sobota, 4 listopada 2017

Od LouLou- O zasadach BHP słów kilka

  LouLou z natury przesadnie podejrzliwą personą nie jest. Byle wybrzuszenie w kieszeni, dziwny tatuaż czy choćby wyciągnięta,  wycelowana w nią broń nie budziły w niej szczególnego niepokoju, ale jeśli już komuś z góry nie ufała, to facetom z wąsami.
 Dzień zapowiadał się ogólnie całkiem nieźle. Dziewczyna zjadła solidne, wegetariańskie śniadanko popijając je świeżo wyciśniętym soczkiem pomarańczowym. Nie żeby wierzyła w świeżość owych owoców, czy kierowała troską o własne zdrowie. Ona po prostu bardzo lubiła wyciskać sok z pomarańczy. Po posiłku rozsiadła się na wąskiej kanapie i obejrzała wczorajszy, zaległy odcinek serialu. Potem jeszcze z jeden inne... Dobrze, już dobrze, przyznaję. Wstała po co najmniej pięciu kiedy niewielkie, leżące na szafce nocnej, nazywane potocznie zegarkiem, urządzenie zaczęło dygotać i drażnić jej wrażliwy słuch irytującą melodią.
 Nie miała w zwyczaju ustawiania nazw kontaktów. Rozpoznawała każdego po ustawionej piosence, a gdy dzwoniła, nuciła ją lub podawała tytuł. Melodie nawiązywały najczęściej do jej opinii, spostrzeżeń, czy po prostu zwykłych skojarzeń z daną osobą. Nie muszę więc chyba tłumaczyć, że takiej melodii nie przypisała szczególnie lubianej przez siebie osobie.
 Przykucnęła przy szafce spoglądając niechętnie na pusty, błękitny wyświetlacz. Nie wstając przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, przekrzywiła głowę, a kiedy melodia przybrała na sile skuliła się jeszcze bardziej i zamruczała pod nosem coś niezbyt uprzejmego.  W końcu komunikator umilkł,a LouLou mogła w końcu wziąć go do ręki bez obawy, że przypadkiem odbierze i zapięła go na nadgarstku. Mogłaby również zwyczajnie odrzucić połączenie, ale wolała udawać, że znowu zostawiła urządzenie w domu, choć szczerze wątpiła by ktokolwiek się jeszcze na to nabierał.
 Tak właściwie "dom" to chyba trochę za dużo powiedziane. Wynajmowany w Elizjum magazyn był w prawdzie dość duży, daleko mu było jednak do miana prawdziwego, w pełni funkcjonalnego mieszkania. Stanowił jednak spora wygodę dla niestabilnego budżetu Bridget. Ogółem zarabiała niewiele, a bywało, że w ciągu miesiąca nie dorwała więcej jak drobniak z chodnika, więc jeden, jedyny magazynek do utrzymania plus jedna, dość szczupła osóbka do wykarmienia, wydawały się już dostatecznie dużym problemem, jednak nie na tyle poważnym by musiała się nim zbytnio przejmować. Zawsze gdy trafiał się jej większy zysk, opłacała swoje "mieszkanie" na zapas, na wypadek takich właśnie okresów jaki przeżywała w tym oto momencie. Nie miała żadnego sensownego wykształcenia, albo zwyczajnie nic z niego nie pamiętała. Posiadała za to przypadkowe, zdające się nie mieć ze sobą najmniejszego związku, zdolności manualne. Powiedzcie mi gdzie mogą jednocześnie uczyć obsługi ciężkiego sprzętu, flamenco, hydrauliki, szycia, gry na fortepianie i origami. Raczej nie na uczelni wyższej, trzeba więc założyć, że w ciągu nie pamiętanego przez siebie życia miała wiele różnych pasji. Teraz nie miała ich zbyt wielu. O ile kiedyś mogła być dość interesującą postacią, to teraz zdecydowanie nią nie była. Można by powiedzieć, że dziewczyna się stoczyła, choć najpierw wypadałoby dowiedzieć się skąd.
 Podeszła do wiszącego krzywo lustra. Po kilku nieudanych próbach zrezygnowała z układania włosów tak by zakrywały zmutowane oko. Dalej miała na głowie poranny, artystyczny nieład. Ogólnie się jej nawet podobał. Nie lubiła gdy uczesane włosy prostowały się i układały w jeden zgodny kierunek. Nie miały tendencji do zbytniego plątania więc czesała je właściwie tylko po umyciu. Wszystko byłoby więc pięknie gdyby nie fakt, że jej ukochane powykręcane we wszystkie możliwe kierunki kłaki nie zawsze wykręcały się w oczekiwany sposób, niekiedy uniemożliwiając zakrycia niepożądanego "defektu". Dziewczyna wzruszyła ramionami, tym jednym gestem sygnalizując swe pogodzenie z wizją kilkugodzinnego znoszenia ludzkich spojrzeń. Mogłaby nosić jakąś opaskę lub coś w tym stylu, doszła jednak do wniosku, że tym przyciągnęłaby jeszcze więcej uwagi.
 Przed wyjściem nie posprzątała naczyń. Nie leżało to w jej zwyczaju. W gruncie rzeczy nie była osobą leniwą, a po prostu sumiennie przestrzegającą listy czynności, które może, ale nie musi wykonywać od razu. Nałożyła, a raczej zarzuciła na siebie, przydużą, czarną koszulkę bez rękawów i szare bojówki z kamuflażem. Plecak na plecy i w drogę.

  Szczury... Jak oni właściwie rekrutują? Zadała sobie pytanie spoglądając na małego, grubego imiennika grupy. Zaskakujące, że zwierzęta te dostały się nawet tutaj. A może wcale nie rekrutują? Może oczekują, że ochotnicy sami ich znajdą? Byłby to niezły test inteligencji, którego ona, niestety, nie miała szans zdać.
 Miała dziś w planach coś zdewastować. Rzecz w tym, że Elizjum, jako jedyne spośród czterech miast, naprawdę jej się podobało, żal aż je było niszczyć. Choć może gdyby miała do tego towarzystwo... Jak to mówią w grupie raźniej, choć LouLou nie przypominała sobie zbyt wielu sytuacji mogących to potwierdzić.  W zasadzie to naprawdę niewiele mogła sobie przypomnieć. Powinna się cieszyć, że wie jak ma na imię, nawet jeśli nie można go było uznać za pewną informację, jak zresztą każdą inną, jaką idzie usłyszeć w mediach.
 Po krótkich, niekoniecznie ambitnych, przemyśleniach doszła do wniosku, że tak czy owak, niezależnie od formy rekrutacji, nie było w niej właściwie nic ciekawego. Mieszkała tu od blisko pięciu lat, demolowała miasto od niemalże czterech i nigdy nie dostała żadnego sygnału. Albo po prostu go nie odczytała... Tak, to wysoce prawdopodobne. Trochę ją ta myśl dołowała, a jako, że uczucie to się jej nie podobało, uznała, że należy jakoś sobie poprawić humor. Myślała żeby pojechać do innego miasta i tam zrobić demolkę jednak, będąc zaledwie kilometr od stacji metra, zauważyła coś co sprawiło, że momentalnie zmieniła zdanie. Oto wielki, majestatyczny, z architektonicznego i artystycznego punktu widzenia, piękny budynek wykwitł jej na skrzyżowaniu. LouLou nie miała zielonego pojęcia czym on był, ani czemu służył. Wiedziała jednak, że nie ma to najmniejszego choćby znaczenia gdy parę metrów od wejścia, na środku niewielkiego placu sterczy kilkumetrowy pomnik jakiegoś gościa. Dziewczyna skądś go chyba kojarzyła, ale nie to tu miało największe znaczenie. Jego twarz budziła podejrzenia. Ludzie z wąsami, ale bez brody nie mogą być dobrzy. A przynajmniej zdaniem Lou.
 Uwielbiała Elizjum. Nie miała pojęcia na czym właściwie polegał jego klimat i urok. Jednak tego dnia uświadomiła sobie, że to nie on sprawia, że nie robi w nim demolki.

  Większość jej "widzów" była głęboko przekonana, że to te wszystkie akrobacje stanowiły największy problem i wyzwanie. Tymczasem dla LouLou chyba najbardziej stresującą częścią roboty było znalezienie miejsca w którym mogłaby się przygotować. Wszechobecny monitoring nie pozwalał jej robić tego w magazynie czy sklepie odzieżowym. Niekiedy nawet te najgłębsze, najciemniejsze zaułki podlegały obserwacji, co nie jest raczej na rękę komuś unikającemu ukazywania twarzy. A przynajmniej na razie. Gdyby powiązano ją z podkradzioną przezeń tożsamością, momentalnie odebrano by jej kwadrat, czego zdecydowanie wolałaby uniknąć.
 W końcu dostrzegła szansę. Tłum turystów powracających do hotelu wydał się jej kuszący. Ukradkiem wmieszała się miedzy nich, spuszczając wzrok ku podłodze. Nie znosiła bliskości ludzi. Czuła wyraźnie jak jej ramiona ciasno przyciskają się do boków, mięśnie napinają, a chód sztywnieje. Ci turyści nie byli nawet znowu aż takk stłoczeni. W drodze do środka holu zetknęła się ręką lub nogą z jedynie czterema osobami, wystarczyło to jednak by po przerzedzeniu się tłumu wstrząsną nią nieprzyjemny dreszcz. W pełni zdawała sobie sprawę z tego, że dramatyzuje i popada w przesadną panikę, ale nic nie potrafiła na to poradzić. Swego czasu odwiedzała nawet psychologa, ten jednak wcale jej nie pomógł, a jedynie wyciągnął pieniądze, których w ten czas nie posiadała zbyt wiele. Nie żeby cokolwiek się u niej w tej kwestii zmieniło.
 Kilka osób zostawiło klucze do pokoju w recepcji, teraz leżały na wierzchu, a obsługa zdawała się nie zwracać większej uwagi na to, kto je bierze. Bridget zacisnęła zęby i zmusiła się do przeciśnięcia przez tłum w celu dyskretnego porwania klucza. Z jej gardła omal nie wyrwał się krzyk kiedy poczuła nacisk dwóch ciał na raz z przeciwnych stron. Na oślep porwała więc jeden cel, nie patrząc na numer i oddaliła się tak szybko jak tylko mogła bez przechodzenia do regularnego biegu. Dopiero  przy końcu korytarza spojrzała na swój łup i zadowoleniem ujrzała dość spory numer. W Elizjum budynki nie były tak wysokie jak w pozostałych miastach, jednak przy tak dużych apartamentach numer 102 wydał się jej całkiem niezłym wynikiem. Z drugiej strony znalazła numer piętra. Musiała znaleźć się przy drzwiach jak najszybciej, zanim ktoś z obsługi domyśli się co się stało. Winda wydawała się teraz jedynym wyjściem.
 "Normalni" ludzie mówią o odwadze gdy ktoś skoczy do wody z klifu, zje habanero, wykona kolejny bezsensowny challenge lub wyzna rodzicom, że jest gejem. Ludzi odważnych podziwiamy, czasem bierzemy ich sobie za przykład. Myślimy sobie niekiedy, że "skoro on może, to ja też". Cecha ta kojarzy nam się jako dobra i pożądana. Prawda jednak jest taka, że nie trzeba wcale szukać odwagi w wielkich wyczynach. Dla niektórych odwaga wyglądała po prostu inaczej. Dla LouLou było nią na przykład wejście do zapchanej windy. Przez cała drogę na jedenaste piętro miała w głowie właściwie  tylko jedno zdanie: "Nie wyjdę z domu przez miesiąc. Nie wyjdę z domu przez miesiąc. W cholerę z budżetem, nie wyjdę z domu przez miesiąc." Kiedy tylko wysiadła niemalże wpadła na drzwi apartamentu numer 102, który okazał się znajdować naprzeciwko wyjścia z windy. Przynajmniej dłonie się jej nie trzęsły i trafiła do zamka.

 Po drugiej stronie drzwi wyraźnie słychać było głosy. Bez problemu mogłaby się wsłuchać i dowiedzieć o czym dokładnie jest mowa. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Nie mogła mieć pewności, że i w tych pokojach nie znajdują się ukryte kamery, z pewnością jednak było to mniej prawdopodobne niż na chodniku.  Była już niemalże gotowa. Naciągnęła jeszcze pasy na nogach zanim założyła resztę uprzęży na tors. Potem pozapinała i wyciągnęła ręce przed siebie czym automatycznie zacisnęła znajdujący się na plecach pas. Założyła ciężki plecak i podpięła go do reszty osprzętu. Wolałaby jednak uniknąć incydentu sprzed roku, kiedy to niefortunnie spadł on jej w możliwie najmniej odpowiednim momencie i zsunął po linie prosto na jej twarz. Omal jej tego dnia nie aresztowano. Po tym wydarzeniu skontaktowała się z właściwą osobą i dodała do swego osprzętu kilka dodatkowych części, które w prawdzie wydłużały nieco przygotowania, ale pozwalały uniknąć powtórki. Upewniła się jeszcze raz, że wszystko dobrze leży, po czym sięgnęła po leżącą na stole maskę. Dzisiaj był to różowy Spider-Man. Tak właściwie to maskę samą w sobie nosiła ciągle te samą, zmieniała tylko wizerunki na zewnątrz. W jej środku znajdował się niewielki mechanizm i wizjery modyfikujące widok.
 Po wyregulowaniu obu urządzeń, tak by lewe oko nie dostrzegało kolorów, podeszła do okna. Otworzyła je i spojrzała na ulicę w dole. Skoczyła.
 Opadanie takie mogłoby być naprawdę przyjemne. Czuła się lekka, mała (a raczej jeszcze mniejsza), a przede wszystkim, wolna. Budynki zamieniły się w stojące gdzieś w pustce bryły, ludzie w maleńkie zbitki chaotycznie skaczących linii, a chodnik... Był zdecydowanie za blisko.
 Z gardła z Bree wyrwał się krótki, zdławiony okrzyk. Dziewczyna szarpnęła ramionami odwracając się plecami do ziemi, z urządzeń znajdujących się w okolicach jej bioder wystrzeliły podłużne, połączone z metalowymi linami al'a strzały, harpuny, haki, jak zwał ta zwał. Jak dokładnie to działało opowiem wam kiedy indziej. Dosyć już się nagadałam o Louowej rutynie.

 Dziewczyna pomasowała się po krzyżu. Nie zdążyła uruchomić, jak to ona ironicznie nazywała "jetpack'a", choć (jej zdaniem) określenie "buchające niebieskim, gorącym czymś cholerstwo" było o wiele dokładniejszą i adekwatną definicją. Gdyby nie była mutantem, pewnie zawisłaby tam, parę metrów nad ziemią, z ciałem wygiętym pod nienaturalnym kątem, a tak skończyło się tylko na bólu pleców.
 Po spojrzeniu w dół powinna sobie uświadomić, że popełniła błąd, że tutejsze budynki są zdecydowanie za niskie, że powinna się wycofać puki nikt jej nie zauważył czy nie wezwał ochrony. I w sumie to zauważyła, ale uznała, że po tylu traumatycznych przejściach w windzie nie odpuści sobie  (i facetowi w wąsach bez brody) z powodu jednej "drobnej" niedogodności. Na jej niewidocznej teraz twarzy wykwitła mina osoby pewnej siebie, odważnej i wcale nie bojącej się zderzenia z chodnikiem. Tymczasem nieco głębsza, rozsądniejsza część jej świadomości wrzeszczała histerycznie i trzęsła się ze strachu tłukąc pięściami w pustce.
 Podczas bujania się na linach przy przeskakiwaniu z budynku na budynek, "jetpack" regulował nieco szarpnięcia, dzięki czemu nie rzucało nią zbytnio. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy dotarła do celu, jej lądowanie na ścianie lekkie nie było. Po raz kolejny podziękować musiała tej, nie do końca pożądanej, mutacji. O dziwo po drodze nie narobiła zbyt wiele szumu. Może i zniszczyła kilka ścian i przestraszyła parę staruszek, ale nie zwróciła na siebie uwagi żadnego drona, a przynajmniej tak sądziła. Robienie tego typu rzeczy w biały dzień z pewnością nie było rozsądne. Zwróćmy jednak uwagę na to, że nie był to przecież pomysł osoby rozsądnej.
 Nie miała zbyt wiele czasu, ani weny. Nie była w żaden sposób przygotowana, ale nie było to dla niej nowością. Spuściła się na dół i podbiegła do posągu. Obejrzała go dokładnie z każdej strony, oceniając... Sama nie wiem. Co może oceniać osoba nie znająca nawet przeliczenia centymetrów na metry, podstawowych zasad w fizyce czy nawet własnego wykształcenia? Wszystko robiła na czuja. Podskoczyła chwytając się wspartej na biodrze,lewej ręki mężczyzny. Tak swoją drogą, to raczej mało męska poza. Lepiej wyglądałby nawijając na palec ten kretyński wąs. Pomyślała podciągając się i odpychając nogą wyżej, aż sięgnęła jego barku, na który, odrobinę niezdarnie, się wgramoliła. Rozsiadła się wygodnie na ramieniu wąsacza, po czym rozpięła jeden rzemyk na boku, co spowodowało, że plecak przekrzywił się na drugą stronę i mogła do niego sięgnąć. Zaczęła po kolei wyciągać z niego niewielkie przedmioty. Jedne z idealnym wyczuciem równowagi układała na głowie mężczyzny, inne na swojej, a jeden z ładunków wybuchowych (wbrew wszelkim zasadom BHP) przytrzymała w zębach.
 Minęło dobre dwadzieścia minut zanim ktokolwiek lub cokolwiek przybyło wymierzyć jej sprawiedliwość. Była na niemalże 100% przekonana, że już dawno ktoś z tłumu gapiów zadzwonił po odpowiednie służby. A jednak piątka humanoidalnych robotów pojawiła się dopiero teraz.
 Dziewczyna przykucnęła na czubku głowy posągu przyglądając się nadchodzącym stróżom prawa z przekrzywioną głową.
 - Co tak długo?- spytała marszcząc brwi pod maską.
 - Proszę nie stawiać oporu i powoli zejść na ziemię...- Zaczęła bezbarwnym głosem pierwsza z maszyn, ale Lou jej przerwała.
-.. Z rękami w górze.
Robot zerknął na towarzyszy, jakby szukając potwierdzenia dla tezy którą miał za raz wygłosić.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Możesz je unieść przy aresztowaniu.
- Czyli jeszcze nie jestem aresztowana?- Bridget wychyliła się do przodu, tak, że prawie wywinęła kozła.
Maszyna na chwilę zamilkła jakby szukała właściwej kwestii w programie.
- Opór jest bezcelowy.
 Dziewczyna wyprostowała się i pogładziła po brodzie różowego Spider-Mana, rozglądając się dookoła. Trochę się na nich zawiodła. Tyle ostatnio słyszała o aktualizacjach w systemie mechanicznej policji i liczyła, że obejmie ona również sekcję dialogu przy zdejmowaniu ludzi z głów wąsatych posągów. Z rezygnacją sięgnęła po zwisający z plecaka pas w celu ponownego go przypięcia.
- Stać! Ręce do góry!
Bree zastygła w bezruchu. Bynajmniej nie z powodu usłyszanej właśnie komendy, a raczej tego znajomego odgłosu jej towarzyszącemu. Powoli zwróciła głowę ku maszynom, jednocześnie nieśpiesznie poruszając rękoma i zapinając pas. Czy oni właśnie...? Wycelowali w nią broń. Dość szybko. To co zrobiła z posągiem z pewnością nie świadczyło najlepiej o jej manierach i zasługiwało na potępienie czy naganę, jednak z pewnością nie egzekucję.
 - He-ejjj.... Hej, panowie...- na twarzy LouLou wykwitł ten typowy dla niej szeroki, nerwowy i niezręczny wyszczerz osoby, która nawet po zdaniu sobie sprawy z tego w jak głębokie gówno wdepnęła, dalej stara się myśleć o słodkich szczeniaczkach i  stokrotkach- Po co ta agresja?
 W odpowiedzi otrzymała jedynie cichy zgrzyt poruszających się stalowych kończyn.
 Przez chwilę z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w wycelowane w nią lufy. Zacisnęła wargi w sposób jakiego mogłyby jej pozazdrościć memy z Obamą.
 Well... shit.
- No to cześć.-rzuciła, momentalnie znikając z głowy wąsatego jegomościa.
  Cholerstwo pociągnęło ją zdecydowanie za mocno, ale przynajmniej skutecznie. Przykucnęła na ścianie budynku, po czym uwolniła jeden z haków i wystrzeliła go w okolice płaskiego dachu, by po chwili przebierać nogami po ścianie. Z daleka niewątpliwie wyglądało to dość widowiskowo. Z bliska jak typowa scena z kreskówki, w której bohater potyka się i podskakuje w zupełnie nieskoordynowany sposób próbując uniknąć śmigających mu pod nogami pocisków. Z tym, że teraz scena ta odbywała się na pionowej ścianie, a sympatyczną, animowaną postać zastępował skarłowaciały, różowy człowiek pająk.
 Jeśli któremukolwiek z was, wytrwałych (lub naprawdę znudzonych życiem) internautów przez myśl przeszło, że po dotarciu na dach sytuacja się zmieniła, to trzeba wam wiedzieć iż byliście w błędzie. Już w chwili usłyszenia pierwszego strzału, Lou przeszła w tryb panicznej walki o przetrwanie. Nie sposób zliczyć ile razy w miarę celnie do niej wystrzelono, a jednak nie została draśnięta ani razu. Jeśli to nie jest szczęście na miarę protagonisty filmu akcji, to ja nie wiem co nim  jest.  Nie myślcie jednak, że taki stan rzeczy dodawał jej jakiejkolwiek formy odwagi czy pewności siebie. Nie była nietykalnym bohaterem kinowego hitu. Groźba śmierci jej nie podniecała, a raczej ściskała gardło i zakłócała oddech do tego stopnia, że jedynym odgłosem jaki była w stanie z siebie wydobyć był zduszony pisk, a w chwili gdy haki wbiły się ścianę oszklonego budynku, kilka dachów od posągu, nieokresślony, przepełniony histerią, stłumiony krzyk. Zanim uderzyła w szybę zdążyła zrobić jedynie dwie rzeczy. Pierwszą z nich było naduszenie małego  przycisku na pasie aktywującego ładunek wybuchowy na posągu, drugą, zadanie sobie pytania: "Czy to nie jest czasem hartowane szkło?". 




1 komentarz:

  1. „Trochę się na nich zawiodła. Tyle ostatnio słyszała o aktualizacjach w systemie mechanicznej policji i liczyła, że obejmie ona również sekcję dialogu przy zdejmowaniu ludzi z głów wąsatych posągów.” - Well, teraz to już na pewno zrobią update. Jeśli numer Sylve, Kas i Fela jeszcze ich niczego nie nauczył...

    OdpowiedzUsuń