niedziela, 24 grudnia 2017

Od Sylvaina (CD. Pandory) - Dwa żywe trupy w jednej trumnie na kołach

     Nora.
     Sylvainowi bardzo nie podobał się ten pomysł. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek chociaż na chwilę był w osławionym podziemnym hangarze, ale - jak każdy celebryta przestępczej strony Megalopolis - słyszał mnóstwo plotek na temat tego miejsca. Głównie mało przyjemnych i nieszczególnie zachęcających do złożenia w nim niezapowiedzianej wizyty. Postanowił jednak, że tym razem zachowa dla siebie swoje zdanie. Nie zdarzało się to nazbyt często, ale właściwie nie zamierzał komentować niczego tak długo, jak długo Erro sama zauważy, że przestał się udzielać.
     Patrząc prawdzie w oczy nie miał większej ochoty na to, by w ogóle się odezwać, a to było do niego skrajnie niepodobne. Zajęty intensywnym rozmyślaniem na temat tego, czego niedawno był świadkiem w zasadzie zupełnie się wyłączył. Bynajmniej nie oznaczało to jednak ani namiastki spokoju, bo choć z zewnątrz wydawać się mogło, że wszystko jest pod kontrolą, a sam Sylvain ledwie jest świadomy okolicy, wewnątrz niego szalała istna burza. Pandorze nie wystarczyło wysadzenie budynku i w imię wyładowania nadmiaru energii wywołała niezbyt długi pościg. Pościg, który z kolei zafundował Leviathanowi nowy zastrzyk adrenaliny, znów pobudzając go do działania. Skoro wszystko zaczęło się od nowa nie chciał dać się wyciszyć bez postawienia ostatniej kropki na końcu swojej akcji. Wszystko wskazywało na to, że zarówno on jak i Pandora wpadli w błędne koło, którego zupełnie nieświadomie był twórcą. Mogło to oznaczać, że od tego momentu ich życie sprowadzać się będzie do stałego napędzania się nawzajem do działania. Dziwaczna, pokrętna więź, jeśli faktycznie istniała, a nie tylko wydawało się Francuzowi, że istnieje, mogła pchnąć ich do coraz bardziej ryzykownych i głośnych akcji. Stąd był już tylko krok do nieuchronnej tragedii, która pogrążyć mogła znacznie większe połacie terenu niż pojedyncze punkty któregoś z miast. W ten sposób mogli cierpieć niewinni.
     Oczywiście wcale nie musiało tak się stać. Sylvain mógł puścić w ruch niewidzialne wahadło, dzięki któremu zamiast wzajemnego napędzania się do działania, mogli dostarczać sobie powodów do tego, by przekraczać granice. Było to równie niebezpieczne założenie, choć bez wątpienia miało w sobie więcej sensu i logiki. Dwaj wariaci prawdopodobnie bez końca mogliby przerzucać się coraz to bardziej ryzykownymi pomysłami, prowadząc swoją prywatną rywalizację, której nikt poza nimi nie potrafiłby zrozumieć. Wtedy okazałoby się, że są sobie równocześnie przyjaciółmi i wrogami. Życie w stałym paradoksie przynajmniej w założeniach mogło być okropnie dezorientujące nie tylko dla pechowców ów paradoks tworzących, ale również i dla okolicy. W ten sposób miasta Megalopolis znalazłyby się po raz kolejny w niebezpieczeństwie, bo jedynie kwestią czasu byłoby, gdyby któryś z dwójki Szczurów znalazł sposób na poruszenie miastem w posadach.
     Sytuacja ta mogła też nie mieć żadnego wpływu na przyszłość Sylvaina, ale zdecydowanie bardziej wolał zastanawiać się, co mogłoby się stać, gdyby jednak któraś z jego teorii okazała się właściwa. Zastanawianie się jak wyglądałaby przyszłość pozbawiona szalejącej po mieście zarazy, doskonale obdarta ze wszystkich większych przewrotów była zwyczajnie nudna. Leviathan nie sądził, by mógł pozwolić Megalopolis pójść w taką stronę. Mimo że sam został pośrednio nazwanym nudnym i szalenie ubodło to jego skrzywioną dumę.
     Założył ręce na piersi, buntując się w myślach przeciw temu jak został potraktowany. Trzymał się równo dwa kroki za Wendigo, pozwalając jej spełniać się w roli niezbyt dokładnie poinformowanej przewodniczki, więc nie mogła zobaczyć jego naburmuszonej miny. Nie był jednak w stanie długo wytrzymać w jednej i tej samej pozycji, więc westchnął sfrustrowany i opuścił ręce. Zaledwie po kilku krokach znowu zaczęło mu być niewygodnie, więc strzepnął dłońmi i z powrotem skrzyżował je na klatce piersiowej, tylko po to, by przekonać się, że jednak wygodniej mu z dłońmi w kieszeniach kurtki. Sama konieczność maszerowania za Erro mu nie wystarczała. Musiał być w ruchu, ale innym niż maszerowanie prostym jak stół tunelem. Coś musiało się dziać. Możliwie szybciej niż później, a tunel nie dawał mu żadnych większych możliwości i był marnym polem do popisu.
     - Wychodzę. - oznajmił w końcu, uznając za właściwe poinformować Pandorę o swoim potencjalnym zniknięciu.
     - Co? - kobieta zawróciła w miejscu, żeby spojrzeć Francuzowi w twarz. Zobaczyła jednak wyłącznie tył jego głowy, bo Levi w najlepsze wracał do miejsca, gdzie po raz ostatni zauważył drabinkę prowadzącą ku powierzchni. - Hej! Gdzie idziesz?
     Wskazał palcem do góry, jakby ten gest tłumaczył wszystko. Nie obchodziło go ani odrobinę w którym miejscu dokładnie wydostanie się z powrotem na poziom ulicy. Chciał sobie tylko odetchnąć świeżym powietrzem, a jeśli Erro nie zagoni go potem z powrotem do tunelu ewakuacyjnego - tym lepiej. Dlatego nie męcząc się zbędnym strzępieniem języka wspiął się po drabince. Wszedł tak wysoko, by oprzeć się plecami o blokujący mu wyjście betonowy blok i naparł na niego, żeby go przesunąć.
     Ktoś zaklął, gdy jedna z płyt chodnikowych przesunęła się na ułamek sekundy nim postawił na niej stopę. Sylvain kompletnie niezrażony zepchnięciem go z powrotem na drabinkę, uniósł płytę jeszcze raz i odsunął ją na bok. Przez chwilę stał na szczeblu drabinki, rozglądając się dookoła, by znaleźć choć jeden charakterystyczny punkt. Ponad poziom chodnika wystawała tylko jego głowa. Miasto jednak wyglądało mu zupełnie obco i był niemal całkowicie pewien, że z jakiegoś powodu omijał to miejsce. Może zwyczajnie nie było tu nic ciekawego, a może to perspektywa była niewłaściwa i dlatego wydawało mu się, że nie zna tego miejsca. Tak czy siak ulica, chociaż z pozoru nie wyróżniała się niczym szczególnym, zdawała się obiecywać zgoła więcej niż nudny podziemny tunel.
    - Mieliśmy znaleźć Norę. - przypomniała mu Erro. Levi właśnie w tym momencie uświadomił sobie, że Brazylijka czeka w kolejce do wyjścia. Wygramolił się na chodnik.
     - No i? - wzruszył ramionami - Jak nie teraz to za chwilę. Nora magicznie nie zniknie. I nie zmieni swojego miejsca... Chyba. Ostatnio niczego pewien nie jestem.
     Wendigo przekrzywiła głowę i otaksowała go całego wzrokiem, zapewne zastanawiając się skąd się wzięła i co oznacza dziwna zmiana nastroju Sylve.
     - Więc mam rozumieć, że tak po prostu zupełnie spontanicznie zmieniłeś swoje plany? - prawdopodobnie uniosła brwi, ale Sylvain nie miał pewności. Tatuaż skutecznie zacierał każdy przejaw niezbyt otwartej mimiki twarzy.
     - A od kiedy mówimy o jakichkolwiek planach, mon ami? - spytał, kierując się wprost ku najbliższemu parkingowi, gdzie miał nadzieję znaleźć godne zajęcie. Nie miał pewności czy Erro za nim pójdzie czy też zdecyduje się wrócić do tunelu. Przecież nie odpowiadał za nią i nie miał obowiązku jej pilnować.
     Odetchnął głęboko, pachnącym jedzeniem z pobliskiej restauracji, ciepłym powietrzem. Wydało mu się być cięższe niż zwykle. Strzelił kostkami i rozprostował palce, rozciągając mięśnie i ścięgna. Uśmiechnął się lekko pod nosem, z rozbawieniem zauważając, że nawet tak prosta czynność może przynieść chociaż chwilową przyjemność. Jego półuśmiech nie umknął uwadze, idącej już od jakiegoś czasu po prawej Sylve, Erro.
     - Właśnie wpadłeś na jakiś pomysł? - spróbowała odgadnąć. W tym samym momencie wzrok Leviathana powędrował ku jednemu z samochodów. Błyszczący nowością SUV stał zaparkowany w tak idealnym miejscu, że Levi, przechodząc w pobliżu zwyczajnie nie mógł przejść obok zupełnie obojętnie. Ciemny, granatowy lakier, mieniący się w słońcu jak wyjątkowo umowna imitacja własnej galaktyki przykuwał jego wzrok w ten charakterystyczny sposób, że Sylvain miał wrażenie, że jeśli odpowiednio zmrużyłby oczy i zmusił mózg do próby powrotu do stanu na chwilę po zmartwychwstaniu, z pewnością odniósłby wrażenie, że kolor nadwozia uśmiecha się do niego. Być może nawet skinąłby (możliwe, że ręką albo inną kończyną - kto wie?) mu w geście, którego nie mógłby zinterpretować inaczej niż zaproszenia. Tak czy siak maszyna wyglądała na bardzo, bardzo drogą i jeszcze bardziej nową, a przy tym miała równie bardzo ładną bryłę nadwozia.
     - Może. - odpowiedział Levi, podchodząc do SUV-a. Przejechał dłonią po masce i zabębnił palcami o lakier, a potem przeszedł na bok samochodu i zajrzał do wnętrza. Gdyby nie kilka wypalonych papierosów, ciśniętych niedbale w okolice zapalniczki czy sterta paragonów na desce rozdzielczej, samochód z pewnością byłby doskonale idealny. Szkoda, że ideały nie istnieją, pomyślał z żalem, O ile łatwiej by mi się żyło, gdybym nie musiał cały czas tworzyć nowych. I tak nikt ich nie docenia. 
     - Wiesz, Erro, tak się zastanawiam... - zaczął, marszcząc przy tym lekko brwi. Jak zawsze, gdy starał się skoncentrować na tylko jednej sprawie. - Może moglibyśmy zabrać to cudo na przejażdżkę...?
      Wendigo zastanowiła się chwilę, zerkając na dłoń Francuza, która czule głaskała drzwi tuż obok klamki. Nie wydawała się być zbytnio przeciwna temu pomysłowi. Sylvain nie znał jej zbyt długo, ale jednego był bardziej pewien niż liczby swoich zgonów: Pandora wiedziała czym jest dobra zabawa nawet jeśli nie potrafiła jej należycie uczcić i musiała się zgodzić. A nawet jeśli nie... Czy to mogło go powstrzymać? Nie. Pytał tylko dla towarzystwa. Nie mógł być przecież tak nudny, by miała wrócić do kanałów.
     - Tylko przejażdżka? - spytała z podejrzanym błyskiem w oku.
     Berthier w odpowiedzi wyszczerzył zęby w wiele obiecującym uśmiechu i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki w poszukiwaniu kolejnej ze swoich niesamowitych zabawek. W końcu jakim byłby zawodowcem w sianiu chaosu gdyby nie był przygotowany na każdą ewentualność? Samochody były tylko kolejnym z jego narzędzi, a Sylve uwielbiał regularnie wykorzystywać każdy dostępny mu środek.
     Zaledwie kilka minut później drzwi SUV-a stanęły otworem, a Sylvain wygrzebywał na asfalt parkingu ostatnie papierki. Musiał zostawić kierowcy jakiś wyraźny znak, że jego samochodu nie zabrał byle przypadkowy złodziej z ulicy. Podrzędny przestępca zabrałby samochód w całości i nie zawracałby sobie głowy sprzątaniem wnętrza. Sylvain Berthier w żadnym stopniu nie był przypadkowym złodziejaszkiem. Aż do pewnego momentu nie planował nawet w ogóle kraść samochodu. Nie był jednak wstanie odmówić sobie wycieczki po mieście. Zbyt dawno już oglądał samochody wyłącznie z odpowiedniego i nie wzbudzającego większych podejrzeń dystansu. W gruncie rzeczy tęsknił za poczuciem kontroli, którą dać mogło mu tylko zaciśnięcie dłoni na kierownicy i wepchnięcie pedału gazu w podłogę. Tęsknił za faktem prowadzenia jakiegoś samochodu, nawet jeśli nierozumiejący jego zauroczenia samą jazdą ignoranci odebrali mu jedyny papierek upoważniający go do legalnego realizowania swojej pasji.
     Pandora, której najwyraźniej niewiele obchodził ogólny syf panujący w środku, od dawna siedziała na miejscu pasażera i bez najmniejszego skrępowania grzebała w schowku.
     - Im dłużej tu siedzimy tym większa szansa, że ktoś nas zobaczy. - stwierdziła od niechcenia. Wyciągnęła z schowka jakieś okulary przeciwsłoneczne i bez wahania rzuciła je Sylvainowi.
     - Mam swoje lata i wiem co robię. Poza tym tak nie byłoby zabawniej? - odparł Berthier, wsuwając na nos okulary. Dopiero gdy upewnił się, że wszystkie śmieci zostały uprzątnięte, wsiadł za kierownicę, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Z niemal nabożną czcią zacisnął dłonie na kierownicy i poprawił się w fotelu, żeby na pewno dobrze się ułożyć. Zaraz potem, wzorem kierowcy doskonałego, poprawił ustawienie wszystkich lusterek (Lusterka były bardzo ważne - jak uważał Sylve - bez nich ani rusz, bo niby jak tu widzieć co dzieje się dookoła samochodu?). O zapięciu pasów Francuz oczywiście zapomniał i wszystko wskazywało na to, że celowo dopuścił się tak karygodnego niedopatrzenia.
     - W sumie... byłoby. - zgodziła się Brazylijka. - Jak masz zamiar uruchomić silnik?
     Sylvain zsunął okulary na czubek nosa i zerknął na Erro sponad przyciemnionych oprawek. Przez chwilę wbijał w nią wzrok, unosząc brwi. Potem jakby lekko otrząsnął się z dziwnego transu i uśmiechnął się łobuzersko.
     - Niesamowitą siłą mojego uroku osobistego, mon cher. - mrugnął do niej i znowu ukrył oczy za ciemnymi szkłami. Ledwo skończył mówić, gdy silnik samochodu z przyjemnym pomrukiem obudził się do życia. Pandora zamrugała kilka razy, przekrzywiając przy tym lekko głowę. Posłała Francuzowi spojrzenie tak dobitnie wyrażające domaganie się wyjaśnienia, że ten w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się właściwym sobie, leviathanowym uśmiechem i wzruszył ramionami. - Magia. - stwierdził z całkowitym przekonaniem i zaśmiał jak wypadało tylko nie do końca zdrowemu na umyśle człowiekowi, który dostał w swoje ręce nową, śmiertelnie niebezpieczną zabawkę.
     Samochód z piskiem opon i donośnym rykiem klaksonu wyskoczył przed siebie i pognał ku wyjazdowi z parkingu, a potem dalej w dół ulicy wprost na spotkanie z nieznanym.

     - Kto cię uczył jeździć?! - Pandora musiała podnieść głos, aby przekrzyczeć wyjący na najwyższych obrotach silnik. Samochodem zarzuciło, gdy jego kierowca szarpnął kierownicą w prawo, a zaraz potem gwałtownie w lewo, żeby ominąć niewinną przydrożną latarnię, więc Erro, chcąc nie chcąc, musiała kurczowo uczepić się każdego uchwytu w zasięgu ręki. Głównie przez wzgląd na możliwość opuszczenia samochodu przez którąś z szyb lub - mniej drastycznie - rozpłaszczenia na niej twarzy. Obie opcje miały swoje nie do końca przyjemne skutki, których nawet osoba pokroju Wendigo naturalnym odruchem wolała uniknąć. Nawet jeśli nic nie mogło jej trwale unieszkodliwić czy mocniej zaboleć.
     - Nie chcesz wiedzieć! - odkrzyknął jej Sylve - To zbyt drastyczna historia!
     Na Francuza fizyka zdawała się nie działać. Leviathan nie zdradzał żadnych oznak tego, że w ogóle odczuwa jak samochód rzuca się po całej drodze. Siedział w fotelu tak pewnie jakby wybrał się na leniwą, niedzielną przejażdżkę, a nie wyczynowy rajd po Elizjum. Nie po raz pierwszy naginał jedne z najbardziej fundamentalnych praw rządzących znanym ludzkości wszechświatem - w końcu, gdyby tego nie robił, nie mógłby szczycić się aż tak legendarną reputacją człowieka zdolnego do wszystkiego. Miał już niejaką wprawę w drwieniu z grawitacji. Prawa dynamiki i wszelkie działające na ciało w ruchu siły najwyraźniej także podchodziły pod rzeczy, którymi nie musiał się zbytnio przejmować.
     - Pierwszy raz jadę SUV-em! - wypalił po chwili - Nigdy mnie te oszukańcze terenówki nie interesowały!
     - To dlaczego go ukradliśmy?!
     - Spodobał mi się lakier!
     - I tylko tyle?! - Pandora po raz kolejny tego dnia spojrzała na niego jak na nie do końca zrozumiałe zjawisko. To oczywiste, że nie była w stanie domyślać się wszystkich krążących po głowie Leviathana myśli. W końcu nawet jemu samemu zdarzało się siebie nie zrozumieć.
     - A gdzie tam! Robimy to dla celu wyższego!
     - Jakiego celu wyższego?!
     Erro opuściła szybę i wychyliła się przez okno, celując z pistoletu w stronę siedzących niemal na zderzaku SUV-a radiowozów - pokaz ostatecznej odwagi lub skończonej brawury. Oddała kilka strzałów, z których najpewniej nie wszystkie były celne. Sylvain wywnioskował to, sugerując się faktem, że samochód podskoczył, gdy znowu zahaczył o chodnik oraz tym, że żaden radiowóz nie skręcił nagle z trasy pościgu. Podobał mu się taki stan rzeczy. Wbrew pozorom trochę lubił być na celowniku (niezbyt długo i raczej mając do dyspozycji jakiekolwiek godne zaufania osłony, ale jednak), bo to najlepiej rozjaśniało mu myśli.
     - Pomyśl o tych wszystkich OSZUKANYCH właścicielach! Kupują samochód i wydaje im się, że mają terenówkę, nie?! A tak naprawdę wcale nie kupują terenówki! Tylko jakiegoś pół miejskiego kloca! Nie dostają nic poza wysokim podwoziem i bagażnikiem na kilka ciał! - Francuz puścił kierownicę, żeby lepiej zobrazować Wendigo ogrom tego problemu. Samochód, jakby nagle orientując się, że nie ma nad sobą kontroli, gwałtownie skręcił w lewo. To SUV-y mają aż taki promień skrętu?, przemknęło przez myśli Sylve, gdy znowu łapał za kierownicę, starając się wrócić na dobrą drogę. Co ja robię źle? 
     - Wstyd i hańba! Łapię! - odpowiedziała mu Erro, po raz kolejny starając się usunąć choć jeden ścigający ich radiowóz. Najwyraźniej nie było to łatwe. - Ale jak masz zamiar zmienić to kradnąc jeden samochód?!
     - Faktycznie mogłem napaść na cały salon! - przyznał jej rację Sylve - Ale nie wiem, gdzie taki najbliższy salon jest! Poza tym przynajmniej jednego człowieka uratujemy! Myśl optymistycznie! Najpierw jeden anonim, a potem reszta świata! O! Nasz zjazd!
     Francuz gwałtownie skręcił kierownicą i zaciągnął hamulec ręczny. Samochód, zawodząc żałośnie w proteście przeciw tak bestialskiemu traktowaniu, wpadł w poślizg i obrócił się o prawie 180 stopni. Berthier w tym czasie - popisując się przy tym niesamowitymi zdolnościami w szybkim manewrowaniu kompletnie obcymi pojazdami - zwolnił hamulec, włączył na desce rozdzielczej napęd na cztery koła, wrzucił bieg i przydepnął do oporu pedał gazu. Cała ta złożona operacja nie zajęła mu nawet kilku sekund, a samochód znów skoczył przed siebie. Sylvain obejrzał się przez ramię na czerniejący za tylną szybą ślad przyczepionej do nawierzchni gumy.
     - Bon sang! Asfalt się za nami nie zwinął! - poskarżył się.
     - A powinien?!
     - Po takim starcie?! Powinien!
   SUV wpadł w odchodzącą od głównej drogi uliczkę. Przed oczami jego pasażerów wyrósł nieproporcjonalnie niski jak na standardy Elizjum budynek, którego wcześniej nie dane im było widzieć.
     - Putain! - zaklął Sylve, natychmiast hamując na każdy możliwy sposób i naturalnym odruchem skręcając kierownicą. Rozpędzony samochód odwrócił się bokiem, dalej nieuchronnie sunąc w stronę ściany. - Opuścić pojazd!

Pandora?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz