piątek, 27 lipca 2018

Po przeprowadzeniu licznych testów i zakrojonych na szeroką skalę badań, stwierdzili, że jestem normalny i są w kropce. I ja, i oni wiemy, że tak naprawdę nikt nie jest normalny.

Yoshimitszu
Imię: Rawiri. Facet nie ma żadnych problemów ze swoim imieniem, a nawet wręcz przeciwnie – uwielbia je. Nie tylko dlatego, że trudno trafić na podobne na ulicach Megalopolis, bo bądźmy szczerzy: Ilu Maorysów zostaje przy swoim oryginalnym imieniu i nie zmienia go na angielski odpowiednik? Niewielu. Dlatego właśnie Rawiri nie zamierza się przedstawiać inaczej. Jego imię przecież oznacza ,,Kochanego przez wszystkich", więc coś w tym musi być, prawda? Tak przy okazji... Gdyby chciał poudawać Anglika, jego imię brzmiałoby ,,David". Nudno i nieciekawie. Po ulicach włóczy się zdecydowanie więcej Davidów niż Rawirich. Czasem dla żartu przedstawia się jako Dave, ale zwykle tylko w momentach, gdy potrzebuje chociaż częściowej anonimowości. Niewielu ludzi wpada na pomysł, by szukać odpowiedników imienia w innych językach, więc zwykle mu się udaje. Nie mniej zawsze preferował zwracanie się do niego normalnie i pełnym imieniem, bo o skróty ciężko – najbardziej sensownie jest chyba Raw albo Iri.
Nazwisko: Kerehoma – prosto i sensownie. W ramach ciekawostki językowej, której połowa trafiła już wyżej... Rawiri Kerehoma jest dokładnie tym samym co angielski David Designer. Jednak z zasady nazwiska nie powinno się tłumaczyć.
Pseudonim: Tumatauenga, czyli maoryski bóg wojny i polowania. Rawiri ma świadomość tego, że niektórych ludzi podobnie skonstruowane słowo zniechęca nawet do próby przeczytania. Ani jego wina, ani tym bardziej problem, chociaż nauczył się jednak proponować, by skracać sobie imię boga do Tu. Jest to o tyle sensowne, że całe Tumatauenga oznacza po prostu ,,Tu o gniewnej twarzy". Zresztą i tak sobie takiego pseudonimu sam nie nadał. Po prostu w pewnym momencie ktoś korzystający z jego usług go tak nazwał, a reszta potencjalnych klientów podłapała. Jemu też się spodobało, więc Tu został z nim prawdopodobnie na stałe.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 32 lata. Jednak ostatnie sześć lat ma niemal całkowicie wymazane z życia. W więzieniu każdy dzień zlewa się w jedno i to samo, więc łatwo stracić orientację. Jedynie zmieniająca się data pomaga zorientować się ile czasu już minęło i tylko stąd Rawiri wie, że spędził za kratkami niemal dokładnie sześć lat.
Rasa: Jest człowiekiem, nawet jeśli rodziny jego ofiar sądzą inaczej. Wielu ludzi szczerze powątpiewa w jego człowieczeństwo, ale Tu tylko wzrusza ramionami. Przecież wie swoje, a to czy inni mu wierzą czy nie to ich indywidualna sprawa.
Narodowość: Aotearoa – Kraj Długiej Białej Chmury. Innymi słowy kolejne państwo na końcu świata.
Obywatelstwo: Nie zdążył dostać żadnego. Cała jego kariera w Megalopolis zakończyła się tuż po zejściu na płytę lotniska. Mały oddział policjantów już czekał z kajdankami, by go zgarnąć. Ale zawsze chciał ubiegać się o obywatelstwo w Elizjum, więc załóżmy, że właśnie tam by trafił. 
Rodzina: Mieszka spokojnie w Nowej Zelandii i pewnie nadal zachodzi w głowę, gdzie popełnili błąd. Zwłaszcza babcia, która raczej widziała swojego wnuczka po drugiej stronie prawa. Na szczęście Rawiri nie był jedynym dzieckiem w rodzinie Kerehoma. Jego starszemu bratu – Rongo – bardziej się udało i ostatecznie został prawnikiem. Trudno przewidzieć jak bardzo przeszkadza mu w pracy sława braciszka i  czy faktycznie nadal się tym zajmuje, ale Rawiri długo nie mógł sprawdzić, co słychać w rodzinnym domu. Jedno jest pewne – przysyłane do więzienia paczki świadczą o tym, że miałby do czego wrócić. Inna sprawa, że nigdy tego nie zrobi. Niczego nie żałuje i gdyby mógł cofnąć czas w swoim życiu zmieniłby tylko ten głupi błąd, który go zdradził, ale na pewno nie spojrzałby w oczy ojcu. Tak jak jest, jest dobrze. Chociaż szczerze mówiąc trochę brakuje mu jego dobermana Haurangiego. Staruszek pewnie jako jedyny szczerze cieszyłby się na jego widok...
Miłość: Hmmm... Jest w gangu ktoś, kto wpadł mu w oko. Rawiri jest jednak przekonany, że nic z tego nie będzie. A w każdym razie na pewno się zdziwi, gdy okaże się inaczej. Zwłaszcza patrząc na to jak kończyły się wszystkie jego poprzednie związki. Cóż, Tu nie jest typem faceta, który mógłby mieć każdą.
Aparycja: Istnieją ludzie, których raczej nie podejrzewa się o nic złego. Żyją sobie spokojnie, pozwalając okolicy wierzyć, że są absolutnie niewinni i nic złego się w ich towarzystwie nie stanie. Oczywiście są to również przykładni obywatele, zawsze czyści i pachnący, którzy mają swoją poważną i odpowiedzialną pracę oraz kochające rodziny w domu. Całe szczęście, że nie dotyczy to Tumatauengi. W każdym razie wpasowuje się w opis jedynie wtedy, gdy idzie się tuż za nim zatłoczoną ulicą. Luźne ubrania skutecznie sprawiają, że Rawiri wydaje znacznie drobniejszym niż jest w rzeczywistości. Chyba tylko z tego powodu na zewnątrz niemal nigdy nie rozstaje się ze swoją szarą kurtką z szerokim kołnierzem. Mężczyzna miał jeszcze do niedawna aż nadto wolnego czasu i niewiele sposobów, by zabić nudę, więc dużo ćwiczył, czego efekty widać gołym okiem. Gdyby tylko Tu częściej rozpinał całkowicie obie warstwy kurtki, żeby pochwalić się światu wyrzeźbioną sylwetką... Prawdę mówiąc dość często zdarza mu się narzucać tę kurtkę bezpośrednio na gołe ciało. Klimat temu sprzyja. Rawiri z pewnością jest bardziej charakterystyczny niż większość ludzi. Wiadomo, wiele mówi się, o tym, że każdy jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju, ale jak wypada to w prawdziwym życiu? Ano właśnie: istnieje moda, która sprawia, że mnóstwo ludzi wygląda albo identycznie, albo bardzo, bardzo podobnie. Istnieje też oczywiście grupka, która żyje tylko po to, by się wyróżniać. Tumatauenga nie należy do żadnej z tych grup. Nie zamierza dopasowywać się całkowicie do zwykłych ludzi, ale też nie próbuje na siłę zaznaczyć swojej odmienności. Co czyni go... nieprzeciętnie przeciętnym albo przeciętnie nieprzeciętnym? Trudno powiedzieć, zawsze był troszeczkę inny niż wszyscy. Nigdy nie rozstaje się z zawieszonym na szyi talizmanem Hei Matau. Przypomina on niewielki hak to łowienia ryb i tradycyjnie wyrzeźbiony został z prawdziwej kości. Hei Matau wyobraża siłę, szczęście, a także pomyślną podróż przez wodę i Rawiri jest pewien, że talizman jeszcze nigdy go nie zawiódł. Co więcej, wyrobił sobie nawyk sięgania do niego i sprawdzania czy wisi na swoim miejscu. Przyzwyczaił się do znajomego ciężaru do tego stopnia, że zdejmując go choćby na chwilę czuje się nieswojo. Wygląda jak typowy, klasyczny Maorys z odpowiednimi rysami twarzy, prostym nosem i odpowiednio mocną posturą. Ma trochę ciemniejszą karnację i ciemnobrązowe, niemalże czarne oczy. Jest brunetem, to nie podlega wątpliwościom. Kiedyś włosy sięgały mu do ramion, ale obecnie są wygolone niemal do samej skóry i odrastają po więzieniu. Jednak Rawiri raczej nie będzie ich już zapuszczał do dawnego stanu. Tak jest mu wygodniej i bezpieczniej. Poza tym nosi na twarzy prostą maskę, która swoim brakiem nosa przywodzi na myśl bardzo uproszczoną, szarą czaszkę. Trudno powiedzieć czy na pierwszy rzut oka bardziej przypomina drewno czy metal, ale Iri zupełnie o to nie dba. Wystarczy mu fakt, że ubiera swoją maskę tylko do pracy. Nie od dziś przecież wiadomo, że to, co nie ma twarzy jest znacznie straszniejsze, a puste, czarne oczodoły nigdy nie patrzą na ofiary inaczej niż z beznamiętną obojętnością. Jednak kiedy Rawiri zdejmuje maskę, niektórzy ludzie długo nie mogą przestać się mu przyglądać. Twarz Kerehomy jest w całości pokryta tradycyjnymi tatuażami maoryskimi. Co ciekawe każdy z nich ma znaczenie, o czym Rawiri opowiada naprawdę długo, drobiazgowo i – co najważniejsze – z dumą. Wypadałoby więc i tutaj wyjaśnić czym  tak właściwie są i dlaczego sprawiają wrażenie aż tak ważnych. Otóż w kulturze Maorysów każdy tatuaż jest formą sztuki, a głowa uważana jest za najbardziej świętą część ciała. Dlatego złożone ze spiralnych kształtów i zakrzywionych linii tatuaże na twarzy noszone są z ogromnym szacunkiem i traktowane jako świętość. Żeby pozwolić sobie na taką ozdobę należy spełnić szereg warunków i odpowiednio się przygotować, ale to nie jest aż tak istotne. Rawiri już dawno ma to za sobą, więc nie ma powodów do tego wracać. Więcej wzorów już i tak by mu się nie zmieściło. Najważniejsze jest to, że tatuaże są indywidualne dla każdego oraz równoznaczne z wejściem w dorosłość, a Iri swoje oszukał. Powinny oznaczać prestiż, władzę i pozycję społeczną. Tumatauenga nie ma żadnej z tych wartości, ale lubi myśleć, że jest inaczej. Każdy jeden tatuaż ma swoją własną, konkretną nazwę i odpowiada za inny aspekt życia. I tak wymieniając je kolejno, należałoby najpierw wspomnieć o dwóch trójkątnych obszarach po obu stronach czoła, które nazywają się ngakaipikirau – Rawiri przywykł już do tego, że poza nim nikt tego nie wymawia – i oznaczają status oraz fakt, że swoją pozycję odziedziczył po przodkach... Może gdyby jednak został tym policjantem albo lekarzem miałby szansę zasłużyć... Kolejne tatuaże ma nieco niżej nad brwiami i wskazują one na pozycję życiową. Nazywają się ngunga i prawdę mówiąc te akurat przysługiwały mu tak czy siak. Jeszcze niżej rozciąga się uirere, który obejmuje obszar od kącików oczu i bocznej części nosa, a kończy się na linii koniuszka nosa. Odpowiada za przynależność plemienną. Trochę za uirere znajduje się uma – obszar ciągnący się od skroni do środkowej części ucha. Jest to tatuaż o tyle interesujący, że dla obeznanego z tematem człowieka naprawdę wiele zdradza. Można z niego wyczytać informacje o pochodzeniu ojca i matki, a także dowiedzieć się czy dana osoba pochodzi z pierwszego czy drugiego małżeństwa i o zmianach statusu społecznego. Poniżej umy i uirere od koniuszka nosa do linii ust rozciąga się obszar raurau – znaku charakterystycznego danej osoby – z którego Rawiri jest najbardziej dumny. W końcu to zupełnie jego wzór, więc niczego nie musiał udawać. Zwłaszcza, że maoryskie tatuaże wykonywane są ,,na wymiar", po dokładnym przestudiowaniu rysów twarzy zainteresowanego. Taihou, który oznacza zawód, natomiast leży pomiędzy raurau, środkiem policzka i linią szczęki. Z kolei wairua znajduje się pod dolną wargą i nie wychodzi poza linię ust – jest statusem społecznym. Ostatnim z tatuaży na twarzy jest taitoto, leżący na krawędzi szczęki. To przywileje przysługujące z urodzenia. Więcej tatuaży na głowie Iri nie posiada. Ma natomiast wytatuowane obie ręce od łokci w górę. Tatuaże te rozlewają się na jego barki i pierś, ale nie przenikają się ze sobą. Poza tym ma u dołu pleców wzór przedstawiający słońce stylizowane tak, żeby pasowało do reszty. Każdy jeden tatuaż zdobiący ciało Kerehomy jest jednolicie czarny. To z pewnością jedna z jego najbardziej charakterystycznych cech, bo trudno spotkać kogoś, kto zdecydowałby się na podobne przyozdobienie skóry. Poza tym Rawiri nie ma zbyt wiele do chwalenia się. Czasami lekko utyka na prawą nogę, bo ratując się ucieczką z obławy został postrzelony i coś najwyraźniej nie zagoiło się zupełnie dobrze. Zwykle nie widać, że jest kulawy, a Iri przyzwyczaił się już do lekkiego rwania na tyle, że sam tego nie zauważa, ale dłuższe spacery czy bardziej wymagające aktywności sprawiają, że nie tylko on sam zaczyna zauważać różnicę, ale dostrzega ją także cała okolica.
Charakter: Rawiri jeszcze chyba nigdy nie zrobił dobrego pierwszego wrażenia. Wygląda jak wygląda, więc wielu ludzi stara się ominąć go szerokim łukiem. Poza tym nie zwykł traktować każdego nowo poznanego człowieka jak przyjaciela. Mężczyzna wydaje się być dość ponurym i nieprzyjemnym. Na szczęście to tylko element wizerunku Tumatauengi. Tu musi być wypranym z uczuć, odizolowanym od innych monstrum, jeśli chce być wiarygodny. Jego klienci uważają to za przejaw profesjonalizmu, a Tu bardzo dobrze zna rynek i doskonale dopasowuje się do jego potrzeb. Wygląda jak kryminalista, więc tak też się zachowuje. Prywatnie Rawiri jest całkiem w porządku. Jeśli już kogoś nie odstraszy i uda mu się go polubić, okazuje się, że w zasadzie nie ma się czego bać. Rawiri nie jest przecież chodzącym stereotypem i nie rzuca się z nożem na wszystko co się rusza. Poza tym potrafi być rozbrajająco szczery i nie uznaje tematów tabu. Wystarczy spytać go o którąś z jego ofiar, a szczegółowo opisze okoliczności jej śmierci. I jeszcze zrobi to z szerokim uśmiechem, bo w tej kwestii jest z siebie naprawdę dumny. W zasadzie z Irim można rozmawiać niemalże o wszystkim. Nie jest może duszą towarzystwa, ale siedzenie samemu szybko go nudzi. Nigdy nie ukrywał tego, że jest sadystą, ale nie padł ofiarą swojego skrzywienia. Nie musi krzywdzić ludzi regularnie – praca w zupełności mu wystarcza. Na pewno wielkim atutem kreatywność. Co prawda nie czyni ona z Iriego wielkiego artysty, ale dzięki temu nigdy nie brakuje mu pomysłów. Jest przy tym naprawdę wesołym facetem, chociaż rzucanie dowcipami raczej nie jest jego mocną stroną. Jednak nie jest takim doskonale łagodnym kolegą, z którym da się porozmawiać zawsze i o każdej porze. Rawiri szybko się wścieka. Niby równie szybko mu przechodzi, ale i tak niebezpiecznie jest być obiektem jego furii. Nienawidzi, gdy coś nie idzie po jego myśli, a wiele problemów rozwiązuje siłą. Jest gwałtowny i impulsywny, a przy tym samokontrolę uznaje tylko przy okazji pracy. Tu naprawdę potrafi się skoncentrować, jeśli tego chce i potrzebuje. Przez długi czas intensywne myślenie było jedną z niewielu jego rozrywek, więc opanował sztukę wyrzucania z głowy wszystkich niepotrzebnych myśli. Rawiri przejmuje się niewieloma rzeczami i nie przepada za robieniem czegokolwiek, co jest mu zbędne. Od bezinteresownej pomocy są inni, a Iri ma swoje zajęcia. Swojego egoizmu nauczył się w więzieniu, bo z domu rodzinnego na pewno go nie wyniósł. Dopiero za kratkami przestali go obchodzić ludzie dookoła i uznał swoje dobro za nadrzędne. Dlatego mając wybór na pewno wskaże na siebie i ewentualnie, jeśli okoliczności będą sprzyjać, zdecyduje się wspomóc kogoś. Jest prostym facetem, nawet jeśli niewielu ma ochotę zgłębiać jego sposób myślenia. Rawiri zawsze był bezpośredni, a przy tym aż kretyńsko odważny. Ma swoje zdanie i tylko ono go interesuje, a jeśli ktoś myśli inaczej to jego sprawa. Kerehoma nie szuka usilnie konfliktu, ale sprzeczki wcale mu nie przeszkadzają. Przeciwnie wręcz – to zawsze jakiś zastrzyk adrenaliny, a Rawiri naprawdę ją lubi. Jednak drażnienie się uważa za marnowanie energii. Zwłaszcza, że raczej nie powinien próbować szukać sobie wrogów wśród Szczurów. Po coś go z więzienia wyciągnęli, a znacznie lepiej się współpracuje, gdy atmosfera jest dobra. Przecież i tak jest skazany na życie w kryjówce, a na powierzchnię może wychodzić sporadycznie i z zachowaniem najwyższej ostrożności. Takie to już jest życie zbiega. Póki widnieje w bazie danych więzienia raczej nie ma szansy na beztroskie życie w miastach.
Song theme: You're Insane – Escape The Fate
Zarys przeszłości: Pomieszczenie było przeraźliwie jasne, choć bardzo skromnie umeblowane. No dobrze, w zasadzie cały wystrój wnętrza stanowiły dwa krzesła oraz stół ustawione pośrodku i przykręcone do betonowej podłogi grubymi śrubami. Na stole ktoś położył przekonujący stos papierów, obcęgi i kościaną igłę. Rawiri miał mnóstwo czasu, by przyjrzeć im się dobrze zanim ktokolwiek zaszczycił go obecnością. W zasadzie to zaczął się nawet nudzić i – nie mając absolutnie żadnego pomysłu na to, co zrobić z rękami – postanowił pobawić się łańcuchem łączącym metalowe kajdany na jego nadgarstkach ze spodem stołu. Obcęgi nie były jego – poznałby je od razu, ale wiedział czemu miały służyć. Igły natomiast był pewien, bo naprawdę rzadko miał okazję widywać podobne.
     W końcu drzwi otworzyły się i do środka wszedł elegancko ubrany, nijaki mężczyzna. Usiadł na krześle naprzeciwko i uśmiechnął się brzydko. Rawiri odpowiedział mu podobnym grymasem.
     – Rawiri Kerehoma – zaczął tamten – lat dwadzieścia osiem. Urodzony o godzinie czwartej pięćdziesiąt trzy dnia piątego lipca w Whakatane w Nowej Zelandii. Drugi syn Maraei i Tamatiego Kerehomów, a także brat starszego o sześć lat Rongo Kerehoma i młodszej o dwa lata Hinewai Kerehoma. Absolwent szkoły...
     – Znam swoją biografię – przerwał mu obojętnie. – Jeśli nie piszesz o mnie książki, przejdź do rzeczy.
     Ile czasu już tutaj siedzisz?
     Maorys tylko wzruszył ramionami, nadal uśmiechając się krzywo.
     – Dokładnie dwa lata i cztery miesiące. Zostałeś skazany za morderstwo z premedytacją, serię włamań...
     – I kanibalizm. Wiem. Wyciągnąłeś mnie z celi po to, żeby się pochwalić wiedzą na mój temat?
     – Nie. Wyciągnąłem cię z celi, ponieważ pozwolono mi zweryfikować pewne fakty.
     – Mianowicie?
     Elegancki mężczyzna sięgnął do stosu dokumentów i wyciągnął gdzieś z dołu teczkę, która na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniała. Otworzył ją i rozłożył na blacie zdjęcia młodej kobiety.
     – Georgia Baxter – stwierdził Rawiri. – Stary, ty wiesz kiedy to było?
     – Siedem lat temu, zgadza się? Pierwszy rok studiów medycznych?
     – Byliśmy razem w grupie. Siedziała kilka rzędów przede mną i bez przerwy zadawała jakieś pytania. Miała pecha, bo przyszła po notatki w nieodpowiednim momencie. Poza tym i tak była brzydka.
     – I dlatego musiała umrzeć?
     – Nie, nie musiała. Nikt z nich nie musiał. Części z nich nawet nie chciałem zabijać, ale ostatecznie wyszło jak wyszło. Georgia była pierwsza, a potem już jakoś poszło. I wcale nie była najtrudniejsza.
     – Więc kto?
     – Peyton Alston, cztery lata temu. To było dopiero wyzwanie...
     – Dlaczego?
     – Jakimś cudem dowiedział się, że po niego idę i zabunkrował się w piwnicy. Sforsowanie drzwi zajęło wieki, w tym czasie wróciła rodzina...
     – I wpadłeś?
     – Nie. Wtedy jeszcze nie. Odpuściłem sobie i wróciłem po kilku tygodniach, ale tego też się spodziewał. Wyskoczył mi przez okno na piętrze swojego domu, łamiąc nogę. Kiedy dopadłem go na trawniku okazało się, że miałem świadka. Musiałem więc zabić też tamtą starszą sąsiadkę... panią Powell? Dobrze pamiętam?
     – Rose Powell.
     – Dokładnie. Wtedy pomyślałem, że muszę mieć maskę.
     – Ty... Współpracujesz ze mną? Dlaczego?
     – I tak mam już wyrok. Nie wyjdę stąd do końca swojego pochrzanionego życia, więc co tracę? Tylko trochę czasu. Niczego nie żałuję. Gdybym mógł przeżyć swoje życie jeszcze raz, zrobiłbym to samo. I wiesz, stary, naprawdę lubię o tym gadać.
       – Jeśli tak stawiasz sprawę, zadam ci jeszcze parę pytań. Na początek w jaki sposób wybierałeś kolejne ofiary?
      – Nie wybierałem ich. Robiłem to dla kasy. Praktycznie od zawsze.
      – Czyli byłeś tylko narzędziem, tak?
     – Wolę, kiedy nazywają mnie artystą. Nie jestem wcale taki głupi. Nie wypełniałem bezmyślnie poleceń. To były raczej propozycje, na które mogłem, ale nie musiałem się zgodzić. Jeśli zlecenie mi się podobało i miałem pomysł, przyjmowałem je i realizowałem. Nie ma w tym żadnej głębokiej filozofii.
     – Za Georgię Baxter nikt ci nie zapłacił.
     – To prawda. Ale jej śmierć miała większy sens. Przecież musiałem jakoś udowodnić potencjalnym klientom, że jestem w stanie zabijać. Nikt by mi nie zapłacił, gdyby nie miał pewności, że jego problem nie zniknie. A ja zabiłem własną koleżankę.
     – Czyli kolejna ofiara była już zleceniem?
     – Elsie Young? Tak, była. Jakiś rozwydrzony bogaty dzieciak posunął się o krok za daleko i mnie wynajął. Wiesz... Nie byłem nikim znaczącym na rynku, więc nikt ważny i tak nie zwróciłby na mnie uwagi, a ja naprawdę potrzebowałem tej reputacji. Musiałem wyrobić sobie markę.
     – Pamiętasz każdą swoją ofiarę?
     – Bez wyjątku. Imię, nazwisko, wiek, adres, najważniejsze wydarzenia z życia i trochę innych, ciekawych informacji. To dobrze działa. Przychodzę, zaczynam mówić, a oni już wiedzą, że wiem o nich za dużo. Boją się tego. To tak jakby ktoś nagle obrócił przeciwko tobie całe twoje życie. Dlatego uczę się każdej swojej ofiary. Muszę wiedzieć jak ją podejść. Brzmi znajomo, co?
     – Nadal nie rozumiem dlaczego to robisz.
     – Dla przyjemności. To satysfakcja i euforia. Uwielbiam zabijać. Ale wiesz co jest jeszcze lepsze?
     – Co?
     – Oczekiwanie. Przygotowanie tych najgłośniejszych morderstw pokroju Cynthii Allison czy Jarretta Johna trwało niewyobrażalnie dużo czasu. Miałem masę czasu, żeby przemyśleć kilka razy każdy swój ruch i to, co zrobię, kiedy już przejdę do rzeczy. Nie mogłem się doczekać i to było piękne. Wiesz, to podekscytowanie, które nie daje ci w nocy zasnąć. Mogłem nie spać całymi nocami i przez cały dzień chodzić jak nakręcony, byle tylko przybliżyć się do finału. To najpiękniejsze uczucie na świecie.
     – Jesteś chory.
     – Jak każdy. Coś jeszcze?
     – Tak. Nazwiska. Do kiedy twoje ofiary były wyłącznie Nowozelandczykami i Australijczykami?
     – Mniej więcej do czasu aż zaczęły interesować się mną większe organizacje. Latałem ich prywatnymi samolotami po całej Azji. Miałem też kilka zleceń w obu Amerykach. Nigdy nie byłem w Europie. A szkoda, bo zawsze chciałem tam być. Ale przecież doskonale o tym wiecie. Znaleźliście wszystkie moje płyty z filmami, nie?
     – I przejrzeliśmy ich zawartość. Dlaczego nagrywałeś te morderstwa? Oglądałeś je później?
     – Masz mnie za psychola, co? Nie, nigdy ich nie oglądałem. To dowody. Niektórzy moi klienci byli naprawdę skopani i chcieli na własne oczy przekonać się, co spotkało ich wrogów. Inni chcieli sprawdzić moje metody przed wynajęciem do roboty. To oni są tutaj naprawdę chorzy, nie ja.
      – Oni swoich wrogów nie zjadali.
     – Ja moich też nie. Nigdy nie miałem wrogów. Nie poczuję się źle z powodu, o który chcesz mnie teraz zapytać.
     – Żadnej swojej ofiary nie zostawiłeś w stanie nie naruszonym. Po co? To obrzydliwe.
     – Ty tak to widzisz. To jak się krzywisz jest śmieszne. Czym różni się jedno mięso od drugiego? Smakiem? Sposobem przyrządzenia? I tak byś mi nie uwierzył, gdybym powiedział ci, że robiłem to z szacunku.
     – Nie rozumiem. Jak można zjeść kogoś z szacunku?
     – Słabo znasz się na kulturze rdzennych mieszkańców Aotearoy. Więc wyjaśnię ci coś. Słyszałeś kiedyś takie pojęcie jak endokanibalizm? Maorysi i Aborygeni z plemienia Wonkonguru to praktykowali. Kiedy umierał ktoś z rodziny, wykrawano mu najlepsze mięso, pieczono je i rodzinnie zjadano, rozmawiając przy tym o zmarłym. Obrzydliwe, co? Dla nas to oznaka najwyższego szacunku dla zmarłego. A ja tylko podtrzymuję starą, kontrowersyjną tradycję... Wiesz, co? Chyba ci już wystarczy.
     – Też tak sądzę. Dowiedziałem się już dość.
     – Mnie też miło się gadało.
Oficjalnie: Powinien dożywotnio gnić w więzieniu. Jednak Rawiri jest jeszcze młodym i silnym mężczyzną – sporo życia przed nim zostało, a oglądanie świata przez kraty i szkło pancerne jakoś niespecjalnie go przekonało. Dobrze się stało, że Szczury wyciągnęły pomocną dłoń, bo zostawiony sam sobie pewnie spędziłby tam jeszcze kilkanaście lat, zanim podjąłby pierwszą próbę ucieczki. A tak w pewnym sensie został wolnym człowiekiem, nawet jeśli jest nim tylko w teorii. Nie mniej nie spieszy mu się z powrotem do więzienia. Życie zbiega jest znacznie ciekawsze, chociaż mimo wszystko specyficzne.
Rola w gangu: Jest specjalistą od usuwania celów trudno i bardzo trudno usuwalnych. To włamywacz, który dostanie się wszędzie, ale nigdy niczego nie ukradł. Tumatauenga jest mordercą, który doskonale zna się na swojej robocie, ale zakres jego usług odbiega nieco od przyjętego modelu. Zwykle płatni mordercy dostają nazwisko, a ich klienci oczekują wyłącznie szybkiego i skutecznego zadania śmierci. Tumatauendze natomiast płaci się za to, by dostał się w paszczę lwa i sprawił, by wrogowie okrutnie cierpieli przed śmiercią. Facet ma paskudne metody i doskonale wie co zrobić, by odwlekać w nieskończoność i tak nieuniknione. Uwielbia to. Głównie dlatego jego celem najczęściej zostają szefowie konkurencyjnych korporacji, politycy czy inni ważni z punktu widzenia bogaczy ludzie. Tu żeruje na niezdrowej rywalizacji i wzajemnej nienawiści ludzi dość bogatych, by za swoje pieniądze móc kupić niemal wszystko. Ze śmiercią przeciwników włącznie. Szczury mają jednak pewien przywilej – nie muszą płacić. W końcu na tym polega cały układ, dzięki któremu znowu jest na wolności.
Umiejętności: Po miastach krążą plotki o niebywałych zdolnościach Tumatauengi. Ponoć mężczyzna potrafi latać i przenika przez ściany. Mówi się też, że na własne życzenie staje się niewidzialny i właściwie, że nie wiadomo z których czeluści piekielnych wypełzł. Nie trudno domyślić się, że nic z tego prawdą nie jest i nigdy nie było nawet blisko rzeczywistości. Rawiri ma co prawda swoje sposoby, by ludzie uznawali, że nie ma innego wyjaśnienia dla tego co robi, ale prawda jest zgoła inna. Dla Tu nie istnieją żadne granice – to akurat nie podlega żadnym wątpliwościom. Tak naprawdę to w większości przypadków nie pracuje na swoim terenie, bo ściąganie do siebie ofiar trwałoby niemiłosiernie długo, było bardzo niebezpieczne i cholernie pracochłonne. Wobec tego łatwiej ściągnąć i wydrukować plany budynku, a potem opracować perfekcyjną drogę dotarcia do celu. Rawiri nie włamuje się w ścisłym tego słowa znaczeniu. Już kilka razy udowodnił, że jest w stanie dotrzeć nawet za zamknięte drzwi pancerne na szczycie potężnego wieżowca, ale trudno tu mówić o włamaniu. Czasem przebranie się za kolejnego nieistotnego sprzątacza lub zostawienie fałszywego zamieszania w innej części budynku sprawdza się o wiele lepiej. Tumatauenga nigdy nie posuwa się do inwazyjnych metod wejścia, bo nie lubi, gdy ktoś mu przeszkadza przy pracy. Nie przepada za spieszeniem się, gdy już dopadnie ofiarę, więc zdecydowanie bardziej na rękę mu, gdy nikt o niczym nie wie, dopóki nie będzie za późno. Rawiri kiedyś studiował medycynę. Nigdy nie był nawet blisko jej ukończenia i daleko mu do zostania lekarzem. W zasadzie skończył studiować zaraz po nauczeniu się szczegółowej ludzkiej anatomii. Stąd bierze się cała precyzja jego metod – Iri po prostu ma coś, czego nie miało większość jego poprzedników. Z dużym wyprzedzeniem może zaplanować kolejne kroki, bo doskonale wie co robi. Do perfekcji opanował to jak zrobić krzywdę, ale przypadkowo nie zabić. Nie robi tego jednak gołymi rękami – a przynajmniej nie przez cały czas – bo ma szereg przydatnych narzędzi. Jego ulubionym jest chyba mechaniczna garota. Urządzenie o tyle przydatne, że nie trzeba go trzymać. Wystarczy tylko zarzucić je na czyjąś szyję, wcisnąć przycisk na pilocie i odsunąć się na bezpieczną odległość. Mało tego w rękach Tumatauengi garota znalazła sobie masę innych zastosowań. Umiejętnie sterowana potrafi zarówno nieznacznie ograniczyć dostęp do tlenu i wywołać tym samym atak paniki u ofiary, jak i całkowicie pozbawić jej głowy. Ponadto nie trzeba montować jej wyłącznie na szyi, więc zakres przydatności tylko rośnie. Tu nigdy jednak nie decyduje się na tylko jedno narzędzie. Zawsze ma przy sobie niewielkie pudełeczko z kilkoma strzykawkami wypełnionymi silnym środkiem paraliżującym. Warto wspomnieć, że środek ten nie otępia. Ofiara jest całkowicie przytomna i świadoma, mimo że nie może nawet drgnąć. To niezwykle przydatny specyfik. Rawiri ze swoich sztandarowych pomocy ma też wcale nie najmniejszy sekator, ale ten, przez wzgląd na spory gabaryt raczej nie bierze udziału w każdej akcji. Cała reszta dobierana jest raczej pod konkretną specyfikę zlecenia, choć nie da się ukryć, że jest tego sporo. Tumatauenga na szczęście ma też inne, zgoła mniej mordercze zainteresowania i umiejętności. Na pewno jest cholernie oczytany, bo co innego robić w więzieniu, gdy ma się na stałe skute ręce i nogi? Na przemian czytał i ćwiczył, więc chyba tylko z tego powodu od czasu do czasu rzuca ciekawostkami na przeróżne tematy. Nie jest ekspertem w żadnej dziedzinie, ale otarł się o wszystko, co w najmniejszym stopniu mogło go zainteresować. No i odkrył talent do strugania w drewnie. Co prawda trudno miał się rozwijać, gdy zarówno jego ręce, jak i wszystkie narzędzia przykute były do stołu grubym łańcuchem, ale lepsze to niż nic. Poza tym radzi sobie w kuchni. Niekoniecznie wyłącznie w kwestii machania nożem.
Przyjaciele: Rawiri ma pewien dar odstraszania potencjalnych przyjaciół. Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że wcale nie ukrywa tego za co właściwie dostał wyrok, a ludzie słysząc, że mają przed sobą sadystycznego mordercę i kanibala jakoś nagle tracą ochotę na nawiązywanie bliższych kontaktów.
Wrogowie: Tu nie ma wrogów. Jego klienci mają wrogów i to zupełnie mu wystarcza.
Autor: Apocalyptical Deconde

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz