niedziela, 20 stycznia 2019

Od Pandory (CD Corazon) - Dwie mutantki, sześć karabinów i zero oporu

        - Więc podsumowując: potrafisz sprawiać, że ludzie wokół ciebie widzą pięć osób zamiast jednej?
    Corazon skinęła krótko głową. Na jej ustach pomimo niedawnej strzelaniny widniał uśmiech, utrzymujący Pandorę w przekonaniu, że trafiła na człowieka swojego rodzaju. Cóż, może nie do końca. Ostatecznie Hiszpanka zaoponowała przed spacerem ruchliwą ulicą, wskazując przy tym na swój strój i wiszący na pasku karabinek. Erro jej zmartwień opinią publiczną nie podzielała w żadnym stopniu, ale tylko wzruszyła ramionami i obrała inną, bardziej dyskretną drogę. Nie mniej nadal była przekonana, iż szybko tą kobietę polubi, nawet jeśli wizja podpuszczania dronów policyjnych nie wydawała się Corze zabawna.
    - To by sporo wyjaśniało - stwierdziła z lekkim uśmiechem Pandora. - Odgłosy strzelaniny w szybie windy brzmiały tak, jakby Japończycy stanęli przeciwko przewadze liczebnej...
    - Amatorzy - prychnęła Espejo. - Nie wiedzą co to prawdziwa przewaga liczebna.
    - Wiesz, z ich perspektywy piątka zbrojnych, posiadających lepszą broń, mogła wyglądać bardziej przerażająco niż ci się wydaje - zauważyła Brazylijka.
    Rael tylko parsknęła śmiechem w odpowiedzi.
    Erro zastanawiała się, czy nie powinna dać Ferze znać, że jej ,,hiszpański oddział najemników" okazał się w rzeczywistości jedną przeszkoloną mutantką, ale ostatecznie uznała, iż tylko popsułaby w ten sposób niespodziankę. Nikt się nie powinien o nią martwić, w końcu Strzyga dobrze znała jej możliwości i doskonale wiedziała jak trudno Wendigo ukatrupić. Nie musiała jej dawać znaków życia. Za to jak wieczorem wróci w towarzystwie Espejo, mile zaskoczy ją i pozostałych.
    - Gdzie idziemy? - zainteresowała się w końcu Corazon, rozglądając się po pustej alejce między blokami mieszkalnymi.
    - Szukam dobrego odludnego miejsca, gdzie pojedynczy wystrzał nie narobi zamieszania.
    Kobieta spojrzała na nią podejrzliwie.
    - Żartuję - uspokoiła ją szybko Erro, po czym wyciągnęła swój pistolet kierując lufę do góry i pomachała nim lekko. - Mam tłumik.
    Rael uderzyła ją w bark, najwyraźniej nie podzielając poczucia humoru nowej znajomej. Nawet trochę zabolało, ale widać było, że Corazon nie była na poważnie zła.
    - Nie wiesz, że nie powinno się straszyć dezertera-najemnika podobnymi podtekstami? - zapytała z uśmiechem.
    - Hej, nie jesteś pierwszym dezerterem-najemnikiem z jakim rozmawiam - zapewniła ją Pandora. - Przynajmniej jednego na pewno dzisiaj poznasz. Poza mną, oczywiście.
    - To znaczy... teraz idziemy do twoich szczurzych znajomych?
    - Nie. To wieczorem.
    - Okej... - kobieta znowu się rozejrzała, próbując określić w jakiej części Edenu się znajdowała. - Czego więc szukamy w zaułkach miasta?
    - Ja idę do pracy - wyjaśniła Wendigo. - Ty idziesz ze mną, bo spuszczanie z ciebie oka teraz byłoby skrajnie nieodpowiedzialne. Wiesz, ,,nie znam cię" i te sprawy...
    - Powiedziała kobieta maszerująca przed obcą osobą uzbrojoną w sprawną, szybkostrzelną broń.
    - Mój brak lęku przed postrzałem w tył głowy to inna sprawa - Erro machnęła niedbale ręką. - Wolę nie podawać ci adresu do tajnej kryjówki i puścić wolno. Cholera wie, co ze sobą przywleczesz.
    - Całkiem zrozumiałe - zgodziła się Hiszpanka. - Ale nadal nie wyjaśnia, czemu po prostu mnie od razu tam nie zaprowadzisz.
    - Już ci mówiłam: mam tu robotę do wykonania. To, że przy okazji musiałam złapać ciebie nie znaczy, że odpuszczę sobie polowanie.
    - ,,Polowanie"?
    - Od wczoraj siedzę w Edenie i wykańczam handlarzy yakuzy - wyjaśniła krótko Brazylijka. - A skoro już cię znalazłam, to możesz mi pomóc. Proste, prawda?
    Corazon westchnęła tylko domyślając się już, że nie ma większego wyboru.
    Jaką minutę później Erro w końcu się zatrzymała. Znajdowały się na małym placyku za, jak wskazywały oznaczenia, jakąś hurtownią używanej odzieży. Te ciuchy muszą ciekawie pachnieć, pomyślała Wendigo, uśmiechając się pod nosem. Oczywiście sklep był sposobem na przemyt narkotyków. Co ciekawe, Pandora pamiętała to miejsce - było na jej liście placówek podejrzanych o handel UNK32-1, ale gdy samodzielnie sprawdziła zawartość dostaw, zostawiła pracowników w spokoju. W końcu to były tylko narkotyki, a wymierzanie sprawiedliwości dealerom nie leżało w jej obowiązkach. Aż do dzisiaj. Ciekawe, czy ją pamiętali...
    Miejsce strategicznie było idealne do zasadzki. Na plac dało się wjechać tylko przez tunel w budynku mieszkalnym, więc odcięcie drogi ucieczki było dziecinnie proste. Dodatkowo łatwo dało się ukryć przed ochroną sprawdzającą teren (o ile jej nie wzmocnili) - wystarczyło się wspiąć po schodach pożarowych na dach i przeczekać krótką inspekcję. Pinheiro mimo wszystko liczyła w duchu, że minęło wystarczająco dużo czasu od jej wizyty tutaj, by ochrona z powrotem się rozleniwiła. W końcu chyba dała im wyraźnie znać, że nie interesuje ją ten szajs, którym handlują. Mówiła wtedy szczerą prawdę, czemu mieliby jej nie uwierzyć?
    W sumie... chyba mieli ku temu wszelkie powody.
    - Dobra, czego mam się spodziewać? - zapytała Corazon. Jedno Pandora musiała jej teraz przyznać: kobieta była chętna do współpracy. Rozglądała się po placu, oceniając taktycznym okiem pole do popisu.
    - Prawdopodobnie sporego vana oznaczonego logiem hurtowni - Brazylijka kiwnęła głową w stronę metalowych drzwi. - Zatrzyma się i ze środka wysiądzie dwójka ludzi. Wtedy z hurtowni wyjdzie kilka osób uzbrojonych w pistolety i pobieżnie sprawdzi teren. Naszym zadaniem jest wyłącznie wyeliminowanie ludzi powiązanych z yakuzą. Najpierw z tej grupy, potem ze środka. Mamy po prostu dać którejś z tych japońskich szych znak, że handel w Edenie stanął pod znakiem zapytania.
    - Wiesz, jak wyglądają cele?
    - Tu jest problem: w życiu nie widziałam w tym miejscu Azjatów.
    Rael przez chwilę przyglądała się towarzyszce z powątpiewaniem.
    - Ty naprawdę myślałaś, że każdy pracownik yakuzy to Azjata? - zapytała.
    - Skąd miałam wiedzieć?! O yakuzie wiem tyle, że są strasznie cięci w kwestii ,,tradycji" i ufają tylko żółtym! - tłumaczyła się Pandora zakładając ręce na piersi. - Do tej pory nie byli moim problemem.
    Cora westchnęła, ale po chwili uniosła palec do góry.
    - Mam pomysł - powiedziała. - Mówiłaś, że mają przy sobie z reguły tylko broń krótką?
    - Owszem.
    - Ile mniej więcej ludzi pomaga przy rozładunku? Ilu z nich jest uzbrojonych?
    - Góra sześciu, może nawet mniej. Tylko raz ktoś ich napadł i to byłam ja.
    - Czyli na dodatek cię znają? - Hiszpanka nagle uśmiechnęła się niepokojąco. Klasnęła w dłonie. - Dobra. Oto mój plan...

        Van wtoczył się na plac zgodnie z rozkładem. Erro obserwowała z dachu jak dwoje ludzi wysiada. Potem, zupełnie według jej oczekiwań, czwórka mężczyzn sprawdziła plac i boczną alejkę, z której przyszły razem z Corazon. Kobieta nie miała zielonego pojęcia, gdzie Hiszpanka się ukryła, ale w każdym razie zrobiła to na tyle dobrze, że nikt jej nie znalazł. Brazylijka uśmiechnęła się pod nosem. Pierwsza stanowcza trudność za nimi. Reszta zależała od niej i domniemanej niezawodności Espejo.
    Po kilku minutach zaczął się rozładunek. Na placu było w sumie osiem osób, w tym pięć miało broń. Dwoje pilnowało alejki, druga para stała prawie w tunelu. Piąty pistolet należał do samego kierowcy vana. Nikt jednak nie wyglądał, jakby był przygotowany na jakikolwiek atak. I takowy nie miał jeszcze nadejść. Erro na razie chciała tylko z panami pogadać.
    Zaczęła ostrożnie, jak najciszej schodzić po schodach, a na wysokości piętra po prostu przesadziła barierkę i zeskoczyła na ziemię. Jej pojawienie się od razu ściągnęło uwagę. Kierowca zaklął - chyba ją rozpoznał - wyszarpnął broń i krzyknął na pozostałych. Obie pary odwróciły się i również wymierzyły broń w Wendigo. Kobieta uniosła ręce do góry z uśmiechem.
    - Hej, hej, hej! - zawołała wesoło. - Chyba się stęskniliście, co?
    - Czego tu szukasz?! - wypalił nieco zbyt szybko i zbyt nieskoordynowanie kierowca, biorąc na siebie tymczasowy bagaż przywództwa. - Nie handlujemy UNK! Nigdy go tu nie było i nie będzie!
    O, czyli rzeczywiście pamiętają, kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
    - Pamiętam, pamiętam - przewróciła oczami. - Nie chcę niczego z syfu, który tu sprzedajecie. Chcę pogadać.
    - Pogadać?
    - Owszem, a wy ładnie odpowiecie mi na jedno pytanie. Bo jak nie...
    Do uszu wszystkich zebranych dotarł dźwięk niemal równoczesnego przeładowania kilku karabinków. Z alejki i tunelu, ku zaskoczeniu ochroniarzy, wyszło w sumie pięć identycznie ubranych i uzbrojonych kobiet w czerwonych beretach, goglach i apaszkach naciągniętych na nos. Handlarze byli w takiej sytuacji bezradni. Spojrzeli po sobie i bez żadnej wymiany zdań zgodnie odłożyli broń na ziemię i unieśli ręce w górę. Corazon odłączyła się od pary pilnującej alejki i stanęła obok Erro. Brazylijka zatarła dłonie zadowolona.
    - Wspaniale - zaczęła. - A moje pytanie brzmi: który z was pracuje dla yakuzy?

        Sukces świętowały już w drodze do Elizjum.
    - Za owocną współpracę! - Erro wzniosła toast i wychyliła się lekko w bok, by móc stuknąć swoją butelką w butelkę Corazon. Z pozycji półleżącej (każda zajęła dla siebie całą kanapę w przedziale) nie było to za wygodne i groziło rozlaniem, ale żadna za bardzo się tym nie przejęła.
    Po przesłuchaniu handlarzy zdążyły jeszcze dorwać ich znajomych niedaleko hurtowni, którzy odpowiadali za układy z yakuzą. Jeden z nich nawet okazał się Japończykiem, co Pandora skwitowała słowami ,,A nie mówiłam?", a Rael przewróceniem oczu. Rzeczywiście pracowali dla Fujiyamy i, niestety, spotkał ich taki los, jak pozostałych. Dodając ich do ludzi Orochiego wykończonych wcześniej przez Espejo i dwóch trupów jakie Erro zostawiła za sobą wczoraj, wszystko wskazywało na to, że w przeciągu dwóch dni Szczury wysłały Triadzie Wschodniego Wiatru anonimową kartkę z Edenu z wyraźnym ostrzeżeniem. Jeśli Kasumi i Godoghanowi szło w Shangri-La równie świetnie, a ten dziwny chuderlak w pelerynie wywiązał się ze swojego zadania, yakuza powinna już zacząć węszyć za sprawcami. Jeśli oczywiście będzie miała ku temu okazję - najpierw będą musieli po sobie posprzątać, sprać krew z dywanu i wepchnąć parę trupów do szafy. A będą musieli to robić równocześnie w trzech miastach. Było więc co świętować.
    Z racji braku alkoholi w wagonie restauracyjnym - typowy przykład przepisów komunikacji międzymiejskiej rujnujących Erro zamiary - zadowoliły się napojami gazowanymi. Sprzedawca dziwnie na nie spojrzał, ale zostawiły mu napiwek, więc o nic nie pytał. Po zablokowaniu drzwi przedziału mogły się w końcu zrelaksować. Brazylijka odstawiła swoją butelkę i położyła się na kanapie całkowicie. Okna pociągowe ciągnęły się prawie do połowy sufitu, mogła więc patrzeć na niebo i sunące po nim chmury.
    - To była idealna akcja - odezwała się w końcu.
    Corazon uśmiechnęła się do niej.
    - Nie ma za co - rzuciła. - Broń psychologiczna jak zwykle zdziałała cuda.
    - Łał, co za skromność - skomentowała Pandora.
    - Co poradzę? Jestem niesamowita.
    Obie parsknęły śmiechem.
    - Z takim nastawieniem na pewno się Ferze spodobasz - stwierdziła Erro. - A Sylve to już na pewno cię polubi.
    - Tak? A kto to?
    - Taki jeden atencjonalny Francuz, który nie potrafi umrzeć.
    - Brzmi ciekawie - uznała Cora unosząc brwi. - Na kogoś powinnam uważać?
    - Daniel nie ufa nikomu, uważaj z gwałtownymi ruchami - zaczęła Wendigo, wyliczając wszystko na palcach. - Kasumi również, ale nie do takiego stopnia. Z oboma da się dogadać, ale z nią na pewno prędzej. Fera to Fera, co tu więcej mówić. Ciężko stwierdzić, w jakim będzie nastroju. Felix i ta nowa z kolorowymi włosami raczej nie zwrócą na ciebie większej uwagi, bo mają sporo roboty. Może później pod wieczór ich namówimy na chwilę przerwy. A, i uważaj na nogi - możesz się potknąć o Hiccup. To taki kulisty robot. Bardzo entuzjastyczny robot.
    Zapadła chwila ciszy.
    - Ciekawa ekipa - podsumowała w końcu Rael.
    - Zgubiłaś się, prawda?
    - Gdzieś w połowie - przyznała.
    - Spokojnie. Tylko wyglądają strasznie - zapewniła ją z uśmiechem Pandora.

sobota, 19 stycznia 2019

Siga, siga! W końcu to nie ty marnujesz czas, to czas marnuje ciebie

KiyuMiyu
Imię: Νικόλαος. Lekko przerażająco, prawda? Cóż. Może naprawi to nieco fakt, iż w bardziej ludzkim alfabecie czyta się to jako: Nikolaos. Imię łatwe, dźwięczne i z przesłaniem – pochodzi od słów nike (zwycięstwo) i laos (ludzie), czyli mniej więcej znaczyć może Ten, który zwycięża ludzi. Jakby nie patrzeć jest to najszczersza prawda. Bez oporów można też sobie skracać do Niko, Laos albo jakkolwiek inaczej, byle z sensem.
Nazwisko: Σαμαράς czyta się jako Samaras.
Pseudonim: Jeżeli w twoje ręce wpadnie buteleczka podpisana słowem, które wygląda na co najmniej magiczne zaklęcie, lepiej odłóż ją na miejsce i zapomnij o znalezisku. Zwłaszcza, jeśli słowo to wygląda jak: Ἐφιάλτης. Nikolaos bardzo lubi podpisywać swoje produkty jednym z dwóch pseudonimów. Ten akurat – Efialtes – jest mniej chwalebny. Niko dostał go po pewnym greckim zdrajcy, który przesądził o przebiegu bitwy pod Termopilami, wskazując perskim wojskom tajną ścieżkę prowadzącą na tyły greckiego obozu. Wcale nie przeszkadza mu to jednak nosić go z pewną dumą – w końcu nie każdy zasługuje na przydomek wywodzący się wprost z wielkiej historii. Zwłaszcza, że drugi przydomek Aráchni (αράχνη) oznacza po prostu pająka.
Płeć: Mężczyzna. Niestety, ku jego rozbawieniu, i tak czasami na ulicy brany jest za brzydką kobietę.
Wiek: Z zasady raczej nie podaje swojego wieku. Nie mniej nie zmienia to faktu, że ma 23 lata.
Rasa: Wygląda na człowieka. Tylko w układzie odpornościowym ma maleńkie zamieszanie.
Narodowość: Grecja
Obywatelstwo: Elizjum
Rodzina: Na upartego cała Samotraka mogłaby uchodzić za jego rodzinę. Niewielka wyspa za bardzo na północy, by stanowić ważny region turystyczny liczy sobie w końcu niecałe trzy tysiące mieszkańców. Jednakże ta właściwa, najprawdziwsza rodzina Samarasa pochodziła z kontynentu. Samotraka, chcąc nie chcąc, stała się jego domem dopiero po wypadku. Ale i tak kocha swoją ciocię, wujka i dwie kuzynki.
Miłość: Już znalazł. Prawdę mówiąc niejaka Kasandra Torosidi uważa się za prawdziwą szczęściarę. Nie Nikolaosowi oceniać czy dobrze się spisuje w roli chłopaka, ale chyba tragedii nie ma. Zresztą naprawdę się stara.
Aparycja: Aráchniemu niewiele osób wierzy, gdy przyznaje się do swojego greckiego pochodzenia. Winny temu jest fakt, że Niko zdecydowanie nie wygląda jak Grek, którego wszyscy widzą na okładkach folderów turystycznych. Jest przeraźliwie blady, żeby nie powiedzieć, że aż nienaturalnie szary. To prawdopodobnie jedyna widoczna cecha, która świadczy o jego częściowej wyjątkowości. Poza tym raczej się nie wyróżnia na tle innych indywidualności. Jest przeciętnego wzrostu i wbrew pozorom uważa to za zaletę. W końcu nie musi zbytnio kombinować, żeby spojrzeć w oczy ludziom zarówno wysokim jak i niskim. Ruch oczu jest znacznie wygodniejszy niż całej głowy. Jest też całkiem ładnie zbudowany – tak jak każdy dbający o sylwetkę mężczyzna około dwudziestego roku życia. Trudno wyobrazić sobie, że w dzieciństwie babka żartobliwie nazywała go patyczakiem. Poza tym mężczyzna nie jest wybitnie hojnie obdarzony przez naturę. Ma wysokie czoło i dość niewielki nos, a do tego wąskie usta i wargi tak blade, że niemalże zlewające się z resztą skóry. I chociaż nie wygląda karykaturalnie – ba, niektórym paniom to się nawet spodobał – raczej nie wróżyłby sobie świetlanej kariery modela. Dumą Laosa są jego włosy – ciemne u nasady i rozjaśnione w różnym stopniu na całej długości, a dodatkowo splecione w długie do pasa dredy. Takich dredów nie hoduje się w rok ani dwa. Laos zapuszcza je właściwie od podstawówki i utrzymuje, że prędzej same odpadną niż zdecyduje się je ściąć. W każdym razie stara się o nie dbać najlepiej jak potrafi, żeby maksymalnie oddalić od siebie tę wizję. Bardzo często związuje je w pierwszy lepszy artystyczny węzeł, żeby mu nie przeszkadzały. Jakby nie patrzeć są wystarczająco ciężkie, żeby czasami utrudniały mu życie. Dlatego właśnie regularnie wygala sobie boki głowy. W ten sposób jego fryzura nadal wygląda jak należy, a jemu samemu łatwiej funkcjonować. Oczy ma natomiast pospolicie szare po babce nie-Greczynce. Poza tym każde ucho zdobi przeciętnej wielkości tunel. Naprawdę jakoś specjalnie się nie wyróżnia. Nosi te same T-shity co połowa Elizjum, a na nadgarstku ma pokaźną kolekcję bransoletek. Jedynie w komunikacji zdarza mu się od czasu do czasu zastąpić jakieś angielskie słowo greckim odpowiednikiem. Nikolaos nie robi tego na złość, a z wygody. Akcent również ma mocno wyczuwalny, a elliniká jest jego pierwszym alfabetem przy zapisywaniu czegokolwiek.
Charakter: Po Pająku można spodziewać się wszystkiego. Przede wszystkim powinien być nieprzewidywalny, gwałtowny i wprost przerażający. Przy tym oczekuje się od niego, by nie miał skrupułów, był wyrachowanym mordercą, a najlepiej jakby jeszcze wiódł samotniczy tryb życia, nie dopuszczając do siebie nikogo ani niczego. Efialtes ze swoim przeszywającym duszę spojrzeniem i reputacją rzeczywiście może sprawiać takie wrażenie. Zwłaszcza, gdy siedzi zakopany w notatkach, analizując je w najwyższym skupieniu. Jednak wystarczy tylko posłuchać go, gdy mówi i całe to wrażenie pryska jak bańka mydlana. Nikolaos nie ma najmniejszych problemów z zawieraniem nowych znajomości. W zasadzie trudno o bardziej bezpośredniego i otwartego człowieka. Gdyby było inaczej w życiu nie zdecydowałby się pójść na studia tak daleko od domu. Jest w stanie jak gdyby nigdy nic podejść do kogokolwiek i zacząć rozmowę. Przy tym jest wręcz chorobliwie ambitny. Cokolwiek obierze sobie za cel musi dojść do skutku taką czy inną drogą i nie podda się, chociażby świat miał się zawalić. Na szczęście nie jest niepoprawnym perfekcjonistą – chyba by się wykończył, gdyby miał jeszcze martwić się czy wszystko aby na pewno wyjdzie doskonale. Już i tak nie zna pojęcia odpoczynku. Z jednej strony jest Grekiem uznającym siga, siga za swoją świętą zasadę życia, a z drugiej wiecznie brakuje mu na wszystko czasu. Może gdyby choć raz zorganizował się jak należy od początku do końca i pospieszył się, byłoby lepiej. Jednakże nie ma większej szansy, by coś takiego w ogóle się stało, bo Niko wiecznie szuka sobie nowego zajęcia i nie usiedzi w miejscu nawet przez jedną zbędną minutę. Sen również uważa za zbędny, więc czasami zdarza mu się spędzić na nogach nawet i 48 godzin, zbywając każdy przejaw troski krótkim: Dzięki, ale nie jestem zmęczony. To nawet nie tak, że jest paskudnie zabiegany, bo zgodnie ze swoim mottem życiowym nie spieszy się nigdzie i ma na wszystko czas. Tylko jakoś tak zwykle nie lubi go marnować. Zwłaszcza, że studia, drobne prace, lekcje z dziećmi, działalność dla gangu i jego największa pasja pochłaniają większość jego doby. Efialtes całym sercem kocha zwierzęta i gdyby tylko mógł, kupiłby sobie kawał ziemi, zbudował dom, a potem zmienił go w arkę Noego. Jest tylko jedna przeszkoda – Nikolaos ma paskudną alergię na sierść. Dlatego właśnie skupił się na zwierzętach jej pozbawionych. W  domu trzyma dwa węże – jednego z gatunku coluber constictor imieniem Heban, a drugiego z ahetulla nasuta, który wdzięcznie wabi się Veronese. Poza tym ma także jaszczurkę, która reaguje na imię Spartacus (eublepharis macularius). Tylko na takie pozwoliła mu Kasandra. W gangu nie jest tak ograniczany, więc jego kwatera nawet nie przypomina normalnego pokoju. Poza stolikiem i biurkiem z krzesłem pełna jest przeróżnych doniczek i terrariów. Niko trzyma tam wszystko, co nie znalazło sobie miejsca w jego domu. Ptaszniki, pająki, skorpiony, modliszki, skakuny, skolopendry – jego kolekcja stale rośnie i ma się świetnie. Tym właśnie zajmuje się w każdej wolnej chwili i o tym opowiadać może godzinami. Inna sprawa czy jego rozmówca byłby w stanie tyle wytrzymać. Nikolaos może być cholernie inteligentnym człowiekiem, który o swoich zwierzakach i muzyce wie niemalże wszystko, ale bywa przy tym bezczelny. Ma wyraźny talent do nieumyślnego irytowania ludzi. Na szczęście nie jest taki przez cały czas. Zwykle ludzie denerwują się jego absolutną beztroską. Albo faktem, że niewiele rzeczy traktuje z należytą powagą. Laos jest stanowczo zbyt kreatywny, by myśleć szablonowo i zachowywać się zgodnie z oczekiwaniami. Nie czyni go to jednak dziecinnym, a kiedy trzeba potrafi zdobyć się na to, by robić dobre wrażenie. Nigdy nie był mistrzem rozsądnego i odpowiedzialnego myślenia, ale od tego ma swoją dziewczynę. Mimo wszystko nadal jest studentem, który cudem wiąże koniec z końcem. Lubi dobrą zabawę i nic nie może na to poradzić.
Song theme: Because We Can – Bon Jovi | Night Of Your Life – WAR*HALL
Zarys przeszłości: Historia Nikolaosa jest prosta i raczej ogólnodostępna. Ponadto streścić ją można w dosłownie kilkunastu zdaniach i nie ma potrzeby się nad nią zbytnio rozwodzić. Urodził się i wychował w Atenach, a jego rodzina była jak najbardziej w porządku. Miał nawet starszą o dwa lata siostrę i niczego mu nie brakowało. O tym co stało się później nadal zdarza mu się śnić koszmary. Pożar niemalże zrównał z ziemią jego dom, odbierając mu całą rodzinę. Babcię, która nie zdążyła uciec, dziadka, który jeszcze usiłował ją ratować, ojca i matkę, którzy w gruzach poddasza łudzili się, że znajdą swoją córkę żywą. Nikolaos przeżył, bo z jego pokoju na parterze bardzo łatwo było uciec i to jego rodzice wyprowadzili w pierwszej kolejności. Obiecali mu, że wszystko będzie dobrze, że zaraz wrócą z Mariją i jakoś to będzie, a potem zniknęli w ognistym piekle i już nigdy ich nie zobaczył. Miał wtedy niecałe osiem lat. Po tej tragedii przygarnęło go mieszkające na Samotrace wujostwo. Dopiero tam odkrył swój nienaturalny dar, gdy brodząc w morzu, pewnego dnia oparzyła go meduza. Jednakże zanim w ogóle wujek zdecydował co z nim zrobić, wszystkie objawy ustąpiły, jakby żaden wypadek nigdy nie miał miejsca. Wujek z ciotką zdecydowali się nie rozgłaszać tego incydentu, więc nikt niepowołany nigdy się o tym nie dowiedział. A młody Niko zaczął eksperymentować, próbując zrozumieć co właściwie się wydarzyło. Z czasem zdał sobie sprawę z pełni swoich możliwości. Pomijając tę jedną wyjątkowość jego życie przebiegało aż boleśnie typowo. Chodził do szkoły jak każdy i jak każdy uciekał z niej przy pierwszej nadarzającej się okazji. Aż do studiów był zupełnie normalnym, typowym dzieckiem, nastolatkiem, a potem młodym dorosłym. Pracował uczciwie i chętnie, próbując odciążyć niezamożną rodzinę. Za pracą jeździł nawet na południe, żeby samemu czerpać zyski z turystycznego raju na ziemi. Po szkole średniej zrobił sobie przerwę na dozbieranie pieniędzy na studia. Z perspektywy czasu trochę mu głupio, że wujostwo musiało zaciągnąć kredyt, żeby posłać go na wymarzoną uczelnię. Jednak nie żałuje, że zdecydował się na studia w Elizjum. Zwłaszcza, że już drugiego dnia poznał uroczą Greczynkę – Kasandrę. Szczęśliwym zrządzeniem losu znaleźli ze sobą coś więcej niż wspólny język, a potem zostali przyjaciółmi. Niko nawet nie wie kiedy ta przyjaźń przerodziła się w coś więcej, ale jest zachwycony takim obrotem spraw. Tylko czego ktoś taki jak on może szukać w gangu? To proste: Nikolaos szuka pieniędzy, które pozwolą mu zerwać z nudną pracą i ciągłym szukaniem kolejnej. No i wydaje mu się, że tylko w taki sposób mógłby uzbierać na pierścionek zaręczynowy.
Oficjalnie: Studiuje muzykologię na Uniwersytecie Sztuk Współczesnych w Elizjum. Kasandra studiuje w tym samym miejscu, ale na zupełnie innym kierunku – i dobrze, jeszcze by go niepotrzebnie rozpraszała. Poza tym Niko szybko odkrył, że nie jest w stanie ani wynająć mieszkania w akademiku, ani tym bardziej utrzymać się ze skromnej sumki przesyłanej przez wujostwo raz w miesiącu, więc poszedł szukać dla siebie zajęcia. Obecnie ma czterech podopiecznych, których odpłatnie uczy gitary. Poza tym zajmuje się każdą pracą dorywczą, która wpadnie mu w ręce i dzielnie stara się utrzymać to niewielkie stypendium, które przypadło mu za wyniki w nauce. Nie ma zbyt wiele pieniędzy, ale nie narzeka. Przynajmniej dopóki ma co jeść. Nie ukrywa, że jest mu nieco łatwiej żyć, od kiedy zamieszkał razem z dziewczyną w małym mieszkanku w pobliżu uniwersytetu. Jej rodzice są bogatsi niż jego i pilnują, by córce nigdy niczego nie zabrało. A kiedy dowiedzieli się, że znalazła sobie kogoś, natychmiast przylecieli, by się z nim poznać. Nikolaos naprawdę ich polubił z wzajemnością. Lubi myśleć, że dodatkowe pieniądze, które im przysyłają są wyrazem wdzięczności za dbanie o córkę państwa Torosidis.
Rola w gangu: Nie jest może najlepszym i najstarszym trucicielem w gangu, ale ma talent. No i ma własne zaplecze, które umożliwia mu pracę niezależnie od dostaw z zewnątrz. Czasami dobrze hodować te wszystkie pajęczaki, skorpiony i inne roślinki śmierci. Raczej nie nadaje się na gorące akcje w terenie, ale pracuje nad tym. Póki co ogranicza się do produkowania trucizn i wydawania ich w razie potrzeby. Czasami robi też za gońca lub bada co dokładnie wie opinia publiczna na temat danej akcji. Radzi też sobie jako ten, którego wysyła się z nazwiskami i misją, by rekrutować nowe twarze.
Umiejętności: Efialtes ma kilka mniej lub bardziej interesujących zdolności. Najciekawsza z nich nawet wynosi go do rangi drobnego mutanta. Całe szczęście, że w jego papierach nie da się tego znaleźć, bo mężczyzna raczej daleko ma do regularnych mutantów. Jedyne wzmianki dotyczące jego dziwnej odporności pochodzą jeszcze z okresu dość wczesnego dzieciństwa. Najprościej mówiąc żadna trucizna nie może go trwale uszkodzić. W obliczu jakiejkolwiek toksyny komórki Nikolaosa zaczynają błyskawiczną regenerację, sprawiając, że nawet najbardziej upierdliwe objawy mijają, jak ręką odjął w ciągu maksymalnie kilku godzin. Dzieje się tak ponieważ organizm w zasadzie natychmiast uśmierca zniszczone trucizną komórki, od razu zastępując je nowymi. Ponadto jego krew działa jak uniwersalna surowica przeciwko wszystkiemu – nieważne czy to jad kobry, pająka czy meduzy. Nawet adrenalina nie jest mu niezbędna, bo chociaż potrafi przyspieszyć pozbywanie się problemu, w zasadzie i tak nie grozi mu nic złego. Co ciekawe właściwości te działają w absolutnie każdym przypadku. Nikolaos, oddając krew, na chwilę przekazuje swoje wyjątkowe zdolności innym osobom. Właściwie głównie dzięki temu zainteresował się bliżej wszelkiej maści naturalnymi truciznami. Zasadniczo każdą jedną testuje najpierw na sobie, sprawdzając jakie objawy występują przy konkretnej dawce i stężeniu. Kiedyś bał się tak eksperymentować i szczerze mówiąc nadal nie pozbył się tego niepokoju całkowicie, ale wierzy sobie na tyle, by wiedzieć, że nie grozi mu nic śmiertelnie niebezpiecznego. Dlatego jego kwatera w gangu pełna jest różnorakich słoiczków i pojemniczków z podejrzanymi substancjami. Laos dumnie produkuje to wszystko, bardzo często bazując na własnej hodowli i decydując się na zakup dodatkowych składników tylko wtedy, kiedy są mu absolutnie niezbędne. Poza tym ma też normalniejsze zainteresowania i zdolności. Bardzo ładnie gra na gitarach i klawiszach. Ma też całkiem niezły głos – taki ciepły i przyjemny dla ucha – z którego doskonale wie jak skorzystać. Nie zajmuje się jednak śpiewaniem na pokaz bez wyraźnej potrzeby. Nawet w zakresie kulinarnym sobie całkiem nieźle radzi – jak każdy niezbyt bogaty student sam w wielkim mieście. Jego zupka błyskawiczna mogłaby otrzymać gwiazdkę Michelina; o parówkach nawet nie wspominając. W kwestii uzbrojenia śmiało można powiedzieć, że nie radzi sobie wcale. Najgroźniejszy jest chyba z nożem do masła. Może i trenował kiedyś samoobronę, ale od tego czasu minęły całe wieki i szczerze mówiąc niewiele już pamięta. Teraz przynajmniej ma dobry powód, żeby się czegoś nowego nauczyć. Na siłownię trzy razy w tygodniu zaczął chodzić już jakiś czas temu, żeby się wzmocnić.
Przyjaciele: Owszem, da się tutaj trafić. Ale nie za darmo.
Wrogowie: Jak na razie jeszcze nikomu nie podpadł. Jeszcze.
Autor: Apocalyptical Deconde

piątek, 18 stycznia 2019

Od Echo (CD Kasumi) - ,,London bridge is falling down..."

        Echo nie przepadał za Shangri-la - miało za dużo niekonwencjonalnych kształtów. Elizjum i Eden były wspaniałe do poruszania się po ścianach, bo wystarczyło zmusić do przyciągania płaską powierzchnię, po której łatwo dało się przebiec. Jeśli jednak zmuszało się do czegoś podobnego budynek o kształcie kolumny, samo lądowanie zaczynało sprawiać problemy. Siła przyciągania rozchodziła się promieniście i chodzenie po cienkiej iglicy przypominało spacer po linie, z której nie można spaść, co nawet istotę pokroju Kreatora mogło przyprawić o zawrót głowy. Patrząc na Hermesa z boku ciężko było to zauważyć, bo chłopak wydawał się poruszać równie zwinnie co zawsze. W myślach jednak klął za każdym razem, gdy rozpęd w połączeniu z kolistym polem grawitacyjnym niemal wytrącał go z równowagi. ,,Koleś manipulujący prawami fizyki potknął się i upadł" - to by dopiero był temat do docinek. Całe szczęście na tej wysokości raczej nie powinien trafić na żadnego znajomego, który mógłby mu potem coś podobnego wypomnieć.
    Kasumi zadzwoniła około trzech godzin temu do Felixa z nadzieją, że Echo był gdzieś w pobliżu. Na jej szczęście Merkury całą noc spędził w bazie i nie zamierzał wychodzić do kolejnego wieczora. Tak mu poleciła Fera - po akcji w Shangri-la powinien przez jakiś czas się nie wychylać, bo o ile Sylve nikt nie zdążył się przyjrzeć, o tyle świecący nibyczłowiek zdołał zwrócić na siebie uwagę całej shangrilaskiej placówki wojskowej. Trop do Elizjum nadal był świeży i mundurowi mogli już zacząć dyskretnie węszyć w poszukiwaniu zaginionego śmigłowca. A mimo to (a może właśnie dlatego) chłopak już następnego dnia ruszył z powrotem w stronę azjatyckiego miasta, by znowu siać zamęt, który tym razem będzie o wiele trudniej zatuszować.
    Dotarcie do Shagri-la trudne nie było. Nie zamierzał korzystać z niczyjej oferty podwózki (resztka godności zabraniała mu ponownie dać się zamknąć w metalowej puszce), skorzystał więc ze swojego sprawdzonego sposobu: ,,przykleił się" do pociągu. Taka metoda podróży była dla niego o wiele bardziej zabawna, a przy okazji nie musiał się martwić, że ktoś go wypatrzy z daleka. Zeskoczył z dachu zanim srebrna tuba wtoczyła się na stację i rozpoczął swoją walkę z krzywiznami w drodze do dystryktu industrialnego.
    Zwój łańcucha na ramieniu nie za bardzo mu w tym pomagał. Nie był ciężki - raczej dziwnie lekki - tylko czasem się zsuwał i Echo musiał pilnować, by go nie zgubić gdzieś po drodze, nie rozbić nim czegoś lub, co gorsza, nie zahaczyć się o coś w pędzie. Nie lubił myśleć podczas lotu o czymkolwiek innym poza tym, gdzie przyciągnąć się w następnej kolejności. Ale nie zwykł odmawiać na prośby, a Kas potrzebowała swojego poczerniałego łańcucha. Nie wiedział do czego i nie miał też powodu, by cokolwiek kwestionować. Był po prostu ciekaw. Wśród Szczurów widział tyle różnych osób, że minie jeszcze sporo czasu, zanim którykolwiek z członków gangu go znudzi.
    Zatrzymał się na ścianie magazynu nad kanałem. Przed sobą widział dwa podświetlone mosty, a za nimi ciemność - słońce zaszło już jakiś czas temu i morski horyzont przy oślepiającym mieście zlewał się z niebem w granatową pustkę. Echo ruszył dalej, robiąc wielki skok nad ulicą prowadzącą do bliższego mostu. Pod nim (a właściwie po jego prawej) przejeżdżały co jakiś czas samochody, ale ostatni most był całkowicie martwy. Dzielnica industrialna żyła głównie za dnia i nocą mało kto udawał się w jej kierunku, co sprzyjało planowi Kasumi. To był jedyny argument, który mógł skłonić pacyfistycznie nastawionego Hermesa do udziału w tej akcji. Teraz, gdy już na własne oczy zobaczył, że faktycznie nikt postronny nie musi ucierpieć, wróciło mu więcej pogodnego nastroju.
    W parę sekund dotarł na przeciwległy kraniec mostu, gdzie nie było przechodniów mogących zaniepokoić się widokiem dwójki Szczurów. Kas co prawda nie wyglądała specjalnie niebezpiecznie w dresach do łydki, sportowym obuwiu, kurtce i czapce z daszkiem, ale Ghan za to nie dość, że był w swoim standardowym ,,umundurowaniu" koreańskich NAVY, to na dodatek sprawdzał jeszcze po raz ostatni broń. Echo przykucnął na lampie latarni ulicznej.
    - Wspaniały wieczór na spacer - rzucił wesoło, chcąc zwrócić na siebie uwagę towarzyszy.
    Oboje spojrzeli do góry. Snajper upewniwszy się szybko, że to tylko wspomniany wcześniej ,,niebieski przyjaciel" Kas, wrócił do swoich spraw. Japonka natomiast uśmiechnęła się.
    - Jeszcze lepszy na zrujnowanie czyichś interesów - odpowiedziała. - Masz coś może dla mnie?
    - Oczywiście! - chłopak zsunął z ramienia czarny łańcuch i rzucił do niej. Kobieta złapała go, po czym sprawnie owinęła wokół przedramienia.
    - Wiesz co masz robić? - zapytała patrząc z powrotem na Merkurego.
    - Zawalić most tak, by statek się zatrzymał.
    - Wystarczy jedna połowa - wtrącił się Ghan, połowicznie skupiony na obracanym w ręku magazynku. - Kanały również obowiązuje ruch lewostronny.
    Hermes zastanowił się chwilę. Spojrzał na swoje dłonie, próbując sobie przypomnieć, która to lewa i którą stroną powinny jeździć samochody, czym skonfundował się jeszcze bardziej.
    - Czekaj, a ludzie nie jeżdżą prawym pasem? - spytał.
    Koreańczyk spojrzał w jego stronę, ale chłopak nie był w stanie wyczytać, czy cisza zapadła z zażenowania, czy też mężczyzna również zaczął się nad czymś zastanawiać. Kasumi pospieszyła z odpowiedzią na nurtujące biednego Kreatora pytanie:
    - Nie każdy kraj ma takie same przepisy drogowe. W Japonii obowiązuje ruch lewostronny. Tak samo jest w Shangri-la, bo Japończycy mieli najwięcej wkładu we władzy miasta.
    - A-haaa… - pokiwał głową ze zrozumieniem. - To głupie - dodał po chwili ciszy. - Czemu w całym Megalopolis nie jeździ się tak samo?
    - Przypłynęli na czas - Ghan przerwał nieistotny temat, wskazując w stronę świateł nadciągających od strony morza.
    Kas podeszła do barierki i odetchnęła głęboko.
    - No to do roboty - stwierdziła i zwróciła się do Hermesa: - Zatrzymaj się nieco przed połową i czekaj aż most się podniesie. Jeśli opuścisz go zbyt wcześnie, załoga zorientuje się, że coś jest nie w porządku. Ja zaczekam tutaj i wskoczę na pokład, gdy już zatrzymamy statek. Ghan będzie nas ubezpieczał stąd - jakby na potwierdzenie jej słów, chłopak usłyszał kliknięcie rozkładanego dwójnogu karabinu snajperskiego. Syknął pod nosem patrząc na maszynę śmierci dalekiego zasięgu i jej małomównego operatora. Nie chciał, by ktoś zginął, choćby nawet bardzo zły ktoś.
    - Dobra, a co potem? - zapytał szybko, zwracając myśli z powrotem na odpowiednie tory.
    - Upewnię się, że nikt na mostku nie wezwie pomocy ani policji - odparła Feniks. - A ty postaraj się zrzucić jak najwięcej kontenerów do kanału.
    - Nie mówiłaś wcześniej przypadkiem o wrzucaniu do wody broni?
    - Po co mamy wrzucać do wody kilka konkretnych ładunków, skoro wrzucenie wszystkich ściągnie więcej uwagi? Jeśli na dnie kanału będzie leżeć kilka zrzuconych na siebie kontenerów, mogą zacząć grozić uszkodzeniem przepływających łodzi. Miasto będzie musiało je wyłowić, a gdy to zrobi, wyjdzie na jaw zawartość niektórych z nich. Broń w Origami Hare już narobiła sporo zamieszania w mediach, teraz jeszcze dodamy do tego to i Takahachi będzie miał sporo papierkowej roboty na najbliższy miesiąc.
    - O ile w ogóle się tym razem z tego wymiga - dodał Godoghan. - To może być już za dużo jak na jego ubezpieczenie. A nawet jeśli, to i tak straci poparcie yakuzy. Może nawet uda nam się podrzucić policji adresy, o których sami nie mieliśmy pojęcia.
    - Dokładnie jak Fera tego chciała - podsumowała Kasumi, nie spuszczając oka ze zbliżającego się statku.
    Echo spojrzał na most. Nie wyglądał specjalnie. W zamyśle nigdy nie był atrakcją turystyczną i nie musiał być ładny. To był prosty most, który miał się unosić i opadać, nic więcej. Dzielnica industrialna miała działać, a nie robić wrażenie. Jedynym specjalnym dodatkiem były wmontowane w jezdnię, równo oddalone od siebie lampki rozłożone w białym pasie na środku - na moście zwodzonym nie dało się zamontować normalnych latarni do oświetlenia drogi - i podświetlone barierki. I chociaż to nie było nic specjalnego, Merkuremu nie było przyjemnie na myśl, że zaraz to wszystko zrzuci do rzeki... o ile w ogóle mu się to uda. Wcześniej nie chciał psuć Kasumi humoru, ale teraz, gdy patrzył na rozmiar mostu, zaczął wątpić we własne możliwości. Jak potężny musiał być mechanizm unoszący coś takiego? I ile siły będzie wymagało jego przeciążenie?
    Może nie zemdleję, stwierdził optymistycznie w myślach i zeskoczył z lampy na barierkę. A jeśli już, to przynajmniej wystarczająco się świecę, by ktoś w końcu mnie zauważył na dnie kanału i wyłowił.
    Usiadł prawie na środku, tak jak mu poleciła Kas, mając szeroką na dwadzieścia centymetrów przerwę w barierce po swojej lewej. Chociaż siedział w pozycji pionowej zgodnie z przyciąganiem ziemskim, nadal instynktownie przyciągał samego siebie do podłoża. To był już chyba wyuczony odruch, ale dzięki niemu przynajmniej zawsze miał kontrolę nad swoją równowagą. Echo czasem zastanawiało, czy ziemska grawitacja ma na niego jakikolwiek wpływ. Lubił myśleć, że tak nie jest, że w tym wypadku sam panuje nad wszystkim. Nikt mu nie będzie mówił, jak ma żyć i po jakiej powierzchni chodzić. Chyba właśnie dlatego przyciąganie się do każdej powierzchni, po której aktualnie się poruszał, było dla niego równie naturalne, co oddychanie dla istot żywych. Mógł umyślnie przestać to robić w każdej chwili, a gdy to robił, nie musiał się nad tym zastanawiać.
    To było nic w porównaniu do zniszczenia mostu.
    Patrząc na zbliżające się powoli światła, przypomniał sobie jedną ludzką piosenkę, którą zwykle śpiewały dzieci w przedszkolu. Miała prosty rytm, który łatwo utykał w głowie. Bezwiednie zaczął kiwać się na boki i nucić:
    - London bridge is falling down, falling down, falling down. London bridge is falling down, my fair lady...
    Była to chyba najprostsza wśród najstarszych ludzkich piosenek jakie usłyszał. Mimo to szybko odkrył, że nawet pośród Anglików - autorów oryginalnego tekstu - bardzo mało osób znało całość.
    - Build it up with wood and clay, wood and clay, wood and clay. Build it up with wood and clay, my fair lady.
    Wood and clay will wash away, wash away, wash away. Wood and clay will wash away, my fair lady...
    To bardzo stara piosenka, skoro pamięta czasy, gdy mosty były drewniane. Most Echo nie był niestety z drewna, a statek zbliżał się coraz bardziej...
    - Build it up with bricks and mortar, bricks and mortar, bricks and mortar. Build it up with bricks and mortar, my fair...
    Nagle chłopak poczuł drżenie. Rozejrzał się na boki. Sygnalizacja świetlna po obu stronach zaczęła ostrzegać, że most zaraz się uniesie. Echo zacisnął palce mocniej na poręczy i nucił dalej. Każda zwrotka dodawała mu otuchy.
    - Bricks and mortar will not stay, will not stay, will not stay. Bricks and mortar will not stay, my fair lady...
    Po chwili czasu poświęconej samochodom i ludziom na opuszczenie mostu (gdyby ktokolwiek poza Echo był w tamtej chwili na moście obecny), machina w końcu ruszyła i Hermes poczuł, że zaczyna się unosić do góry. Podniósł się z pozycji siedzącej w kucki, wbijając wzrok w transportowiec.
    - Build it up with iron and steel, iron and steel, iron and steel. Build it up with iron and steel, my fair lady...
    Echo spojrzał w stronę Kasumi i Godoghana. Kobieta czekała już na murku, tuż nad krawędzią kanału, a snajper obserwował cierpliwie statek nie wychylając się. Z pozycji Hermesa widać było, że trzyma w rękach swój karabin i jest gotów go rozstawić. Most w pewnym momencie szarpnął lekko, po czym zamarł uniesiony do granic. Wtedy Kas spojrzała w stronę Merkurego, uniosła w górę dłoń i opuściła ją gwałtownie. Sygnał był jasny: czas zacząć działać.
    Kreator zacisnął więc dłonie na barierce i zaczął napierać.
    Mechanizm odpowiedział mu natychmiast. Blokada utrzymująca most w niemal pionowej pozycji była niczym mur, który chłopak próbował zawalić siłą woli.
    - Iron and steel will bend and bow… bend and bow… bend and bow… - śpiewał sobie dalej, zaczynając wkładać w swój napór więcej siły.
    ,,Napór" to w sumie nie najlepsze słowo. Echo nie pchał mostu, tylko przyciągał go do dna kanału. Grawitacja dla tej połowy mostu musiała stać się silniejsza od mocy, z jaką mechanizm bezpieczeństwa trzymał ją w powietrzu. Ale uparciuch nie chciał dać się przeciążyć, zupełnie jakby zbudowano go z myślą o małych nadnaturalnych istotach, które chciałyby go zniszczyć.
    Kasumi tymczasem zaczęła się martwić. Statek płynął dalej, a most nie opadał. Ghan już zaczynał wątpić, że jej plan dojdzie do skutku, ale kobieta nadal wierzyła w zdolności Hermesa. Jeśli teraz im się nie uda, nie dostaną już drugiej szansy i będą musieli szukać innego sposobu na ostateczne pogrążenie Takahachiego. Most musiał runąć.
    Echo również zwrócił uwagę na statek. Za bardzo się zbliżał. Jeśli most opadnie za późno, wbije się w środek pokładu. Wtedy ucierpi wiele ludzi, a tego chłopak nie chciał.
    - No dalej... - wystękał. Dziób statku znalazł się już po nim. - Puśćże, ty wredna...
    I wtedy blokada się poddała.
    Część mostu, na której siedział Echo, najpierw opadła gwałtownie o parę metrów, a potem runęła z całą możliwą siłą. Merkury w ostatniej chwili przyciągnął się do drugiej połowy, nadal uniesionej w górę i stamtąd patrzył, jak pierwsza wbija się w dziób. Zgrzyt wyginającego się metalu był niemal przerażający. Statek przechylił się do przodu tak, że ster niemal cały się wynurzył. Do uszu Hermesa szybko dotarły zaskoczone okrzyki ludzi, którzy akurat byli na pokładzie i w momencie uderzenia prawie wylecieli za burtę. Kilka kontenerów zaczęło się przesuwać, grożąc zmiażdżeniem. Syknął, odwracając na chwilę wzrok. Nie taki był plan.
    Ale przynajmniej się zatrzymał, pomyślał, po czym przypomniał sobie o następnym etapie akcji. Odepchnął się od nadal stabilnej części mostu i przyciągnął w stronę pokładu.

Kasumi? Twoja kolej > <