Joan Martin szybkim krokiem szła przez minimalistyczne, bezduszne korytarze Messiah Union. Jak większość przestrzeni w tym wieżowcu, przejścia również były niemal sterylne i utrzymane w odcieniach szarości, rozświetlane miękkim światłem, które nie rzucało żadnych ostrych cieni. Na ścianach co jakiś czas pojawiały się interaktywne panele wyświetlające aktualne wiadomości, raporty pogodowe i kolorowe reklamy któregoś z gastronomicznych biznesów liczących, że dorobią się na regularnych, korporacyjnych przerwach śniadaniowych.
W jednej ręce Joan trzymała cienki, służbowy tablet, na którym przewijała listę nazwisk i zapisanych raportów dotyczących nocnej zmiany w laboratoriach. Na jej szczęście Espen posortował listę nazwisk według priorytetu, a nie alfabetycznie. Li Mei była pierwszą na liście, po niej wypisano każdego pracownika jej zespołu, dalej znajdowały się jeszcze inne nazwiska – technicy, ochroniarze, nawet personel sprzątający. Każdy z nich mógł być kluczem do rozwiązania sprawy albo problemem, który wymagałby interwencji. Trzeba było jednak zacząć od podstaw: przesłuchać zespół F i wyciągnąć wnioski.
Zatrzymała się na chwilę przy ogromnym oknie, które zajmowało niemal całą wschodnią ścianę. Za szkłem rozciągała się oszałamiająca panorama Tianu – jednej z najbogatszych dzielnic w Shangri-La. Wieżowce o niesamowitych, organicznych kształtach błyszczały w kalejdoskopie neonowych świateł. Wzdłuż wijących się wszędzie autostrad sunęły autonomiczne pojazdy. W całym tym mieniącym się, ruchliwym krajobrazie powietrze przecinały drony transportowe. O włos unikały kolizji z budynkami i sobą nawzajem jakby tańczyły w zsynchronizowanym balecie technologii. Przed oczami Joan rozciągała się pulsująca energią dzielnica, która nigdy nie zasypiała.
Odetchnęła głęboko, chociaż w zamkniętym wieżowcu powietrze było nieruchome i pozbawione zapachu. Zamiast ciężkiego od spalin i smogu zapachu poczuła coś innego – mieszankę ekscytacji i niepewności; napięcie, z którego wcześniej nie zdawała sobie sprawy. To była jej pierwsza tak poważna sprawa, a Semira, nieoczekiwanie, dała jej dużą swobodę i nikogo, kto z rogu pomieszczenia trzymałby rękę na pulsie.
Czy to jakiś test? – pomyślała, zaciskając palce na krawędzi tabletu. Semira Amsalu Mekbib była szeroko znana ze swojej surowości i niskiej tolerancji na błędy. W jej Imperium wszystko musiało być perfekcyjne, a każde najmniejsze nawet odstępstwo od reguły spotykało się z poważnymi konsekwencjami. Joan zdawała sobie sprawę z tego, że dostała kredyt zaufania. Zdawała też sobie sprawę z tego, że potknięcie mogło oznaczać koniec tej wyjątkowej szansy.
Muszę podejść do tego z precyzją. Jak do tańca, przemknęło jej przez myśl. Każdy krok musi być przemyślany. Każde pytanie, każdy gest.
Przewinęła kolejne nazwiska na liście, zastanawiając się, które z nich mogły kryć winnego. Czy to był ktoś działający z zewnątrz? A może sabotaż był wewnętrzny, od kogoś, kto znał procedury na wylot? Joan wzięła głęboki oddech i odepchnęła wątpliwości na bok.
Jeśli to test, to go zdam – obiecała sobie w duchu. Z prostym, ale pełnym determinacji uśmiechem ruszyła dalej korytarzem. Prosto ku sali, w której miały się odbyć przesłuchania.
####
Sala przesłuchań w Messiah Union była równie nowoczesna jak reszta budynku. Pomieszczenie składało się z niewielkiego, prostokątnego stołu oraz dwóch prostych, wyściełanych krzeseł. Ściany, pokryte ciemną, dźwiękochłonną pianką, nie miały żadnych okien. Jedynym źródłem światła był sufitowy panel, który rzucał delikatną, chłodną poświatę. Całość sprawiała wrażenie intymnej i jednocześnie klaustrofobicznej – miejsce idealne do zwierzeń, gdy trzeba było odkryć prawdę.
Joan siedziała już przy stole, prosta jak struna, w idealnie dopasowanej marynarce. Jej palce subtelnie przesuwały się po panelu, przewijając kolejne sekcje dokumentu dotyczącego Li Mei. Była skupiona. W jej głowie z wolna rysowała się już strategia przesłuchania. Musiała być stanowcza, ale empatyczna i godna zaufania.
Drzwi otworzyły się cicho, gdy Li Mei weszła do środka. Według danych z tabletu była przed pięćdziesiątką, ale drobna budowa ciała i niski wzrost sprawiały, że wydawała się młodsza. Jej kroki były niemal niesłyszalne na gładkiej, ciemnoszarej podłodze. Ubrana w biały laboratoryjny fartuch wyglądała jakby ktoś właśnie oderwał ją od pracy. Dłonie złożyła na brzuchu, chcąc utrzymać nerwy w ryzach.
– Proszę, usiądź, Li Mei – powiedziała Joan, wskazując na krzesło naprzeciwko siebie. Starała się brzmieć łagodnie, ale jej głos pozostał stanowczy.
Chinka skinęła głową i z pewną dozą nerwowości zajęła miejsce. Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko cichym brzęczeniem wentylacji. Joan pozwoliła jej na tę chwilę milczenia, obserwując każdy drobny ruch – od sposobu, w jaki Li Mei wbijała wzrok w blat stołu, po drobne drganie jej palców. Z każdą mijającą sekundą techniczka zdawała się być bardziej i bardziej zestresowana.
– Nie jesteśmy tutaj po to, by cię oskarżać, Li Mei – Joan zaczęła spokojnie. – Chcę tylko, żebyśmy ustaliły dokładny przebieg wydarzeń. To wszystko.
Li Mei pokiwała głową, ale jej spojrzenie zostało skierowane w blat.
– Oczywiście – odpowiedziała cicho. Chciała poprawić okulary, ale w stresie jej ruchom zabrakło precyzji – zamiast tego trafiła palcem w soczewkę, zostawiając na niej wyraźną smugę.
Joan przechyliła głowę. Nie skomentowała jednak zachowania techniczki.
– Zacznijmy od początku, dobrze? Zgłosiłaś zanieczyszczone próbki. Możesz opisać, co się stało? Od momentu, gdy reszta zespołu opuściła laboratorium.
Li Mei przełknęła ślinę i nerwowo poprawiła mankiet fartucha. Zaczerpnęła głęboko powietrza, zbierając się na odwagę.
– Jak zawsze, skończyliśmy pracę około czwartej w nocy – wyjaśniła cicho. – Cały zespół wyszedł, oprócz nowego technika, Kaspera Vinha. On został, ale... nie wiem dlaczego. Naprawdę nie wiem.
Joan uniosła brew, bacznie obserwując reakcje techniczki. Sięgnęła po leżący na blacie tablet i zaczęła robić notatki.
– Czy mówił coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego został?
Li Mei pokręciła głową, wreszcie podnosząc wzrok z blatu na swoją rozmówczynię. Jej ciemnobrązowe oczy spotkały chłodne, analityczne spojrzenie Joan.
– Nie, nic mi nie powiedział. Zresztą, nie jestem pewna, czy ktokolwiek go spytał. To nowy pracownik, a ja... ja zajmowałam się drobną awarią w sieci wentylacyjnej.
– Awarią?
Joan zmarszczyła brwi. Przez chwilę zastanawiała się czy krótki moment zawahania poprzedzający wzmiankę o wentylacji cokolwiek znaczył. Mógł być oczywiście efektem stresu – nie mniej i tak zanotowała swoje spostrzeżenie.
– Tak, niezbyt poważna, ale musiałam zostać dłużej niż inni, żeby upewnić się, że naprawa przebiegnie bez problemów – Li Mei znowu nerwowo poprawiła mankiet fartucha.
– O której była ta awaria? – Joan przechyliła lekko głowę.
Chinka zamyśliła się na chwilę, marszcząc czoło.
– Wydaje mi się, że jakoś po trzeciej. Trwała około pół godziny i skończyła się przed czwartą. Przepraszam, nie pamiętam dokładnie godzin.
Joan otworzyła szerzej oczy. Przesunęła palcem po ekranie tabletu, upewniając się, co do swojej racji. Gdy podniosła wzrok z powrotem na techniczkę, jej twarz przybrała chłodny, profesjonalny wyraz.
– Powiedziałaś, że zespół jak zwykle skończył pracę po czwartej, ale też, że wyszedł wcześniej przez awarię. Coś się nie zgadza, Li Mei.
– To… – Li Mei przełknęła ślinę. – Tak, to prawda.
– O której była awaria?
– O trze… – Li Mei zawahała się, a na jej twarzy pojawił się cień zrozumienia. – Och.
Joan postukała palcem w ramkę tabletu, wpatrując się w rozmówczynię z wyczekiwaniem.
– Która z informacji jest fałszywa, Li Mei?
– Nie wiem! – wybuchnęła Chinka, a jej głos zabrzmiał z desperacją. – Nie potrafię sobie przypomnieć, jak to dokładnie było. Pamiętam tylko, że zespół wyszedł przede mną i Kasperem. Byłam znudzona, więc postanowiłam sprawdzić próbki. I wtedy...
Joan nachyliła się lekko, opierając łokcie o stół.
– Wtedy co? – jej ton był opanowany, ale przenikliwy.
– Wtedy to zauważyłam. – Li Mei odchrząknęła, a jej dłonie zacisnęły się w pięści. – Zanieczyszczenia. Z początku były drobne, ale widoczne w analizie chemicznej. A potem... szczegółowa analiza wykazała, że produkt jest nie tylko zanieczyszczony, ale niebezpieczny.
Joan skinęła głową, pozwalając ciszy opaść między nimi. Li Mei wierciła się na krześle, nerwowo przegryzając dolną wargę.
– A co z Kasperem? – zapytała w końcu Joan. – Wiesz, kiedy wyszedł?
– Nie mam pojęcia – Li Mei pokręciła głową. – Gdy skończyłam, jego już nie było.
Joan zacisnęła usta w wąską kreskę, zapisując ostatnie notatki. Jej palce przesuwały się po ekranie tabletu z niemal mechaniczną precyzją.
– Dobrze, Li Mei. To wszystko na teraz – uniosła wzrok, by spojrzeć na rozmówczynię. – Jeśli będę miała dodatkowe pytania, odezwę się. Możesz wrócić do pracy.
Li Mei wstała powoli, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Skinęła głową, choć na jej twarzy malował się cień wątpliwości, po czym ruszyła do drzwi.
Joan odchyliła się na krześle, wpatrując się w pustą przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała techniczka. Czy mogła jej ufać? W jej zeznaniach coś wyraźnie się nie zgadzało. Myśli Joan zaczęły się klarować. Musiała działać dalej i odkryć prawdziwą wersję wydarzeń. Sięgnęła po listę nazwisk.
– Przyprowadźcie mi Alvareza – rzuciła do mikrofonu, układając notatki w oczekiwaniu na kolejnego rozmówcę.
Sala przesłuchań pozostała taka sama, ale atmosfera w niej zmieniła się od momentu, gdy Victor Alvarez przekroczył próg. Mężczyzna wszedł z pewnym siebie uśmiechem, jakby sala przesłuchań była dla niego bardziej formalnością niż miejscem potencjalnego zagrożenia. Jego ruchy były swobodne, niemal nonszalanckie. Każdy krok ciężkich butów wprawiał stół w drobne drgania.
Joan śledziła go chłodnym, oceniającym sporzeniem, nie reagując zbytnio na jego teatralną pewność siebie. Victor wydawał się tego nie zauważać – albo nie przejmować się tym.
– Alvarez – powitała go krótko, wskazując krzesło przed sobą.
Victor usiadł, niedbale przerzucając rękę przez oparcie krzesła. Jego uśmiech rozszerzył się.
– Joan Martin, prawda? Mówią o tobie, że jesteś nową gwiazdą Imperium. Nie wiedziałem, że masz czas na takie przesłuchania – przechylił głowę, jakby chciał ocenić jej reakcję.
Joan uniosła brew niewzruszona i zignorowała zaczepkę.
– Skoro formalności mamy już za sobą możemy przejść do rzeczy. Zajmujesz się syntezą od czterech lat. To wystarczająco długo, żeby znać każdy szczegół twojej pracy, prawda?
– Jeśli pytasz o to czy to moja wina, to muszę cię rozczarować. W życiu bym się tak nie pomylił.
Joan skrupulatnie zanotowała jego słowa, dopisując obok komentarz na temat jego podejścia do przesłuchania.
– Każdy może popełnić błąd – przypomniała mu chłodno. – Szczególnie ci, którym się wydaje, że tego nie robią.
– Ludzie może i tak – wyszczerzył zęby. – Ale ja jestem mutantem.
– Czy ma to związek z dzisiejszym wypadkiem w laboratorium?
– Ech…? Raczej nie.
– Więc nie potrzebuję tego wiedzieć – zbyła go. – I tak zmarnowaliśmy wystarczająco czasu. Co robiłeś dzisiaj po zakończeniu zmiany?
Victor zaśmiał się krótko, jakby to pytanie było absurdalne.
– To samo co zwykle. Skończyłem dzisiaj wcześniej, więc wyszedłem chwilę po drugiej, zamknąłem swoje stanowisko i poszedłem do baru. Chcesz nazwę? Mają tam świetne drinki.
Joan nie zareagowała, patrząc na niego nieruchomym wzrokiem.
– Spotkałeś tam kogoś z zespołu?
Victor przecząco pokręcił głową.
– Nie, to był smutny, samotny wieczór. Ale może czasami trzeba pobyć samemu, wiesz? Żeby spotkać odpowiednich ludzi – jego uśmiech był zbyt szeroki, żeby mógł być szczery. – Chyba że chcesz zapytać o coś konkretnego?
Joan pochyliła się lekko do przodu, krzyżując dłonie na stole.
– Kasper Vinh. Jakie są twoje relacje z nim?
Victor drgnął, a jego uśmiech na ułamek sekundy zniknął, zanim znów przybrał na sile.
– Kasper? Nowy dzieciak. Nic wielkiego. Pomagam mu na początku, bo wiesz, jak to jest, kiedy jest się nowym.
Joan odnotowała tę zmianę w jego postawie. Zmrużyła oczy, decydując się wyciągnąć z niego wszystko, co mogło mieć związek z Kasperem.
– Pomagasz mu. Co przez to rozumiesz?
Victor rozłożył ręce w geście obronnym.
– No wiesz, pokazuję mu nasze sztuczki. Jak uniknąć kłopotów, jak nie nadepnąć na odcisk kierownictwu, komu można napyskować, a komu nie... Takie rzeczy.
– Ciekawe… I uczysz go tego wszystkiego z czystej dobroci serca, tak? Szczególnie biorąc pod uwagę twoją historię z chemią wybuchową.
– Ha ha ha – zaśmiał się nieco wymuszenie. – Wiesz, jak to jest… Błędy młodości…
Joan zamilkła, pozwalając tej chwili ciągnąć się dłużej, niż było to komfortowe. Victor poprawił się na krześle. Przełożył rękę z oparcia na stół i usiadł prosto.
– Mówiąc o kłopotach – zaczęła Joan wolno, z wyraźną intencją. – Wiesz coś o tym, dlaczego Kasper został w laboratorium po godzinach?
Victor zamarł, a jego uśmiech ostatecznie zniknął. Spojrzał prosto w oczy Joan, nerwowo oblizując wargi.
– Nie wiem. Naprawdę. Spytałem go tylko o to czy chce pójść ze mną do baru. Odpowiedział, że ma inne plany. Nie pytałem o nic więcej.
Joan przyjrzała mu się uważniej, jak drapieżnik oceniający potencjalną ofiarę.
– Nie pytałeś, ale czy zauważyłeś coś podejrzanego?
Victor spojrzał w bok, przygryzając dolną wargę.
– Słuchaj, Kasper jest... specyficzny. Czasami robi rzeczy po swojemu, ale to nie znaczy, że coś knuje. To dobry facet, serio.
Joan zacisnęła usta. W tym momencie było dla niej jasne, że Victor coś ukrywa – może nawet nieświadomie.
– Alvarez – zaczęła chłodno – jeśli coś wiesz, lepiej to powiedz teraz. Inaczej będę musiała przekopać się przez każdy szczegół twojego shangilaskiego życia. Mam nadzieję, że jesteś zarejestrowany w systemie?
Victor zbladł. W jego oczach pojawiła się niema prośba.
– Tak myślałam – kontynuowała Joan. – Wiem, że tego nie chcesz. Imperium też tego nie chce. Dlatego, dla dobra nas wszystkich, wolałabym, żebyś ze mną współpracował.
– Niczego nie ukrywam – powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. – Ale jeśli mam być szczery... Kasper i ja trzymamy się blisko. Bardzo blisko. Poza tym jest nowy, potrzebuje wsparcia. To wszystko.
Joan odchyliła się na krześle, spoglądając na niego z góry.
– W porządku, Victor. Jeśli sobie coś przypomnisz, zgłoś się do mnie. Możesz już iść.
Victor zerwał się z miejsca, jakby chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.
– Jasne, Joan. Miłego dnia.
Joan odprowadziła go wzrokiem. Jego pewność siebie była fasadą, a pod nią kryło się coś więcej – może strach, może coś innego. Chociaż sam Alvarez nie miał za dużo do powiedzenia. Znaczy powiedział wiele słów. Żadne nie miało głębszego sensu. Chyba że chodziło o Kaspera.
####
W chłodnym półmroku strefy kontrolnej w Messiah Union, Semira stała wyprostowana przed głównym pulpitem operacyjnym. Długie, eleganckie paznokcie jej lewej dłoni delikatnie przesuwały suwak osi czasu na ekranie, podczas gdy prawa manewrowała po panelu dotykowym. Na monitorach przed nią migały obrazy z kamer umieszczonych w laboratorium Imperium: jasno oświetlone korytarze, sterylne przestrzenie robocze, rzędy chłodziarek na próbki i automatyczne systemy mieszające.
Zimna poświata ekranów odbijała się od złotych ozdób misternie wplecionych w jej warkoczyki. Ich blask kontrastował z ciemną skórą, która zdawała się niemal pochłaniać światło. Semira czuła się bardziej niebezpieczną królową niż szefową potężnej organizacji. Jej bordowe oczy, przenikliwe i nieludzkie, uważnie śledziły każdy detal wyświetlany na ekranach.
Na jednym z monitorów Victor Alvarez, pracownik laboratorium, wygłupiał się z kobietą o rudych, kręconych włosach. Śmiali się głośno, a Victor teatralnie wskazywał na jeden z monitorów. Kamera uchwyciła moment, gdy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, zanim każde z nich wróciło do swoich zadań.
Na innym ujęciu Li Mei, jedna z najlepszych chemiczek, pochylała się nad stanowiskiem roboczym. Jej drobne dłonie pewnie trzymały narzędzia laboratoryjne, a precyzyjne ruchy przypominały pracę maszyny. Była w pełni skoncentrowana, a jej wyprostowana sylwetka emanująca profesjonalizmem mówiła sama za siebie.
Semira przesunęła obraz dalej, zauważając młodego stażystę, Kaspera Vinha, który kręcił się nerwowo po korytarzu. Wyglądał, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca. Jego wzrok przeskakiwał między kamerami, jakby obawiał się, że ktoś go obserwuje. Zatrzymał się na moment, spojrzał w szybę, poprawił coś w kieszeni, po czym ruszył dalej.
Niespokojny, niezgrabny – typowy stażysta, który nie wie, co zrobić, by nie przeszkadzać – pomyślała Semira, choć jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego postaci.
Niedługo później trafiła na zdecydowanie bardziej interesujące interwały czasowe. Na kilku ujęciach kamery były przesunięte – ich pole widzenia skierowano na ścianę lub w mniej strategiczne miejsca. Ukryte w szczegółach plików dane wskazywały, że zmian dokonano ręcznie, a czas tych manipulacji pokrywał się z czasem, gdy w laboratoriach nie było praktycznie nikogo.
Semira odetchnęła głęboko i wyprostowała się, a złote bransolety na jej nadgarstkach zabrzęczały przy gwałtownym ruchu. Wprowadziła odpowiednie komendy, by uzyskać dostęp do logów systemowych.
Na początku dane wydawały się rutynowe – standardowy ruch pracowników, rejestracje wejść i wyjść z wrażliwych stref. Jednak im głębiej zagłębiała się w szczegóły, tym więcej anomalii wychwytywała. Jedna przepustka wykazywała nienaturalnie dużą aktywność – wejścia do chłodni próbek, pomieszczeń chemicznych i strefy kontroli, wszystko w krótkich odstępach czasu.
Jednak, gdy spróbowała prześledzić szczegóły tej przepustki, natrafiła na pustkę. Nazwisko, godziny logowania, unikalny identyfikator – wszystko zostało precyzyjnie wyczyszczone. Zaciśnięte usta Semiry drgnęły w geście gniewu. Znała ten rodzaj wymazanych śladów – była to robota profesjonalisty.
Semira odrzuciła włosy na plecy, zmrużyła oczy i wprowadziła kolejne polecenia. Jej spojrzenie ponownie zatrzymało się na obrazie Kaspera. Przechodził właśnie przez ten sam korytarz, trzymając komunikator w dłoni. Obraz zamigotał, gdy kamera na chwilę zgasła. Kiedy włączyła się ponownie, Kasper zniknął z pola widzenia. Semira wzięła głęboki wdech, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu – bardziej drapieżny niż pogodny.
– Myślisz, że możesz ukryć się przede mną? – wyszeptała. – Za kogo ty się w ogóle uważasz.
W tym samym momencie jej telefon zawibrował. Na ekranie pojawiło się powiadomienie o wiadomości od Espena. Semira spojrzała na wiadomość, oczekując zwyczajowego telegraficznie krótkiego wręcz komunikatu.
„Joan przysłała pierwsze notatki z przesłuchań. Potrzebuję Cię w gabinecie – musimy poukładać chronologię wydarzeń. Sprawa staje się skomplikowana.”
Przeniosła wzrok na pulpit strefy kontrolnej i wystający z niego pendrive.
„Za chwilę. Ja też coś znalazłam.”
Wysłała wiadomość i schowała telefon. A potem ściągnęła potrzebne kopie i skierowała się wprost do swojego gabinetu. Wciąż pozostawało wiele pracy do zrobienia.
####
Joan zajęła miejsce naprzeciw Eleny w dobrze znanej jej już sali przesłuchań. Białe światło lampy sufitowej odbijało się od metalowego stołu, rzucając delikatne refleksy na gładką powierzchnię. Elena wyglądała, jakby każda cząstka jej ciała błagała o uwolnienie od ciężaru podejrzeń. Jej ręce nerwowo bawiły się rąbkiem fartucha, jakby miały znaleźć w nim ukojenie.
Joan oparła dłonie na stole, pochylając się lekko do przodu. Jej głos brzmiał miękko, ale zdecydowanie, niosąc w sobie mieszankę współczucia i profesjonalnej rezerwy.
– Dziękuję, że przyszłaś tak szybko, Eleno. Wiem, że to niełatwe. Zacznijmy od prostego pytania: co działo się w laboratorium poprzedniego wieczoru?
Elena zamrugała szybko, jej oczy zdradzały niepewność. Zanim odpowiedziała, przez chwilę zaciskała usta, jakby ważyła każde słowo.
– To była zwykła zmiana – zaczęła szybko, jej głos drżał lekko. – Przygotowywałam próbki do testów jak zawsze. Wszyscy robili swoje… no, przynajmniej do czasu.
Joan nie przerywała, pozwalając Elenie mówić dalej.
– Potem zawył alarm – kontynuowała Elena, unosząc dłoń do twarzy. – Coś z wentylacją. Nie mogliśmy zostać w pomieszczeniach, więc większość zespołu wyszła. Niektórzy mieli plany na wieczór, inni po prostu nie chcieli brać nadgodzin. Sama też chciałam już wracać, ale musiałam dokończyć przygotowania na następny dzień. Dlatego wyszłam praktycznie ostatnia. Myślałam, że wszystko było w porządku – jej głos zadrżał. – A teraz dowiaduję się, że… że mogłam w czymś zawinić.
Joan nachyliła się delikatnie, jej ruch był subtelny, ale na tyle znaczący, by zasugerować, że słucha uważnie.
– Wiesz, że to nie o to chodzi – odparła spokojnie. – Jesteśmy tu, żeby wykluczyć wszystkie możliwości. Powiedz mi, czy zauważyłaś coś nietypowego? Może ktoś z twoich współpracowników zachowywał się dziwnie?
Elena spuściła wzrok, obracając pierścionek na palcu. Jej dłonie drżały ledwo zauważalnie.
– Nie wiem… może coś przeoczyłam – powiedziała cicho. – Kasper został dłużej. Pamiętam, bo zapytałam go, czy wraca z nami. Uśmiechnął się tylko i powiedział, że musi coś dokończyć.
– Mówił coś jeszcze?
Elena westchnęła.
– Właściwie… tak. Pytał mnie o kamery w laboratorium. Chciał wiedzieć, jak działają. Zapytał, czy można rozpoznać, że są wyłączone.
Joan uniosła brew, jej spojrzenie stało się bardziej intensywne.
– I co odpowiedziałaś?
Elena wzruszyła ramionami, burza jej rudych loków zakołysała się do rytmu.
– Powiedziałam, że to zależy od systemu, ale nie sądziłam, że to coś podejrzanego. Był nowy, ciekawy wszystkiego. Ale teraz… – jej głos załamał się, a dłonie opadły bezradnie na stół.
Joan przypatrywała się jej z uwagą, od czasu do czasu notując swoje spostrzeżenia.
– Czy wydawał się szczególnie zainteresowany zabezpieczeniami?
Elena przełknęła ślinę, unikając spojrzenia Joan. Zdawała się rozumieć, dokąd zmierzają zadawane jej pytania.
– Może. Nie wiem. Kasper przypomina mi mojego syna. Jest taki młody, taki zagubiony. Stracił rodziców… jak mój syn stracił ojca. Nie wiem, czy on mógłby… – jej głos ucichł, a ona ponownie spuściła głowę.
Joan wyprostowała się.
– To nie kwestia możliwości, Eleno. To kwestia faktów. I właśnie dlatego tu jesteśmy.
Elena kiwnęła głową, jej ramiona opadły, jakby z niej uchodziło napięcie.
– Jeśli Kasper zrobił coś złego… przysięgam, nie wiedziałam.
Joan zapisała ostatnią uwagę na tablecie i podniosła wzrok.
– Dziękuję za szczerość, Eleno. To wszystko na teraz.
Gdy Elena wstała i opuściła salę, Joan odchyliła się w fotelu, wpatrując się w ekran swojego tabletu. Kasper jawił się coraz wyraźniej jako centralna figura w tym bałaganie. A jednak coś w jego historii wciąż nie pasowało. Co właściwie chciał osiągnąć? I dlaczego?
Drzwi otworzyły się bezszelestnie, wpuszczając do pomieszczenia kolejną osobę. Joan, pochłonięta analizowaniem notatek, uniosła rękę w powitalnym geście, nie odrywając wzroku od dokumentów.
– Jeszcze nikogo nie wezwałam – przypomniała łagodnym, ale stanowczym tonem.
– Nie potrzebuję zaproszenia – odparł z wyraźnym przekąsem znajomy głos.
Joan uniosła głowę, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Espen stał w progu, jak zawsze emanując aurą opanowania i chłodnej pewności siebie. Jego zmęczenie zdradzały jedynie cienie pod oczami, choć w spojrzeniu wciąż widniała niezachwiana koncentracja.
– Joan – powitał ją ciepło, ale bez zbędnych uprzejmości. – Mam nowe informacje.
– Słucham – odpowiedziała, odkładając rysik obok tabletu i przygotowując się na kolejną dawkę szczegółów.
Espen przeszedł na drugi koniec stołu i przysiadł bokiem na krześle dla świadków. Położył przed nią zapiski z monitoringu.
– Razem z Sem ustaliliśmy, że zanieczyszczenie próbek miało miejsce między czwartą piętnaście a piątą rano – wyjaśnił, wskazując na konkretne dane.
Joan skinęła głową, przyjmując to do wiadomości.
– Co jeszcze udało się odkryć?
– Skażeniu uległa niemal cała partia przygotowana na ten dzień – kontynuował, przesuwając kolejne strony tekstu. – To nie był przypadek. Ktoś działał z pełną świadomością i dostępem do kluczowych stref laboratorium. Co więcej, zauważyliśmy, że kamery zostały przełączone na mniej istotne miejsca, a logi systemowe celowo zmanipulowano.
Joan wsparła brodę na dłoni, w zamyśleniu patrząc na Espena.
– Sądzisz, że nowy technik mógł wywołać takie zamieszanie? Kasper wydaje się zbyt niedoświadczony na coś takiego.
Espen westchnął i odchylił się na krześle.
– Teoretycznie to możliwe, ale wymagałoby ogromnej precyzji i doskonałej znajomości procedur. To sugeruje, że działał z czyjąś pomocą.
Joan zmarszczyła brwi.
– Kto był wtedy w laboratorium?
Espen wyświetlił przed sobą listę nazwisk.
– O tej porze w budynku byli jedynie Li Mei i Kasper.
– Oboje są bardziej lub mniej podejrzani… – westchnęła Joan.
– Niedługo wcześniej wyszedł Suresh Patel. To oznacza, że jego również musimy przesłuchać.
Joan zanotowała te informacje na swoim tablecie, po czym spojrzała na Espena.
– Zajmę się tym. A co z Kasperem?
Espen zawahał się.
– Semira postanowiła osobiście złożyć mu wizytę – wyznał w końcu.
Joan uniosła brew, a na jej ustach pojawił się subtelny półuśmiech.
– W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak tylko mu współczuć.
Espen uśmiechnął się blado.
– Też nie chciałbym być na jego miejscu.
Wstał i poprawił garnitur. Upewnił się, że wygląda nienagannie i posłał Joan krótki, dodający otuchy uśmiech.
– Wracam do gabinetu, żeby upewnić się, że mamy pełny obraz sytuacji. Ty skup się na Sureshu. Jeśli pojawi się coś nowego, od razu daj mi znać.
– Oczywiście. Dziękuję, Espen.
Kiedy drzwi za nim cicho się zamknęły, Joan westchnęła i przeniosła wzrok na listę nazwisk.
– Suresh Patel, co? – mruknęła i włączyła mikrofon, żeby wezwać kolejnego świadka.
Nie minął nawet kwadrans, gdy Suresh Patel wszedł do pomieszczenia szybkim, ale lekkim krokiem. Sprawiał wrażenie, jakby nie dotykał podłogi. Nawet zajmując miejsce na krawędzi krzesła, zdawał się zajmować bardzo mało przestrzeni, pomimo bycia jedną z wyższych osób, które Joan widziała w Messiah Union. Jego palce nerwowo obracały krawędź notatnika, który przyniósł ze sobą. Okulary co chwilę opadały z nosa, a on, nie patrząc Joan w oczy, poprawiał je, by zaraz znów skupić wzrok na kartkach w swoich rękach.
Joan siedziała naprzeciwko niego, spokojna i wyważona. Jej spojrzenie było uważne, niemal przenikliwe, ale głos – łagodniejszy niż zazwyczaj.
– Panie Patel, wiemy, że był pan na miejscu w noc skażenia – zaczęła, z delikatnością, która zaskoczyła samego Suresha. – Zależy nam na pełnym obrazie wydarzeń. Proszę, opowie mi pan, co dokładnie robił między północą a piątą rano.
Suresh przełknął głośno ślinę i odkaszlnął, zanim zaczął mówić.
– Byłem... Byłem w laboratorium przez większość nocy – zaczął, zacinając się. – Ale chwilę po trzeciej zauważyłem problem z wentylacją. Pamiętam, że alarm poinformował mnie o usterce w głównym systemie. Poszedłem na zaplecze, żeby sprawdzić, czy mogę coś zrobić.
Joan skinęła głową, pozwalając mu kontynuować.
– To nie zajęło mi długo, może pięć minut? – kontynuował, podnosząc wzrok tylko na chwilę. – Kiedy wróciłem, wszystko wyglądało normalnie. Nie zauważyłem niczego dziwnego.
– Niczego? – zapytała Joan, nachylając się nieco do przodu.
Suresh spuścił wzrok. Wyglądał na zmieszanego, jakby próbował przypomnieć sobie wszystkie, najmniejsze nawet szczegóły.
– Na zapleczu spotkałem Li Mei. Powiedziała, że zajmie się usterką i mogę wracać do pracy. Tak… Tak też zrobiłem.
– To wszystko? – dopytała Joan.
– Prawdę mówiąc, byłem zbyt zajęty, żeby zwracać uwagę na innych – przyznał. – Ale... Mam tutaj swoje zapiski z tej nocy.
Otworzył notatnik na ostatniej stronie i powiódł palcem po równym rzędzie opatrzonych godziną wpisów. Joan wyciągnęła rękę, by wziąć notatnik. Kartki były gęsto zapisane drobnym pismem, pełnym dat, godzin i lakonicznych uwag.
– To mój nawyk – wyjaśnił Suresh. – Spisuję wszystko, co robię, żeby uniknąć błędów.
Joan wertowała notatki, a Suresh w tym czasie kontynuował:
– Z notatek wynika, że awaria wentylacji rozpoczęła się dokładnie o 3:17. Diagnostyka trwała do 3:22. Awaria skończyła się o 3:48. Wróciłem do laboratorium zaraz potem, ale nie jestem pewien, czy ktoś coś zauważył...
– Czy widział pan Kaspera Vinha? – zapytała Joan, unosząc wzrok znad kartek.
Suresh zamrugał, wyraźnie zaskoczony pytaniem.
– Kasper? Tak, tak widziałem go wcześniej tej nocy – odpowiedział szybko. – Kręcił się po korytarzach, jak zawsze. Nie wyglądał podejrzanie... chyba.
– Czy wspominał cokolwiek o kamerach lub zabezpieczeniach? – Joan zadała pytanie z takim spokojem, jakby była pewna odpowiedzi.
Suresh zacisnął usta, jakby wahał się, czy powiedzieć prawdę.
– Tak... Był ciekaw – przyznał w końcu. – Pytał, jak działa system, co dzieje się, gdy łączność zostanie wyłączona. Powiedział, że to tylko teoretyczne pytanie, ale teraz, gdy pani o to pyta... może to nie było takie niewinne.
Joan pochyliła się do przodu, delikatnie odkładając notatnik na stół. Suresh wyciągnął po niego dłoń. Joan przycisnęła go otwartą dłonią do stołu.
– Panie Patel, dziękuję za te informacje. Pańskie notatki bardzo nam pomogą. Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć?
Suresh pokręcił głową, wyglądając na szczerze przerażonego. Zabrał rękę i schował ją zmieszany.
– Nic więcej... Ale jeśli coś mi się przypomni, obiecuję, że od razu to zgłoszę.
Joan wstała, skinęła mu głową i podziękowała za współpracę. Suresh opuścił pokój, wciąż wyglądając na zdenerwowanego, ale z ulgą, że mógł coś wnieść do sprawy.
Joan wzięła notatnik i wyszła z sali, kierując się do biura Semiry. Korytarze Messiah Union były ciche, wypełnione jedynie lekkim szumem klimatyzacji. Wchodząc do biura, zauważyła Espena pochylonego nad komputerem.
– Mamy coś – powiedziała, kładąc notatnik na biurku. – Suresh twierdzi, że Kasper interesował się systemem zabezpieczeń. Musimy to sprawdzić.
Espen uniósł wzrok, zmarszczył brwi i sięgnął po notatnik. Jego oczy szybko przebiegły po zapisanych stronach. – To może być istotny trop – powiedział po chwili. – Sprawdzę, czy Kasper miał dostęp do systemów w tamtym czasie. Coś jeszcze?
– Li Mei była na zapleczu w czasie awarii – dodała Joan. – Suresh mówi, że widział ją tam, ale musimy upewnić się, czy jej wersja się zgadza.
Espen skinął głową, robiąc notatki na swoim tablecie.
– Zajmę się tym. A ty?
Joan uśmiechnęła się lekko, choć jej oczy pozostawały zimne i skupione.
– Porozmawiam z Li Mei. Chcę usłyszeć to z jej ust. Może w końcu jej wersja wydarzeń będzie spójna.
Espen spojrzał na nią z uznaniem, zanim wrócił do swoich zadań. Joan odwróciła się na pięcie gotowa do wyjścia z gabinetu i zatrzymała się w miejscu. W drzwiach gabinetu stała Semira. Jej oczy błyszczały gniewem.
– Siadajcie. Musimy porozmawiać – rzuciła tylko.