Sylvain słysząc propozycję pomocy wyszczerzył się jeszcze bardziej i spojrzał wyzywająco na Chiena. Ten natomiast zerknął na siedzącego na suficie Echo w niemym ,,I coś ty najlepszego zrobił?”. Chłopak nie za bardzo zrozumiał o co chodziło w tym wyrzucie. Przecież chciał tylko pomóc, a wnioskując po szczęściu wymalowanym na twarzy Francuza trafił w dziesiątkę. Felix od usłyszenia słów ,,uzbrojony śmigłowiec” (podkreślmy: padających z ust Berthiera) przysłuchiwał się pilnie rozmowie i również nie wyglądał na przekonanego.
- Sylve, nie chcę ci niszczyć marzeń - zaczął ostrożnie - ale chyba obejmuję stanowisko Duonga: jak ty chcesz ukraść śmigłowiec z bazy wojskowej i ujść z tym bez zwrócenia na siebie uwagi?
- Po pierwsze: uwagę to ja na siebie na pewno zwrócę, Kolczatko. Przecież o to mi właśnie chodzi. Chyba, że nie słyszeliście wcześniej słowa ,,atencjonalny”... - szatyn zmarszczył brwi.
Cup wyjechała spod biurka z zamiarem wyrecytowania odpowiedniej definicji, ale Jekyll, tylko połowicznie skupiona na swojej pracy, delikatnie wsunęła ją z powrotem.
- Po drugie - kontynuował Leviathan, w przerwie zakładając ręce na piersi. - Czy ty, Brutusie, właśnie powiedziałeś, że wolisz stanąć po stronie faceta, przed którym wczoraj trzeba było cię ratować?
- Wcale nie! - obruszył się natychmiast Ćwiek. - Znaczy, nie, że trzeba mnie było ratować, a nie, że nie staję po... - chłopak zaplątał się we własnej myśli. Potrząsnął głową i zmienił temat: - Chodzi mi o to, że jeśli teraz, w początkowej fazie wielkiego planu Fery, coś trafi szlag, to wszyscy będziemy mieli przesrane. A ZWŁASZCZA ci, którym szefowa tymczasowo nadała więcej władzy niż reszcie. I ty do nich należysz, Sylve. Nie mówimy tu o kradzieży zabawki, tylko cholernego śmigłowca! Jeśli ktoś połączy jego zniknięcie z nami, Fujiyama może zacząć mieć się na baczności. Mieliśmy uśpić jego czujność, a nie ją nakręcać!
Jekyll westchnęła pod nosem, decydując się w końcu wtrącić do rozmowy. Odepchnęła się od swojej części biurka i przejechała na obrotowym krześle aż do stolika, zatrzymując się twarzą do dyskutujących.
- Skąd pewność, że skojarzą kradzież z nami? - zapytała wprost, wyczekująco patrząc bursztynowymi oczami na Felixa.
Chyba wybiła go z rytmu. Australijczyk nie za bardzo wiedział jak odpowiedzieć.
- Kradliście już wcześniej podobną artylerię, że z miejsca trafilibyście na listę podejrzanych? - kontynuowała dziewczyna. - Z tego co wiem, to do tej pory Szczury nie prowadziły działalności takiego kalibru. Uprowadzenie śmigłowca podchodzi pod działalność terrorystyczną. To byłaby pierwsza taka akcja w wykonaniu zwykłego gangu.
- Jak na ,,zwykły gang”, to całkiem sporo tutaj mutantów i ludzi po wykształceniu wojskowym... - zauważył Chien.
- I tego nikt o nas nie wie - Violet skinęła Wietnamczykowi głową. - Zastanów się, Fel: to pierwsza taka sytuacja w historii Szczurów, gdy nad jedną akcją pracuje tylu ludzi o tak zróżnicowanych zdolnościach. Policja na pewno już zorientowała się po pozostawionych przez was ,,śladach”, że Fera ma pod swoją komendą nietypowe zbiorowisko, ale nie spodziewają się przecież, że mogłaby skłonić do współpracy AŻ tyle ,,dziwadeł”. Patrząc na nowego mutanta lub cyborga pierwszym pytaniem jakie sobie zadają musi być ,,Co to jest i jak to powstrzymać?”, a dopiero potem ,,Czy dla kogoś pracuje?”. Poza tym, zamierzamy okraść wojsko...
- Zamierzamy?! - ucieszył się Levi.
- ... które skupi się na bezpieczeństwie całej wyspy i nie będzie chciało podawać nikomu szczegółów, dopóki samo ich nie wyjaśni. Podejrzenia w pierwszej kolejności padną na jakiekolwiek grupy terrorystyczne działające w pobliżu Megalopolis lub nawet kraje słynące z agresji, a nie na gang, który nigdy nie próbował czegokolwiek graniczącego z zamachem stanu.
Ćwiek i Chien patrzyli na Violet ze sporym niedowierzaniem.
- Skąd się znasz na procedurach podejmowanych w przypadku kradzieży pojazdów wojskowych? - zapytał pierwszy.
- To chyba oczywiste, że wojsko będzie stawiało w pierwszej kolejności na najgorsze - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Nie trzeba być żadnym specjalistą, wystarczy spojrzeć na podobne sytuacje z ostatnich lat. W tych czasach zamachy terrorystyczne są na porządku dziennym i każdy chce im zapobiec. Atak na Fujiyamę może się okazać jeszcze mniej oczywisty w obliczu zagrożenia międzynarodowego.
- Sugerujesz, że akcja w bazie wojskowej mogłaby wręcz odwrócić uwagę od gangu? - Felix wrócił do przerwanego tematu.
- Na pewno będzie na tyle głośna, że przysłoni serię morderstw w pozostałych miastach - wtrącił się Legion, a Jekyll posłała mu dziękczynny uśmiech.
- Na naszą korzyść działają dodatkowo usilne starania Fujiyamy, by o jego handlarzach nikt nie wiedział - podkreśliła. - Jeśli nie mają w Megalopolis bliskich przyjaciół lub rodziny, zanim ktoś zauważy ich zniknięcie minie kilka dni. A przez ten czas na głowie przywódcy triady klanów będą siedziały jeszcze inne zmartwienia, jak choćby Osoku i obiecany przez Martin przewrót na rynku narkotykowym. Wobec zmartwień dotykających go bezpośrednio, wiadomość o zniknięciu śmigłowca z bazy wojskowej nie będzie dla niego tak istotna.
- Przypomni sobie o tym dopiero wtedy, gdy Takahachi zobaczy go w akcji... - haker spojrzał na Sylve. - Bo zgaduję, że właśnie po to potrzebujesz okradać bazę wojskową.
Berthier wyszczerzył się ponownie.
- Czytasz mi w myślach, mon ami - odparł krótko.
Lafresque spojrzała po kolei na wszystkich i uznając, że nikt już nie zamierza się kłócić, uśmiechnęła się tryumfalnie.
- No, to ja wracam do swoich spraw - ogłosiła i odepchnęła się z powrotem w stronę biurka. - Ty Fel też powinieneś! - rzuciła oddalając się.
Przy stoliku został Chien i Sylvain. Częściowo można byłoby do tego grona zaliczyć także Hermesa, chociaż teoretycznie nie siedział ,,przy” stoliku, a raczej nad nim, wciąż pilnie przysłuchując się wymianie zdań z sufitu. Ze swojej pozycji patrzył na wszystkich wyginając głowę do góry i tkwił już tak właściwie od rana, czasem tylko obracając się w stronę czegoś bardziej interesującego. Violet już zdążyła go zapytać przed przyjściem Sylve, czy nie boli go szyja, ale chłopak tylko spojrzał na nią pytająco. Całe swoje ziemskie życie patrzył na świat z przeróżnych kątów i ani razu nic go nie bolało.
Większy problem mogli mieć jego rozmówcy, jak Sylve, który odchylił głowę całkiem do tyłu, chcąc porozmawiać z Echo oko w oko. Mimo niewygody nadal się uśmiechał.
- Błękitny przyjacielu! - zaczął. - Przekonaj mnie teraz dlaczego miałbym wcielić cię w swój plan.
Kreatora niezmiernie ucieszyło nazwanie go przyjacielem. Pojaśniał wesoło i bez dłuższego zastanowenia przeszedł do wyjaśnień:
- Potrafię manipulować grawitacją...
Te trzy słowa wystarczyły, by na twarzy Francuza odmalowały się najpierw zaskoczenie, jakby właśnie uświadomił sobie coś oczywistego, a potem wyraz człowieka, który właśnie wpadł na genialny plan. Podniósł do góry palec na znak, że usłyszał wystarczająco, co Merkurego nieco zdziwiło.
- Jeśli dobrze myślę... to może być nieoceniona pomoc - mężczyzna pochylił się z powrotem do przodu kierując wzrok kombintora na Wietnamczyka. - Czy baza wojskowa niedaleko Shangri-La wygląda jak większość baz wojskowych?
- Co masz na myśli? - żołnierz zmarszczył brwi.
- Wiesz, kompleks budynków na zadupiu otoczony grubą siatką z jakimś drutem kolczastym.
- Wszystko by się zgadzało, poza jednym - naprostował Chien. - Na płoty natkniesz się właściwie wszędzie wewnątrz, ale główną linią zabezpieczeń jest mur wysoki na dwa piętra, obłożony monitoringiem. I drutem kolczastym na szczycie - dodał, uprzedzając malujące się na twarzy Francuza pytanie.
- Czyli ,,Park Jurajski” - mruknął do siebie Sylve, jakby był przygotowany na podobny scenariusz. Spojrzał z powrotem do góry. - Echo, tak czysto hipotetycznie, dałbyś radę wyrzucić siebie i dorosłego człowieka wyżej niż dwa piętra w górę?
Hermes prychnął oburzony i założył ręce na persi.
- Jeszcze się pytasz. Patrzysz na gościa, który wskoczył na dach Messiah Union - oświadczył dumnie, wskazując kciukiem na siebie.
Chien zmarszczył brwi, jakby nie do końca mu wierzył. Kreatora wcale to nie dziwiło. Przyzwyczaił się do faktu, że ludzie uznają jakiekolwiek jego relacje za bajki. I tym razem mówił prawdę, oczywiście. Echo nie należał do osób lubiących chwalić się na prawo i lewo bez najmniejszego sensu. Naprawdę kiedyś z nudów sprawdzał jak wysoko mógłby wyskoczyć, ale nie zatrzymał się wtedy od razu na wierzowcu. Po prostu przekręcił własne przyciągnie o sto osiemdziesiąt stopni i leciał do góry do momentu, w którym miasto nad jego głową miało rozmiar mapy ściennej. Dopiero spadając zdecydował się wylądować na Messiah Union. Nie było jednak potrzeby dzielić się całą historią - Sylvainowi bez wątpienia wystarczało porównanie do konkretnego budynku. Na dodatek chłopak nie był do końca pewien, czy poradziłby sobie równie dobrze, gdyby musiał przy okazji pilnować drugiej osoby. Nie, żeby jej nie dał rady unieść... gorzej by było z pamiętaniem o ściągnięciu bezpiecznie na dół dwóch obiektów zamiast jednego.
- Nie mam pojęcia, kto mi cię tutaj zesłał - zaczął Leviathan - ale chyba odstrzelę mu tutaj ołtarzyk. Może dostalibyśmy więcej takich Echo.
- Hej! Ja jestem jedyny w swoim rodzaju - chłopak znowu się naburmuszył. - DOSŁOWNIE - dodał po kilku sekundach przerwy.
- Dobra, wróćmy do twojego ,,planu” - wtrącił się Legion. - Chcesz zakraść się pod mur bazy wojskowej, przeskoczyć przez niego prosto na widoku kamer...
- Hej, od czegoś mamy kolegę Kolczatkę, prawda? - Francuz uśmiechnął się w stronę Ćwieka. Ten obrócił się z zamyśloną miną.
- Tia... to chyba najmniejszy problem - stwierdził, po czym wstał i zajrzał do swojego małego warsztatu za monitorami. Gdy wrócił rzucił Sylve jakieś urządzenie wielkości i kształtu krążka do hokeja. Berthier doskonale wiedział co to jest...
- Zagłuszacz. Pierwszorzędnej, australijskiej roboty - oświadczył tryumfalnie, pokazując przedmiot Wietnamczykowi.
- Obszar działania powinien wam wystarczyć. Tylko uważajcie przy montażu: któraś z kamer może was zauważyć zanim dotrzecie do muru - uprzedził haker wracając na swoje miejsce.
- Tym się nie martw, Fel - mężczyzna machnął niedbale ręką. - Mam już pomysł co z tym zrobić...
- To nie rozwiązuje ostatniej luki - naciskał Chien. - Gdzie ty zamierzasz ukryć śmigłowiec aż do finału planu Fery?
- Mam już jedno miejsce na myśli - Sylvain pochylił się lekko do przodu, łącząc palce dłoni. - Ślicznotka miłym zbiegiem okoliczności pokazała mi wczoraj Norę. A tam, żeby było jeszcze lepiej, mamy już wpływowego człowieka, którego nikt nie odważy się zapytać o sens ukrywania machiny latającej w środku miasta.
- Byliście w Norze? - Felix znowu obrócił głowę w ich stronę. - To dlatego wróciliście w towarzystwie Charon.
- Skoro już o niej mowa, masz może jej numer telefonu? - zapytał Levi.
- Pfft, za kogo ty mnie masz? - chłopak odblokował telefon i znalazł odpowiedni kontakt. - O co mam pytać?
- Czy w drzwiach garażowych do Nory zmieści się ciężarówka wioząca śmigłowiec - podyktował Francuz.
Ćwiek zamarł na chwilę z palcem wiszącym nad przyciskiem ,,Zadzwoń”. W końcu westchnął i przyłożył komórkę do ucha.
- To chyba jakiś Dzień Dziwnych Rozmów Telefonicznych... - mruknął do siebie.
Echo zwykle nie używał takich słów, ale ocena Sylvaina była wyjątkowo trafna: bazę otaczało zadupie.
Nie takie straszne, co prawda, bo do Shangri-La było jakieś dziesięć minut samochodem - przemysłowe przedmieścia widać było nawet w oddali. Charon okazała się na tyle miła, że poza przetrzymaniem u siebie śmigłowca (jakkolwiek jej ta prośba nie zdziwiła) zaproponowała, że przewiezie Sylve i Echo z Elizjum na miejsce. Hermes normalnie pewnie nadążyłby za samochodem, zwłaszcza, że drogę techniczną, którą się poruszali, otaczały drzewa. Przeskakiwanie z jednego na drugie nie byłoby niczym trudnym, ale zanim to zaproponował, przypominał sobie, że nie powinien rzucać się w oczy aż Sylve nie uzna tego za stosowne. W końcu nawet w popołudniowym słońcu chłopak byłby z daleka widoczny. Dlatego też wsiadł na tylne siedzenie... i z miejsca stwierdził, iż nigdy nie polubi podróżowania w taki sposób.
Po dwóch godzinach jazdy (czyli gdzieś koło czwartej po południu) Lena skręciła w bardziej ,,udeptaną” drogę i chwilę potem trójka Szczurów wysiadła. Gdy Echo stanął w końcu na własnych nogach z pewnym zaskoczonieniem stwierdził, że zatrzęsły mu się kolana. Wyraźny sygnał, by nie wsiadać potem z Sylve do ciężarówki, stwierdził w myślach, po czym dołączył do reszty.
Z łagodnego zbocza mieli całkiem dobry widok na mur - drzewa wokół bazy ścięto, by nic nie utrudniało kamerom namierzenia kogokolwiek lub czegokolwiek wyłaniającego się z lasu. Za nim również było sporo pustego miejsca, aż do o połowę niższej drucianej siatki. Dopiero tam zaczynał się wybetonowany plac. Przynajmniej ruch wewnątrz nie był wielki. Mimo to Lena skrzywiła się lekko i podała lornetkę Sylve.
- Jesteś pewien, że dacie radę tam w ogóle podejść, zanim was zauważą? - zapytała sceptycznie. - Jeśli wszystko jest jeszcze dodatkowo zautomatyzowane, to nie będziecie mieli nawet pięciu minut na dotarcie pod mur i skok.
- MAM. PLAN. Ile razy muszę wam to jeszcze powtórzyć? - odparł Sylvain i zaczął grzebać w kieszeniach.
Hela zerknęła tylko kątem oka na Echo, jakby u niego też spodziewała się zobaczyć coś na kształt zwątpienia. Chłopak jednak był zbyt podekscytowany, by się czymkolwiek martwić. To nie będzie największy skok w jego karierze, ale i tak zapowiadał się świetnie. W końcu rzadko miał okazję latać z kimś, kto tego faktycznie chciał. A zabawa za murem zapowiadała się jeszcze ciekawiej.
W końcu kobieta wzruszyła ramionami.
- W sumie to nie mój problem - stwierdziła ruszając z powrotem w stronę swojego samochodu. - Wracam do Elizjum przygotować miejsce w Norze. Dajcie znać wieczorem zanim dojedziecie.
Merkury pomachał jej ręką gdy odjeżdżała. Sylve również do niego dołączył. Gdy zniknęła między drzewami, Francuz przeciągnął się i zatarł dłonie.
- Teraz nie ma odwrotu, niebieski świtliku - powiedział. - Jeśli wrócimy do bazy z niczym, wystawimy się na pośmiewisko i udowodnimy rację żołnierskiemu pieskowi. Tak być nie może. Obiecałem też ślicznotce rozróbę w Akai Hari i nie zamierzam jej zawieść. Jesteś gotowy?
- Palce mnie świerzbią - chłopak niemal podskakiwał w miejscu. - To dobry znak?
- Jak najbardziej - zapewnił go Sylve z uśmiechem.
Zagłębili się w las. Tym razem Hermes już nie mógł się powstrzymać i wlazł na najbliższe drzewo. Niektóre były na tyle wysokie, by mógł zatrzymywać się na ich pniach. Przeskakiwał więc co jakiś czas nad Sylvainem, na tyle nisko, by korony dalej go kryły. Jedno musiał przyznać: ściganie samochodu na takiej wysokości byłoby cholernie ciężkie. Nie cierpiał być ograniczany w jakikolwiek sposób.
Po kilku minutach dotarli do granicy wyciętego terenu. Berthier rozejrzał się i zaklął pod nosem.
- Za daleko - stwierdził. - Niemożliwe, by wszędzie byli tak dokładni... w którymś miejscu musi być bliżej do muru.
Merkury wskoczył z powrotem na pień i wspiął się ostrożnie na tyle wysoko, by mógł obserwować mur ponad koroną niższych drzew. Sylve miał rację - niedaleko od nich znajdował się róg, przy którym z lasu wystawał cypel z młodszych drzew. Zeskoczył bezgłośnie na dół i wskazał Francuzowi kierunek.
Gdy podeszli do muru tak blisko, jak tylko pozwala im na to osłona i zasięg kamer, Levi wyjął zagłuszacz Felixa. Sylve sprawnie odczepił orignalne mocowania i w ich miejscu zamontował urzędzenie przypominające przyssawkę.
- Co to takiego? - zapytał Echo.
- Bardzo mocna przyssawka - wyjaśnił w skrócie Berthier, potwierdzając początkowe przypuszczenia Kreatora. - Jest automatyczna, więc nie musimy zakradać się pod mur, by przyczepić do niego zagłuszacz.
Po tym krótkim wyjaśnieniu wstał i ocenił na oko dobre miejsce pod półkulistymi kamerami - dwoma wiszącymi po obu stronach rogu. Następna była dopiero dziesięć metrów dalej i mogła ich jeszcze zobaczyć. Merkury jednak był pewien, że będą w stanie przeskoczyć tuż przy rogu, minimalnie poza zasięgiem działających kamer.
- To będzie najpiękniejszy rzut w mojej karierze - stwierdził Leviathan. Włączył zagłuszacz, pocałował jego krawędź na szczęście, wziął mocny zamach i rzucił urządzeniem.
Krążek przeleciał dystans dzielący dwójkę Szczurów od muru, lądując tuż przy jego podstawie. Przyczepił się do ściany mniej więcej na wysokości jednego metra. Czerwone światełka kamer zgasły, zwiastując sukces pierwszego etapu planu.
- ZA TRZY! - rzucił tryumfalnie Sylve.
- Ładny rzut - skomentował Echo.
- Dziękuję - mężczyzna uśmiechnął się. - A teraz powiedz mi, co potrzebuję wiedzieć, by polecieć w górę i wylądować po drugiej stronie.
- Po prostu biegnij przede mną - odpowiedział Hermes. - I postaraj się nie zwrócić zawartości żołądka po drugiej stronie... mogę tobą trochę zakręcić przy lądowaniu - dodał.
- W imię nauki zrobię wszystko - zapewnił go Levi pewien siebie. Założył na twarz maskę i uniósł kciuk do góry.
Merkury skinął głową i ruszyli biegiem w stronę muru. Chłopak pilnie śledził oldegłość dzielącą Francuza od ściany. Widział już oczami wyobraźni trajektorię lotu nad dwupiętrowym murem i zdobiącym go drutem kolczastym. W końcu skupił się na samym Sylve. Odwrócił grawitację najpierw jego, a potem własną. Mężczyzna mając wrażenie, jakby spadał, odruchowo obrócił się nogami do góry. Echo normalnie też by to zrobił (uwielbiał robić fikołki w powietrzu), ale tym razem musiał skupić się na bezpiecznym postawieniu Berthiera z powrotem na ziemi. Na odpowiedniej wysokości grawitacja stopniowo zaczęła ciągnąć ich w dół, ponownie obracając Levim. Tuż przed samym lądowaniem Echo poderwał go delikatnie jeszcze raz do góry i z powrotem przyciągnął do ziemi, by złagodzić upadek. Francuz wylądował na miękkich nogach, ratując się wymachiwaniem rąk przed upadkiem na kolana. Ostatni szybki obrót - nie widoczny, ale na pewno odczuwalny - musiał zadziałać na niego zdecydowanie gorzej od samego skoku. Merkury sekundę później stanął obok niego. Zadowolony, poklepał towarzysza po plecach.
- Gratulacje! - powiedział wesoło. - Właśnie zrobiłeś perfekcyjne salto do tyłu nad dwupiętrowym murem.
Sylve? Jak wrażenia? :3
,,A ZWŁASZCZA ci, którym szefowa tymczasowo nadała więcej władzy niż reszcie. I ty do nich należysz, Sylve." HA! I tutaj Fera albo nie wiedziała co robi, ALBO - co jeszcze mniej prawdopodobne - zaufała wariatowi > <
OdpowiedzUsuńChociaż z drugiej strony... Tak patrząc jak ładnie się wszystko zazębiło (wcale nie tak, że mój plan nie brzmiał tak mądrze i z pożytkiem dla reszty). NIECH ŻYJĄ ATENCJONALNI ANTYGRAWITACYJNI WARIACI!
HIP HIP - HURA!
Usuń