sobota, 23 września 2017

Od Joan (CD Semiry) - Rozmawiając z demonem

        Winda zjeżdżała bezgłośnie z ósmego piętra. Joan stała tuż przed drzwiami, jak zwykle zresztą. Dlaczego? Otóż nie chciała utrudniać życia upierdliwym sąsiadkom. Chociaż nie mieszkała tu od tygodnia - a prawie roku - gdziekolwiek by się nie wybierała, zawsze robiła jakąś sensację swoją osobą. Wszystkie porządne osiedlowe kobiety gapiły się na nią jak na albo wybryk natury, albo dziwkę. Przyzwyczaiła się już - zawsze miała spory dystans do siebie. Ale aż żal jej się robiło, gdy stojące przed nią w windzie kochane sąsiadki nadwyrężały szyje oglądając się do tyłu. Dlatego stała z przodu: nie będą musiały się obracać ani martwić, że Martin zauważy na ich twarzach wyraz najszczerszej pogardy.
  Błękitnoskóra patrzyła przed siebie w stalowoszare drzwi, zupełnie ignorując stojącą za nią perfekcyjną panią osiedla, mierzącą ją od stóp do głów, aby móc później bez wyrzutów sumienia naopowiadać przyjaciółkom, że ,,Ta lafirynda Martin <wstaw co dusza zapragnie>". Jej trzynastoletni syn również patrzył, ale tak, by matka tego nie zauważyła. Joe westchnęła bezgłośnie, spoglądając na zegarek na nadgarstku. Przy okazji zauważyła niedopięty guzik w mankiecie białej bluzki. Skrzywiła się i od razu poprawiła to karygodne niedopatrzenie. Nie miała teraz czasu na błędy. Wybierała się na rozmowę kwalifikacyjną, i to do nie byle jakiego miejsca.
  A skoro mowa o błędach... pomyślała i obejrzała się w stronę wąskiego lustra na ścianie. Udała, że wcale nie zauważyła jak kobieta za nią odwraca wzrok. Sprawdziła po raz ostatni makijaż, poprawiła kucyk, przeczesała palcami wypadające z niego delikatnymi falami włosy. Joan uśmiechnęła się do siebie, ponownie zapominając o obecności sąsiadki i zaczęła przeglądać skrzynkę pocztową na telefonie.
  Stojący za nią trzynastoletni cwaniak wykorzystał okazję. Mimochodem spojrzał na swoje sznurówki i niby przypadkiem przydepnął jedną, żeby ją rozwiązać. Potem przyklęknął na jedno kolano i zaczął z powrotem je wiązać... zupełnie przypadkiem popatrując do góry wzdłuż nóg w sznurowanych czarnych butach na wysokim obcasie. To już nie umknęło uwadze jego matki, która z furią pociągnęła go za kaptur do góry.
  - Powinna pani kupić sobie dłuższą spódnicę - skomentowała krzywiąc się z obrzydzenia.
  Joan ze szczerym zdumieniem spojrzała na swój ubiór. Jej granatowa, lekko rozkloszowana spódnica kończyła się może z siedem centymetrów nad kolanem. Miała długie nogi i odnalezienie dobrych ciuchów, które nie wyglądały na niej za krótko było dosyć trudne patrząc na standardy elizejskiej mody. Nigdy nie chodziła w spódnicach krótszych niż do połowy uda, a na rozmowę kwalifikacyjną w żadnym razie nie zamierzała się wyzywająco ubierać. Zerknęła na trzynastolatka, który natychmiast zapłonął rumieńcem, potem pełen politowania wzrok skierowała na jego matkę.
  - Powinna pani nauczyć syna odpowiednich manier - odpowiedziała spokojnym, pozbawionym złośliwości tonem.
  Jej sąsiadka wciągnęła z oburzeniem powietrze, jakby fakt, że Joe pouczała ją w kwestii wychowywania dzieci był okrutną obelgą. Ba, pewnie sama śmiałość, która pozwoliła jej otworzyć usta musiała ją doprowadzać do szału. Gdy tylko drzwi windy się otworzyły, Martin wyszła szybkim krokiem, zanim kobiecie przyjdzie na myśl zgarnięcie koleżanek i spalenie błękitnoskórej heretyczki.

        Na ulicy kobieta czuła się o wiele pewniej. Lubiła, gdy ludzie oglądali się za nią także poza godzinami pracy. Jedno przyciągać wzrok w skąpym stroju tancerki podczas występu, a drugie w nienagannych ciuchach, po prostu idąc chodnikiem. Powodem tego zainteresowania mógł być oczywiście także jej nietypowy kolor skóry, ale skoro już ktoś obejrzał się za błękitną kobietą, nie było opcji, by nie zawrócił uwagi na resztę. Pomimo sytuacji w windzie, jej usta zdobił pogodny uśmiech. Dawno nie była w Shangri-La i nawet wizja nadciągającej rozmowy o pracę nie psuła jej humoru. Wręcz przeciwnie - była pewna, że zdobędzie tą posadę. A gdy tak się stanie, jej sytuacja finansowa ulegnie przyjemnej zmianie. Nie mogła przecież na zawsze żyć z tańca w ,,Venus", a swoich usług jako informatorki nie reklamowała właściwie wcale. Gdyby tak zrobiła, szybko straciłaby swoją jedyną przykrywkę. Klienci przestaliby się jej zwierzać, więc stałaby się mniej skuteczna.
  Praca u samej Semiry Mekbib była kuszącą wizją. O jej imperium w Messiah Union krążyły różne pogłoski, ale Gina nie zamierzała się nimi sugerować. Była pewna, że doskonale wpisuje się w podane wymagania. W końcu, dlaczego to ktoś dzwonił do niej z propozycją, zanim w ogóle pomyślała o stałym zatrudnieniu jako informatorka?
  Joan weszła przez szklane drzwi do przestronnego hallu. Nagle poczuła się mała i zagubiona, ale nie pozwoliła sobie dać się ponieść tym niechcianym emocjom. Pewnie podeszła do lady recepcji i po podaniu swojego nazwiska dowiedziała się wszystkiego, czego potrzebowała. Tak więc udała się do odpowiedniej windy i wysiadła na odpowiednim piętrze, gdzie czekała kolejna recepcjonistka. Słysząc otwierającą się windę podniosła wzrok znad komputera.
  - Dzień dobry - powiedziała Joe. - Byłam umówiona...
  - Nazwisko? - przerwała jej dziewczyna.
  - Martin - odpowiedziała kobieta, starając się nie brzmieć zdegustowaniem manierami.
  - Pani Mekbib już czeka w biurze - poinformowała ją recepcjonistka wracając do swoich niesamowicie ważnych spraw. Joan kątem oka dostrzegła sukienki na przecenie.
  Domyślając się, że jedyne drzwi obok recepcji muszą prowadzić właśnie do gabinetu Ifryt, nie zabierała już dziewczynie zbędnego czasu. Ostatni raz wygładziła bluzkę i spódnicę, po czym weszła do środka, ostrożnie uchylając drzwi.
  - Dzień dobry - przywitała się, kierując słowa do ciemnoskórej kobiety za biurkiem. W pomieszczeniu był jeszcze wysoki blondyn o niedźwiedziowatej posturze, którego zauważyła dopiero chwilę potem i skinęła mu głową z uśmiechem, żeby nie wyjść na niegrzeczną.
  Jej potencjalna pracodawczyni uniosła wzrok znad papierów i z wypracowanym uśmiechem kobiety biznesu wskazała błękitnej fotel naprzeciwko biurka. Joan nie mogła zaprzeczyć, że Etiopska Królowa nie bez powodu zyskała taki, a nie inny przydomek wśród jej plotkujących koleżanek z pracy. Kobieta robiła na niej powalające wrażenie z perfekcyjną wręcz twarzą (dopiero chwilę potem dostrzegła nietypową bliznę na dolnej wardze, ale nie stanowiła problemu), prostymi włosami do pasa i doskonałą figurą podkreśloną czarną sukienką. Zwróciła także uwagę na dość (o ironio) nietypowy odcień skóry i oczu - oba miały czerwonawą barwę, chociaż cera Mekbib zdecydowanie nie odbiegała od standardów tak bardzo jak jej błękitna.
  - Joan Martin, jak mniemam? - zapytała retorycznie, zanim kobieta zajęła miejsce.
  Martin skinęła głową. W końcu nie wypadało nie odpowiadać, nawet jeśli odpowiedź była oczywista. Również przyjęła swój własny profesjonalny uśmiech, mający sugerować jak najbardziej dobre intencje. Pamiętała, by usiąść prosto i nie zakładać jednej nogi na drugą - mogłaby dać wtedy nie najlepsze wrażenie.
  - Semira Amsalu Mekbib - Isati dopełniła formalności, opierając brodę na splecionych palcach. Pozbyła się uśmiechu. - I nie zamierzam dłużej bawić się w grzeczności. Potrzebuję zatrudnić lojalną informatorkę z szerokimi znajomościami.
  Ta bezpośredniość nieco zbiła Martin z tropu. Zganiła się w myślach za to, że w ogóle spodziewała się normalnej rozmowy kwalifikacyjnej. Teraz już widziała z kim ma do czynienia i domyśliła się jak wielkim było to błędem. Szybko wróciła na odpowiednie tory, nie chcąc zaprzepaścić swojej jedynej szansy na ambitniejszą posadę.
  - Trafiłam więc w odpowiednie miejsce o odpowiednim czasie - odpowiedziała z uśmiechem. Semira mrugnęła powoli. Chciała konkretów. Joan kontynuowała więc: - Jak pewnie pani wie, pracuję w klubie nocnym ,,Venus" na Festive Street w Elizjum. Mam tam stałą posadę tancerki oraz - śmiem stwierdzić - niezachwianą reputację i popularność. Występuję prawie co wieczór, wolne wieczory mam w poniedziałki, czwartki i niedziele, ale czasem stawiam się w pracy w zastępstwie koleżanek. Ściągam na występy spore tłumy i równie wiele dostaję propozycji prywatnych pokazów, ale rzadko się na nie zgadzam.
  Kątem oka zauważyła, że asystent Mekbib notuje wszystkie szczegóły. Ifryt delikatnie ponagliła ją dłonią by przeszła do następnego tematu.
  - Interesują mnie twoje metody - uściśliła. - W kwestii drugiej strony twojej pracy, oczywiście.
  - Jak już wspomniałam, mężczyźni często proponują mi porządny napiwek za prywatny występ - zaczęła Joan. - Nietrudno jest skusić do tego osoby interesujące moich pracodawców. ,,Venus" odwiedza sporo ludzi z wyższych sfer, nierzadko równie szemranych co popularnych. Lokal zyskał ostatnio na tej... felernej burdzie w ,,Polach Elizejskich". Reklamujemy się o wiele lepszą ochroną i zdecydowanie bardziej zdolnymi pracownikami. Złapanie tam jakiegoś polityka, dyrektora wielkiej firmy, czy sławę z przestępczego półświatka to tylko kwestia czasu. Facet zajmujący się notowaniem klientów wchodzących i opuszczających klub jest moim dobrym przyjacielem i nie zabrania mi przeglądać listę co jakiś czas. Wystarczy pojawić się przypadkowo akurat tego samego wieczoru co stały klient, dać dobry pokaz, przykleić się na resztę wieczoru do ramienia delikwenta i dosładzać mu co jakiś czas, a dowiesz się naprawdę wielu ciekawych rzeczy. Ładna twarz i odpowiednie słowa to najlepsza broń jaką może dysponować kobieta... jeśli pod ręką nie ma innych możliwości - Joe uśmiechnęła się dwuznacznie.
  Isati odpowiedziała jej identycznym uśmiechem. O Boże, przeszło niebieskiej przez myśl. Pomimo fałszywych przekonań o homoseksualistach, nie wszystkie kobiety potrafiły zawrócić Joan w głowie. Ale Semira bez wątpienia należała do tej nielicznej grupy. Jej oczy, jej głos... to było aż podejrzane.
  - Z tego co się o tobie dowiedziałam - Etiopka urwała kontakt wzrokowy i zerknęła na jeden z dokumentów. Martin miała słuszne przeczucie, że mówił o niej. - jesteś równie dobra w tańcu co w wyciąganiu z ludzi informacji. Dlaczego tak niezawodna informatorka ma tak mało klientów? - w głosie Semiry słychać było cień podejrzenia.
  Nie ufa mi, domyśliła się kobieta. Słusznie. Też bym nikomu nie ufała na jej miejscu.
  - Dobry informator to anonimowy informator - wyjaśniła krótko, posługując się jedną ze swoich życiowych zasad. - Jestem na tyle rozpoznawalna na ulicy, że nie mogę sobie pozwolić na szastanie reklamą na prawo i lewo. Gdyby rozniosło się, gdzie pracuję i kiedy - podkreśliła te słowa, dając Ifryt do zrozumienia, że w tej chwili ma nad nią wyraźną przewagę - ludzie trzymaliby przy mnie język za zębami. Joan Martin jest informatorką znaną tylko kilku osobom. Ginewra to tylko buzia, cycki i długie nogi z rzeszą fanów. Nawet współpracowniczki nie wiedzą, jak naprawdę mam na imię.
  - Rozumiem... No dobrze. Jest jeszcze jedna, dosyć istotna sprawa - Mekbib przechyliła lekko głowę. - Lojalność.
  Odkąd tylko przekonała się kim jest Isati-kobieta biznesu, Martin domyślała się, że rozmowa zejdzie na ten temat. W mniemaniu błękitnoskórej to właśnie lojalność najciężej było udowodnić, czy raczej zapewnić. Wiedziała, że od samego początku wystawiana była kolejnym próbom. Może ich nie dostrzegała, ale miała świadomość ich istnienia. Dlatego nie było tu miejsca na żadne pozory, żadne aktorstwo. Jeśli chce dostać tu pracę, musi pokazać Ifryt kim jest. Niezależnie od tego, z czym może się to wiązać.
  - Wbrew plotkom upierdliwych sąsiadek, ciężko mnie kupić. Nie jestem głupia, pani Mekbib. Wiem, czym grozi granie na stronie. I mogę panią zapewnić, że rozmowna to jestem tylko przy kawie z przyjaciółką - odpowiedziała nie musząc silić się na szczerość. Miała nadzieję, że było ją po niej widać.
  Semira zamyśliła się dłuższą chwilę. Wpatrywała się w nią swoim hipnotyzującym wzrokiem, jakby czytała właśnie w jej duszy. Joan dzielnie przyjęła go na siebie, ani na chwilę nie odwracając twarzy. Jakkolwiek by się jej nie obawiała, musiała pokazać Semirze Amsalu Mekbib, że nie lęka się konfrontacji z drugim człowiekiem. Nawet jeśli ta pewność siebie miałaby ją zgubić.

Semira? Mam nadzieję, że wyszło ^ ^"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz