Nieuchwytna do tej pory mścicielka została pojmana. Imperium Isati ocalone po raz kolejny." Właśnie to głosiłyby nagłówki codziennych gazet, gdyby Megalopolis obchodziły perypetie ichniego półświatka. Jednakże dla dobra wszystkich obywateli - zarówno tych legalnych jak i nielegalnych - świat przestępców i świat porządnych ludzi przenikały się ze sobą swobodnie, nadal będąc zupełnie od siebie odcięte. Oszczędzało to zwykle problemów jednym i drugim. No i na szczęście ludzie pokroju Semiry nie mieli własnej gazety z najświeższymi nowinkami. Nie mniej, ni więcej Erro dała się podejść i złapać. Isati co prawda nie satysfakcjonowało to całkowicie, ale póki co musiała się zadowolić choćby i samym faktem, że jeszcze żyje.
     Fakt, że Szczury wyszły w całym tym przedsięwzięciu na plus wyjątkowo niewiele samą Ifryt interesował. Owszem, teoretycznie była zdeklarowaną członkinią tego gangu. Tylko teoretycznie. Nie planowała uznawać zwierzchnictwa Fery Rosy nad sobą. Prawdę powiedziawszy nie miała nawet zamiaru zbyt często pojawiać się w kryjówce. Sama myśl o zejściu do kanałów niczym jakiś podrzędny, wystraszony kryminalista napawała dumną królową niesmakiem. Jej twierdza - Messiah Union - znacznie lepiej nadawała się na siedzibę dla czegokolwiek. Cesarzowej nie wypadało nie mieszkać w pałacu. Było to nie do pomyślenia. Reputacja Isati wręcz domagała się od niej niezależności w kierowaniu swoim imperium. To właśnie dlatego nie planowała oddawać panowania w ręce Szczurów. Mogła służyć im wsparciem pieniężnym. Pieniędzy i tak miała więcej niż była w stanie wydać. Mogła nawet i własną głową zasilać szeregi gangu, służyć jako dodatkowy człowiek. Było to dla niej o tyle korzystne, że po miastach rozeszłaby się wieść o tym, że sama Ifryt przykłada rękę do działań grupy buntowników, a tym samym popiera ich działania. Nie dość, że reputacja zarówno Meraffe jak i Szczurów jeszcze bardziej by wzrosła, to jeszcze byłaby to doskonała okazja na oderwanie się od codziennej rutyny. Ponadto wizja zjednoczonych pod wspólnym sztandarem najbardziej wpływowych ludzi w świetle prawa uważanych za przestępców, ramię w ramię walczących z systemem władzy była nęcąca. Każdy z elitarnych członków gangu osobno stanowił dla organów ścigania nie lada utrapienie. Osobno byli niemożliwi do opanowania. Razem stanowili siłę zdolną do zrobienia wszystkiego. Działając wspólnie udowadniali wszystkim, że to, co niemożliwe jest tylko kwestią umowną.
     Semira przymrużyła oczy, dając się porwać w jej sen o potędze. Nie pozwoliła sobie jednak zbyt długo cieszyć się wizją świata, którym to ona ustala porządek. Zbyt wysokie ambicje prowadziły do nazbyt bolesnego upadku. Ifryt natomiast wolała nie upadać wcale.
     - Isati. - w stronę kobiety zmierzał jej asystent. To on wyjątkowo uprzejmie zwrócił jej uwagę na wydarzenia najbardziej pilne. Finał polowania na Erro nie rozwiązał przecież wszystkich problemów tego świata. - Mam... pewną wiadomość. - Espen wymownie spojrzał na Christinę, która uparcie czegoś szukała.
     Gdy czujnik ruchu dał znać o położeniu Erro, Daniel właściwie zniknął. Ot, tak jak gdyby był duchem, a Ifryt - choć w życiu nie przyznałaby tego na głos - poniekąd była mu wdzięczna za tak szybką reakcję. Niedługo później w ślad za cyborgiem ruszył także Jäger, a razem z nim zniknęła cała obstawa. Tak więc Isati została sama w jednym pomieszczeniu z Christiną i Espenem. Zwłaszcza obecność tej pierwszej nie wróżyła niczego dobrego, bowiem szatynce zaczynało się już nudzić.
     - Co to za wiadomość? - dopytała Semira, zachęcając go tym samym by mówił i nie zwracał uwagi na krążącą w okolicy Virus. Norweg nachylił się więc, by szeptem streścić jej wszystko to, co powinna wiedzieć. Christina Russo nie musiała wiedzieć o wewnętrznych konfliktach od czasu do czasu dręczących imperium Isati. Jeśli o czymś nie słyszała, nie mogła rozpowiedzieć tego całemu światu.
     Trudno było się dziwić temu, że zarówno Meraffe jak i Espen nie ufali Chris. Dziewczyna zachowywała się jak gotowy do erupcji wulkan i rakieta z głowicą atomową w jednym. Nie było wątpliwości, że Christina mogłaby bez trudu pogrzebać wszystkie miasta. Właściwie bez wysiłku przychodziło jej sianie zupełnie nie kontrolowanego, najczęściej bezsensownego chaosu i zniszczenia. Zdawała się być nawet dumna z faktu, iż cała okolica zerka na nią z ukosa i zastanawia się nad najskuteczniejszym sposobem na pozbycie się problemu. Niestety wedle praw rządzących światem usunięcie Christiny było niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe do zrobienia. Tacy jak Virus zdawali się istnieć wbrew wszystkiemu i tylko po to, by udowadniać światu, iż istnieją istoty absolutnie niezniszczalne. Semira byłaby nawet skłonna zgodzić się z prawdziwością tej teorii. Między innymi dlatego nie była wstanie odwrócić od szatynki spojrzenia hipnotyzujących oczu.
     - ... tak więc znaleźliśmy go. Czeka na audiencję w piwnicach Messiah Union, więc wskazane by było, gdyby nie musiał oczekiwać zbyt długo. Chłopcy robią się niecie... - tłumaczył dalej Espen, kompletnie nieświadom tego, że jego szefowa niezbyt dokładnie go słucha. A przynajmniej tłumaczyłby, gdyby ktoś brutalnie mu nie przerwał.
     - Towarzystwo nam się zmyło! I co teraz zrobimy?!- obwieściła Virus z drugiego końca pomieszczenia i tanecznym krokiem ruszyła w stronę dwójki ludzi. Po drodze wydobyła skądś paczkę papierosów, więc do dwójki rozmawiających ze sobą dotarła już uzbrojona w papierosa. - Macie może ognia?
     Espen skrzywił się z niesmakiem i otaksował wzorkiem skąpy strój szatynki. Przez chwilę marszczył brwi w zastanowieniu, a Isati była nieomal pewna, że usiłuje pojąć dlaczego musi tolerować chodzące zło, mające czelność przerwać mu w połowie słowa. Ostatecznie westchnął cicho i już otworzył usta, by wrócić do swojego monologu, gdy Chris pomachała mu ręką przed twarzą.
     - No dalej! Trochę ognia! - zażądała, ani myśląc odpuścić. Słusznie zresztą założyła, że właśnie Espen trzyma w kieszeni zapalniczkę. Semira już dawno temu zauważyła, że jej asystent roztacza wokół siebie słabą, ale wyczuwalną woń dymu papierosowego. Zwłaszcza, gdy przeczesywał dłonią włosy dało się to wyczuć, zupełnie jakby ów dym osiadał Norwegowi właśnie na włosach i stopniowo uwalniał się w miarę poruszania blond kosmykami.
     Espen spojrzał błagalnie w stronę Ifryt, a ta w odpowiedzi posłała mu uśmiech pełen niewypowiedzianego przypomnienia kto ma władzę, po czym przeniosła wzrok na Chris i jej uśmiech nieco zrzedł.
     - Nie masz absolutnie niczego ciekawszego do zrobienia, złociutka? - spytała.
     - Nieeee... - odpowiedziała jej Christina, kręcąc przy tym głową - A powinnam mieć ogień.
     Espen, widząc, że najwyraźniej nie obejdzie się bez jego interwencji, sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu drogiej, porządnie wykonanej zapalniczki. Była jego ulubioną. Nim jednak zdążył wyciągnąć przedmiot z głębokiej kieszeni Semira powstrzymała go, kładąc mu rękę na nadgarstku.
     - To nie będzie konieczne, mój drogi. - wyjaśniła, widząc jego zdziwione spojrzenie. Dopiero po chwili uświadomił sobie do czego zmierzała Ifryt i wzdrygnął się nieco. Espen pomimo szczerych chęci nie potrafił oswoić się z demoniczną stroną swojej szefowej. Nieistotne jak wiele czasu minęło - mężczyznę i tak odrobinę przerastało spotkanie twarzą w twarz z potworem, którym potrafiła stać się Meraffe.
     - Jak to nie? - zdziwiła się Virus, ona w przeciwieństwie do blondyna nie ukrywała zaskoczenia.
     Semira nie odpowiedziała jej. Najnormalniej w świecie ujęła w palce czubek papierosa i skupiła na nim wzrok. Kilka sekund później uniosła się z niego niepewna smużka dymu. Ifryt przez chwilę jeszcze podsycała niewielki płomyczek, a gdy zyskała pewność, iż nie zgaśnie, zabrała rękę i uśmiechnęła się tajemniczo. Chris wyglądała na skonsternowaną, gdy tak wpatrywała się w żarzącego się papierosa. Espen w tym czasie skinął głową w stronę wyjścia, przypominając, że najwyższa pora wrócić do obowiązków. Meraffe pozwoliła mu się odprowadzić.
     - Hej! Moment! - usłyszała na moment przed tym nim na jej łokciu zacisnęły się palce szatynki. Semira odwróciła się, nawet nie przywołując przyjaznego wyrazu twarzy. Zaszczyciła Chris spojrzeniem tak jadowitym, że przypominał on jedynie wzrok węża, obserwującego mysz na chwilę przed atakiem. Mimo wszystko Virus nie cofnęła się. - Uno: Jak to zrobiłaś? Due: A co z moją nagrodą?! Obiecałaś mi przecież!
     Semira nieomal usłyszała jak Espen przewraca oczami, bo z pewnością ten gest towarzyszył długiemu westchnięciu mężczyzny. Jej cierpliwość także powoli się kończyła, choć przecież Chris jeszcze nie zrobiła nic złego. Jedynie nie wiedziała, że czas Isati w tej chwili jest wyjątkowo cenny.
     - Jestem ogniem. - odparła, świadoma tego, że w zasadzie niczego nie wyjaśnia. Niby dlaczego miałaby tłumaczyć się komuś takiemu jak Chris? - Ogień bywa nieprzewidywany.
     Po tych słowach wyszarpnęła rękę z uścisku dziewczyny i ruszyła przed siebie. Tym razem była głucha na jej głośne protesty.

      - Myślisz, że ta noc kiedykolwiek dobiegnie końca? - spytała Semira, obserwując swojego asystenta przez kieliszek szampana. Isati oficjalnie zakończyła swój udział w akcji Szczurów i wracała ku Messiah Union, gdzie bezzwłocznie musiała rozprawić się z pewnym wyjątkowo nieuczciwym handlarzem, który łudził się, iż ujdzie mu płazem oszukanie królowej. Jej limuzyna, godna osoby pokroju Ifryt czy Azmery, była całkiem dobrze zaopatrzona. Stąd kieliszek w dłoni Meraffe oraz miseczka truskawek w czekoladzie na pobliskim podłokietniku.
     - Kiedyś na pewno się skończy. - odpowiedział jej, mimo wszystko wyglądając przez okno. Espen wydawał się być zmęczony, ale nie skarżył się na nic. Semira podziwiała fakt, iż nigdy nie narzekał. Jego obowiązkiem było towarzyszyć Isati i sumiennie się z tego wywiązywał niezależnie od okoliczności. Był dobrym asystentem i powiernikiem tajemnic. Jednak Espen jakkolwiek fantastycznie nie sprawdzałby się w swojej roli nadal był tylko człowiekiem, a ludzie potrzebują od czasu do czasu odpoczynku.
     - Nie chcę abyś towarzyszył mi, gdy pójdę do Enrique. - zaczęła powoli. Blondyn przestał wpatrywać się w okno i skupił wzrok na twarzy swojej rozmówczyni.
     - Ifryt... Z całym szacunkiem, ale...
     - Ciii... - przerwała mu, przykładając palec do ust. - Wiem, że uważasz to za nie najlepszy pomysł. Wiem też, że poszedłbyś za mną do piekła, gdyby zaszła taka konieczność. Jednakże poradzę sobie. Przecież wiesz... - wyciągnęła w stronę Norwega miseczkę truskawek, a on poczęstował się.
     - Nie jestem pewien. - odparł, obracając w palcach owoc - Zrobiłem coś nie tak jak trzeba?
     - Och, Espen... Jesteś niezastąpiony. - kobieta uśmiechnęła się do niego. Nie wydawał się być jednak przekonany. - Dlatego chcę podarować ci odrobinę wolnego czasu. Dzisiaj szybciej skończysz swoje obowiązki.
     - W tym rzecz. Ifryt, ty nie dajesz mi wolnego. - odparł, mrużąc podejrzliwie oczy.
     - Przecież wiem - Semira przewróciła oczami. - Czas najwyższy to zmienić.
     - Ale...
     - To nie podlega dyskusji. - ucięła ostro.
     Norwegowi zostało jedynie skinąć głową w podziękowaniu i wrócić wypatrywania czegoś za oknem. Zacisnął pięści, przypadkiem miażdżąc trzymaną w palcach, zapomnianą przez niego truskawkę. Przeklął w swoim języku, rozglądając się za jakąś chusteczką. W końcu znalazł takową - Isati, śmiejąc się cicho  podała mu przewieszony przez uchwyt wiaderka z lodem i szampanem ręcznik.
     - Najwyraźniej przydadzą ci się nowe spodnie od garnituru. Czerwony nie jest twoim kolorem. - skomentowała jeszcze szczerze rozbawiona tą sytuacją.

     Enrique wyglądał jak siedem nieszczęść. Przynajmniej tak zastała go Isati, gdy zeszła do piwnic wieżowca. Brudna obszarpana koszulka i porozrywane dżinsy świadczyły o tym, że nie obchodzono się z nim delikatnie. Strój Latynosa mocno kontrastował z obcisłym, czarnym kostiumem Ifryt. Poza tym twarz Semiry pozostawała idealna, podczas gdy Enrique parzył na jej obliczę jednym częściowo zapuchniętym okiem, bo drugiego wcale nie był w stanie uchylić, a ślady zakrzepłej krwi bez wątpienia nie były dziełem przypadku.
     - Któryś z naszych chłopców stracił cierpliwość - wyjaśnił pospiesznie jeden z popleczników Isati i wskazał trójkę goryli przy wejściu. Semira jednak nie zaszczyciła go choćby spojrzeniem, nadal krytycznie przypatrując się zdrajcy. W podkreślającym jej naturalne walory stroju przypominającym fakturą łuski prezentowała się zgoła bardziej nieludzko niż zwykle i czuła się z tym nad wyraz dobrze. Gestem odwołała jej ludzi i zaczekała aż zostaną z Enrique całkowicie sami.
     - A więc mnie okradłeś, prawda? - zagaiła w końcu, podchodząc ku związanemu, zdradzieckiemu Latynosowi. Obcasy zastukały groźnie na betonowej podłodze. Pomieszczenie w którym się znaleźli nie było ani trochę wystawne. Betonowa klatka, której wejścia pilnowały grube, pancerne drzwi służyła wyłącznie wymierzaniu sprawiedliwości na własną rękę. Isati lubiła ten pokój w podziemiach - krzyków torturowanych nie dało się usłyszeć na powierzchni.
     - JA?! Ja przecież nigdy bym cię nie... - przerwał mu dobrze wymierzony cios otwartą dłonią w policzek. - Zrobisz mi krzywdę.
     - Nie będzie mi z tego powodu przykro. - oznajmiła, po czym chwyciła mężczyznę za kręcone, ciemne włosy i obejrzała jego twarz z każdej strony - Ależ paskudnie cię poturbowali. Widać jeszcze nie dość, byś zmądrzał. Zmienimy to.
     - Od kiedy to katujesz swoich więźniów? - Semira przysięgłaby, że usłyszała w głosie Enrique rosnący strach. Odpowiedział mu mrożący krew w żyłach, perlisty śmiech.
      - Każdy sposób dobry, by dowiedzieć się prawdy. - odparła ze wzruszeniem ramion, podchodząc do ustawionego pod ścianą metalowego stolika na kółkach. Chwyciła za teleskopową pałkę i szybkim ruchem nadgarstka rozłożyła ją. Niespiesznym krokiem wróciła ku Latynosowi.
     - Przemyśl to jeszcze, Ifryt... - Enrique szarpnął się w daremnej próbie ucieczki.
     - Znaczysz dla mnie nie więcej niż rozdeptany na bruku karaluch. - wycedziła, opierając koniec pałki na policzku bruneta. - Na twoim miejscu uważałabym na słowa, ale skoro jesteś tak rozmowny to doskonale się składa. Możemy zagrać w drobną grę.
     - Grę? - powtórzył i oblizał nerwowo pękniętą wargę. - Jaką, do cholery, grę?
     - Boisz się mnie. - zauważyła Meraffe - Dobrze. Powinieneś się bać. - zamachnęła się i uderzyła go. - To prosta gra. Ja zadaję ci pytania, a ty mi odpowiadasz. Każde pytanie ma swoją cenę.
     - Jaką cenę? O czym ty do diabła mówisz?!
     - Przecież nie mogę cię póki co zabić. Pomieszkasz trochę w Messiah Union nim podejmę decyzję co z tobą zrobić. Wbrew pozorom ukaranie kogoś dla przykładu nie jest proste, a do tego czasu musisz mieć jakieś warunki. Teraz o nie zawalczysz.
     Enrique poruszył się niespokojnie, wodząc wzrokiem za przechadzającą się przed nim Semirą. Kobieta splotła dłonie za plecami i zdawała się całkiem dobrze bawić.
     - A jeśli odmówię?
     - Pożegnamy się znacznie szybciej niż myślisz. - ostrzegła - Ale oboje tego nie chcemy.
     - Rozumiem... - mruknął Latynos.
     - Spytam raz jeszcze. Okradłeś mnie?
     - Nie, nie okradłem. - odpowiedział machinalnie, choć miał świadomość tego, że Ifryt doskonale zdaje sobie sprawę z kłamstwa. Nie byłoby go tu, gdyby miał czyste sumienie.
     - Kłamiesz, mój drogi. Właśnie w ten sposób pozbawiłeś się kilku najbliższych kolacji.
     - No dobra! Okradłem!
     - Za późno. - Ifryt uśmiechnęła się do niego niebezpiecznie. - Teraz powalczysz o łóżko... Dlaczego to zrobiłeś?
     Ifryt nie mogła wiedzieć, że jej ludzie wcale nie odeszli aż tak daleko, ani nie zajęli się swoimi sprawami. Co więcej, zebrali się tłumnie w pokoju monitoringu, by móc widzieć cały proceder, ciesząc się, że to nie oni zajmują miejsce na chybotliwym krzesełku zamknięci sam na sam z rozzłoszczonym demonem. Nie omieszkali także stawiać zakładów na to ile ich niegdysiejszy kolega wytrzyma i kiedy złamie się ostatecznie. Swoista rozrywka, której się oddawali utwierdzała ich tylko w przekonaniu, że wybrali dobrą stronę frontu. Ci, którzy sprzeciwiali się królowej lub twierdzili, że są od niej sprytniejsi nie zwykli żyć długo.
     Całe przesłuchanie skończyło się znacznie szybciej niż Meraffe przypuszczała. Nie dowiedziała się zbyt wiele i proporcjonalnie do tego odbierała Enrique kolejne "wygody". Z czasem jednak zabrakło jej pytań, a Latynos wydawał się być dostatecznie zgnębiony, by nie mieć niczego do powiedzenia. Semira także była już zmęczona, gdy wchodziła do windy. Wcisnęła przycisk z numerem piętra, gdzie mieściły się jej apartamenty. Odetchnęła dopiero, gdy drzwi się zamknęły, a winda ruszyła.
     - To była wyjątkowo długa noc... - mruknęła do siebie, ciesząc się na myśl o własnym łóżku. Noc łowów wreszcie dobiegała końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz