Sylvain Berthier miał problem natury egzystencjalnej. W każdym razie on sam był przekonany, że ważą się losy jego egzystencji. Zgodnie z tym co zakomunikował Różyczce miał plan i nawet nie bardzo planował zwlekać z jego realizacją. Wyznaczył sobie teren pod swoje dzieło i już czekało na to, by się nim zająć. Wiedział czego chce i jak to osiągnąć. Nikt nie próbował go zatrzymywać, a mimo to Sylve nie ruszył się z miejsca. Pochylił się do przodu i oparł łokcie na udach, a potem schował twarz w dłoniach, żeby nic go nie rozpraszało. Nie lubił, gdy brakowało mu wszystkich niezbędnych środków - czasem naprawdę ciężko było je zdobyć. Nie wspominając już nawet o tym ile problemów mógł mu sprawić brak dodatkowych rąk. Sylvain nie posiadł jeszcze zdolności hodowania sobie dodatkowych kończyn i szczerze nad tym ubolewał.
Kombinował jeszcze przez chwilę, nieświadom tego, że lekko przerażająca kobieta nadal przygląda mu się z nieludzką wręcz fascynacją. Owszem, czuł na sobie jej wzrok, ale prawdę powiedziawszy obserwowała go już od momentu w którym odkryła kim jest. A to znaczyło, że wiedziała o nim dość, żeby kojarzyć chociaż kilka jego najgłośniejszych akcji.
- Oui! - wyprostował się, wpadając na doskonały pomysł i poderwał się na równe nogi. Rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się szczęśliwy. Chwycił Pandorę za rękę i zmusił do wstania z kanapy. - Ty mi pomożesz, mon cher!
- Co? Ale w czym? - spytała Erro, marszcząc przy tym brwi.
- Zaczyna się... - mruknął Daniel i przeciął salon w drodze do wyjścia. - Wrócę za jakiś czas.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia! - oznajmił Leviathan - Wszystkiego dowiesz się na miejscu.
- Ale...? Gdzie to będzie? - dziwiła się nadal, co swoją drogą było zupełnie właściwe i logiczne.
- Właśnie, Sylve, gdzie tym razem? - Felix złapał przebiegającego obok Francuza i zmusił go do zatrzymania się.
- Kolczatko, wiesz, że cię lubię. Bardzo cię lubię, ale teraz mi przeszkadzasz. Mówię, że nie mam czasu. - oznajmił Berthier aż nazbyt poważnie. Przez chwilę mierzył wzrokiem wizjery w masce i westchnął, na oślep machając wolną ręką w stronę powierzchni i Pól Elizejskich - Gdzieś w tamtą stronę będę.
Ćwiek najwyraźniej usatysfakcjonowany odpowiedzią nie chciał już dłużej zatrzymywać Leviego i pozwolił mu wrócić do przygotowań. Nie musiał zadawać sobie trudu o dokładny adres - Sylve najprawdopodobniej go nie znał, co ani odrobinę mu nie przeszkadzało.
- Zobaczycie, że dzisiaj będę w telewizji. - zapowiedział, grzebiąc pomiędzy częściami rozłożonymi na stole w części warsztatowej salonu. - A ta ślicznotka razem ze mną - wskazał na Pandorę podobnym do drążka joysticka urządzeniem z pojedynczym czerwonym przyciskiem i rzucił jej je - Łap! I nie zgub!
- Nie ma czasu na wyjaśnienia! - oznajmił Leviathan - Wszystkiego dowiesz się na miejscu.
- Ale...? Gdzie to będzie? - dziwiła się nadal, co swoją drogą było zupełnie właściwe i logiczne.
- Właśnie, Sylve, gdzie tym razem? - Felix złapał przebiegającego obok Francuza i zmusił go do zatrzymania się.
- Kolczatko, wiesz, że cię lubię. Bardzo cię lubię, ale teraz mi przeszkadzasz. Mówię, że nie mam czasu. - oznajmił Berthier aż nazbyt poważnie. Przez chwilę mierzył wzrokiem wizjery w masce i westchnął, na oślep machając wolną ręką w stronę powierzchni i Pól Elizejskich - Gdzieś w tamtą stronę będę.
Ćwiek najwyraźniej usatysfakcjonowany odpowiedzią nie chciał już dłużej zatrzymywać Leviego i pozwolił mu wrócić do przygotowań. Nie musiał zadawać sobie trudu o dokładny adres - Sylve najprawdopodobniej go nie znał, co ani odrobinę mu nie przeszkadzało.
- Zobaczycie, że dzisiaj będę w telewizji. - zapowiedział, grzebiąc pomiędzy częściami rozłożonymi na stole w części warsztatowej salonu. - A ta ślicznotka razem ze mną - wskazał na Pandorę podobnym do drążka joysticka urządzeniem z pojedynczym czerwonym przyciskiem i rzucił jej je - Łap! I nie zgub!
Erro w ostatniej chwili chwyciła ustrojstwo i przyjrzała mu się podejrzliwie. Obróciła je w dłoniach, wyraźnie się nad czymś zastanawiając i Sylvain był prawie pewnym, że winą powinien obarczyć właśnie czerwony guzik. Kto wie do czego zdolny był pojedynczy synonim zagłady rzucony dodatkowo przez inny jeszcze bardziej przerażający symbol absolutnej zagłady i destrukcji? Na chwilę obecną nawet Berthier nie do końca był pewien, ale wiedział, że mu się przyda. Wielki czerwony przycisk prawie zawsze był niezbędny. Zwłaszcza ten jeden konkretny, należący do stałego wyposażenia Leviathana, gdy już się go odpowiednio użyło.
Dziewczyna w końcu wzruszyła ramionami w myśl zasady ,,I tak nie mam nic do stracenia" i schowała urządzenie do kieszeni. Sylvain w tym czasie zdążył zgromadzić całą resztę potrzebnego sprzętu. Wreszcie miał okazję przetestować najnowszy rodzaj swoich zabawek i nie mógł się już doczekać.
Upychając ostatnie gadżety po kieszeniach i w dużej przewieszonej przez ramię torbie, wesołym krokiem przekroczył próg kryjówki, oglądając się za siebie czy Erro aby na pewno za nim idzie. Tak po prawdzie dziewczyna zdawała się być niemal oczarowana tą odrobiną typowego dla Berthiera kontrolowanego chaosu. A może to półmrok kanału sprawiał, że jej dziwny tatuaż z czaszki zacierał prawdziwy wyraz twarzy. Sylve miał to gdzieś tak długo jak długo przerażająca kobieta nie próbowała go zatrzymać. Coś mu mówiło, że nie pożałuje tego, iż w ogóle wyciągnął Pandorę na kolejną ze swoichdosłownie karkołomnych akcji.
- A tak w ogóle - zaczął już po kilku krótkich chwilach cichego spaceru. Szedł szybko, może nawet za szybko, biorąc pod uwagę okoliczności, ale nie zdawał sobie z tego sprawy - Pandora to twoje prawdziwe, najprawdziwsze imię?
- Jak najbardziej - potwierdziła. Utrzymywała idealne do leviathanowego tempo i zdawała się robić to bez większego trudu.
Francuz powtórzył sobie jej imię jeszcze kilka razy po cichu, upewniając się, że jest w stanie wymówić je w miarę zrozumiale i poprawnie.
- Pandora. - stwierdził w końcu, lekko krzywiąc się, gdy słowo znowu zadźwięczało mu nazbyt francusko - Jeszcze mi kiedyś wyjdzie!
- Jaki mamy plan? - spytała, decydując się pozostawić potyczkę Berthiera z własnym akcentem bez komentarza.
Sylvain zrobił najbardziej zdziwioną minę na jaką był w stanie się zdobyć.
- Co to znaczy ,,plan"?
Pandora uśmiechnęła się niebezpiecznie.
- Podoba mi się.
W ten sposób dwójka ludzi z misją dotarła na powierzchnię. Sylvain odwrócił się wokół własnej osi, namierzając odpowiedni kierunek. Zawsze miał wątpliwości w którym miejscu opuści plątaninę uliczek, a nadkładanie drogi było mu w tym momencie wyjątkowo nie na rękę. W końcu podjął decyzję i głęboko wierzył, że tym razem naprawdę podjął tą dobrą. Jego wahanie musiało być dość widoczne, by jego towarzyszka zwróciła na nie uwagę, ponieważ spytała:
- Wiesz gdzie idziemy?
- Mniej więcej...
- To mniej czy więcej?
- Wcale, ale to bez znaczenia. Najwyżej zwiedzisz miasto.
Z bliska budynek był w znacznie lepszym stanie niż Sylvain go zapamiętał. Przede wszystkim drzwi nadal broniły dostępu do wnętrza i żadne okno nie było wybite. Jednak przez szybę bez trudu dało się wypatrzeć, że wnętrze jest praktycznie zupełnie puste.
- I co myślisz? - spytał Sylve, cofając się od drzwi i raz jeszcze ogarniając wzrokiem kilkanaście pięter budynku. Erro w tym czasie sama zajrzała do wnętrza.
- Jak duży plac zabaw. - skomentowała, po czym bezceremonialnie wybiła szybę i weszła do środka.
Sylvain oczywiście nie mógł sobie odmówić natychmiastowego dołączenia do niej. Już wewnątrz wyłuskał skądś niewielkie, błyszczące jajko wielkości kciuka i staranie umieścił je tuż pod wybitą szybą.
- Czujnik ruchu - wyjaśnił, nawet nie patrząc na Pandorę - Zacznie drzeć się jakby ktoś wyżymał bandę kaczek od razu gdy ktoś przekroczy próg. Nie cierpię, kiedy ktoś przeszkadza mi przy robocie.
Leviathan odszedł kilka kroków od drzwi i z westchnieniem ulgi zrzucił przewieszoną przez ramię sportową torbę na ziemię. Przeciągnął się i strzelił kostkami, równocześnie analizując co dokładnie go otacza. Wnętrze naprawdę było opustoszałe, jeśli nie liczyć murowanego kontuaru przy wejściu. Duże pomieszczenie wysokie na dwa piętra i zwieńczone spiralną klatką schodową na końcu musiało być niegdyś recepcją jakiejś firmy. Sylve nie potrafił powiedzieć co dokładnie kryje się pod wymalowanym niebieską farbą na brzydkiej, żółtej ścianie logo ,,Nameda Corporation", ale jednego był zupełnie pewien. Firma ta z całą pewnością nie produkowała materiałów wybuchowych ani innych jakże wspaniałych zabawek francuskiej zmory każdego z miast. Wtedy musiałby chociaż raz usłyszeć o tej najwyraźniej nieprzypadkowo anonimowej mu firmie.
- To co robimy? - zagadnęła Pandora, której najwyraźniej przyglądanie się krzywemu malunkowi już się znudziło. Nie była artystką jak Berthier. Była żołnierzem i Sylve głęboko jej z tego powodu współczuł, bo życie w dyscyplinie po prostu musiało być potwornie nudne.
- Wiesz... Nie podoba mi się ten bohomaz. - poskarżył się. Już sekundę później jego wzrok spoczął na stercie skrzynek po drugiej stronie hallu. Każdy, kto spędził dość czasu w towarzystwie Leviego zapewne bez trudu zinterpretowałby błysk w oczach Francuza jako wyjątkowo niebezpieczne ostrzeżenie, że ten wpadł na pomysł. Taki z rodzaju tych nie do wybicia z głowy. Pandora jednak takowego doświadczenia nie miała, więc mogła jedynie unieść brew, gdy Sylvain bez słowa wyjaśnienia zaczął przepychać skrzynie pod ścianę z logiem. - Pomożesz mi, mon cher, czy nadal masz zamiar robić tylko dobre wrażenie?
Ledwo kilkanaście minut później chybotliwa i pełna zdradliwych drzazg konstrukcja czekała na kogoś, kto odważnie zaryzykuje swoje życie w imię prawdziwej sztuki ulicznej. Tym kimś miał być nie kto inny jak właśnie sam Leviathan, który chociaż tym razem miał plan, ale nie planował się nim dzielić z Erro. Dla niej zaplanował coś innego.
- Powiedz mi, mon cher, czego ty właściwie oczekujesz od tego miejsca, hm? - zagadnął, gdy uzbrojony w kolorowe spreje wspiął się już na stertę skrzynek i wybadał w którym miejscu najłatwiej mu będzie utrzymać równowagę. Wstrząsnął puszką spreju i otworzył go, a potem zaczął bazgrać po ścianie.
- Bo ja wiem...? Czegoś specjalnego. - odparła Pandora ze wzruszeniem ramion.
- Wszystko co robię jest specjalne. To będzie jeszcze specjalniejsze niż kiedykolwiek - zapowiedział jej. Sylvain Berthier przy pracy tracił nieco swoich nieprzebranych pokładów energii. Prawdę powiedziawszy energia zostawała z nim zawsze, choć w momencie, gdy ukierunkowywał ją na konkretne działanie tracił nieco na swoim firmowym chaosie. Sylvain potrafił się skupić, kiedy tego potrzebował. Ba! Potrafił nawet przestać bez przerwy mówić na rzecz równego poprowadzenia kreski farby. Było to jednak tak dla niego nienaturalne, że czuł się nieswojo i dlatego też zwykle przy robocie nucił pod nosem jakiś stary, chwytliwy przebój. Tym razem miał się do kogo odezwać, więc to robił. Co ani trochę nie przeszkadzało muzyce, która mimochodem grała w sylvainowej głowie i za nic nie chciała dać się wyciszyć.
- Bardziej specjalne niż tamto dzieło na środku skrzyżowania w Shangri-La? - dopytała, z pewnej odległości kontrolując pracę Francuza - Po prawej zrobiłeś nierówno.
- Na pewno bardziej - odpowiedział jej - Tamto nie było nawet w połowie tak super jak to co planuję teraz.
- A teraz planujesz...? - zachęciła go do wyjaśnienia Erro. Nadal nie powiedział jej dlaczego właściwie zaciągnął ją do tego budynku.
- Coś bardzo super. - odparł ze złośliwym uśmieszkiem.
,,LEVIATHAN & ERRO COMPANY" - tak głosił stworzony przez Sylvaina napis. Schludne i wyjątkowo eleganckie pismo Francuza prezentowało się na ścianie znacznie lepiej niż poprzednie odrapane logo przedstawiające jakiś bliżej nieokreślony obiekt, który równie dobrze mógłby być delfinem co zmutowaną marchewką czy czymś jeszcze ciekawszym. Fioletowe bazgroły obwiedzione czarnym konturem prezentowały się znacznie bardziej profesjonalnie.
- Merveilleusement - stwierdził, gdy już zeskoczył ze skrzyni i przyjrzał się krytycznie swojemu dziełu. Wrzucił spreje do torby i zabrał ją z podłogi. - Teraz czas na właściwą część całej zabawy.
Przygotowanie całego budynku tak jak Sylvain sobie tego życzył okazało się być znacznie mniej czasochłonne niż zakładał z początku. Pewnie dlatego, że w swoich obliczeniach raczej nie uwzględniał dodatkowych rąk do pomocy, a Erro niewątpliwie była pomocnikiem na medal. Zwłaszcza, gdy już zrozumiała mniej więcej styl działania Leviego i całe przygotowanie zupełnie niespodziewanie przerodziło się w walkę na wszystko co nie było zbyt ciężkie żeby to unieść. W końcu jeden żywy trup drugiemu żywemu trupowi nie był w stanie wyrządzić trwałej krzywdy, więc po co było się ograniczać? Zwłaszcza, że ich własna, osobista potyczka odbywała się głownie na znalezione na jednym z pięter kartony i papiery, a nawet Berthier nie był tak zdolny, by przypadkiem od tego umrzeć. Zabawy było jeszcze więcej, gdy odkryli stary telewizor w jednej z komórek blisko szczytu konstrukcji. Przestarzały sprzęt, śnieżąc ekranem i wydając z siebie niepokojące trzaski, nieco za bardzo prosił się o to, aby jakoś się go pozbyć... i dlatego wyleciał na spotkanie z chodnikiem z wysokości dwunastego pięta. Tak właśnie chodzące zniszczenie pracujące póki co pod tymczasową nazwą ,,Leviathan & Erro Company" przewinęło się przez cały budynek, demolując wszystko co dało się zdemolować.
- Destrukcja - pouczył Erro Sylvain, gdy otwierał drzwi prowadzące na płaski dach wieżowca - najwięcej zabawy daje wtedy, gdy znajdziesz kogoś, kto ma ten sam cel co ty.
- Przykładowo zniszczenie wszystkiego w zasięgu wzroku?
- Albo wszystkiego co jest za wolne, żeby ci uciec. - Francuz wzruszył ramionami i pchnął drzwi. - Voilà!
Z dachu rozciągała się naprawdę zachwycająca panorama miasta pełnego świateł. Sylvain naprawdę lubił nowoczesne miasta Megalopolis. Nijak one się miały do w gruncie rzeczy brudnego i stanowczo zbyt przereklamowanego Paryża, który pamiętał z dzieciństwa. Przytulone do swojego znanego na cały świat większego brata Levallois-Perret tym bardziej nie miało szansy nawet mierzyć się z chociażby Edenem czy Elizjum. Megalopolis było inne i miało swój specyficzny do szaleństwa modernistyczny klimat.
- Wszystko gotowe? - spytała Erro, kiedy Sylvain usiadł na krawędzi dachu i opuścił nogi po zewnętrznej stronie murka, za nic mając to, że pod nim rozciąga się potencjalnie śmiertelna wyrwa tak niepodobna do stereotypowego tunelu. W tym wypadku na końcu nie czekało światełko, mające zabrać człowieka w jakieś inne, lepsze bądź gorsze miejsce; w tej rzeczywistości na końcu czekał tylko twardy beton chodnikowych płyt lub metal jednego z podwieszonych wyżej mostów.
- Gotowe. - potwierdził, wyciągając z kieszeni swój własny pomysł - wielozadaniowy pilocik z masą różnych nieoznaczonych w żaden sposób przycisków. Większość stałego wyposażenia Leviathana poza oczywistym działaniem natychmiastowym mogło też zostać aktywowane w bardziej dogodnym momencie o ile wcześniej odpowiednio połączyło się ze sobą wszystkie urządzenia. A przygotowując cały budynek Sylve miał wystarczająco wiele czasu, by wszystko ze sobą sparować.
Erro przysiadła się do Leviathana i przez chwilę tak samo jak on doceniała chwilę spokoju. Już niedługo miało rozpętać się piekło na ziemi i trudno było przewidzieć, który z nich bardziej się cieszył na myśl o tym co ma nastąpić.
- Zaraz przeleci tędy helikopter elizejskiej telewizji - zakomunikował Francuz, przelotnie zerkając na zegarek w komórce.
- Damy im materiał na nocne wiadomości - dopowiedziała Erro i zaśmiała się.
Sylvain wzdrygnął się nieco, słysząc ten nagły, niepasujący do spokojnego oglądania miasta dźwięk, ale też zaczął się śmiać.
- Pewnie aż do rana nie będą mieć niczego lepszego - zgodził się i nałożył na twarz swoją maskę. Słychać już było nadlatujący helikopter. - Do dzieła.
Dwójka Szczurów wstała i odwróciła się w stronę z której nadchodził dźwięk. Sylvain uniósł w górę swój pilocik i przesadnie ostentacyjnie wcisnął kilka przycisków. Przez dokładnie dwie i pół sekundy (efekt naprawdę wielu prób, obliczeń i poszarpanych nerwów) nie działo się absolutnie nic. A potem budynek eksplodował feerią barw, gdy z każdego możliwego okna zaczął wypluwać z siebie najprawdziwsze fajerwerki w stylu Leviathana. Buchnęły płomienie, a cały budynek zachwiał się od serii wybuchów zaczynających się od trzeciego piętra wzwyż. Ten ostatni, mający swoje epicentrum mniej więcej na środku zaledwie kilkanaście centymetrów pod stopami Sylve i Pandory sprawił, że sufit runął do wnętrza wprost ku szalejącemu wśród ruin kolorowemu ogniowi. Maska Leviathana przygasła nieco, a potem rozświetliła się mocniej niż poprzednio, gdy zaczęły działać filtry chłodzące powietrze i odsiewające z niego drobinki gruzu.
Panorama miejska jednak nijak nie umywała się do piękna płomieni, zwłaszcza tych, które zostały zabarwione. Sylvain widział tańczące języki zieleni, błękitu, fioletu, żółci, czerwieni i pomarańczu i wpatrywał się w nie oczarowany. Erro tuż obok niego także chłonęła widowisko. Płomienie sięgały coraz wyżej i zaczynało się jednak robić odrobinę zbyt gorąco jak dla żywego organizmu, a Sylvain wbrew wszystkiemu nadal przejawiał cechy człowieka żyjącego i nie chciał tego statusu tracić po raz drugi w tak krótkim czasie.
Na dwójkę patrzących w płomienie ludzi padł reflektor śmigłowca, więc Sylvain założył, że właśnie w tym momencie spełniło się to co obiecał wychodząc z kryjówki - I on i ślicznotka trafili do telewizji. Jednak stanie i podziwianie ogromu swojego dokonania było nudne. Sylve nie chciał takiego powrotu na języki ludzi.
- Nie gap się za długo - rzucił w stronę Erro - Nie odpowiadam za straty w brwiach.
Cofnął się o krok i balansując na krawędzi murka znalazł wzrokiem miejsce, o które mógłby zaczepić swoją linkę. Wybór padł na najbliższy most, więc Berthier, ze wzrokiem utkwionym w celu, po prostu skoczył. Nigdy nie bał się wysokości, bo upadek i tak nie mógł go zabić. Tym bardziej, że zwykle miał pewność, że nie dane mu będzie znowu zmiażdżyć twarzy na betonowym bloku.
I tym razem linka zadziałała jak zwykle i zaczepiła się o krawędź mostu, a potem siłą rozpędu zawinęła pod most prosto ku niższemu piętru ulic. Sylvain puścił linkę i przetoczył się po chodniku, przewracając kilku ludzi i co najmniej dwa drony policyjne. Turlał się tak dopóki nie wytracił całej prędkości i nie zatrzymał się na plecach z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Przez chwilę leżał tak, odliczając w myślach ostatnie sekundy aż w końcu usłyszał okropne dudnienie. Echo ostatecznej eksplozji, która zrównała wszystkie piętra poza trzema najniższymi - aby podpis miał nikły cień szansy na przetrwanie - przetoczyło się po mieście niemal, zagłuszając kakofonię alarmów i syren. Na miejsce wybuchu musiało zjechał co najmniej pół miasta straży pożarnych oddelegowanych do walki z pożarem. Z oddali słychać było kolejne służby zmierzające ku zniszczonemu wieżowcowi. Nic dziwnego, bo okolica Pól Elizejskich była jedną z ruchliwszych w mieście.
Sylvain zaczął się śmiać, nadal leżąc na wznak na chodniku. Potrąceni przez niego ludzie już w miarę pozbierali się na nogi i zdezorientowani wodzili wzorkiem pomiędzy płonącym dziełem zniszczenia, a zamaskowanym mężczyzną, zastanawiając się co u licha może się dziać. Drony policyjne też już powstawały, a ich programy nakazały im odszukać sprawcę zamieszania.
- Nie za wygodnie ci? - Sylve usłyszał nad sobą znajomy głos i podniósł głowę z chodnika. Zobaczył nad sobą całą i zdrową Erro, opartą o balustradę mostu. Uśmiechała się szeroko, a Sylve mimowolnie uznał, że jej tatuaż w tym wydaniu prezentuje się mniej przerażająco. Wyglądało na to, że nie tylko jemu do twarzy z uśmiechem.
- Zaraz zrobi się tu gorąco - oznajmił, podnosząc się na nogi i otrzepując ubranie. A potem oparł się o tą samą barierkę co Pandora, zsunął z twarzy maskę i zerknął na unoszący się nad miastem dym. - To twoja pierwsza, oficjalna i niemożliwa do podrobienia akcja ku chwale i w ofierze wszelkim bogom zamieszania, zniszczenia i chaosu, których nie znam. Witaj wśród Szczurów, mon cher - Sylvain uśmiechnął się i podniósł rękę, czekając aż Erro przybije mu piątkę.
Dziewczyna w końcu wzruszyła ramionami w myśl zasady ,,I tak nie mam nic do stracenia" i schowała urządzenie do kieszeni. Sylvain w tym czasie zdążył zgromadzić całą resztę potrzebnego sprzętu. Wreszcie miał okazję przetestować najnowszy rodzaj swoich zabawek i nie mógł się już doczekać.
Upychając ostatnie gadżety po kieszeniach i w dużej przewieszonej przez ramię torbie, wesołym krokiem przekroczył próg kryjówki, oglądając się za siebie czy Erro aby na pewno za nim idzie. Tak po prawdzie dziewczyna zdawała się być niemal oczarowana tą odrobiną typowego dla Berthiera kontrolowanego chaosu. A może to półmrok kanału sprawiał, że jej dziwny tatuaż z czaszki zacierał prawdziwy wyraz twarzy. Sylve miał to gdzieś tak długo jak długo przerażająca kobieta nie próbowała go zatrzymać. Coś mu mówiło, że nie pożałuje tego, iż w ogóle wyciągnął Pandorę na kolejną ze swoich
- A tak w ogóle - zaczął już po kilku krótkich chwilach cichego spaceru. Szedł szybko, może nawet za szybko, biorąc pod uwagę okoliczności, ale nie zdawał sobie z tego sprawy - Pandora to twoje prawdziwe, najprawdziwsze imię?
- Jak najbardziej - potwierdziła. Utrzymywała idealne do leviathanowego tempo i zdawała się robić to bez większego trudu.
Francuz powtórzył sobie jej imię jeszcze kilka razy po cichu, upewniając się, że jest w stanie wymówić je w miarę zrozumiale i poprawnie.
- Pandora. - stwierdził w końcu, lekko krzywiąc się, gdy słowo znowu zadźwięczało mu nazbyt francusko - Jeszcze mi kiedyś wyjdzie!
- Jaki mamy plan? - spytała, decydując się pozostawić potyczkę Berthiera z własnym akcentem bez komentarza.
Sylvain zrobił najbardziej zdziwioną minę na jaką był w stanie się zdobyć.
- Co to znaczy ,,plan"?
Pandora uśmiechnęła się niebezpiecznie.
- Podoba mi się.
W ten sposób dwójka ludzi z misją dotarła na powierzchnię. Sylvain odwrócił się wokół własnej osi, namierzając odpowiedni kierunek. Zawsze miał wątpliwości w którym miejscu opuści plątaninę uliczek, a nadkładanie drogi było mu w tym momencie wyjątkowo nie na rękę. W końcu podjął decyzję i głęboko wierzył, że tym razem naprawdę podjął tą dobrą. Jego wahanie musiało być dość widoczne, by jego towarzyszka zwróciła na nie uwagę, ponieważ spytała:
- Wiesz gdzie idziemy?
- Mniej więcej...
- To mniej czy więcej?
- Wcale, ale to bez znaczenia. Najwyżej zwiedzisz miasto.
Z bliska budynek był w znacznie lepszym stanie niż Sylvain go zapamiętał. Przede wszystkim drzwi nadal broniły dostępu do wnętrza i żadne okno nie było wybite. Jednak przez szybę bez trudu dało się wypatrzeć, że wnętrze jest praktycznie zupełnie puste.
- I co myślisz? - spytał Sylve, cofając się od drzwi i raz jeszcze ogarniając wzrokiem kilkanaście pięter budynku. Erro w tym czasie sama zajrzała do wnętrza.
- Jak duży plac zabaw. - skomentowała, po czym bezceremonialnie wybiła szybę i weszła do środka.
Sylvain oczywiście nie mógł sobie odmówić natychmiastowego dołączenia do niej. Już wewnątrz wyłuskał skądś niewielkie, błyszczące jajko wielkości kciuka i staranie umieścił je tuż pod wybitą szybą.
- Czujnik ruchu - wyjaśnił, nawet nie patrząc na Pandorę - Zacznie drzeć się jakby ktoś wyżymał bandę kaczek od razu gdy ktoś przekroczy próg. Nie cierpię, kiedy ktoś przeszkadza mi przy robocie.
Leviathan odszedł kilka kroków od drzwi i z westchnieniem ulgi zrzucił przewieszoną przez ramię sportową torbę na ziemię. Przeciągnął się i strzelił kostkami, równocześnie analizując co dokładnie go otacza. Wnętrze naprawdę było opustoszałe, jeśli nie liczyć murowanego kontuaru przy wejściu. Duże pomieszczenie wysokie na dwa piętra i zwieńczone spiralną klatką schodową na końcu musiało być niegdyś recepcją jakiejś firmy. Sylve nie potrafił powiedzieć co dokładnie kryje się pod wymalowanym niebieską farbą na brzydkiej, żółtej ścianie logo ,,Nameda Corporation", ale jednego był zupełnie pewien. Firma ta z całą pewnością nie produkowała materiałów wybuchowych ani innych jakże wspaniałych zabawek francuskiej zmory każdego z miast. Wtedy musiałby chociaż raz usłyszeć o tej najwyraźniej nieprzypadkowo anonimowej mu firmie.
- To co robimy? - zagadnęła Pandora, której najwyraźniej przyglądanie się krzywemu malunkowi już się znudziło. Nie była artystką jak Berthier. Była żołnierzem i Sylve głęboko jej z tego powodu współczuł, bo życie w dyscyplinie po prostu musiało być potwornie nudne.
- Wiesz... Nie podoba mi się ten bohomaz. - poskarżył się. Już sekundę później jego wzrok spoczął na stercie skrzynek po drugiej stronie hallu. Każdy, kto spędził dość czasu w towarzystwie Leviego zapewne bez trudu zinterpretowałby błysk w oczach Francuza jako wyjątkowo niebezpieczne ostrzeżenie, że ten wpadł na pomysł. Taki z rodzaju tych nie do wybicia z głowy. Pandora jednak takowego doświadczenia nie miała, więc mogła jedynie unieść brew, gdy Sylvain bez słowa wyjaśnienia zaczął przepychać skrzynie pod ścianę z logiem. - Pomożesz mi, mon cher, czy nadal masz zamiar robić tylko dobre wrażenie?
Ledwo kilkanaście minut później chybotliwa i pełna zdradliwych drzazg konstrukcja czekała na kogoś, kto odważnie zaryzykuje swoje życie w imię prawdziwej sztuki ulicznej. Tym kimś miał być nie kto inny jak właśnie sam Leviathan, który chociaż tym razem miał plan, ale nie planował się nim dzielić z Erro. Dla niej zaplanował coś innego.
- Powiedz mi, mon cher, czego ty właściwie oczekujesz od tego miejsca, hm? - zagadnął, gdy uzbrojony w kolorowe spreje wspiął się już na stertę skrzynek i wybadał w którym miejscu najłatwiej mu będzie utrzymać równowagę. Wstrząsnął puszką spreju i otworzył go, a potem zaczął bazgrać po ścianie.
- Bo ja wiem...? Czegoś specjalnego. - odparła Pandora ze wzruszeniem ramion.
- Wszystko co robię jest specjalne. To będzie jeszcze specjalniejsze niż kiedykolwiek - zapowiedział jej. Sylvain Berthier przy pracy tracił nieco swoich nieprzebranych pokładów energii. Prawdę powiedziawszy energia zostawała z nim zawsze, choć w momencie, gdy ukierunkowywał ją na konkretne działanie tracił nieco na swoim firmowym chaosie. Sylvain potrafił się skupić, kiedy tego potrzebował. Ba! Potrafił nawet przestać bez przerwy mówić na rzecz równego poprowadzenia kreski farby. Było to jednak tak dla niego nienaturalne, że czuł się nieswojo i dlatego też zwykle przy robocie nucił pod nosem jakiś stary, chwytliwy przebój. Tym razem miał się do kogo odezwać, więc to robił. Co ani trochę nie przeszkadzało muzyce, która mimochodem grała w sylvainowej głowie i za nic nie chciała dać się wyciszyć.
- Bardziej specjalne niż tamto dzieło na środku skrzyżowania w Shangri-La? - dopytała, z pewnej odległości kontrolując pracę Francuza - Po prawej zrobiłeś nierówno.
- Na pewno bardziej - odpowiedział jej - Tamto nie było nawet w połowie tak super jak to co planuję teraz.
- A teraz planujesz...? - zachęciła go do wyjaśnienia Erro. Nadal nie powiedział jej dlaczego właściwie zaciągnął ją do tego budynku.
- Coś bardzo super. - odparł ze złośliwym uśmieszkiem.
,,LEVIATHAN & ERRO COMPANY" - tak głosił stworzony przez Sylvaina napis. Schludne i wyjątkowo eleganckie pismo Francuza prezentowało się na ścianie znacznie lepiej niż poprzednie odrapane logo przedstawiające jakiś bliżej nieokreślony obiekt, który równie dobrze mógłby być delfinem co zmutowaną marchewką czy czymś jeszcze ciekawszym. Fioletowe bazgroły obwiedzione czarnym konturem prezentowały się znacznie bardziej profesjonalnie.
- Merveilleusement - stwierdził, gdy już zeskoczył ze skrzyni i przyjrzał się krytycznie swojemu dziełu. Wrzucił spreje do torby i zabrał ją z podłogi. - Teraz czas na właściwą część całej zabawy.
Przygotowanie całego budynku tak jak Sylvain sobie tego życzył okazało się być znacznie mniej czasochłonne niż zakładał z początku. Pewnie dlatego, że w swoich obliczeniach raczej nie uwzględniał dodatkowych rąk do pomocy, a Erro niewątpliwie była pomocnikiem na medal. Zwłaszcza, gdy już zrozumiała mniej więcej styl działania Leviego i całe przygotowanie zupełnie niespodziewanie przerodziło się w walkę na wszystko co nie było zbyt ciężkie żeby to unieść. W końcu jeden żywy trup drugiemu żywemu trupowi nie był w stanie wyrządzić trwałej krzywdy, więc po co było się ograniczać? Zwłaszcza, że ich własna, osobista potyczka odbywała się głownie na znalezione na jednym z pięter kartony i papiery, a nawet Berthier nie był tak zdolny, by przypadkiem od tego umrzeć. Zabawy było jeszcze więcej, gdy odkryli stary telewizor w jednej z komórek blisko szczytu konstrukcji. Przestarzały sprzęt, śnieżąc ekranem i wydając z siebie niepokojące trzaski, nieco za bardzo prosił się o to, aby jakoś się go pozbyć... i dlatego wyleciał na spotkanie z chodnikiem z wysokości dwunastego pięta. Tak właśnie chodzące zniszczenie pracujące póki co pod tymczasową nazwą ,,Leviathan & Erro Company" przewinęło się przez cały budynek, demolując wszystko co dało się zdemolować.
- Destrukcja - pouczył Erro Sylvain, gdy otwierał drzwi prowadzące na płaski dach wieżowca - najwięcej zabawy daje wtedy, gdy znajdziesz kogoś, kto ma ten sam cel co ty.
- Przykładowo zniszczenie wszystkiego w zasięgu wzroku?
- Albo wszystkiego co jest za wolne, żeby ci uciec. - Francuz wzruszył ramionami i pchnął drzwi. - Voilà!
Z dachu rozciągała się naprawdę zachwycająca panorama miasta pełnego świateł. Sylvain naprawdę lubił nowoczesne miasta Megalopolis. Nijak one się miały do w gruncie rzeczy brudnego i stanowczo zbyt przereklamowanego Paryża, który pamiętał z dzieciństwa. Przytulone do swojego znanego na cały świat większego brata Levallois-Perret tym bardziej nie miało szansy nawet mierzyć się z chociażby Edenem czy Elizjum. Megalopolis było inne i miało swój specyficzny do szaleństwa modernistyczny klimat.
- Wszystko gotowe? - spytała Erro, kiedy Sylvain usiadł na krawędzi dachu i opuścił nogi po zewnętrznej stronie murka, za nic mając to, że pod nim rozciąga się potencjalnie śmiertelna wyrwa tak niepodobna do stereotypowego tunelu. W tym wypadku na końcu nie czekało światełko, mające zabrać człowieka w jakieś inne, lepsze bądź gorsze miejsce; w tej rzeczywistości na końcu czekał tylko twardy beton chodnikowych płyt lub metal jednego z podwieszonych wyżej mostów.
- Gotowe. - potwierdził, wyciągając z kieszeni swój własny pomysł - wielozadaniowy pilocik z masą różnych nieoznaczonych w żaden sposób przycisków. Większość stałego wyposażenia Leviathana poza oczywistym działaniem natychmiastowym mogło też zostać aktywowane w bardziej dogodnym momencie o ile wcześniej odpowiednio połączyło się ze sobą wszystkie urządzenia. A przygotowując cały budynek Sylve miał wystarczająco wiele czasu, by wszystko ze sobą sparować.
Erro przysiadła się do Leviathana i przez chwilę tak samo jak on doceniała chwilę spokoju. Już niedługo miało rozpętać się piekło na ziemi i trudno było przewidzieć, który z nich bardziej się cieszył na myśl o tym co ma nastąpić.
- Zaraz przeleci tędy helikopter elizejskiej telewizji - zakomunikował Francuz, przelotnie zerkając na zegarek w komórce.
- Damy im materiał na nocne wiadomości - dopowiedziała Erro i zaśmiała się.
Sylvain wzdrygnął się nieco, słysząc ten nagły, niepasujący do spokojnego oglądania miasta dźwięk, ale też zaczął się śmiać.
- Pewnie aż do rana nie będą mieć niczego lepszego - zgodził się i nałożył na twarz swoją maskę. Słychać już było nadlatujący helikopter. - Do dzieła.
Dwójka Szczurów wstała i odwróciła się w stronę z której nadchodził dźwięk. Sylvain uniósł w górę swój pilocik i przesadnie ostentacyjnie wcisnął kilka przycisków. Przez dokładnie dwie i pół sekundy (efekt naprawdę wielu prób, obliczeń i poszarpanych nerwów) nie działo się absolutnie nic. A potem budynek eksplodował feerią barw, gdy z każdego możliwego okna zaczął wypluwać z siebie najprawdziwsze fajerwerki w stylu Leviathana. Buchnęły płomienie, a cały budynek zachwiał się od serii wybuchów zaczynających się od trzeciego piętra wzwyż. Ten ostatni, mający swoje epicentrum mniej więcej na środku zaledwie kilkanaście centymetrów pod stopami Sylve i Pandory sprawił, że sufit runął do wnętrza wprost ku szalejącemu wśród ruin kolorowemu ogniowi. Maska Leviathana przygasła nieco, a potem rozświetliła się mocniej niż poprzednio, gdy zaczęły działać filtry chłodzące powietrze i odsiewające z niego drobinki gruzu.
Panorama miejska jednak nijak nie umywała się do piękna płomieni, zwłaszcza tych, które zostały zabarwione. Sylvain widział tańczące języki zieleni, błękitu, fioletu, żółci, czerwieni i pomarańczu i wpatrywał się w nie oczarowany. Erro tuż obok niego także chłonęła widowisko. Płomienie sięgały coraz wyżej i zaczynało się jednak robić odrobinę zbyt gorąco jak dla żywego organizmu, a Sylvain wbrew wszystkiemu nadal przejawiał cechy człowieka żyjącego i nie chciał tego statusu tracić po raz drugi w tak krótkim czasie.
Na dwójkę patrzących w płomienie ludzi padł reflektor śmigłowca, więc Sylvain założył, że właśnie w tym momencie spełniło się to co obiecał wychodząc z kryjówki - I on i ślicznotka trafili do telewizji. Jednak stanie i podziwianie ogromu swojego dokonania było nudne. Sylve nie chciał takiego powrotu na języki ludzi.
- Nie gap się za długo - rzucił w stronę Erro - Nie odpowiadam za straty w brwiach.
Cofnął się o krok i balansując na krawędzi murka znalazł wzrokiem miejsce, o które mógłby zaczepić swoją linkę. Wybór padł na najbliższy most, więc Berthier, ze wzrokiem utkwionym w celu, po prostu skoczył. Nigdy nie bał się wysokości, bo upadek i tak nie mógł go zabić. Tym bardziej, że zwykle miał pewność, że nie dane mu będzie znowu zmiażdżyć twarzy na betonowym bloku.
I tym razem linka zadziałała jak zwykle i zaczepiła się o krawędź mostu, a potem siłą rozpędu zawinęła pod most prosto ku niższemu piętru ulic. Sylvain puścił linkę i przetoczył się po chodniku, przewracając kilku ludzi i co najmniej dwa drony policyjne. Turlał się tak dopóki nie wytracił całej prędkości i nie zatrzymał się na plecach z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Przez chwilę leżał tak, odliczając w myślach ostatnie sekundy aż w końcu usłyszał okropne dudnienie. Echo ostatecznej eksplozji, która zrównała wszystkie piętra poza trzema najniższymi - aby podpis miał nikły cień szansy na przetrwanie - przetoczyło się po mieście niemal, zagłuszając kakofonię alarmów i syren. Na miejsce wybuchu musiało zjechał co najmniej pół miasta straży pożarnych oddelegowanych do walki z pożarem. Z oddali słychać było kolejne służby zmierzające ku zniszczonemu wieżowcowi. Nic dziwnego, bo okolica Pól Elizejskich była jedną z ruchliwszych w mieście.
Sylvain zaczął się śmiać, nadal leżąc na wznak na chodniku. Potrąceni przez niego ludzie już w miarę pozbierali się na nogi i zdezorientowani wodzili wzorkiem pomiędzy płonącym dziełem zniszczenia, a zamaskowanym mężczyzną, zastanawiając się co u licha może się dziać. Drony policyjne też już powstawały, a ich programy nakazały im odszukać sprawcę zamieszania.
- Nie za wygodnie ci? - Sylve usłyszał nad sobą znajomy głos i podniósł głowę z chodnika. Zobaczył nad sobą całą i zdrową Erro, opartą o balustradę mostu. Uśmiechała się szeroko, a Sylve mimowolnie uznał, że jej tatuaż w tym wydaniu prezentuje się mniej przerażająco. Wyglądało na to, że nie tylko jemu do twarzy z uśmiechem.
- Zaraz zrobi się tu gorąco - oznajmił, podnosząc się na nogi i otrzepując ubranie. A potem oparł się o tą samą barierkę co Pandora, zsunął z twarzy maskę i zerknął na unoszący się nad miastem dym. - To twoja pierwsza, oficjalna i niemożliwa do podrobienia akcja ku chwale i w ofierze wszelkim bogom zamieszania, zniszczenia i chaosu, których nie znam. Witaj wśród Szczurów, mon cher - Sylvain uśmiechnął się i podniósł rękę, czekając aż Erro przybije mu piątkę.
Paaaandoooraaa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz