piątek, 13 lipca 2018

Od Pandory - Zaproszenie

        - Po co pani karabin?
    Pandora otworzyła leniwie jedno oko. Co mnie podkusiło do przejazdu tramwajem?, przeszło jej przez myśl, gdy zobaczyła siedzącego obok niej chłopca. Eden o żadnej porze nie był pusty. Nie ważne, czy była trzecia po południu czy w nocy, w tramwajach kursujących na wysokości pierwszego piętra zawsze było tłoczno. Dopiero wyżej tłumy się przerzedzały, ale Erro póki co nie miała potrzeby udawać się dalej. Jej instrukcje były jasne: dotrzyj do Edenu, przedostań się z dworca do centrum względnie nie niszcząc niczego wokół i czekaj na telefon. Wykonalne, ale nudne.
    Z tej nudy niemal chciało jej się spać. Siedziała więc sobie w kącie ostatniego wagonu, cicho niczym mysz kościelna i zmrużyła oczy, trwając w stanie pół snu przez prawie cały kurs dworzec - centrum. Prawie, bo ktoś zdecydował się ją zaczepić.
    Zerknęła kątem oka, czy dzieciak nie zwrócił na nią przypadkiem niechcianej uwagi. Całe szczęście reszta pasażerów albo miała ją w dupie, albo spoglądała na nią ze skromnym zainteresowaniem, tak dobrze znanym wszystkim mundurowym. Z jakiegoś powodu cywile widząc, że ktoś nosi przy sobie broń z miejsca stwierdzali, iż najwyraźniej ma na to pozwolenie władz, skoro wcale jej nie ukrywa. Martwili się dopiero wtedy, gdy domniemany mundurowy zaczynał strzelać.
    - Nie wiem - odpowiedziała i ziewnęła przeciągle. - Może ty mnie oświecisz.
    - Ma pani uniform BOPE - zauważył chłopiec.
    Erro wyprostowała się nagle. Obróciła głowę w stronę przypadkowego rozmówcy, tym razem patrząc na niego z niejakim podziwem. Miała wrażenie, jakby minęły lata od ostatniego czasu, gdy ktoś rozpoznał w niej członkinię brazylijskiej żandarmerii. Nie pamiętała już kto to był, możliwe, że Charon lub inny wojskowy. Była pewna tylko tego, że nie było to dziecko.
    - No proszę, nakryłeś mnie - odpowiedziała, uśmiechając się lekko. Może nawet przyjaźnie, ale czaszka na jej twarzy raczej od tego nie złagodniała. - Skąd to wiesz?
    - Babcia pokazywała mi kiedyś beret dziadka. Miał taką samą naszywkę - wskazał palcem beret Pandory. - Dużo mi opowiadała o dziadku. Był bohaterem.
    - Nie wątpię, młody - kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie.
    - Pani też jest bohaterem?
    Wendigo niemal udławiła się własnym śmiechem. Powstrzymała się od wybuchu, zasłaniając pięścią usta i wydymając policzki. Zamiast tego udała atak kaszlu, starając się, by nie brzmiał sarkastycznie. Dzieciak jednak nadal czekał na potwierdzenie swojej tezy, a następna stacja była jeszcze zbyt daleko, żeby się od niej zgrabnie wymigać.
    - W porównaniu do twojego dziadka pewnie i tak jestem nikim - odpowiedziała wymijająco.
    Zanim zdążył zadać kolejne pytanie, z pomiędzy ludzi przepchnęła się jakaś starsza pani i spiorunowała młodego wzrokiem. Chłopiec zerwał się ze swojego miejsca, kierując się w stronę, z której przyszła. Potem babcia (jak domyśliła się Wendigo) spojrzała z byka na Erro i ruszyła za wnukiem. Szczurzycy aż ciarki przeszły po plecach. Dziadek mógł być bohaterem, pomyślała, ale babcia wygląda jak dyktator.
    Do ostatniej stacji nikt już jej nie zaczepiał.
    Tramwaj zjechał łagodnie z wysokości pierwszego piętra do poziomu chodnika, zatrzymując się na podłużnej wysepce między dwoma pasami szerokiej ulicy. Pandora wysiadła, od razu ruszając na drugą stronę. Dopiero tam przystanęła i rozejrzała się. Pierwsza część planu zrealizowana... ale co dalej? Godzina jazdy z Elizjum, dwadzieścia minut w tramwaju, a dalszych instrukcji dalej nie dostała. Dla pewności spojrzała jeszcze raz na telefon, ale nikt nie próbował się do niej dodzwonić. Westchnęła znudzona i, nie mając żadnych lepszych pomysłów, ruszyła przed siebie licząc, że może wydarzy się coś ciekawego zanim straci cierpliwość.
    Za którymś już rogiem zobaczyła kwadratowy placyk. Chodnik o szerokości około jednej trzeciej całego placu prowadził prosto do drzwi prostego wieżowca, typowego dla architektury Edenu. U jego podstawy przechodził kolejny deptak z kocich łbów. Idealnie na środku znajdowała się okrągła, skromna fontanna, omijana przez chodnik węższymi łukami. Wolne miejsce zajmowały klomby z posadzonymi już młodymi drzewkami. Przy niskich murkach stały nowiutkie drewniane ławki.
    Pandora usiadła na jednej z nich, wyciągając nogi przed siebie tak daleko, dopóki jeszcze siedziała na ostatniej desce. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc między dwoma drzewkami na budynek. Nad podwójnymi drzwiami wisiała nazwa - ,,Tempest Centre" - złożona z wąskich, srebrnych liter. Po ledwo widocznych zarysach biurek na niższych piętrach Erro domyśliła się, że było to budynek wykorzystywany w całości jako biurowiec. Może jakieś centrum marketingowe, wnioskując po nazwie. Nie wyglądał jednak na używany. O tej porze dnia w środku powinien być spory ruch, prawda? Biurka powinny być jeszcze zajęte przez ludzi wyczekujących błogosławionej ostatniej godziny pracy. Kobieta podniosła głowę i obróciła się bokiem na ławce, chcąc dla pewności spojrzeć na hol. Za szklanymi drzwiami było równie martwo - mogła zobaczyć pustą recepcję.
    Nagle zadzwonił jej telefon. W końcu, pomyślała, wyciągając go z kieszeni. Numer był zastrzeżony, jak każdy, który odbierała. Spodziewała się usłyszeć Ćwieka lub resztę jego towarzystwa, ale ledwo przyłożyła komórkę do ucha... odezwała się Fera.
    - Mam sprawę - powiedziała prosto z mostu.
    - Kto nie ma? - rzuciła na wpół do siebie Wendigo.
    - Dzwoniłam do Felixa i powiedział, że jesteś już w Edenie - zaczęła Strzyga. - I to podobno w pobliżu Tempest.
    Brazylijka spojrzała znowu do tyłu.
    - A no, jestem - zgodziła się. - Coś się stało?
    - Podobno w środku są Espejo.
    - Kto, proszę? - Erro zmarszczyła brwi.
    - Mały, zorganizowany oddział paramilitarny z Hiszpanii. Narobił sobie trochę sławy w Europie, a teraz najwyraźniej przeniósł się do Megalopolis - wyjaśniła krótko szefowa.
    Teraz Pandora patrzyła na pusty budynek z większą nieufnością. Wstała z ławki i ruszyła spokojnym krokiem w stronę drzwi, cały czas pilnując pięter wyżej.
    - Skąd to wiesz? - zapytała.
    - Sami mi o tym powiedzieli. Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta podając się za członkinię Espejo. Potem jeszcze wspomniała, że zaprasza mnie do Tempest Centre na anonimowe spotkanie z handlarzami prochów. Zgadnij czyimi.
    - Mogła blefować.
    - Jakimś cudem się do mnie dodzwoniła. WIEDZIAŁA, że dzwoni do mnie - głos Fery przybrał niebezpiecznie poważny ton. - Nawet jeśli to jakiś dowcip, czy pułapka, chcę wiedzieć, kto się próbuje wplątać w moje plany. A jeśli na miejscu faktycznie będzie ktoś od Fujiyamy... wiesz, co robić.
    - Ależ oczywiście - Erro uśmiechnęła się szeroko. - Kiedy?
    - Powinno się wkrótce zacząć.
    - Dobra, a czy rzekoma Espejo powiedziała ci jeszcze, jak się można dostać...
    Zdanie przerwał jej brzęk tłuczonego szkła. Odsunęła się w bok, zanim deszcz odłamków zasypał chodnik, strasząc przechodniów. W niemalże lustrzanej tafli na wysokości piątego piętra ziała prostokątna ciemna dziura.
    - Czy to było szkło? - spytała Fera, raczej nie spodziewając się przeczącej odpowiedzi.
    - Tak - odparła Pandora. - Przynajmniej już wiem, że siedzą na piątym piętrze.
    - Idź do drzwi dla obsługi technicznej. Podobno zostawiła je otwarte dla mnie i ,,reszty gości". Miłej zabawy - Strzyga rozłączyła się.
    Wendigo spojrzała po raz ostatni na dziurę. Teraz już wyraźnie słyszała strzały. Ruszyła biegiem do bocznej alejki. Ktokolwiek był w środku, chyba właśnie wyrzucił dyplomatyczne podejście przez otwarte siłą okno.

Reeeeed? Potrzebowałaś okazji, to masz > <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz