niedziela, 19 stycznia 2025

[Semira] Imperium: W ogniu cz.2

    Joan Martin szybkim krokiem szła przez minimalistyczne, bezduszne korytarze Messiah Union. Jak większość przestrzeni w tym wieżowcu, przejścia również były niemal sterylne i utrzymane w odcieniach szarości, rozświetlane miękkim światłem, które nie rzucało żadnych ostrych cieni. Na ścianach co jakiś czas pojawiały się interaktywne panele wyświetlające aktualne wiadomości, raporty pogodowe i kolorowe reklamy któregoś z gastronomicznych biznesów liczących, że dorobią się na regularnych, korporacyjnych przerwach śniadaniowych.
    W jednej ręce Joan trzymała cienki, służbowy tablet, na którym przewijała listę nazwisk i zapisanych raportów dotyczących nocnej zmiany w laboratoriach. Na jej szczęście Espen posortował listę nazwisk według priorytetu, a nie alfabetycznie. Li Mei była pierwszą na liście, po niej wypisano każdego pracownika jej zespołu, dalej znajdowały się jeszcze inne nazwiska – technicy, ochroniarze, nawet personel sprzątający. Każdy z nich mógł być kluczem do rozwiązania sprawy albo problemem, który wymagałby interwencji. Trzeba było jednak zacząć od podstaw: przesłuchać zespół F i wyciągnąć wnioski. 
    Zatrzymała się na chwilę przy ogromnym oknie, które zajmowało niemal całą wschodnią ścianę. Za szkłem rozciągała się oszałamiająca panorama Tianu – jednej z najbogatszych dzielnic w Shangri-La. Wieżowce o niesamowitych, organicznych kształtach błyszczały w kalejdoskopie neonowych świateł. Wzdłuż wijących się wszędzie autostrad sunęły autonomiczne pojazdy. W całym tym mieniącym się, ruchliwym krajobrazie powietrze przecinały drony transportowe. O włos unikały kolizji z budynkami i sobą nawzajem jakby tańczyły w zsynchronizowanym balecie technologii. Przed oczami Joan rozciągała się pulsująca energią dzielnica, która nigdy nie zasypiała.
    Odetchnęła głęboko, chociaż w zamkniętym wieżowcu powietrze było nieruchome i pozbawione zapachu. Zamiast ciężkiego od spalin i smogu zapachu poczuła coś innego – mieszankę ekscytacji i niepewności; napięcie, z którego wcześniej nie zdawała sobie sprawy. To była jej pierwsza tak poważna sprawa, a Semira, nieoczekiwanie, dała jej dużą swobodę i nikogo, kto z rogu pomieszczenia trzymałby rękę na pulsie.
    Czy to jakiś test? – pomyślała, zaciskając palce na krawędzi tabletu. Semira Amsalu Mekbib była szeroko znana ze swojej surowości i niskiej tolerancji na błędy. W jej Imperium wszystko musiało być perfekcyjne, a każde najmniejsze nawet odstępstwo od reguły spotykało się z poważnymi konsekwencjami. Joan zdawała sobie sprawę z tego, że dostała kredyt zaufania. Zdawała też sobie sprawę z tego, że potknięcie mogło oznaczać koniec tej wyjątkowej szansy.
    Muszę podejść do tego z precyzją. Jak do tańca, przemknęło jej przez myśl. Każdy krok musi być przemyślany. Każde pytanie, każdy gest.
    Przewinęła kolejne nazwiska na liście, zastanawiając się, które z nich mogły kryć winnego. Czy to był ktoś działający z zewnątrz? A może sabotaż był wewnętrzny, od kogoś, kto znał procedury na wylot? Joan wzięła głęboki oddech i odepchnęła wątpliwości na bok.
    Jeśli to test, to go zdam – obiecała sobie w duchu. Z prostym, ale pełnym determinacji uśmiechem ruszyła dalej korytarzem. Prosto ku sali, w której miały się odbyć przesłuchania.
####
    Sala przesłuchań w Messiah Union była równie nowoczesna jak reszta budynku. Pomieszczenie składało się z niewielkiego, prostokątnego stołu oraz dwóch prostych, wyściełanych krzeseł. Ściany, pokryte ciemną, dźwiękochłonną pianką, nie miały żadnych okien. Jedynym źródłem światła był sufitowy panel, który rzucał delikatną, chłodną poświatę. Całość sprawiała wrażenie intymnej i jednocześnie klaustrofobicznej – miejsce idealne do zwierzeń, gdy trzeba było odkryć prawdę.
    Joan siedziała już przy stole, prosta jak struna, w idealnie dopasowanej marynarce. Jej palce subtelnie przesuwały się po panelu, przewijając kolejne sekcje dokumentu dotyczącego Li Mei. Była skupiona. W jej głowie z wolna rysowała się już strategia przesłuchania. Musiała być stanowcza, ale empatyczna i godna zaufania.
    Drzwi otworzyły się cicho, gdy Li Mei weszła do środka. Według danych z tabletu była przed pięćdziesiątką, ale drobna budowa ciała i niski wzrost sprawiały, że wydawała się młodsza. Jej kroki były niemal niesłyszalne na gładkiej, ciemnoszarej podłodze. Ubrana w biały laboratoryjny fartuch wyglądała jakby ktoś właśnie oderwał ją od pracy. Dłonie złożyła na brzuchu, chcąc utrzymać nerwy w ryzach.
    – Proszę, usiądź, Li Mei – powiedziała Joan, wskazując na krzesło naprzeciwko siebie. Starała się brzmieć łagodnie, ale jej głos pozostał stanowczy.
    Chinka skinęła głową i z pewną dozą nerwowości zajęła miejsce. Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko cichym brzęczeniem wentylacji. Joan pozwoliła jej na tę chwilę milczenia, obserwując każdy drobny ruch – od sposobu, w jaki Li Mei wbijała wzrok w blat stołu, po drobne drganie jej palców. Z każdą mijającą sekundą techniczka zdawała się być bardziej i bardziej zestresowana.
    – Nie jesteśmy tutaj po to, by cię oskarżać, Li Mei – Joan zaczęła spokojnie. – Chcę tylko, żebyśmy ustaliły dokładny przebieg wydarzeń. To wszystko.
    Li Mei pokiwała głową, ale jej spojrzenie zostało skierowane w blat. 
    – Oczywiście – odpowiedziała cicho. Chciała poprawić okulary, ale w stresie jej ruchom zabrakło precyzji – zamiast tego trafiła palcem w soczewkę, zostawiając na niej wyraźną smugę.
    Joan przechyliła głowę. Nie skomentowała jednak zachowania techniczki.
    – Zacznijmy od początku, dobrze? Zgłosiłaś zanieczyszczone próbki. Możesz opisać, co się stało? Od momentu, gdy reszta zespołu opuściła laboratorium.
    Li Mei przełknęła ślinę i nerwowo poprawiła mankiet fartucha. Zaczerpnęła głęboko powietrza, zbierając się na odwagę.
– Jak zawsze, skończyliśmy pracę około czwartej w nocy – wyjaśniła cicho. – Cały zespół wyszedł, oprócz nowego technika, Kaspera Vinha. On został, ale... nie wiem dlaczego. Naprawdę nie wiem.
    Joan uniosła brew, bacznie obserwując reakcje techniczki. Sięgnęła po leżący na blacie tablet i zaczęła robić notatki.
    – Czy mówił coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego został?
    Li Mei pokręciła głową, wreszcie podnosząc wzrok z blatu na swoją rozmówczynię. Jej ciemnobrązowe oczy spotkały chłodne, analityczne spojrzenie Joan.
    – Nie, nic mi nie powiedział. Zresztą, nie jestem pewna, czy ktokolwiek go spytał. To nowy pracownik, a ja... ja zajmowałam się drobną awarią w sieci wentylacyjnej.
    – Awarią?
    Joan zmarszczyła brwi. Przez chwilę zastanawiała się czy krótki moment zawahania poprzedzający wzmiankę o wentylacji cokolwiek znaczył. Mógł być oczywiście efektem stresu – nie mniej i tak zanotowała swoje spostrzeżenie.
    – Tak, niezbyt poważna, ale musiałam zostać dłużej niż inni, żeby upewnić się, że naprawa przebiegnie bez problemów – Li Mei znowu nerwowo poprawiła mankiet fartucha.
    – O której była ta awaria? – Joan przechyliła lekko głowę.
    Chinka zamyśliła się na chwilę, marszcząc czoło.
    – Wydaje mi się, że jakoś po trzeciej. Trwała około pół godziny i skończyła się przed czwartą. Przepraszam, nie pamiętam dokładnie godzin.
    Joan otworzyła szerzej oczy. Przesunęła palcem po ekranie tabletu, upewniając się, co do swojej racji. Gdy podniosła wzrok z powrotem na techniczkę, jej twarz przybrała chłodny, profesjonalny wyraz.
    – Powiedziałaś, że zespół jak zwykle skończył pracę po czwartej, ale też, że wyszedł wcześniej przez awarię. Coś się nie zgadza, Li Mei.
    – To… – Li Mei przełknęła ślinę. – Tak, to prawda.
    – O której była awaria?
    – O trze… – Li Mei zawahała się, a na jej twarzy pojawił się cień zrozumienia. – Och.
    Joan postukała palcem w ramkę tabletu, wpatrując się w rozmówczynię z wyczekiwaniem.
    – Która z informacji jest fałszywa, Li Mei?
    – Nie wiem! – wybuchnęła Chinka, a jej głos zabrzmiał z desperacją. – Nie potrafię sobie przypomnieć, jak to dokładnie było. Pamiętam tylko, że zespół wyszedł przede mną i Kasperem. Byłam znudzona, więc postanowiłam sprawdzić próbki. I wtedy...
Joan nachyliła się lekko, opierając łokcie o stół.
    – Wtedy co? – jej ton był opanowany, ale przenikliwy.
    – Wtedy to zauważyłam. – Li Mei odchrząknęła, a jej dłonie zacisnęły się w pięści. – Zanieczyszczenia. Z początku były drobne, ale widoczne w analizie chemicznej. A potem... szczegółowa analiza wykazała, że produkt jest nie tylko zanieczyszczony, ale niebezpieczny.
    Joan skinęła głową, pozwalając ciszy opaść między nimi. Li Mei wierciła się na krześle, nerwowo przegryzając dolną wargę.
    – A co z Kasperem? – zapytała w końcu Joan. – Wiesz, kiedy wyszedł?
    – Nie mam pojęcia – Li Mei pokręciła głową. – Gdy skończyłam, jego już nie było.
    Joan zacisnęła usta w wąską kreskę, zapisując ostatnie notatki. Jej palce przesuwały się po ekranie tabletu z niemal mechaniczną precyzją.
    – Dobrze, Li Mei. To wszystko na teraz – uniosła wzrok, by spojrzeć na rozmówczynię. – Jeśli będę miała dodatkowe pytania, odezwę się. Możesz wrócić do pracy.
    Li Mei wstała powoli, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Skinęła głową, choć na jej twarzy malował się cień wątpliwości, po czym ruszyła do drzwi.
Joan odchyliła się na krześle, wpatrując się w pustą przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała techniczka. Czy mogła jej ufać? W jej zeznaniach coś wyraźnie się nie zgadzało. Myśli Joan zaczęły się klarować. Musiała działać dalej i odkryć prawdziwą wersję wydarzeń. Sięgnęła po listę nazwisk.
    – Przyprowadźcie mi Alvareza – rzuciła do mikrofonu, układając notatki w oczekiwaniu na kolejnego rozmówcę.
    Sala przesłuchań pozostała taka sama, ale atmosfera w niej zmieniła się od momentu, gdy Victor Alvarez przekroczył próg. Mężczyzna wszedł z pewnym siebie uśmiechem, jakby sala przesłuchań była dla niego bardziej formalnością niż miejscem potencjalnego zagrożenia. Jego ruchy były swobodne, niemal nonszalanckie. Każdy krok ciężkich butów wprawiał stół w drobne drgania.
    Joan śledziła go chłodnym, oceniającym sporzeniem, nie reagując zbytnio na jego teatralną pewność siebie. Victor wydawał się tego nie zauważać – albo nie przejmować się tym.
    – Alvarez – powitała go krótko, wskazując krzesło przed sobą.
    Victor usiadł, niedbale przerzucając rękę przez oparcie krzesła. Jego uśmiech rozszerzył się.
    – Joan Martin, prawda? Mówią o tobie, że jesteś nową gwiazdą Imperium. Nie wiedziałem, że masz czas na takie przesłuchania – przechylił głowę, jakby chciał ocenić jej reakcję.
    Joan uniosła brew niewzruszona i zignorowała zaczepkę.
    – Skoro formalności mamy już za sobą możemy przejść do rzeczy. Zajmujesz się syntezą od czterech lat. To wystarczająco długo, żeby znać każdy szczegół twojej pracy, prawda?
    – Jeśli pytasz o to czy to moja wina, to muszę cię rozczarować. W życiu bym się tak nie pomylił.
    Joan skrupulatnie zanotowała jego słowa, dopisując obok komentarz na temat jego podejścia do przesłuchania.
    – Każdy może popełnić błąd – przypomniała mu chłodno. – Szczególnie ci, którym się wydaje, że tego nie robią.
    – Ludzie może i tak – wyszczerzył zęby. – Ale ja jestem mutantem.
    – Czy ma to związek z dzisiejszym wypadkiem w laboratorium?
    – Ech…? Raczej nie.
    – Więc nie potrzebuję tego wiedzieć – zbyła go. – I tak zmarnowaliśmy wystarczająco czasu. Co robiłeś dzisiaj po zakończeniu zmiany?
    Victor zaśmiał się krótko, jakby to pytanie było absurdalne.
    – To samo co zwykle. Skończyłem dzisiaj wcześniej, więc wyszedłem chwilę po drugiej, zamknąłem swoje stanowisko i poszedłem do baru. Chcesz nazwę? Mają tam świetne drinki.
    Joan nie zareagowała, patrząc na niego nieruchomym wzrokiem.
    – Spotkałeś tam kogoś z zespołu?
    Victor przecząco pokręcił głową.
    – Nie, to był smutny, samotny wieczór. Ale może czasami trzeba pobyć samemu, wiesz? Żeby spotkać odpowiednich ludzi – jego uśmiech był zbyt szeroki, żeby mógł być szczery. – Chyba że chcesz zapytać o coś konkretnego?
    Joan pochyliła się lekko do przodu, krzyżując dłonie na stole.
    – Kasper Vinh. Jakie są twoje relacje z nim?
    Victor drgnął, a jego uśmiech na ułamek sekundy zniknął, zanim znów przybrał na sile.
    – Kasper? Nowy dzieciak. Nic wielkiego. Pomagam mu na początku, bo wiesz, jak to jest, kiedy jest się nowym.
    Joan odnotowała tę zmianę w jego postawie. Zmrużyła oczy, decydując się wyciągnąć z niego wszystko, co mogło mieć związek z Kasperem.
    – Pomagasz mu. Co przez to rozumiesz?
    Victor rozłożył ręce w geście obronnym.
    – No wiesz, pokazuję mu nasze sztuczki. Jak uniknąć kłopotów, jak nie nadepnąć na odcisk kierownictwu, komu można napyskować, a komu nie... Takie rzeczy.
    – Ciekawe… I uczysz go tego wszystkiego z czystej dobroci serca, tak? Szczególnie biorąc pod uwagę twoją historię z chemią wybuchową.
    – Ha ha ha – zaśmiał się nieco wymuszenie. – Wiesz, jak to jest… Błędy młodości…
    Joan zamilkła, pozwalając tej chwili ciągnąć się dłużej, niż było to komfortowe. Victor poprawił się na krześle. Przełożył rękę z oparcia na stół i usiadł prosto.
    – Mówiąc o kłopotach – zaczęła Joan wolno, z wyraźną intencją. – Wiesz coś o tym, dlaczego Kasper został w laboratorium po godzinach?
    Victor zamarł, a jego uśmiech ostatecznie zniknął. Spojrzał prosto w oczy Joan, nerwowo oblizując wargi.
    – Nie wiem. Naprawdę. Spytałem go tylko o to czy chce pójść ze mną do baru. Odpowiedział, że ma inne plany. Nie pytałem o nic więcej.
    Joan przyjrzała mu się uważniej, jak drapieżnik oceniający potencjalną ofiarę.
    – Nie pytałeś, ale czy zauważyłeś coś podejrzanego?
    Victor spojrzał w bok, przygryzając dolną wargę.
    – Słuchaj, Kasper jest... specyficzny. Czasami robi rzeczy po swojemu, ale to nie znaczy, że coś knuje. To dobry facet, serio.
    Joan zacisnęła usta. W tym momencie było dla niej jasne, że Victor coś ukrywa – może nawet nieświadomie.
    – Alvarez – zaczęła chłodno – jeśli coś wiesz, lepiej to powiedz teraz. Inaczej będę musiała przekopać się przez każdy szczegół twojego shangilaskiego życia. Mam nadzieję, że jesteś zarejestrowany w systemie?
    Victor zbladł. W jego oczach pojawiła się niema prośba.
    – Tak myślałam – kontynuowała Joan. – Wiem, że tego nie chcesz. Imperium też tego nie chce.     Dlatego, dla dobra nas wszystkich, wolałabym, żebyś ze mną współpracował.
    – Niczego nie ukrywam – powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. – Ale jeśli mam być szczery... Kasper i ja trzymamy się blisko. Bardzo blisko. Poza tym jest nowy, potrzebuje wsparcia. To wszystko.
    Joan odchyliła się na krześle, spoglądając na niego z góry.
    – W porządku, Victor. Jeśli sobie coś przypomnisz, zgłoś się do mnie. Możesz już iść.
    Victor zerwał się z miejsca, jakby chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.
    – Jasne, Joan. Miłego dnia.
    Joan odprowadziła go wzrokiem. Jego pewność siebie była fasadą, a pod nią kryło się coś więcej – może strach, może coś innego. Chociaż sam Alvarez nie miał za dużo do powiedzenia. Znaczy powiedział wiele słów. Żadne nie miało głębszego sensu. Chyba że chodziło o Kaspera.
####
    W chłodnym półmroku strefy kontrolnej w Messiah Union, Semira stała wyprostowana przed głównym pulpitem operacyjnym. Długie, eleganckie paznokcie jej lewej dłoni delikatnie przesuwały suwak osi czasu na ekranie, podczas gdy prawa manewrowała po panelu dotykowym. Na monitorach przed nią migały obrazy z kamer umieszczonych w laboratorium Imperium: jasno oświetlone korytarze, sterylne przestrzenie robocze, rzędy chłodziarek na próbki i automatyczne systemy mieszające.
    Zimna poświata ekranów odbijała się od złotych ozdób misternie wplecionych w jej warkoczyki. Ich blask kontrastował z ciemną skórą, która zdawała się niemal pochłaniać światło. Semira czuła się bardziej niebezpieczną królową niż szefową potężnej organizacji. Jej bordowe oczy, przenikliwe i nieludzkie, uważnie śledziły każdy detal wyświetlany na ekranach.
    Na jednym z monitorów Victor Alvarez, pracownik laboratorium, wygłupiał się z kobietą o rudych, kręconych włosach. Śmiali się głośno, a Victor teatralnie wskazywał na jeden z monitorów. Kamera uchwyciła moment, gdy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, zanim każde z nich wróciło do swoich zadań.
    Na innym ujęciu Li Mei, jedna z najlepszych chemiczek, pochylała się nad stanowiskiem roboczym. Jej drobne dłonie pewnie trzymały narzędzia laboratoryjne, a precyzyjne ruchy przypominały pracę maszyny. Była w pełni skoncentrowana, a jej wyprostowana sylwetka emanująca profesjonalizmem mówiła sama za siebie.
    Semira przesunęła obraz dalej, zauważając młodego stażystę, Kaspera Vinha, który kręcił się nerwowo po korytarzu. Wyglądał, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca. Jego wzrok przeskakiwał między kamerami, jakby obawiał się, że ktoś go obserwuje. Zatrzymał się na moment, spojrzał w szybę, poprawił coś w kieszeni, po czym ruszył dalej.
    Niespokojny, niezgrabny – typowy stażysta, który nie wie, co zrobić, by nie przeszkadzać – pomyślała Semira, choć jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego postaci.
    Niedługo później trafiła na zdecydowanie bardziej interesujące interwały czasowe. Na kilku ujęciach kamery były przesunięte – ich pole widzenia skierowano na ścianę lub w mniej strategiczne miejsca. Ukryte w szczegółach plików dane wskazywały, że zmian dokonano ręcznie, a czas tych manipulacji pokrywał się z czasem, gdy w laboratoriach nie było praktycznie nikogo.
    Semira odetchnęła głęboko i wyprostowała się, a złote bransolety na jej nadgarstkach zabrzęczały przy gwałtownym ruchu. Wprowadziła odpowiednie komendy, by uzyskać dostęp do logów systemowych.
    Na początku dane wydawały się rutynowe – standardowy ruch pracowników, rejestracje wejść i wyjść z wrażliwych stref. Jednak im głębiej zagłębiała się w szczegóły, tym więcej anomalii wychwytywała. Jedna przepustka wykazywała nienaturalnie dużą aktywność – wejścia do chłodni próbek, pomieszczeń chemicznych i strefy kontroli, wszystko w krótkich odstępach czasu.
    Jednak, gdy spróbowała prześledzić szczegóły tej przepustki, natrafiła na pustkę. Nazwisko, godziny logowania, unikalny identyfikator – wszystko zostało precyzyjnie wyczyszczone. Zaciśnięte usta Semiry drgnęły w geście gniewu. Znała ten rodzaj wymazanych śladów – była to robota profesjonalisty. 
    Semira odrzuciła włosy na plecy, zmrużyła oczy i wprowadziła kolejne polecenia. Jej spojrzenie ponownie zatrzymało się na obrazie Kaspera. Przechodził właśnie przez ten sam korytarz, trzymając komunikator w dłoni. Obraz zamigotał, gdy kamera na chwilę zgasła. Kiedy włączyła się ponownie, Kasper zniknął z pola widzenia. Semira wzięła głęboki wdech, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu – bardziej drapieżny niż pogodny.
    – Myślisz, że możesz ukryć się przede mną? – wyszeptała. – Za kogo ty się w ogóle uważasz.
    W tym samym momencie jej telefon zawibrował. Na ekranie pojawiło się powiadomienie o wiadomości od Espena. Semira spojrzała na wiadomość, oczekując zwyczajowego telegraficznie krótkiego wręcz komunikatu.
    „Joan przysłała pierwsze notatki z przesłuchań. Potrzebuję Cię w gabinecie – musimy poukładać chronologię wydarzeń. Sprawa staje się skomplikowana.”
    Przeniosła wzrok na pulpit strefy kontrolnej i wystający z niego pendrive.
    „Za chwilę. Ja też coś znalazłam.”
    Wysłała wiadomość i schowała telefon. A potem ściągnęła potrzebne kopie i skierowała się wprost do swojego gabinetu. Wciąż pozostawało wiele pracy do zrobienia.
####
    Joan zajęła miejsce naprzeciw Eleny w dobrze znanej jej już sali przesłuchań. Białe światło lampy sufitowej odbijało się od metalowego stołu, rzucając delikatne refleksy na gładką powierzchnię. Elena wyglądała, jakby każda cząstka jej ciała błagała o uwolnienie od ciężaru podejrzeń. Jej ręce nerwowo bawiły się rąbkiem fartucha, jakby miały znaleźć w nim ukojenie.
    Joan oparła dłonie na stole, pochylając się lekko do przodu. Jej głos brzmiał miękko, ale zdecydowanie, niosąc w sobie mieszankę współczucia i profesjonalnej rezerwy.
    – Dziękuję, że przyszłaś tak szybko, Eleno. Wiem, że to niełatwe. Zacznijmy od prostego pytania: co działo się w laboratorium poprzedniego wieczoru?
    Elena zamrugała szybko, jej oczy zdradzały niepewność. Zanim odpowiedziała, przez chwilę zaciskała usta, jakby ważyła każde słowo.
    – To była zwykła zmiana – zaczęła szybko, jej głos drżał lekko. – Przygotowywałam próbki do testów jak zawsze. Wszyscy robili swoje… no, przynajmniej do czasu.
    Joan nie przerywała, pozwalając Elenie mówić dalej.
    – Potem zawył alarm – kontynuowała Elena, unosząc dłoń do twarzy. – Coś z wentylacją. Nie mogliśmy zostać w pomieszczeniach, więc większość zespołu wyszła. Niektórzy mieli plany na wieczór, inni po prostu nie chcieli brać nadgodzin. Sama też chciałam już wracać, ale musiałam dokończyć przygotowania na następny dzień. Dlatego wyszłam praktycznie ostatnia. Myślałam, że wszystko było w porządku – jej głos zadrżał. – A teraz dowiaduję się, że… że mogłam w czymś zawinić.
    Joan nachyliła się delikatnie, jej ruch był subtelny, ale na tyle znaczący, by zasugerować, że słucha uważnie.
    – Wiesz, że to nie o to chodzi – odparła spokojnie. – Jesteśmy tu, żeby wykluczyć wszystkie możliwości. Powiedz mi, czy zauważyłaś coś nietypowego? Może ktoś z twoich współpracowników zachowywał się dziwnie?
    Elena spuściła wzrok, obracając pierścionek na palcu. Jej dłonie drżały ledwo zauważalnie.
    – Nie wiem… może coś przeoczyłam – powiedziała cicho. – Kasper został dłużej. Pamiętam, bo zapytałam go, czy wraca z nami. Uśmiechnął się tylko i powiedział, że musi coś dokończyć.
    – Mówił coś jeszcze?
    Elena westchnęła.
    – Właściwie… tak. Pytał mnie o kamery w laboratorium. Chciał wiedzieć, jak działają. Zapytał, czy można rozpoznać, że są wyłączone.
    Joan uniosła brew, jej spojrzenie stało się bardziej intensywne.
    – I co odpowiedziałaś?
    Elena wzruszyła ramionami, burza jej rudych loków zakołysała się do rytmu.
    – Powiedziałam, że to zależy od systemu, ale nie sądziłam, że to coś podejrzanego. Był nowy, ciekawy wszystkiego. Ale teraz… – jej głos załamał się, a dłonie opadły bezradnie na stół.
    Joan przypatrywała się jej z uwagą, od czasu do czasu notując swoje spostrzeżenia.
    – Czy wydawał się szczególnie zainteresowany zabezpieczeniami?
    Elena przełknęła ślinę, unikając spojrzenia Joan. Zdawała się rozumieć, dokąd zmierzają zadawane jej pytania.
    – Może. Nie wiem. Kasper przypomina mi mojego syna. Jest taki młody, taki zagubiony. Stracił rodziców… jak mój syn stracił ojca. Nie wiem, czy on mógłby… – jej głos ucichł, a ona ponownie spuściła głowę.
    Joan wyprostowała się.
    – To nie kwestia możliwości, Eleno. To kwestia faktów. I właśnie dlatego tu jesteśmy.
    Elena kiwnęła głową, jej ramiona opadły, jakby z niej uchodziło napięcie.
    – Jeśli Kasper zrobił coś złego… przysięgam, nie wiedziałam.
    Joan zapisała ostatnią uwagę na tablecie i podniosła wzrok.
    – Dziękuję za szczerość, Eleno. To wszystko na teraz.
    Gdy Elena wstała i opuściła salę, Joan odchyliła się w fotelu, wpatrując się w ekran swojego tabletu. Kasper jawił się coraz wyraźniej jako centralna figura w tym bałaganie. A jednak coś w jego historii wciąż nie pasowało. Co właściwie chciał osiągnąć? I dlaczego?
    Drzwi otworzyły się bezszelestnie, wpuszczając do pomieszczenia kolejną osobę. Joan, pochłonięta analizowaniem notatek, uniosła rękę w powitalnym geście, nie odrywając wzroku od dokumentów.
    – Jeszcze nikogo nie wezwałam – przypomniała łagodnym, ale stanowczym tonem.
    – Nie potrzebuję zaproszenia – odparł z wyraźnym przekąsem znajomy głos.
    Joan uniosła głowę, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Espen stał w progu, jak zawsze emanując aurą opanowania i chłodnej pewności siebie. Jego zmęczenie zdradzały jedynie cienie pod oczami, choć w spojrzeniu wciąż widniała niezachwiana koncentracja.
    – Joan – powitał ją ciepło, ale bez zbędnych uprzejmości. – Mam nowe informacje.
    – Słucham – odpowiedziała, odkładając rysik obok tabletu i przygotowując się na kolejną dawkę szczegółów.
    Espen przeszedł na drugi koniec stołu i przysiadł bokiem na krześle dla świadków. Położył przed nią zapiski z monitoringu.
    – Razem z Sem ustaliliśmy, że zanieczyszczenie próbek miało miejsce między czwartą piętnaście a piątą rano – wyjaśnił, wskazując na konkretne dane.
    Joan skinęła głową, przyjmując to do wiadomości.
    – Co jeszcze udało się odkryć?
    – Skażeniu uległa niemal cała partia przygotowana na ten dzień – kontynuował, przesuwając kolejne strony tekstu. – To nie był przypadek. Ktoś działał z pełną świadomością i dostępem do kluczowych stref laboratorium. Co więcej, zauważyliśmy, że kamery zostały przełączone na mniej istotne miejsca, a logi systemowe celowo zmanipulowano.
    Joan wsparła brodę na dłoni, w zamyśleniu patrząc na Espena.
    – Sądzisz, że nowy technik mógł wywołać takie zamieszanie? Kasper wydaje się zbyt niedoświadczony na coś takiego.
    Espen westchnął i odchylił się na krześle.
    – Teoretycznie to możliwe, ale wymagałoby ogromnej precyzji i doskonałej znajomości procedur. To sugeruje, że działał z czyjąś pomocą.
Joan zmarszczyła brwi.
    – Kto był wtedy w laboratorium?
    Espen wyświetlił przed sobą listę nazwisk.
    – O tej porze w budynku byli jedynie Li Mei i Kasper.
    – Oboje są bardziej lub mniej podejrzani… – westchnęła Joan.
    – Niedługo wcześniej wyszedł Suresh Patel. To oznacza, że jego również musimy przesłuchać.
Joan zanotowała te informacje na swoim tablecie, po czym spojrzała na Espena.
    – Zajmę się tym. A co z Kasperem?
    Espen zawahał się.
    – Semira postanowiła osobiście złożyć mu wizytę – wyznał w końcu.
    Joan uniosła brew, a na jej ustach pojawił się subtelny półuśmiech.
    – W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak tylko mu współczuć.
    Espen uśmiechnął się blado.
    – Też nie chciałbym być na jego miejscu.
    Wstał i poprawił garnitur. Upewnił się, że wygląda nienagannie i posłał Joan krótki, dodający otuchy uśmiech.
    – Wracam do gabinetu, żeby upewnić się, że mamy pełny obraz sytuacji. Ty skup się na Sureshu. Jeśli pojawi się coś nowego, od razu daj mi znać.
    – Oczywiście. Dziękuję, Espen.
    Kiedy drzwi za nim cicho się zamknęły, Joan westchnęła i przeniosła wzrok na listę nazwisk. 
    – Suresh Patel, co? – mruknęła i włączyła mikrofon, żeby wezwać kolejnego świadka.
    Nie minął nawet kwadrans, gdy Suresh Patel wszedł do pomieszczenia szybkim, ale lekkim krokiem. Sprawiał wrażenie, jakby nie dotykał podłogi. Nawet zajmując miejsce na krawędzi krzesła, zdawał się zajmować bardzo mało przestrzeni, pomimo bycia jedną z wyższych osób, które Joan widziała w Messiah Union. Jego palce nerwowo obracały krawędź notatnika, który przyniósł ze sobą. Okulary co chwilę opadały z nosa, a on, nie patrząc Joan w oczy, poprawiał je, by zaraz znów skupić wzrok na kartkach w swoich rękach.
    Joan siedziała naprzeciwko niego, spokojna i wyważona. Jej spojrzenie było uważne, niemal przenikliwe, ale głos – łagodniejszy niż zazwyczaj.
    – Panie Patel, wiemy, że był pan na miejscu w noc skażenia – zaczęła, z delikatnością, która zaskoczyła samego Suresha. – Zależy nam na pełnym obrazie wydarzeń. Proszę, opowie mi pan, co dokładnie robił między północą a piątą rano.
    Suresh przełknął głośno ślinę i odkaszlnął, zanim zaczął mówić.
    – Byłem... Byłem w laboratorium przez większość nocy – zaczął, zacinając się. – Ale chwilę po trzeciej zauważyłem problem z wentylacją. Pamiętam, że alarm poinformował mnie o usterce w głównym systemie. Poszedłem na zaplecze, żeby sprawdzić, czy mogę coś zrobić.
    Joan skinęła głową, pozwalając mu kontynuować.
    – To nie zajęło mi długo, może pięć minut? – kontynuował, podnosząc wzrok tylko na chwilę. – Kiedy wróciłem, wszystko wyglądało normalnie. Nie zauważyłem niczego dziwnego.
    – Niczego? – zapytała Joan, nachylając się nieco do przodu.
    Suresh spuścił wzrok. Wyglądał na zmieszanego, jakby próbował przypomnieć sobie wszystkie, najmniejsze nawet szczegóły.
    – Na zapleczu spotkałem Li Mei. Powiedziała, że zajmie się usterką i mogę wracać do pracy. Tak… Tak też zrobiłem.
    – To wszystko? – dopytała Joan.
    – Prawdę mówiąc, byłem zbyt zajęty, żeby zwracać uwagę na innych – przyznał. – Ale... Mam tutaj swoje zapiski z tej nocy.
    Otworzył notatnik na ostatniej stronie i powiódł palcem po równym rzędzie opatrzonych godziną wpisów. Joan wyciągnęła rękę, by wziąć notatnik. Kartki były gęsto zapisane drobnym pismem, pełnym dat, godzin i lakonicznych uwag.
    – To mój nawyk – wyjaśnił Suresh. – Spisuję wszystko, co robię, żeby uniknąć błędów.
    Joan wertowała notatki, a Suresh w tym czasie kontynuował:
    – Z notatek wynika, że awaria wentylacji rozpoczęła się dokładnie o 3:17. Diagnostyka trwała do 3:22. Awaria skończyła się o 3:48. Wróciłem do laboratorium zaraz potem, ale nie jestem pewien, czy ktoś coś zauważył...
    – Czy widział pan Kaspera Vinha? – zapytała Joan, unosząc wzrok znad kartek.
    Suresh zamrugał, wyraźnie zaskoczony pytaniem.
    – Kasper? Tak, tak widziałem go wcześniej tej nocy – odpowiedział szybko. – Kręcił się po korytarzach, jak zawsze. Nie wyglądał podejrzanie... chyba.
    – Czy wspominał cokolwiek o kamerach lub zabezpieczeniach? – Joan zadała pytanie z takim spokojem, jakby była pewna odpowiedzi.
    Suresh zacisnął usta, jakby wahał się, czy powiedzieć prawdę.
    – Tak... Był ciekaw – przyznał w końcu. – Pytał, jak działa system, co dzieje się, gdy łączność zostanie wyłączona. Powiedział, że to tylko teoretyczne pytanie, ale teraz, gdy pani o to pyta... może to nie było takie niewinne.
    Joan pochyliła się do przodu, delikatnie odkładając notatnik na stół. Suresh wyciągnął po niego dłoń. Joan przycisnęła go otwartą dłonią do stołu.
    – Panie Patel, dziękuję za te informacje. Pańskie notatki bardzo nam pomogą. Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć?
    Suresh pokręcił głową, wyglądając na szczerze przerażonego. Zabrał rękę i schował ją zmieszany.
    – Nic więcej... Ale jeśli coś mi się przypomni, obiecuję, że od razu to zgłoszę.
    Joan wstała, skinęła mu głową i podziękowała za współpracę. Suresh opuścił pokój, wciąż wyglądając na zdenerwowanego, ale z ulgą, że mógł coś wnieść do sprawy.
Joan wzięła notatnik i wyszła z sali, kierując się do biura Semiry. Korytarze Messiah Union były ciche, wypełnione jedynie lekkim szumem klimatyzacji. Wchodząc do biura, zauważyła Espena pochylonego nad komputerem.
    – Mamy coś – powiedziała, kładąc notatnik na biurku. – Suresh twierdzi, że Kasper interesował się systemem zabezpieczeń. Musimy to sprawdzić.
    Espen uniósł wzrok, zmarszczył brwi i sięgnął po notatnik. Jego oczy szybko przebiegły po zapisanych stronach. – To może być istotny trop – powiedział po chwili. – Sprawdzę, czy Kasper miał dostęp do systemów w tamtym czasie. Coś jeszcze?
    – Li Mei była na zapleczu w czasie awarii – dodała Joan. – Suresh mówi, że widział ją tam, ale musimy upewnić się, czy jej wersja się zgadza.
    Espen skinął głową, robiąc notatki na swoim tablecie. 
    – Zajmę się tym. A ty?
    Joan uśmiechnęła się lekko, choć jej oczy pozostawały zimne i skupione.
    – Porozmawiam z Li Mei. Chcę usłyszeć to z jej ust. Może w końcu jej wersja wydarzeń będzie spójna.
    Espen spojrzał na nią z uznaniem, zanim wrócił do swoich zadań. Joan odwróciła się na pięcie gotowa do wyjścia z gabinetu i zatrzymała się w miejscu. W drzwiach gabinetu stała Semira. Jej oczy błyszczały gniewem.
    – Siadajcie. Musimy porozmawiać – rzuciła tylko.

piątek, 10 stycznia 2025

[Semira] Imperium: W ogniu cz.1

    Wysokie drzwi gabinetu przesunęły się z cichym sykiem, gdy Semira wkroczyła pewnym krokiem do przestronnej, eleganckiej przestrzeni. Jej biuro na szczycie wieżowca Messiah Union zdawało się niemal zawieszone w chmurach. Z jednej strony otoczone było grubymi ścianami szkła, za którymi rozciągał się panoramiczny widok na Tian; z drugiej wyłożone jasnym, beżowym kamieniem odbijającym poranne światło. Sufit gabinetu unosił się wyżej w centralnej części, tworząc efektowne wgłębienie. Wzdłuż jego krawędzi poprowadzono dyskretną linię LED-owego oświetlenia. Podłogę w centrum pomieszczenia wyłożono hartowanym szkłem, które odbijało miękkie światło z sufitu, tworząc iluzję głębi. Ogromne biurko z czarnego marmuru upstrzone złotymi żyłkami zdawało się wyrastać z równie ciemnej posadzki.
    Kolejny pracowity dzień w Imperium nadciągał z wolna, lecz nieubłaganie. Semira nie spieszyła się. Zegarek na jej nadgarstku wskazywał godzinę 7:23. O tej porze miała jeszcze chwilę wyłącznie dla siebie. Za mniej niż dziesięć minut jej asystent – Espen Tellefsen – miał przekroczyć próg, niosąc na ręce plik dokumentów i swój niezawodny tablet. Wtedy też zaczynały się raporty i spotkania; pytania i problemy; decyzje do podjęcia i te, które należało zignorować.
    Semira postawiła parujący kubek kawy na biurku. Zapach palonych ziaren wypełnił gabinet, mieszając się z subtelnym aromatem jej perfum. Rozsiadła się w miękkim fotelu, zakładając nogę na nogę i postukała w ekran wbudowany w blat, by go wzbudzić. Urządzenie mignęło ekranem powitalnym, gotowe na kolejny dzień wyzwań. Zaraz za nim obudziły się hologramy: trójwymiarowa mapa miasta w kącie pokoju i nieco mniejszy model budynku w rogu biurka.
    Kobieta chwyciła za kubek i przesunęła palcami po ekranie, by wyświetlił najnowsze artykuły z Czterech Miast. Zatrzymała wzrok na wiadomości, której nagłówek wspominał o strzelaninie w jednym z przyległych miast. Inny artykuł mówił coś o przeklętym wlocie do kanałów, gdzie po raz kolejny zaginął człowiek. Jeszcze inny donosił o nietrafionej inwestycji w Brahmaloce. Marszcząc brwi, uniosła kubek do ust, rozkoszując się ciepłym, gorzkim smakiem kawy. Semira ceniła te krótkie chwile, gdy nad Shangri-La – jej miastem – budził się dzień. Nawet jeśli częściej były to momenty ciszy przed burzą. A szczególnie wtedy, gdy wiedziała, że za kilka godzin spokój pozostanie tylko pachnącym kawą wspomnieniem.
    – Dzień dobry, Sem.
    – Dzień dobry, Espenie.
    Espen wszedł do gabinetu cicho, ale jego obecność i tak wypełniła przestrzeń. Wysoki i postawny, z jasną cerą, błękitnymi oczami i równo przyciętą, zadbaną brodą, wyglądał w tej luksusowej scenerii niemal jak idealnie wyrzeźbiona figura. Pojedynczy kosmyk blond włosów uciekał mu z krótkiego kucyka zebranego z tyłu głowy i miękko opadał na czoło. Ubrany był w szary, skrojony na miarę garnitur i jasnoniebieską koszulę. Kiedy zbliżył się do biurka Semiry przystanął z lekkim skinieniem głowy. W jednej ręce trzymał swój tablet, w drugiej – kubek kawy. Zmarszczył brwi, gdy przeniósł wzrok z Semiry na blat jej biurka.
– Och? Już masz kawę?
Semira, wygodnie oparta w fotelu, upiła mały łyk napoju i posłała mu lekki, bardzo zadowolony z siebie uśmiech.
– Mam. Mam nadzieję, że twoja spełni wygórowane oczekiwania, które pielęgnujesz z taką pasją i też będzie ci smakować.
Espen parsknął cicho, patrząc na kubek w swojej ręce.
– Zobaczymy… Ale dziękuję, Sem.
Odstawił kawę na krawędź biurka i rozluźnił ramiona, przygotowując się do rozmowy. Semira przekrzywiła głowę, opierając skroń na dłoni.
– Zastanawiam się… – zaczęła z nutą ironii w głosie. – Co jest nie tak z kawą, którą przyniosłeś dla mnie? Za ciepła, jak sądzę?
Espen skrzywił się teatralnie.
    – Za mało cukru. Zdecydowanie.
Semira westchnęła, przewracając oczami.
– Gdybyś chociaż raz wypił gorzką kawę nic by się nie stało… Ale dobrze. Tym razem ci wybaczam.
Espen uśmiechnął się nieco zbyt radośnie jak na tak wczesną, zimną porę.
– Jesteś zbyt łaskawa, Sem.
– Semiro – poprawiła go spokojnym, ale stanowczym tonem. Takim, którym sugerował, że czas na żarty już minął. Trzeba było zabierać się do pracy.
Espen odchrząknął, poważniejąc. 
– Semiro – powtórzył, prostując się bardziej.
Otworzył tablet i kilkoma szybkimi kliknięciami odnalazł właściwy plik.
– Cóż. W takim wypadku… Zacznijmy może od rzeczy prostych. Sprawy legalne związane z Mekbib Estates.
Semira spojrzała na niego z nowym zainteresowaniem.
– Jakieś problemy?
– Nie całkiem. Twoje biuro nieruchomości przyniesie trochę mniej zysków niż zakładano. Ale na szczęście nie straty. Po prostu sezon był martwy.
    – Grudzień – zauważyła Semira, obracając kubek w dłoniach. – Jedna trzecia miasta wydaje ostatnie pieniądze na prezenty.
    – A dwie trzecie czeka na noworoczne podwyżki – Espen kiwnął głową. – Styczeń, a najpóźniej luty, prawdopodobnie wyrówna wynik.
– A ten nadchodzący proces sądowy? Pamiętasz? Ten w sprawie pleśni w blokowisku nad kanałem.
– Ten z Taprobany?
    Semira przytaknęła, wolnym ruchem ręki mieszając kawę. Espen przeglądał dokumenty przez chwilę, zanim odpowiedział.
    – Wycofany, z tego co widzę Wygląda na to, że nasi przeciwnicy przemyśleli sprawę i uznali, że nie mają szans.
    Semira pokiwała głową z satysfakcją.
    – Nie ma jak twarde dowody.
    Espen przesunął palcem po ekranie, przeglądając kolejne notatki.
    – Jeśli chodzi o inne rzeczy: mamy kilka maili z pytaniami o rabaty i drobne decyzje dotyczące lokali, które już posiadamy. To może zaczekać.
    Semira machnęła ręką.
    – W takim razie zaczeka.
    Espen spojrzał na nią z udawaną dezaprobatą, ale kontynuował:
    – A z rzeczy, które nie mogą zaczekać… Na dzisiaj zaplanowane masz dwa spotkania. Jedno o trzynastej w restauracji „Zenith” , cztery przecznice stąd. Taksówka będzie czekała o dwunastej czterdzieści pięć pod głównym wyjściem.
– Nie za wcześnie?
– Uwzględniłem korki.
– Rozumiem.
     – Tematem spotkania ma być nadchodzący kontrakt handlowy i duży zakup mieszkań w Taprobanie. Informacje na temat sprzedającego przerzucę ci na czytnik jak tylko skończymy.
– A to drugie spotkanie?
– To wywiad dla „Stargazera”. Jest o… – urwał, by szybko znaleźć potrzebną notatkę – o szesnastej. W jednej z naszych salek w części rekreacyjnej.
– Zaprosiliśmy media do Messiah Union? Myślałam, że do tej pory unikaliśmy takich sytuacji. Z mojego polecenia – rzuciła chłodno, wyraźnie akcentując ostatnie zdanie.
Espen westchnął z irytacją skierowaną raczej ku całej sytuacji, a nie jego własnej szefowej.
    – Dziennikarka była wyjątkowo uparta. Próbowałem zaproponować jej inne miejsce w innym terminie, ale nie chciała mnie słuchać. Zresztą to tylko wywiad do styczniowego wydania specjalnego o kobietach w biznesie.
     – Ta, gdzie tytuł był już ustalony zanim w ogóle zgodziliśmy się na wywiad? Jak to było… „Kobieta, która podbiła szklane wieżowce: Fenomen Semiry Amsalu Mekbib”, tak?
– Doskonała pamięć, Sem.
– To nie jest coś za co powinieneś mnie chwalić, Espenie – upomniała go.
– Przepraszam.
        – Miejmy nadzieję, że nic innego nie przyciągnie jej uwagi – posłała mu znaczące spojrzenie.
        – Będę jej pilnował – obiecał.
    Semira zmrużyła oczy. Wzięła do ręki leżące na biurku dokumenty, by spojrzeć na wczorajsze raporty z laboratoriów.
        – Na to właśnie liczę. Co dalej…?
    Hologram na biurku rozbłysnął ostrzegawczym czerwonym światłem, a w powietrzu rozległ się niski, pulsujący dźwięk alarmu. Semira podniosła wzrok znad raportu, który właśnie przeglądała, a Espen odruchowo zamarł z palcem nad ekranem, odwracając się w stronę rogu biurka.
    – Coś poważnego – rzucił, unosząc rękę, by wyciszyć alarm, ale Semira już zdążyła aktywować holograficzny ekran.
    Na wyświetlaczu pojawił się komunikat opatrzony czerwonym wykrzyknikiem. „PILNE! Zanieczyszczenie w próbkach” – głosił nagłówek. Semira szybko otworzyła załącznik, a Espen przesunął się bliżej, czytając razem z nią. Raport był pełen technicznych detali, ale kluczowe informacje nie pozostawiały wątpliwości – doszło do skażenia partii w jednym z laboratoriów.
    – Podpisane przez Li Mei – zauważył Espen, wskazując na końcówkę dokumentu. Jego głos był spokojny, ale twarz zdradzała niepokój. – Domaga się natychmiastowych działań.
       Semira zignorowała go na moment, przewijając raport w milczeniu. Jej oczy szybko przesuwały się po linijkach tekstu, a wargi zacisnęły się w cienką linię.
        – Joan Martin – powiedziała w końcu beznamiętnym tonem.
Espen uniósł brwi, ale skinął głową. Znał ten głos – oznaczał decyzję, której nikt nie miał prawa podważyć.
    – Zaraz ją wezwę – odpowiedział, wyjmując smartfon, by wykonać połączenie. Jednocześnie spojrzał na Semirę, próbując odczytać coś z jej twarzy. Tym razem jednak jej wyraz pozostawał chłodny i nieprzenikniony.
    Semira wcisnęła czerwony przycisk umieszczony w górnym rogu holograficznego panelu. W odpowiedzi na ten gest z wnętrza gabinetu dobiegł niski, pulsujący dźwięk alarmu, który natychmiast przekształcił się w krótkie, powtarzające się sygnały rozbrzmiewające w podziemnych laboratoriach. Na ekranie pojawiła się animacja przedstawiająca zatrzymanie operacji w całym kompleksie.
    – Wszystkie prace zostały wstrzymane – potwierdził komputerowy głos, gdy system alarmowy zaczął wdrażać swoje protokoły.
      Semira odsunęła kubek z kawą na bok i przechyliła się w stronę mikrofonu wbudowanego w biurko. Jej głos był zimny i wyważony. Wydawanie rozkazów było dla niej codziennością:
   – Uwaga, wszystkie zespoły. Zatrzymać dystrybucję natychmiast. Powtarzam: wstrzymanie dystrybucji do odwołania. Każdy obiekt produkcyjny pozostaje zamknięty do czasu wydania dalszych instrukcji. Personel obowiązuje absolutny zakaz opuszczania budynku.
     Kiedy zakończyła transmisję, wyprostowała się, a na jej twarzy pojawił się wyraz determinacji. Odwróciła się do Espena, który wciąż stał obok niej z napięciem wypisanym na twarzy.
    – Odwołaj wszystkie dzisiejsze spotkania – poleciła, a ton jej głosu nie znosił sprzeciwu. – Joan ma przyjechać najszybciej jak będzie w stanie. A od ciebie potrzebuję listy wszystkich, którzy pracowali na nocnej zmianie w laboratoriach.
        Espen skinął głową, szybko przetwarzając polecenia.
        – Oczywiście, zaraz się tym zajmę – odpowiedział, odsuwając się o krok.
        Semira przez chwilę wpatrywała się w ekran, analizując szczegóły raportu. Gdy Espen zmierzał w kierunku drzwi, dodała jeszcze jedno:
        – Przejrzyj logi osobiście. Potrzebuję pełnego obrazu sytuacji. Każdy szczegół ma znaczenie.
       Espen przystanął w pół kroku, odwrócił głowę i ponownie skinął głową, zanim wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. W ciszy, która zapadła po jego wyjściu, słychać było tylko niski, ledwo słyszalny szum miasta za oknami gabinetu.
        Semira spojrzała na swoją odbitą w hartowanym szkle sylwetkę i westchnęła ciężko. Chaos dopiero miał się rozpocząć.

####

Drzwi do gabinetu przesunęły się z cichym sykiem, wpuszczając obu asystentów. Joan weszła jako pierwsza pewnym siebie krokiem. Jej obcasy wydawały miękki, rytmiczny stukot, odbijający się od hartowanego szkła podłogi. Długie, ciemne włosy układały się w luźne fale, które opadały na jedno ramię. Prosta, jasna koszula, proste, ciemne spodnie i subtelny makijaż nadawały jej eleganckiego, poważnego wyglądu.
       Semira, stojąca nad raportami rozłożonymi na swoim biurku, spojrzała na nią krytycznie. Wcale nie było widać, że zbierała się tego dnia w biegu. Bardzo dobrze.
        – Cieszę się, że przyszłaś, Joan – powiedziała, choć ton głosu wskazywał bardziej na konieczność niż faktyczną radość. – Sytuacja jest poważna. Nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd.
    Joan skinęła głową, zatrzymując się w pobliżu biurka. W międzyczasie Espen rozejrzał się po gabinecie, zauważając dwa krzesła ustawione po przeciwnych stronach blatu.
        – Krzesła? – spytał z lekkim zaskoczeniem, unosząc brwi. – To nowość.
        Semira odwróciła się w jego stronę, jej ciemne, bordowe oczy błysnęły delikatnie w świetle LED-owego oświetlenia.
        – To dlatego, że ten gabinet stanie się centrum całej operacji – odpowiedziała, gestem zapraszając ich do zajęcia miejsc. – Dzisiaj to miejsce jest naszym wspólnym biurem.
        Espen zajął jedno z krzeseł, a Joan po chwili zawahania usiadła na drugim, delikatnie kładąc dłonie na kolanach. Semira usiadła w swoim fotelu, jej spojrzenie przenosiło się między nimi z chłodnym profesjonalizmem.
        – Przejdźmy do konkretów – zaczęła, wyświetlając holograficzny raport nad powierzchnią biurka.         – Skażenie wykryto podczas dodatkowych testów.
        – Ktoś przewidział problem? – zapytała Joan.
        – Nie przewidział, ale miał szczęście – odpowiedział Espen. – Testy przeprowadziła techniczka, Li Mei. Znalazła coś, co wzbudziło jej podejrzenia.
     – I dobrze, że to zrobiła – odparła Semira, wskazując palcem kolejne sekcje raportu. – Skala skażenia sugeruje celowe działanie, nie błąd czy przypadkową kontaminację.
        – Celowe? – Joan wciągnęła powietrze, jej twarz wyrażała mieszankę zaskoczenia i niepokoju.
    – Musimy zakładać najgorsze – Semira wpatrywała się w linijki tekstu jak w dowody rzeczowe w sądzie. – Z tego, co wiemy, problem może dotyczyć większej partii. Dlatego wstrzymaliśmy działania wszystkich zespołów do odwołania. Nasi technicy będą musieli dokładnie przebadać każdą próbkę w każdej partii. Nie możemy pozwolić na to, by skażony towar opuścił mury tego budynku.
        Espen skrupulatnie notował na swoim tablecie.
      – Pierwszym krokiem będzie rozmowa z ludźmi, którzy pracowali ostatniej nocy – podsumował.
    – Nie tylko rozmowa – Semira spojrzała na nich oboje z naciskiem. – Chcę pełnego obrazu. Od logów i monitoringu po zeznania. Ktokolwiek za tym stoi, znajdziemy go.
    – To bardzo dużo pracy – zauważyła Joan, podnosząc wzrok znad własnych notatek. – A z tego co rozumiem musimy działać szybko.
    – Dlatego jest nas trójka – doprecyzowała Semira. – Ja zajmę się przeglądem monitoringów i logów zabezpieczeń. W tym samym czasie Espen będzie kontrolował spływające na bieżąco raporty z laboratoriów, żebyśmy zobaczyli problem w pełnej skali i próbował rozwiązać naszą zagadkę. Przesłuchaniem pracowników zajmiesz się ty, Joan.
        Joan skinęła głową, zgadzając się na swoje obowiązki.
    – Udało mi się wydrukować listy obecności – Espen położył na stole kilka kopii tego samego dokumentu. 
    – Powinniśmy zacząć od przesłuchania zespołu, w którym pracuje Li Mei – Semira wzięła do ręki swoją kopię. – Zespół F.
    – Też tak pomyślałem. Dlatego wyciągnąłem z działu kadr profile pracujących tam techników. Zaraz prześlę je Joan, żeby mogła się przygotować przed przesłuchaniami.
    – Skąd możemy wiedzieć, że to ktoś z tego zespołu? – Joan zmarszczyła brwi, wczytując się w listę nazwisk. – Czy to nie mógłby być równie dobrze ktokolwiek inny?
    – Zawsze jest taka możliwość – przyznała Semira niechętnie. – Ale to relatywnie mało prawdopodobne. To nie jest pierwsza próba sabotażu w Imperium. Mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby nauczyć się na własnych błędach. Zespoły produkcyjne nie mają ze sobą żadnego kontaktu, bo oddzielają je zamknięte drzwi.
    – Żeby przedostawać się pomiędzy laboratoriami trzeba mieć przepustkę – dodał Espen. – A każde użycie przepustki jest zarejestrowane w systemie. Wiemy dokładnie kto i kiedy otwierał konkretne główne drzwi.
    – To nasz najlepszy trop – podsumowała Semira. – Chcę, żebyś przesłuchała zespół F i zanotowała wszystko, co uznasz za istotne. Każde podejrzane spojrzenie, każdą sprzeczność, każde zawahanie. Wyciągnij z nich wszystko, co wiedzą.
    – Rozumiem, pani Amsalu Mekbib. Zrobię co w mojej mocy.
    – Nie, Joan. Zrobisz to, co będzie trzeba, żeby ci się udało.
    Zapadła cisza, w której jedynym dźwiękiem był subtelny szum systemów wentylacyjnych gabinetu. Cała trójka wymieniła spojrzenia. W powietrzu wyczuwało się napięcie. Rozpoczęła się gra, w której stawką było więcej niż reputacja Imperium.

[Semira] Prolog: Pierwsza iskra

     Senny, zimowy poranek spowijał Tian. Miasto tonęło w mgle zmieszanej ze smogiem, a monumentalne wieżowce wystawały z niej niczym samotne skały. W niektórych budynkach – jak chociażby w Messiah Union – światła paliły się bez przerwy. Jednak nawet ta twierdza ze stali i szkła, siedziba potężnego Imperium, zdawała się martwa w ciemnej, grudniowej atmosferze. Podziemne korytarze były opustoszałe. Cisza dzwoniła w uszach.
      Ostatnia techniczka pracująca na zmianie otarła pot z czoła, wbijając wzrok w ekran głównego terminala. Laboratorium opustoszało dobre kilka godzin wcześniej. Wszystko dlatego, że na chwilę przed świtem zwykle nie było już wiele do roboty. Jednak drobna awaria systemu wentylacji zmusiła ją do pozostania dłużej. Musiała upewnić się, że naprawy przebiegały zgodnie z planem. Jeśli nie dla siebie to chociaż dla rannej zmiany, która pewnie była już w drodze do Messiah Union. Zresztą lubiła być w pracy. Gdy laboratoria cichły, mogła rozwinąć skrzydła.
     Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Ciągnące się pod ścianami linie produkcyjne działały cicho i sprawnie. Maszyneria gładko realizowała zadania zlecone przez centralę główną. Było tak spokojnie jak zawsze. Jednak migająca czerwona ikona w rogu ekranu sugerowała coś innego. Techniczka zmarszczyła brwi i kliknęła w ostrzeżenie. Terminal wyrzucił na główny ekran ścianę tekstu, który zmroził jej krew w żyłach. Komunikat pochodził z kontroli jakości. Analizy chemiczne wykryły obecność substancji, których nie miało prawa tam być. Kilku różnych substancji.
          – O kurwa… – mruknęła do siebie.
         Z początku myślała, że to błąd systemu. Może jeszcze nie trzeba było panikować. Może nawet nie trzeba było zgłaszać incydentu.
       O czym ty w ogóle myślisz, zganiła siebie w myślach. Oczywiście, że trzeba będzie to zgłosić. Nawet jeśli to zwykły błąd.
      Podpięła ręczny skaner do jednej z próbek i przeprowadziła test. Wynik pokrył się z wynikami raportu. Sprawdziła znowu. Znów z identycznym skutkiem. Sięgnęła po probówkę z innej partii. Ekran skanera kolejny raz zamigotał czerwonym światłem. Zabrała próbki do stanowiska, by przyjrzeć się im lepiej. Szybka analiza chemiczna potwierdziła jej najgorsze przypuszczenia.
    Serce zaczęło jej bić szybciej. To nie był drobny błąd w recepturze czy problem z dostawą składników. To musiało być celowe działanie. Substancje dodane do mieszanki były toksyczne. To była partia, która miała opuścić laboratoria jeszcze tego samego dnia wieczorem. Kompromitacja Imperium nie była największym problemem. Chodziło o życie klientów.
       – Nie, to nie może być prawda… — szepnęła, czując, jak chłodny dreszcz przebiegł jej po plecach.
W tej samej chwili z głębi laboratorium dobiegł ją dźwięk — cichy, ledwie słyszalny, ale w pustej przestrzeni zabrzmiał jak grzmot. Techniczka zamarła, nasłuchując. Ktoś jeszcze został w laboratoriach.
Walcząc z drżącymi dłońmi, sięgnęła po komunikator i zaczęła wywoływać centralę bezpieczeństwa. Ekran zamigotał, a połączenie nie zostało nawiązane. System był wyłączony. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Spojrzała w kamery. Zawsze mrugająca zielona dioda tym razem zastygła wyłączona.
     Rozglądając się nerwowo, techniczka skierowała się ku drzwiom prowadzącym do głównego wyjścia. Musiała opuścić laboratorium. Szybko i sprawnie, póki intruz nie zorientował się, że miał świadka. Musiała napisać raport. Musiała wysłać raport do swoich przełożonych – nie – do samej szefowej. Jednak każdy krok zdawał się przeciągać w nieskończoność, a echo jej własnych butów odbijało się od ścian jak bicie serca.
     Gdy dotarła do wyjścia, zatrzymała się na chwilę, by obejrzeć się za siebie. Linie produkcyjne pracowały dalej, jakby nigdy nic się nie stało. Tylko jedna rzecz wyróżniała się z mechanicznej harmonii: pozostawiona na stole próbka, teraz obojętnie migocząca pod światłem jarzeniówki, była dowodem na to, że zbliżało się coś znacznie gorszego.
         Jeśli czegoś nie zrobimy, zginie wielu, wielu ludzi…

piątek, 25 sierpnia 2023

Akihiro Nakamura

Rule number one: do not show weakness. As far as anyone knows, you are emotionless. You are the monster they all want to see. At least that's what they told me. This has been the most effective buffer for pain I've ever used.

 Podstawowe informacje

Imię: Akihiro
    Notatka: Koleżanka z pracy kiedyś skróciła sobie jego imię do Roo i tak się przyjęło. Akihiro sam przyznał, że woli, gdy ludzie zwracają się do niego per Roo, a nie – zgodnie z logiką – Aki czy Hiro. 
Nazwisko: Nakamura
Znane pseudonimy: Akihiro Nakamura absolutnie nie jest nikim znanym na przestępczej scenie Megalopolis. Jest nowy w mieście i, cytując, do głowy by mu nie przyszło, że trafi do gangu. Dlatego trudno szukać jakichkolwiek śladów ksywek. Ma za to pseudonim artystyczny: Monster. Obecnie praktycznie z niego nie korzysta.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 23 lata
Aparycja: Akihiro Nakamura jest młodym mężczyzną japońskiego pochodzenia. Za sprawą średniego wzrostu i przeciętnej postury nieszczególnie wyróżnia się na tle innych mieszkańców Penthouse'a. Jednak fakt, że od najmłodszych lat uprawia akrobatykę odcisnął na nim swoje piętno. Jest wysportowany – to niezaprzeczalny fakt. Mówimy o człowieku, dla którego szpagat jest równie naturalny co skłon. I który dla uciechy innych zrobi perfekcyjne salto w tył dokładnie w tym miejscu, w którym stoi, tylko dlatego, że  m o ż e. Z drugiej strony jego pasja do szarf tłumaczy skąd te wszystkie siniaki i ślady po otarciach w przypadkowych miejscach czy ta blizna ciągnąca się skosem od prawego obojczyka do ostatniego żebra po lewej.
     Roo od reszty shangrilaskiej ekipy odróżniają jego wybory estetyczne. Akihiro prawdopodobnie nie pamięta już jak wygląda z włosami w normalnym, ciemnym kolorze, a na pytanie o swój naturalny odcień odpowiada: Niebieski? Farbuje się od lat, często zmieniając kolory na głowie, ale prawdą jest, że do błękitnego wraca zdecydowanie najczęściej. Bardzo chętnie korzysta z kolorowych soczewek – te dobiera wedle humoru, uznania i makijażu, na który zdecydował się danego dnia. W każdym uchu ma po trzy helixy – najczęściej cienkie i czarne. Pod zewnętrznym kącikiem lewego oka wytatuowaną ma małą łezkę o cienkim konturze i jasnoniebieskim wypełnieniu. Jego lewą rękę od nadgarstka do łokcia oplata abstrakcyjny tatuaż złożony z nierównych, czarnych linii. Bardzo podobny pokrywa mu prawy biceps i bark – koliste linie wchodzą też na żebra. Z ciekawostek: jest leworęczny.
Narodowość: Japonia, Kiusiu, Fukuoka
Rodzina: Obecnie nie ma nikogo. Jego rodzice – Nyoko i Hikaru Nakamura – prawdopodobnie nie wiedzą czy ich syn wciąż żyje. Możemy śmiało powiedzieć, że stracili kontakt na dobre, gdy wysłali go do szkoły z internatem w wieku dziesięciu lat. No bo skąd mogli wiedzieć, że niepilnowane dzieci z wyjątkowym talentem zostaną sprzedane do cyrku? Akihiro ma tylko nadzieję, że jego siostrze, Fujiko, nic się nie stało. Nie jest jednak w stanie powiedzieć, gdzie przebywa bliźniaczka.
Zameldowanie: To nielegalny imigrant. Jesteśmy w trakcie załatwiania mu papierów...
    Prawnie wciąż jest własnością Paradise Act Circus – jednego z tych sławnych na cały świat cyrków, który reklamuje się wykorzystywaniem w swoich spektaklach mutantów.
Zawód: Cyrkowiec. A konkretniej artysta cyrkowy specjalizujący się w akrobatyce powietrznej i efektach specjalnych.

Działalność

Przynależność: Szczury
        Ekipa: Penthouse [Shangri-La]
Przełożony: Kasumi Zila
Rola: Natura mutacji Roo sprawia, że nie nadaje się na mutanta bojowego. Prawdę powiedziawszy też nigdy nie chciał nim być. Zdecydowanie lepiej sprawdza się w roli dywersji. Szczególnie w parze z Echo – mają zgodne poglądy, a ich umiejętności wzajemnie się uzupełniają. Roo ma też kluczowe doświadczenie w charakteryzacji i z pewnością odnajduje się w roli dodatkowych rąk do pomocy przed większą akcją.

Zdolności specjalne

Mutacje: Tak
        Szczegóły: Gdyby mutacje przydzielano na podstawie teleturnieju z kołem fortuny, Akihiro z całą pewnością zgarnął w nim jedną z głównych nagród. Jest psychokinetykiem. Tak, po prostu psychokinetykiem. Reprezentuje sobą całe spektrum tej grupy mutacji od banałów pokroju telekinezy czy bilokacji aż po chronokinetyczną kontrolę nad przepływem czasu. W teorii mógłby zwyczajnie naginać znaną nam wszystkim rzeczywistość wedle własnego kaprysu. W praktyce jednak z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność, bo zgodnie z prawami natury razem z ogromnym potencjałem przychodzą też ogromne ograniczenia.
     Jednym z największych ograniczeń Roo jest jego własny brak doświadczenia. Dlatego niechętnie ucieka się do kinez, które już z nazwy brzmią skomplikowanie. Zresztą trudno go za to winić. Chyba każdy na jego miejscu wolałby trzymać się z daleka od rzeczy, których się nie rozumie. Sam zauważył, że gdy eksperymentował z telekinezą, w najgorszym przypadku przedmiot, który mu się "wyślizgnął" lądował na podłodze. Ale gdyby zamiast tego uparł się na eksperymenty z grawitacją kto wie do czego doprowadziłoby takie "wyślizgnięcie"? Dlatego lepiej dla świata jest, gdy trzyma się z daleka od modyfikowania skomplikowanych praw natury.
     Innym ograniczeniem bez wątpienia jest czas potrzebny, by osiągnąć zamierzony efekt. Oczywiście, sztuczki z których korzysta częściej niż z innych zajmują mu bez porównania mniej niż te, które próbuje osiągnąć po raz pierwszy. Zrzucenie kartek ze stołu podmuchem wiatru to dla Roo właściwie kwestia kilkunastu sekund, a zepchnięcie lecącego w jego stronę przedmiotu ze swojej trajektorii przypomina odpędzenie natrętnej muchy. Realnie jednak każda z tych czynności wymaga od niego skoncentrowania się (nierzadko do poziomu, żeby wyczuć  a t o m y) i zmuszenia cząsteczek do konkretnego działania. Owszem, jest w stanie zagotować wodę w czajniku bez korzystania z kuchenki, ale zwykle tego nie robi – zajmuje mu to praktycznie tyle samo, co kuchence, a może sobie wyobrazić kilka lepszych sposobów na spędzenie kilku minut niż uparte wpatrywanie się w wodę. Aż strach pomyśleć ile zajęłoby mu stworzenie czegoś z niczego.
Modyfikacje mechaniczne: Brak
Pozostałe umiejętności: Akihiro jest akrobatą – łamanie praw grawitacji to dla niego codzienność. Jest silny i szybki, wygimnastykowany do granic ludzkich możliwości i na pewno nie ma lęku wysokości. Strachu też chyba nie ma. Poprosił nawet Kas o zainstalowanie w holu Penthouse'a szarf, żeby nie wypaść z wprawy. Ma w sobie też coś z artysty: pełny makijaż sceniczny zajmuje mu od czterdziestu minut do półtorej godziny <A widzieliście te makijaże? To małe dzieła sztuki!>. Ach, no i fenomenalnie zna się na fizyce.

Osobowość

Charakter: Czego można spodziewać się po byłym cyrkowcu? Oczywiście wielu rzeczy. Przykładowo tego, że będzie lubił być w centrum uwagi. Albo tego, że z szerokim uśmiechem i niezachwianą pewnością siebie będzie w stanie zamówić pizzę na dowóz. Tego, że będzie duszą towarzystwa. Ekscentrykiem, którego barwne, pełne przygód i podróży życie, zostawiło po sobie ślad w postaci różnych drobnych dziwactw...
     O Akihiro nie da się powiedzieć żadnej z tych rzeczy. Nie ma w nim niczego z gwiazdy wielkiego formatu. On po prostu świetnie takową udaje, jeśli już naprawdę nie ma innego wyjścia. Przez większość czasu jednak stroni od bycia w centrum zainteresowania. Gdyby ktoś wrzucił go nagle do pomieszczenia pełnego rozmawiających ludzi, usiadłby raczej na boku kanapy i słuchał niż bawił innych rozmową. Roo jest raczej nienachalny – to chyba najlepsze określenie dla osoby jego pokroju. Niewiele go widać, rzadko go słychać. Prawie nigdy nie zaczyna rozmowy jako pierwszy, ale zaczepiony, z miłą chęcią przystaje, by porozmawiać chwilę. Ot, żyje sobie tuż obok i dba o to, by przez większość czasu nie dało się tego zauważyć. Twierdzi, że nigdy nic mu tak naprawdę nie przeszkadza. Co najwyżej irytuje, ale w życiu nie zwróciłby komuś uwagi, bo wolałby wyjść z pomieszczenia, powtarzając sobie, że to problem po jego stronie.
     Z natury jest dobrym człowiekiem. Bardzo empatycznym zresztą – nie cierpi, kiedy w jego pobliżu komuś dzieje się krzywda. I paradoksalnie to właśnie w Szczurach żyje się mu lepiej niż wcześniej, bo jak sam twierdzi – tutaj przynajmniej ma to jakiś sens. Nie pytaliśmy o metody treningu stosowane w Paradise Act Circus. Roo chyba niespecjalnie chce się chwalić swoim przeszłym życiem. Zresztą jest cholernie nieśmiałym facetem jak na kogoś, kto całymi latami występował na scenie. No i absurdalnie łatwo go speszyć. Przynajmniej braki w pewności siebie nadrabia kretyńską wręcz odwagą. Poważnie, Roo w kontaktach międzyludzkich i Roo aerialista to dwie kompletnie różne osoby.
Relacje z innymi: O Roo trudno póki co powiedzieć cokolwiek. Jest nowy w gangu, nie miał jeszcze wielu okazji, by popracować z innymi. Jest też introwertykiem – szarfy pod sufitem prawdopodobnie znają go lepiej niż ktokolwiek inny. Mimo wszystko nikomu za skórę jeszcze nie zaszedł i zdaje się, że wolałby, żeby właśnie tak zostało.
        Pozytywne: Akihiro jest z nami w zasadzie głównie za sprawą Charon. To ona wprowadziła go do miasta i to z jej polecenia powstał nowy komplet dokumentów, w którym ani słowa nie ma o jakichkolwiek powiązaniach z cyrkiem. Dla mutanta takiego jak Roo, którego w dzieciństwie sprzedano jak szczeniaka z hodowli, Charon jest wręcz aniołem.
        Negatywne

piątek, 22 kwietnia 2022

[Felix CD Sylve] Żeby nie było nudno


        Charon i jej metalowy przyjaciel z problemami zniknęli już w pomieszczeniach gospodarczych Nory - Lena prawdopodobnie zdecydowała się odprowadzić Craiga do domu jednym z wielu podziemnych tuneli tworzących niesławny elizejski labirynt. Było to sprytne posunięcie z jej strony. Będąc kimś gabarytów bojowego cyborga raczej ciężko przejść ulicą bez bycia zauważonym, a jeśli Rosjanie faktycznie mieli coś do tego złotego olbrzyma, śledzenie go nie byłoby dla nich kłopotem. Co innego, gdyby mieli go szukać w tunelach. Nawaricz na pewno wiedziała o ich istnieniu (która z większych szych półświatka Czterech Miast o nich NIE słyszała?), nie miała jednakże nawet najmniejszego pojęcia, jak się w nich odnaleźć. Nie współpracowała z Norą, nie miała więc także wstępu do tuneli. Jej ludzie bali się zapuszczać zbyt głęboko nie tylko z obawy przed Charon, jej ludźmi lub ludźmi jej sojuszników - w tym Fery - ale także przed najzwyklejszym zgubieniem się w słabo oświetlonej plątaninie identycznych, ciasnych korytarzy. A w takim wypadku wpadnięcie na, przykładowo, członka Szczurów, który ma pełne prawo zastrzelić intruza na miejscu, jest bardzo prawdopodobne. Nawet więc jeśli zorientują się, że Craig spaceruje po mieście przez Norę z pomocą przewodniczki, zostawią go w spokoju zamiast ryzykować konfliktem z każdym członkiem przemytniczego węzła.
    Teraz jednak Feliksa naszła inna myśl: cyborg poprosił Szczury o pomoc. Ćwiek rzadko myślał o Ferze jak o kimś, do kogo można zwrócić się o coś takiego. I nie miał na myśli pomocy, jakiej udzielają sobie nawzajem znajomi po fachu (jakby nie było, był przyjacielem Fery już jakiś czas i nie miał większego problemu z poproszeniem jej o cokolwiek). Craig nie zwrócił się o pomoc do Strzygi, tylko do Szczurów. Przyszedł do gangu, który miał już na koncie wielokrotne niszczenie mienia publicznego, destrukcję kilku budynków oraz jednego z mostów zwodzonych w Shangri-La, idące za tym paraliżowanie ruchu ulicznego, pełen paraliż miasta przez całkowite odcięcie dzielnicy od prądu (osobiste osiągnięcie Ćwieka, którym zasłużył sobie na miejsce w Bazie), handel nielegalnymi substancjami, handel bronią, a teraz także kradzież własności wojskowej i zamordowanie kilkudziesięciu ludzi w przeciągu trzech dni. Fel myśląc o tym wszystkim czuł się nie fair wobec Craiga. Facet próbując wydostać się z jednego bagna wpakował się po pas w drugie. Oj tak, Fera na pewno mu pomoże. Czemu miałaby tego nie robić, skoro prosi ją o to emerytowany wojskowy cyborg? Okazja do kupienia sobie kolejnej destrukcyjnej zabawki właśnie zapukała do jej drzwi, tylko głupi by z tego nie skorzystał. Nawet Dan szczerze kiedyś przyznał, że jej poprzednik przyjął go do gangu tylko dlatego, bo nikt inny w mieście nie miał jeszcze czegoś takiego jak on. Czegoś. To słowo Felixowi, który miał szczęście być nazywanym przez Stalkera przyjacielem, wydawało się po prostu obrzydliwe. A jednak było w obiegu w Megalopolis od zawsze i do dzisiaj przedmiotowe mówienie o mutantach pokroju Kas lub cyborgach jak Dan czy Craig było całkowicie normalne...
    Z drugiej strony jednak, Craig przyszedł akurat do gangu, w którym prawą ręką Fery jest drugi cyborg, traktowany czasem poważniej od niej samej przez lata budowania reputacji, a większość jej osobistej ekipy stanowili właśnie mutanci i (z całym szacunkiem) inne dziwadła, które przestępczy półświatek traktuje niemal jak walutę. Owszem, Fel i reszta byli w rzeczywistości tylko pionkami rozgrywanymi przez Strzygę, jednakże mieli w tej grze coś do powiedzenia. Nie mówiąc o tym, że reputacja Szczurów zaczęła zmieniać się w drastycznym tempie, odkąd do wiadomości yakuzy dotarło, że dla „podupadłej bandy” pracują takie postaci jak córka Orochiego czy najlepszy snajper na wyspie. Mało tego - gdy wszyscy połączą kropki i zobaczą, iż Fera ma wsparcie Mekbib i Osoku, a cała ta czystka w szeregach yakuzy to też była robota Szczurów, każdy rozsądny znaczący gracz zacznie się bać o własne miejsce na planszy. Ile WTEDY osób przyjdzie do niej licząc na miejsce wśród Szczurów? Ile celebrytów przestępczego rynku zaoferuje jej współpracę? Wszyscy pomyślą, że każdy może liczyć na Strzygę i jej gang. I że każdy musi się z nimi liczyć.
    Czy w takim wypadku nie można powiedzieć, że Fera jednak w jakiś sposób pomaga innym? Na swój własny, pokręcony i nielegalny sposób?
    Przestań myśleć, Fel, zrugał się haker wracając do gotowego do malowania Changhe. Myślenie ci szkodzi.
    - Spitfire, co? - rzucił wesoło do Sylvaina, ostrożnie odrysowującego od szablonu wzór paszczy.
    Francuz, skupiony na swoim zadaniu, usłyszał go jakby dopiero po chwili. Spojrzał szybko na przyjaciela i uśmiechnął się szelmowsko.
    - Kto nie lubi klasyki? - odpowiedział, odrywając powoli pierwszy arkusz od poszycia śmigłowca.
    - Nie uważasz, że to trochę oklepane? - zapytał blondyn. - Że każdy zawsze maluje latającą machinę śmierci na wzór Spitfire’ów?
    - A czy każdy dodaje do palety barw bijący w oczy neon? - odparł pytaniem Sylve. Dla podkreślenia agresywnie zatrząsł puszką w sprayu, której niepokojący klekot poniósł się po prawie pustym parkingu.
    Felix uniósł ręce na znak, że nie ma więcej pytań.

         Praca nad nową twarzą Śmierci z powietrza zajęła im całe popołudnie. W międzyczasie ruch w Norze zmalał do typowego brakom dostaw minimum. Dwójka Szczurów nie zorientowała się ile czasu minęło, dopóki Charon nie przyszła z przyjemnie pachnącą siatką w ręku. Aromat jedzenia sprawił, że momentalnie przerwali robotę.
    - Głodni? - zapytała, niepotrzebnie zresztą. - Założę się, że nie zrobiliście sobie ani chwili przerwy odkąd wyszłam.
    - To ważny projekt, Elen! - bronił się Sylve. - Nie znam nawet dnia ni godziny-
    - Sobota. Ósma wieczorem - rzucił Felix, już wgryzający się w grillowaną kanapkę. W drugiej ręce trzymał telefon i odczytywał nawał wiadomości od Jekyll, prawdopodobnie dyktowanych jej nad ramieniem przez Ferę.
    Sylve odliczył na palcach.
    - Mamy całe CZTERY dni?! - obejrzał się na przyjaciela z wyrazem wręcz terroru na twarzy.
    - Wyrobimy się, spokojnie - zapewnił go Ćwiek i podał mu drugie ciepłe papierowe zawiniątko. - Wszyscy się tak szybko zmobilizowali do działania, że tak naprawdę nie pozostaje nam nic tylko pomalować śmigłowiec i czekać na efekty działań Kas, Piaska i Ifryt.
    Berthier porwał kanapkę z jego ręki tak szybko, że Felix aż się wzdrygnął zaskoczony.
    - WIEM, że się wyrobimy. Martwię się, co ja będę robić przez całe cztery dni czekania! - mężczyzna teatralnie klapnął na skrzynię. - Tyle podekscytowania i mam je trzymać CZTERY DNI. Nie można tak ludziom robić... - wymamrotał pod nosem.
    - Coś wymyślimy, Sylve. Przecież ty się nie umiesz nudzić.
    - A to to jest jawna dyskryminacja! Nudzę się szybciej niż ty!
    Z tym Fel nie mógł się kłócić. Zwłaszcza pamiętając ile ma roboty dziennie w trakcie większych operacji Szczurów. Jemu jednemu nuda na pewno nie groziła. Spojrzał w namyśle na Changhe, teraz pokrytego skrupulatnie rozplanowanymi kolorowymi plamami, tak, że oryginalna matowa czerń zajmowała może połowę powierzchni poszycia. Tak, to na pewno nie było zajęcie na kilka dni, a przynajmniej nie dla hiperaktywnego Sylvaina. Ale co by tu jeszcze można zrobić z rzeczy, które nie wzbudziłyby zbyt wielkiego podejrzenia i nie zepsuły tym przygotowań do starcia z Fujiyamą?
    Lena, do tej pory jedynie słuchająca dwójki Szczurów z własną kanapką w ręku, westchnęła z pobłażliwym uśmiechem.
    - Wy wszyscy naprawdę jesteście z tej samej gliny - stwierdziła, bardziej mówiąc do siebie niż do nich. - Zawsze możecie wpaść z czymś pomóc, jak Craig. Rąk do rozładowywania dostaw nigdy za wiele.
    Sylvain spojrzał z powątpiewaniem na ciężką skrzynię, na której siedział.
    - Tiaaa, chyba spasuję. To by się źle skończyło.
    - Mądra decyzja - poparł Fel.
    - Cóż, jak wolisz - Helena otrzepała dłonie z okruchów i wstała. - Wracam do domu. Obiecałam Craigowi, że nadrobimy jakiś serial. Wszystko, byleby się teraz nie włóczył po mieście z nudów.
    - To nie na długo - zapewnił ją Felix. - Jeśli Fera obiecuje, że coś zrobi, to to zrobi... za wykonanie tylko nie mogę ręczyć.
    - Nie musisz mi mówić. Znam ją dłużej niż ty - kobieta uśmiechnęła się i odeszła, machając im jeszcze na odchodnym zanim zniknęła w tunelu.
    Nora opustoszała całkowicie, jakby wyjście Charon jednoznacznie symbolizowało tutaj koniec godzin pracy. Zostali tam jedynie Francuz i Australijczyk gdybający, co ciekawego można zrobić w przeciągu czterech dni. Szybka wycieczka za granicę nie wchodziła w grę, blokowanie kolejnego skrzyżowania dziełem sztuki stało się oklepane, a Echo, cytując, "ukradł Sylve scenę" zawalając cały most zwodzony w Shangri-la. W końcu kombinowanie na pustym parkingu im się znudziło, więc zabezpieczyli śmigłowiec i ruszyli powolnym krokiem w stronę Bazy.
    - Może skoczymy zobaczyć inne bazy? - zaproponował Felix.
    - A czym się to różni od plątania się bez celu po mieście?
    - Plątalibyśmy się... z celem?
    Sylvain zastanowił się chwilę, ale w końcu mruknął "Non" pod nosem, nieprzekonany.
    - Może dla odmiany to ja pomogę tobie w pracy? - powiedział po chwili.
    - Sylve, widziałeś przecież na czym polega moja praca. To siedzenie przed monitorem i pisanie na klawiaturze.
    - W towarzystwie może być zabawniejsza.
    - I rozpraszająca - Fel westchnął. - A poza tym teraz nagle mam pod ręką cały zespół zajmujący się różnymi rzeczami w tym samym czasie. To... dziwne uczucie. Chyba nie zostało mi wiele do roboty z tych naglących rzeczy.
    - A-ha! Czyli w końcu nadszedł TWÓJ czas na urlop!
    - Od razu "urlop"... - blondyn odniósł wrażenie jakby na samo słowo po jego plecach przebiegły ciarki. Boże drogi, może Sylvain wcale nie dramatyzował z tym, jak poważnym zagrożeniem była zwyczajna nuda.
    - O! - Francuz nagle uderzył pięścią w otwartą dłoń. - Ten interkom w pociągach! Mieliśmy się tym zająć, pamiętasz?!
    - Sylve - Felix przeszedł w konspiracyjny szept: - Jedna wielka operacja naraz, okej?
    - Niech ci będzie... ale tylko dlatego, bo trzymam cię za słowo, że to będzie coś wielkiego.
    Zanim dotarli do La Ciudad Blanca skreślili z listy kilka co bardziej szalonych pozycji (jeszcze nadejdzie na nie odpowiedni czas), a gdy zeszli po drabinie do swojego domowego suchego ścieku stwierdzili, że zrobią to, co wszyscy gdy mają jakiś problem do rozwiązania: zostawią tę sprawę na jutro.
    Felix otworzył drzwi i wszedł do środka, przygotowany na zderzenie z Hiccup (na tym etapie był to już podświadomy odruch). Gdy jednak żaden metalowy łeb nie stuknął w jego kolana aż rozejrzał się po salonie zdziwiony. Brak Isaaca i Daniela go nie zdziwił - pierwszy pewnie już był z powrotem w Edenie, a Dan miał dzisiaj pilnować Joan na "spotkaniu biznesowym". Przed komputerem obecnie pełniła straż Lafresque, a na kanapie - szok i niedowierzanie - siedziała Fera. Pierwsza jedynie rzuciła wchodzącym krótkie "Cześć" i wróciła do pracy, druga natomiast uśmiechnęła się szeroko i zapytała:
    - Jak tam Śmierć z powietrza? Wyszczerzona i krzykliwa?
    - Jedyny akceptowalny stan, szefowo - Sylve podszedł bliżej, by przybić Strzydze piątkę nad stołem.
    - I to chciałam usłyszeć! - odparła zadowolona.
    - Gdzie Cup? - zapytał Felix, nadal zafiksowany na tej jednej rzeczy, która nie wydarzyła się tego dnia tak jak powinna.
    - Siedzi u Kasumi - Fera kiwnęła głową w lewo, w stronę korytarza. - Wzięły ze sobą kilka tych większych arkuszy papieru z warsztatu i kilka rzeczy z twoich artystycznych szuflad.
    Ćwiek uniósł brwi, równo zaskoczony co zaintrygowany. Przez ostatnie kilka tygodni praktycznie zapomniał, że Kas ma smykałkę do sztuki. Wychylił się w bok, patrząc w dół przyciemnionego korytarza, z którego dobiegała cicho japońska hip-hopowa muzyka, prawdopodobnie z tych samych uchylonych drzwi co mieszane światło padające trójkątnym kształtem na podłogę.
    - Idziemy zobaczyć co robią dziewczyny? - zapytał Sylve. Niepotrzebnie, w końcu oboje myśleli praktycznie tak samo.
    Idąc do pokoju Kas Fel uświadomił sobie nagle, że nigdy wcześniej tam nie był. Z reguły jeśli chciała posiedzieć w towarzystwie to po prostu przychodziła do salonu. Nikt nigdy jej nie próbował przeszkadzać gdy była u siebie i przez to chłopak nabrał wątpliwości, czy aby na pewno powinni się z Sylve do niej wpraszać jeśli faktycznie jest czymś zajęta. Dlatego najpierw zapukał, żeby ją uprzedzić.
    - Proszę...? - odpowiedział mu po chwili ciszy głos Kasumi.
    Zajrzał do środka. Nie wiedział w sumie, czego się spodziewać po pokoju Feniksa, dlatego chyba wszystko było dla niego lekkim zaskoczeniem. Jak to w standardowym wyposażeniu pokoi, było tu oczywiście łóżko, biurko z krzesłem obrotowym, niewielka szafa i komoda... wszystko skąpane w kolorowym świetle. Na ścianach widniały znajome rysunki w motywach zwierząt, stworzone czasem z jedynie kilku przemyślanych linii. Nie było ich wiele, a niektórzy wyglądały na starsze niż reszta, jakby Kas zmieniała świetlne dekoracje wedle humoru gdy poprzednie zaczynają blaknąć. Felix na pewno przyglądałby się tym wzorom z większą fascynacją, gdyby tylko dosłownie w powietrzu przed nim nie wisiały następne. Jakieś kwiaty, przypadkowe zawijasy, płaskie figury geometryczne - mieszanka trój- i dwuwymiarowych rysunków, wszystkie jednak w zwyczajnym białym kolorze zamiast typowego gustowi Kasumi różu, błękitu czy zieleni. Wśród nich również znajdowały się dzieła widoczne starsze niż reszta. Fel miał wrażenie, że jeden z kwiatów zaczął przygasać dosłownie na jego oczach.
    Autorka siedziała wśród nich na podłodze, przed nią leżały rozłożone arkusze papieru A2, o których wspominała Fera. Znalazła się też Hiccup - robot najwyraźniej do tej pory był zajęty po prostu patrzeniem na proces twórczy, bo gdy oniemiali Felix i Sylvain weszli do pokoju, od razu pobiegła się z nimi przywitać w tradycyjny sposób.
    - Łał... - Sylve wydał z siebie zduszony szept, również wpatrując się na zawieszone w powietrzu światła. Dopiero teraz do Feliksa dotarło, że nie były całkowicie nieruchome: obracały się lekko, jakby dryfowały w stanie nieważkości. Kas wydawała się zmieszana ich reakcją.
    - Światło z żarówki było za żółte - powiedziała, jakby w ogóle musiała się komuś z tego tłumaczyć. Na ich oczach nad swoją głową, trochę na prawo, narysowała palcem w powietrzu spiralę układającą się w kształt kuli, dodając sobie więcej światła nad rysunkami. Czyli tak wygląda codzienne życie z mutacją, pomyślał Fel, odgadując już, po co to wszystko.
    - Używasz tymczasowych rysunków jak lampy - usiadł na podłodze naprzeciwko niej, dalej uśmiechając się do pływających w powietrzu kształtów jak głupi.
    Miał ochotę spróbować szturchnąć któryś palcem, ale wtedy Cup widząc nową kulkę podbiegła i skoczyła do góry, wsadzając w nią całą metalową łapkę. Obraz pozostał nienaruszony, ale rączka robocika była teraz pokryta jakimś świecącym osadem, teraz zostawiającym za sobą świetliste powidoki, gdy Hiccup zaczęła wesoło machać rękami. Felix pamiętał, że Sylve już raz nosił na własnej twarzy neonowe dzieło Kas i nic mu się nie stało (chyba, w końcu raz umarł pomiędzy tamtym wydarzeniem, a dzisiaj), jednak dla pewności powstrzymał się przed dotykaniem neonów gołymi rękoma.
    - Są wygodniejsze od przeciągania lampki z biurka - wyjaśniła kobieta. - Nie wymagają też dużo energii ani skupienia, bo nie muszą się długo trzymać.
    - Ale mimo wszystko ta tutaj tymczasowa lampka ma na tyle dobry kształt, że można rozpoznać, że to kwiaty magnolii? - zauważył Sylvain, z góry pokazując palcem, o którym dokładnie kwiatku mówi.
    - To... odruch - odpowiedziała Kasumi, wracając do tych normalnych rysunków, zrobionych ołówkiem na papierze. Ćwiek nigdy nie widział jej tak otwarcie zawstydzonej. Chyba nie była przyzwyczajona do ludzi obserwujących jej proces twórczy.
    - Mogę? - zapytał chwytając koniec arkusza, który wyglądał na ukończony. 
    Gdy Feniks skinęła głową, wyciągnął go delikatnie spod reszty i położył na wierzchu. Berthier usiadł obok niego, równie zafascynowany jej nowym projektem. Przez moment nie mieli pojęcia na co patrzyli. Im dłużej jednak patrzyli na leżące obok siebie linie, tym więcej kształtów zaczęli rozpoznawać. Morskie zwierzęta. Całe mnóstwo morskich zwierząt, od ławic małych ryb, po wieloryba. Felix domyślił się, że rysunek był mało czytelny tylko przez to, że Kas nie nałożyła jeszcze tutaj żadnych kolorów, w końcu w rzeczywistości jej dzieła nigdy nie były monochromatyczne.
    - Wieloryb nie ma ogona - zauważył Sylve, pokazując na krawędź kartki przecinającą biednego olbrzyma.
    - Oh, jest tutaj - odparła Kasumi wysuwając inny arkusz spod tego, na którym teraz pracowała i podała go mu. - Powinnam je ponumerować.
    - Czekaj, to cała panorama? - Australijczyk z podziwem przyłożył pierwszy rysunek do tego w rękach przyjaciela. Faktycznie, to była jego dokładna kontynuacja, razem ze wszystkimi drobniejszymi elementami poza samym ogonem. W dalszej części po wielorybie pojawiała się kałamarnica olbrzymia, również częściowo ograniczona przez powierzchnię papieru.
    - Kiedy ty miałaś czas to wszystko zrobić? - Sylve zadał dokładnie to samo pytanie, które miał w głowie Ćwiek.
    - To stary projekt... miałam wam o nim powiedzieć jak skończę nowe rysunki - kobieta przesunęła na środek jakiś stary zeszyt A4 związany sfatygowaną wstążką. Przewertowała szkicownik, z czego jej przyjaciele mogli wyłapać jedynie czysty chaos kolorów i wzorów, aż znalazła to, czego szukała. - Cup pomogła mi przerysować ogół, teraz siedzę tylko nad detalami. Oryginalny plan zakładał wyłącznie neony, za to teraz gdybyście mi pomogli z farbą mogłabym dać je tam jako dopełnienie całości - obróciła szkicownik przodem do nich. - Narysowałam to dawno temu, ale nigdy nie odważyłam się za niego zabrać jako faktyczny mural.
    - Więc co się zmieniło? - zainteresował się Fel, przyglądając się początkowym szkicom.
    - Znalazłam w końcu dobre miejsce. Jedyne, gdzie to będzie się prezentowało tak, jakbym tego chciała. Oraz to, że macie na mnie bardzo zły wpływ i nagle malowanie w mieście bez pozwolenia nie wydaje się najbardziej szaloną rzeczą jaką mogłabym zrobić w tym tygodniu.
    - Oho - Sylvain uśmiechnął się przebiegle. - Wyczuwam tu jakiś plan.
    - Nie trzymaj nas w napięciu - Felix zatarł ręce, już ciesząc się na myśl o pomaganiu Kas z malowaniem tego cuda. - Gdzie jest to idealne miejsce?
    - Linia 92, stacja na odcinku między Atlantydą, a Aztlan.
    Felix gwałtownie podniósł na nią wzrok.
    - M e t r o ? ! - powiedział, o wiele głośniej niż planował.
    Kasumi tylko skinęła spokojnie głową. Chłopak spojrzał na kumpla w poszukiwaniu oparcia, ale Sylvain już odpłynął w wizję muralu błyszczącego neonem dna morskiego na wylocie ciemnego tunelu metra.
    - Widzę to - powiedział nagle uszczęśliwiony. - Pociąg spowalnia, by zatrzymać się stacji, a za oknami przewija się  w i e l o r y b.
    - Taki mam plan - Feniks odpowiedziała mu uśmiechem.
    - Okej, wszystko to naprawdę brzmi genialnie, zgadzam się z wami całkowicie - przerwał im Ćwiek, biorąc na siebie rolę zdrowego rozsądku, skoro Kas zeszła na ciemną stronę mocy. - Ale jak ty to chcesz zrobić w jednym z najbardziej uczęszczanych miejsc w mieście tak, żeby nikt tego nie zauważył? Przecież my to skończymy kiedy, w sobotę rano?
    - Taaak, jeśli zabierzemy się za to od jutra - kobieta tylko kiwała mu głową. - O tłumy ani pociągi się nie martw; Dziewięćdziesiątka-dwójka jest w trakcie renowacji, do końca tego tygodnia. Uruchamiają ją z powrotem dopiero w poniedziałek.
    - A co z pracownikami? Nikt nie sprawdza tych torów po raz kolejny?
    - Już to zrobili. Pracują segmentami. Jeśli teraz ktoś tam jest, to na drugim końcu linii. To Aztlan, i to jeszcze prawie na granicy z Xibalbą. To cud, że w ogóle ktoś się przejął renowacją torów - kobieta wróciła do rysowania ze wzruszeniem ramion. - Skoro już tu jesteście to możecie mi pomóc rozplanować kolory.
    - Łał, Felix, czy ty naprawdę sugerujesz, że Kasumi nie byłaby przygotowana pod każdym względem? - prychnął Sylve, sięgając po pudełko z kredkami.
    - Nic nie sugeruję! - odparł defensywnie blondyn.
    - Felix ma prawo się martwić, Sylve - poparła go Feniks.
    - I kto to mówi... - mruknął pod nosem Fel. 
    Przysunął sobie drugie pudełko, w którym trzymał kolekcję kolorowych markerów różnego rodzaju i wziął czystą kartkę, by zacząć kombinować z paletami kolorów. Zapowiadała się długa noc wspólnego kombinowania. Spojrzał po raz kolejny na siedzącą naprzeciwko prawie trzydziestolatkę, potem na siedzącego po jego lewej ponad trzydziestolatka, oboje zajętych dopinaniem szalonego, acz odważnego projektu na ostatni guzik. Aż ciężko było uwierzyć, że to Felix był w tym trio najmłodszy. Pomyślał o tym jaka wręcz sztywna wydawała się Kasumi jeszcze przed kilkoma tygodniami i pokręcił głową z niedowierzaniem.
    - Miałaś rację z tym złym wpływem, Kas. Nie poznaję cię - stwierdził.
    Japonka podniosła na niego wzrok.
    - To dobrze, czy źle?
    - Jeszcze nie zdecydowałem...

Apo? Idziemy malować metro *^*
Następne w wątku>>