Piaskun czasami dochodził do wniosku, że otaczający go świat okrutnie z
niego drwił. Bezczelnie rzucał mu w twarz osobami, których nie chciał
poznawać i wydarzeniami, w których nie chciał brać udziału. I miał
czelność czekać, aż Pierwszy z braku lepszych alternatyw podniesie rzuconą rękawicę i zmierzy się z powierzonym mu zadaniem. Tak było już w antyku –
w czasie, gdy nie gardził ludźmi i miał ochotę się postarać. Od tamtych
lat schemat się nie zmienił, jedynie chęci Mściwego zgasły
bezpowrotnie, a dające satysfakcję przeszkody nabrały wydźwięku
paskudnego żartu.
Dlatego nie mógł zmusić się do potraktowania małego robocika jako daru.
Widział w nim bardziej karę za coś, czego jeszcze nie zrobił. Nawet nie
chciał widzieć w nim niczego więcej niż to. Czy robot, dzieło ludzkich
rąk, mogło zasługiwać na coś więcej? Przecież nadal było tylko rzeczą.
Tak jak płyty chodnikowe, pojazdy czy wiszący u pasa chopesz. Żadna z
tych rzeczy nie istniałaby gdyby nie ludzie i bez nich nie miałaby
takiego powodu. Każdy przedmiot cechowało ściśle określone miejsce na
świecie i tylko tam się nadawał. I każdy jeden zostawał wcześniej czy
później zastąpiony czymś nowym, lepszym. Cały świat się zmieniał i
rozwijał. Tylko Piaskun stał w miejscu i nie mógł uwierzyć w to, czego
był świadkiem. Może właśnie dlatego został obiektem drwin bezimiennej
siły wyższej. I może też dlatego ów siła postanowiła skonfrontować go z
absolutnym zaprzeczeniem tego, w co lubił wierzyć.
Pierwszy zmrużył oczy, szukając wzrokiem kogokolwiek, kto wyglądałby na
zagubionego w chociaż najmniejszym stopniu. Albo wyglądałby jak ktoś,
kto zgubił swoją rzecz. Niestety żadna z otaczających go osób nie
pasowała do opisu.
– Bunt maszyn nadszedł szybciej niż myślałem... – skomentował niechętnie.
– Zaraz tam bunt maszyn – odpowiedział mu Echo. – To misja ratunkowa!
– Dla rzeczy...?
– Nie jestem rzeczą, panie Jack. Jestem Cup! – zapiszczał robocik.
Piaskun spojrzał w dół, prosto w błękitne ślepka i prychnął z wyższością. Rzecz miała czelność zaprzeczać mu i wmawiać, że nie jest rzeczą. Świat naprawdę stoczył się na dno.
– Chodźmy – zarządził Merkury, wyraźnie nie chcąc, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli. – Pola Elizejskie nie są daleko.
I poszli. Piaskun odprowadził ich wzrokiem, nadal oparty o mur. Skrzyżował nawet ręce na piersi, dając światu wyraźny znak, że nie miał zamiaru się ruszać chociażby na krok. To był jedyny wyraz buntu, na który mógł sobie pozwolić, bo walka z czymś, czego istnienia nigdy nie potwierdził nie wchodziła w grę. Komuś takiemu jak on nie wypadało poświęcać się starciu z urojeniami.
Ale siła wyższa nie planowała dawać za wygraną. Nie powiedziała jeszcze ostatniego zdania i za nic miała bunt swojej ofiary.
– Eeechooo...? – usłyszał po chwili piskliwy głosik robota. Z jakiegoś powodu doskonale słyszalny nawet pomimo mniej więcej dwudziestu metrów dzielącej ich odległości.
– Tak, mała przyjaciółko?
– Jack nam się zgubił! Jego też musimy znaleźć... I to szybko!
– Rzeczywiście – zdziwił się Echo, dopiero w tym momencie zauważając, że nie towarzyszy im czerwona peleryna.
Mściwy przybladł mocno w jedynej znanej sobie reakcji obronnej, która nie wymagała chwycenia za rękojeść chopesza. Czekał aż Kreator się odwróci, żeby sprawdzić czy nie widać go gdzieś w pobliżu. Był pewien, że Echo odruchowo tak zrobi. I nie pomylił się ani odrobinę.
– Hej, Jack! – zawołał, zauważając niewyraźną sylwetkę pod murem. Pomachał mu nawet ręką, a Cup, widząc to, powtórzyła gest z równym (o ile nie jeszcze większym) entuzjazmem. – Nie idziesz z nami?!
Dobrali się... Następnym razem, gdy zobaczę świecące, niebieskie ślepia, będę wiedział, żeby trzymać się z daleka. Westchnął, chociaż w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby to usłyszeć. Kolejny ludzki odruch, którego się nauczył, a którego nie dane mu było zupełnie kontrolować.
– Ale nie możemy go zostawić samego – zaprotestowała Hiccup z uporem małego dziecka.
– Spokojnie, mała! Zobacz jaki Jack jest duży. Potrafi sobie poradzić sam – odpowiedział robocikowi Merkury. Po chwili dodał jednak głośniej: – Nie wiem jak to załatwisz, Jack, ale ta mała się o ciebie martwi! Nie zrobisz jej chyba przykrości i nie zgubisz się na stałe, co?!
– Nie śmiałbym. – odparł, stojąc tuż obok Merkurego. Kreator odskoczył lekko w tył, nagle widząc go zaraz obok siebie. Zerknął w stronę muru i z powrotem na Pierwszego, po czym zaśmiał się nerwowo.
– Ciężko przywyknąć – usprawiedliwił się. Zaraz przypomniał sobie o obecności Cup i zerknął na nią ciekawy jej reakcji.
Hiccup zamarła. Szeroko otworzyła ślepka i wpatrywała się w Mściwego jakby był ósmym cudem świata. Albo podczas skoku ewoluował w coś, czego ziemski umysł nie potrafił pojąć. Pierwszy przyjrzał się sobie, żeby upewnić się, że wszystkie kończyny i ubrania ma na swoim miejscu. Dotknął też ręką kaptura, sprawdzając czy dobrze przykrywa mu czaszkę. Wszystko było całkowicie w porządku.
– Co się stało? – spytała. Brzmiała na zaciekawioną, ale Piaskun nie dał się zwieść. Rzeczy nie mogą mieć emocji, nieważne jak dokładnie potrafią je odegrać.
– Nic.
– Widziałam przecież! – upierała się – Byłeś tam, a teraz jesteś tutaj. I nie zrobiłeś żadnego kroku.
– Więc wiesz co się stało... – stwierdził, marszcząc brwi. Dlaczego w ogóle tracił czas i energię na odpowiadanie przedmiotowi?
Sięgnął do rękojeści swojej broni i zacisnął na niej patykowate palce. Nie miał złudzeń co do tego, że Echo za nic nie pozwoliłby mu uszkodzić robocika. Inną sprawą było czy w ogóle zdążyłby zrobić cokolwiek. Piaskun miał jednak jeszcze czas, żeby zastanowić się nad najbardziej skutecznym sposobem ataku. Skinął Kreatorowi głową, żeby prowadził dalej. Cisza zgodnie z wszelkimi przewidywaniami nie trwała nazbyt długo.
– A dlaczego wy nie macie twarzy? – spytała Cup ze standardową sobie dziecięcą ciekawością. Najpewniej coś takiego miała w oprogramowaniu. Albo miało. Piaskun sam pewien nie był jak właściwie powinien myśleć o tym robocie.
Zerknął na Echo i zdał sobie sprawę z tego, że chłopak też mu się przygląda. Oba ich przypadki trudno było wyjaśnić dokładnie w prostych słowach i kilku zdaniach.
– Po prostu tak nam się trafiło... – oznajmił po chwili namysłu.
– Ludzie mają twarze. A wy nie macie. Dlaczego? – dociekał robocik.
– Wiesz, moja mała przyjaciółko – zaczął Echo tonem wielkiego mentora. Nawet Piaskun spojrzał na niego wyczekująco – Jesteśmy trochę inni niż ci, których widziałaś. Może trudno w to uwierzyć, ale poznałaś przez przypadek dwóch bogów.
– O jacie! Takich prawdziwych? – Cup wyrzuciła w górę obie łapki i zakręciła się w miejscu na swoim pojedynczym kółeczku.
– Owszem.
Egzekutor musiał się zgodzić. To chyba było najłatwiejsze wyjaśnienie dla kogoś, kto nigdy nie miał z nimi do czynienia. Tylko jedna rzecz nie mogła dać mu spokoju. Merkury bez wątpienia był kiedyś bogiem i miał tego pełną świadomość. Tylko skąd wiedział o kulcie Pierwszego? Ten umarł na długo przed powstaniem pierwszego greckiego polis.
– Znam dwie wersje mitu o Prometeuszu – odparł zadowolony z siebie Kreator na pytający wzrok Egzekutora. – I z moim łączeniem wątków też nie jest najgorzej.
– Niebywałe – stwierdził Piaskun. Chyba po raz pierwszy w obecności Echo zrobił to zupełnie szczerze i bez krztyny ironii.
– Zaskoczyłem cię, co? – zaśmiał się, wyraźnie dumny z siebie.
– Feeeliiiiiiix!
Mściwy usłyszał tylko szum kółka, kiedy robocik zlokalizował swojego przyjaciela i popędził w jego kierunku. Rzecz znalazła swojego właściciela i znowu mogła być regularną rzeczą. Tym razem ci się nie udało, świecie.
– Idziemy się przywitać?
Pierwszy wzruszył ramionami. Przecież i tak nie mógł powstrzymać Merkurego. Poza tym bardzo niechętnie musiał przyznać, że Echo aż tak mu nie przeszkadza. Owszem, potrafił być irytujący, często mówił i robił rzeczy, które nie miały na pierwszy rzut oka sensu i zachowywał się jak dziecko uwięzione w o wiele za dużym ciele, ale Piaskun nigdy wcześniej nie spotkał osobiście kogoś takiego. Echo nie był człowiekiem, którymi tak bardzo gardził Egzekutor. Nie był też przedmiotem ani stworzoną przez człowieka hybrydą obu grup. Merkury był po prostu Merkurym w takim samym stopniu, w jakim Pierwszy był Pierwszym. Czy im się to podobało czy nie byli unikalni. I od czasu do czasu wypadało im pokręcić się w towarzystwie kogoś, kto był w stanie tę wyjątkowość zrozumieć. Nawet jeśli miało to oznaczać przypadkowe wpadanie na siebie na chwilę co kilkaset lat, bo przecież żaden z nich nie planował umierać. To też się liczyło.
A Echo na pewno zadba o to, by Pierwszemu nie brakowało barwnego towarzystwa kogokolwiek...
– Dla rzeczy...?
– Nie jestem rzeczą, panie Jack. Jestem Cup! – zapiszczał robocik.
Piaskun spojrzał w dół, prosto w błękitne ślepka i prychnął z wyższością. Rzecz miała czelność zaprzeczać mu i wmawiać, że nie jest rzeczą. Świat naprawdę stoczył się na dno.
– Chodźmy – zarządził Merkury, wyraźnie nie chcąc, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli. – Pola Elizejskie nie są daleko.
I poszli. Piaskun odprowadził ich wzrokiem, nadal oparty o mur. Skrzyżował nawet ręce na piersi, dając światu wyraźny znak, że nie miał zamiaru się ruszać chociażby na krok. To był jedyny wyraz buntu, na który mógł sobie pozwolić, bo walka z czymś, czego istnienia nigdy nie potwierdził nie wchodziła w grę. Komuś takiemu jak on nie wypadało poświęcać się starciu z urojeniami.
Ale siła wyższa nie planowała dawać za wygraną. Nie powiedziała jeszcze ostatniego zdania i za nic miała bunt swojej ofiary.
– Eeechooo...? – usłyszał po chwili piskliwy głosik robota. Z jakiegoś powodu doskonale słyszalny nawet pomimo mniej więcej dwudziestu metrów dzielącej ich odległości.
– Tak, mała przyjaciółko?
– Jack nam się zgubił! Jego też musimy znaleźć... I to szybko!
– Rzeczywiście – zdziwił się Echo, dopiero w tym momencie zauważając, że nie towarzyszy im czerwona peleryna.
Mściwy przybladł mocno w jedynej znanej sobie reakcji obronnej, która nie wymagała chwycenia za rękojeść chopesza. Czekał aż Kreator się odwróci, żeby sprawdzić czy nie widać go gdzieś w pobliżu. Był pewien, że Echo odruchowo tak zrobi. I nie pomylił się ani odrobinę.
– Hej, Jack! – zawołał, zauważając niewyraźną sylwetkę pod murem. Pomachał mu nawet ręką, a Cup, widząc to, powtórzyła gest z równym (o ile nie jeszcze większym) entuzjazmem. – Nie idziesz z nami?!
Dobrali się... Następnym razem, gdy zobaczę świecące, niebieskie ślepia, będę wiedział, żeby trzymać się z daleka. Westchnął, chociaż w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby to usłyszeć. Kolejny ludzki odruch, którego się nauczył, a którego nie dane mu było zupełnie kontrolować.
– Ale nie możemy go zostawić samego – zaprotestowała Hiccup z uporem małego dziecka.
– Spokojnie, mała! Zobacz jaki Jack jest duży. Potrafi sobie poradzić sam – odpowiedział robocikowi Merkury. Po chwili dodał jednak głośniej: – Nie wiem jak to załatwisz, Jack, ale ta mała się o ciebie martwi! Nie zrobisz jej chyba przykrości i nie zgubisz się na stałe, co?!
– Nie śmiałbym. – odparł, stojąc tuż obok Merkurego. Kreator odskoczył lekko w tył, nagle widząc go zaraz obok siebie. Zerknął w stronę muru i z powrotem na Pierwszego, po czym zaśmiał się nerwowo.
– Ciężko przywyknąć – usprawiedliwił się. Zaraz przypomniał sobie o obecności Cup i zerknął na nią ciekawy jej reakcji.
Hiccup zamarła. Szeroko otworzyła ślepka i wpatrywała się w Mściwego jakby był ósmym cudem świata. Albo podczas skoku ewoluował w coś, czego ziemski umysł nie potrafił pojąć. Pierwszy przyjrzał się sobie, żeby upewnić się, że wszystkie kończyny i ubrania ma na swoim miejscu. Dotknął też ręką kaptura, sprawdzając czy dobrze przykrywa mu czaszkę. Wszystko było całkowicie w porządku.
– Co się stało? – spytała. Brzmiała na zaciekawioną, ale Piaskun nie dał się zwieść. Rzeczy nie mogą mieć emocji, nieważne jak dokładnie potrafią je odegrać.
– Nic.
– Widziałam przecież! – upierała się – Byłeś tam, a teraz jesteś tutaj. I nie zrobiłeś żadnego kroku.
– Więc wiesz co się stało... – stwierdził, marszcząc brwi. Dlaczego w ogóle tracił czas i energię na odpowiadanie przedmiotowi?
Sięgnął do rękojeści swojej broni i zacisnął na niej patykowate palce. Nie miał złudzeń co do tego, że Echo za nic nie pozwoliłby mu uszkodzić robocika. Inną sprawą było czy w ogóle zdążyłby zrobić cokolwiek. Piaskun miał jednak jeszcze czas, żeby zastanowić się nad najbardziej skutecznym sposobem ataku. Skinął Kreatorowi głową, żeby prowadził dalej. Cisza zgodnie z wszelkimi przewidywaniami nie trwała nazbyt długo.
– A dlaczego wy nie macie twarzy? – spytała Cup ze standardową sobie dziecięcą ciekawością. Najpewniej coś takiego miała w oprogramowaniu. Albo miało. Piaskun sam pewien nie był jak właściwie powinien myśleć o tym robocie.
Zerknął na Echo i zdał sobie sprawę z tego, że chłopak też mu się przygląda. Oba ich przypadki trudno było wyjaśnić dokładnie w prostych słowach i kilku zdaniach.
– Po prostu tak nam się trafiło... – oznajmił po chwili namysłu.
– Ludzie mają twarze. A wy nie macie. Dlaczego? – dociekał robocik.
– Wiesz, moja mała przyjaciółko – zaczął Echo tonem wielkiego mentora. Nawet Piaskun spojrzał na niego wyczekująco – Jesteśmy trochę inni niż ci, których widziałaś. Może trudno w to uwierzyć, ale poznałaś przez przypadek dwóch bogów.
– O jacie! Takich prawdziwych? – Cup wyrzuciła w górę obie łapki i zakręciła się w miejscu na swoim pojedynczym kółeczku.
– Owszem.
Egzekutor musiał się zgodzić. To chyba było najłatwiejsze wyjaśnienie dla kogoś, kto nigdy nie miał z nimi do czynienia. Tylko jedna rzecz nie mogła dać mu spokoju. Merkury bez wątpienia był kiedyś bogiem i miał tego pełną świadomość. Tylko skąd wiedział o kulcie Pierwszego? Ten umarł na długo przed powstaniem pierwszego greckiego polis.
– Znam dwie wersje mitu o Prometeuszu – odparł zadowolony z siebie Kreator na pytający wzrok Egzekutora. – I z moim łączeniem wątków też nie jest najgorzej.
– Niebywałe – stwierdził Piaskun. Chyba po raz pierwszy w obecności Echo zrobił to zupełnie szczerze i bez krztyny ironii.
– Zaskoczyłem cię, co? – zaśmiał się, wyraźnie dumny z siebie.
– Feeeliiiiiiix!
Mściwy usłyszał tylko szum kółka, kiedy robocik zlokalizował swojego przyjaciela i popędził w jego kierunku. Rzecz znalazła swojego właściciela i znowu mogła być regularną rzeczą. Tym razem ci się nie udało, świecie.
– Idziemy się przywitać?
Pierwszy wzruszył ramionami. Przecież i tak nie mógł powstrzymać Merkurego. Poza tym bardzo niechętnie musiał przyznać, że Echo aż tak mu nie przeszkadza. Owszem, potrafił być irytujący, często mówił i robił rzeczy, które nie miały na pierwszy rzut oka sensu i zachowywał się jak dziecko uwięzione w o wiele za dużym ciele, ale Piaskun nigdy wcześniej nie spotkał osobiście kogoś takiego. Echo nie był człowiekiem, którymi tak bardzo gardził Egzekutor. Nie był też przedmiotem ani stworzoną przez człowieka hybrydą obu grup. Merkury był po prostu Merkurym w takim samym stopniu, w jakim Pierwszy był Pierwszym. Czy im się to podobało czy nie byli unikalni. I od czasu do czasu wypadało im pokręcić się w towarzystwie kogoś, kto był w stanie tę wyjątkowość zrozumieć. Nawet jeśli miało to oznaczać przypadkowe wpadanie na siebie na chwilę co kilkaset lat, bo przecież żaden z nich nie planował umierać. To też się liczyło.
A Echo na pewno zadba o to, by Pierwszemu nie brakowało barwnego towarzystwa kogokolwiek...