Feniks przez króciutką chwilę zwątpiła w powodzenie swojego planu, ale w tym samym momencie most zapadł się prosto na dziób statku. Błękitne światło będące Echo mignęło w stronę drugiej połowy uniesionej do góry zanim doszło do kolizji. Zaraz potem w uszy Kas wwiercił się zgrzyt ocierającego się o siebie metalu. Można by podziwiać ogrom destrukcji Hermesa jeszcze przez dobrą chwilę, ale Kasumi nie marnowała czasu. Dała sygnał Ghanowi i zeskoczyła z murku.
Zanim dotknęła burty niemal nad powierzchnią wody, użyła mocy. Kilka sekund później zmaterializowała się z białej smugi światła już na pochylonym pokładzie. Wtedy statek ruszył się ponownie i kobieta na moment straciła równowagę. Jakiś załogant zauważył ją podnosząc się z ziemi i wyciągnął broń. Ta jednak wyrwała mu się z ręki, wzlatując samowładnie w nocne niebo. Mężczyzna spojrzał w górę zaskoczony tylko po to, by zobaczyć lecącego w jego stronę Echo. Błękitny chłopak powalił go na ziemię.
- Jak mi poszło? - zapytał Kasumi.
- Jeszcze się pytasz? - kobieta uśmiechnęła się, ale wtedy zauważyła kolejnych skonfundowanych pracowników biegnących w stronę mostku. - Zrób tu porządek, ja biegnę po kapitana! - zawołała.
- Tajest! - Merkury zasalutował i jednym ruchem ręki zrzucił trójkę ludzi do wody. Potem skoczył naprzód i zniknął między kontenerami.
Fushicho uznała, że broń Takahachiego jest w dobrych rękach. Ruszyła więc biegiem w stronę mostku. Przebiegając wzdłuż barierki przepchnęła się między dwójką ludzi, nie zastanawiając się, czy któryś z nich pracuje dla yakuzy. Nimi zajmie się później, najpierw musiała upewnić się, że nikt nie wezwie na wybrzeże wsparcia lub, co gorsza, policji.
Wspinając się po klatce schodowej drogę zastąpił jej jakiś facet. Krzyknął do niej coś po Japońsku, ale Kas tylko wspięła się po barierkach na następne półpiętro, zupełnie nie przejmując się ostrzegawczymi wołaniami. W biegu złapała jeszcze zwój liny ratunkowej i nareszcie wpadła do sterowni. Było to półkoliste pomieszczenie z rzędem wielkich okien, paroma konsolami i sterem na środku. W środku było czworo mężczyzn, w tym kapitan. Widząc ją na chwilę się zawahali, jednak najmłodszy szybko ruszył biegiem w stronę wiszącego na ścianie telefonu alarmowego. Kasumi rozwinęła rozgrzewający się już łańcuch i celnie zamachnęła się w stronę słuchawki, rozcinając ją tuż przed dłonią marynarza.
- Ani kroku dalej - ostrzegła.
Kapitan cofnął się aż do okien. Feniks zaklęła widząc w jego dłoni telefon komórkowy z prawdopodobnie już wybranym numerem. Zanim jednak zdążył zadzwonić, okno po lewej pękło i niemal równocześnie tył jego głowy rozbryzgnął się krwawymi strzępami. Trafiony celnym strzałem Ghana mężczyzna upadł na podłogę w odłamkach szła, w akompaniamencie przerażonych wrzasków. Kas syknęła, domyślając się już, że chyba żaden z obecnych nie stanowił większego zagrożenia.
- Mówiłam - powiedziała do reszty, starając się nadal brzmieć pewnie, jakby wszystko było zaplanowane. Zsunęła z ramienia grubą linę. - A teraz proszę o oddanie mi własnych komórek i nie stawianie oporu.
Nie robili jej już problemów - martwy kapitan był wystarczająco przekonujący. Posadziła związanych pod zniszczonym telefonem i upewniła się, że nie mają w zasięgu związanych rąk żadnego kawałka stłuczonej szyby. Lina ratunkowa była gruba i szansa, że któryś zdążyłby ją przeciąć zanim Szczury opuszczą statek, robiąc to na dodatek na ślepo, kalecząc przy tym dłonie, była naprawdę znikoma, ale wolała nie ryzykować. W końcu sama by tak zrobiła na ich miejscu i wolała, by nikt inny jej podobnego numeru nie wykręcił.
Gdy wróciła na główny pokład, koło jej głowy przeleciał czyjś pistolet i przykleił się do ściany za jej plecami.
- Wybacz! - zawołał skądś Echo. Wtedy za bronią poleciał jakiś Azjata ubrany na czarno, prawdopodobnie najemny ochroniarz. Przed nim kobieta musiała już uskoczyć na bok.
W końcu zobaczyła znajome niebieskie światełko, cofające się przed atakami teleskopowej pałki. Dlaczego po prostu go nie odepchnie jak poprzedniego?, przeszło Zili przez myśl i z niepokojem ruszyła biegiem na pomoc. Minęła dwa trupy - bez wątpienia robotę Ghana. Wtedy uświadomiła sobie, że nie słyszy już żadnych strzałów. Z wybrzeża natomiast wyły policyjne syreny. Zaczynała mieć coraz gorsze przeczucia.
Pokład był wyczyszczony z blisko połowy ładunku i dopadła drugiego z ochroniarzy w otwartym polu. Zajęty atakowaniem Echo nie zauważył jej, aż owinęła mu wokół szyi łańcuch i przerzuciła przez ramię na ziemię. Podniosła upuszczoną pałkę, po czym ogłuszyła nią podnoszącego się na rękach mężczyznę.
- Co się stało? - zapytała Hermesa. Chłopak tylko oparł się rękoma o kolana.
- Nic wielkiego... tylko... zdyszałem się troszkę - wysapał. - Ciężkie te kontenery...
- Dasz radę uciec? - Kas obejrzała się z powrotem na wybrzeże. Migające czerwono-błękitne światła bezdyskusyjnie kazały im się zmywać.
- Mną się nie przejmuj - zapewnił ją chłopak. - Chyba powinniśmy poszukać twojego morderczego kumpla...
Kobieta rozejrzała się z powrotem wzdłuż murku .
- Tak, powinniśmy - stwierdziła i ruszyła w stronę burty. Chwilę potem biała smuga światła prześlizgnęła się między budynki dzielnicy industrialnej tuż poza zasięgiem wzroku policji. Błękitna skakała między budynkami tylko trochę spóźniona.
Obudziło ją stukanie w szybę.
Podniosła się gwałtownie, prawie zlatując z łóżka. Rozejrzała się po pomieszczeniu nieprzytomnie, przez moment zastanawiając się gdzie jest i jak tutaj trafiła. To nie był jej pokój. W tym były dwa piętrowe łóżka (na jednym z górnych właśnie siedziała) oraz ściany w kolorze pastelowej żółci. No i ten miał okno, za którym widać było kolejny blok mieszkalny i niebieskie oczy Echo patrzącego do środka do góry nogami. Chłopak pomachał do Kas i ponownie zastukał w szybę.
Kobieta przetarła oczy, przypominając sobie wszystko. Była w jednym z pustych mieszkań należących do Fery - jedna z mniejszych, mało ważnych kryjówek, służących czasem jako bazy wypadowe. Ghan ją tu pokierował przez telefon ostatniej nocy, by miała gdzie przespać kilka godzin. Bardziej przytomna, Feniks podeszła na czworakach do krańca łóżka przy oknie i otworzyła je Hermesowi. Wskoczył do środka, od razu siadając na suficie po turecku.
- Dzień dobry! - przywitał się wesoło. Nie było po nim widać nawet śladu wczorajszego zmęczenia. - Słonko wstało, czas wracać do Elizjum.
Kasumi usiadła na krawędzi łóżka ziewając.
- Chyba tak - mruknęła. - Gdzie ty w ogóle byłeś całą noc?
- To tu, to tam... - wzruszył ramionami. - Ogólnie pilnowałem, czy nikt nie podłapał naszego tropu i czy Kuan wrócił do domu.
- Kto?
- Kuan Thai. Nie tak ma na imię twój kolega-snajper? Fera tak mi go przedstawiła.
- Och... - kobieta zamrugała kilka razy. No tak. W końcu ludzie poza przezwiskami miewają także normalne imiona. Czy naprawdę przez dwa dni myślała, że ,,Godoghan" to imię?
Chyba za krótko spałam, uznała w myślach i zeskoczyła na podłogę. Wzięła swoje dresy, które rzuciła razem z kurtką na dolne łóżko zanim sama padła bezwładnie na górne.
- Widzę, że czujesz się o wiele lepiej ode mnie - rzuciła do Echo wsuwając stopy do nogawek. - A to nie ja rzucałam kontenerami...
Merkury zmrużył oczy skonfundowany.
- Też nimi nie rzucałem - odpowiedział. Po chwili otworzył oczy szerzej. - Aaa, chodzi ci o mój wczorajszy stan?
- Wyglądałeś... niepokojąco - przyznała Zila patrząc w górę. Nadal dziwiło ją w jak dobrej formie i nastroju był Hermes. Ona miała za sobą kilka godzin snu i nadal nie czuła się wypoczęta, a on pomimo przemęczenia przez całą noc pilnował sytuacji w okolicy. I tylko lekceważąco machnął na to wszystko ręką:
- To norma. Nawet ja mam swoje ograniczenia. Zawalenie mostu to nie byle co...
Kasumi uniosła jedną brew w niemym ,,No co ty nie powiesz?" i udała się do kuchni z kurtką pod pachą.
Zajrzała do lodówki, nie spodziewając się ujrzeć tam cudów i miała rację: była pusta. W całym mieszkaniu nie znalazła nawet śladu bytności innych Szczurów. Najwyraźniej rzadko, jeśli w ogóle z niego korzystano. Może istniał jakiś ranking ulubionych miejscówek, o którym nie wiedziała i to znajdowało się na szarym końcu? Fel i Sylve pewnie chętnie by się czymś takim zajęli. Westchnęła cicho. Może jak się pospieszy, to jeszcze załapie się na jakieś śniadanie w bazie. Erro i siostry jadały późno. Czasem zazdrościła ludziom umiejącym zmarnować tę godzinę więcej na sen...
- Hej! - zawołał nagle z sufitu Echo gdy sięgała do jednego z pięciu zamków na drzwiach. - Nie chcesz zerknąć na poranne wiadomości? Dzisiejsze newsy mogą ci się spodobać...
Zila obejrzała się przez ramię na zwieszony w kuchni mały telewizor. Wzruszyła ramionami i poszła szukać pilota. Gdy przełączała między stacjami kilka razy zobaczyła ten sam widok z innych perspektyw: zniszczony zwodzony most, z jedną połową nadal wzniesioną ku górze, i zablokowany pod nim statek transportowy. Bezwiednie uśmiechnęła się pod nosem widząc gdzieś migawkę o możliwej działalności terrorystycznej rozwijającej się w mieście i możliwość powiązań między mostem, a kilkoma poprzednimi incydentami w Elizjum.
- Chyba nam się udało - stwierdziła zadowolona. Hermes, pomimo swoich oporów przed niszczeniem czegokolwiek, również wyglądał na dumnego z siebie.
Po namyśle Japonka wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Feliksa licząc, że chłopak już nie spał. Odebrał niemal natychmiast:
- Dodzwoniłeś się do głównej bazy operacyjnej Szczurów, w czym mogę pomóc?
- Fera jest gdzieś obok? - zapytała z miejsca kobieta.
- O, cześć Kas! Fera chyba jest w kuchni...
- Powiedz jej, żeby włączyła wiadomości.
- Oooho, czyżby coś nas ominęło?
- I to nie byle co - zapewniła go Feniks. - Sylve będzie z nas dumny - tu uśmiechnęła się do zadowolonego Echo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz