wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Sylvaina (CD Hiccup) - Wcale nie tak poważna rozmowa

     Spotkania w interesach nigdy nie były mocną stroną Sylvaina. Nawet nie chodziło tu o fakt, że nikt o chociaż odrobinie zdrowego rozsądku nigdy nie wysyłał go na podobne akcje. Ważniejsi od niego zwykle uważali, że lepiej wysłać kogoś pewnego, kogoś, komu można zaufać i kto z pewnością nie zawiedzie. Ponadto ten ktoś musiał orientować się w ogólnej sytuacji i najlepiej mieć jako takie doświadczenie w podobnych przypadkach. Wobec tego Sylvaina zwykło się pomijać w doborze odpowiedniego kandydata. Czego sam Sylve oczywiście ani trochę nie rozumiał. Przecież od czasu do czasu potrafił się należycie zachować i zrealizować CAŁY (bądź prawie cały) przewidywany plan działania, a nawet jeśli mu to nie wychodziło efekt i tak był dość satysfakcjonujący, aby przymknąć oko na pozostałe niedociągnięcia. Berthierowi można było powierzyć wiele różnorakich zadań... Inna sprawa, że niektóre najzwyklej w świecie go nudziły, co z kolei zwiastować mogło jedynie nieuchronną katastrofę.
     - Po dłuższym namyśle stwierdzam, że góra ma rację. - oznajmił nagle, gdy razem z Kasumi i Felixem wydostał się już na poziom ulicy. Dwójka Szczurów zerknęła na siebie skonsternowana i znów przeniosła wzrok na Leviathana. On odpowiedział im równie skonfundowanym spojrzeniem i przekrzywił głowę w geście niezrozumienia. - Co?
     - O czym ty mówisz Levi-san?
     Sylvain zamrugał kilka razy i odwrócił wzrok, zastanawiając się intensywnie nad zadanym mu pytaniem.
     - O czym ja mówię... - powtórzył pytanie - O czym...? Aha, no tak. - zaśmiał się szczerze i machnął ręką - Mówiłem do siebie.
     Odpowiedź ta chyba nie do końca uspokoiła Kasumi. Dziewczyna jeszcze przez chwilę uważnie obserwowała Sylvaina, doszukując się w jego zachowaniu czegokolwiek co mogłoby zdradzić, że z Francuzem znowu coś jest nie tak. Ostatecznie jednak poddała się, widząc Sylve w błogiej nieświadomości grzebiącego po kieszeniach w poszukiwaniu kolejnego z niesamowitych gadżetów. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Felix natomiast skomentował całość wzruszeniem ramion w niemym: ,,Mogło być gorzej" i ruszył przed siebie.
     Cała trasa (ku ogromnemu rozczarowaniu Sylve) minęła trójce Szczurów bez zbędnych komplikacji i - o dziwo - w niemalże absolutnym milczeniu. W sumie milczeniu zaledwie połowicznym, bo Kasumi ucięła sobie pogawędkę z Ćwiekiem. Mówili o sprawach najbardziej bieżących i głównie o coraz bliższym spotkaniu. Oczywiście Berthier nie słuchał. Nie obchodził go ten temat ani trochę, chociaż powinien, tak dla dobra całej sprawy. Trudno mu było się jednak skupić na dialogu, gdy jego myśli zaprzątało coś innego.
     Coś większego.
     Coś niezwykłego.
     Coś nowego.
     Każdy, kto poznał się na Leviathanie obawiał się tych słów. Niebezpodstawnie zresztą.
     - No to... Gdzie idziemy? - spytał w końcu, gdy wspinali się po klatce schodowej. Dwójka Szczurów odwróciła się jednocześnie w jego stronę, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego istnienia. Było to średnio możliwe, bo niezwykle ciężko było zapomnieć o Levim idącym za plecami. Zwłaszcza, gdy nie odzywał się ani słowem odkąd opuścili kryjówkę. To było chyba szczególnie niepokojące.
     - Spotkać się z kimś bardzo wpływowym. - odpowiedział Felix, słusznie nie wchodząc w szczegóły ani nazwiska czy tytuły. "Kogoś bardzo wpływowego" Sylvain przynajmniej był w stanie zapamiętać.
     - I co wtedy? - dopytał jeszcze.
    - Prawdopodobnie poznasz nowego kolegę. - na te słowa Ćwieka, Kasumi nieznacznie zmarszczyła brwi. Jednak tak szybko przyjęła swój poprzedni wyraz twarzy, że Sylve ledwo to dostrzegł. Nowy kolega chyba jej się nie podobał. Zwłaszcza, że najwyraźniej wcale nie był dla niej taki nowy.
   - Doskonale. Jeszcze trochę i cofnęliby mi licencję niesamowicie zabawnej duszy towarzystwa. - oświadczył z całkowitą powagą i pokiwał głową dla potwierdzenia swoich słów. Może właśnie dlatego Felix parsknął śmiechem.

     Niedługo później cała trójka siedziała na wygodnych kanapach w salonie, a Sylve odkrywał po raz kolejny dlaczego zwykle unikał podobnych wyjść. Nudził się jak dziecko zostawione pomiędzy dorosłymi rozmawiającymi na kolejny z niesamowicie poważnych, niecierpiących zwłoki tematów. On nie miał nic do dodania w kwestii rekrutacji nowego członka jego nowej, niesamowicie pokręconej i szczurzej rodzinki. W końcu im więcej tym lepiej. Poza tym sama osoba Osoku Ichiro budziła w Leviathanie niejaką fascynację. Fakt, że Sylve nadal nie był całkowicie pewien który człon powinien traktować jako imię, a który jako nazwisko i dlaczego zamieszany w to wszystko jest jakiś sok stanowił dość, żeby przykuć jego uwagę do obcego. No, a przynajmniej do jego osoby, bo sam fakt, że Iro coś mówił mu umknął.
     Kasumi której imienia Sylvain był pewien go znała, ale nie darzyła go nazbyt pozytywnym uczuciem. Kwiatek Wiśni była jedną z dwóch osób, które Levi uznał za swoich ulubionych z całego gangu. A skoro ona nie przepadała za Sokiem, Sylve czuł się zobligowany do tego, aby poznać się z nim i własnoręcznie przekonać się za co powinien nie lubić Iro. Nie wykluczał przy tym zostania z Japończykiem dobrymi kumplami - chciał mieć tylko dobry powód do narzekania w momencie, gdyby Kas była na niego zła. Ot, priorytety.
    - Słuchaj, Soku... - zaczął Sylvain.
    - Osoku, jeśli już. - poprawił go Japończyk. 
    - Co za różnica? Nie masz tu czasem jakiejś książki? Najlepiej z kolorowymi obrazkami.
      Po raz kolejny tego dnia wzrok wszystkich spoczął na niewinnym jeszcze Leviathanie. W pokoju na kilka sekund zapadła tak głęboka cisza, że można było usłyszeć przelatującą muchę i dziwny chrobot dochodzący zza uchylonych drzwi.
      - No doooobra... Możliwe, że przerwałem wam w jakimś ważnym momencie. - ciągnął Sylvain. Wymykał mu się cały sens i słowa rozmowy. Sylvain był po prostu zdolny i potrafił ignorować najważniejsze kwestie danego dnia do tego stopnia, by wcale ich nie zauważać. Szczycił się tą zdolnością. - Nawet nie słucham, więc... Chcę po prostu przestać się nudzić. Swoją drogą: Co to za dziwny dźwięk tam w tamtym pokoju?
     - To tylko kot. - oznajmił Ichiro.
     - Masz kota? Super! Też miałem kiedyś kota. Łapy biedaczek nie miał... No, ale braki w łapach nadrabiał imieniem!
     - A jak się nazywał? - zainteresował się Felix.
     - Coffin.
    - Dobrze rozumiem? Nazwałeś kota ,,Trumna"...? - Kasumi zerknęła na niego z ukosa, lekko się uśmiechając.
     - Ironicznie, nie? Ale to nie była zupełnie samodzielna decyzja. Ustaliłem to z siostrą. Brat głosował za ,,Deoksyrybozą".
      - Fascynująca historia - uciął Iro - A wracając do tematu...
      - Non. - przerwał mu Sylve i wstał. - Nie ma żadnego wracania do tematu, jeżeli dalej mi się nudzi.
     Japończyk westchnął, zapewne zastanawiając się nad tym dlaczego do rozmowy z nim oddelegowano akurat Leviego. Nie mógł przecież wiedzieć o tym, że Sylvain sam się wysłał w to miejsce, licząc się z tym, że nie będzie miał co robić. Wolał nudzić się poza kryjówką niż dalej tkwić pod ziemią. A jak powszechnie wiadomo nienawidził się nudzić.
        - Dobra. Nie przeszkadzajcie sobie. Mnie tu nie ma. - oznajmił w końcu, gdyż nikt nie palił się do tego, aby uratować go jakimś zajęciem i podszedł do okna. Czwarte piętro było jeszcze stosunkowo nisko, więc widok nie zachwycał aż tak jakby mógł. Mimo wszystko za oknem rozciągało się Elizjum - perła wśród pereł. Miasto zdawało się być spokojne, aż zbyt spokojne, a to nie było do niego ani trochę podobne. Wszak było to właśnie Elizjum, a ono nigdy nie zasypiało.
      Już niedługo, mon amis... Już niedługo...
     Sylvain wyciągnął przed siebie obie dłonie i zetknął je ze sobą kciukami i palcami wskazującymi. Zamknął jedno oko i przez tak powstały trójkąt przeszukiwał panoramę miejską w poszukiwaniu czegoś co mu się spodoba. Gdzieś z tyłu dobiegały do niego urywki dialogu, ale ani trochę o to nie dbał. Kto przy zdrowych zmysłach zajmowałby sobie czymś takim głowę?
      Prowizoryczny celownik zatrzymał się na wieżowcu po lewej od okna. Wydawał się być opuszczony. Nie mogła być to prawda, bo w środku miasta raczej nie trzymano by ruin. Bardziej opłacalne było znalezienie dla nich zastosowania. Wobec tego budynek musiał czekać na wynajęcie i przynajmniej jak na razie stał pusty. A może jeszcze nie ukończono budowy? Tak czy siak był idealny.
     Sylvain przeniósł dłonie i nakierował je w stronę swojego najpewniejszego punktu orientacyjnego. Pola Elizejskie nadal stały na swoim miejscu, zachęcając go by tam wrócił. Innym razem, skarbie.
       Wrócił na kanapę i bezpardonowo wepchnął się na miejsce na rogu, za nic mając to, że jeszcze chwilę temu siedział tam Felix. Australijczyk i tak by się nie obraził o taką głupotę. Na raz wszyscy usłyszeli jakiś niepasujący do drętwej rozmowy krzyk. Do pokoju wpadła... mała kulka, która ścigała kota. Futrzak przesadził pokój i o mało co nie rozbił się na nogach Sylvaina, gdy szukał dla siebie schronienia. Francuz wychylił się lekko do tyłu, odprowadzając zwierzę wzrokiem.
     - Jest i kot. - stwierdził bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, na powrót koncentrując się na dziwnej kulce.
      Mały robocik podjechał do kanap na swoim pojedynczym kółeczku i przywitał się. Sylvain uniósł jedną brew, dostrzegając w entuzjazmie kulki swoje lustrzane odbicie. Nie zdarzało się to często. Dlatego poderwał się z kanapy i z uśmiechem podszedł do robocika. Przysiadł tuż obok i wyciągnął rękę na powitanie.
     - Salut! Cześć, mała.
     Hiccup chwyciła jego palce łapką i radośnie nią potrząsnęła.
     - Miło mi pana poznać, panie... - urwała na chwilkę - Jak pan się nazywa?
     - Sylvain Berthier. Dla przyjaciół Sylve. Chcesz być moją koleżanką?
     - Oczywiście! - ucieszyła się Cup. O dziwo bardziej niż sam Levi. - A porobimy coś?
     Sylvain wstał i rozejrzał się po pokoju.
     - Porobimy. Tylko najpierw musimy znaleźć coś ciekawego.
     Zarówno mężczyzna jak i robot nie byli świadomi tego, że pozostała trójka obserwuje ich z ciekawością. Nie miało nawet znaczenia to, że nagle urwała się rozmowa. Liczyło się tylko znalezienie sobie zajęcia nieważne ile dziwnych spojrzeń miał przyciągnąć 30-letni mężczyzna reprezentujący ten sam poziom co malutki, bardzo uroczy robocik.
     - To... Może poszukamy kotka? - zasugerowała Hiccup, kołysząc się na kółku.
   - Widziałem go chyba za kanapą. - oznajmił jej Francuz i znowu padł na kolana. Kiedy razem z robocikiem znikał za kanapą odprowadziło go tylko: ,,Są siebie warci..." - Lubisz kotki, Cup?
     - Lubię. - potwierdziła. - Lubię też inne zwierzęta. W zasadzie to lubię wszystkich. A pan, panie Sylve?
    - Po prostu Sylve. - zaśmiał się, słysząc ten zwrot - Nikt nie mówi do mnie ,,panie". I też lubię wszystkich... No prawie wszystkich.
     - Dlaczego nie lubi pan wszystkich, pa... Sylve?
     - Jest taki jeden zły człowiek. Baardzooo zły. Zabił mnie i dlatego go nie lubię. - Sylvain wzdrygnął się na to wspomnienie. I nagle go oświeciło - Czekaj, moment. Na pewno jesteś prawdziwa?
     - Co pan przez to rozumie, Sylve?
     - Super, jesteś prawdziwa. Tamto już nieważne.
     Sylvain przysiadł na stopach i oparł dłonie na kolanach. Kot, gdziekolwiek był, chyba nie miał ochoty się pokazać. Z jednej strony Berthiera ani trochę to nie dziwiło. Mimo wszystko chciał dopaść tego kota. Co prawda głównie po to, żeby go pogłaskać, ale jednak.
     - Tutaj to my kota nie znajdziemy... - oznajmił, zaglądając pod kanapę. Niestety zobaczył wyłącznie nogi Felixa i Kasumi. Wyprostował się z powrotem tylko po to, żeby zorientować się, że patrzy prosto w ,,twarz" Hiccup. Uśmiechnął się do niej tym leviathanowym, niepodrabialnym uśmiechem i spytał - Co tam, mon petit?
     - Czy nie powinien pan, Sylve, towarzyszyć panu Osoku i jego gościom? - spytała Cup. Sposób w jaki łączyła grzecznościowe zwracanie się do Leviego przez ,,pan" oraz jego zwykłe, na dodatek jeszcze skrócone imię szalenie mu się podobał. Francuz widywał już na swojej drodze roboty wszelkiej maści, ale do tej pory łączył je raczej ze strzelaniem do niego, durnym programem, który bez przerwy się gubił i głosem rodem z elizejskiego interkomu w pociągach. Tymczasem dostał maleńką i skrajnie niewinną kulkę uzbrojoną w małe łapki, które częściej chyba witały się z kimś niż jakkolwiek groziły.
     - Też jestem gościem. - przypomniał - Ale tamto chyba nie jest dla mnie.
    Cup zastanowiła się nad tymi słowami.
     - Czyli... - zaczęła z wahaniem - Po co w ogóle pan tu przyszedł, Sylve?
     Leviathan wzruszył ramionami.
     - Wolę to niż siedzieć w kryjówce gangu.
   - Kryjówce gangu...? Jakiej kryjówce? - robocik podjechał jeszcze bliżej. Tajemnice i sekrety najwyraźniej fascynowały każdego zdolnego do samodzielnego myślenia.
     - Takiej podziemnej... To najfajniejsza grupa w całym mieście. Aktualnie mieszkamy w Elizjum. Ja i tamta dwójka - wskazał kanapę - No i inni też. A z tego co widzę to ten twój pan Sok też ma zamiar się przyłączyć. A ty chciałabyś zamieszkać z nami?
      - A czy gang nie oznacza czegoś niebezpiecznego i złego? - spytała niepewnie.
      Sylvain zaśmiał się, słysząc to pytanie. Mała Cup z każdym kolejnym pytaniem nieświadomie sprawiała, że lubił ją coraz bardziej. Dlatego też nachylił się do niej jakby z zamiarem podzielenia się z nią jakimś wielkim sekretem.
      - To wcale nie jest złe miejsce, moja droga Cup. - oświadczył, unosząc palec dla dodania swoim słowom powagi. - Przez cały czas bawimy się tak dobrze, że policyjne drony nas nie lubią i dlatego tak się o nas mówi. Szczury są super!
      W tym samym momencie Sylvain kątem oka zauważył poruszenie przy drzwiach z sypialni. Odwrócił się w tamtą stronę nawet nieświadomy tego, że Hiccup wyjechała przed niego aby lepiej widzieć co przykuło uwagę jej nowego kolegi. Ich oczom ukazał się koci ogon znikający wewnątrz pomieszczenia.
     - Kiciaaa! Tu jest! - usłyszał, a chwilę później odgłos pojedynczego kółeczka utwierdził go w przekonaniu, że pościg właśnie się zaczął. Wstał i dołączył do Cup w jej pogoni za kotem. W końcu im obu zależało na tym, by go dorwać. Niezależnie od tego jak bardzo krzywo patrzył na niego będzie właściciel zwierzaka.

Hiccup? Ewentualnie Felix, Kasumi czy Iro? Albo ktokolwiek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz