Jedną z tych mniej oczywistych zalet przynależenia do Niepokonanych z
całą pewnością jest fakt, iż zna się cały oddział z imienia, nazwiska,
modyfikacji i pseudonimu. W ten właśnie sposób Chiena Duonga, a więc i
szeroko znanego Legiona, bez trudu kojarzyli wszyscy, a on mógł odwdzięczyć się równą
znajomością swoich kolegów i koleżanek. Czyniło to z T-20 sporych rozmiarów,
maksymalnie spaczoną, ściśle militarną rodzinę żołnierzy-morderców.
Trudno wyobrazić sobie, by grupa kilkukrotnie modyfikowanych maszyn
wojennych z której każdy członek mógłby poszczycić się wywołaniem
niejednego piekła na ziemi była w stanie chociażby ze sobą porozmawiać.
Paradoksalnie jeden zbrodniarz ufał drugiemu zbrodniarzowi na tyle, by
wiedzieć, że nie stanie mu się żadna krzywda. Tak więc Niepokonani
stanowili dla siebie jedyną rodzinę o bardzo specyficznych relacjach.
Niezwykle trudno było tu mówić o prawdziwej więzi, bo jaką więź może
stworzyć jeden wyprany mózg z drugim w jeszcze gorszym stanie? Tak czy
siak wszystkich żołnierzy cechowało przywiązanie do siebie porównywalne
do tego spajającego watahę wilków, gdzie każdy jest równocześnie
samotnikiem jak i częścią czegoś większego. Do czasu dezercji Legiona i
on był ważną częścią całości oddziału i był z tego powodu niezmiernie
zadowolony, nawet pomimo iż sprawy znacząco się pokomplikowały. Co
więcej, Chien znał każdego Niepokonanego równie dobrze co siebie i ruda
przyczyna zamieszania w Elizjum nie była od tego żadnym wyjątkiem.
Kostas Demetrios. Venom.
Te słowa brzmiały jak przekleństwo niezależnie od intencji z jakimi
były wypowiadane. "Chien Duong" czy "Legion" budziły co prawda jeszcze
gorsze odczucia, lecz i tym trzem wyrazom nie można było odmówić siły
rażenia godnej samego diabła... a w każdym razie diabła, który zasiadał
po prawicy niekwestionowanego przekleństwa każdej istoty, której nie
obce były fronty i walki, na które oddelegowywano Niepokonanych. Wśród
reszty oddziału T-20 zdarzały się równie bezwzględne monstra wyprane z
człowieczeństwa, lecz wśród nich wszystkich to właśnie dotyku Venoma
obawiano się najbardziej. Ten Niepokonany był wstanie zabić, gdy jego
palce znalazły kontakt z obcą skórą. Jego dotyk palił i wyniszczał, a
jego rezultaty przywodziły na myśl tylko działanie stężonego kwasu na
ludzkie tkanki. Sam żołnierz nie miał jednak nad tym żadnego wpływu, a
co za tym idzie cierpieli wszyscy, którzy byli na tyle nierozważni, by
dać się choćby musnąć. W tym także Legion bardzo dawno temu i choć on
sam nie był w stanie przypomnieć sobie ani czasu, ani okoliczności tegoż
wypadku, jego łydka pamiętała go aż za dobrze, pulsując dość
niepozornym, szczypiącym bólem. Mgliste wspomnienie dawnej krzywdy było nieomal wszystkim czym Chien dysponował względem niegdysiejszego kolegi. Suche
fakty, które byłby w stanie wyrecytować z pamięci nie były godne
nazwania ich wspomnieniami. Świadomość tego, że do Megalopolis wysłano
nowe zło, gdy utracono stare, nieodmiennie oznaczać musiało, iż wreszcie
dowództwo postanowiło naprawić swój błąd. Bynajmniej nie Szczury były tu
największym problemem. Gang mógł poczekać odrobinkę na swoją kolej.
Najbardziej palącą niedogodnością, wymagającą najpilniejszej interwencji
był właśnie zbiegły ze służby superżołnierz, który przez wzgląd na
wyszkolenie nie był w stanie całkowicie odnaleźć się w normalnym świecie
ani tym bardziej dopasować się do niego należycie.
Głównie dlatego nie zadawał sobie trudu czekania na windę i zbiegł po
schodach, przeskakując po dwa lub trzy stopnie na raz, a tym samym
nieomal całkowicie znikając z oczu Lio. Na wysokości pierwszego piętra
darował sobie dalszy sprint po schodach i przesadził barierkę. Naprawdę
się spieszył, by jak najszybciej dotrzeć na ziemię i ruszyć w dalszą
drogę. Każda sekunda, gdy dwaj Niepokonani przebywali razem na terenie
Megalopolis oznaczała teoretyczny pogrom na sporej grupie cywilnych
nieszczęśliwców przebywających w złym miejscu i czasie, a to z kolei
cholernie kłóciło się z niesamowitą ideą Lio o ogólnym bezpieczeństwie,
więc Legion podświadomie musiał skorygować się pod nową wytyczną. To z
kolei niosło za sobą uwierającą świadomość faktu, iż Chien, niejako
wbrew sobie powinien pozbyć się Kostasa. Venom musiał umrzeć,
niezależnie od tego kim był. Dawniej mógł być przyjacielem Duonga, teraz
jednak Chien wątpił w to czy Venom w ogóle go pamięta. Nawet jeśli tak,
zapewne zechce go zabić, bo cóż innego mógłby mieć zakodowane w
rozkazie? Któryś z Niepokonanych musiał zostać tym pokonanym, by ten drugi mógł żyć w
spokoju, a Legion miał nieprzyjemne wrażenie, że to na niego spadnie
opinia bratobójcy. I wbrew pozorom nie był takim stanem rzeczy zachwycony.
- Domyślam się, że nie masz żadnych magicznych zdolności, które przeniosą nas do Elizjum, co? - rzucił przez ramię w stronę podążającej za nim Lio. Lalka w odpowiedzi jedynie nieznacznie pokręciła głową. - Tak sądziłem...
- Co zamierzasz? - Marionetka zrównała się z Legionem, który pokonywał kolejne metry chodnika wyjątkowo żwawym krokiem.
- Złapać taksówkę do Elizjum. Tak będzie najszybciej. - odparł.
- Tylko po co?- dociekała dalej. Legion zerknął z ukosa na dziewczynę. Naprawdę nie rozumiała?
- Widziałaś człowieka na ekranie telewizora. Tak się składa, że go znam i powinienem się z nim spotkać.
- To twój przyjaciel?
Tym razem Chien potrzebował chwili na zastanowienie się nad tym czy powinien skłamać, czy może lepiej powiedzieć prawdę.
- Teraz już były przyjaciel. - oznajmił w końcu - Nie spieszę się po to, by z nim pogadać.
Lio nie skomentowała tego. Zamiast się odezwać chwyciła Duonga za ramię i pociągnęła w stronę czekającej na poboczu taksówki. Legion bezpardonowo wepchnął się na tylne siedzenia, od razu rzucając kierowcy trochę pieniędzy i nazwę ulicy sąsiedniej do tej, na której tkwił główny powód całego zamieszania. Miało to na celu zminimalizowanie niebezpieczeństwa, które spadłoby na kierowcę, więc Legion był skłonny przebiec się w tak szczytnym celu. Lio wsiadła do samochodu zaraz za Azjatą i zajęła miejsce tuż obok. Chien wyjął pistolet i odbezpieczył go z charakterystycznym szczęknięciem. Właśnie na broni skoncentrował całą swoją uwagę, gdy kontrolował czy aby na pewno jest zupełnie sprawna. Musiała być - w końcu sprawdzał ją średnio dwa razy dziennie - jednak brunet nie mógł powstrzymać się przed sprawdzeniem pistoletu. Uświadomiwszy sobie, że taksówka nadal stoi, spiorunował wzrokiem pobladłego taksówkarza i lufą wskazał mu drogę przed maską samochodu.
- Jedź. - polecił krótko, ostrym tonem sugerującym bezwzględny rozkaz. Po chwili dodał nieco delikatniej: - Nie mam całej nocy.
W końcu taksówkarz, zmotywowany do działania widokiem gotowej do strzału broni, zdecydował się spełnić narzucone mu zadanie. Taksówka ruszyła, a Legion przez całą drogę czuł na sobie badawcze spojrzenie niemrugających oczu Marionetki. Lio zdawała się czekać aż Chien zrobi użytek z trzymanego w ręce pistoletu. Mimo wszystko Duong nie chciał i nie planował w nic strzelać. Bynajmniej jeszcze nie. Wpatrywał się tylko w przestrzeń za oknem, wystukując palcami nierówny rytm na kolanie. Nawet nie przyszło mu do głowy, by chociażby się odezwać, gdy starym zwyczajem koncentrował się na bieżącym zadaniu i najbliższej przyszłości. Mijane skrzyżowania, neonowe billboardy i światła mijanych pojazdów w przedziwny sposób pomagały mu pozbierać myśli i zastanowić się nad najlepszym z możliwych rozwiązań problemu. Oczywiście brał pod uwagę fakt, iż nie w jego interesie było niszczyć miasto i mordować. Tym razem musiał postarać się ochronić jak najwięcej z cywilnej części miasta. Miał tego dnia już wystarczająco wiele krwi na rękach i czystym fartem uniknął śmierci, więc ostatnim czego chciał było przydawanie sobie kłopotów.
Taksówka z szarpnięciem zatrzymała się przy chodniku, wyrywając Chiena z zamyślenia. Zamrugał kilkukrotnie i wysiadł. Natychmiast przypomniał sobie o swoim celu i nie tracąc ani chwili dłużej, zerwał się do biegu, a Lio nie zostało nic innego jak dotrzymać mu kroku. Całe szczęście, że nie była człowiekiem, więc Duong nie musiał szczególnie dostosowywać do niej swojego kroku. W ten sposób znacznie szybciej dotarli do celu. Ulica już teraz wyglądała jak pobojowisko, choć Legion śmiał przypuszczać, że był to jeden z lżejszych widoków, których mógł się spodziewać. Ofiary może i były, ale asfaltu nie zaścielały truchła, a krew nie spływała do studzienek kanalizacyjnych szerokimi strumieniami, więc naprawdę nie było najgorzej. Co więcej, krajobraz zdawał się być wręcz magiczny. Wszechobecne szklane odłamki mieniły się w świetle latarni, przywodząc na myśl wyłącznie surrealistyczny śnieg. Legionowi wydawało się, że patrzy na gwiazdy, które pospadały na ziemię. Nie miał jednak czasu na podziwianie okolicy, bowiem po środku tego wszystkiego stała wysoka postać. Twarz Venoma ginęła w cieniu kaptura. W rękach trzymał porządny, groźnie połyskujący karabin z nietopliwego tworzywa. Czekał. Kostas Demetrios oczekiwał swojego przeciwnika i gotów był rozszarpać go na strzępy.
Buty Legiona zachrzęściły na szkle, gdy ruszył w stronę niegdysiejszego przyjaciela. Lio natomiast zajęła się tym, o co można by ją posądzać - jej uwagę skupiło wyłącznie ratowanie i ewakuowanie ludzi. Chiena niezmiernie ucieszyło, że nie będzie miał jej na głowie przez jakiś czas, gdyż w ten sposób mógł w zupełności skoncentrować się na przeciwniku.
- Kostas! - zaczął, wcale nie planując od razu go zabijać. Wiedział, że nie przemówi Niepokonanemu do rozsądku, ani nie sprawi, że ten wyrwie się spod wpływu władzy, ale nie mógłby sobie darować gdyby nie spróbował. - Pamiętasz mnie?
Venom jednakże nie zamierzał go słuchać. Zawarczał gardłowo, odrzucił karabin na bok i skoczył na Legiona, rozcapierzając palce jak szpony. Kaptur zsunął się z głowy żołnierza, ukazując wykrzywione zwierzęcą wściekłością oblicze. Chien - będąc nieco słabszym, lecz zwinniejszym niż jego przeciwnik - odskoczył i w chwili gdy rozpędzony Niepokonany mijał go o włos, kopnął go w kolano, tym samym posyłając Venoma na ziemię. Kostas nie był jednak nowicjuszem, więc wykorzystał swój pęd, by przetoczyć się po ziemi i zerwać z powrotem na nogi zanim Legion zdąży w niego wycelować z pistoletu. Tym razem i on wyciągnął swoją broń, by na wpół ślepo oddać strzał. Duong po raz kolejny uniknął ataku, jakoś nie kwapiąc się do otwartej walki. Nie miałby nic przeciwko natychmiastowym usunięciu kogokolwiek innego. Jednakże Legion z Venomem naprawdę dobrze się dogadywali w czasach, gdy oboje służyli armii. Chien mógł przewidzieć co zrobi Kostas, więc mógł skutecznie go osłaniać w trakcie misji, w zamian otrzymując identyczną ochronę. Znali siebie na wylot, więc nawet teraz, w chwili gdy po raz pierwszy ścierali się ze sobą w celu innym niż trening, nie byli w stanie wyraźnie zaskoczyć przeciwnika. A co za tym idzie żaden z nich nijak nie potrafił zdobyć przewagi. Ich starcie wyglądało zatem jak wyjątkowo perfidnie wyrównana walka bokserska urywana epizodami, gdy dwójka napastników ostrzeliwała się nawzajem. Na raz, kiedy zwarli się po raz kolejny, siłując się ze sobą, Chien złapał kontakt wzrokowy z Venomem i wyjątkowo wiele go to kosztowało.
Karabin maszynowy zaterkotał nad głową Legiona. Gdzieś zza ścian grubo opancerzonego Maraudera dobiegły go echa eksplozji i kolejne serie wystrzeliwanych pocisków. Poza nim w pojeździe tkwiło jeszcze pięciu żołnierzy, jeśli nie liczyć dwójki kierowców, delikwenta, który zajął miejsce przy karabinie oraz Kostasa. Mimo wszystko cała załoga poza Venomem wydawała się trzymać z dala od Niepokonanego żołnierza - jednego z dwóch źródeł przewagi w starciu na afgańskim froncie. W rękach Chiena ciążył jego ulubiony karabin, który mężczyzna od czasu do czasu muskał ukrytymi w rękawiczkach palcami, jakby głaszcząc przestraszone stworzonko. Pojazd zakołysał się na wybojach i przechylił, gdy kierowca skierował go na stromy podjazd, ale nie zrobiło to na Niepokonanych szczególnego wrażenia. W przeciwieństwie do reszty żołnierzy, gdyż z kilku gardeł wydobył się udręczony jęk. Legion uparcie milczał, powtarzając w myślach każdy jeden powierzony mu rozkaz. Była to jego mantra, coś, dzięki czemu nie pozwalał sobie sięgać myślami poza Maraudera. Nagle transporterem wstrząsnęło do wtóru eksplozji o epicentrum pod jednym z kół. Było to jednak stanowczo zbyt mało, by zatrzymać opancerzoną bestię. Legion zmarszczył brwi, usiłując wstępnie oszacować ile jeszcze da radę znieść pojazd do którego został przydzielony. Wyjrzał przez niewielkie okienko, by przekonać się, że od flanki nadjeżdża inny, z całą pewnością wrogi pojazd. Odwrócił się natychmiastowo, a jego wzrok od razu skrzyżował się z czujnym spojrzeniem Kostasa. W oczach drugiego Niepokonanego na ułamek sekundy błysnęło zrozumienie, chociaż Legion nie zdołał nawet rzucić krótkiego: "Uwaga" nim w bok Maraudera uderzyła inna ciężarówka. Transporter Legiona przewrócił się na bok i zaczął zsuwać się w dół skarpy, by już po chwili staczać się z niej, nabierając prędkości. Do uszu Chiena dobiegła jeszcze urywana, chrześcijańska modlitwa...
Wspomnienie zniknęło zastąpione feerią barw i kolorowych rozbłysków. Legion cofnął się zamroczony, odruchowo sięgając dłonią do bolącego czoła. Zamrugał skonsternowany, lecz nim doszedł do siebie kolejny cios - tym razem wymierzony w szczękę - sprawił, że Duong zatoczył się, nieomal zupełnie tracąc równowagę. Otrząsnął się jednak dość szybko, by zablokować następny atak i uskoczyć przed parzącym dotykiem Venoma. A potem przypuścił chybiony kontratak. Czoło bolało znacznie mniej niż zraniona całkowitym rozproszeniem się duma. Legion nie śmiał jednak dopuścić do siebie myśli o natychmiastowym odwecie, bo jedną chwilę nieuwagi przypłacił guzem na środku czoła. Miał na względzie także to, iż każdy źle wymierzony ruch poskutkuje dotkliwym oparzeniem, a tego naprawdę nie chciał przezywać po raz kolejny.
- Kostas - warknął po raz kolejny. Nie wierzył w cuda. Wiedział, że to bez sensu i, że nie doczeka się nawet cienia reakcji. Nienawistne spojrzenie przyjaciela nie zmiękło - Kostas, cholera, weź się chłopie w garść!
Venom zdawał się jednak zupełnie go nie słyszeć. Nie rozpoznawał go, a co za tym idzie nie zamierzał ustąpić. Misja zakładała, by zabić, a więc należało zabić. Legion został mu przedstawiony jako cel i śmiertelny wróg, więc tak też Venom uznał, nijak nie mogąc przywołać z pamięci chwil, gdy oboje służyli ramię w ramię. To bolało Chiena w wyjątkowo niepojęty dla niego sposób. Jednakże jeśli Legion nie potrafił sobie czegoś wyjaśnić ani zrozumieć, zwyczajnie przestawał zawracać tym sobie głowę. Dlatego właśnie bez skrupułów wymierzył Venomowi porządny cios w żołądek i odskoczył w bok, uchylając się, gdy przeciwnik machnął rękami. Legion, korzystając z faktu, iż znalazł się po lewej Venoma, kopnął go, by po chwili znowu spróbować go uderzyć. Tym razem nie sięgnął celu, gdyż Kostas zablokował jego rękę i odepchnął go od siebie. Na pancerzu chroniącym ramię Legiona został delikatny obrys dłoni. Duong zmrużył oczy, przenosząc wzrok ze śladu na Venoma, westchnął cicho i wyszarpnął zza paska nóż. Należało to wszystko skończyć, dlatego tym razem to Legion skoczył na Venoma i ciął, licząc, że trafi. Trafił w przedramię, a ostrze zagłębiło się w ręce Niepokonanego i zazgrzytało pomiędzy kośćmi przedramienia. Na tym Legion nie poprzestał i korzystając z przewagi jaką dało mu chwilowe obezwładnienie Venoma szarpnął nóż i rozpłatał mu rękę aż do nadgarstka. Kostas krzyczał, bo nawet Niepokonani nie byli niezniszczalni. Nie byli też zupełnie odporni na ból. Legion zostawił ściskającego uszkodzone przedramię żołnierza i podbiegł do porzuconego niedaleko karabinu. Chwycił go i dobił Kostasa, dobierając możliwie najskuteczniejszą i najszybszą technikę.
Ciało martwego Niepokonanego znieruchomiało pośrodku ulicy, twarzą do ziemi. Legion podszedł jeszcze do truchła i odgarnął na bok rude włosy. Na karku mężczyzny widniały dwie linijki tekstu. "T-20" u góry oraz "Venom" tuż pod nim. Chien sięgnął ręką do swojego karku. Nie mógł wyczuć tatuażu, lecz wiedział, że on tam jest. Świadomość tego paliła go do żywego.
Pamiętaj kim jesteś.
Legion potrząsnął głową i dźwignął się na nogi. Rozejrzał się po okolicy, ale nigdzie nie dostrzegł Lio. Pozbierał swoje bronie i po raz ostatni ogarnął wzrokiem ciało poległego.
- Przepraszam, przyjacielu. - szepnął - Przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić.
Chien Duong odszedł w nieznane, nie kłopocząc się odnajdywaniem Lio, a świat nie śmiał zakłócić jego marszu żadnym dźwiękiem. Legion wygrał, a jego triumf znaczył wyłącznie cierpki posmak klęski. Przepraszam, Kostas. Naprawdę chciałem zrobić to inaczej...
- Domyślam się, że nie masz żadnych magicznych zdolności, które przeniosą nas do Elizjum, co? - rzucił przez ramię w stronę podążającej za nim Lio. Lalka w odpowiedzi jedynie nieznacznie pokręciła głową. - Tak sądziłem...
- Co zamierzasz? - Marionetka zrównała się z Legionem, który pokonywał kolejne metry chodnika wyjątkowo żwawym krokiem.
- Złapać taksówkę do Elizjum. Tak będzie najszybciej. - odparł.
- Tylko po co?- dociekała dalej. Legion zerknął z ukosa na dziewczynę. Naprawdę nie rozumiała?
- Widziałaś człowieka na ekranie telewizora. Tak się składa, że go znam i powinienem się z nim spotkać.
- To twój przyjaciel?
Tym razem Chien potrzebował chwili na zastanowienie się nad tym czy powinien skłamać, czy może lepiej powiedzieć prawdę.
- Teraz już były przyjaciel. - oznajmił w końcu - Nie spieszę się po to, by z nim pogadać.
Lio nie skomentowała tego. Zamiast się odezwać chwyciła Duonga za ramię i pociągnęła w stronę czekającej na poboczu taksówki. Legion bezpardonowo wepchnął się na tylne siedzenia, od razu rzucając kierowcy trochę pieniędzy i nazwę ulicy sąsiedniej do tej, na której tkwił główny powód całego zamieszania. Miało to na celu zminimalizowanie niebezpieczeństwa, które spadłoby na kierowcę, więc Legion był skłonny przebiec się w tak szczytnym celu. Lio wsiadła do samochodu zaraz za Azjatą i zajęła miejsce tuż obok. Chien wyjął pistolet i odbezpieczył go z charakterystycznym szczęknięciem. Właśnie na broni skoncentrował całą swoją uwagę, gdy kontrolował czy aby na pewno jest zupełnie sprawna. Musiała być - w końcu sprawdzał ją średnio dwa razy dziennie - jednak brunet nie mógł powstrzymać się przed sprawdzeniem pistoletu. Uświadomiwszy sobie, że taksówka nadal stoi, spiorunował wzrokiem pobladłego taksówkarza i lufą wskazał mu drogę przed maską samochodu.
- Jedź. - polecił krótko, ostrym tonem sugerującym bezwzględny rozkaz. Po chwili dodał nieco delikatniej: - Nie mam całej nocy.
W końcu taksówkarz, zmotywowany do działania widokiem gotowej do strzału broni, zdecydował się spełnić narzucone mu zadanie. Taksówka ruszyła, a Legion przez całą drogę czuł na sobie badawcze spojrzenie niemrugających oczu Marionetki. Lio zdawała się czekać aż Chien zrobi użytek z trzymanego w ręce pistoletu. Mimo wszystko Duong nie chciał i nie planował w nic strzelać. Bynajmniej jeszcze nie. Wpatrywał się tylko w przestrzeń za oknem, wystukując palcami nierówny rytm na kolanie. Nawet nie przyszło mu do głowy, by chociażby się odezwać, gdy starym zwyczajem koncentrował się na bieżącym zadaniu i najbliższej przyszłości. Mijane skrzyżowania, neonowe billboardy i światła mijanych pojazdów w przedziwny sposób pomagały mu pozbierać myśli i zastanowić się nad najlepszym z możliwych rozwiązań problemu. Oczywiście brał pod uwagę fakt, iż nie w jego interesie było niszczyć miasto i mordować. Tym razem musiał postarać się ochronić jak najwięcej z cywilnej części miasta. Miał tego dnia już wystarczająco wiele krwi na rękach i czystym fartem uniknął śmierci, więc ostatnim czego chciał było przydawanie sobie kłopotów.
Taksówka z szarpnięciem zatrzymała się przy chodniku, wyrywając Chiena z zamyślenia. Zamrugał kilkukrotnie i wysiadł. Natychmiast przypomniał sobie o swoim celu i nie tracąc ani chwili dłużej, zerwał się do biegu, a Lio nie zostało nic innego jak dotrzymać mu kroku. Całe szczęście, że nie była człowiekiem, więc Duong nie musiał szczególnie dostosowywać do niej swojego kroku. W ten sposób znacznie szybciej dotarli do celu. Ulica już teraz wyglądała jak pobojowisko, choć Legion śmiał przypuszczać, że był to jeden z lżejszych widoków, których mógł się spodziewać. Ofiary może i były, ale asfaltu nie zaścielały truchła, a krew nie spływała do studzienek kanalizacyjnych szerokimi strumieniami, więc naprawdę nie było najgorzej. Co więcej, krajobraz zdawał się być wręcz magiczny. Wszechobecne szklane odłamki mieniły się w świetle latarni, przywodząc na myśl wyłącznie surrealistyczny śnieg. Legionowi wydawało się, że patrzy na gwiazdy, które pospadały na ziemię. Nie miał jednak czasu na podziwianie okolicy, bowiem po środku tego wszystkiego stała wysoka postać. Twarz Venoma ginęła w cieniu kaptura. W rękach trzymał porządny, groźnie połyskujący karabin z nietopliwego tworzywa. Czekał. Kostas Demetrios oczekiwał swojego przeciwnika i gotów był rozszarpać go na strzępy.
Buty Legiona zachrzęściły na szkle, gdy ruszył w stronę niegdysiejszego przyjaciela. Lio natomiast zajęła się tym, o co można by ją posądzać - jej uwagę skupiło wyłącznie ratowanie i ewakuowanie ludzi. Chiena niezmiernie ucieszyło, że nie będzie miał jej na głowie przez jakiś czas, gdyż w ten sposób mógł w zupełności skoncentrować się na przeciwniku.
- Kostas! - zaczął, wcale nie planując od razu go zabijać. Wiedział, że nie przemówi Niepokonanemu do rozsądku, ani nie sprawi, że ten wyrwie się spod wpływu władzy, ale nie mógłby sobie darować gdyby nie spróbował. - Pamiętasz mnie?
Venom jednakże nie zamierzał go słuchać. Zawarczał gardłowo, odrzucił karabin na bok i skoczył na Legiona, rozcapierzając palce jak szpony. Kaptur zsunął się z głowy żołnierza, ukazując wykrzywione zwierzęcą wściekłością oblicze. Chien - będąc nieco słabszym, lecz zwinniejszym niż jego przeciwnik - odskoczył i w chwili gdy rozpędzony Niepokonany mijał go o włos, kopnął go w kolano, tym samym posyłając Venoma na ziemię. Kostas nie był jednak nowicjuszem, więc wykorzystał swój pęd, by przetoczyć się po ziemi i zerwać z powrotem na nogi zanim Legion zdąży w niego wycelować z pistoletu. Tym razem i on wyciągnął swoją broń, by na wpół ślepo oddać strzał. Duong po raz kolejny uniknął ataku, jakoś nie kwapiąc się do otwartej walki. Nie miałby nic przeciwko natychmiastowym usunięciu kogokolwiek innego. Jednakże Legion z Venomem naprawdę dobrze się dogadywali w czasach, gdy oboje służyli armii. Chien mógł przewidzieć co zrobi Kostas, więc mógł skutecznie go osłaniać w trakcie misji, w zamian otrzymując identyczną ochronę. Znali siebie na wylot, więc nawet teraz, w chwili gdy po raz pierwszy ścierali się ze sobą w celu innym niż trening, nie byli w stanie wyraźnie zaskoczyć przeciwnika. A co za tym idzie żaden z nich nijak nie potrafił zdobyć przewagi. Ich starcie wyglądało zatem jak wyjątkowo perfidnie wyrównana walka bokserska urywana epizodami, gdy dwójka napastników ostrzeliwała się nawzajem. Na raz, kiedy zwarli się po raz kolejny, siłując się ze sobą, Chien złapał kontakt wzrokowy z Venomem i wyjątkowo wiele go to kosztowało.
Karabin maszynowy zaterkotał nad głową Legiona. Gdzieś zza ścian grubo opancerzonego Maraudera dobiegły go echa eksplozji i kolejne serie wystrzeliwanych pocisków. Poza nim w pojeździe tkwiło jeszcze pięciu żołnierzy, jeśli nie liczyć dwójki kierowców, delikwenta, który zajął miejsce przy karabinie oraz Kostasa. Mimo wszystko cała załoga poza Venomem wydawała się trzymać z dala od Niepokonanego żołnierza - jednego z dwóch źródeł przewagi w starciu na afgańskim froncie. W rękach Chiena ciążył jego ulubiony karabin, który mężczyzna od czasu do czasu muskał ukrytymi w rękawiczkach palcami, jakby głaszcząc przestraszone stworzonko. Pojazd zakołysał się na wybojach i przechylił, gdy kierowca skierował go na stromy podjazd, ale nie zrobiło to na Niepokonanych szczególnego wrażenia. W przeciwieństwie do reszty żołnierzy, gdyż z kilku gardeł wydobył się udręczony jęk. Legion uparcie milczał, powtarzając w myślach każdy jeden powierzony mu rozkaz. Była to jego mantra, coś, dzięki czemu nie pozwalał sobie sięgać myślami poza Maraudera. Nagle transporterem wstrząsnęło do wtóru eksplozji o epicentrum pod jednym z kół. Było to jednak stanowczo zbyt mało, by zatrzymać opancerzoną bestię. Legion zmarszczył brwi, usiłując wstępnie oszacować ile jeszcze da radę znieść pojazd do którego został przydzielony. Wyjrzał przez niewielkie okienko, by przekonać się, że od flanki nadjeżdża inny, z całą pewnością wrogi pojazd. Odwrócił się natychmiastowo, a jego wzrok od razu skrzyżował się z czujnym spojrzeniem Kostasa. W oczach drugiego Niepokonanego na ułamek sekundy błysnęło zrozumienie, chociaż Legion nie zdołał nawet rzucić krótkiego: "Uwaga" nim w bok Maraudera uderzyła inna ciężarówka. Transporter Legiona przewrócił się na bok i zaczął zsuwać się w dół skarpy, by już po chwili staczać się z niej, nabierając prędkości. Do uszu Chiena dobiegła jeszcze urywana, chrześcijańska modlitwa...
Wspomnienie zniknęło zastąpione feerią barw i kolorowych rozbłysków. Legion cofnął się zamroczony, odruchowo sięgając dłonią do bolącego czoła. Zamrugał skonsternowany, lecz nim doszedł do siebie kolejny cios - tym razem wymierzony w szczękę - sprawił, że Duong zatoczył się, nieomal zupełnie tracąc równowagę. Otrząsnął się jednak dość szybko, by zablokować następny atak i uskoczyć przed parzącym dotykiem Venoma. A potem przypuścił chybiony kontratak. Czoło bolało znacznie mniej niż zraniona całkowitym rozproszeniem się duma. Legion nie śmiał jednak dopuścić do siebie myśli o natychmiastowym odwecie, bo jedną chwilę nieuwagi przypłacił guzem na środku czoła. Miał na względzie także to, iż każdy źle wymierzony ruch poskutkuje dotkliwym oparzeniem, a tego naprawdę nie chciał przezywać po raz kolejny.
- Kostas - warknął po raz kolejny. Nie wierzył w cuda. Wiedział, że to bez sensu i, że nie doczeka się nawet cienia reakcji. Nienawistne spojrzenie przyjaciela nie zmiękło - Kostas, cholera, weź się chłopie w garść!
Venom zdawał się jednak zupełnie go nie słyszeć. Nie rozpoznawał go, a co za tym idzie nie zamierzał ustąpić. Misja zakładała, by zabić, a więc należało zabić. Legion został mu przedstawiony jako cel i śmiertelny wróg, więc tak też Venom uznał, nijak nie mogąc przywołać z pamięci chwil, gdy oboje służyli ramię w ramię. To bolało Chiena w wyjątkowo niepojęty dla niego sposób. Jednakże jeśli Legion nie potrafił sobie czegoś wyjaśnić ani zrozumieć, zwyczajnie przestawał zawracać tym sobie głowę. Dlatego właśnie bez skrupułów wymierzył Venomowi porządny cios w żołądek i odskoczył w bok, uchylając się, gdy przeciwnik machnął rękami. Legion, korzystając z faktu, iż znalazł się po lewej Venoma, kopnął go, by po chwili znowu spróbować go uderzyć. Tym razem nie sięgnął celu, gdyż Kostas zablokował jego rękę i odepchnął go od siebie. Na pancerzu chroniącym ramię Legiona został delikatny obrys dłoni. Duong zmrużył oczy, przenosząc wzrok ze śladu na Venoma, westchnął cicho i wyszarpnął zza paska nóż. Należało to wszystko skończyć, dlatego tym razem to Legion skoczył na Venoma i ciął, licząc, że trafi. Trafił w przedramię, a ostrze zagłębiło się w ręce Niepokonanego i zazgrzytało pomiędzy kośćmi przedramienia. Na tym Legion nie poprzestał i korzystając z przewagi jaką dało mu chwilowe obezwładnienie Venoma szarpnął nóż i rozpłatał mu rękę aż do nadgarstka. Kostas krzyczał, bo nawet Niepokonani nie byli niezniszczalni. Nie byli też zupełnie odporni na ból. Legion zostawił ściskającego uszkodzone przedramię żołnierza i podbiegł do porzuconego niedaleko karabinu. Chwycił go i dobił Kostasa, dobierając możliwie najskuteczniejszą i najszybszą technikę.
Ciało martwego Niepokonanego znieruchomiało pośrodku ulicy, twarzą do ziemi. Legion podszedł jeszcze do truchła i odgarnął na bok rude włosy. Na karku mężczyzny widniały dwie linijki tekstu. "T-20" u góry oraz "Venom" tuż pod nim. Chien sięgnął ręką do swojego karku. Nie mógł wyczuć tatuażu, lecz wiedział, że on tam jest. Świadomość tego paliła go do żywego.
Pamiętaj kim jesteś.
Legion potrząsnął głową i dźwignął się na nogi. Rozejrzał się po okolicy, ale nigdzie nie dostrzegł Lio. Pozbierał swoje bronie i po raz ostatni ogarnął wzrokiem ciało poległego.
- Przepraszam, przyjacielu. - szepnął - Przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić.
Chien Duong odszedł w nieznane, nie kłopocząc się odnajdywaniem Lio, a świat nie śmiał zakłócić jego marszu żadnym dźwiękiem. Legion wygrał, a jego triumf znaczył wyłącznie cierpki posmak klęski. Przepraszam, Kostas. Naprawdę chciałem zrobić to inaczej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz