sobota, 30 września 2017

Od Sylvaina - Leviathan & Erro Company

     Sylvain Berthier miał problem natury egzystencjalnej. W każdym razie on sam był przekonany, że ważą się losy jego egzystencji. Zgodnie z tym co zakomunikował Różyczce miał plan i nawet nie bardzo planował zwlekać z jego realizacją. Wyznaczył sobie teren pod swoje dzieło i już czekało na to, by się nim zająć. Wiedział czego chce i jak to osiągnąć. Nikt nie próbował go zatrzymywać, a mimo to Sylve nie ruszył się z miejsca. Pochylił się do przodu i oparł łokcie na udach, a potem schował twarz w dłoniach, żeby nic go nie rozpraszało. Nie lubił, gdy brakowało mu wszystkich niezbędnych środków - czasem naprawdę ciężko było je zdobyć. Nie wspominając już nawet o tym ile problemów mógł mu sprawić brak dodatkowych rąk. Sylvain nie posiadł jeszcze zdolności hodowania sobie dodatkowych kończyn i szczerze nad tym ubolewał.
     Kombinował jeszcze przez chwilę, nieświadom tego, że lekko przerażająca kobieta nadal przygląda mu się z nieludzką wręcz fascynacją. Owszem, czuł na sobie jej wzrok, ale prawdę powiedziawszy obserwowała go już od momentu w którym odkryła kim jest. A to znaczyło, że wiedziała o nim dość, żeby kojarzyć chociaż kilka jego najgłośniejszych akcji.
     - Oui! - wyprostował się, wpadając na doskonały pomysł i poderwał się na równe nogi. Rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się szczęśliwy. Chwycił Pandorę za rękę i zmusił do wstania z kanapy. - Ty mi pomożesz, mon cher!
     - Co? Ale w czym? - spytała Erro, marszcząc przy tym brwi.
     - Zaczyna się... - mruknął Daniel i przeciął salon w drodze do wyjścia. - Wrócę za jakiś czas.
     - Nie ma czasu na wyjaśnienia! - oznajmił Leviathan - Wszystkiego dowiesz się na miejscu.
     - Ale...? Gdzie to będzie? - dziwiła się nadal, co swoją drogą było zupełnie właściwe i logiczne.
    - Właśnie, Sylve, gdzie tym razem? - Felix złapał przebiegającego obok Francuza i zmusił go do zatrzymania się.
     - Kolczatko, wiesz, że cię lubię. Bardzo cię lubię, ale teraz mi przeszkadzasz. Mówię, że nie mam czasu. - oznajmił Berthier aż nazbyt poważnie. Przez chwilę mierzył wzrokiem wizjery w masce i westchnął, na oślep machając wolną ręką w stronę powierzchni i Pól Elizejskich - Gdzieś w tamtą stronę będę.
     Ćwiek najwyraźniej usatysfakcjonowany odpowiedzią nie chciał już dłużej zatrzymywać Leviego i pozwolił mu wrócić do przygotowań. Nie musiał zadawać sobie trudu o dokładny adres - Sylve najprawdopodobniej go nie znał, co ani odrobinę mu nie przeszkadzało.
    - Zobaczycie, że dzisiaj będę w telewizji. - zapowiedział, grzebiąc pomiędzy częściami rozłożonymi na stole w części warsztatowej salonu. - A ta ślicznotka razem ze mną - wskazał na Pandorę podobnym do drążka joysticka urządzeniem z pojedynczym czerwonym przyciskiem i rzucił jej je - Łap! I nie zgub!
     Erro w ostatniej chwili chwyciła ustrojstwo i przyjrzała mu się podejrzliwie. Obróciła je w dłoniach, wyraźnie się nad czymś zastanawiając i Sylvain był prawie pewnym, że winą powinien obarczyć właśnie czerwony guzik. Kto wie do czego zdolny był pojedynczy synonim zagłady rzucony dodatkowo przez inny jeszcze bardziej przerażający symbol absolutnej zagłady i destrukcji? Na chwilę obecną nawet Berthier nie do końca był pewien, ale wiedział, że mu się przyda. Wielki czerwony przycisk prawie zawsze był niezbędny. Zwłaszcza ten jeden konkretny, należący do stałego wyposażenia Leviathana, gdy już się go odpowiednio użyło.
     Dziewczyna w końcu wzruszyła ramionami w myśl zasady ,,I tak nie mam nic do stracenia" i schowała urządzenie do kieszeni. Sylvain w tym czasie zdążył zgromadzić całą resztę potrzebnego sprzętu. Wreszcie miał okazję przetestować najnowszy rodzaj swoich zabawek i nie mógł się już doczekać.
     Upychając ostatnie gadżety po kieszeniach i w dużej przewieszonej przez ramię torbie, wesołym krokiem przekroczył próg kryjówki, oglądając się za siebie czy Erro aby na pewno za nim idzie. Tak po prawdzie dziewczyna zdawała się być niemal oczarowana tą odrobiną typowego dla Berthiera kontrolowanego chaosu. A może to półmrok kanału sprawiał, że jej dziwny tatuaż z czaszki zacierał prawdziwy wyraz twarzy. Sylve miał to gdzieś tak długo jak długo przerażająca kobieta nie próbowała go zatrzymać. Coś mu mówiło, że nie pożałuje tego, iż w ogóle wyciągnął Pandorę na kolejną ze swoich dosłownie karkołomnych akcji.
     - A tak w ogóle - zaczął już po kilku krótkich chwilach cichego spaceru. Szedł szybko, może nawet za szybko, biorąc pod uwagę okoliczności, ale nie zdawał sobie z tego sprawy - Pandora to twoje prawdziwe, najprawdziwsze imię?
     - Jak najbardziej - potwierdziła. Utrzymywała idealne do leviathanowego tempo i zdawała się robić to bez większego trudu.
     Francuz powtórzył sobie jej imię jeszcze kilka razy po cichu, upewniając się, że jest w stanie wymówić je w miarę zrozumiale i poprawnie.
     - Pandora. - stwierdził w końcu, lekko krzywiąc się, gdy słowo znowu zadźwięczało mu nazbyt francusko - Jeszcze mi kiedyś wyjdzie!
     - Jaki mamy plan? - spytała, decydując się pozostawić potyczkę Berthiera z własnym akcentem bez komentarza.
     Sylvain zrobił najbardziej zdziwioną minę na jaką był w stanie się zdobyć.
     - Co to znaczy ,,plan"?
     Pandora uśmiechnęła się niebezpiecznie.
     - Podoba mi się.
     W ten sposób dwójka ludzi z misją dotarła na powierzchnię. Sylvain odwrócił się wokół własnej osi, namierzając odpowiedni kierunek. Zawsze miał wątpliwości w którym miejscu opuści plątaninę uliczek, a nadkładanie drogi było mu w tym momencie wyjątkowo nie na rękę. W końcu podjął decyzję i głęboko wierzył, że tym razem naprawdę podjął tą dobrą. Jego wahanie musiało być dość widoczne, by jego towarzyszka zwróciła na nie uwagę, ponieważ spytała:
     - Wiesz gdzie idziemy?
     - Mniej więcej...
     - To mniej czy więcej?
     - Wcale, ale to bez znaczenia. Najwyżej zwiedzisz miasto.

     Z bliska budynek był w znacznie lepszym stanie niż Sylvain go zapamiętał. Przede wszystkim drzwi nadal broniły dostępu do wnętrza i żadne okno nie było wybite. Jednak przez szybę bez trudu dało się wypatrzeć, że wnętrze jest praktycznie zupełnie puste.
     - I co myślisz? - spytał Sylve, cofając się od drzwi i raz jeszcze ogarniając wzrokiem kilkanaście pięter budynku. Erro w tym czasie sama zajrzała do wnętrza.
     - Jak duży plac zabaw. - skomentowała, po czym bezceremonialnie wybiła szybę i weszła do środka.
     Sylvain oczywiście nie mógł sobie odmówić natychmiastowego dołączenia do niej. Już wewnątrz wyłuskał skądś niewielkie, błyszczące jajko wielkości kciuka i staranie umieścił je tuż pod wybitą szybą.
     - Czujnik ruchu - wyjaśnił, nawet nie patrząc na Pandorę - Zacznie drzeć się jakby ktoś wyżymał bandę kaczek od razu gdy ktoś przekroczy próg. Nie cierpię, kiedy ktoś przeszkadza mi przy robocie.
     Leviathan odszedł kilka kroków od drzwi i z westchnieniem ulgi zrzucił przewieszoną przez ramię sportową torbę na ziemię. Przeciągnął się i strzelił kostkami, równocześnie analizując co dokładnie go otacza. Wnętrze naprawdę było opustoszałe, jeśli nie liczyć murowanego kontuaru przy wejściu. Duże pomieszczenie wysokie na dwa piętra i zwieńczone spiralną klatką schodową na końcu musiało być niegdyś recepcją jakiejś firmy. Sylve nie potrafił powiedzieć co dokładnie kryje się pod wymalowanym niebieską farbą na brzydkiej, żółtej ścianie logo ,,Nameda Corporation", ale jednego był zupełnie pewien. Firma ta z całą pewnością nie produkowała materiałów wybuchowych ani innych jakże wspaniałych zabawek francuskiej zmory każdego z miast. Wtedy musiałby chociaż raz usłyszeć o tej najwyraźniej nieprzypadkowo anonimowej mu firmie.
    - To co robimy? - zagadnęła Pandora, której najwyraźniej przyglądanie się krzywemu malunkowi już się znudziło. Nie była artystką jak Berthier. Była żołnierzem i Sylve głęboko jej z tego powodu współczuł, bo życie w dyscyplinie po prostu musiało być potwornie nudne.
     - Wiesz... Nie podoba mi się ten bohomaz. - poskarżył się. Już sekundę później jego wzrok spoczął na stercie skrzynek po drugiej stronie hallu. Każdy, kto spędził dość czasu w towarzystwie Leviego zapewne bez trudu zinterpretowałby błysk w oczach Francuza jako wyjątkowo niebezpieczne ostrzeżenie, że ten wpadł na pomysł. Taki z rodzaju tych nie do wybicia z głowy. Pandora jednak takowego doświadczenia nie miała, więc mogła jedynie unieść brew, gdy Sylvain bez słowa wyjaśnienia zaczął przepychać skrzynie pod ścianę z logiem. - Pomożesz mi, mon cher, czy nadal masz zamiar robić tylko dobre wrażenie?
     Ledwo kilkanaście minut później chybotliwa i pełna zdradliwych drzazg konstrukcja czekała na kogoś, kto odważnie zaryzykuje swoje życie w imię prawdziwej sztuki ulicznej. Tym kimś miał być nie kto inny jak właśnie sam Leviathan, który chociaż tym razem miał plan, ale nie planował się nim dzielić z Erro. Dla niej zaplanował coś innego.
     - Powiedz mi, mon cher, czego ty właściwie oczekujesz od tego miejsca, hm? - zagadnął, gdy uzbrojony w kolorowe spreje wspiął się już na stertę skrzynek i wybadał w którym miejscu najłatwiej mu będzie utrzymać równowagę. Wstrząsnął puszką spreju i otworzył go, a potem zaczął bazgrać po ścianie.
     - Bo ja wiem...? Czegoś specjalnego. - odparła Pandora ze wzruszeniem ramion.
     - Wszystko co robię jest specjalne. To będzie jeszcze specjalniejsze niż kiedykolwiek - zapowiedział jej. Sylvain Berthier przy pracy tracił nieco swoich nieprzebranych pokładów energii. Prawdę powiedziawszy energia zostawała z nim zawsze, choć w momencie, gdy ukierunkowywał ją na konkretne działanie tracił nieco na swoim firmowym chaosie. Sylvain potrafił się skupić, kiedy tego potrzebował. Ba! Potrafił nawet przestać bez przerwy mówić na rzecz równego poprowadzenia kreski farby. Było to jednak tak dla niego nienaturalne, że czuł się nieswojo i dlatego też zwykle przy robocie nucił pod nosem jakiś stary, chwytliwy przebój. Tym razem miał się do kogo odezwać, więc to robił. Co ani trochę nie przeszkadzało muzyce, która mimochodem grała w sylvainowej głowie i za nic nie chciała dać się wyciszyć.
     - Bardziej specjalne niż tamto dzieło na środku skrzyżowania w Shangri-La? - dopytała, z pewnej odległości kontrolując pracę Francuza - Po prawej zrobiłeś nierówno.
      - Na pewno bardziej - odpowiedział jej - Tamto nie było nawet w połowie tak super jak to co planuję teraz.
     - A teraz planujesz...? - zachęciła go do wyjaśnienia Erro. Nadal nie powiedział jej dlaczego właściwie zaciągnął ją do tego budynku.
     - Coś bardzo super. - odparł ze złośliwym uśmieszkiem.
     ,,LEVIATHAN & ERRO COMPANY" - tak głosił stworzony przez Sylvaina napis. Schludne i wyjątkowo eleganckie pismo Francuza prezentowało się na ścianie znacznie lepiej niż poprzednie odrapane logo przedstawiające jakiś bliżej nieokreślony obiekt, który równie dobrze mógłby być delfinem co zmutowaną marchewką czy czymś jeszcze ciekawszym. Fioletowe bazgroły obwiedzione czarnym konturem prezentowały się znacznie bardziej profesjonalnie.
     - Merveilleusement - stwierdził, gdy już zeskoczył ze skrzyni i przyjrzał się krytycznie swojemu dziełu. Wrzucił spreje do torby i zabrał ją z podłogi. - Teraz czas na właściwą część całej zabawy.

    Przygotowanie całego budynku tak jak Sylvain sobie tego życzył okazało się być znacznie mniej czasochłonne niż zakładał z początku. Pewnie dlatego, że w swoich obliczeniach raczej nie uwzględniał dodatkowych rąk do pomocy, a Erro niewątpliwie była pomocnikiem na medal. Zwłaszcza, gdy już zrozumiała mniej więcej styl działania Leviego i całe przygotowanie zupełnie niespodziewanie przerodziło się w walkę na wszystko co nie było zbyt ciężkie żeby to unieść. W końcu jeden żywy trup drugiemu żywemu trupowi nie był w stanie wyrządzić trwałej krzywdy, więc po co było się ograniczać? Zwłaszcza, że ich własna, osobista potyczka odbywała się głownie na znalezione na jednym z pięter kartony i papiery, a nawet Berthier nie był tak zdolny, by przypadkiem od tego umrzeć. Zabawy było jeszcze więcej, gdy odkryli stary telewizor w jednej z komórek blisko szczytu konstrukcji. Przestarzały sprzęt, śnieżąc ekranem i wydając z siebie niepokojące trzaski, nieco za bardzo prosił się o to, aby jakoś się go pozbyć... i dlatego wyleciał na spotkanie z chodnikiem z wysokości dwunastego pięta. Tak właśnie chodzące zniszczenie pracujące póki co pod tymczasową nazwą ,,Leviathan & Erro Company" przewinęło się przez cały budynek, demolując wszystko co dało się zdemolować.
     - Destrukcja - pouczył Erro Sylvain, gdy otwierał drzwi prowadzące na płaski dach wieżowca - najwięcej zabawy daje wtedy, gdy znajdziesz kogoś, kto ma ten sam cel co ty.
      - Przykładowo zniszczenie wszystkiego w zasięgu wzroku?
     - Albo wszystkiego co jest za wolne, żeby ci uciec. - Francuz wzruszył ramionami i pchnął drzwi. - Voilà!
     Z dachu rozciągała się naprawdę zachwycająca panorama miasta pełnego świateł. Sylvain naprawdę lubił nowoczesne miasta Megalopolis. Nijak one się miały do w gruncie rzeczy brudnego i stanowczo zbyt przereklamowanego Paryża, który pamiętał z dzieciństwa. Przytulone do swojego znanego na cały świat większego brata Levallois-Perret tym bardziej nie miało szansy nawet mierzyć się z chociażby Edenem czy Elizjum. Megalopolis było inne i miało swój specyficzny do szaleństwa modernistyczny klimat.
     - Wszystko gotowe? - spytała Erro, kiedy Sylvain usiadł na krawędzi dachu i opuścił nogi po zewnętrznej stronie murka, za nic mając to, że pod nim rozciąga się potencjalnie śmiertelna wyrwa tak niepodobna do stereotypowego tunelu. W tym wypadku na końcu nie czekało światełko, mające zabrać człowieka w jakieś inne, lepsze bądź gorsze miejsce; w tej rzeczywistości na końcu czekał tylko twardy beton chodnikowych płyt lub metal jednego z podwieszonych wyżej mostów.
     - Gotowe. - potwierdził, wyciągając z kieszeni swój własny pomysł - wielozadaniowy pilocik z masą różnych nieoznaczonych w żaden sposób przycisków. Większość stałego wyposażenia Leviathana poza oczywistym działaniem natychmiastowym mogło też zostać aktywowane w bardziej dogodnym momencie o ile wcześniej odpowiednio połączyło się ze sobą wszystkie urządzenia. A przygotowując cały budynek Sylve miał wystarczająco wiele czasu, by wszystko ze sobą sparować.
     Erro przysiadła się do Leviathana i przez chwilę tak samo jak on doceniała chwilę spokoju. Już niedługo miało rozpętać się piekło na ziemi i trudno było przewidzieć, który z nich bardziej się cieszył na myśl o tym co ma nastąpić.
     - Zaraz przeleci tędy helikopter elizejskiej telewizji - zakomunikował Francuz, przelotnie zerkając na zegarek w komórce.
     - Damy im materiał na nocne wiadomości - dopowiedziała Erro i zaśmiała się.
     Sylvain wzdrygnął się nieco, słysząc ten nagły, niepasujący do spokojnego oglądania miasta dźwięk, ale też zaczął się śmiać.
     - Pewnie aż do rana nie będą mieć niczego lepszego - zgodził się i nałożył na twarz swoją maskę. Słychać już było nadlatujący helikopter. - Do dzieła.
     Dwójka Szczurów wstała i odwróciła się w stronę z której nadchodził dźwięk. Sylvain uniósł w górę swój pilocik i przesadnie ostentacyjnie wcisnął kilka przycisków. Przez dokładnie dwie i pół sekundy (efekt naprawdę wielu prób, obliczeń i poszarpanych nerwów) nie działo się absolutnie nic. A potem budynek eksplodował feerią barw, gdy z każdego możliwego okna zaczął wypluwać z siebie najprawdziwsze fajerwerki w stylu Leviathana. Buchnęły płomienie, a cały budynek zachwiał się od serii wybuchów zaczynających się od trzeciego piętra wzwyż. Ten ostatni, mający swoje epicentrum mniej więcej na środku zaledwie kilkanaście centymetrów pod stopami Sylve i Pandory sprawił, że sufit runął do wnętrza wprost ku szalejącemu wśród ruin kolorowemu ogniowi. Maska Leviathana przygasła nieco, a potem rozświetliła się mocniej niż poprzednio, gdy zaczęły działać filtry chłodzące powietrze i odsiewające z niego drobinki gruzu.
     Panorama miejska jednak nijak nie umywała się do piękna płomieni, zwłaszcza tych, które zostały zabarwione. Sylvain widział tańczące języki zieleni, błękitu, fioletu, żółci, czerwieni i pomarańczu i wpatrywał się w nie oczarowany. Erro tuż obok niego także chłonęła widowisko. Płomienie sięgały coraz wyżej i zaczynało się jednak robić odrobinę zbyt gorąco jak dla żywego organizmu, a Sylvain wbrew wszystkiemu nadal przejawiał cechy człowieka żyjącego i nie chciał tego statusu tracić po raz drugi w tak krótkim czasie.
     Na dwójkę patrzących w płomienie ludzi padł reflektor śmigłowca, więc Sylvain założył, że właśnie w tym momencie spełniło się to co obiecał wychodząc z kryjówki - I on i ślicznotka trafili do telewizji. Jednak stanie i podziwianie ogromu swojego dokonania było nudne. Sylve nie chciał takiego powrotu na języki ludzi.
     - Nie gap się za długo - rzucił w stronę Erro - Nie odpowiadam za straty w brwiach.
     Cofnął się o krok i balansując na krawędzi murka znalazł wzrokiem miejsce, o które mógłby zaczepić swoją linkę. Wybór padł na najbliższy most, więc Berthier, ze wzrokiem utkwionym w celu, po prostu skoczył. Nigdy nie bał się wysokości, bo upadek i tak nie mógł go zabić. Tym bardziej, że zwykle miał pewność, że nie dane mu będzie znowu zmiażdżyć twarzy na betonowym bloku.
     I tym razem linka zadziałała jak zwykle i zaczepiła się o krawędź mostu, a potem siłą rozpędu zawinęła pod most prosto ku niższemu piętru ulic. Sylvain puścił linkę i przetoczył się po chodniku, przewracając kilku ludzi i co najmniej dwa drony policyjne. Turlał się tak dopóki nie wytracił całej prędkości i nie zatrzymał się na plecach z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Przez chwilę leżał tak, odliczając w myślach ostatnie sekundy aż w końcu usłyszał okropne dudnienie. Echo ostatecznej eksplozji, która zrównała wszystkie piętra poza trzema najniższymi - aby podpis miał nikły cień szansy na przetrwanie - przetoczyło się po mieście niemal, zagłuszając kakofonię alarmów i syren. Na miejsce wybuchu musiało zjechał co najmniej pół miasta straży pożarnych oddelegowanych do walki z pożarem. Z oddali słychać było kolejne służby zmierzające ku zniszczonemu wieżowcowi. Nic dziwnego, bo okolica Pól Elizejskich była jedną z ruchliwszych w mieście.
     Sylvain zaczął się śmiać, nadal leżąc na wznak na chodniku. Potrąceni przez niego ludzie już w miarę pozbierali się na nogi i zdezorientowani wodzili wzorkiem pomiędzy płonącym dziełem zniszczenia, a zamaskowanym mężczyzną, zastanawiając się co u licha może się dziać. Drony policyjne też już powstawały, a ich programy nakazały im odszukać sprawcę zamieszania.
     - Nie za wygodnie ci? - Sylve usłyszał nad sobą znajomy głos i podniósł głowę z chodnika. Zobaczył nad sobą całą i zdrową Erro, opartą o balustradę mostu. Uśmiechała się szeroko, a Sylve mimowolnie uznał, że jej tatuaż w tym wydaniu prezentuje się mniej przerażająco. Wyglądało na to, że nie tylko jemu do twarzy z uśmiechem.
     - Zaraz zrobi się tu gorąco - oznajmił, podnosząc się na nogi i otrzepując ubranie. A potem oparł się o tą samą barierkę co Pandora, zsunął z twarzy maskę i zerknął na unoszący się nad miastem dym. - To twoja pierwsza, oficjalna i niemożliwa do podrobienia akcja ku chwale i w ofierze wszelkim bogom zamieszania, zniszczenia i chaosu, których nie znam. Witaj wśród Szczurów, mon cher - Sylvain uśmiechnął się i podniósł rękę, czekając aż Erro przybije mu piątkę.

Paaaandoooraaa?

sobota, 23 września 2017

Od Joan (CD Semiry) - Rozmawiając z demonem

        Winda zjeżdżała bezgłośnie z ósmego piętra. Joan stała tuż przed drzwiami, jak zwykle zresztą. Dlaczego? Otóż nie chciała utrudniać życia upierdliwym sąsiadkom. Chociaż nie mieszkała tu od tygodnia - a prawie roku - gdziekolwiek by się nie wybierała, zawsze robiła jakąś sensację swoją osobą. Wszystkie porządne osiedlowe kobiety gapiły się na nią jak na albo wybryk natury, albo dziwkę. Przyzwyczaiła się już - zawsze miała spory dystans do siebie. Ale aż żal jej się robiło, gdy stojące przed nią w windzie kochane sąsiadki nadwyrężały szyje oglądając się do tyłu. Dlatego stała z przodu: nie będą musiały się obracać ani martwić, że Martin zauważy na ich twarzach wyraz najszczerszej pogardy.
  Błękitnoskóra patrzyła przed siebie w stalowoszare drzwi, zupełnie ignorując stojącą za nią perfekcyjną panią osiedla, mierzącą ją od stóp do głów, aby móc później bez wyrzutów sumienia naopowiadać przyjaciółkom, że ,,Ta lafirynda Martin <wstaw co dusza zapragnie>". Jej trzynastoletni syn również patrzył, ale tak, by matka tego nie zauważyła. Joe westchnęła bezgłośnie, spoglądając na zegarek na nadgarstku. Przy okazji zauważyła niedopięty guzik w mankiecie białej bluzki. Skrzywiła się i od razu poprawiła to karygodne niedopatrzenie. Nie miała teraz czasu na błędy. Wybierała się na rozmowę kwalifikacyjną, i to do nie byle jakiego miejsca.
  A skoro mowa o błędach... pomyślała i obejrzała się w stronę wąskiego lustra na ścianie. Udała, że wcale nie zauważyła jak kobieta za nią odwraca wzrok. Sprawdziła po raz ostatni makijaż, poprawiła kucyk, przeczesała palcami wypadające z niego delikatnymi falami włosy. Joan uśmiechnęła się do siebie, ponownie zapominając o obecności sąsiadki i zaczęła przeglądać skrzynkę pocztową na telefonie.
  Stojący za nią trzynastoletni cwaniak wykorzystał okazję. Mimochodem spojrzał na swoje sznurówki i niby przypadkiem przydepnął jedną, żeby ją rozwiązać. Potem przyklęknął na jedno kolano i zaczął z powrotem je wiązać... zupełnie przypadkiem popatrując do góry wzdłuż nóg w sznurowanych czarnych butach na wysokim obcasie. To już nie umknęło uwadze jego matki, która z furią pociągnęła go za kaptur do góry.
  - Powinna pani kupić sobie dłuższą spódnicę - skomentowała krzywiąc się z obrzydzenia.
  Joan ze szczerym zdumieniem spojrzała na swój ubiór. Jej granatowa, lekko rozkloszowana spódnica kończyła się może z siedem centymetrów nad kolanem. Miała długie nogi i odnalezienie dobrych ciuchów, które nie wyglądały na niej za krótko było dosyć trudne patrząc na standardy elizejskiej mody. Nigdy nie chodziła w spódnicach krótszych niż do połowy uda, a na rozmowę kwalifikacyjną w żadnym razie nie zamierzała się wyzywająco ubierać. Zerknęła na trzynastolatka, który natychmiast zapłonął rumieńcem, potem pełen politowania wzrok skierowała na jego matkę.
  - Powinna pani nauczyć syna odpowiednich manier - odpowiedziała spokojnym, pozbawionym złośliwości tonem.
  Jej sąsiadka wciągnęła z oburzeniem powietrze, jakby fakt, że Joe pouczała ją w kwestii wychowywania dzieci był okrutną obelgą. Ba, pewnie sama śmiałość, która pozwoliła jej otworzyć usta musiała ją doprowadzać do szału. Gdy tylko drzwi windy się otworzyły, Martin wyszła szybkim krokiem, zanim kobiecie przyjdzie na myśl zgarnięcie koleżanek i spalenie błękitnoskórej heretyczki.

        Na ulicy kobieta czuła się o wiele pewniej. Lubiła, gdy ludzie oglądali się za nią także poza godzinami pracy. Jedno przyciągać wzrok w skąpym stroju tancerki podczas występu, a drugie w nienagannych ciuchach, po prostu idąc chodnikiem. Powodem tego zainteresowania mógł być oczywiście także jej nietypowy kolor skóry, ale skoro już ktoś obejrzał się za błękitną kobietą, nie było opcji, by nie zawrócił uwagi na resztę. Pomimo sytuacji w windzie, jej usta zdobił pogodny uśmiech. Dawno nie była w Shangri-La i nawet wizja nadciągającej rozmowy o pracę nie psuła jej humoru. Wręcz przeciwnie - była pewna, że zdobędzie tą posadę. A gdy tak się stanie, jej sytuacja finansowa ulegnie przyjemnej zmianie. Nie mogła przecież na zawsze żyć z tańca w ,,Venus", a swoich usług jako informatorki nie reklamowała właściwie wcale. Gdyby tak zrobiła, szybko straciłaby swoją jedyną przykrywkę. Klienci przestaliby się jej zwierzać, więc stałaby się mniej skuteczna.
  Praca u samej Semiry Mekbib była kuszącą wizją. O jej imperium w Messiah Union krążyły różne pogłoski, ale Gina nie zamierzała się nimi sugerować. Była pewna, że doskonale wpisuje się w podane wymagania. W końcu, dlaczego to ktoś dzwonił do niej z propozycją, zanim w ogóle pomyślała o stałym zatrudnieniu jako informatorka?
  Joan weszła przez szklane drzwi do przestronnego hallu. Nagle poczuła się mała i zagubiona, ale nie pozwoliła sobie dać się ponieść tym niechcianym emocjom. Pewnie podeszła do lady recepcji i po podaniu swojego nazwiska dowiedziała się wszystkiego, czego potrzebowała. Tak więc udała się do odpowiedniej windy i wysiadła na odpowiednim piętrze, gdzie czekała kolejna recepcjonistka. Słysząc otwierającą się windę podniosła wzrok znad komputera.
  - Dzień dobry - powiedziała Joe. - Byłam umówiona...
  - Nazwisko? - przerwała jej dziewczyna.
  - Martin - odpowiedziała kobieta, starając się nie brzmieć zdegustowaniem manierami.
  - Pani Mekbib już czeka w biurze - poinformowała ją recepcjonistka wracając do swoich niesamowicie ważnych spraw. Joan kątem oka dostrzegła sukienki na przecenie.
  Domyślając się, że jedyne drzwi obok recepcji muszą prowadzić właśnie do gabinetu Ifryt, nie zabierała już dziewczynie zbędnego czasu. Ostatni raz wygładziła bluzkę i spódnicę, po czym weszła do środka, ostrożnie uchylając drzwi.
  - Dzień dobry - przywitała się, kierując słowa do ciemnoskórej kobiety za biurkiem. W pomieszczeniu był jeszcze wysoki blondyn o niedźwiedziowatej posturze, którego zauważyła dopiero chwilę potem i skinęła mu głową z uśmiechem, żeby nie wyjść na niegrzeczną.
  Jej potencjalna pracodawczyni uniosła wzrok znad papierów i z wypracowanym uśmiechem kobiety biznesu wskazała błękitnej fotel naprzeciwko biurka. Joan nie mogła zaprzeczyć, że Etiopska Królowa nie bez powodu zyskała taki, a nie inny przydomek wśród jej plotkujących koleżanek z pracy. Kobieta robiła na niej powalające wrażenie z perfekcyjną wręcz twarzą (dopiero chwilę potem dostrzegła nietypową bliznę na dolnej wardze, ale nie stanowiła problemu), prostymi włosami do pasa i doskonałą figurą podkreśloną czarną sukienką. Zwróciła także uwagę na dość (o ironio) nietypowy odcień skóry i oczu - oba miały czerwonawą barwę, chociaż cera Mekbib zdecydowanie nie odbiegała od standardów tak bardzo jak jej błękitna.
  - Joan Martin, jak mniemam? - zapytała retorycznie, zanim kobieta zajęła miejsce.
  Martin skinęła głową. W końcu nie wypadało nie odpowiadać, nawet jeśli odpowiedź była oczywista. Również przyjęła swój własny profesjonalny uśmiech, mający sugerować jak najbardziej dobre intencje. Pamiętała, by usiąść prosto i nie zakładać jednej nogi na drugą - mogłaby dać wtedy nie najlepsze wrażenie.
  - Semira Amsalu Mekbib - Isati dopełniła formalności, opierając brodę na splecionych palcach. Pozbyła się uśmiechu. - I nie zamierzam dłużej bawić się w grzeczności. Potrzebuję zatrudnić lojalną informatorkę z szerokimi znajomościami.
  Ta bezpośredniość nieco zbiła Martin z tropu. Zganiła się w myślach za to, że w ogóle spodziewała się normalnej rozmowy kwalifikacyjnej. Teraz już widziała z kim ma do czynienia i domyśliła się jak wielkim było to błędem. Szybko wróciła na odpowiednie tory, nie chcąc zaprzepaścić swojej jedynej szansy na ambitniejszą posadę.
  - Trafiłam więc w odpowiednie miejsce o odpowiednim czasie - odpowiedziała z uśmiechem. Semira mrugnęła powoli. Chciała konkretów. Joan kontynuowała więc: - Jak pewnie pani wie, pracuję w klubie nocnym ,,Venus" na Festive Street w Elizjum. Mam tam stałą posadę tancerki oraz - śmiem stwierdzić - niezachwianą reputację i popularność. Występuję prawie co wieczór, wolne wieczory mam w poniedziałki, czwartki i niedziele, ale czasem stawiam się w pracy w zastępstwie koleżanek. Ściągam na występy spore tłumy i równie wiele dostaję propozycji prywatnych pokazów, ale rzadko się na nie zgadzam.
  Kątem oka zauważyła, że asystent Mekbib notuje wszystkie szczegóły. Ifryt delikatnie ponagliła ją dłonią by przeszła do następnego tematu.
  - Interesują mnie twoje metody - uściśliła. - W kwestii drugiej strony twojej pracy, oczywiście.
  - Jak już wspomniałam, mężczyźni często proponują mi porządny napiwek za prywatny występ - zaczęła Joan. - Nietrudno jest skusić do tego osoby interesujące moich pracodawców. ,,Venus" odwiedza sporo ludzi z wyższych sfer, nierzadko równie szemranych co popularnych. Lokal zyskał ostatnio na tej... felernej burdzie w ,,Polach Elizejskich". Reklamujemy się o wiele lepszą ochroną i zdecydowanie bardziej zdolnymi pracownikami. Złapanie tam jakiegoś polityka, dyrektora wielkiej firmy, czy sławę z przestępczego półświatka to tylko kwestia czasu. Facet zajmujący się notowaniem klientów wchodzących i opuszczających klub jest moim dobrym przyjacielem i nie zabrania mi przeglądać listę co jakiś czas. Wystarczy pojawić się przypadkowo akurat tego samego wieczoru co stały klient, dać dobry pokaz, przykleić się na resztę wieczoru do ramienia delikwenta i dosładzać mu co jakiś czas, a dowiesz się naprawdę wielu ciekawych rzeczy. Ładna twarz i odpowiednie słowa to najlepsza broń jaką może dysponować kobieta... jeśli pod ręką nie ma innych możliwości - Joe uśmiechnęła się dwuznacznie.
  Isati odpowiedziała jej identycznym uśmiechem. O Boże, przeszło niebieskiej przez myśl. Pomimo fałszywych przekonań o homoseksualistach, nie wszystkie kobiety potrafiły zawrócić Joan w głowie. Ale Semira bez wątpienia należała do tej nielicznej grupy. Jej oczy, jej głos... to było aż podejrzane.
  - Z tego co się o tobie dowiedziałam - Etiopka urwała kontakt wzrokowy i zerknęła na jeden z dokumentów. Martin miała słuszne przeczucie, że mówił o niej. - jesteś równie dobra w tańcu co w wyciąganiu z ludzi informacji. Dlaczego tak niezawodna informatorka ma tak mało klientów? - w głosie Semiry słychać było cień podejrzenia.
  Nie ufa mi, domyśliła się kobieta. Słusznie. Też bym nikomu nie ufała na jej miejscu.
  - Dobry informator to anonimowy informator - wyjaśniła krótko, posługując się jedną ze swoich życiowych zasad. - Jestem na tyle rozpoznawalna na ulicy, że nie mogę sobie pozwolić na szastanie reklamą na prawo i lewo. Gdyby rozniosło się, gdzie pracuję i kiedy - podkreśliła te słowa, dając Ifryt do zrozumienia, że w tej chwili ma nad nią wyraźną przewagę - ludzie trzymaliby przy mnie język za zębami. Joan Martin jest informatorką znaną tylko kilku osobom. Ginewra to tylko buzia, cycki i długie nogi z rzeszą fanów. Nawet współpracowniczki nie wiedzą, jak naprawdę mam na imię.
  - Rozumiem... No dobrze. Jest jeszcze jedna, dosyć istotna sprawa - Mekbib przechyliła lekko głowę. - Lojalność.
  Odkąd tylko przekonała się kim jest Isati-kobieta biznesu, Martin domyślała się, że rozmowa zejdzie na ten temat. W mniemaniu błękitnoskórej to właśnie lojalność najciężej było udowodnić, czy raczej zapewnić. Wiedziała, że od samego początku wystawiana była kolejnym próbom. Może ich nie dostrzegała, ale miała świadomość ich istnienia. Dlatego nie było tu miejsca na żadne pozory, żadne aktorstwo. Jeśli chce dostać tu pracę, musi pokazać Ifryt kim jest. Niezależnie od tego, z czym może się to wiązać.
  - Wbrew plotkom upierdliwych sąsiadek, ciężko mnie kupić. Nie jestem głupia, pani Mekbib. Wiem, czym grozi granie na stronie. I mogę panią zapewnić, że rozmowna to jestem tylko przy kawie z przyjaciółką - odpowiedziała nie musząc silić się na szczerość. Miała nadzieję, że było ją po niej widać.
  Semira zamyśliła się dłuższą chwilę. Wpatrywała się w nią swoim hipnotyzującym wzrokiem, jakby czytała właśnie w jej duszy. Joan dzielnie przyjęła go na siebie, ani na chwilę nie odwracając twarzy. Jakkolwiek by się jej nie obawiała, musiała pokazać Semirze Amsalu Mekbib, że nie lęka się konfrontacji z drugim człowiekiem. Nawet jeśli ta pewność siebie miałaby ją zgubić.

Semira? Mam nadzieję, że wyszło ^ ^"

Od Semiry - Cena zdrady

     Semira była przyzwyczajona do zdrady. Co i rusz któremuś z jej ludzi zdawało się, że nielojalność może umknąć uwadze królowej Messiah Union. Naiwnie wierzyli oni, że są ponad innymi. Ponad samą Isati. I owszem, w pewnym sensie byli - reprezentowali najwyższe szczyty skończonej głupoty, gdzie nikt nigdy nie odważał się zapuszczać.
     Jedna zdrada potrafiła wszystko zniszczyć. Przepadały wielotysięczne kontrakty, handel wiązał się z ryzykiem, a pieniądze nie docierały w całości do swojego celu. Ponadto zdrada lubiła niszczyć Ifryt humor. Na szczęście w imperium Meraffe istniała tylko jedna stosowna kara - śmierć. Semiry naprawdę nie obchodził los jej ludzi. Póki byli posłuszni i sumienni żyli dobrze, a gdy przestawali się sprawdzać najzwyczajniej umierali. Wszak nie ma ludzi niezastąpionych, są tylko ci, na których stanowiska trudniej znaleźć zastępstwo.
          Z D R A D A
     Kobieta napisała to słowo czerwonym markerem na kartce i wsunęła ją do teczki opatrzonej odpowiednim imieniem i nazwiskiem. Nie była zachwycona, gdy odkryła, że jeden z jej najskuteczniejszych złodziei sekretów przestał dzielić się swoimi zdobyczami wyłącznie z nią.
     Upiła łyk letniej już kawy, odsuwając teczkę nieszczęsnego zdrajcy jak najdalej od siebie. Semira miała teczkę każdego swojego pracownika, choć nigdy nie musiała tam zaglądać. Znała swoich ludzi lepiej niż oni kiedykolwiek mogliby poznać siebie nawzajem, a dane ukryte w teczkach służyły jej wyłącznie do tego, by udowadniać swoją rację niewtajemniczonym.
     - Espen. - rzuciła do interkomu na biurku - Znajdź mi godnego zaufania człowieka.
     - Specjalizacja? - dopytał głos z głośnika.
     - Żadna. Potrzebuję kogoś chętnego do pracy spoza półświatka.
     - Co rozkażesz...
     Semira odchyliła się w fotelu i zapatrzyła w sufit, przygryzając delikatnie bliznę na dolnej wardze. Zmarszczyła przy tym odrobinę brwi w grymasie, który Espen uwielbiał nazywać ,,miną kombinatorki". Miała człowieka do ukarania i planowała zrobić to w taki sposób, by dowiedzieli się o tym wszyscy. Imperium Istati opierało się na fundamentach strachu, a sama Meraffe pławiła się w tym, że się jej bano. Ten sposób był najskuteczniejszym, gdy chciało się utrzymać w ryzach bandę kryminalistów z których większość łączyła ze sobą wyłącznie praca pod sztandarem demona.
      Dopiła kawę i wstała z fotela. Szybko uporządkowała zalegające na biurku kartki, dzieląc je na kategorie i sortując na dwie kupki - ,,zrobione" i ,,do zrobienia" - a potem wyszła ze swojego gabinetu. Musiała osobiście złożyć wizytę swojemu człowiekowi.

     - Jak ci się pracuje, mój drogi? - spytała Semira najbardziej przyjaznym głosem, którym mogła potraktować swojego pracownika.
       - Nudno i mało chętnie. - odparł mężczyzna, odwracając głowę w stronę rozmówczyni. Mysie włosy jak zwykle miał w nieładzie, ale nie przeszkadzało mu to ani odrobinę. Wyciągnął przed siebie nogi i oparł je na blacie biurka, zakładając przy tym ręce za głowę w idealnej imitacji zupełnego rozluźnienia. Semira widziała jednak, że mięśnie karku i barków miał napięte. - Jeśli chodzi o ten raport to daj mi godzinę i będziesz mieć go u siebie.
     Semira uśmiechnęła się do mężczyzny i przysiadła na blacie biurka, zakładając przy tym nogę na nogę.
     - Dobra, Ifryt, czego chcesz? - spytał po krótkiej chwili ciszy i opuścił nogi na ziemię.
     - Porozmawiać z jednym ze swoich najlepszych ludzi? Poznać nastroje w firmie?
     - Po pierwsze: nie masz żadnej firmy - przypomniał jej złodziej - A po drugie: pojawiasz się tu tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz. Demony nie bawią się w kolegowanie ze swoimi sługusami.
     Meraffe położyła dłoń na piersi w geście fałszywej urazy.
      - Skoro tak stawiasz sprawę... Chciałabym, żebyś kogoś dla mnie znalazł i dokładnie mu się przyjrzał.
     - Dzień jak co dzień, co? - mruknął i sięgnął po kartkę i długopis - Mamy jakiś trop?
     - Zależy od tego ile procent informacji trafi do mnie. - Ifryt od niechcenia wzruszyła ramionami, oglądając swoje paznokcie. Zupełnie zignorowała fakt, że złodziej spiął się bardziej - Wiesz, mój drogi... Nigdy nie potrafiłam się z nikim dzielić. Zwłaszcza, gdy chodzi o kwestie swojej pracy. Może nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wiele krwi potrafi napsuć konkurencja, gdy odkryje w czym tkwi nasza przewaga na rynku.
      - O... O czym ty mówisz? - zdziwił się.
     - O czym? - Semira spojrzała w oczy złodzieja. Pomiędzy palcami zatańczył jej niewielki płomyczek, gdy uśmiechnęła się kpiąco - O stracie kontraktu i kilkutysięcznych stratach z tym związanych. Na szczęście wyglądasz jakbyś był doskonale zorientowany w temacie i możesz mi w tym pomóc.
     - Cokolwiek myślisz to nie ja. - zapewnił, odpychając się od biurka. Krzesło przejechało po podłodze i zatrzymało się przy ściance boksu małego, zapewniającego maksimum prywatności - bo w Messiah Union nie lubiło się pracować jawnie - biura.
     - Zawsze uważałam, że jesteś za sprytny, żeby kombinować na boku - ciągnęła dalej Semira tonem luźnej pogawędki i może właśnie dlatego brzmiało to tak przerażająco - Cwany, szybki, skuteczny, niewidzialny... Najlepszy złodziej tajemnic tego miasta, racja?
     Złodziej niechętnie skinął głową, potwierdzając te słowa.
     - Nawet nie wiesz jak bardzo zabolał mnie fakt, że mój niezawodny człowiek odpowiada przed kimś poza mną. Zrobiło mi się naprawdę przykro... i zaczęłam się zastanawiać czego brakuje nam tu, w Messiah Union, a co ma konkurencja, że raz na jakiś czas, ktoś postanawia spróbować szczęścia gdzie indziej.
     - Automaty z kawą - odparł, siląc się na żart. - Na bank mają prywatne automaty.
     - Nie pijasz kawy, mój drogi. - upomniała go Meraffe i nachyliła się w jego stronę - Pozwól więc, że inaczej sformułuję pytanie: Co takiego skłoniło CIEBIE do zawarcia umowy z nowym szefem.
     - Nie zdradziłbym cię. - bronił się dalej. - To jakieś nieporozumienie.
     - Oczywiście, że tak. Nie ty pierwszy mi to mówisz. - odparła i wyciągnęła z kieszeni złożoną kartkę papieru. Rozprostowała ją delikatnie i wygładziła - To zawsze był twój problem, wiesz? Uważasz, że tylko ty potrafisz dobrze zrobić swoją robotę. Tymczasem posłuchaj - powiodła palcem po tekście - W zeszłym miesiącu, dokładnie czwartego o 3:47 wszedłeś głównymi drzwiami Messiah Union, zgadza się?
     Mężczyzna mruknął coś niezrozumiale. Zapewne nie pamiętał dokładnie.
     - Nie będę ukrywać, że nie byłoby to wcale dziwne. Nikogo tutaj nie ograniczamy sztywnymi godzinami pracy, więc drzwi zawsze są otwarte. Mimo wszystko zaskoczył mnie fakt, że przyszedłeś prosto do swojego biura, chociaż zwykle najpierw kierujesz się wprost do części rekreacyjnej. A co ważniejsze, musiałam zadać sobie pytanie co takiego dzieje się, że musisz wchodzić pod biurko. Nie dawało mi to spokoju... Zwłaszcza od czasu, gdy spacyfikowałeś kamerę.
     - Masz tutaj pełną kontrolę, co? - mężczyzna założył ręce na klatce piersiowej. - Co tam jeszcze na mnie masz, hm?
     - Kontrola jest podstawą zaufania, mój drogi. - Ifryt schyliła się i sięgnęła pod biurko. Odszukała dłonią skrytkę i wyciągnęła kilka zapisanych kartek. - Zabawne. - oświadczyła chłodno - Chciałbyś mi to jakoś wytłumaczyć?
     Mimo wszystko nie dała mu szansy. Zsunęła się z biurka i podeszła do pobladłego złodzieja. W ciągu tych zaledwie paru kroków spomiędzy jej włosów wychyliły się rogi, a oczy zapłonęły nieludzko. Ifryt otoczona chmurą szarawego dymu stanęła naprzeciw zdrajcy. Ogień dotychczas wesoło przeskakujący pomiędzy jej palcami zapłonął żywiej.
     - Ifryt... - wykrztusił mężczyzna - Na pewno jest inny sposób.
     - Znasz zasady, mój drogi. - oznajmiła słodko i przyłożyła parzącą dłoń do policzka złodzieja. Zaskowyczał jak zwierzę, kiedy ogień oparzył jego skórę. - Masz dokładnie minutę na to, aby przyznać się do wszystkiego.
     Niedługo później piętro wypełniły nieludzkie wrzaski zdradzieckiego złodzieja. Imperium Isati z całą pewnością było imperium strachu.

     - Zdajesz sobie sprawę, że remont tamtego boksu będzie nas sporo kosztował, prawda Ifryt? - spytał Espen, zapisując coś w swoim notesie.
     - Owszem, ale dzięki temu unowocześnimy całe piętro. Messiah Union musi iść z duchem czasu. - odparła Isati, wzruszając ramionami. - Znalazłeś tego człowieka, o którego prosiłam?
     - Oczywiście. Nazywa się Joan Martin, pochodzi ze Szwecji i powinna być tutaj za niespełna 20 minut.
     - I zakładam, że na twoją ocenę nie wpłynęło jej pochodzenie. Co jeszcze ustaliłeś?
     - Ma zadatki na doskonałą informatorkę - tańczy w elizejskim klubie ,,Venus" pod pseudonimem Ginewra.
      Semira zaśmiała się, zerkając na swojego asystenta.
     - Espen... Pamiętasz o tym, że nie szukałeś asystentki dla siebie?
     - Nie rozumiem o co ci chodzi. - zmarszczył brwi.
     - Nie kłam... - Meraffe zwróciła się do siedzącej w recepcji dziewczyny - Niedługo przyjdzie tutaj niejaka Joan Martin. Przyślijcie ją prosto do mojego gabinetu.
     Pokiwała głową na znak, że zrozumiała i wróciła do swojego zajęcia - przeglądania jakiejś mało ambitnej strony internetowej z plotkami.
     - A ty, Espenie, będziesz mi towarzyszył na tym spotkaniu.
     - Oczywiście, Isati.
     Joan Martin nie można było odmówić punktualności. Zjawiła się w gabinecie Ifryt idealnie o czasie.
     - Dzień dobry. - przywitała się grzecznie, gdy Meraffe gestem zaprosiła ją do zajęcia miejsca przy jej biurku.
     - Joan Martin, jak mniemam? - spytała, nie czekając aż kobieta o bladobłękitnej skórze zajmie miejsce. Było to co prawda pytanie wyłącznie formalne i retoryczne, nie mniej Semira lubiła pytać o oczywiste rzeczy, aby sprawdzić jak ktoś reaguje, gdy mówi prawdę. Reakcja w chwili mówienia kłamstwa bywała zgoła inna i prościej było ją wychwycić wiedząc, w którym miejscu odbiega od tej normalniej. Joan oczywiście przytaknęła. - Semira Amsalu Mekbib i nie zamierzam dłużej bawić się w grzeczności. Potrzebuję zatrudnić lojalną informatorkę z szerokimi znajomościami.

Joan? Los spotkania w twoich rękach

środa, 20 września 2017

Od Fery Rosy (CD Felixa) - Poprawki

        Fera momentalnie zapomniała o chęci odpoczynku. Gdy tylko Daniel zniknął w korytarzu, ruszyła za nim, odprowadzana zszokowanym spojrzeniem Fela i nierozumiejącym wzrokiem Erro. Sylvain najwyraźniej nie przejmował się w ogóle, jakby fakt, że w kryjówce siedział jakiś intruz był wszystkim doskonale znany na długo przed tym, jak ich o tym poinformował. Cyborg zwolnił kroku kilka metrów przed wspomnianym pokojem. Strzyga zatrzymała się w pewnym oddaleniu i pozwoliła działać ,,profesjonaliście" (jeśli w takiej sytuacji kogoś można tak nazwać). Dan bezgłośnie podszedł do drzwi i wślizgnął się do środka. W szparze Szczurzyca dostrzegła bladą łunę na ścianie... jakby z monitora. Przez chwilę nie było słychać nic, aż w końcu dotarł do niej aż niepokojąco opanowany głos Kanadyjczyka:
  - Nie za ciemno na odrabianie lekcji?
  Ktokolwiek był tam w środku, wydał zduszony okrzyk zaskoczenia. W następnej chwili dało się słyszeć krótką szamotaninę, po czym drzwi otworzyły się gwałtownie i na podłodze przed Ferą wylądował jakiś nastolatek. Przynajmniej na to wskazywała jego postura.
  - Ech - skrzywiła się lekko, obserwując wstającego chłopaka od stóp do głów. - A myślałam, że to Felix ma dziwne fetysze.
  Twarz- ba! Prawie całą głowę nieznajomego zakrywała kolorowa maska, świecąca lekko w półmroku korytarza. Miała kanciaste kształty... trójkątnego, szczurzego łba. Dzieciak ubrany był w workowate ciuchy - sprane jeansy i luźną bluzę z kapturem. Zanim jeszcze zdążył całkowicie się podnieść, usłyszał za sobą ostentacyjne otrzepanie metalowych dłoni i niemal natychmiast rzucił się do ucieczki. Dan bez większych trudności złapał go za kaptur bluzy i postawił do pionu przed Ferą. Kobieta uśmiechnęła się wręcz upiornie, wcale nie zamierzając pomóc chłopakowi w uspokojeniu się. Podobnie jak Daniel, była po prostu wściekła. Może nie do granic możliwości, ale w tej chwili wolała nie brać do ręki ostrych lub ciężkich przedmiotów. Czuła, niczym doskonale wprawiony drapieżnik, że dzieciak się boi. A świadomość tego - jak za każdym razem - wprawiała ją w zadowolenie.
  - Niekomfortowa sytuacja - skomentował cyborg tuż nad uchem nieznajomego. Dalej nie puszczał bluzy, trzymając ją w dosłownie stalowym uchwycie.
  - Mało powiedziane - odparła Fera, przekrzywiając głowę. - Lepiej pasuje tu określenie ,,upokarzająca". A bardzo nie lubię, gdy ktoś robi ze mnie nieprzygotowaną idiotkę.
  Chłopak nie próbował się wyrywać. Najwyraźniej doskonale wiedział, że nie ma najmniejszych szans na ucieczkę. Strzyga nie potrafiła przed sobą ukryć zafascynowania. Jakoś ciężko było jej uwierzyć, że trafił tu przypadkiem. Byle dzieciak nie byłby w stanie odnaleźć ich kryjówki, Felix o to zadbał. A jednak pomimo wszystkiego, ktoś ominął czujniki, przełamał zabezpieczenia drzwi i jak gdyby nigdy nic zajął sobie jeden z pokoi...
  Nie, to nie był przypadek. To był znak.
  - Jak masz na imię? - zapytała Fera, pozbywając się uśmiechu. Kiwnęła głową na Daniela. Cyborg zawahał się chwilę, ale puścił chłopaka w szczurzej masce i odsunął się pod ścianę. Dalej jednak zagradzał mu drogę ucieczki, niby z nudów obracając w palcach nóż.
  Młodego chyba to zaskoczyło nawet bardziej niż wcześniejsze wywleczenie go z pokoju. Spojrzał na Foxa, a potem na Ferę. Przewróciła oczami.
  - Imię, pseudo, przezwisko, nazwa użytkownika - zaczęła wyliczać na palcach. - Cokolwiek. Jak na ciebie wołają?
  - Ra...RatFace - odpowiedział w końcu.
  - Huh, mogłam się domyślić, co? - Meksykanka założyła ręce na piersi. - W każdym razie, żaden idiota nie dostałby się tutaj bez pomocy przypadku. Musisz więc być na tyle mądry, by wiedzieć, że masz teraz poważny problem. Ten tam - wskazała kciukiem na Danny'ego - robi tu za głównego ochroniarza i bardzo, ale to bardzo nie lubi, gdy ktoś rysuje jego kryształową reputację człowieka niezawodnego. Chyba już dał ci o tym znać.
  - To... dlaczego tu jeszcze stoję? - RatFace wydawał się pytać bardziej siebie niż Ferę.
  - Doskonałe pytanie, Szczurku! - odpowiedziała entuzjastycznym tonem przedszkolanki. - Jak myślisz, dlaczego nie kazałam Danielowi wywlec cię do jakiegoś ślepego zaułka w kanałach, gdzie nikt nie będzie szukał zwłok? Dlaczego sama nie straciłam jeszcze nerwów i nie wyciągnęłam z kabury glocka? Dlaczego nie przedstawiłam cię komuś w salonie, choćby Erro lub - jeszcze lepiej - Sylve?
  Chłopak milczał chwilę, po czym wydał z siebie cichy, niezbyt zrozumiały odgłos, jakby próbował coś odpowiedzieć, ale nie umiał wydusić ani słowa.
  - Zgadza się - kobieta pokiwała powoli głową, jakby dostała właściwą odpowiedź. - Chcę wiedzieć ,,jak". Jak nas znalazłeś. Jak złamałeś zabezpieczenia. JAK możemy to poprawić na przyszłość. A nie dowiem się tego od trupa. Daniel - przerwała, zwracając się do cyborga. - Idź po jego rzeczy.
  RatFace z paniką obejrzał się na otwarte drzwi pokoju. Nie odważył się jednak stanąć Foxowi na drodze. Fera spojrzała w stronę końca korytarza. Dostrzegła tam wyglądającego zza winkla Ćwieka. Machnęła ręką na znak, że wszystko jest w porządku. Haker odmachał i wrócił do swoich spraw. Usłyszała tylko jak mówi coś do Leviego i Pandory, ale nie słuchała. W tej samej chwili bowiem Dan wrócił i podał jej torbę. Rozsunęła suwak największej kieszeni i przeglądnęła zawartość.
  - Nie masz dzisiaj jakichś lekcji? - zapytała.
  - Co proszę?
  - Lepiej biegnij, bo jeszcze się spóźnisz - różowa wepchnęła RatFace'owi w ręce jego własność. Chłopak dopiero po chwili zauważył, że trzyma w dłoni jego telefon komórkowy. - Spokojnie, nie będę ci w nim grzebać. Przynajmniej dopóki sprawa położenia tego miejsca pozostanie między nami. Wiesz jak to jest: w tych czasach niczego nie można być pewnym, zwłaszcza danego słowa - uśmiechnęła się, chowając zdobycz do kieszeni kurtki. - A co do naszej małej rozmowy, mam nadzieję, że jeszcze do niej wrócimy. Gdybyś się do tego przekonał, wiesz już gdzie mnie szukać.
  Siedział cicho. Albo nadal był w szoku, albo trafnie odgadł, że nie oczekiwała żadnej odpowiedzi.
  - Już ty dobrze wiesz, co mam na myśli, RatFace - Strzyga teatralnie wskazała mu dłońmi kierunek do wyjścia ze swoim charakterystycznym uśmiechem. - To może być całkiem ciekawa współpraca.
  Intruz niepewnie spojrzał na Daniela. Cyborg usunął mu się z drogi, dalej jednak piorunował go wzrokiem, gdy wolnym krokiem szedł w stronę salonu, co chwila oglądając się za siebie. Przechodząc przez główne pomieszczenie zniósł jeszcze trzy pary oczy, odprowadzające go aż do wyjścia. Drzwi kryjówki zamknęły się, a Fera zadowolona z siebie stanęła obok Felixa.
  - Zaje-bista maska - wykrztusił z siebie w końcu haker, dotykając własnej.
  - I jeszcze bardziej zajebiste możliwości w łbie pod nią - odpowiedziała szefowa gangu. - Mamy szanse na zdobycie kolejnego informatycznego geniusza.
  Australijczyk westchnął boleśnie. Fakt, że ktoś obszedł jego zabezpieczenia musiał go niemiłosiernie boleć. Tym bardziej Strzyga nie zamierzała mu tego w tym momencie wypominać.
  - To już drugi raz, gdy pozwoliłem komuś się tutaj dostać... = = - Fel powoli zsunął się bezwładnie z krzesła aż usiadł na podłodze. - Kapitanie, proszę o pozwolenie na zapadnięcie się pod ziemię.
  - Odmawiam, szeregowy - kobieta poklepała go po zakapturzonym łbie. - Człowiek jest istotą nieidealną, a więc zawodną. Poza tym, wszystkiemu przyda się czasem wprowadzenie paru poprawek.
  Poprawek.
  Spojrzała na swoje odbicie w zgaszonym monitorze. To jej o czymś przypomniało.
  - Fel - rzuciła. - Nie masz jeszcze dzisiaj czegoś do roboty?
  - Dostałem wiadomość od Jekyll i Hyde - odpowiedział podnosząc się. - Chyba powinienem się z nią... a może nimi... zobaczyć tak za pół godziny...
  - Świetnie. Sylve?
  - Mam pewne plany, Różyczko. Wspaniałomyślne i wystarczająco krzykliwe - francuz zatarł ręce, co z reguły zwiastowało czyjąś zgubę. Zapewne kolejnego człowieka odpowiedzialnego za bezpieczeństwo mienia publicznego.
  - Oby tak dalej! - uniosła kciuk w górę dla aprobaty, nakręcając Sylvaina jeszcze bardziej. - A ty Danny?
  Cyborg od razu zrozumiał aluzję. Też się miał gdzieś na jakiś czas wynieść.
  - Przejdę się po mieście - wzruszył ramionami. - Może sprawdzę co tam u nowych rekrutów.
  Strzyga uśmiechnęła się na znak podziękowania i ruszyła w stronę jedynej łazienki na korytarzu. Po chwili poszukiwań znalazła plastikową miskę i nalała do niej trochę wody. Ze starym ręcznikiem przerzuconym przez ramię, przeszła przez korytarz w stronę swojego pokoju. Dan już nawet nie skomentował kolejnego dziwactwa, natomiast stojący przy drzwiach haker zatrzymał się w pół kroku.
  - Fera? - zapytał.
  Kobieta spojrzała na miskę, a potem na niego.
  - Po prostu dajcie mi kilka godzin spokoju - poprosiła. - I niech NIKT nie waży się wchodzić do mojego pokoju. Widzimy się późnym wieczorem.
  Po tych słowach zniknęła u siebie.
  Odłożyła miskę na ziemi przed łóżkiem i przekręciła dla pewności zamek w drzwiach. Rzuciła na kołdrę ręcznik i westchnęła głęboko. Jej pokój nigdy nie był dobrze oświetlony. Jedynym źródłem światła były tu krzywo naklejone, ciemnoróżowe linie lampek ledowych nad zawalonym różnymi rzeczami biurkiem. Fera nigdy nie potrzebowała żadnej lampki, a żarówkę zwisającą pośrodku pokoju wykręciła już dawno temu. Nie potrzebowała gabinetu, w którym zajmowałaby się papierami. Potrzebowała miejsca, gdzie nikt jej nie przeszkadza. I gdzie nie musi na siebie patrzeć w pełnym świetle.
  Rozejrzała się za lusterkiem. Znalazła je - leżało płasko na biurku, pod kablami starych słuchawek. W końcu usiadła nad miską z nim oraz gumką do włosów w ręku i rozłożyła na kolanach ręcznik. Spojrzała w lusterko krytycznym wzrokiem. W półmroku jej tatuaże świeciły fluorescencyjną zielenią. Były doskonale widoczne. Po raz ostatni zastanowiła się nad nimi. Zrobiła je... dwa lata temu? Zawsze podziwiała nietypowe dzieło nietypowego tatuażysty. To był jej znak rozpoznawczy. I genialna przykrywka, która pozwoliła jej dostać się do Megalopolis z czystą kartą. Ale nigdy nie potrafiła jej utrzymać białej na długo. Zawsze ktoś podchodził do niej z długopisem, jednakże o wiele częściej to właśnie jej właścicielka zostawiała za sobą bohomazy. Do tej pory nie były niebezpieczne... Co się zmieniło?
  W sumie niewiele. Fakt, policja teraz najwyraźniej nagle zaczęła rozpoznawać ją na ulicy, prawdopodobnie przez ostatnią akcję w ,,Polach Elizejskich". Ale to chyba nie do końca to było tym, co skusiło ją do działania.
  Przynajmniej psy zgubią trop, pomyślała w końcu i podjęła decyzję.
  Najpierw musiała zająć się włosami. Nabrała trochę wody na dłonie i zwilżyła sztywny irokez. Powtórzyła tę czynność jeszcze kilka razy, monotonnie zaczesując różową grzywę do tyłu. W końcu mogła spiąć oklapnięte włosy w krótki, wysoki kucyk. Westchnęła po raz kolejny, opierając dłonie na kolanach. Potem nie ma odwrotu. Nigdy nie było. To  w sumie co za różnica?
  Przysunęła spod ściany stolik, zwykle zastępujący szafkę nocną. Odchyliła nóżkę lusterka i postawiła je na nim tak, by mogła widzieć bez problemu swoją twarz. Z dłońmi i stopami sobie po ciemku poradzi, ale w sprawie twarzy wolała widzieć co robi. Po raz kolejny upewniła się, że ręcznik i miska uratują podłogę. Wstążka. Prawie o niej zapomniała. Odpięła skrawek od kurtki, zanim ją zdjęła i cisnęła w kąt. Nie chciała, by coś się stało jej wstążce. Jej pamiątce. Położyła wstążkę obok lusterka, żeby o niej nie zapomnieć po raz kolejny. Mogła zmieniać wygląd do woli, ale Strzygą pozostanie na zawsze. A wstążka była tego symbolem.
  W końcu wyciągnęła swój ulubiony nóż. Precyzyjny niczym skalpel.
  Czas wokół niej jakby zwolnił. Cały świat Fery zamknął się w tym jednym pomieszczeniu. Nie słyszała jak Daniel i Ćwiek wychodzili, a Pandora znowu zaczęła dręczyć Sylve. Nic poza tymi ścianami nie istniało. Gdyby miała tu okna, widziałaby za nimi tylko czarną pustkę. Była tu tylko ona, miska wody, ręcznik, lusterko i nóż w ręku. I wstążka.
  I te przeklęte tatuaże.
  Po czasie wydającym się trwać wieczność, ze sprawnością chirurga nacięła policzek wzdłuż zielonej linii. Na ręcznik spadła pierwsza kropla krwi.

środa, 6 września 2017

Uśmiech to najwygodniejsza i najprostsza do podrobienia waluta.



Imię: Bridget. Woli skrót Bree, ale to w sumie i tak bez znaczenia albowiem przeważnie przedstawia się pseudonimem. Sama nie jest zresztą pewna czy imię to jest prawdziwe.
Nazwisko: Dziewczyna zapomniała je kiedy w wieku 20 lat obudziła się i uświadomiła sobie, że nie pamięta ostatnich 2 lat swojego życia. Niedługo potem zaczęła również zamiast niego używać wymyślonego na poczekaniu pseudonimu.
Pseudonim: LouLou. Może być to też pisane jako Loulou bądź Lou Lou. W sumie bez znaczenia bo niezależnie od tego jak to zapiszesz i tak zabrzmi to jak jedno imię powtórzone dwa razy.  Otwarta jest na nowe, ciekawsze przydomki.
Płeć: Kobieta
Wiek: Odliczając od rzekomej daty urodzenia ma teraz jakieś 25 lat. Mutacja zaburzyła u niej jednak proces starzenia, przez co wygląda na znacznie młodszą.
Rasa: Mutant. Chciałabym napisać tu coś więcej, jednak wolałabym nie wykraczać poza wiedzę Bridget, a ta, za przeproszeniem, gówno wie.
Narodowość: Prawdziwa? Nieznana. Oficjalnie, w papierach, uznawana jest za Amerykankę polskiego pochodzenia.
Obywatelstwo: Elizjum. Jej własne odciski palców, imię czy nazwisko (w urzędach znana jest jako jakaś tam Kowalska) nie znajdują się w żadnej bazie danych Megalopolis. Dziwnym zbiegiem okoliczności, parę minut wcześniej ktoś zdemolował pokój techniczny i kamery nie nagrały jak wyciąga z kieszeni dwa odcięte palce.
Rodzina: Z rodzicami nie miała za bardzo kontaktu (zakładając oczywiście że jako mutant takowych posiada), a o żadnym rodzeństwie nic jej nie wiadomo, także za rodzinę przyjęła sobie dzieci i zakonnice z sierocińca do którego trafiła.
Miłość: Masz kogoś na oku? "Lodówkę wyczuwam z odległości ponad dwóch kilometrów." Mówiąc "kogoś" mam na myśli osobę. "Um...Chyba wyczułam lodówkę. Mogę już iść?"
A tak bardziej na poważnie, to Lou ma dość specyficzne podejście do tego tematu. Nie przyznałaby się do tego, a przynajmniej nie pierwszej lepszej osobie, ale rzeczywiście chciałaby "mieć kogoś". Mężczyznę czy kobietę, nie ma to dla niej większego znaczenia. Główną przeszkodą jest dla niej przede wszystkim zwykła nieśmiałość, ale i styl bycia, często niezbyt dojrzałe zachowanie i kilka innych aspektów utrudniających jej zbudowanie trwałego związku. Z kolei te chwilowe raczej jej nie interesują, zwłaszcza, że jest aseksualna, także pojedyncze nocki nie budzą w niej szczególnego entuzjazmu. Biorąc to wszystko (oraz jej stosunkowo niskie oczekiwania od życia) pod uwagę  bez większego bólu zadowala się zwykłą przyjaźnią.
Aparycja: Nie oszukujmy się, jeśli chodzi o typowo kobiece atuty, nasza mała, bo licząca niespełna metr 60, mutantka nie została zbyt hojnie obdarzona przez naturę/dobór sztuczny/ludzi od probówek (niepotrzebne skreślić). Ma niezbyt szerokie biodra, co w połączeniu z prawie nie istniejącym biustem, ledwo widoczną talią (o ile w ogóle istniejącą) i luźnymi, często za dużymi ubraniami, sprawia, że często brana jest za mężczyznę, a raczej chłopca. Szczupła i całkiem przyzwoicie umięśniona, jednak nie bez przesady, to akrobatka, nie zapaśniczka. Wygląda na znacznie młodszą niż jest w rzeczywistości, więc nawet gdy ktoś już zorientuje się, że nie ma do czynienia z przedstawicielem płci męskiej, prędzej nazwie ją dziewczyną (lub nawet dziewczynką) niż kobietą. Mało kto miał okazję to zobaczyć, jednak faktem jest iż na ciele (głównie plecach) ma masę różnych, pozornie zupełnie ze sobą niepowiązanych tatuaży, z pośród których połowa wygląda jakby wykonano ją samodzielnie w kuchni i to niekoniecznie swojej. Jedynymi, niemalże zawsze widocznymi malunkami jest krzywa, ewidentnie wykonana ręką amatora, żółta, uśmiechnięta buźka na grzbiecie lewej dłoni i kod kreskowy z tyłu szyi.
 Twarz ma raczej nieszczególnie urodziwą, czego nie próbuje nawet maskować jakimkolwiek makijażem. O ile jej łagodne rysy znacznie młodszej osoby i ciemną oprawę oczu można uznać za ładne, to wąskie usta i prawe oko momentalnie zniwelują to wrażenie. Jest ono całkowicie czarne z małym, białym, ustawionym pionowo prostokątem zajmującym miejsce źrenicy i tęczówki.
 Ubiera się nieszczególnie widowiskowo. Mało kto zwróciłby na nią większą uwagę mijając ją na ulicy. Ot niska, niewyróżniająca się szczególną urodą dziewczyna (bądź chłopiec) w za dużej koszulce z jakimś niegodnym odczytania nadrukiem i starych, ciemnoszarych bojówkach wchodzących w lekki konflikt z prostymi trampkami. Jedynym rzucającym się w oczy elementem może być liczba opatrunków, które niemalże zawsze zdobią jej skórę w najróżniejszych miejscach. W chłodniejsze dni albo w ogóle nigdzie nie wychodzi, albo zakłada, również o kilka rozmiarów za dużą, bluzę z kapturem.W widocznym na obrazku, bardzo lubianym stroju raczej nie wychodzi na ulicę, równie dobrze mogłaby wypisać sobie na czole "SKUTECZNIE WYSADZAM W POWIETRZE WASZE PODATKI"(choć raczej niełatwo byłoby to tam zmieścić). Na wypady do płaszczyka nakłada jeszcze jedną z wielu posiadanych przez siebie masek (zależy na co ma akurat nastrój). Do tego nakłada jeszcze idealnie dopasowaną do jej wymiarów uprząż przypominającą te do bungee (albo z Snk, hue hue hue) z bogatym w przeróżne przyciski oraz przełączniki pasem oraz stary, podniszczony plecak.
Charakter: Lou można uznać za chodzącą definicję entuzjazmu i pogody ducha. Zepsucie jej humoru jest wyjątkowo trudnym wyzwaniem, którego zresztą mało kto się podejmuje, a jeśli nawet to rezygnuje po jednym spojrzeniu w jej niewinne, pozbawione urazy czy irytacji oczka, a raczej to lewe, bo po zobaczeniu drugiego wezwałoby się zapewne egzorcystę. Bridget jest mistrzem w utrzymywaniu czegoś na kształt stanu permanentnego szczęścia, którym zresztą bardzo chętnie się dzieli. Na co dzień sprawia wrażenie osoby bardzo otwartej, wesołej i entuzjastycznej, często w ten dziecinny sposób. Zachęcona, rozgaduje się i wchodzi w rozmowę na niemalże każdy temat (byle nie incydentu z mikrofalą). Woli unikać kłótni, głośnych dyskusji i ogólnie wszystkiego od czego zalatuje agresją. Nieśmiało wyraża swoją opinię na poważniejsze tematy w obawie, że ktoś słusznie uzna ją za głupią (zupełnie jakby nikt wcześniej nie zauważył). A kiedy już jej się to wyrwie przeważnie momentalnie się rumieni i, o ile tylko ma taką możliwość, chowa gdzieś twarz. Bardzo łatwo ją speszyć byle komplementem lub podziękowaniem za zwykłą, drobną przysługę, a niekiedy nawet samym poświęcaniem jakiejś większej uwagi jej osobie. Owszem bywa gadatliwa, ale głównie po to by w natłoku słów uniknąć poruszania tych paru kwestii, o których naprawdę wolałaby nie mówić. A (poza incydentem z mikrofalą) chyba najgorszym dla niej tematem jest ona sama, albo mocno naukowe sprawy, o których nie ma zielonego pojęcia (ale chętnie posłucha w nadziei, że tym razem coś jednak zrozumie).Trzeba wam bowiem wiedzieć, że LouLou naprawdę słabo rozumie teorię, także możesz jej powiedzieć jak coś zrobić, ale prawda jest taka, że gdy przyjdzie co do czego to sama będzie musiała to rozgryźć po swojemu (z praktyki uczy się zaskakująco szybko), bo choć z przekonaniem potakiwała, to w rzeczywistości nic z twoich wywodów nie zrozumiała. Mimo wszystko pozostaje ona świetnym słuchaczem, który nie ocenia jeśli się jej o to nie prosi i nawet jeśli nie do końca rozumie, to przynajmniej próbuje sprawiać takie wrażenie. Jest niezwykle empatyczną personą, a jej brak, często zupełnie podstawowych, informacji nie przeszkadza jej w wygłaszaniu mądrości życiowych, rzekomo wymyślonych na poczekaniu,w co raczej trudno uwierzyć kiedy już raz zobaczyło się ją siedząca nad zagadnieniem matematycznym na poziomie podstawówki. Z zasady jest wyjątkowo szczera zarówno w słowie jak i czynie, rzadko kiedy cokolwiek udaje (większość emocji momentalnie znajduje odzwierciedlenie w jej wyrazie twarzy), ale kiedy już ma ku temu poważny powód i rzeczywiście zaczyna grać, robi to niemal bezbłędnie. Potrafi kłamać jak z nut, a nawet lepiej, jakby takowych wcale nie potrzebowała. Jak już pewnie zauważyliście, nie tylko nie wygląda, ale i nie zachowuje się jak przystało na osobę w jej wieku. Mam tu na myśli nie tylko to, że sama z siebie sprawia wrażenie raczej dziecinnej. Zauważmy, że "wyparowało" jej łącznie ponad 5 lat życia. Czas przez, który mogłaby pozyskać wiedzę, rozwinąć pewne umiejętności oraz, prosto rzecz ujmując, trochę dojrzeć.
 Bree spokojnie można chyba nazwać kimś na kształt altruisty. Nie uważa się za kogoś znaczącego cokolwiek więcej od reszty. To samo tyczy się jej pomysłów, światopoglądu i stylu bycia, nie może przecież z całą pewnością stwierdzić, że ma w tym wszystkim stuprocentową rację. Jest więc otwarta na zdanie innych. Spokojnie i bez bólu jest w stanie poświęcić to i owo dla dobra osoby, której praktycznie nie zna, nie oczekując niczego w zamian. Prawie nigdy nie narzeka, naprawdę niewiele jej do szczęścia potrzeba. Wierzy w karmę bądź jakiś nieokreślony, wyższy byt, który w swej łaskawości pozwoli jej przetrwać wszystko, jeśli tylko będzie w miarę dobrą (przynajmniej dla swoich) osobą. Czasem się nawet do niego modli, choć nawet wtedy w ten swój dziwny, głupkowaty i nieśmiały sposób, bojąc się o cokolwiek prosić, mając ciągle z tyłu głowy, że nie jest jedyną osobą na Ziemi, której mogłoby się lepiej powodzić. Warto też chyba wspomnieć o jej silnej niechęci do jakiegokolwiek dotyku. Nie potrafi sobie przypomnieć żadnego traumatycznego doświadczenia mogącego być tego przyczyną (dlaczego mnie to nie dziwi?), więc wszystko wskazuje na to, że tak jak niektórzy nie lubią szpinaku albo śledzia, tak ona nie lubi kontaktu fizycznego. Nie żeby panicznie od niego uciekała, albo , że nie podałaby ręki tonącemu. Po prostu stara się go unikać na tyle na ile to możliwe, bez informowania o tym otoczenia bądź wywoływania niezręcznych sytuacji (jak na przykład wskakiwania na śmietnik po zderzeniu się z przechodniem).
Jak już wcześniej wspomniałam, LouLou trudno NAPRAWDĘ zdenerwować, a już na pewno "uderzając" w nią, bo nie bierze tego zbytnio do siebie. Bardziej obawiałabym się tykania kogoś na kim jej zależy, kogoś kogo uznała już za bardziej wartościowego od siebie i reszty. Przeważnie zachowuje spokój (na swój własny, nie zawsze spokojny sposób) , jednak gdyby już jej nerwy puściły ... W sumie to chyba nikt tego nie wie, albo udaje, że niczego nie pamięta. Bridget potrafi sobie przypomnieć kto, ale nie kiedy i jak się to skończyło. Jakby to powiedzieć... Bree jest wesołą, uprzejmą, bezinteresowną i chętną do pomocy osobą, to wszystko prawda. Jednak jest też przy tym w pewien sposób niestabilna. Odrobinę, pamiętajcie, tylko odrobinę, nie jest przecież jakimś sadystycznym socjopatą albo seryjnym mordercą. Prawda?
Song themeAmerican Authors- Best Day Of My Life //  Frendship & Emily Warren- Capsize
Zarys przeszłości:  W ciągu całego swojego dotychczasowego życia, LouLou miała wiele drobnych luk i dwie duże ( trwające po kilka lat), jak to ona nazywa, wyrwy w pamięci, po których budziła się w obcych sobie miejscach, bez dokumentów, telefonu i z co raz bardziej zatartymi wspomnieniami. Nawet tymi, które teoretycznie powinna dalej posiadać, gdyż miały one miejsce pomiędzy dziurami. Dopiero po drugiej wyrwie nastąpiła większa zmiana w jej psychice. Zabrzmi to prostacko, ale na pierwszy rzut oka wygląda to jakby po prostu zgłupiała (jako dziecko była ponadprzeciętnie inteligentna) albo, jak niektórzy twierdzą, w pewien sposób oszalała.
Oficjalnie: W oczach społeczeństwa jest każdym i nikim jednocześnie. Zależy kogo spytasz. Jedni uważają ją za kelnerkę z pubu, inni ochroniarza w jakimś muzeum. Jeszcze inni powiedzą ci, że jest kurierem,ogrodnikiem, licencjonowanym hydraulikiem albo ekspedientką ze spożywczaka . Innymi słowy chwyta się takiej roboty jaka jest w danym momencie dostępna, przeważnie na czarno (wolałaby jednak nie dorzucać się zbytnio do podatków, które i tak potem zmarnuje)
Rola w gangu: Na razie nie znalazła sobie jakiegoś konkretnego zadania. Na co dzień bezcześci bądź wysadza w powietrze własność miasta, cokolwiek na co poszedł jakiś większy fundusz. Okazjonalnie bierze na siebie to na co ktoś inny akurat nie ma czasu, możliwości, lub po prostu godności się wziąć. Jako, że ona nie ma większych problemów z dumą, nie przeszkadza jej wykonywanie roboty w nieco mniej urokliwych okolicach.
Umiejętności:Zacznijmy może od tego co daje jej mutacja. Przede wszystkim ma niesamowicie mocne i wytrzymałe kości, a jej ciało wyjątkowo dobrze znosi duże przeciążenia oraz wstrząsy, co bardzo przydaje się przy skakaniu na mniej bezpiecznej wersji bungee, na wysokości kilkuset metrów, przez nawet kilka godzin. Poza tym, biały prostokąt na jej prawym oku pełni funkcję mniej precyzyjnej źrenicy i tęczówki. Prawie nie rozpoznaje on kolorów, a jedynie kształty i odległość przekazując do mózgu obraz sprowadzony do jak najprostszych kształtów. Tak jak pomaga jej to w poruszaniu się po mieście na jej własne, dziwaczne sposoby, tak i utrudnia codzienne czynności. Jeśli się skupi potrafi "wyłączyć" lub przyćmić obraz z  prawego oka, jednak przeważnie jej się to nie udaje i oba widoki nakładają się na siebie dając okropny efekt, plątaninę  kresek chaotycznie skaczących po kolorowych przedmiotach, usiłując je uprościć. Stąd nawyk unikania patrzenia na ludzkie twarze, których i tak nie jest w stanie wyraźnie zobaczyć. Polega więc bardziej na słuchu niźli wzroku i przeważnie to właśnie z tonu głosu odczytuje emocje. Ma też wyjątkowo dobry refleks, który nie zmienia jej w prawdzie w  Neo z Matrixa, ale pozwala wykonać odruchowy unik we właściwym kierunku, co przy kiepskim lub nie znajdującym się zbyt blisko strzelcy wystarczy by uniknąć strzału w prosto w głowę.
Jeśli chodzi o posługiwanie się przemocą, LouLou nie zalicza się do ekspertów. W walce wręcz nie poradziłaby sobie zbyt dobrze bez swojego sprzętu. Przez pewien czas mogłaby robić sobie niezgrabne uniki, jednak prędzej czy później zrobiłaby błąd i przybiła piątkę z chodnikiem (tylko twarzą). Jeśli chodzi o cela, jest on całkiem niezły, jednak rzadko kiedy ma okazję się nim popisać ze względu na swoją niechęć do zbędnej przemocy. Z boku jej "dzikie" podskoki, uniki i akrobacje mogą wyglądać imponująco, niekiedy niczym jakiś kolejny futurystyczny rodzaj tańca. Prawda jednak jest taka, że gdyby podczas takich zwinnych, szalonych manewrów choć na chwilę zajrzało się do jej głowy, to bez wątpienia usłyszałoby się serię przekleństw, o których znajomość nikt by jej nie podejrzewał. Po takiej krótkiej sesji od razu zauważyłoby się, że za każdym razem gdy robi coś odważnego, wewnątrz panikuje, a to, że jeszcze nie zginęła zasługuje tylko i wyłącznie wystrzelonej w kosmos intuicji i graniczącemu z cudem szczęściu.
Przyjaciele:Z zasady do każdej napotkanej osoby z góry nastawia się bardzo pozytywnie i niemal od razu uznaje kogoś za kumpla. Do miana "przyjaciela" podchodzi z nieco większą ostrożnością. Nie zmienia to jednak faktu, że trafienie tu jest stosunkowo proste.
Wrogowie:Jeśli już zdarzy się ktoś z kim wejdzie w konflikt to nie trafia on tu na długo. I nie zamierzam opowiadać tu jakichś krwawych historii o jej ofiarach. Ona po prostu nie potrafi się zbyt długo gniewać. A co do tych którzy RZECZYWIŚCIE sobie nagrabili... Jest jeszcze ta pierwsza opcja.
Autor: PinkSheep (Cezar)

poniedziałek, 4 września 2017

Od Felixa (CD Sylvaina) - Towarzystwo rośnie

        Gdy dla Sylve znalazło się już zajęcie i ruszył razem z Hiccup na poszukiwania ,,kici", ruszyła ta ,,poważna" część rozmowy z Osoku. Szczerze mówiąc, Felix rozumiał co drugie słowo w temacie biznesu. Musiało być to widoczne, i to pomimo maski, bo Japończyk w pewnym momencie zdecydował się zrezygnować z opisywania Ćwiekowi szczegółów współpracy. Oboje doszli do niemego porozumienia: trzeba to omówić z Ferą. Niemniej chłopak i tak był z siebie dumny, nawet jeśli jego rola ograniczyła się do... właściwie samego BYCIA kimkolwiek.
  Kątem oka czasem zerkał na siedzącą na końcu kanapy Kasumi. Kobieta wydawała się spokojna, zupełnie inaczej niż sprzed pół godziny. Siedziała z jedną nogą podwiniętą, co jakiś czas wzdychając bezgłośnie, jakby zaczynała się już nudzić. Ale Felix, mając już doświadczenie nabyte w towarzystwie Fery, miał pewność, że zachowanie Kas było tylko grą aktorską. Świadczyło o tym chociażby postukiwanie co jakiś czas w oparcie kanapy lub ciągłe obracanie w palcach ogniwa w czarnym łańcuchu. Nie wspominając już o tym, że przez niemal całe spotkanie nie spuściła z Ichiro wzroku, jakby mężczyzna mógł w każdej chwili zaatakować któreś z nich. Fel nie miał zielonego pojęcia co między tą dwójką zaszło, ale był już pewien, że chyba nie powinien wiedzieć. Tak dla własnego dobra.
  W końcu Osoku i Ćwiek podali sobie symbolicznie dłonie, na co Feniks wywróciła oczami, tym razem nie kryjąc co sądzi o całej sytuacji.
  - Dziękuję za przyjęcie oferty - powiedział Japończyk.
  - A my za złożenie ^ ^ - odpowiedział Felix. - Przydałby się czasem ratunek...
  - Nie tylko wam - odparł Ichiro z lekkim westchnieniem. - Kiedy będę mógł się zobaczyć z Ferą?
  - Ehm... o o"
  Fel zaniemówił na chwilę, uświadamiając sobie dosyć istotny fakt: Strzyga zniknęła z radaru całe dwa dni temu. Akurat przed rozmową z Isati i Hakugai-sha. Ani jednego, ani drugiego Australijczyk wolał nie zniecierpliwić.
  - Damy ci znać - wybrnął z aż nazbyt udawaną radością. Całe szczęście, Osoku jedynie uniósł jedną brew i zdecydował się zakończyć temat.
  Kas z ulgą wstała ze swojego miejsca, od razu ruszając w stronę drzwi. Felix dotarł tam chwilę potem, po drodze wołając Sylvaina. Francuz wyłonił się z kuchni. Wtedy znikąd przybiegł puszysty szary kocur, a tuż za nim z szumem pojedynczego kółka nadjeżdżała nieustępliwa Hiccup. Zwierzak przebiegł odległość między kuchnią, a salonem zygzakiem, robocik również - podążał dokładnie po jego śladzie, zapatrzony w uciekający ogon. Wtedy kot przebiegł hakerowi między nogami, po czym rozpędził się w stronę kanapy.
  - Kiiiiici kici ki... - Czkawka zderzyła się czołem z kolanami Ćwieka, od razu gwałtownie odsuwając się do tyłu. Spojrzała powoli na jego twarz i nagle jakby zapomniała o kocie: - Czeeeść! Chyba na ciebie wpadłam.
  - Nic nie szkodzi ^ ^ - odparł chłopak.
  - Możemy ją adoptować? - wypalił nagle Sylve z euforią.
  - Czekaj, co? O.O Levi, ona do kogoś już należy, tak? - przypomniał Felix.
  - Nie do mnie - wtrącił się Ichiro.
  - Słyszysz? Należy do... - Ćwiek urwał skonfundowany. - Nie do ciebie?
  - Wlazła mi do mieszkania niedługo przed waszą wizytą - wyjaśnił krótko mężczyzna. - Nie wiem kto ją tu przysłał, ale to na pewno nie mój robot. Wygląda mi na jakąś sekretarkę... najpewniej zepsutą.
  - To możemy ją adoptować? - powtórzył Sylvain. - No popatrz na nią! - dodał, wskazując na robota.
  Hiccup słysząc, że istnieje opcja zostania z nowym przyjacielem, zaczęła chybotać się na boki, powtarzając w kółko ,,Proszęproszęproszęproszę!". Kasumi stłumiła chichot.
  - No dalej - szturchnęła Fela w ramię. - Nie daj dziewczynie zwariować z niepewności.
  - Ehm... no chyba możemy ją wziąć... - zaczął.
  - JEJ! - Cup przytuliła się z całej siły do jego nóg.
  - Tylko nie wiem, co na to Fera - dokończył.
  - Nie przejmuj się, Kolczatko - zadowolony Sylve klepnął go w ramię. - Ja ją przekonam.
  - Czemu mnie to bardziej martwi niż uspokaja... - mruknął haker na wpół do siebie i otworzył drzwi na korytarz.

        Hiccup całą drogę wesoło trajkotała o niczym. Znaczy się, o wielu rzeczach, ale tak mało istotnych i tak wielu, że ciężko było się połapać, czy faktycznie chwytała się jakiegoś konkretnego tematu. Gdy byli coraz bliżej zejścia do bazy, zaczynała się robić coraz bardziej ciekawa, czego właściwie powinna się spodziewać. Sylve poczuł się w obowiązku uzupełnić wiedzę nowej rekrutki na temat członków.
  - Daniel na pewno już jest na miejscu - zaczął, schodząc po drabinie jako ostatni. - To taki wysoki pan w czarnej zbroi. Podobno ludzie myślą, że jest straszny, ale na pewno go polubisz. W końcu mówi po francusku - jak ja - i w sporej części jest robotem - jak ty.
  Zamknął właz i tunel pogrążył się w ciemności. Jedynym źródłem światła były okrągłe oczy Hiccup.
  - Nie lubi zwlekać z robotą, więc skoro poszedł po Różyczkę, to ona też już musi być w kryjówce - Sylve wyciągnął z którejś z licznych kieszeni małą latarkę.
  - Nie chcę rujnować ci marzeń, Levi-san - wtrąciła się Kasumi - ale to chyba tak nie działa.
  - Nawet jeśli Daniel jest najbardziej niezawodną osobą z całej naszej ekipy - dodał Ćwiek.
  - Na pewno już ją znalazł - upierał się Berthier. - Wracając do tematu: Fera jest naszą szefową. Ma różowe włosy i słabość do puchatych stworzonek... a przynajmniej tak słyszałem. To ona prowadzi teraz Szczury ku pięknej, świetlanej przyszłości.
  Po tunelu potoczył się sarkastyczny kaszel hakera.
  - A czemu chowacie się pod ziemią? - zapytała Czkawka.
  - To bardzo dobre pytanie, mon ami - Sylvain zastanowił się przez chwilę, po czym poważnym tonem rozpoczął dłuższą wypowiedź: - Mógłbym wskazać ci wiele wyjaśnień tegoż zagadnienia. Zaczynając na przykład od...
  Felix poczuł w kieszeni wibracje telefonu. Odciął się więc na chwilę (pomijając najprawdopodobniej najmądrzejszy wykład szalonego francuza jaki przyszło komukolwiek usłyszeć) i zerknął na ekran blokady. Wiadomość. Od ,,J&H". Odblokował telefon w zastanowieniu. Jako osoba ogółem odpowiedzialna za kontaktowanie się z nierzadko bardziej podejrzanymi osobistościami, mogącymi nie lubić rozgłosu, logicznie nie nazywał nigdy swoich kontaktów ,,po imieniu". Albo wymyślał im własne pseudonimy, albo dawał im zdrobnienia tak oczywiste, że mogłyby należeć do każdego, jak choćby w przypadku Danny'ego. Gdy przeczytał treść wiadomości, przypomniał sobie nagle o wysłanym dosyć dawno zaszyfrowanym zaproszeniu, zaadresowanym do pewnej interesującej Szwajcarki mogącej pomóc mu w wygrzebywaniu informacji o różnych mieszkańcach Czterech Miast.
  Jekyll i Hyde, jego mózg momentalnie rozwinął skrót. Dziewczyna... czy też dziewczyny, załatwiły już w Edenie wszystkie formalności i chciały oficjalnie dołączyć do Szczurów. No nie ma co, pomyślał odpisując. Rozrasta się nam towarzystwo.
  -... ale najprawdopodobniej poprzednik Fery był po prostu wielkim fanem ,,Wojowniczych żółwi ninja" - podsumował Sylvain, całkowicie pewny swoich słów.
  Hiccup wpatrywała się w niego niemal z uwielbieniem. Intencji wyrazu twarzy Kas już nie dało się tak łatwo odgadnąć.
  - Chyba już jesteśmy na miejscu - wtrącił się wesoło Felix. Faktycznie - za zakrętem zobaczyli drzwi.
  Australijczyk odblokował drzwi i wparował do środka z głośnym ,,Dzień do..." skierowanym do kogokolwiek mogącego być obecnego w środku, ale urwał widząc zebrane w salonie towarzystwo. Widok Fery (całej i zdrowej, pomimo przedziurawionego rękawa kurtki) najbardziej ucieszył Sylve, który nie omieszkał szturchnąć Kasumi łokciem powtarzając ,,A nie mówiłem?". Przy monitorach chłopak dostrzegł znajomą sylwetkę Daniela, ponownie potwierdzającą ,,Teorię o niezawodności" według Sylvaina Berthiera... oraz kogoś jeszcze. Kobiety w mundurze z krótkim rękawem i warkoczem ciemnych włosów opadającym na plecy.
  - Miło cię znowu widzieć, Ćwoku - rzuciła ze swoim firmowym uśmiechem Strzyga. Jej głos jednak brzmiał jakby była zmęczona. Fel jednak uznał to za przesłyszenie.
  - I nawzajem, Różyczko! - odpowiedział Sylvain uznając, że mówiła do niego. - Patrz tylko, kogo nam tu przyprowadziłem! - pochwalił się, popychając lekko Hiccup jak nieśmiałego dzieciaka.
  Rozmawiająca z cyborgiem nieznajoma odwróciła głowę słysząc głos francuza. Ćwiek drgnął lekko na widok jej twarzy, pokrytej wzorem czaszki. Zmrużyła podejrzliwie oczy, których białka mocno kontrastowały z ciemną farbą. Czkawka tymczasem podjechała do kanapy, na której siedziała Fera.
  - Czeeeść! - rzuciła z euforią, wyciągając przed siebie metalową łapkę. - Ty jesteś Fera, prawda? Sylve mi o was opowiadał po drodze!
  - W to nie wątpię - odpowiedziała Rosa, ściskając rączkę palcami na powitanie. Na jej ustach tańczył nieco już bardziej nieodgadniony uśmiech. - Chcesz do nas dołączyć?
  Robot pokiwał gwałtownie głową, prawie się przy tym wywracając.
  - To super - odpowiedziała kobieta i spojrzała na resztę. Kasumi bez zastanowienia ruszyła do swojego pokoju. Sylve usiadł na drugiej z kanap, dalej obserwowany przez nieznajomą. - Daniel też znalazł przyjaciół - dodała po chwili Strzyga.
  Dan nie udzielił komentarza. Kobieta z warkoczem za to parsknęła niezbyt zdrowym śmiechem, decydując się w końcu dołączyć do reszty.
  - To jest Erro - przedstawiła ją Fera. - Równie szeroko znana jako Wendigo, a węziej jako Pandora. Jägera przegapiliście. Wyszedł jakiś czas temu.
  - Felix. ^ ^ Szerzej nieznany, węziej jako Ćwiek - rzucił wesoło haker wskazując na swoją pierś kciukiem. - A to Sylvain... który chyba jest tylko szeroko znany.
  - No a jakżeby inaczej? - mężczyzna rozparł się dumnie, wykładając nogi na stół. - Kto nie zna Leviathana?
  Pandora zamrugała kilkakrotnie. Powoli uśmiechnęła się szeroko.
  - Nie wierzę... - nagle zerwała się z miejsca, nachylając się nad zaskoczonym Sylve. Wnioskując po jego minie, była zdecydowanie za blisko. - WIEDZIAŁAM, że skądś poznaję tę mordkę, ale żeby Sylvain Berthier należał do Szczurów...?
  - No a... czemu by nie? - odpowiedział niepewnie i posłał błagalne spojrzenie przyjacielowi. - Fel - szepnął po chwili. - Jak się nie ruszę, to się znudzi?
  - Prędzej zareaguje na strach - rzuciła złośliwie Fera opierając się.
  Spojrzała na każdego z nich po kolei. Haker z niejakim przerażeniem zauważył, że ona faktycznie wyglądała na zmęczoną. I to nie w taki normalny sposób, bo, patrząc na możliwości organizmu przeciętnego mutanta, doprowadzenie Fery do wycieńczenia graniczyło z cudem. Była zmęczona bardziej w kontekście psychicznym. Chyba nikt inny poza nim tego teraz nie zauważył, chociaż Sylve miał usprawiedliwienie w postaci nieco bardziej namacalnego problemu. Fela naszły niepokojące wątpliwości. Co mogło jakkolwiek zmęczyć legendarną Strzygę?
  - Trochę was tu przybyło - rzuciła w końcu Meksykanka.
  - No, ,,trochę" - odpowiedział Sylvain, wyślizgując się z potrzasku Erro. - Szalony rusek morderca, zawodniczka walk mieszanych, przeuroczy robocik, lekko przerażająca kobieta, tamten dzieciak w kolorowej masce w pokoju na końcu korytarza...
  Fera Rosa podniosła się gwałtownie do pionu, a Felix zamarł w połowie siadania na swoim krześle. Erro i Sylve wyglądali na równie skonfundowanych ich reakcją. Szefowa spojrzała najpierw na korytarz, potem na Leviego, a następnie na Daniela. Temu ostatniemu poświęciła spojrzenie bynajmniej wymagające od niego wyjaśnień. Cyborg jednak wyglądał na równie zszokowanego co ona. Po chwili westchnął z frustracją i ruszył w głąb korytarza.
  - Żeby tak na mojej warcie... - mruczał pod nosem, kierując się do wspomnianego przez francuza pomieszczenia.

Kto następny? ^^
PS: I'M FINALLY BACK