LAS-T |
Imię: Malachi Elisheba – poniekąd sam je sobie nadał. Tacy jak on nie otrzymują imienia w naturalny sposób, bo się nie rodzą. Po prostu zaczynają istnieć z gotową melodią grającą w głowie, a ta układa się w słowo, bądź słowa definiujące tożsamość, a więc także i imię. Malachi Elisheba naprawdę nie miał żadnego wpływu na brzmienie swojej muzyki, ale jest pewien co do tego, że nie spotka na swojej drodze drugiego identycznego – jego melodia jest równie indywidualna co odcisk linii papilarnych u człowieka – sam takowych nie posiada, co jest ogromnym atutem – i za nic ma, że może to nie brzmieć jak standardowy ludzki wymysł. Ba! Nawet nie powinno brzmieć jak dzieło przypadkowych rąk ludzkich, bo to bez wątpienia doskonalsza kreacja – dźwięk tak piękny, że aż dał życie. Nie mniej ludzcy znajomi najczęściej nazywają go po prostu Malachim albo dowolną wariacją skrótów obu imion: Mala, Sheba, Mal, Eli, Chi i co tam jeszcze uda im się wyciągnąć. Malachiemu nie przeszkadza nazywanie go w żaden sposób, w końcu nijak nie wpływa to na jego prawdziwe imię.
Nazwisko: A na co to komu? Ma dwa imiona, więc w kryzysowej sytuacji jedno z nich może mu posłużyć za nazwisko. Dokumentów i tak nikt nigdy mu nie sprawdza, a nawet gdyby chciał, Malachi mógłby tylko bezradnie rozłożyć ręce, bo takowych nie posiada.
Pseudonim: Dorobił się tylko dwóch pseudonimów i żaden z nich nie jest szczególnie znany. Istnieje tylko garstka ludzi, która wie lub słyszała cokolwiek o Murmurze – demonie muzyki, który oryginalnie zmuszał dusze do odpowiadania na pytania egzorcysty. Jego megalopolijska wersja co prawda nigdy nie trudniła się czymś podobnym, ale zestaw zdolności mniej więcej się pokrywa. Tylko nikt nie spytał Malachiego czy chciałby w ogóle zostać wcieleniem demona. Drugi tytuł stanowi jeszcze większą abstrakcję, bo brzmi Vox Mortis, czyli dosłownie ,,Głos Śmierci" i kojarzy go jeszcze mniej ludzi. Winą za taki stan rzeczy należy obarczyć jakiegoś starszego człowieka, który ubzdurał sobie, że stara, dawno zapomniana legenda okazała się prawdziwa. Mężczyzna ten na pewno zmyślał, ale część ludzi i tak mu w końcu uwierzyła. Najwyraźniej powtórzone tysiąc razy kłamstwo stało się prawdą. Bezpieczniej zatem uznać, że Malachi nie posiada żadnych liczących się pseudonimów. Jest po prostu kolejnym z wielu, których spotyka się codziennie na ulicy, ale nijak nie zapadają w pamięć.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 9 lat – dokładnie tyle minęło od czasu jego nagłego pojawienia się w mieście, ale sprawia wrażenie młodego człowieka na chwilę przed dwudziestką. Całe szczęście, bo samodzielne życie w ciele dziecka z pewnością byłoby znacznie trudniejsze.
Rasa: Jest potworem i muzyką. Najpiękniejszym dźwiękiem, który zwiastuje śmierć. I jakkolwiek kiczowato i patetycznie by to nie brzmiało Vox Mortisem. Jego rasa jest tak nieliczna, że w zasadzie nigdy nie została oficjalnie odkryta przez ludzi. Dlatego nie ma żadnej własnej i trafnej nazwy. Elisheba ułatwił sobie życie, przyjmując swój tytuł za właściwą nazwę takich jak on. Co ciekawe spodobała się ona pozostałej dwójce mieszkających w Megalopolis Vox Mortisów. Malachi nie jest pewien czy ta nazwa funkcjonuje gdziekolwiek indziej, ale może przypuszczać, że nie. A przynajmniej jeszcze nie.
Narodowość: Zawsze powtarza, że to Megalopolis. Nie uznaje braku swojej narodowości. Malachi od zawsze był związany z ogromnymi miastami, więc nie może wskazać żadnego pochodzenia z zewnątrz, bo ono nie istnieje. Swój początek wiąże z mało uczęszczaną alejką w Parku Architektury w Elizjum.
Obywatelstwo: Nie jest to oficjalne obywatelstwo, bo Elisheba nie istnieje w żadnych spisach, ale nie da się ukryć, że pochodzi z Elizjum.
Rodzina: Nigdy nie miał rodziny, z którą łączyłyby go więzy krwi rozumiane w tym ściśle ludzkim pojęciu. Po prostu nie ma nikogo, bo wziął się znikąd. Nie oznacza to jednak, że jest osamotniony. Potwory w Megalopolis trzymają się razem, by było im łatwiej. Tak więc najmłodszy z całej trójki Malachi Elisheba najswobodniej czuje się w towarzystwie Chemmala Arory i Kalumtum Kissare. To bardzo pokręcona rodzina, która, nie chcąc wywoływać konsternacji, nie powinna przedstawiać się w tym samym momencie.
Miłość: Mal nie kocha nikogo. Kocha muzykę. I jak do tej pory nic się nie zmieniło. Może nie spotkał jeszcze nikogo odpowiedniego?
Aparycja: ,,Powiem ci coś w tajemnicy: te najstraszniejsze potwory nigdy nie wyglądają jak potwory." Megalopolis jest przyzwyczajone do widoku włóczących się ciemnymi ulicami nastolatków. Czy chodzą sami czy w grupkach – bez różnicy. Zwykle nie wyglądają nazbyt grzecznie czy porządnie, bo akurat ta ,,lepsza" grupa noce spędza w zaciszu własnych domów i śpi albo czyta książki. Tak czy siak miasta pełne są ludzi, którzy przeżywają nocami swój najpiękniejszy czas – okres młodzieńczego buntu. I oni wszyscy wyglądają niemal tak samo jak Malachi, a on przypadkowo dołączając do dowolnej grupki wyjątkowo nie rzuca się w oczy. W końcu na pierwszy rzut oka jest po prostu kolejnym z nastolatków. Ma niecałe sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i naturalnie szczupłą sylwetkę. Wcale nie wygląda groźnie, a już na pewno nie groźniej niż inny stroniący od regularnych ćwiczeń rówieśnik. Sam przyznaje, że składa się głównie z krzywizn, a nie krawędzi, tak jak muzyka, którą tworzy. Nie ma tam ostrych dźwięków. On też nie ma mocno zarysowanej szczęki i wyraźnych kości policzkowych – wyglądałoby to co najmniej karykaturalnie przy jego w gruncie rzeczy ładnej, owalnej twarzy. Elisheba nie jest niezaprzeczalnie przystojny i nie rzuca się w oczy, bo jest właśnie tylko ładny. Intensywnie błękitne oczy częściej patrzą na świat obojętnie i ze zmęczeniem niż z jakimkolwiek wewnętrznym blaskiem – jak to u nastolatka, który nie dość, że nie ma niczego do stracenia, to jeszcze przeszedł na połowicznie nocny tryb życia. Mal rzadko daje upust swoim emocjom poprzez wyraźną mimikę twarzy. Wystarcza mu oszczędne ściągnięcie brwi lub zaciśnięcie ust. Nie jest przy tym zupełnie i beznadziejnie nijaki. Szczególną uwagę i tak zwykle skupia jego fryzura. Włosy po lewej stronie zostały porządnie przycięte na zupełnie pospolitą długość. Prawdę mówiąc Malachi kiedyś obcinał w ten sposób całą głowę, ale zrozumiał, że lepiej się czuje, kiedy chociaż część włosów jest odpowiednio dłuższa. Żółty blond i kolorowe pasemka są jego naturalnym kolorem. Może trudno w to uwierzyć, patrząc na chaotyczne, jaskrawe kolory, cętki i prążki, które przywodzą na myśl wielogodzinne wizyty w zakładzie fryzjerskim, ale niestety taka właśnie jest prawda. To po prostu bardzo skuteczny kamuflaż, który na dodatek czasami zmienia swój wzór. Jednak robi to na tyle rzadko, że jedynie ci najbardziej spostrzegawczy czasem dostrzegają jakąś różnicę. Sheba zwykle zbywa to oznajmieniem, że nie może wiecznie farbować pasemek na te same kolory, bo się nimi nudzi. Bardzo wiarygodna wymówka, nieprawdaż? Jego twarz ozdabia jeszcze jeden charakterystyczny element – tatuaż na lewym oku w kształcie dwóch skrzyżowanych kości. Każdy Vox Mortis ma swoje tatuaże, a ich kształt podobno zależy od osobistych przeżyć w pierwszych godzinach życia. Jednak sam proces powstawania tatuaży jest zgoła mniej przyjemny. Pojedyncza kość pojawia się gdzieś na jego ciele wyłącznie w momencie, gdy żywiąc się, kogoś uśmierci. Wobec tego licząc wszystkie kości, które zdobył można dokładnie ustalić liczbę zgonów, których był sprawcą. Nie jest z nich dumny, ale już jakiś czas temu przekonał się, że próby starcia ich są na nic. Tatuaże usunięte profesjonalnym sprzętem w salonie, wycięte na ulicy pożyczonym nożem, a nawet wydrapane zawsze wracają. Wątpliwe, by był jakikolwiek sposób, by je zniszczyć poza ostateczną amputacją naznaczonych kończyn lub śmiercią. Jednak ułożone w krzyże kości można zakryć. Dlatego Elisheba zwykle nosi dżinsy i koszulki z długim rękawem. Opcjonalnie narzuca na ramiona luźną bluzę z szerokim kapturem, który bardzo lubi nosić na głowie. Naturalnie dąży do ukrycia jak największej powierzchni ciała przed wzrokiem innych. Nie mniej stara się przy tym wyglądać chociaż minimalnie modnie i nowocześnie – przebranie jest w końcu połową sukcesu. A jednak zżył się ze srebrnym łańcuszkiem okręconym kilkukrotnie wokół jego szyi i bez niego czuje się jakoś nieswojo. Ostatecznie lubuje się w dość ograniczonych dodatkach – na nadgarstkach nosi po kilka skórzanych i materiałowych, cienkich bransoletek, a do spodni czasem dopina ozdobny łańcuch. Raz dał sobie nawet przebić ucho, a przemiła pani zdradziła mu, że powinien nazywać to helixem. Przecież siłą rzeczy musi się dopasować do tych wszystkich krążących po nocach nastolatków.
Charakter: Malachi Elisheba doskonale zdaje sobie sprawę z tego kim jest i co robi. Nie nazywa siebie bezmyślnie potworem przez wzgląd na charakter czy morderczy dorobek. On wie, że jest prawdziwym potworem. Tak powiedziała mu przybrana siostra – nazwała cały ich rodzaj potworami i mordercami. Mal zupełnie się z nią zgodził, ale w przeciwieństwie do niej nie uważa, by istnienie Vox Mortisów było błędem. Przecież z jakiegoś powodu pojawił się na tym świecie. Gdyby jego życie nie miało żadnego sensu i celu, natura nie zadrwiłaby z niego i nie zmusiła do zmaterializowania się. Mimo wszystko jest bardzo dziwnym potworem – wcale nie jest aż tak potworny za jakiego się podaje. Przede wszystkim ma sumienie, a jego wyrzuty skutecznie go dręczą. Malachi jest boleśnie świadom konsekwencji wszystkiego, co robi, a co nie jest naturalne, ale nie ma innego wyjścia. Podobno każdy ma prawo do życia, dlaczego więc on miałby nie mieć? Zabija ludzi, bo tylko w ten sposób sam może przeżyć – to naturalny porządek rzeczy. Dziko żyjące drapieżniki są dla swoich ofiar tym samym co Vox Mortisy dla ludzi. Jednakże ci drudzy są zdecydowanie bardziej myślący i mają wybór. Dlatego Elisheba tak często sprawia wrażenie wycofanego i milczącego. To jedyny znany mu sposób w jaki może chronić ludzi dookoła przed sobą samym. Nie przepada za częstym odzywaniem się w towarzystwie, bo jeden fałszywy dźwięk czy ślad zaśpiewu może skrzywdzić. Malachi nienawidzi nieumyślnie sprawiać komuś bólu. Nie jest przecież okrutnym i bezdusznym monstrum. Potrafi współczuć, nawet jeśli na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zobojętniałego na wszystko. Nie godzi się na żadne przejawy sadyzmu w swoim otoczeniu. Zwłaszcza te, których sam jest źródłem. A jednak zdecydował się dołączyć do gangu. Dlaczego? Ano dla bezpieczeństwa. Życie samemu w miastach tak wielkich jak Megalopolis wiąże się z ryzykiem, a Malachi nie potrafi już znieść całkowitego mieszkania pod jednym dachem z bratem i siostrą. No bo ileż można całymi dniami widywać te same twarze? Przyczynił się do tego też brak rejestracji w systemach, który częściej wszystko komplikuje niż rozwiązuje. Dlatego najlogiczniejszym rozwiązaniem było dołączenie do gangu. Nie oznacza to bynajmniej, że Elisheba całkowicie akceptuje działalność Szczurów. W gruncie rzeczy jest zadeklarowanym pacyfistą, który nie ucieka się do stosowania przemocy, jeśli nie zostanie przyparty do muru. Stąd też się bierze jego gigantyczna chęć do pomocy innym. Po prostu czuje się w obowiązku jakoś wynagrodzić to całe zło. Żyje z przekonaniem, że nigdy nie zrobi wystarczająco dużo dobrego, by naprawić wyrządzone szkody, ale nie zamierza przestawać. Wtedy straciłby powód, by wieczorami wychodzić z domu. Mal robi co może, by ograniczyć swoją destrukcyjną działalność do minimum. Przy czym nie dopuszcza, by zrobiło się niebezpiecznie, a sprawy wymknęły się spod kontroli. Wie, że wygłodzony robi się drażliwy i gwałtowny. Dlatego tak bardzo się pilnuje. Wyraźnie widać, kiedy zaczyna robić wszystko z większym niż zwykle namysłem. Naturalnie jest spokojny, by nie rzec, że aż powolny. Żadnym problemem jest dla niego usiąść na kanapie i nie ruszać się przez całe godziny, słuchając i uważnie obserwując. Taki całkowity bezruch jest dla niego instynktowny. Woli słuchać i działać niż mówić, ale nie jest przy tym ani trochę uległy. Potrafi się zbuntować i w życiu nie dałby sobą pomiatać. Gdzieś głęboko w nim nadal żyje świadomość tego, że przynajmniej z punktu widzenia natury i łańcucha pokarmowego ludzie są niżej w hierarchii. Mimo wszystko spotkać Malachiego w ciągu dnia graniczy niemal z cudem. Jest zupełnie nocnym stworzeniem i nie przepada za światłem słonecznym. Korzystniej dla niego przespać większą część dnia, zwłaszcza, jeśli może to zrobić pod ziemią. Spać potrafi w każdych warunkach i naprawdę nie obchodzi go kto i dlaczego hałasuje. To pośrednio tłumaczy dlaczego w jego pokoju nigdy nie pali się światło – Mal go do szczęścia nie potrzebuje. Kładzie się niedługo po wschodzie słońca i wraca do życia w salonie kryjówki dopiero wieczorem. Elisheba tak naprawdę lubi siedzieć z ludźmi. Boi się tylko niechcący czegoś im zrobić. W innej sytuacji byłby naprawdę towarzyskim gościem. Opinię samotnika wypracował sobie sam, ucząc się właściwych odruchów i wzorców postępowania. Prawdę mówiąc to nawet wolałby spędzać czas z ludźmi w zamkniętym pomieszczeniu. Megalopolis ma paskudną tendencję świecenia jak setka słońc na raz. Samotne spacery ulicami pełnymi migających neonów, przejeżdżających samochodów i klubowej muzyki czasami go przytłaczają. W tak chaotycznym miejscu bardzo łatwo stracić czujność i orientację. Malachiego nie przeraża atmosfera miast. A w każdym razie nie aż tak. Mowa tu raczej o niepokoju, ale i fascynacji; tej dziwnej mieszance emocji, która zmusza do spinania mięśni w gotowości na obronę i spoglądania za siebie w dół ciemnych uliczek, ale która za nic nie pozwala się wycofać. Jednak to nadal muzyka i każde z miast ma swoją własną i niepowtarzalną. Trudno powiedzieć czy ktokolwiek odbiera to w ten sam sposób co Vox Mortis, ale pewnym jest, że nie istnieje dla niego nic ważniejszego od dźwięku. Elisheba wszędzie dostrzega muzykę – jest w ludziach, na ulicach, między drzewami w parku. To piękno, którego nie dane rozumieć większości. Malachiemu to nie przeszkadza. W końcu zawsze był trochę inny niż wszyscy. Przecież nie każdy jest dziwnym potworem.
Song theme: City of The Dead – Eurielle
Zarys przeszłości: Niemalże dekadę temu w Parku Architektury działy się rzeczy straszne. Był on i ona. On miał broń. Ona coś, co mogło go pogrążyć. Kłócili się jak nigdy wcześniej. I tylko jeden z nich mógł opuścić ten park samodzielnie. Materiał wręcz doskonały na film. Gdyby tylko ktokolwiek był tego świadkiem. Wtedy może historia potoczyłaby się inaczej i okoliczne wieżowce nie usłyszałyby tej nocy strzałów. Spotkania nie przeżyła ona, ale to było oczywiste. Jednak to, co stało się później zupełnie przekroczyło wyobrażenia. Upadające truchło kobiety stworzyło cień. Cień, którego nie rozgoniły światła ulicznych latarni, ale on już tego nie widział. Odwrócił się plecami i szybkim krokiem odszedł, zupełnie nieświadom tego, że cień gęstnieje i rośnie. Aż w końcu przybrał ludzką postać. Cień ruszył śladem mordercy kobiety, na wpół sunąc i idąc. Ale on tego nie widział zbyt skupiony na drżącym w dłoni pistolecie. Cień tymczasem stał się najprawdziwszym nagim człowiekiem o oczach pustych i czarnych jak studnie. I był szaleńczo głodny. Dopadł człowieka i już otworzył usta, by zaśpiewać pierwszy dźwięk w swoim życiu. Ale wtedy ciszę nocy rozdarł kolejny wystrzał. Potworny człowiek osunął się na ziemię z dziurą ziejącą w podniebieniu. Morderca zerwał się do ucieczki, nieświadom tego, że potwór nie był jeszcze całkowicie materialny. Gdy z przerażeniem obejrzał się przez ramię, potwora już nie było. Został tylko zakrwawiony ślad palców na chodniku. A potem do jego uszu dotarły pierwsze delikatne dźwięki muzyki. Nagły paraliż poraził jego ciało i padł na chodnik, boleśnie zadrapując sobie twarz. Zaraz potem zaczęło się prawdziwe piekło. Potwór był bezlitosny. Kiedy było po wszystkim chłopak wyszedł z cienia. Na jego już błękitnym oku rysował się srebrzyście kościany ,,X". Zgrzyt kuli o kość był pierwszym dźwiękiem, który usłyszał. Pierwszym, który uznał za piękny. Chłopak obejrzał trupa mordercy. Zdjął mu spodnie, uznając, że się nadają i ubrał je na siebie. A potem odszedł w ciemność z rękami w kieszeniach.
Oficjalnie: Trudno powiedzieć. Dla sąsiadów pewnie jest dzieciakiem, który wynajął mieszkanko ze znajomymi i cieszy się swoją ,,niezależnością" od rodziców. Dla tych wszystkich ludzi, z którymi czasami się włóczy zapewne jest tylko mrukliwym towarzyszem, który czasem zrobi coś dziwnego i od czasu do czasu wygląda jakby ktoś kopnął go w brzuch. Dla Chemmala i Kalumtum – młodszym braciszkiem, którym jeszcze trzeba się czasem zająć, bo wbrew pozorom nadal ma tylko dziewięć lat i nie wszystko jeszcze widział. Dla władz – jakimś anonimem, którym wypadałoby się zainteresować i sprawę wyjaśnić, ale póki nie zachowuje się podejrzanie to w sumie nie trzeba.
Rola w gangu: Byłby nie najgorszym skrytobójcą, bo nie zostawia żadnych śladów. Muzyki przecież nie da się wytropić tak jak nie można odtworzyć dźwięku wystrzału, jeśli nie został odpowiednio udokumentowany. Snajper zostawi po sobie pocisk, nożownik ślad po ostrzu... a Mal zostawi po sobie tylko ciszę. Jednak nie jest chłopcem na posyłki Fery, o czym ta zdaje się doskonale wiedzieć. Sam wybiera czas i prosi o cel. Poluje tylko wtedy, gdy jest głodny i tylko na tych, którzy mają coś większego na sumieniu. W ten sposób oszczędza niewinnych, którzy wcale nie muszą umrzeć. Nigdy więcej nie poluje i trudno go przymusić do zmiany swoich zasad. Jednak sporo czasu spędza w terenie, więc mimochodem wiele rzeczy widzi i słyszy. Nocne Megalopolis bardzo lubi huczeć od plotek, a niektóre z nich są naprawdę interesujące.
Umiejętności: Czego potrafi dokonać Vox Mortis? W zasadzie każdy z nich jest inny. Ich umiejętności różnią się między sobą, ale jedno jest pewnie: tworzą muzykę. Malachi potrafi ją stworzyć w zasadzie niemalże ze wszystkiego. W tym także z własnego głosu, co nie jest aż tak pewną i oczywistą zdolnością. Jednak muzyka Vox Mortisów nigdy nie służy rozrywce. To ostatnia rzecz, którą słyszy się przed śmiercią w męczarniach. Oczywiście nie wszyscy muszą ją słyszeć, bo Malachi nie należy do rasy, która zajmuje się odsyłaniem ludzi na drugą stronę. On żywi się śmiercią i wbrew pozorom wcale nie potrzebuje jej aż tak dużo. Więcej ludzi zabija siebie nawzajem niż umiera przez Vox Mortisy. Chociaż ich muzyka podobno jest boleśnie piękna. Co ciekawe najbardziej cierpią grzesznicy – ludzie, którzy dopuścili się naprawdę okropnych czynów. Oni są najbardziej treściwi i wystarczają na dłużej. Niewinne duszyczki mogą słuchać jego muzyki bez nieprzyjemnych konsekwencji. Dlatego Malachi uwielbia grać dla dzieci. Tworząc muzykę czuje się najlepiej. Nie jest to przypadkowa melodyjka wymyślona na poczekaniu, choć taką też byłby w stanie zaimprowizować. Prawdziwa melodia Vox Mortisów tak naprawdę nigdy nie cichnie – każdy jeden nosi ją w swoim umyśle, a potem pozwala jej wybrzmieć w prawdziwym świecie. Nie jest to jedyna, choć bez wątpienia najważniejsza zdolność – w końcu to ona zapewnia przetrwanie. Elisheba jak na przystosowanego do nocnego trybu życia przystało doskonale widzi w ciemności. Potrzebuje naprawdę absolutne minimum światła, by cokolwiek zobaczyć, skoro bez trudu funkcjonuje w warunkach, gdzie za oświetlenie służy mu wąski pasek jasności z korytarza u dołu drzwi. Jednakże jego wzrok znacznie lepiej sprawdza się przy rozróżnianiu kolorów i ruchu niż wyłapywaniu szczegółów z daleka. Nie rozpoznałby człowieka na drugim końcu ulicy, bo w miejscu jego twarzy zobaczyłby co najwyżej zatartą plamę. Słuch też ma bardzo dobry. Może nawet lepszy niż wzrok. W końcu potrafi usłyszeć szum krwi w żyłach rozmówcy lub jego oddech. To jest właśnie ta muzyka każdego człowieka. I dlatego wrzucony w bezpośredni chaos na ulicy tak łatwo się we wszystkim gubi – zbyt dużo bodźców na raz każdego potrafiłoby ogłupić. Nie jest nienaturalnie szybki i silny, bo tego nie potrzebuje. Gdyby polował normalnie, tak jak zwierzęta, musiałby mieć przewagę, ale jeśli wystarczy mu tylko otwarcie ust... bycie sprawniejszym niż człowiek nagle traci na znaczeniu. Malachi przynajmniej na tym polu nie odstaje od reszty. Nigdy nie trzymał w dłoni nawet noża, co innego w przypadku chociażby skrzypiec czy gitary. Nie musi ćwiczyć gry na żadnym instrumencie, bo nawet jeśli zobaczy coś pierwszy raz w życiu i tak zagra. Robi to intuicyjnie i zupełnie naturalnie. Z mniej lubianych przez niego umiejętności można wymienić nieco kulejącą u niego możliwość chwilowego znikania na zawołanie. Co prawda w przypadku Malachiego działa to na zaledwie kilkanaście sekund i głównie wtedy, kiedy się nie rusza, a do tego pozostaje w cieniu, ale jego siostra nie ma problemów z przemieszczaniem się w tym stanie i swobodnie przechodzi z jednej formy w drugą. Elisheba zwyczajnie nie ma do tego talentu. W zamian za to zwierzęta do niego lgną, chociaż kto tam wie dlaczego? Przez dziewięć lat swojego życia nie miał za dużo czasu nauczyć się wielu dodatkowych rzeczy, ale jednego jest pewien. Zna nadziemną część Megalopolis w niemal takim samym jak ci, którzy uchodzą za fachowców w tej dziedzinie. Teraz wypadałoby mu poszukać sobie innych zainteresowań.
Przyjaciele: Malachiemu nie trudno byłoby się z kimś zaprzyjaźnić. Inna sprawa, że przynajmniej na razie nie jest przekonany czy może sobie na to pozwolić.
Wrogowie: Tak bezkonfliktowy typ osobowości raczej wrogów nie miewa.
Autor:Apocalyptical Deconde
Nazwisko: A na co to komu? Ma dwa imiona, więc w kryzysowej sytuacji jedno z nich może mu posłużyć za nazwisko. Dokumentów i tak nikt nigdy mu nie sprawdza, a nawet gdyby chciał, Malachi mógłby tylko bezradnie rozłożyć ręce, bo takowych nie posiada.
Pseudonim: Dorobił się tylko dwóch pseudonimów i żaden z nich nie jest szczególnie znany. Istnieje tylko garstka ludzi, która wie lub słyszała cokolwiek o Murmurze – demonie muzyki, który oryginalnie zmuszał dusze do odpowiadania na pytania egzorcysty. Jego megalopolijska wersja co prawda nigdy nie trudniła się czymś podobnym, ale zestaw zdolności mniej więcej się pokrywa. Tylko nikt nie spytał Malachiego czy chciałby w ogóle zostać wcieleniem demona. Drugi tytuł stanowi jeszcze większą abstrakcję, bo brzmi Vox Mortis, czyli dosłownie ,,Głos Śmierci" i kojarzy go jeszcze mniej ludzi. Winą za taki stan rzeczy należy obarczyć jakiegoś starszego człowieka, który ubzdurał sobie, że stara, dawno zapomniana legenda okazała się prawdziwa. Mężczyzna ten na pewno zmyślał, ale część ludzi i tak mu w końcu uwierzyła. Najwyraźniej powtórzone tysiąc razy kłamstwo stało się prawdą. Bezpieczniej zatem uznać, że Malachi nie posiada żadnych liczących się pseudonimów. Jest po prostu kolejnym z wielu, których spotyka się codziennie na ulicy, ale nijak nie zapadają w pamięć.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 9 lat – dokładnie tyle minęło od czasu jego nagłego pojawienia się w mieście, ale sprawia wrażenie młodego człowieka na chwilę przed dwudziestką. Całe szczęście, bo samodzielne życie w ciele dziecka z pewnością byłoby znacznie trudniejsze.
Rasa: Jest potworem i muzyką. Najpiękniejszym dźwiękiem, który zwiastuje śmierć. I jakkolwiek kiczowato i patetycznie by to nie brzmiało Vox Mortisem. Jego rasa jest tak nieliczna, że w zasadzie nigdy nie została oficjalnie odkryta przez ludzi. Dlatego nie ma żadnej własnej i trafnej nazwy. Elisheba ułatwił sobie życie, przyjmując swój tytuł za właściwą nazwę takich jak on. Co ciekawe spodobała się ona pozostałej dwójce mieszkających w Megalopolis Vox Mortisów. Malachi nie jest pewien czy ta nazwa funkcjonuje gdziekolwiek indziej, ale może przypuszczać, że nie. A przynajmniej jeszcze nie.
Narodowość: Zawsze powtarza, że to Megalopolis. Nie uznaje braku swojej narodowości. Malachi od zawsze był związany z ogromnymi miastami, więc nie może wskazać żadnego pochodzenia z zewnątrz, bo ono nie istnieje. Swój początek wiąże z mało uczęszczaną alejką w Parku Architektury w Elizjum.
Obywatelstwo: Nie jest to oficjalne obywatelstwo, bo Elisheba nie istnieje w żadnych spisach, ale nie da się ukryć, że pochodzi z Elizjum.
Rodzina: Nigdy nie miał rodziny, z którą łączyłyby go więzy krwi rozumiane w tym ściśle ludzkim pojęciu. Po prostu nie ma nikogo, bo wziął się znikąd. Nie oznacza to jednak, że jest osamotniony. Potwory w Megalopolis trzymają się razem, by było im łatwiej. Tak więc najmłodszy z całej trójki Malachi Elisheba najswobodniej czuje się w towarzystwie Chemmala Arory i Kalumtum Kissare. To bardzo pokręcona rodzina, która, nie chcąc wywoływać konsternacji, nie powinna przedstawiać się w tym samym momencie.
Miłość: Mal nie kocha nikogo. Kocha muzykę. I jak do tej pory nic się nie zmieniło. Może nie spotkał jeszcze nikogo odpowiedniego?
Aparycja: ,,Powiem ci coś w tajemnicy: te najstraszniejsze potwory nigdy nie wyglądają jak potwory." Megalopolis jest przyzwyczajone do widoku włóczących się ciemnymi ulicami nastolatków. Czy chodzą sami czy w grupkach – bez różnicy. Zwykle nie wyglądają nazbyt grzecznie czy porządnie, bo akurat ta ,,lepsza" grupa noce spędza w zaciszu własnych domów i śpi albo czyta książki. Tak czy siak miasta pełne są ludzi, którzy przeżywają nocami swój najpiękniejszy czas – okres młodzieńczego buntu. I oni wszyscy wyglądają niemal tak samo jak Malachi, a on przypadkowo dołączając do dowolnej grupki wyjątkowo nie rzuca się w oczy. W końcu na pierwszy rzut oka jest po prostu kolejnym z nastolatków. Ma niecałe sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i naturalnie szczupłą sylwetkę. Wcale nie wygląda groźnie, a już na pewno nie groźniej niż inny stroniący od regularnych ćwiczeń rówieśnik. Sam przyznaje, że składa się głównie z krzywizn, a nie krawędzi, tak jak muzyka, którą tworzy. Nie ma tam ostrych dźwięków. On też nie ma mocno zarysowanej szczęki i wyraźnych kości policzkowych – wyglądałoby to co najmniej karykaturalnie przy jego w gruncie rzeczy ładnej, owalnej twarzy. Elisheba nie jest niezaprzeczalnie przystojny i nie rzuca się w oczy, bo jest właśnie tylko ładny. Intensywnie błękitne oczy częściej patrzą na świat obojętnie i ze zmęczeniem niż z jakimkolwiek wewnętrznym blaskiem – jak to u nastolatka, który nie dość, że nie ma niczego do stracenia, to jeszcze przeszedł na połowicznie nocny tryb życia. Mal rzadko daje upust swoim emocjom poprzez wyraźną mimikę twarzy. Wystarcza mu oszczędne ściągnięcie brwi lub zaciśnięcie ust. Nie jest przy tym zupełnie i beznadziejnie nijaki. Szczególną uwagę i tak zwykle skupia jego fryzura. Włosy po lewej stronie zostały porządnie przycięte na zupełnie pospolitą długość. Prawdę mówiąc Malachi kiedyś obcinał w ten sposób całą głowę, ale zrozumiał, że lepiej się czuje, kiedy chociaż część włosów jest odpowiednio dłuższa. Żółty blond i kolorowe pasemka są jego naturalnym kolorem. Może trudno w to uwierzyć, patrząc na chaotyczne, jaskrawe kolory, cętki i prążki, które przywodzą na myśl wielogodzinne wizyty w zakładzie fryzjerskim, ale niestety taka właśnie jest prawda. To po prostu bardzo skuteczny kamuflaż, który na dodatek czasami zmienia swój wzór. Jednak robi to na tyle rzadko, że jedynie ci najbardziej spostrzegawczy czasem dostrzegają jakąś różnicę. Sheba zwykle zbywa to oznajmieniem, że nie może wiecznie farbować pasemek na te same kolory, bo się nimi nudzi. Bardzo wiarygodna wymówka, nieprawdaż? Jego twarz ozdabia jeszcze jeden charakterystyczny element – tatuaż na lewym oku w kształcie dwóch skrzyżowanych kości. Każdy Vox Mortis ma swoje tatuaże, a ich kształt podobno zależy od osobistych przeżyć w pierwszych godzinach życia. Jednak sam proces powstawania tatuaży jest zgoła mniej przyjemny. Pojedyncza kość pojawia się gdzieś na jego ciele wyłącznie w momencie, gdy żywiąc się, kogoś uśmierci. Wobec tego licząc wszystkie kości, które zdobył można dokładnie ustalić liczbę zgonów, których był sprawcą. Nie jest z nich dumny, ale już jakiś czas temu przekonał się, że próby starcia ich są na nic. Tatuaże usunięte profesjonalnym sprzętem w salonie, wycięte na ulicy pożyczonym nożem, a nawet wydrapane zawsze wracają. Wątpliwe, by był jakikolwiek sposób, by je zniszczyć poza ostateczną amputacją naznaczonych kończyn lub śmiercią. Jednak ułożone w krzyże kości można zakryć. Dlatego Elisheba zwykle nosi dżinsy i koszulki z długim rękawem. Opcjonalnie narzuca na ramiona luźną bluzę z szerokim kapturem, który bardzo lubi nosić na głowie. Naturalnie dąży do ukrycia jak największej powierzchni ciała przed wzrokiem innych. Nie mniej stara się przy tym wyglądać chociaż minimalnie modnie i nowocześnie – przebranie jest w końcu połową sukcesu. A jednak zżył się ze srebrnym łańcuszkiem okręconym kilkukrotnie wokół jego szyi i bez niego czuje się jakoś nieswojo. Ostatecznie lubuje się w dość ograniczonych dodatkach – na nadgarstkach nosi po kilka skórzanych i materiałowych, cienkich bransoletek, a do spodni czasem dopina ozdobny łańcuch. Raz dał sobie nawet przebić ucho, a przemiła pani zdradziła mu, że powinien nazywać to helixem. Przecież siłą rzeczy musi się dopasować do tych wszystkich krążących po nocach nastolatków.
Charakter: Malachi Elisheba doskonale zdaje sobie sprawę z tego kim jest i co robi. Nie nazywa siebie bezmyślnie potworem przez wzgląd na charakter czy morderczy dorobek. On wie, że jest prawdziwym potworem. Tak powiedziała mu przybrana siostra – nazwała cały ich rodzaj potworami i mordercami. Mal zupełnie się z nią zgodził, ale w przeciwieństwie do niej nie uważa, by istnienie Vox Mortisów było błędem. Przecież z jakiegoś powodu pojawił się na tym świecie. Gdyby jego życie nie miało żadnego sensu i celu, natura nie zadrwiłaby z niego i nie zmusiła do zmaterializowania się. Mimo wszystko jest bardzo dziwnym potworem – wcale nie jest aż tak potworny za jakiego się podaje. Przede wszystkim ma sumienie, a jego wyrzuty skutecznie go dręczą. Malachi jest boleśnie świadom konsekwencji wszystkiego, co robi, a co nie jest naturalne, ale nie ma innego wyjścia. Podobno każdy ma prawo do życia, dlaczego więc on miałby nie mieć? Zabija ludzi, bo tylko w ten sposób sam może przeżyć – to naturalny porządek rzeczy. Dziko żyjące drapieżniki są dla swoich ofiar tym samym co Vox Mortisy dla ludzi. Jednakże ci drudzy są zdecydowanie bardziej myślący i mają wybór. Dlatego Elisheba tak często sprawia wrażenie wycofanego i milczącego. To jedyny znany mu sposób w jaki może chronić ludzi dookoła przed sobą samym. Nie przepada za częstym odzywaniem się w towarzystwie, bo jeden fałszywy dźwięk czy ślad zaśpiewu może skrzywdzić. Malachi nienawidzi nieumyślnie sprawiać komuś bólu. Nie jest przecież okrutnym i bezdusznym monstrum. Potrafi współczuć, nawet jeśli na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zobojętniałego na wszystko. Nie godzi się na żadne przejawy sadyzmu w swoim otoczeniu. Zwłaszcza te, których sam jest źródłem. A jednak zdecydował się dołączyć do gangu. Dlaczego? Ano dla bezpieczeństwa. Życie samemu w miastach tak wielkich jak Megalopolis wiąże się z ryzykiem, a Malachi nie potrafi już znieść całkowitego mieszkania pod jednym dachem z bratem i siostrą. No bo ileż można całymi dniami widywać te same twarze? Przyczynił się do tego też brak rejestracji w systemach, który częściej wszystko komplikuje niż rozwiązuje. Dlatego najlogiczniejszym rozwiązaniem było dołączenie do gangu. Nie oznacza to bynajmniej, że Elisheba całkowicie akceptuje działalność Szczurów. W gruncie rzeczy jest zadeklarowanym pacyfistą, który nie ucieka się do stosowania przemocy, jeśli nie zostanie przyparty do muru. Stąd też się bierze jego gigantyczna chęć do pomocy innym. Po prostu czuje się w obowiązku jakoś wynagrodzić to całe zło. Żyje z przekonaniem, że nigdy nie zrobi wystarczająco dużo dobrego, by naprawić wyrządzone szkody, ale nie zamierza przestawać. Wtedy straciłby powód, by wieczorami wychodzić z domu. Mal robi co może, by ograniczyć swoją destrukcyjną działalność do minimum. Przy czym nie dopuszcza, by zrobiło się niebezpiecznie, a sprawy wymknęły się spod kontroli. Wie, że wygłodzony robi się drażliwy i gwałtowny. Dlatego tak bardzo się pilnuje. Wyraźnie widać, kiedy zaczyna robić wszystko z większym niż zwykle namysłem. Naturalnie jest spokojny, by nie rzec, że aż powolny. Żadnym problemem jest dla niego usiąść na kanapie i nie ruszać się przez całe godziny, słuchając i uważnie obserwując. Taki całkowity bezruch jest dla niego instynktowny. Woli słuchać i działać niż mówić, ale nie jest przy tym ani trochę uległy. Potrafi się zbuntować i w życiu nie dałby sobą pomiatać. Gdzieś głęboko w nim nadal żyje świadomość tego, że przynajmniej z punktu widzenia natury i łańcucha pokarmowego ludzie są niżej w hierarchii. Mimo wszystko spotkać Malachiego w ciągu dnia graniczy niemal z cudem. Jest zupełnie nocnym stworzeniem i nie przepada za światłem słonecznym. Korzystniej dla niego przespać większą część dnia, zwłaszcza, jeśli może to zrobić pod ziemią. Spać potrafi w każdych warunkach i naprawdę nie obchodzi go kto i dlaczego hałasuje. To pośrednio tłumaczy dlaczego w jego pokoju nigdy nie pali się światło – Mal go do szczęścia nie potrzebuje. Kładzie się niedługo po wschodzie słońca i wraca do życia w salonie kryjówki dopiero wieczorem. Elisheba tak naprawdę lubi siedzieć z ludźmi. Boi się tylko niechcący czegoś im zrobić. W innej sytuacji byłby naprawdę towarzyskim gościem. Opinię samotnika wypracował sobie sam, ucząc się właściwych odruchów i wzorców postępowania. Prawdę mówiąc to nawet wolałby spędzać czas z ludźmi w zamkniętym pomieszczeniu. Megalopolis ma paskudną tendencję świecenia jak setka słońc na raz. Samotne spacery ulicami pełnymi migających neonów, przejeżdżających samochodów i klubowej muzyki czasami go przytłaczają. W tak chaotycznym miejscu bardzo łatwo stracić czujność i orientację. Malachiego nie przeraża atmosfera miast. A w każdym razie nie aż tak. Mowa tu raczej o niepokoju, ale i fascynacji; tej dziwnej mieszance emocji, która zmusza do spinania mięśni w gotowości na obronę i spoglądania za siebie w dół ciemnych uliczek, ale która za nic nie pozwala się wycofać. Jednak to nadal muzyka i każde z miast ma swoją własną i niepowtarzalną. Trudno powiedzieć czy ktokolwiek odbiera to w ten sam sposób co Vox Mortis, ale pewnym jest, że nie istnieje dla niego nic ważniejszego od dźwięku. Elisheba wszędzie dostrzega muzykę – jest w ludziach, na ulicach, między drzewami w parku. To piękno, którego nie dane rozumieć większości. Malachiemu to nie przeszkadza. W końcu zawsze był trochę inny niż wszyscy. Przecież nie każdy jest dziwnym potworem.
Song theme: City of The Dead – Eurielle
Zarys przeszłości: Niemalże dekadę temu w Parku Architektury działy się rzeczy straszne. Był on i ona. On miał broń. Ona coś, co mogło go pogrążyć. Kłócili się jak nigdy wcześniej. I tylko jeden z nich mógł opuścić ten park samodzielnie. Materiał wręcz doskonały na film. Gdyby tylko ktokolwiek był tego świadkiem. Wtedy może historia potoczyłaby się inaczej i okoliczne wieżowce nie usłyszałyby tej nocy strzałów. Spotkania nie przeżyła ona, ale to było oczywiste. Jednak to, co stało się później zupełnie przekroczyło wyobrażenia. Upadające truchło kobiety stworzyło cień. Cień, którego nie rozgoniły światła ulicznych latarni, ale on już tego nie widział. Odwrócił się plecami i szybkim krokiem odszedł, zupełnie nieświadom tego, że cień gęstnieje i rośnie. Aż w końcu przybrał ludzką postać. Cień ruszył śladem mordercy kobiety, na wpół sunąc i idąc. Ale on tego nie widział zbyt skupiony na drżącym w dłoni pistolecie. Cień tymczasem stał się najprawdziwszym nagim człowiekiem o oczach pustych i czarnych jak studnie. I był szaleńczo głodny. Dopadł człowieka i już otworzył usta, by zaśpiewać pierwszy dźwięk w swoim życiu. Ale wtedy ciszę nocy rozdarł kolejny wystrzał. Potworny człowiek osunął się na ziemię z dziurą ziejącą w podniebieniu. Morderca zerwał się do ucieczki, nieświadom tego, że potwór nie był jeszcze całkowicie materialny. Gdy z przerażeniem obejrzał się przez ramię, potwora już nie było. Został tylko zakrwawiony ślad palców na chodniku. A potem do jego uszu dotarły pierwsze delikatne dźwięki muzyki. Nagły paraliż poraził jego ciało i padł na chodnik, boleśnie zadrapując sobie twarz. Zaraz potem zaczęło się prawdziwe piekło. Potwór był bezlitosny. Kiedy było po wszystkim chłopak wyszedł z cienia. Na jego już błękitnym oku rysował się srebrzyście kościany ,,X". Zgrzyt kuli o kość był pierwszym dźwiękiem, który usłyszał. Pierwszym, który uznał za piękny. Chłopak obejrzał trupa mordercy. Zdjął mu spodnie, uznając, że się nadają i ubrał je na siebie. A potem odszedł w ciemność z rękami w kieszeniach.
Oficjalnie: Trudno powiedzieć. Dla sąsiadów pewnie jest dzieciakiem, który wynajął mieszkanko ze znajomymi i cieszy się swoją ,,niezależnością" od rodziców. Dla tych wszystkich ludzi, z którymi czasami się włóczy zapewne jest tylko mrukliwym towarzyszem, który czasem zrobi coś dziwnego i od czasu do czasu wygląda jakby ktoś kopnął go w brzuch. Dla Chemmala i Kalumtum – młodszym braciszkiem, którym jeszcze trzeba się czasem zająć, bo wbrew pozorom nadal ma tylko dziewięć lat i nie wszystko jeszcze widział. Dla władz – jakimś anonimem, którym wypadałoby się zainteresować i sprawę wyjaśnić, ale póki nie zachowuje się podejrzanie to w sumie nie trzeba.
Rola w gangu: Byłby nie najgorszym skrytobójcą, bo nie zostawia żadnych śladów. Muzyki przecież nie da się wytropić tak jak nie można odtworzyć dźwięku wystrzału, jeśli nie został odpowiednio udokumentowany. Snajper zostawi po sobie pocisk, nożownik ślad po ostrzu... a Mal zostawi po sobie tylko ciszę. Jednak nie jest chłopcem na posyłki Fery, o czym ta zdaje się doskonale wiedzieć. Sam wybiera czas i prosi o cel. Poluje tylko wtedy, gdy jest głodny i tylko na tych, którzy mają coś większego na sumieniu. W ten sposób oszczędza niewinnych, którzy wcale nie muszą umrzeć. Nigdy więcej nie poluje i trudno go przymusić do zmiany swoich zasad. Jednak sporo czasu spędza w terenie, więc mimochodem wiele rzeczy widzi i słyszy. Nocne Megalopolis bardzo lubi huczeć od plotek, a niektóre z nich są naprawdę interesujące.
Umiejętności: Czego potrafi dokonać Vox Mortis? W zasadzie każdy z nich jest inny. Ich umiejętności różnią się między sobą, ale jedno jest pewnie: tworzą muzykę. Malachi potrafi ją stworzyć w zasadzie niemalże ze wszystkiego. W tym także z własnego głosu, co nie jest aż tak pewną i oczywistą zdolnością. Jednak muzyka Vox Mortisów nigdy nie służy rozrywce. To ostatnia rzecz, którą słyszy się przed śmiercią w męczarniach. Oczywiście nie wszyscy muszą ją słyszeć, bo Malachi nie należy do rasy, która zajmuje się odsyłaniem ludzi na drugą stronę. On żywi się śmiercią i wbrew pozorom wcale nie potrzebuje jej aż tak dużo. Więcej ludzi zabija siebie nawzajem niż umiera przez Vox Mortisy. Chociaż ich muzyka podobno jest boleśnie piękna. Co ciekawe najbardziej cierpią grzesznicy – ludzie, którzy dopuścili się naprawdę okropnych czynów. Oni są najbardziej treściwi i wystarczają na dłużej. Niewinne duszyczki mogą słuchać jego muzyki bez nieprzyjemnych konsekwencji. Dlatego Malachi uwielbia grać dla dzieci. Tworząc muzykę czuje się najlepiej. Nie jest to przypadkowa melodyjka wymyślona na poczekaniu, choć taką też byłby w stanie zaimprowizować. Prawdziwa melodia Vox Mortisów tak naprawdę nigdy nie cichnie – każdy jeden nosi ją w swoim umyśle, a potem pozwala jej wybrzmieć w prawdziwym świecie. Nie jest to jedyna, choć bez wątpienia najważniejsza zdolność – w końcu to ona zapewnia przetrwanie. Elisheba jak na przystosowanego do nocnego trybu życia przystało doskonale widzi w ciemności. Potrzebuje naprawdę absolutne minimum światła, by cokolwiek zobaczyć, skoro bez trudu funkcjonuje w warunkach, gdzie za oświetlenie służy mu wąski pasek jasności z korytarza u dołu drzwi. Jednakże jego wzrok znacznie lepiej sprawdza się przy rozróżnianiu kolorów i ruchu niż wyłapywaniu szczegółów z daleka. Nie rozpoznałby człowieka na drugim końcu ulicy, bo w miejscu jego twarzy zobaczyłby co najwyżej zatartą plamę. Słuch też ma bardzo dobry. Może nawet lepszy niż wzrok. W końcu potrafi usłyszeć szum krwi w żyłach rozmówcy lub jego oddech. To jest właśnie ta muzyka każdego człowieka. I dlatego wrzucony w bezpośredni chaos na ulicy tak łatwo się we wszystkim gubi – zbyt dużo bodźców na raz każdego potrafiłoby ogłupić. Nie jest nienaturalnie szybki i silny, bo tego nie potrzebuje. Gdyby polował normalnie, tak jak zwierzęta, musiałby mieć przewagę, ale jeśli wystarczy mu tylko otwarcie ust... bycie sprawniejszym niż człowiek nagle traci na znaczeniu. Malachi przynajmniej na tym polu nie odstaje od reszty. Nigdy nie trzymał w dłoni nawet noża, co innego w przypadku chociażby skrzypiec czy gitary. Nie musi ćwiczyć gry na żadnym instrumencie, bo nawet jeśli zobaczy coś pierwszy raz w życiu i tak zagra. Robi to intuicyjnie i zupełnie naturalnie. Z mniej lubianych przez niego umiejętności można wymienić nieco kulejącą u niego możliwość chwilowego znikania na zawołanie. Co prawda w przypadku Malachiego działa to na zaledwie kilkanaście sekund i głównie wtedy, kiedy się nie rusza, a do tego pozostaje w cieniu, ale jego siostra nie ma problemów z przemieszczaniem się w tym stanie i swobodnie przechodzi z jednej formy w drugą. Elisheba zwyczajnie nie ma do tego talentu. W zamian za to zwierzęta do niego lgną, chociaż kto tam wie dlaczego? Przez dziewięć lat swojego życia nie miał za dużo czasu nauczyć się wielu dodatkowych rzeczy, ale jednego jest pewien. Zna nadziemną część Megalopolis w niemal takim samym jak ci, którzy uchodzą za fachowców w tej dziedzinie. Teraz wypadałoby mu poszukać sobie innych zainteresowań.
Przyjaciele: Malachiemu nie trudno byłoby się z kimś zaprzyjaźnić. Inna sprawa, że przynajmniej na razie nie jest przekonany czy może sobie na to pozwolić.
Wrogowie: Tak bezkonfliktowy typ osobowości raczej wrogów nie miewa.
Autor:Apocalyptical Deconde
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz