sobota, 23 lutego 2019

Od Craiga - Przyjaciół znajduje się w biedzie

        Ktoś cisnął w Craiga jakimś zwiniętym pakunkiem. Było to niczym w porównaniu do oberwania spadającym dachem z metalowymi podporami, ale wystarczyło, by wyrwać tytana z drzemki. Zamrugał kilka razy i podniósł się na łokciach. Popatrzył najpierw na leżącą na nim zwiniętą skórę, a dopiero potem ponad oparciem kanapy na ściągającą buty Lenę.
    - Co to? - zapytał wprost, mrużąc podejrzliwie zielone wizjery.
    - Coś twojego - odpowiedziała wymijająco Polka.
    - Wiesz, że i tak za dużo ci już wiszę? - przypomniał jej siadając.
    - E tam, od razu dużo...
    - Dopiero co wczorajszego wieczoru pozwoliłaś mi zostać tutaj na noc pomimo ruskiej mafii na ogonie.
    - No i widzisz? Kurtka to przy tym nic - kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie i oparła o kanapę, wpatrując się wyczekująco w Leprechauna. - A teraz przymierz.
    McReady słysząc władczy ton Hel uznał, że chyba i tak nie ma większego wyboru. Wstał więc, rozkładając w wyciągniętych rękach nową kurtkę. Gwizdnął przeciągle (czy też raczej: wydał dźwięk przeciągłego gwizdu - bez ust to ciężkie) oglądając nowy nabytek z obu stron. Była to pozbawiona kaptura pilotka w kolorze ciemnego brązu, od wnętrza podszyta krótkim sztucznym futrem jaśniejszym o parę odcieni. Miała parę naszywek - które chyba nigdy nie wyjdą z mody - kieszenie oraz, przede wszystkim, spory rozmiar. To najbardziej zaciekawiło Craiga.
    - Gdzie ty to znalazłaś? - spytał patrząc na metkę. - Mają jakiś pakiet dla stałych klientów...?
    - Najpierw załóż i rozciągnij się parę razy - naciskała Charon.
    Zrobił jak powiedziała. Wyprostował i zgiął ręce, nasłuchując niepokojących trzasków. Usłyszał dźwięk protestu, ale nic się nie rozerwało. Zamka nawet nie próbował zapinać - to nigdy nie był dobry pomysł. W końcu zwrócił się do Leny zadowolony:
    - I jak wyglądam? - zapozował teatralnie napinając ramiona. Zielonowłosa parsknęła śmiechem.
    - Jak dureń - odparła. - Ale kurtka w porządku. Lepiej ci w brązie niż czerni.
    - Jak to? Od kiedy czerń i złoto nie idą w parze? - mężczyzna założył ręce na piersi. Lubił swoją poprzednią czarną kurtkę, dopóki ktoś mu jej nie rozerwał śrubokrętem. - Czarna skóra to ciuchy dla twardzieli.
    - Ty i bez niczego wyglądasz na takiego. W starej w ogóle nie wyglądałeś jak Craig jakiego znam.
    - I dobrze! Płacą mi za groźny wygląd - odparł dumnie cyborg.
    - Skoro jesteśmy przy płaceniu, jesteś gotów wyjaśnić mi, co się wczoraj stało? Mam jeszcze trochę czasu przed wyjściem, chętnie posłucham - zaproponowała Lena.
    - Chcesz wersję ,,tylko wczoraj", czy ,,jak doszło do wczoraj"?
    - Najlepiej od samego początku - obeszła kanapę i usiadła, klepiąc zapraszająco miejsce obok.
    McReady odetchnął głęboko, drapiąc się po tyle głowy.
    - O rany... - westchnął. Usiadł obok Charon, od czego kanapa lekko podrzuciła ją do góry. Po chwili namysłu zaczął: - Jedno jest pewne: Nawaricz to faktycznie suka.
    - Nie gadaj - Polka przewróciła oczami. - Czyli jednak do niej poszedłeś?
    - Mówisz tak, jakby cię to dziwiło.
    - Ani trochę - oparła się wygodnie. - Kontynuuj.
    Leprechaun zastanowił się ponownie, tym razem jak dobrać słowa, by nie wyjść na konkretnego idiotę.
    - Zaczęło się od prostego przewozu - powiedział w końcu. - Obstawa tam i z powrotem, kasa od ręki, nawet się z pracodawcą nie widziałem. Łatwa robota. Stwierdziłem wtedy, że najwyraźniej układy z ruskimi nie są takie złe, w końcu mało wśród nich mutantów w Miastach. I kiedy następnym razem to ludzie Suki zadzwonili do mnie, jakoś nie przeszło mi przez myśl, że...
    - Zaciekawił ją cyborg i zdecydowała się zdobyć go na własność? - dokończyła Lena.
    - Tak ujęte brzmi o wiele gorzej... - syknął cicho. - Najpierw zaoferowała mi pełny etat.
    - A gdy odmówiłeś, bo jesteś kochanym naiwnym idiotą, zaczęła cię szantażować - kobieta odgadła resztę.
    - Och, uważasz, że jestem kochany?
    Helena zignorowała tę uwagę. Wstała z kanapy i stanęła naprzeciwko Craiga, mierząc go spojrzeniem godnym zawiedzionej matki.
    - Po jaką cholerę poszedłeś pracować dla mafii? - zapytała wprost i wcale nie brzmiało to na pytanie retoryczne.
    - Dostałem godną uwagi ofertę - bronił się Irlandczyk.
    - I co najmniej cztery ostrzeżenia od trzech różnych ludzi, że interesy z Suką to bagno, z którego się nie wygrzebiesz.
    - Potrafię sobie radzić z własnymi problemami...
    - Jak? Zamierzasz do niej pójść i jej przywalić?
    - Nie... - cyborg uciekł wzrokiem gdzieś w stronę sufitu, z dala od osądzających oczu Leny. Westchnęła sfrustrowana, zakładając ręce na piersi.
    - Kiedy ty się w końcu nauczysz, że tutaj nie wszystkim możesz się od tak postawić? - pokręciła głową na boki. - Nie jesteś kolejnym nikim, tylko wojskowym cyborgiem. Tacy jak ty chodzą na świecie za tysiące euro, nie wspominając, że Tytanów zostało tylko kilku. Tutaj ludzie są gotowi zrobić wszystko, by mieć przewagę nad konkurencją. A Suka jest wyjątkowo uparta, i jeśli ona nie może czegoś mieć, to już lepiej nieosiągalny element usunąć niż pozwolić, by pracował dla kogoś innego.
    Craig westchnął, opierając łokcie na kolanach. Hel przez chwilę patrzyła w ciszy na zdołowanego przyjaciela, aż w końcu coś się w niej przełamało. Usiadła na podłodze, próbując popatrzeć w zielone wizjery.
    - Hej, nikt ci jeszcze się nie kazał znowu wyprowadzać - zauważyła. - A nawet jeśli, to zamierzasz od tak podkulić ogon i się posłuchać?
    Zadziałało - Leprachaun zmarszczył brwi w zaciętym wyrazie i wyprostował się.
    - Jestem Tytanem - odpowiedział uderzając się metalową pięścią na wysokości serca. - To się nie godzi.
    Lena uśmiechnęła się wstając.
    - W takim razie trzeba się odgryźć Suce za te groźby - zarządziła. - Ale zrobimy to inteligentnie - w oczach zielonowłosej nagle pojawił się podejrzany błysk.
    - Co masz na myśli...?
    - Pójdziemy do kogoś gorszego od Suki - wyjaśniła. Z jakiegoś powodu Craigowi, człowiekowi powszechnie znanemu z braku zdrowego rozsądku, nie spodobało się to zdanie.

        McReady bywał już w Norze kilkukrotnie. Nadal połowicznie żył na kanapie Leny, a ta stanowczą większość czasu spędzała w swojej nielegalnej i jedynej robocie. Craig miał więc do wyboru zostać w pustym mieszkaniu sam na sam z kryzysem egzystencjalnym, włóczyć się po mieście i znowu nieumyślnie narobić sobie kłopotów lub iść z nią. Nie był to najgorszy sposób na spędzanie wolnego czasu - w Norze działo się wiele i zawsze znajdowało się coś ciekawego na co można było popatrzeć. Tym razem był to śmigłowiec, nieudolnie zasłonięty zbyt małą plandeką. Obok niego stało swoje ludzi: szatyn i długowłosy blondyn. Nie zwracali uwagi na nic innego poza helikopterem.
    - Nowy wystrój? - spytał Irlandczyk, gdy Charon wróciła na parking z jednego z bocznych pomieszczeń. Przez moment próbowała dociec, o co mu chodziło, aż jej wzrok zatrzymał się na latającej machinie.
    - A, to - uśmiechnęła się pod nosem. - To tylko na przechowanie. Nie mój.
    - Kto go tu przywlókł?
    - To już poufne informacje - ucięła temat i przeszła do bardziej istotnej sprawy: - Dodzwoniłam się w końcu do Strzygi.
    - I? - Craig od razu zapomniał o śmigłowcu.
    - Cytując jej słowa, byłbyś naprawdę kuszącym nabytkiem w szeregach i bardzo ładnie wyglądałbyś obok Dana, ale ma teraz na głowie poważne plany. Obiecała, że zajmie się i tobą, i Kuglarzem, i Suką w następnym tygodniu.
    Lena skończyła mówić. Zapadła chwila ciszy, przez którą dało się usłyszeć podekscytowany głos szatyna wyjaśniającego coś swojemu towarzyszowi.
    - Już? To tyle? - mężczyzna rozłożył ręce.
    - Tak - kobieta kiwnęła głową. - To naprawdę dobre wieści, nawet jeśli nie brzmią niesamowicie - zapewniła go. - O Ferze Rosie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie rzuca słów na wiatr. Jeśli powiedziała, że zajmie się Suką, to zdecydowanie to zrobi.
    Cyborg wypuścił powietrze z frustracją. Wrócił do obserwacji dwóch gości przy śmigłowcu (szatyn właśnie prawie dosłownie wypadł z kokpitu w towarzystwie puszek farby w sprayu), aż wpadło mu do głowy inne pytanie:
    - Kim jest Dan i czemu miałbym obok niego ładnie wyglądać?
    - Też cyborg - odparła krótko Lena.
    - Poważnie? - mężczyzna przeniósł na nią całą uwagę. - Jaki model?
    - Nie jestem pewna, znam się na tym tyle, ile mi opowiadałeś. Ale chyba gdzieś słyszałam nazwę ,,Stalker".
    Leprechaun momentalnie roześmiał się na głos, odchylając głowę do tyłu. Jego głos poniósł się po całym parkingu, przerywając na chwilę zamieszanie, do którego zaraz wszyscy wrócili po krótkim zerknięciu w jego stronę. Także grzebiący się przy śmigłowcu mężczyźni obejrzeli się do tyłu, ale, w przeciwieństwie do reszty, na chwilę zapomnieli o tym, co mieli robić.
    - Stalkerów nie ma - powiedział w końcu Craig. - Po prostu nie istnieją. Wytępili ich jednego po drugim, tak jak ,,nieposłusznych" Tytanów.
    Kobieta tylko wzruszyła ramionami.
    - Może się przesłyszałam - stwierdziła.
    - Albo domniemany Stalker wie co robi i zawyża sobie cenę zmyśloną historią - zauważył mężczyzna. - Jak sama mówiłaś, tacy jak ja to unikalne okazy...
    - Ja nie mogę.
    Ta krótka uwaga, która padła od kogoś zupełnie do tej pory w rozmowie nie istniejącego, przerwała zupełnie temat. Craig i Lena spojrzeli w stronę blondyna z kucykiem, teraz stojącego obok. Miał błękitne oczy, pozabliźnianą twarz i czarną skórzaną kamizelkę. Jakby tego było mało, była ponabijana ćwiekami. McReady uniósł lekko brwi. I to mi czarna skóra nie pasuje, pomyślał. Chłopak patrzył na cyborga z dziecięcą fascynacją.
    - W czymś mogę pomóc? - zapytał blondyna.
    - Co? Nie! Wszystko w porządku - odezwał się szybko. Miał ciekawy akcent, którego Irlandczyk nie potrafił rozszyfrować.
    Lena przyglądała się mu przymrużonymi oczami, jakby skądś go kojarzyła.
    - Ty jesteś... Ćwiek? - zapytała. - Ostatni raz chyba widziałam cię w masce...
    - Ach, no tak - chłopak nazwany ,,Ćwiekiem" uśmiechnął się kłopotliwie. - Długa historia. Jestem Felix! ,,Ćwiek" to pseudonim zawodowy - zwrócił się wesoło do McReady'ego.
    - Szyjesz ubrania dla punków? - zgadywał cyborg. Po chwili parsknął śmiechem i wyciągnął przyjaźnie dłoń. - Craig.
    Ćwiek uścisnął podaną rękę, krzywiąc się lekko, gdy mężczyzna zacisnął swoją.
    - A Sylve co robi? - zapytała Polka, wyglądając w bok w poszukiwaniu szatyna.
    Felix także się obejrzał. W końcu zawołał ,,Teren czysty!" i zza śmigłowca wyłoniła się rudawobrązowa czupryna. Mężczyzna, na oko koło trzydziestki, podszedł do towarzystwa, niepewnie przyglądając się Craigowi.
    - Sylve, to jest Craig - przedstawił ich sobie blondyn. - I Craig najwyraźniej jest znajomym Charon, więc nie mamy się czego bać.
    McReady uniósł pytająco brew. Sylve widząc ten gest z jakiegoś powodu się ożywił.
    - Fel, on ma ruchomą twarz! - powiedział, jakby było to niesamowite odkrycie.
    - Też mnie to zaciekawiło - chłopak uśmiechnął się, po czym uświadomił sobie, że chyba nie wypadało rozmawiać o nowym znajomym tak, jakby nie było go w pomieszczeniu.
    - Ten Francuz to Sylvain - Hel wyręczyła zafascynowanego już szatyna. Słysząc swoje imię ogarnął się szybko i uśmiechnął szeroko.
    - Jeden, jedyny Sylvain Berthier - dopełnił i ukłonił się. - Wybacz tą ostrożność, ale ostatnim razem, gdy poznawałem nową osobę bez kogoś zdolnego do obrony pod ręką - tu rzucił do Fela krótkie ,,wybacz" - to oberwałem kulką o, tutaj - wskazał na środek czoła.
    - Pewnie... - odpowiedział Craig, niezbyt przekonany tą historią. - Nie ma sprawy, nie jestem obrażony - spojrzał na Lenę. - Skąd się znacie?
    - A widzisz, ciekawie się złożyło: Felix i Sylvain pracują dla Fery - kobieta uśmiechnęła się i spojrzała na dwójkę Szczurów: - Chłopaki, Craig jest zainteresowany dołączeniem do gangu.

Sylve? Fel? Taki tam krótki poboczny wątek :P

środa, 20 lutego 2019

Od Kasumi (CD Echo) - Abordaż

        Feniks przez króciutką chwilę zwątpiła w powodzenie swojego planu, ale w tym samym momencie most zapadł się prosto na dziób statku. Błękitne światło będące Echo mignęło w stronę drugiej połowy uniesionej do góry zanim doszło do kolizji. Zaraz potem w uszy Kas wwiercił się zgrzyt ocierającego się o siebie metalu. Można by podziwiać ogrom destrukcji Hermesa jeszcze przez dobrą chwilę, ale Kasumi nie marnowała czasu. Dała sygnał Ghanowi i zeskoczyła z murku.
    Zanim dotknęła burty niemal nad powierzchnią wody, użyła mocy. Kilka sekund później zmaterializowała się z białej smugi światła już na pochylonym pokładzie. Wtedy statek ruszył się ponownie i kobieta na moment straciła równowagę. Jakiś załogant zauważył ją podnosząc się z ziemi i wyciągnął broń. Ta jednak wyrwała mu się z ręki, wzlatując samowładnie w nocne niebo. Mężczyzna spojrzał w górę zaskoczony tylko po to, by zobaczyć lecącego w jego stronę Echo. Błękitny chłopak powalił go na ziemię.
    - Jak mi poszło? - zapytał Kasumi.
    - Jeszcze się pytasz? - kobieta uśmiechnęła się, ale wtedy zauważyła kolejnych skonfundowanych pracowników biegnących w stronę mostku. - Zrób tu porządek, ja biegnę po kapitana! - zawołała.
    - Tajest! - Merkury zasalutował i jednym ruchem ręki zrzucił trójkę ludzi do wody. Potem skoczył naprzód i zniknął między kontenerami.
    Fushicho uznała, że broń Takahachiego jest w dobrych rękach. Ruszyła więc biegiem w stronę mostku. Przebiegając wzdłuż barierki przepchnęła się między dwójką ludzi, nie zastanawiając się, czy któryś z nich pracuje dla yakuzy. Nimi zajmie się później, najpierw musiała upewnić się, że nikt nie wezwie na wybrzeże wsparcia lub, co gorsza, policji.
    Wspinając się po klatce schodowej drogę zastąpił jej jakiś facet. Krzyknął do niej coś po Japońsku, ale Kas tylko wspięła się po barierkach na następne półpiętro, zupełnie nie przejmując się ostrzegawczymi wołaniami. W biegu złapała jeszcze zwój liny ratunkowej i nareszcie wpadła do sterowni. Było to półkoliste pomieszczenie z rzędem wielkich okien, paroma konsolami i sterem na środku. W środku było czworo mężczyzn, w tym kapitan. Widząc ją na chwilę się zawahali, jednak najmłodszy szybko ruszył biegiem w stronę wiszącego na ścianie telefonu alarmowego. Kasumi rozwinęła rozgrzewający się już łańcuch i celnie zamachnęła się w stronę słuchawki, rozcinając ją tuż przed dłonią marynarza.
    - Ani kroku dalej - ostrzegła.
    Kapitan cofnął się aż do okien. Feniks zaklęła widząc w jego dłoni telefon komórkowy z prawdopodobnie już wybranym numerem. Zanim jednak zdążył zadzwonić, okno po lewej pękło i niemal równocześnie tył jego głowy rozbryzgnął się krwawymi strzępami. Trafiony celnym strzałem Ghana mężczyzna upadł na podłogę w odłamkach szła, w akompaniamencie przerażonych wrzasków. Kas syknęła, domyślając się już, że chyba żaden z obecnych nie stanowił większego zagrożenia.
    - Mówiłam - powiedziała do reszty, starając się nadal brzmieć pewnie, jakby wszystko było zaplanowane. Zsunęła z ramienia grubą linę. - A teraz proszę o oddanie mi własnych komórek i nie stawianie oporu.
    Nie robili jej już problemów - martwy kapitan był wystarczająco przekonujący. Posadziła związanych pod zniszczonym telefonem i upewniła się, że nie mają w zasięgu związanych rąk żadnego kawałka stłuczonej szyby. Lina ratunkowa była gruba i szansa, że któryś zdążyłby ją przeciąć zanim Szczury opuszczą statek, robiąc to na dodatek na ślepo, kalecząc przy tym dłonie, była naprawdę znikoma, ale wolała nie ryzykować. W końcu sama by tak zrobiła na ich miejscu i wolała, by nikt inny jej podobnego numeru nie wykręcił.
    Gdy wróciła na główny pokład, koło jej głowy przeleciał czyjś pistolet i przykleił się do ściany za jej plecami.
    - Wybacz! - zawołał skądś Echo. Wtedy za bronią poleciał jakiś Azjata ubrany na czarno, prawdopodobnie najemny ochroniarz. Przed nim kobieta musiała już uskoczyć na bok.
    W końcu zobaczyła znajome niebieskie światełko, cofające się przed atakami teleskopowej pałki. Dlaczego po prostu go nie odepchnie jak poprzedniego?, przeszło Zili przez myśl i z niepokojem ruszyła biegiem na pomoc. Minęła dwa trupy - bez wątpienia robotę Ghana. Wtedy uświadomiła sobie, że nie słyszy już żadnych strzałów. Z wybrzeża natomiast wyły policyjne syreny. Zaczynała mieć coraz gorsze przeczucia.
    Pokład był wyczyszczony z blisko połowy ładunku i dopadła drugiego z ochroniarzy w otwartym polu. Zajęty atakowaniem Echo nie zauważył jej, aż owinęła mu wokół szyi łańcuch i przerzuciła przez ramię na ziemię. Podniosła upuszczoną pałkę, po czym ogłuszyła nią podnoszącego się na rękach mężczyznę.
    - Co się stało? - zapytała Hermesa. Chłopak tylko oparł się rękoma o kolana.
    - Nic wielkiego... tylko... zdyszałem się troszkę - wysapał. - Ciężkie te kontenery...
    - Dasz radę uciec? - Kas obejrzała się z powrotem na wybrzeże. Migające czerwono-błękitne światła bezdyskusyjnie kazały im się zmywać.
    - Mną się nie przejmuj - zapewnił ją chłopak. - Chyba powinniśmy poszukać twojego morderczego kumpla...
    Kobieta rozejrzała się z powrotem wzdłuż murku .
    - Tak, powinniśmy - stwierdziła i ruszyła w stronę burty. Chwilę potem biała smuga światła prześlizgnęła się między budynki dzielnicy industrialnej tuż poza zasięgiem wzroku policji. Błękitna skakała między budynkami tylko trochę spóźniona.

        Obudziło ją stukanie w szybę.
    Podniosła się gwałtownie, prawie zlatując z łóżka. Rozejrzała się po pomieszczeniu nieprzytomnie, przez moment zastanawiając się gdzie jest i jak tutaj trafiła. To nie był jej pokój. W tym były dwa piętrowe łóżka (na jednym z górnych właśnie siedziała) oraz ściany w kolorze pastelowej żółci. No i ten miał okno, za którym widać było kolejny blok mieszkalny i niebieskie oczy Echo patrzącego do środka do góry nogami. Chłopak pomachał do Kas i ponownie zastukał w szybę.
    Kobieta przetarła oczy, przypominając sobie wszystko. Była w jednym z pustych mieszkań należących do Fery - jedna z mniejszych, mało ważnych kryjówek, służących czasem jako bazy wypadowe. Ghan ją tu pokierował przez telefon ostatniej nocy, by miała gdzie przespać kilka godzin. Bardziej przytomna, Feniks podeszła na czworakach do krańca łóżka przy oknie i otworzyła je Hermesowi. Wskoczył do środka, od razu siadając na suficie po turecku.
    - Dzień dobry! - przywitał się wesoło. Nie było po nim widać nawet śladu wczorajszego zmęczenia. - Słonko wstało, czas wracać do Elizjum.
    Kasumi usiadła na krawędzi łóżka ziewając.
    - Chyba tak - mruknęła. - Gdzie ty w ogóle byłeś całą noc?
    - To tu, to tam... - wzruszył ramionami. - Ogólnie pilnowałem, czy nikt nie podłapał naszego tropu i czy Kuan wrócił do domu.
    - Kto?
    - Kuan Thai. Nie tak ma na imię twój kolega-snajper? Fera tak mi go przedstawiła.
    - Och... - kobieta zamrugała kilka razy. No tak. W końcu ludzie poza przezwiskami miewają także normalne imiona. Czy naprawdę przez dwa dni myślała, że ,,Godoghan" to imię?
    Chyba za krótko spałam, uznała w myślach i zeskoczyła na podłogę. Wzięła swoje dresy, które rzuciła razem z kurtką na dolne łóżko zanim sama padła bezwładnie na górne.
    - Widzę, że czujesz się o wiele lepiej ode mnie - rzuciła do Echo wsuwając stopy do nogawek. - A to nie ja rzucałam kontenerami...
    Merkury zmrużył oczy skonfundowany.
    - Też nimi nie rzucałem - odpowiedział. Po chwili otworzył oczy szerzej. - Aaa, chodzi ci o mój wczorajszy stan?
    - Wyglądałeś... niepokojąco - przyznała Zila patrząc w górę. Nadal dziwiło ją w jak dobrej formie i nastroju był Hermes. Ona miała za sobą kilka godzin snu i nadal nie czuła się wypoczęta, a on pomimo przemęczenia przez całą noc pilnował sytuacji w okolicy. I tylko lekceważąco machnął na to wszystko ręką:
    - To norma. Nawet ja mam swoje ograniczenia. Zawalenie mostu to nie byle co...
    Kasumi uniosła jedną brew w niemym ,,No co ty nie powiesz?" i udała się do kuchni z kurtką pod pachą.
    Zajrzała do lodówki, nie spodziewając się ujrzeć tam cudów i miała rację: była pusta. W całym mieszkaniu nie znalazła nawet śladu bytności innych Szczurów. Najwyraźniej rzadko, jeśli w ogóle z niego korzystano. Może istniał jakiś ranking ulubionych miejscówek, o którym nie wiedziała i to znajdowało się na szarym końcu? Fel i Sylve pewnie chętnie by się czymś takim zajęli. Westchnęła cicho. Może jak się pospieszy, to jeszcze załapie się na jakieś śniadanie w bazie. Erro i siostry jadały późno. Czasem zazdrościła ludziom umiejącym zmarnować tę godzinę więcej na sen...
    - Hej! - zawołał nagle z sufitu Echo gdy sięgała do jednego z pięciu zamków na drzwiach. - Nie chcesz zerknąć na poranne wiadomości? Dzisiejsze newsy mogą ci się spodobać...
    Zila obejrzała się przez ramię na zwieszony w kuchni mały telewizor. Wzruszyła ramionami i poszła szukać pilota. Gdy przełączała między stacjami kilka razy zobaczyła ten sam widok z innych perspektyw: zniszczony zwodzony most, z jedną połową nadal wzniesioną ku górze, i zablokowany pod nim statek transportowy. Bezwiednie uśmiechnęła się pod nosem widząc gdzieś migawkę o możliwej działalności terrorystycznej rozwijającej się w mieście i możliwość powiązań między mostem, a kilkoma poprzednimi incydentami w Elizjum.
    - Chyba nam się udało - stwierdziła zadowolona. Hermes, pomimo swoich oporów przed niszczeniem czegokolwiek, również wyglądał na dumnego z siebie.
    Po namyśle Japonka wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Feliksa licząc, że chłopak już nie spał. Odebrał niemal natychmiast:
    - Dodzwoniłeś się do głównej bazy operacyjnej Szczurów, w czym mogę pomóc?
    - Fera jest gdzieś obok? - zapytała z miejsca kobieta.
    - O, cześć Kas! Fera chyba jest w kuchni...
    - Powiedz jej, żeby włączyła wiadomości.
    - Oooho, czyżby coś nas ominęło?
    - I to nie byle co - zapewniła go Feniks. - Sylve będzie z nas dumny - tu uśmiechnęła się do zadowolonego Echo.

wtorek, 19 lutego 2019

Od Rasko - Stając na drodze taranowi

        Był spokojny, aczkolwiek nieco chłodny wieczór w Megalopolis, gdy dwójka mutantek wróciła do zwycięsko do bazy w Elizjum, pewien atencjonalny Francuz rozpoczynał ze swoim kumplem ozdabianie skradzionego śmigłowca, w Shangri-la walił się most, a Raskolnikow czekał zdenerwowany przy pancernej limuzynie.
    Czuł na sobie wzrok Antoszki, opartego kilka metrów dalej o ścianę magazynu, i na upór go ignorował. Nie tylko dlatego, że cwaniacki błysk zielonych oczu sprawiał, iż w Ilji coś miękło... ale racja, głównie z tego powodu. Ze wszystkich ludzi, jakich Kuglarz mógł do tej roboty wybrać, wziął akurat Antona. Oczywiście był to wybór zupełnie nieświadomy. Rasko nigdy nikomu się nie przyznał, że pociągają go mężczyźni, ani tym bardziej, że wśród tych gburów i półgłówków z którymi pracował był jeden jedyny koleś, który faktycznie przyciągnął jego uwagę. Anton był inny, bo traktował starszego o rok mutanta jak wszystkich innych - jak kolegę po fachu. Ba, często preferował jego towarzystwo ponad kompanią reszty. To, że był przy tym atrakcyjnym facetem było tylko przyjemnym dodatkiem. Ale przez okrutną rzeczywistość wszystko to działało na Rasko odwrotnie niż powinno. W tej rzeczywistości Anton był nieosiągalny. Ponadto, w komplecie ze zniewalającym uśmiechem i sylwetką zawodowego pływaka miał także narzeczoną. Życie bywało po prostu podłe.
    Obecność Antona była bardziej niż dekoncentrująca. Do stresu podbudowywanego czekaniem na Sukę dołączyła niepewność o bezpieczeństwo nie jednej, a dwóch osób. Ilja wiedział, że będzie działał o wiele bardziej trzeźwo jeśli zapomni o jego obecności. Dlatego skupiał całą swoją uwagę na zaciskanym w dłoni w kieszeni płaszcza rublu - pamiątce jeszcze z sierocińca - bo tylko to pomagało mu trzymać nerwy na wodzy. Czuł w palcach stop metali, jego konstrukcję i miękkość. W porównaniu do o wiele więcej wartego euro był  n i c z y m, Raskolnikow czuł to lepiej niż ktokolwiek. Moneta była jak idiotyczne marzenia Kuglarza o wysokiej pozycji w przestępczym świecie Megalopolis: giętka i słaba w porównaniu do innych. Gawaryłow miał wielkie ambicje, ale jego gang był niczym obok pozostałych graczy na planszy Czterech Miast. Ba! nie był nawet najsilniejszym wśród  r o s y j s k i c h  organizacji. Dowodził tego fakt, że właśnie czekali na rozmowę z Ksenią ,,Suką" Nawaricz i pozwalali jej się od tak spóźniać. To ona tu dyktowała warunki, a Kuglarz z naiwnością dziecka myślał, iż jest inaczej. Obnosił się ze swoją władzą jak Strzyga, chociaż do jej poziomu brakowało mu co najmniej kilkunastu wyszkolonych szaleńców gotowych na wszystko. Co gorsza, Nawaricz wiedziała, że Jurij Gawaryłow jest zapatrzonym w siebie idiotą. Świadomość tego tym bardziej Ilję martwiła. Gdyby nie kontrakt i brak jakiejkolwiek innej osoby, do której mógłby się zwrócić po wsparcie, pewnie dawno temu spróbowałby się wkupić w łaski Suki. A gdyby był odważniejszy, to może nawet rzuciłby to wszystko w cholerę i zaczął żyć jak normalny człowiek.
    Niech cię szlag, Piotr, pomyślał, tak jak zawsze, gdy zaczynał się zastanawiać, co w ogóle robi w kryminalnym półświatku.
    Anton warknął zirytowany, dalej trzymając wzrok na otwartej bramie, w której lada chwila miała się pokazać Suka i jej ludzie. Rasko powstrzymał się od odruchowego spojrzenia w jego stronę, dalej wbijając wzrok w ziemię między czubkami butów. Za sobą miał chłodną karoserię, przed sobą budynek prawie w całości z blachy i metalowych wzmocnień - na tym zawiesił swój szósty zmysł, swoje ,,wyczucie".
    - Ilja - zagaił w końcu (o zgrozo) Antoszka. - Wiesz może, kiedy jaśnie pani zamierza nas zaszczycić swoją obecnością?
    Nie wiem, skąd mam, kurwa, wiedzieć?
    Tylko pokręcił głową na boki w odpowiedzi, wzruszając przy tym ramionami. Anton westchnął i dał na migi znać do przyciemnianej szyby, że nadal nikogo nie ma. Rasko nie mógł dojrzeć siedzącego w środku Kuglarza. I może nawet dobrze, bo mógłby przypadkiem powiedzieć mu na głos, co myśli o spotkaniu z Suką na  j e j  warunkach.
    Nagle Anton ożywił się i zapukał w szybę. Ilja słysząc ten sygnał gwałtownie przeniósł wzrok ze swoich butów na bramę. Na plac wjechały dwa nieoznakowane samochody. Ten sam model, oba czarne i wyglądające, jakby mogły w rozpędzie mogły staranować blokadę policyjną. Anton dał niewidocznym kierowcom znak, by nie zastawiali bramy, co w pierwszej kolejności chcieli zrobić. Po chwili wahania zaparkowali nieco dalej.
    Kuglarz wyszedł z limuzyny na równi z Suką. Miał na sobie sportowy garnitur z ciemną koszulą. Wcześniej tego dnia przydługie rudawe włosy spiął z tyłu głowy, a brodę krótko przyciął. Nie wyglądał na zadowolonego.
    - Sprowadziłaś wsparcie antyterrorystyczne w drugim samochodzie? - rzucił kpiąco do blondynki samotnie idącej w ich stronę. - Nie wiedziałem, że aż tak się boisz dwójki bezbronnych ochroniarzy i kierowcy.
    Ksenia skrzywiła się tak, jak tylko ona potrafiła. Miała jasne włosy ścięte ukośnie do połowy szyi, białą marynarkę, pasujące do niej spodnie i buty oraz różową koszulę. W całej tej jasności w oczy rzucała się krwistoczerwona szminka. Raskolnikowa zastanowiło, dlaczego nikt nie wysiadł z samochodu razem z nią, jakby przyszła na spotkanie bez jakiejkolwiek ochrony (co dla kogoś o jej inteligencji było nie do pomyślenia). Wtedy jednak z drugiego samochodu wysiadł ktoś, kogo nie spodziewał się tu ani Kuglarz, ani Rasko, ani Anton, ani nawet siedzący za kierownicą limuzyny pan Aleksander. Nawaricz zawsze brała sobie swoje bezpieczeństwo do serca, to wszyscy wiedzieli, ale widoku potężnie zbudowanego cyborga nikt się nie spodziewał. Wysiadając nawet nie rzucał się tak strasznie w oczy, bo miał na sobie jeansy i skórzaną kurtkę, jednak gdy ruszył w stronę limuzyny Ilja momentalnie rozpoznał matowy odblask ulicznych latarni na metalowej czaszce i odsłoniętej klatce piersiowej, chociaż nigdy wcześniej nie widział wojskowego cyborga na własne oczy. Zielone wizjery, co ciekawe, mrugające z częstotliwością mrugnięć normalnego człowieka, dało się dostrzec z daleka. Gdy podszedł bliżej i stanął za Ksenią, zakładając ręce na szerokiej piersi, Rosjanin dostrzegł więcej szczegółów: prawie ludzkie rysy twarzy, złote zdobienia i grawer na przedramieniu przedstawiający łeb jakiegoś dzikiego kota.
    - Co to ma znaczyć? - zapytał grobowym tonem Kuglarz, mierząc cyborga nieufnym spojrzeniem. Mężczyzna zniósł to bez najmniejszego poruszenia.
    Suka uśmiechnęła się pobłażliwie.
    - Powiedziałeś, że mogę ze sobą wziąć maksymalnie dwójkę ochroniarzy - odpowiedziała z tryumfem. - Wzięłam jednego, który mi w zupełności wystarczy.
    - To żywy czołg, nie człowiek - zarzucił jej Gawaryłow.
    - A to na pewno są zupełnie bezbronni chłopcy - Ksenia sugestywnie spojrzała na Antona, a potem Ilję. Nie spuścił wzroku. Czekał, aż ona pierwsza to zrobi. W końcu przeniosła go z powrotem na Jurija. - Myślisz, że jestem głupia, czy naiwna?
    Kuglarz przez moment, ku niebywałej satysfakcji Ilji, przełykał gorzko to małe zwycięstwo Suki, wygrywającej z nim w negocjacjach jeszcze zanim się zaczęły. Jednakże już chwilę potem uśmiechnął się paskudnie i ukłonił lekko, wskazując drzwi do magazynu.
    - Może więc przejdźmy do interesów? - zaproponował.
    - W końcu gadasz z sensem - odparła Suka i machnęła ręką na cyborga. Ruszyła przodem, zupełnie nie obawiając się zostawiania Jurija za plecami, ani wchodzenia jako pierwsza do ciemnego magazynu. Kto by się czegokolwiek bał, mając ze sobą takiego ochroniarza? Cyborg mijając Rasko spojrzał na niego podejrzliwie, ale tylko przez kilka sekund. Rosjanin natomiast trzymał na nim wzrok przez cały czas. Czuł swoim dodatkowym zmysłem poruszającą się metalową powłokę i mechanizmy kończyn. I doskonale wiedział, że nie będzie w stanie tej masy metalu zatrzymać, jeśli się rozpędzi w jego stronę.
    Anton odpalił bezpieczniki i pomieszczenie wielkości garażu rozjaśniły świetlówki. Na środku stały trzy samochody przykryte plandekami, które od razu ściągnęły uwagę Suki. Ilja stanął przy drzwiach, mając na oku tylne wyjście, którego pilnował Anton. Było to trudne przy cyborgu stojącym zaledwie kilka metrów dalej, mającym oko na  n i e g o. Kuglarz podszedł do pierwszego samochodu dumnie wyprostowany i zarzucił materiał z maski na dach, odsłaniając czerwoną sportową Teslę.
    - Trzy sztuki - powiedział, dla dowodu pokazując następne dwa pojazdy. - W pełni elektryczne, prosto z wytwórni. Nikt przy nich nie grzebał.
    Ksenia przejechała palcem po czerwonej masce, jakby bała się jej dotknąć całą dłonią. Na jej ustach igrał lekki uśmiech należący do kogoś, kto właśnie oglądał coś wartego jego uwagi. Nawaricz lubiła handlować motoryzacją. Widać po niej było, że czuła się w tym temacie swojsko. Tym bardziej głupim by było próbować ją oszukać podrobionymi samochodami. Ilja zerknął kątem oka na Kuglarza. I tak ci karze podnieść maskę, pomyślał. A wtedy twój cały plan runie i będziemy mieli na głowie wściekłą Sukę oraz jej żywy taran w kształcie człowieka.
    Kobieta jednak nadal nie proponowała spojrzenia na silnik, co zaczynało Rasko niepokoić. Nie wiedział czemu. Po prostu coś mu mówiło, że powinien się teraz martwić o własne bezpieczeństwo. Posłał ostrzegawcze spojrzenie Antonowi, ale zignorował je tak samo, jak robił to Jurij. Ilji pozostało kląć w myślach i obracać w kieszeni pamiątkowego rubla.
    - No proszę - powiedziała w końcu Suka. - W końcu coś ładnego... czy to aby na pewno zdobycz tego samego Gawaryłowa jakiego znam?
    Jurij tylko wzruszył ramionami ze sztucznym uśmiechem.
    - Przyznam, nie spodziewałam się po tobie czegoś takiego - kontynuowała.
    - Najwyraźniej nie znasz się na ludziach tak dobrze jak myślałaś - stwierdził zadowolony Kuglarz. - Ten stary pies ma jeszcze sporo sztuczek w zanadrzu.
    - Och, w to nie wątpię - uznała, po czym odwróciła się plecami do Gawaryłowa... i spojrzała Raskolnikowi w oczy.
    W tamtym momencie był już pewien, że coś jest nie tak. Nawet Kuglarz w końcu się zorientował.
    - Nigdy wcześniej cię nie widziałam - zaczęła rozmowę, jakby Gawaryłowa nie było w pomieszczeniu. - Jak się nazywasz?
    Ilja milczał, starając się nie pokazać po sobie zdenerwowania. Ksenia uniosła ręce do góry, opierając się pupą o samochód za sobą.
    - Jaaasssne, to tajemnica. Żaden idiota nie wyśpiewałby o sobie wszystkiego jak na spowiedzi - zgodziła się z wewnętrznym przekonaniem Rasko. - Po prostu jestem ciekawa nowych twarzy. Zwłaszcza, jeśli to twarze stare, które ktoś uparcie ukrywa przed wzrokiem konkurencji... kim jesteś, że ten stary głupiec tak starannie ukrywa twoje dane osobowe?
    Gawaryłow odchrząknął głośno. Blondynka połowicznie obróciła się w pasie w jego stronę, darząc znudzonym wręcz spojrzeniem.
    - Nie chciałbym ci przerywać flirtowania z moją ochroną - powiedział siląc się na kpiący ton - ale mam tu trzy sprawne wozy i niedobity targ.
    - Ależ zaraz się tym zajmiemy, Juriju - zapewniła go kobieta. - Chciałam tylko coś sprawdzić.
    I wtedy sprawnym szarpnięciem ręki rzuciła czymś w stronę Ilji. Nie zdążył zauważyć, co to takiego, ale wyczuł, że było z metalu i jego instynkt zadziałał natychmiast. Odruchowo uniósł do góry rękę, odpychając pocisk w bok...
    Zupełnie niegroźne wieczne pióro uderzyło z cichym stuknięciem w blaszaną ścianę i spadło na podłogę. Ilja spojrzał w oczy Suki i zobaczył tryumfalny uśmiech.
    - No proszę... to było cwane - powiedziała. - Sprowadzić mnie na spotkanie bez jakiejkolwiek broni palnej do wypełnionego ciężkimi, METALOWYMI narzędziami garażu razem z MUTANTEM mogącym mnie nimi zabić w każdej chwili. Będę musiała dać mojemu informatorowi podwyżkę.
    Do Raskolnikowa powoli docierało, co właściwie Nawaricz powiedziała. Razem z tym wyczuł, jak jej cyborg zaciska i rozprostowuje palce. Ksenia znowu obejrzała się na Gawaryłowa.
    - Ładnie tak mnie oszukiwać? I jeszcze zasadzać się na moje życie? - zapytała, nadal uśmiechając się niepokojąco.
    - Zasadzać...? Nikt się, do cholery, na nikogo nie zasadzał! - odpowiedział.
    - A jednak ochrona wedle umowy miała być bezbronna.
    - Powiedziała shlyukha z metalowym kolosem u boku.
    - Ja przynajmniej nie miałam czelności kryć się z tym, kim jest mój bodyguard, ublyudoku - Suka wstała i ruszyła w stronę drzwi, przed którymi stał Rasko. - A skoro już o tym mowa, panie McReady?
    Metalowa ręka złapała go za poły płaszcza i bez większego wysiłku cisnęła nim w samochód. Ilja sapnął czując boleśnie drogą karoserię na wysokości krzyża. Łokciem przypadkiem wybił szybę okna. Zsunął się na ziemię, obserwując odchodzącą kobietę.
    - Zajmij się Kuglarzem - rzuciła na odchodnym do cyborga. Ten zamarł w pół kroku.
    - Tego nie było w umowie - zaprotestował.
    - Teraz już jest - Ksenia założyła ręce na piersi. - Zamierzasz się dalej kłócić, czy może od razu przejdziemy do wyjaśniania twoich problemów z prawem na najbliższym posterunku? Chyba nie chciałbyś się tak szybko wyprowadzać...
    Raskolnikow mimo poważniejszych zmartwień zmarszczył brwi. Czy ona właśnie zaszantażowała o głowę wyższego i prawie dwa razy szerszego w barach cyborga?
    Długo jednak się nad tym nie zastanawiał. Wstając z ziemi już widział, jak metalowy ochroniarz zaciska bezsilnie pięści i rusza w jego stronę. Nie, nie jego - utkwił wzrok w Kuglarzu, jakby Ilji w ogóle nie było. Rasko nie musiał Gawaryłowa przekonywać, by udał się do drugiego wyjścia. Anton ruszył zaraz za nim. Trzeciemu z Rosjan zostało tylko powstrzymać idący ich śladem taran na dwóch nogach. W końcu z całej trójki to on miał największe szanse przeżycia.
    Podobno.
    Nie mając lepszego pomysłu, jak zwrócić na siebie uwagę McReady'ego, Rasko po prostu chwycił leżący na ziemi śrubokręt i cisnął nim w stronę drzwi. Ostry koniec trafił mężczyznę w ramię, rozciął skórzaną kurtkę i odbił się rykoszetem. Ochroniarz zatrzymał się z ręką na klamce. Spojrzał powoli na wyrwaną w sztucznej skórze dziurę, a potem na Ilję.
    - Rozerwałeś mi kurtkę - powiedział tonem wyrażającym oczywistość, ale równocześnie brzmiącym jak złowróżbna zapowiedź.
    Cóż, przynajmniej zadziałało. Kurtka najwyraźniej była dla cyborga cenniejsza od martwego Kuglarza, bowiem zwrócił się już całkiem do mutanta.
    - Dobra, młody, nie mam do ciebie żadnej urazy - mówił idąc w jego stronę. - Ale jestem w kiepskiej sytuacji finansowej, ty mi właśnie zniszczyłeś kurtkę, a ta cholerna baba najwyraźniej ciebie też nie lubi. Więc stłukę cię, ale tylko na pokaz, żeby dała mi spokój, zgoda?
    Raskolnikowa jakoś wcale oferta McReady'ego nie przekonała, nawet jeśli przedstawił ją naprawdę zapraszającym, przyjacielskim tonem. Chyba tym bardziej go to wystraszyło. Rosjanin nagle się zorientował, że nie ma pojęcia, co zrobić dalej. Odwrócił uwagę czołgu od Gawaryłowa. Teraz może wypadałoby zająć go na kilka minut i uciec licząc, że limuzyna nadal czeka w pobliżu.
    Metalowa pięść zamachnęła się w jego stronę szybciej, niż się tego spodziewał. Odsunął się w tył, próbując odepchnąć ją od siebie. Całkowite wytrącenie z równowagi o wiele większego mężczyzny było dla niego niemożliwe, ale przynajmniej był w stanie zmienić trajektorię ciosu. Z dwoma następnymi zrobił to samo, aż w końcu McReady zorientował się, że coś jest nie tak.
    - Daj. Się. TRAFIĆ - rzucił między następnymi ciosami.
    Rasko czując, że zbliża się w stronę ściany odepchnął następny atak tak, by trafił w grubą blachę za nim. Fragment aż wysunął się z całości, od czego sufit zadygotał niebezpiecznie. Ilja zacisnął metal szczelniej wokół dłoni cyborga i wykorzystał chwilę, prześlizgując się pod jego ramieniem z powrotem na otwarte pole. Cyborg wyrwał rękę, starając się przy okazji nie zrzucić całej ściany... i ku zaskoczeniu chłopaka zaśmiał się pod nosem.
    - W końcu coś ciekawego... - stwierdził i zauważył, że Rosjanin ruszył biegiem w stronę głównych drzwi. - HEJ! - zaprotestował. Zaraz po tym Rasko prawie trafiła rzucona opona. - Jeszcze z tobą nie skończyłem!
    Opona walnęła gdzieś za nim w blachę. Wibracje poniosły się przez całe pomieszczenie. Wtedy mutant wpadł na pewien pomysł. Szybko prześledził wzrokiem łączenia w dachu niedaleko fragmentu ściany z dziurą po pięści cyborga. Zaczął się cofać w stronę drugiego wejścia, tego za samochodami.
    - Czyżby? - odpowiedział głośno. - Potrafisz coś więcej?
    McReady ruszył w jego stronę. Rasko pobiegł w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą wysuniętą blachę. W jednej chwili trafiła mężczyznę w plecy razem z zapadającym się z jednej strony dachem. Zanim zdążył się wygrzebać, Ilja już biegł ulicą wybierając numer do Kuglarza.

        Nie czekali daleko - Aleksander wjechał do bocznej uliczki i wyłączył silnik. Uruchomił go ponownie gdy tylko Rasko wypadł zza rogu. Anton otworzył mu drzwi i chwilę potem oddalali się od przeklętego garażu. Chłopakowi chwilę zajęło zanim złapał oddech.
    - Gdzie Suka? - wydusił w końcu.
    - Odjechała - Kuglarz wyglądał podejrzliwie na ulicę. - Chyba była przekonana, że jej metalowy chłoptaś załatwi sprawę...
    - Nie jej - poprawił go Ilja odkaszlując.
    - Co to znaczy ,,nie jej"? - Jurij zmarszczył brwi.
    - Nie pracuje dla niej - wyjaśnił Raskolnikow. - Zanim go za tobą posłała, musiała go ,,przekonać" do współpracy. Mówiła coś o problemach prawnych i wyprowadzce... groziła posterunkiem.
    - Czyli nie będzie nas ścigał? - upewnił się jego szef.
    - Patrząc po jego podejściu, raczej sobie odpuści, gdy już wyjdzie z tego magazynu...
    Gawaryłow odetchnął z ulgą. Rasko jednak nadal nie czuł się bezpiecznie. Podobnie Anton, który wypowiedział na głos to, co wszyscy mieli na myśli:
    - Ale Suka nie. Mamy kłopoty, szefie. I sami ich nie rozwiążemy.
    Jurij zmroził go wzrokiem.
    - ,,Nie rozwiążemy"? - powtórzył. - Nie jestem bezradnym dzieckiem! Mamy swoich ludzi. Jak Suka chce wojny, to ją będzie miała.
    - Nie wygramy tej wojny - warknął Ilja, nie wytrzymując.
    Kuglarz aż się zdziwił słysząc tak agresywny ton z ust najcichszego i najbardziej zamkniętego w sobie człowieka jakiego kiedykolwiek zatrudnił. Anton czując, że w końcu mają okazję, by przemówić staremu do rozumu, szybko poparł mutanta:
    - Suka ma więcej możliwości od nas. Ma pieniądze i wspólników, a my do tej pory tylko sobie wrogów narobiliśmy. Musimy znaleźć kogoś, kto wygra tę wojnę za nas.
    - I co jeszcze, schować się pod czyimś pantoflem? - Jurij skrzywił się, powoli zauważając, że młodsi mają rację.
    - Jeśli tego wymaga przetrwanie... - stwierdził Anton.
    Nastąpiło parę minut ciszy. Wkrótce potem o szyby zaczęły bębnić krople deszczu. Siedzący za kierownicą Aleksander włączył radio. Gawaryłow sapnął pod nosem jeszcze parę razy, przetrząsając w myślach ,,za i przeciw" propozycji Antona. Ten zerkał co jakiś czas w jego stronę, a Rasko po prostu przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu. Zaczynał na nowo odczuwać skutki zderzenia z samochodem. Nie był pewien, czy jutro w ogóle będzie miał siłę podnieść się z łóżka.
    - Macie rację - powiedział w końcu Kuglarz.
    Obu mężczyzn spojrzało na niego z mieszaniną ulgi i zaskoczenia, że Jurij Siemienowicz Gawaryłow się z nimi zgodził w jakiejś sprawie.
    - Jest jedno ,,ale" - dodał. - Nie zamierzam się kryć pod byle jakim pantoflem.